sp1-09.qxd

2009-03-29

21:35

Page 3

Od redakcji

www.scenapolska.nl

W numerze:

Drodzy Czytelnicy

4-7 Gienek Brzeziński i Marta Bujnowicz-Widerska o przeglądzie polskich filmów Cinema Polska

W

itam Państwa serdecznie i wiosennie. Nie będę powta− rzać za innymi, że czas biegnie coraz szybciej, bo to nie− prawda. To tylko my pędzimy za wszystkim i wszędzie. A potem, gdy przez chorobę lub inne zawirowania życiowe zwalniamy tempo, okazuje się, że można inaczej. Ci którzy mnie znają nie uwierzą, że to ja piszę. Przecież stale się kręcę, coś załatwiam, telefonuję, biegam i się usprawiedliwiam: „Przecież Scena Polska tego potrzebuje.” No i dopadło mnie spowolnienie. Gdy po wyjątkowo zakręconym styczniu: organizacja Salonu poetyc− ko−muzycznego, Balu Maskowego, koncertu Piotra Kuźniaka, promocji płyty Anki Kozieł, zapomniałam o swoich własnych urodzinach posta− nowiłam chwilkę odpocząć i wybrać się na kilka dni na narty. Pojawiła się okazja. Pojechałam do przyjaciółki do Zakopanego, stamtąd do Biał− ki Tatrzańskiej i na Kotylnicę. Była cudna pogoda, śnieg jak marzenie i trochę gorszy sprzęt z wypożyczalni, bo nie zadziałały wiązania , czyli nie puściły narty gdy straciłam równowagę i siadłam na pokrytej śnie− giem glebie. Moje kolano wykonało jakiś dziwny skręt i uszkodziłam so− bie więzadła kolanowe. No, ale zostawmy już tę zimę, o której nie da− je mi zapomnieć długa na całą prawą nogę orteza i przejdźmy do po− ruszonego na wstępie tematu czasu. Przyszła wiosna, pora, żeby rozejrzeć się dookoła jak pięknie budzi się wszystko do życia. Podziwiajmy kolory i zapachy. Znajdźmy czas na po− ezję, spacer czy odkładane odwiedziny bliskich. Oczywiście, zapraszam też do lektury naszego pisma, a na pewno nie będzie to strata czasu. Zofia Schroten-Czerniejewicz

8-9 Salon poetycko-muzyczny im. Wandy Sieradzkiej 10-11 cena Polska i Przyjaciele w 2009 – od stycznia do czerwca 12 Anna François-Kos – Złota polska harfa… 13 Zofia Schroten-Czerniejewicz – Kabaret Elita ma 40 lat! 14 Ewa Wagner – Wiosenny nokturn

w molowej tonacji

15 Jerzy Skoczylas – Miauczący pies 16 Gienek Brzeziński – Pytanie na śniadanie 18-19 Andrzej Tylczyński – Kryptonim Jeździec Polski

„Scena Polska„ KWARTALNIK nr 1 (57) 2009 ISSN 1233−7633 Pismo dofinansowuje Senat RP WYDAWCA/ZESPÓŁ REDAKCYJNY: Zofia Schroten−Czerniejewicz (red. nacz.), Gienek Brzezinski (sekr. red.), Ewa Wagner, Elżbieta Wicha−Wauben, Krystyna Misiak−Kurczewska oraz zespół. Stichting Pools Podium, Prof. Wentlaan 28, 3571 GC Utrecht, Holandia, Tel.31 (0) 30 2718296, fax. 31 (0) 30 2719613, E−mail: [email protected] Stichting Pools Podium, ABN AMRO Utrecht, 51.85.44.443. www.scenapolska.nl i www.poolspodium.nl Zdjęcia: Archiwum SPP, SKŁAD I ŁAMANIE: Dariusz Muzalewski, tel. +48 511 853 970, DRUK: Drukarnia Swarzędzka Stanisław i Marcin Witecki, Tel. +48 (61) 817 27 64 Zdjęcie na okładce: Janusz Romaniuszyn Zapraszamy do prenumeraty! Zadbaj o stałą, bezstresową dostawę kwartalnika, zostań Przyjacielem Sceny Polskiej w Holandii. Wpłaciwszy raz w roku 30 euro na konto 51.85.44.443 (tnv. Stichting Pools Podium) zapewnisz sobie ciągłość lektury, łatwość dostępu do niej i informacje o wszystkim, co organizuje Scena Polska w Holandii.

www.scenapolska.nl Scena Polska nr 1/2009

3

sp1-09.qxd

2009-03-29

21:35

Page 4

Film

www.scenapolska.nl

Gienek Brzeziński

Pięknie, jak w...kinie

Zofia Schroten-Czerniejewicz (Scena Polska), Robert Kępiński (Polska Organizacja Turystyczna), Michał Kwieciński (reżyser), Is Hoogland (Melkweg Cinema), Gienek Brzeziński (Scena Polska), Leendert de Jong (Filmhuis Den Haag) fot.SP

K

olejny przegląd najnowszej pol− skiej kinematografii z cyklu Cine− ma Polska za nami. Scena Polska wraz z Filmhuis w Hadze i Roterdamie przygotowała zestaw filmów, z których naprawdę trudno było zrezygnować. Obejrzałem ich tym razem wyjątkowo du− żo, bo aż sześć, a przecież nie powiem, żebym czuł przesyt. Nawet po niedziel− nym maratonie, w którym bez jakiejkol− wiek przerwy na jakikolwiek posiłek, czy choćby filiżankę kawy, po siedzeniu po− nad sześć godzin przed ekranem – nie czułem znużenia. Głód, owszem, czułem, i to znaczny, ale znużenia – nie! Zaczęło się w czwartek od „Jutro idziemy do kina” Michała Kwiecińskiego. To bardzo ładny film, nostalgiczny w obrazach przedwojennej Warszawy, sympatyczny w śledzeniu dojrzewania trzech głównych bohaterów w cieniu zbliżającej się katastrofy (o której my wiemy niemal wszystko, a oni – kom− pletnie nic), czasami wzruszający naiw− nością tamtych młodych ludzi i wreszcie wstrząsający tym, co stanie się z kwia− tem polskiej inteligenckiej młodzieży już wkrótce i jakie straszne skutki to przynie− sie. I tylko koniec mi się nie podobał; wydumany, hollywoodzki, mało przeko− nywający i taki jakiś sztuczny (choć pew− nie symboliczny, ale raczej z tych sym− boli nieco łopatologicznych). Trochę mi to zepsuło wrażenie, ale cóż? Obecność na sali oraz na spotkaniu z widzami po

