PRZEWODNIK NIE TYLKO TURYSTYCZNY

Kołobrzeg Bazylikę Mariacką w Kołobrzegu odwiedziliśmy podczas święceń kapłańskich Karola Kubickiego. To wyjątkowa uroczystość w wyjątkowym miejscu. W dniu 28 czerwca 1972r. bullą "Episcoporum Poloniae coetus" papież Paweł VI ustanowił diecezję koszalińsko-kołobrzeską z biskupem Ignacym Jeżem na czele. Od utworzenia w 1972r. diecezji kołobrzeska kolegiata pełniła funkcję konkatedry. W 1986r. papież Jan Paweł II podniósł konkatedrę do godności Bazyliki Mniejszej.

Bazylika Mariacka w Kołobrzegu. Kołobrzeski kościół Mariacki jest jednocześnie kolegiatą – jako świątynia w której gromadzi się kapituła kolegiacka, konkatedrą – czyli drugą katedrą w diecezji oraz bazyliką mniejszą – taki tytuł nadał świątyni Jan Paweł II.

Bazylikę pw. Wniebowzięcia Najświętszej Marii Panny zaczęto budować w II połowie XIIw., ale już w 1000 roku podczas Zjazdu w Gnieźnie Bolesław Chrobry, za zgodą cesarza Ottona III, utworzył w Kołobrzegu biskupstwo, które wraz z diecezjami: krakowską i wrocławską, podlegało archidiecezji gnieźnieńskiej.

Bazylika Mariacka w Kołobrzegu.

W 1978r. tryptyk "Ostatnia Wieczerza" został ustawiony w prezbiterium jako ołtarz główny.

Widok na prezbiterium w Bazylice Mariackiej w Kołobrzegu.

Kolegiata mieści wiele wspaniałych zabytków, ale wiele przepadło podczas wojny.

Tryptyk zawieszony przy prezbiterium w bazylice kołobrzeskiej.

15 sierpnia 1981r. na południowej ścianie przyziemia wieży biskup Ignacy Jeż odsłonił tablicę upamiętniającą V rocznicę obchodów 975-lecia utworzenia biskupstwa w Kołobrzegu, a także obecność na uroczystej sumie ówczesnego kardynała Karola Wojtyły.

Pamiątkowa tablica na ścianie bazyliki w rocznicę utworzenia biskupstwa w Kołobrzegu.

Ołtarz Jezusa Miłosiernego w bazylice kołobrzeskiej.

Kolegiata była wielokrotnie rozbudowywana i upiększana. Jednym z najstarszych i najcenniejszych zabytków kołobrzeskiej świątyni jest odlany z brązu siedmioramienny świecznik wykonany 1327r. przez Jana Apengetera. Ma aż 4 m wysokości, a rozpiętość ramion 3,8 m.

Gotycki świecznik siedmioramienny z 1327 roku , największy świecznik w Polsce.

Krypta śp. kard. Ignacego Jeża w Bazylice Mariackiej w Kołobrzegu.

Kilka słów o śp. Kardynale Ignacym Jeżu

Ignacy Ludwik Jeż urodził się 31 lipca 1914 w Radomyślu Wielkim (dawne województwo tarnowskie). Ukończył III Liceum Ogólnokształcące im. Adama Mickiewicza w Katowicach. W latach 1932-1937 studiował teologię na Uniwersytecie Jagiellońskim; obronił magisterium z historii Kościoła, przyjął święcenia kapłańskie 20 czerwca 1937 z rąk biskupa Stanisława Adamskiego. Podjął pracę duszpasterską jako wikariusz w parafii Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny w Hajdukach Wielkich (obecnie Chorzów Batory). W dniu 17 sierpnia 1942 roku aresztowali go Niemcy za odprawienie Mszy św. za zmarłego w niemieckim obozie koncentracyjnym proboszcza Józefa Czempiela, był więziony w obozie koncentracyjnym Dachau

(nr obozowy 37196). W obozie koncentracyjnym uwidoczniło się przekonanie o opiekuńczej roli św. Józefa jako patrona dobrej śmierci. Uwięzieni tam duchowni musieli być gotowi w każdej chwili na śmierć z rąk hitlerowskich oprawców. Mimo to mieli nadzieję na wyzwolenie. Uczynili ślub, że jeżeli uda się im przeżyć obóz, będą co roku pielgrzymować w podzięce do cudownego obrazu św. Józefa w Kaliszu. Obóz został wyzwolony 29 kwietnia 1945 roku. Uratowani z obozu księża utworzyli w 1948 roku Bractwo Świętego Józefa i w 1970 roku ufundowali w podziemiach kaliskiego Sanktuarium Świętego Józefa jako wotum Kaplicę Męczeństwa i Wdzięczności, dokąd co roku pielgrzymowali z biskupem Ignacym L. Jeżem na czele.

Po wyzwoleniu obozu był kapelanem obozu repatriacyjnego w Goppingen koło Stuttgartu. Powrócił do Polski w maju 1946. Był wikariuszem w Radlinie i Bogucicach. W latach 1946-1960 pracował jako katecheta i dyrektor Gimnazjum Katolickiego im. św. Jacka w Katowicach oraz rektor Niższego Seminarium Duchownego. W dniu 20 kwietnia 1960 został mianowany biskupem pomocniczym gorzowskim, odebrał sakrę biskupią 5 czerwca 1960 z rąk kardynała Stefana Wyszyńskiego. Brał udział w obradach Soboru Watykańskiego II. Dnia 28 czerwca 1972 został mianowany pierwszym biskupem nowej diecezji koszalińsko-kołobrzeskiej.

Erygował ok. 100 nowych parafii, doprowadził do budowy nowego budynku Wyższego Seminarium Duchownego w Koszalinie. Zorganizował wizytę w Koszalinie Jana Pawła II w dniach 1-2 czerwca 1991. Uczestniczył w pracach Komisji Episkopatu Polski ds. Środków Społecznego Przekazu, a także Komitetu Księży Polskich b. Więźniów Obozów Koncentracyjnych (wieloletni przewodniczący). 1 lutego 1992 został przeniesiony w stan spoczynku. Został odznaczony przez Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej Lecha Kaczyńskiego, Krzyżem Wielkim Orderu Odrodzenia Polski. Kawaler Orderu Uśmiechu. Laureat nagród Katolickiego Stowarzyszenie „Civitas Christiana”: Nagrody im. Włodzimierza Pietrzaka i Nagrody im. ks. dra Bolesława Domańskiego.

Mianowany przez papieża Benedykta XVI kardynałem. Zmarł 16 października 2007 r. w Rzymie. Pochowany został w podziemiach konkatedry kołobrzeskiej. "Cudownym skarbem" nazwał kapłańskie powołanie bp Ignacy Jeż w swoim testamencie, który cytowano podczas Mszy św. sprawowanej w koszalińskiej katedrze za duszę Zmarłego. Na 10 lat przed swoją śmiercią biskup wyraził też "słowo serdecznego podziękowania Bożej Opatrzności" za drogę, jaką go prowadziła. Publikujemy całą treść testamentu bp. Ignacego Jeża: "Koszalin, dnia 21 czerwca R.P. 1997 w sześćdziesiąt lat od święceń kapłańskich oraz 37 lat od sakry b-piej. TESTAMENT (do ewentualnego odczytania) jest często rozumiany jako ostatnie słowo człowieka odchodzącego do Pana Boga. Niech nim będzie z mojej strony słowo serdecznego podziękowania Bożej Opatrzności za drogę jaką mnie prowadziła. Wychowany na łonie wspaniałej rodziny (ojciec, matka, brat i dwie siostry) przy pomocy dobrych księży, nauczycieli i profesorów, obdarzony zostałem powołaniem kapłańskim, jako cudownym skarbem. Udało mi się go zachować w dobrych i złych dniach, a nawet innych do troski o ten skarb wychowywać. Ubogacony pełnią Chrystusowego kapłaństwa miałem szczęście, po 12 latach biskupiej pracy u boku Księży Biskupów Wilhelma i Jerzego, kłaść podwaliny pod dzieje nowej diecezji koszalińsko-kołobrzeskiej i przewodzić jej przez 20 lat. Dużo więcej na tych drogach było światła niż ciemności w osobach ludzi tak duchownych jak i świeckich - za co Bogu niech będą dzięki ! Za to co było przejawem mojej ludzkiej słabości - wszystkich przepraszam i proszę o modlitwę nad kryptą kołobrzeskiej konkatedry, w której pragnę by było złożone moje ciało obok figury pierwszego biskupa w Kołobrzegu Reinberna z roku 1000. + Ignacy Jeż biskup senior koszalińsko-kołobrzeski"