4

Scena Polska nr 1/2009

emisji, zaproszonego przez Scenę Pol− ską, reżysera filmu, pana Michała Kwie− cińskiego była na pewno wspaniałym akcentem pierwszego dnia tego prze− glądu. "Cztery dni z Anną” Jerzego Skolimow− skiego, to pierwszy od siedemnastu lat film naszego wielkiego reżysera. I trzeba przyznać, że wrócił w wielkim stylu. Film

Nie chciałem pozbyć się nastroju ani zapachów z „Jaśminu”, ale przecież trzeba było pędzić na następny seans, tak bardzo we wszystkim odbiegający od poprzedniego: „Katyń” Andrzeja Wajdy. to niezwykły, o atmosferze ciemnej, gę− stej, pełnej oczekiwań najgorszych i takiż podejrzeń. Nie mogę tu zbyt wiele napi− sać, bo nie da się mówić o tym filmie bez zepsucia efektu końcowego tym, co go nie widzieli. A polecam go ze szczerego serca każdemu wielbicielowi dobrego ki− na, jeśli już dla niczego innego, to tylko po to, żeby zobaczyć odtwórcę głównej roli, olsztyńskiego aktora Artura Steranko (przyznam ze wstydem – zupełnie mi do− tąd nieznanego). Bo też cóż to za wspa−

niała kreacja! Aktor samotnie niemal nie− sie ciężar tego filmu, on tworzy atmosfe− rę, on wypełnia sobą ekran nie tylko fi− zycznie, ale i duchowo, on wreszcie spra− wia, że film ten – choć przecież żaden to thriller czy kryminał! – każe nam siedzieć na brzeżku krzesła w jakimś niesamowi− tym napięciu. Jeśli ktoś kocha kino – musi ten film zobaczyć. I to nie w telewizji, tyl− ko właśnie na dużym ekranie, w ciemnej sali kinowej. Niedzielne popołudnie przyniosło film – „Jasminum” – na który warto było mi biec od stacji w Hadze, żeby się tylko nie spóźnić. Udało się! I choć zziajany, przez kolejnych dziesięć minut dochodziłem do siebie, to przecież widziałem wszystko od początku, byłem tam i mogłem po raz który to już z kolei poddać się magii filmo− wego świata Jana Jakuba Kolskiego. Każ− dy, kto raz dał się oczarować tymi jego fil− mowymi opowieściami musi (i jest to mus wewnętrzny, z głębi serca, jakaś pierwotna wręcz konieczność) starać się obejrzeć każdy jego kolejny obraz. I nie− mal nigdy nie czuje się oszukany. Tak też było i tym razem ze mną. Bo też jest to za− prawdę film prześliczny, wciągający wi− dza nie – wartkością akcji, nie – suspen− sem, nie – ulicznymi pogoniami gangste− rów i policjantów, nie – pięknem kobie− cych piersi w erotycznych scenach, ale at− mosferą, klimatami, dialogami i prostą(?) prawdą, że autentyczni święci są czasem między nami i to tam, gdzie się ich zupeł− nie nie spodziewamy. A do tego wszyst− kiego genialna rola Janusza Gajosa, który po raz który to już z kolei udowadnia, że należy do absolutnej czołówki naszej eks− traklasy aktorskiej. Wzroku od niego nie można oderwać! To dla mnie z całą pew− nością najwspanialszy film tego przeglą− du. Nie chciałem pozbyć się nastroju ani zapachów z „Jaśminu”, ale przecież trze− ba było pędzić na następny seans, tak bardzo we wszystkim odbiegający od po− przedniego: „Katyń” Andrzeja Wajdy. To jakby naturalny dalszy ciąg losów tam− tych chłopców z „Jutro pójdziemy do ki− na”. Ale jakże inny tu klimat, jakże inna zupełnie to opowieść. To film o wydarze− niach wstrząsających, tak długo przed naszym pokoleniem zakłamywanych, a tak dla nas – Polaków – ważnych. Nie bę− dę się przy nim wymądrzał; uważam, że jest to filmowa lekcja historii obowiązko− wa dla wszystkich i – jak powiedział w swoim wystąpieniu przed seansem Am− basador Janusz Stańczyk – nie ma sensu ocenianie tego filmu w kategoriach arty− stycznych. Na zakończenie tego mojego nie− dzielnego filmowego „maratonu na czczo” obejrzeliśmy „Korowód” Jerzego

sp1-09.qxd

2009-03-29

21:35

Page 5

Film Stuhra. To współcześnie dziejąca się opowieść o kłamcach i kłamczuszkach. Pogodny i kolorowy bardzo w klima− tach, czasami zabawny, czasami skłania− jący do zadumy moralitet na temat te− go, że kłamstwo zawsze w końcu wyj− dzie na jaw, ale zanim to nastąpi można parę osób mocno skrzywdzić. Odkryw− cze? Nie za bardzo. Ale na pewno – do obejrzenia, choć przyznam, iż trochę za− wiedziony się czułem zepchniętym na drugi plan wątkiem „lustracyjnym”. Ale kiedy Jerzy Stuhr – rektor – mówi do swojego uczelnianego kolegi mającego kłopoty z próbą oczyszczenia się z nie− prawdziwych zarzutów o współpracę z SB, że on sam to nie ma żadnych zmar− twień, bo cały czas był w partii, a partyj− nych do współpracy nie werbowali, to jest to scena genialna, choć po praw− dzie śmiech wygasa szybko gorzkim gry− masem. Końcówka filmu to już całkiem niesamowita kolekcja nieprawdopodob− nych zbiegów okoliczności zmierzają− cych do – nieuchronnego! – happy−en− du. Do tego Maciek Stuhr jest w swej ro− li mdły jak ptyś z kremem. Za to debiutu− jący na ekranie Karol Maćkowiak, od− twórca głównej roli, wydaje się dobrze zapowiadać i całkiem nieźle radzi sobie z postacią, która napisana jest stereotypa− mi; sympatyczny oszust, niby bez− względny i niecofający się przed niczym, ale przecież w końcu dobry i w odpo− wiednim momencie nawracający się na właściwą drogę. Trochę w filmie za du− żo tego, co Wańkowicz nazwał kiedyś „dydaktycznym smrodkiem”, ale film się dobrze i z przyjemnością ogląda, więc warto było. Tyle tylko, że po jego zakoń− czeniu znowu musiałem biec, tym ra− zem w przeciwną stronę, żeby złapać pociąg do domu. No, ale po tym sze− ściogodzinnym siedzeniu nie było to na− wet takie złe. W poniedziałek, wtorek i środę kolejne trzy filmy, ale wrażeniami z nich będzie się musiał podzielić z Państwem ktoś in− ny; ja już nie dam rady ich tym razem zo− baczyć. A szkoda... G.B.

www.scenapolska.nl

M a r t a B u j n o w i c z -W i d e r s k a

Opowiedz mi o Polsce..... K iedy po r a z pierwszy w swym emi− gracyjnym ży− ciu, doznając uczuć z pogra− nicza patriotycz− nej i nostalgicz− nej ekstazy, oglądałam po− kaz polskich fil− mów w Hadze, nie mogłam oprzeć się wrażeniu, ze każdy z tych filmów bez względu na to jaką historię snuje, przede wszystkim, świadomie lub nie, opowiada nam o Polsce. To zabawne, że jako wielki miłośnik i wierny kibic polskiego kina, tak wyraźnie dostrzegłam to dopiero tutaj. Może pozbawiona na co dzień obrazu Polskiej rzeczywistości, daleka od widoku wymownych polskich twarzy, oderwana od polskich problemów natury społecz− nej, finansowej, moralnej, a jednocześnie tęskniąca za polską "nademocjonalno− ścią" i tym wszystkim co NASZE, tak wy− raźnie dostrzegłam w tych filmach opo− wieść o swoim kraju. Polska w nich ma wiele twarzy, są one różne, na wskroś ludzkie, bardzo wyra− ziste, niejednoznaczne, wielowymiaro− we, wszystkie prawdziwe! Jedne z nich bolą, drugie napawają lękiem, jeszcze in− ne dumą, potrafią rozbawić, wzruszyć, zawstydzić i zachwycić. Jaka więc jest ta "FILMOWA POLSKA" zaprezentowana wiosną tego roku w Hadze? Kiedy myślę o Niej wyobrażam sobie, że to kobieta o stu twarzach....

Biedna i brzydka Taka jest w świecie przedstawionym w filmach "Boisko bezdomnych i "Rezer− wat". Wizualnie męczy, odraża. Pierwszy z ww. filmów, będący dziełem Kasi Ada− mik jest nieprawdopodobnie wierną ko− pią środowiska kloszardów będących nie− zniszczalną plagą dworców polskich z niepodważalnym prymatem Dworca Centralnego w Warszawie. Drugi z nich, opowiadany przez Łukasza Pałkowskie− go, przedstawia historię rozgrywającą się w najbardziej niebezpiecznej dzielnicy Warszawy, czyli na Pradze. Miejsce to, cieszące się niezbyt chlubną opinią, to współczesna wylęgarnia alkoholików, rzezimieszków, drobnych złodziei, biedo− ty. Do tego "pejzaż praski" okraszony jest widokiem upadających, potwornie zanie− dbanych przedwojennych kamienic,

przeplatany drobnymi sklepikami nocny− mi i postkomunistycznymi skansenami społemowskiego dobrodziejstwa. Swo− istego rodzaju REZERWAT. W tych filmach wszystko co widać, to prawda. Każde przekleństwo, każda , za przeproszeniem, morda, każdy kieliszek alkoholu, każdy tatuaż i każdy cios w pysk. Siedząc w fotelu kinowym niemalże czuje się smród kloszarda z Centralnego i menela z Pragi. Każdy z tych filmów opo− wiada bardzo zajmującą historię, ale mi− mo to na początku każdego z nich, pa− trząc obiektywnie, obraz Polski boli. Boli przez swój realizm i swoją prawdę. My doskonale znamy tę rzeczywistość i jej bohaterów. Każde polskie miasto ma swój Dworzec Centralny i swój REZER− WAT. W sumie gardzimy tymi tzw. "ludźmi marginesu", a już na pewno nie zastana− wiamy się nad tym dlaczego są w miejscu, w którym są i jakimi ludźmi są naprawdę. Te filmy w przebiegły sposób zmuszają nas, aby przy nich na chwilę"przystanąć", żeby dostrzec w nich człowieka. Człowie− ka, który być może miał kiedyś swoją pa− sję, z pewnością miał swoją miłość, na pewno ma swoja przeszłość. Przystanęliśmy chwilę nad nimi i oka− zało się, że każda z tych historii nas wzru− szyła, polubiliśmy jej bohaterów mimo, że piją i ohydnie wyglądają, śmieszy nas ich niewybredny język, bo paradoksalnie nie− jednokrotnie właśnie poprzez swoją nie− cenzuralność jest śmieszny. Chcemy, że− by im się udało, chcemy, żeby wygrali te mistrzostwa piłki nożnej bezdomnych, na które pojechali, i żeby ich nie wyrzuco− no z walącej się praskiej kamienicy w imię nowych innowacyjnych inwestycji. Go− dzimy się z tym, że nie da się ich wyelimi− nować z krajobrazu Polski, bo są w niego wkomponowani na stałe. Oswajamy więc ten brzydki obraz, zapominamy, że na początku nas zniechęcał, odpychał. Czujemy, ze jest NASZ, że jest tą biedną i brzydką, ale jedną z wielu naszych twa− rzy, twarzy Polski.