Na marginesie z lewej strony Ksiądz Biskup dopisał: "Treść niniejszą w pełni potwierdzam. Koszalin, dnia 22 sierpnia 2005 r., w 91 roku życia, 68-ym roku od święceń kapłańskich i 45 lat od otrzymania sakry biskupiej. + Ignacy Jeż, biskup senior koszalińsko-kołobrzeski" Do powyższego testamentu śp. biskup senior Ignacy Jeż dołączył rozporządzenie na wypadek śmierci, dotyczące jego osobistych rzeczy. W tym rozporządzeniu czytamy m.in.: "Z pieniędzy pozostawionych proszę o ustanowienie stypendiów na jedną Mszę św. zwaną gregoriańską za spokój mojej duszy. O ofiarę Mszy św. proszę też księży, gdyż silnie wierzę w skuteczność Najśw. Ofiary, tak jak i proszę o modlitwy diecezjan, którym tyle lat służyłem. Wierzę również głęboko, że Pan Bóg jest Sprawiedliwym Sędzią, który za zło ukarze, ale też za dobro wynagrodzi. Jego sprawiedliwemu osądowi pozostawiam bez reszty osąd czego więcej było w moim życiu. Za darowane w 1945 roku życie, byłem Panu Bogu niepomiernie wdzięczny i stąd płynęła moja pogoda ducha". (www.wiara.pl)

Pomnik przed bazyliką kołobrzeską.

Kilka słów o dobrej śmierci Parę tygodni temu pewna starsza pani poprosiła mnie o odprawienie Mszy św. w intencji o dobrą śmierć. Kiedy wyszedłem od niej zacząłem się zastanawiać: co to znaczy? Kiedy śmierć jest dobra? Czy w ogóle śmierć może być dobra? Temat wcale nie jest błahy – szkoda, że tak rzadko jest poruszany. Skoro jednak każdego z nas połączy kiedyś ten sam los, nie można pokpić sprawy i żyć tak, jakby przemijanie dotyczyło tych innych. Umiejętność mówienia o śmierci bowiem to bardzo złożona sprawa… Jednym z zasadniczych problemów współczesnej kultury jest zagubienie eschatologicznego horyzontu wszelkich ludzkich dążeń. Wstydliwe chowanie „spraw ostatecznych” do cywilizacyjnego lamusa, niezdarne próby konwersji lęku w żart przy pomocy dzieci przebranych za duszki podczas Hallowen, niczego tu nie zmieniają. Wręcz przeciwnie, kreślą obraz przemijania jako coś złowrogiego i obcego człowiekowi, znak jego porażki – i budzą jeszcze większy strach. Kosmaty lęk Pewnie wielu współczesnych interpretatorów „Pieśni Słonecznej” św. Franciszka z Asyżu czytając pochwałę „siostry śmierci” traktuje ją tylko jako poetycką konwencję, która nie ma nic wspólnego z rzeczywistością. Wiele można o niej powiedzieć, ale na pewno nie to, że jest dobra. A jednak. Franciszkowe słowa nie wzięły się znikąd…. Jak zinterpretować zaskakujące wyniki badań CBOS, wedle których większość Polaków (61%) dopuszcza możliwość skrócenia ludzkiego życia w sytuacji nieuleczalnej choroby? Trudno powiedzieć, na ile jest to teoretyzowanie, a na ile wynik prowadzonej od dłuższego czasu medialnej kampanii, niemniej jednak dane są niepokojące. Na pewno dane te nie mają nic wspólnego z chrześcijańską wizją przemijania (choć godzą się na nią katolicy). Eutanazja (z jęz. greckiego „dobra śmierć”) wcale jednak nie jest deklaracją zachęcającą do odważnej konfrontacji z ludzkim przemijaniem. Jest dokładnie odwrotnie. Jest ucieczką przed bólem i świadomością nieuchronnego. Prawie niesłyszalne są w publicznej dyskusji argumenty, że nowoczesna medycyna potrafi dziś wyeliminować 95% bólu, że kontrolowane samobójstwo to wołanie o miłość, że nie ciało jest tu problemem, a dusza i wreszcie – że eutanazja to dylemat nie tyle cierpiącego człowieka, co jego najbliższych. Problem chce się „zutylizować” cicho i bezszelestnie, w zaciszu sterylnych klinik, z dala od wartkiego nurtu życia, wbrew wołaniu Kościoła, przypominającego bezustannie o wartości ludzkiego życia. Tylko czy w taki sposób da się zapomnieć o granicy, którą i tak każdy kiedyś musi przekroczyć? Spory o in vitro, jakie na naszych oczach w ostatnich tygodniach się toczą, to nic innego jak odsłona tego samego dylematu – tylko etap życia jest inny: tu początek, tam koniec. Te same są argumenty o prawie człowieka do szczęści, ta sama fałszywa wizja miłości, te same kłamstwa o wolności, która ponoć nie ma granic etc. Ten sam kosmaty lęk czai się w tle.