Sprzedajna Trudnego i śliskiego tematu dotknął je− den z filmów pokazu w Hadze. Jest to "brzydota innej jakości" niż ta pokazana w "Boisku bezdomnych" i "Rezerwacie". Tematem filmu jest śmierdząca karta na− szej współczesnej historii, która zaczęła się wypełniać po 1945 roku i nierozliczo− na, uwiera do dziś. Pytanie o sens tego "rozliczania" pobrzmiewa ostatnimi laty ciąg dalszy – s. 6

Scena Polska nr 1/2009

5

sp1-09.qxd

2009-03-29

21:35

Page 6

Film

www.scenapolska.nl

Nieważne, jej syn decyduje się na to, bo klient zaoferował bardzo atrakcyjna cenę! Czy więc sprzedajna twarz z czasów komunistycznej Polski ewoluowała w twarz znieczuloną mottem "wszystko na sprzedaż"? W pewien sposób tak, i to bar− dzo smuci, ale pamiętajmy proszę, że sko− ro byli ci, którzy donosili, byli też ci, na których donoszono i o nich też powstały filmy (o tym za chwilę). I młodzi też mają jeszcze szansę, bo przecież "bohater młodszy" filmu "Korowód", ostatecznie nie sprzedaje do gazet podstępem zdoby− tych nagrań załamanego SB'ka, tylko dzięki spotkanej kobiecie, o innych kryte− riach wartości, przynajmniej spróbuje być lepszym.

Piękna i odważna

Gość przeglądu – Michał Kwieciński

szczególnie głośno. Pytanie to postawił między kadrami Jerzy Stuhr w swoim fil− mie "Korowód". Historia byłego współpracownika SB, który ze strachu został jednym z niezlicze− nie wielu informatorów ówczesnej wła− dzy komunistycznej Polski, przeplata się z historią młodego chłopca, studenta zara− biającego na życie robieniem i sprzeda− waniem do kolorowych gazet zdjęć ludzi znanych. Pierwszy z nich sprzedał się ze strachu. Podłożył świnie wyjątkowe, w konsekwencji rujnując człowieka, kolegę zresztą, ale zyskując miłość kobiety, za którą szalał. Przewrotnie można powie− dzieć, że robił to dla miłości. Był świado− my tego co robi, ale przełknął to jakoś, choć nigdy nie zapomniał. Po latach kie− dy pojawiło się niebezpieczeństwo, że wszystko się wyda, postanowił sam wy− mierzyć sobie karę i odejść od tych, któ− rych kochał najbardziej. Zrobił to z peł− nym przekonaniem i poczuciem winy, choć bez żalu za grzechy. Ta twarz Polski, ulepiona dłońmi na− szej powojennej historii jest chyba jedną z najtrudniejszych i zawstydza nas najbar− dziej. System jaki panował w powojennej Polsce, stworzył wśród Polaków karykatu− ry moralne i to boli, że mamy też taką twarz. Tylko czy każdy ma prawo jedno− znacznie to oceniać? Czy chociażby moje pokolenie, czyli ci którym młodość dane było spędzić po 1989 roku, w naprawdę wolnej Polsce, mają prawo wydać wy− rok? Tylko, że to pokolenie w większości wcale nie zamierza tego robić, bo...ich to nie obchodzi. I tak "bohater młodszy" fil− mu "Korowód", po zeznaniach upitego z 6

Scena Polska nr 1/2009

Fot. ZSCz

rozpaczy SB'eka, mówi, "a ja ma w dupie kto donosił nawet na samego Papieża, ro− zumiesz? Mnie to po prostu nie interesu− je". Dlaczego, pytam, go to nie interesu− je? Bo ze stłamszonej komunizmem Polski wskoczyliśmy wielkim susem do Polski ka− pitalistycznej, bo nagle dla młodych ludzi

Bo niestety niektóre z tych wyjątkowych filmowych opowieści bez znajomości kontekstu historycznego, politycznego, społecznego, tracą swoją siłę. Ale jest też druga strona medalu. Te filmy mogą być pewnego rodzaju encyklopedią, źródłem informacji o nas jako o narodzie. autorytetem przestał być Powstaniec War− szawski , a stała się mamona, bo kultura masowa, której tak szybko i wdzięcznie staliśmy się konsumentami zastąpiła nam pamięć o naszej historii i miłość do trady− cji? Młodszy bohater z filmu "Korowód" nie sprzedaje prywatności innych ludzi ze strachu, tylko dla pieniędzy. Nie oszukuje swoich bliskich pod presją i groźbą, tylko dla własnej wygody. Nie gardzi byłym SB'ekiem, ale nikogo też nie szanuje. W kolejnym filmie, "Pora umierać" au− torstwa Doroty Kędzierzawskiej, bohater decyduje się na sprzedaż swojego wielo− pokoleniowego domu, pomimo absolut− nego protestu swojej starej, zamieszkują− cej ten dom matki. Miejsce to jest dla niej bowiem wszystkim, co ma i co kocha.

Polskę piękną, młodą i odważną, ale na− znaczonę nieuniknionym katastrofizmem II wojny światowej, zaprezentował nam na pokazie filmów w Hadze Michał Kwieciński swoim filmem "Jutro idziemy do kina". Jest rok 1938 w jednym z warszaw− skich liceum męskich, klasa młodych pol− skich chłopców stojących u progu swego dorosłego życia odbiera świadectwa ma− turalne. Trójka przyjaciół z tej klasy, bę− dzie głównymi bohaterami filmowej hi− storii. Chłopcy są piękni, młodzi, spragnie− ni miłości, ciekawi kobiety, pełni wiary w siebie i życie. Są królami świata! Mają ide− ały, mają marzenia i siłę, żeby o nie wal− czyć. Są normalnymi młodymi chłopaka− mi, świntuszącymi o panienkach i gorą− cym temperamencie. Na jednym z ostat− nich spotkań piją wódkę "za kradzież, że− by skraść kobiece serce, za bijatykę, żeby bić się za przyjaciela i za oszustwo, żeby oszukać śmierć". Nie boją się nadchodzą− cej wojny. Wierzą, że nawet jeśli do niej dojdzie "pogonią Niemców" i czym prę− dzej wrócą do swoich ukochanych, które wkrótce znajdą. Historia tej trójki przyjaciół to opowieść oparta na wspomnieniach Jerzego Stefana Stawińskiego, polskiego scenarzysty i reży− sera, który urodzony w latach 20−tych XX wieku znalazł się wśród złotej, polskiej mło− dzieży, której marzenia, zapał i pasja życia zderzyły się z potworną rzeczywistością drugiej wojny światowej. Jego filmowa opowieść, to wstęp do tragicznej historii pokolenia Kolumbów, pierwszego pokole− nia narodzonego w wolnej Polsce, którzy zamiast kochać swoje kobiety, cieszyć się młodością i zdobywać świat, ginęli w la− sach, okopach i Powstaniu Warszawskim "przesypiając czas wielkiej rzeźby z głową ciężką na karabinie". Ci natomiast, którzy przeżyli II wojnę światową z uwagi na fakt, iż walczyli często w AK lub na zagranicz− nych frontach, w powojennej stalinowskiej Polsce, skazani zostali na śmierć lub niewo− lę pod zarzutem "zdrady ojczyzny". Piękną, ale jakże tragiczną ma Polska tę twarz.

Wierna i Heroiczna Kiedy w marcu 2000 roku Andrzej Wajda odbierał Oscara za całokształt swo−

sp1-09.qxd

2009-03-29

21:35

Page 7

Film jej twórczości, swoje podziękowanie za− czął od słów " Będę mówił po polsku, po− nieważ chcę powiedzieć to, co myślę, a myślę zawsze po polsku". Nie sposób od− mówić siły i prawdy słowom Mistrza, na− wet jeżeli nie w pełni zna się albo też lu− bi jego twórczość. Nikt chyba jednak nie ma wątpliwości, iż Andrzej Wajda jest naj− wierniejszym i najbardziej oddanym fil− mowym piewcą losów polskiego narodu na przestrzeni polskiej historii XX wieku. Jego filmy to zarówno ekranizacje kla− syki literatury polskiej, jak i również oso− biste opowieści o Polakach stawianych przez naszą historię twarzą w twarz z naj− trudniejszymi wyborami natury etycznej i moralnej. Polacy w filmach Wajdy to bo− haterzy, to Ci, którzy dokonają zawsze właściwego wyboru, nawet za najwyższą cenę. To Polacy, którzy zawsze będą mieć siłę, żeby walczyć, zawsze ostatecznie sta− ną po właściwej stronie, zawsze z podnie− sioną głową. Przedostatnim filmem Wajdy jest , jak sadzę, jeden z ważniejszych jego filmów pt "Katyń", który również został zaprezen− towany podczas przeglądu polskich fil− mów w Hadze. Pisząc o tym filmie "jeden z ważniejszych", mam na myśli jego te− mat, jakim jest fragment naszej historii z 1940 roku, kiedy to wojska radzieckie ma− sowo wymordowały blisko 15000 pol− skich oficerów w Katyniu i Charkowie. Opowieść Wajdy nie jest jednak, jak by można oczekiwać, fabularną relacją lo− sów polskich oficerów z wiosny 1940 ro− ku. Jest opowieścią o tych, które zostały, czyli o kobietach, żonach, siostrach, cór− kach, matkach. O ich tragedii, nadziei, czekaniu, cierpieniu i wierności. O tym jak pięknie potrafią wierzyć w swoich boha− terów, jak wiernie potrafią na nich cze− kać, jak dzielnie i odważnie umieją wresz− cie walczyć o ich pamięć. To film, który oprócz niezaprzeczalnej wartości histo− rycznej, opowiada widzom o kolejnej stronie naszego kraju, mającej twarz Mat− ki Polki i Antygony, które ponownie spoj− rzały nam w oczy podczas drugiej wojny światowej.

www.scenapolska.nl

wszechobecną zwierzynę i bliskość panu− jącą między człowiekiem i naturą. I w tym krajobrazie dzieje się przedziwna historia, której sprawcami są braciszkowie o...roż− nych zapachach, co jest istotą całej skom− plikowanej opowieści. Cudna to baśń o dobroci i miłości i o tym, ze Ci najlepsi są tuż obok. I zarówno w swym obrazie jak i opowieści, ukazuje nam magiczną i piękną twarz Polski. Kiedy zakończył się cały pokaz byłam szczęśliwa, że miałam tu choć przez chwi−

Jaka więc jest ta „FILMOWA POLSKA” zaprezentowana wiosną tego roku w Hadze? Kiedy myślę o Niej wyobrażam sobie, że to kobieta o stu twarzach....

nas jako o narodzie. Być może poznając choć trochę naszą historię, nasze losy i rzeczywistość, w której przyszło żyć na− szym dziadkom, ojcom, nam, lepiej bę− dzie można nas zrozumieć, bardziej po− znać, może czasem wytłumaczyć, trafniej ocenić. Nie próbuję twierdzić, że jedy− nym kluczem do nas, Polaków, jest nasza historia, ale jestem przekonana, że wy− warła ona na nas nieodwracalne piętno i nie jest bez znaczenia dla tego, jacy jeste− śmy. I przede wszystkim Drodzy Państwo, nasz marcowy pokaz, miał jeszcze inną wartość, była to okazja do tego aby się pochwalić tym, jacy wyjątkowi, wrażliwi, bogaci emocjonalnie jesteśmy!!! Jakie wspaniałe kino potrafimy tworzyć i jak wiele mamy w tej kwestii do powiedzenia i zaoferowania. I jeszcze jedno, Drogie Panie, jakich przystojnych aktorów mamy:)!!! Marta Bujnowicz-Widerska

lę swoją "małą Polskę" i smutna jednocze− śnie, że już jej tu nie mam. O potrzebie, a wręcz konieczności takiego pokazu je− stem absolutnie przekonana, tym bar− dziej, iż ku memu zadowoleniu liczba wi− dzów z pokazu na pokaz rosła. I nie była to tylko publiczność polska, ale również holenderska, słowacka, francuska. Udało mi się również usłyszeć język angielski i niemiecki. Wspaniale, pomyślałam, tak trzeba! Zastanawiam się tylko nad jednym; na ile ktoś, nie będąc Polakiem, jest w stanie zrozumieć i poczuć nasze filmy. Bo nieste− ty niektóre z tych wyjątkowych filmowych opowieści bez znajomości kontekstu hi− storycznego, politycznego, społecznego, tracą swoją siłę. Ale jest też druga strona medalu. Te filmy mogą być pewnego ro− dzaju encyklopedią, źródłem informacji o