Zaskakujące jest, z jakim trudem w świadomości chrześcijan przebija się prawda, że śmierć to nie koniec, nie tragedia. Śmierć to początek – to novissimum, jak zwykli mówić pierwsi chrześcijanie. Taką uczynił ją Jezus, który jako pierwszy przekroczył jej bramy. To nowa jakość życia. Tylko w takiej perspektywie śmierć może być dobra. Poza nią zawsze będzie przekleństwem. Blask srebrników „Dziś zatracamy w człowieczeństwie to co najpiękniejsze, na rzecz śmierci zdziczałej i samotnej – napisał w swoim wypracowaniu młody człowiek, zaledwie licealista. Dla kilku srebrników i odrobiny ziemskich uciech, uciekamy przed odpowiedzialnością. Jak tchórze nie potrafiący stawić czoła cierpieniu, które nie zawsze było tylko złem, wszakże inspirowało nas niegdyś do rzeczy wielkich. Wolimy odejść z podkulonym ogonem, nie mając odwagi spojrzeć w oczy Bogu”. Szkoda, że takiej przenikliwości brakuje wielu z nas. Śmierć została dziś zakrzyczana, zadeptana, wykpiona, zamieniona na tandetne sentymentalne migawki z ceremonii pożegnania, ewentualnie zatopiona w morzu krwi hollywoodzkiej tandety, którą codziennie ociekają nasze telewizory. Wielosłowie to nic innego jak forma milczenia. Bardziej zakamuflowana i sprytniejsza. Dlaczego? Może dlatego posługujemy się nim aby zagłuszyć w sobie potworną myśl, iż wewnętrzny świat został tak poruszony, że od dawna kręci się tylko wokół mnie? I nie dopuszczam możliwości, że może kiedyś być inaczej? Niewielu stać na to, aby się przyznać. Wielu woli udawać, że nie wie, iż kiedy zbliża się koniec, tak bardzo chce się żyć – nawet gdy bardzo boli – pod warunkiem, że padnie kilka prostych słów: „Nie odchodź jeszcze. Nie czas na to. Bardzo cię kochamy. I bardzo potrzebujemy”. Życie karmi się miłością. Gdy jej zabraknie, zamienia się w nicość. I nikomu nie jest już potrzebne. To antyewangelia. I największa porażka cywilizacji europejskiej, która mieni się być chrześcijańską. Ćwiczenie dobrej śmierci Zaskakująco brzmi, prawda? A może warto spróbować… Św. Jan Bosko pisał: "Droga młodzieży, całe nasze życie powinno stanowić przygotowanie do dobrej śmierci. By osiągnąć ten najważniejszy cel, gorliwie trzeba praktykować to, co nazywamy ćwiczeniem dobrej śmierci, polegające na uporządkowaniu w jednym dniu miesiąca wszystkich spraw duchowych i doczesnych, tak jakbyśmy rzeczywiście tego dnia mieli umrzeć […] Na ćwiczenie trzeba przeznaczyć jeden dzień w miesiącu; najważniejsza jest spowiedź odbyta tak, jakby miała być ostatnią w życiu: Msza święta odprawiana z tym samym poczuciem, a Komunia przyjmowana jako wiatyk; modlitwa u stóp krzyża, wyobrażenie sobie ostatniego tchnienia, postanowienie, by spędzić nadchodzący miesiąc, jakby miał być ostatnim w życiu” (źródło: „Don BOSCO – magazyn salezjański” nr 10/2007). Pewnie wielu czytających te słowa strząsnęło z siebie pył grozy.

Masochizm? Przesada? A może to po prostu rozsądek, dojrzałość, troska o wieczność? Takie stawianie sprawy może jednych rozśmieszyć, innych zadziwić, jeszcze innych zdenerwować. Jeśli tak się stało to dobrze: oby to poruszenie zdołało nas obudzić. Życie z zamkniętymi oczami to jedna z najsmutniejszych rzeczy, jaka może się człowiekowi przydarzyć. Ceną zaniedbania i obojętności może być wieczność. A tego tak łatwo nie da się już naprawić. Ks. Paweł Siedlanowski

Parafia Rzymskokatolicka pw. Wniebowzięcia NMP przy Bazylice w Kołobrzegu ul. Mariacka 5, tel. 0-94 35 261 50 Msza Św. Niedziele i Święta 7:00, 8:30, 10:00 (suma), 11:30 (dzieci), 13:00 16:00 (lipiec i sierpień), 17:00, 19:00 (młodzież), 20:00 (lipiec i sierpień) Dni powszednie 7:00, 8:00, 17:00, 19:00

Opracowali: Longina i Andrzej Rubikowie