PS. Chciałam jeszcze tylko dodać, iż świadomie nie wspomniałam o jednym z najważniejszych filmów tego pokazu, a mianowicie o najnowszym dziele Jerze− go Skolimowskiego "Cztery noce z An− ną". Nie pisałam o nim teraz, gdyż poza mistrzowsko pokazanymi obrazami, któ− re genialnie oddają klimat polskiej zapo− mnianej prowincji, film opowiada nam nie o Polsce, ale o meandrach ludzkich emocji, namiętności i szaleństw. Jest wy− jątkowy w każdej ze swoich warstw i wy− maga osobnej opowieści, którą być mo− że opowiem innym razem. Teraz chcia− łam tylko nadmienić, ze był i zrobił na mnie powalające wrażenie, ale tym ra− zem bez konotacji nostlgiczno−patrio− tycznych:)

Magiczna A pomiędzy Polską walczącą, umierają− cą, przekupną, znieczuloną, odważną, brzydką i heroiczną, znaleźliśmy się nagle w uroczym, magicznym świecie, który roztoczył przed nami Jan Jakub Kolski fil− mem "Jasminum". I tu jest naprawdę baj− kowo, ale czuje się, że to może być tylko polska bajka. Bo jeśli ktoś spędził choć tro− chę czasu na wsi, szczególnie w dzieciń− stwie, kiedy to barwy, zapachy, smaki są tak wyraziste i niepowtarzalne, zrozumie o czym mówię. Klimat magicznej wsi pol− skiej, który tak wyraźnie dominuje w twórczości Kolskiego, wkradł się po trosze i do "Jasminum". Tu co prawda akcja głównie rozgrywa się w klasztorze i pobli− skim malutkim miasteczku, jednak bli− skość wsi odczuwalna jest przez cały film, choćby przez pojawiające się wiejskie pejzaże, swoiste klasztorne podwórze,

„Cztery noce z Anną”

Fot. FN

Scena Polska nr 1/2009

7

sp1-09.qxd

2009-03-29

21:35

Page 8

Poezja

www.scenapolska.nl

Zofia Schroten-Czerniejewicz

Salon poetycko-muzyczny im. Wandy Sieradzkiej

Pierwsze spotkanie Salonu w Domu Polskim w Amsterdamie

S

cena Polska w Holandii 24 stycznia „otworzyła” Salon Poetycko−Mu− zyczny, któremu nadaliśmy imię Wandy Sieradzkiej. Na pierwszym spotka−

Ewa Wagner

8

Scena Polska nr 1/2009

Fot. SP

niu, które odbyło sie w Domu Polskim w Amsterdamie, postanowiliśmy przedsta− wić poetów związanych z kwartalnikiem „Scena Polska”. Wiersze swoje czytali: Ewa Wagner, Gienek Brzeziński i Ela Wichna−Wauben. Oczywiście najważniej− szym akcentem tego wydarzenia była pa− mięć o Wandzie Sieradzkiej de Ruig. Czy− taliśmy Jej wiersze, obejrzeliśmy fragmen− ty Jej programu telewizyjnego „Zza wa− chlarza pani Wandy” i nadaliśmy nasze− mu Salonowi Jej imię. Właściwie, ten salon poezji i muzyki za− wsze w Scenie Polskiej był. Już sama moż− liwość przebywania w towarzystwie Wandy była dla nas, zwykłych śmiertelni− ków poezją. Gdy przyjechała na stałe do Holandii, zostawiając w Polsce pozycję i miejsce w mediach, miejscem Jej twór− czej ekspresji stała się Scena Polska. Była od początku na wszystkich naszych im− prezach i nie przepuściła żadnej okazji, dla uraczenia nas swoim wierszem, czy choćby krótką rymowanką. Wanda była szczególną poetką, rów− nież autorką tekstów piosenek. Już drugie pokolenie roni łezkę gdy słucha Jej prze− boju „Nie płacz kiedy odjadę”, piosenki na− pisanej w 1960 dla Marino Marini. Wanda grała pięknie na fortepianie, zresztą przy tym instrumencie poznała swojego dru− giego męża Jana, Holendra. Jest więc i muzyka w naszym Salonie Poetycko−Mu−

zycznym im.Wandy Sieradzkiej. Na pierw− szym naszym spotkaniu podziwialiśmy wspaniałą grę Ewy Wagner, która trzyma− jąc w delikatnych dłoniach swoja altówkę wydobyła z niej sięgającą Nieba muzykę. Chyba dlatego, aby dotarła ona szybko do Wandy. Tak, o Wandzie nie można mówić ze smutkiem. Smutno, że Jej nie ma już z nami. Ale czy naprawdę Jej nie ma? Potrafiła żartować i śmiać się ze wszyst− kiego. Nawet z samych poetów, którym to Jej wiersz dedykujemy. Ten kto zrozumiał ten wiersz i ma chęć podzielenia się z innymi swoją twórczo− ścią, czasami przechowywaną latami w szufladzie nocnej szafki na pewno dobrze poczuje sie w gronie bywalców Salonu. Zapraszamy na nasze spotkania, które planujemy na początek raz na kwartał. Następne spotkanie Salonu odbędzie sie 21 czerwca, z okazji Wianków organi− zowanych przez Scenę Polską w Forcie Blaukapel w Utrechcie. Gdy piękne dziewczęta będą układały wianki z kwia− tów, a panowie będą pilnować by ogni− sko nie wygasło, poeci i miłośnicy poezji spotkają się w nastrojowej salce w Forcie, aby później przy ognisku uraczyć nas wy− braną na tę okazję poezją. Zofia Schroten-Czerniejewicz Kontakt z Salonem Poetycko-Muzycznym: [email protected], [email protected]

sp1-09.qxd

2009-03-29

21:35

Page 9

Poezja

www.scenapolska.nl

Wa n d a Sieradzka de Ruig

Sobie ku przestrodze Niech poeta wierszami ludzi nie zamęcza Nie każdy toleruje gdy się ktoś wywnętrza, gdy układa w rymy nowe metafory, przemyślenia zwięzłe, przywraca kolory słowom zapomnianym, zgubionym w hałasie żargonowej mowy bulgocącej w prasie. Niech poeta wierszami Nie zamęcza ludzi. Myśląc, że ich ciekawi właściwie ich nudzi. (Konstancin 1983) Wanda – taką Ją pamiętamy

Emilia Gulkowska E w a M a r i a Wa g n e r

Mąż

Młodość tuż obok siebie

Prowadzona jego ręką kredka

blisko jak najbliżej

Nigdy nie przekroczyła wyznaczonej linii

oddychając szczęściem

Niebo było niebieskie

patrzą na niebieskie szczyty

A trawa zielona

samotni w środku wrzawy

Dom miał dwa okna

otoczeniu uśmiechem jak murem

Dwuspadowy dach i drzwi

gorącymi ustami

W kuchni stał czajnik

szepczą ballady wyznań

W pokoju telewizor i fotel

obchodzimy ich

Woda była ciepła

nie widząc

Gdy odkręcał czerwony kurek

nie słysząc

Zimna – gdy odkręcał niebieski

nie płosząc żony i dzieci w domu nie było

ich nowej miłości St.Anton am Arlberg, 19.02.2009

Odwrócili się do niego plecami Których nie mieli

Fot. Archiwum SP

III Polonijny Zlot Poetów i Miłośników Poezji Polonijny Ośrodek Spotkań „Concordia” i dwutygodnik „Samo Zycie” zaprasza 23 maja 2009 r. od godz. 17.00 do późnych go− dzin nocnych na III Polonijny Zlot Poetów i Miłośników Poezji. W programie: Msza św. w intencji po− etów emigracyjnych. POEZJA: Barbara Balas, Claudia Boron, Zbigniew Budek, Jo− anna Duda−Murowski, Małgorzata Z. No− wak, Irena J. Rostalski, Aleksandra Stegh, Stanisława Zdrodowski i inni poeci (pra− gnący zaprezentować swoje wiersze) mile widziani! SZTUKA: Wystawa obrazów Barbary Ur i Andrzeja Piwarskiego oraz Pauliny Lemke, Wystawa: „Książka polska w Niemczech” ze zbiorów Gabinetu Książ− ki i Prasy Polskiej w Niemczech , w Opolu MUZYKA: Aleksandra Stegh (poezja śpie− wana), Eligiusz Badura (Universe), Syndy− kat Jan „Kyks” Skrzek – gość specjalny!!! Prezentowana w tym dniu poezja uka− że się w Antologii. Zgłoszenia, informa− cje: Joanna Duda−Murowski, 0208/89 99 800 i 01635221906. Leonard.p@inte− ria.pl i www.haus−concordia.com. Begegnungsstätte Haus Concordia 57562 Herdorf−Dermbach T:02744−77. Scena Polska nr 1/2009

9

sp1-09.qxd

2009-03-29

21:35

Page 10

Wydarzenia

www.scenapolska.nl

Scena Polska i Przyjaciele w 2009 – od stycznia do czerwca

Aktorka Elena Leszczyńska – Odkrycie Roku „Orły 2009”

Styczeń – pracowicie rozpoczął się ten rok w Scenie Polskiej. Najpierw byli− śmy z kamerą u doktora Jerzego Jeske na wspaniałej uroczystości w szpitalu Staad− skanal. Kilka dni później, w ostatnim tygo− dniu stycznia „przydarzyły” się nam aż 4 imprezy: otwarcie Salonu poetycko−mu− zycznego w Amsterdamie, koncert w Ha− dze promujący płytę Anki Kozieł, Bal Ma− skowy w Utrechcie i koncert Piotra Kuź− niaka w Polskiej Parafii. Szefowa Sceny Polskiej nie zdążyła nawet wyprawić swo− ich urodzin, trudno, osiemnastka to nie była. Luty – Scena Polska na festiwalu fil− mowym Prowincjonalia we Wrześni spo− tkała Elenę Leszczyńską, aktorkę z filmu „Ma− ła Moskwa”. Poznałyśmy się we wrześniu na festiwalu filmowym w Gdyni. Do Wrześni Elena przyjechała na spotkanie z publicznością. Nikt wtedy nie przypusz− czał, że ta skromna dziewczyna otrzyma w marcu nagrodę Orły 2009 w kategorii ODKRYCIE ROKU. Scena Polska trzymała za Ciebie, Elenko, kciuki. Gratulujemy! 16 luty – na koncercie poświęcone− mu pamięci Niemena, wystąpiła w Po− znaniu włoska piosenkarka Farida. W Pol− sce znana jest z występu w 1970 roku w Sopocie, gdzie otrzymała nagrodę dzien− nikarzy. Miałam okazję wraz z innymi

Farida

10

Scena Polska nr 1/2009

dziennikarzami porozmawiać dzień po koncercie osobiście z gwiazdą. Farida niewiele mówiła o tamtym czasie przeło− mu lat sześćdziesiatych i osiemdziesią− tych, gdy we Włoszech pojawił się Cze− sław Niemen. Wspomniała, że do śmier− ci artysty utrzymywała z nim przyjazne stosunki, a nieznanym owocem tej współpracy jest utwór Musica Magica. Muzykę skomponował Niemen, a słowa napisała Farida. W Poznaniu wykonała tę piosenke po raz pierwszy, a na ekranie i z playbeku towarzyszył jej Niemen. Przez chwilę obydwoje byli razem z publiczno− ścią. Ofiaruję ten utwór Polsce – powie− działa później dziennikarzom – tylko trze− ba go technicznie przygotować, przele− żał tyle lat w szufladzie. Dziaiaj jest szczęśliwą matką i babcią, o temperamencie przypominającym tem− perament Tiny Turner i takim samym re− welacyjnym głosie, który tak zafascyno− wał Niemena. luty – Scena Polska zawędrowała aż do Łęczycy. A to dzięki naszemu filmowi „Śladami Olędrów. Przestrzenie obok nas”. W Starostwie Łęczyckim powstaje plan odkrywania na nowo historii miesz− kańców tego regionu. Niewykluczone, że byli wśród nich również przybysze z Ni− derlandów. Ciąg dalszy – s. 11

sp1-09.qxd

2009-03-29

21:35

Page 11

Wydarzenia

www.scenapolska.nl

Starosta Łęczycy przyjmuje Scenę Polską

Mamy pomysły na wspólne działania Sceny Polskiej i Wydziału Promocji Staro− stwa w Łęczycy. Rozmawialiśmy o tym z gościnnym starostą panem Wojciechem Zdziarskim, któremu wręczyłam nasze pi− smo. Pan starosta obdarował Scenę Pol− ską książką o regionie i lalką w stroju łę− czyckim. Pochwalimy się nią na Wiankach w Utrechcie. marzec – 30 lecie poznańskiej Sceny na Piętrze Na pytania skąd wziął się pomysł na Scenę Polską w Holandii zawsze odpo− wiadam: z Poznania, ze Sceny na Piętrze. To, że podpatruję od lat działania prowa− dzącego tę impresaryjną scenę Romualda

Wiesław Prządka (Homo Artifex) i Romuald Grząślewicz (Scena na Piętrze)

Grząślewicza, pozwala mi na wybór naj− lepszego programu dla Państwa i pozna− wania wspaniałych aktorów, których za− prasza Scena na Piętrze. Wielu z nich go− ściliśmy w Holandii, a dzisiaj spotkałam ich na Gali, podczas której Ci, którym Scena zawdzięcza najwięcej” otrzymali specjalnie na tę okazję zaprojektowane odznaczenia: Homo Artifex. Są wśród nich: Grażyna Barszczewska, Barbara Wrzesińska, Emilian Kamiński i Zdzisław Wardejn. kwiecień – wiosenne wydanie Sceny Polskiej w Holandii. Własnie trzymacie Państwo w ręku. maj – 2 maja w Vaals, w miejscu

gdzie schodzą się granice trzech państw: Niemiec, Belgii i Holandii, odbędzie się impreza Polonia Ponad Granicami. Wię− cej na s...... czerwiec – Wianki, odbędą się 21 czerwca w Forcie Blaukapel w Utrechcie. W tym roku Scena Polska zaprosiła do współorganizacji Polsko−Niderlandzkie Stowarzyszenie Kulturalne. Więcej w na− stępnym numerze. Latem zapraszamy do Nowej Róży w Wielkopolsce. Scena Polska przygotowuje specjalny program na wakacje, oczywi− ście relaksujący! Zofia Schroten-Czerniejewicz Pools Podium – Scena Polska

Gala XXX lecia Sceny na Piętrze – Poznań 27 marzec – Międzynarodowy Dzień Teatru

Scena Polska nr 1/2009

11

sp1-09.qxd

2009-03-29

21:35

Page 12

www.scenapolska.nl

Sylwetka

A n n a Fr a n ç o i s - Ko s

Złota polska harfa… K

wyszła cało, bo podobno miała przy so− tóż w bie, jak twierdzi, dobrego anioła stróża. Holan− 16 dni spędziła w komie. Teraz może już dii nie o tym spokojnie opowiadać, bo fakt ten zna orkiestry An− zmienił ją kompletnie. Nabrała dystansu dre Rieu? To do życia, zrozumiała, jakie są jego praw− przecież najsłyn− dziwe wartości, zainteresowała się bud− niejszy ambasa− dyzmem… Najważniejsze, że znowu mo− dor tego kraju że grać, bo muzyka jest dla niej całym na świecie! Bo światem. „No, nie tylko – dodaje – także kto sprzedał w dwójka moich cudownych wnuków”. ciągu roku 900 Rodzinną Polskę opuściła w roku 000 egzempla− 1981. Jeszcze na studiach wyszła za mąż rzy jednej płyty? Kto grał na skrzypcach za świetnie zapowiadającego się studen− przed widownią stadionu w Amsterdamie złożoną z 65 000 osób? Ile orkiestr grywa non−stop w największych salach świata? Kto koncertuje regularnie z ze− społem 300−400 osobowym? Jaki artysta, sam, zatrudnia na pełny etat 120 osób? Jedną z tych osób zatrud− nionych w orkiestrze Andre Rieu jest polska harfistka, Ali− cja Zajączkowska. Ala i harfa to już historia całego życia. Kto patrzy na jej delikatną, fili− granową postać nie może uwierzyć, że ta kobieta ma dosyć siły, aby tę harfę tylko utrzymać! Mimo siwiejących już włosów, które zresztą tyl− ko dodają jej specyficznego uroku, ciągle wygląda tak sa− mo, jak przeszło 20 lat temu, kiedy pisałam o niej pierwszy artykuł. Jeszcze nie tak dawno temu z podziwem patrzyłam, jak na prywatnym koncercie pojawiła się „prowadząc” z majestatem swoją harfę i… oczarowała w ciągu sekundy zebranych gości. Wszystkie spojrzenia skierowane zostały natychmiast w jej kierunku, pierwsze akordy muzyki tylko pogłębiły zainteresowanie obecnych, którzy zachwyceni pięknem muzyki nie mogli od tej uroczej i świetnej harfistki oderwać wzroku do końca koncertu… Urodziła się w Warszawie. Jej pierwszym instrumentem Alicja Zajączkowska był fortepian, na którym świet− ta warszawskiego konserwatorium, który nie grała już w 6−tym roku życia. W śred− grał na organach. Karol zobaczył jej zdję− niej szkole muzycznej, właściwie przez cie w gablocie z fotkami z balu 1−go roku. przypadek, wybrała harfę i, jak sama mó− Tak mu się spodobała, że zdjęcie ukradł i wi, wyboru tego absolutnie nie żałuje. poszukiwał jej po całej uczelni. Pobrali się Chociaż kilka lat temu bała się, że już ni− jeszcze na studiach, wkrótce urodziła się gdy nie zagra. Ręce odmówiły jej posłu− ich córka, Karolina. Karol otrzymał stypen− szeństwa! Rok 2004 był w życiu Alicji ro− dium na kontynuację studiów w Brukseli. kiem specjalnym, niestety – tragicznym . Przyjechali razem, Alicja ukończyła studia Na drodze z Polski do Austrii miała bardzo u słynnej prof. Susanny Mildonian. Nie ciężki wypadek samochodowy, z którego 12

Scena Polska nr 1/2009

było im łatwo. Trzeba było pogodzić życie rodzinne z maleńkim dzieckiem ze studia− mi. A wszystko to zbiegło się ze stanem wojennym w Polsce! Dla obojga zaczęła się wkrótce ciężka praca i liczne koncerty w różnych (dla każdego) krajach świata. Pewnego dnia wróciła z 6−miesięcznego tournée po USA i okazało się, że roman− tyczna, wielka miłość dobiegła końca. Ka− rol miał kogoś innego! Bardzo to przeży− ła, wydawało się, że to już koniec świata. Życie pokazało, że nie był to jednak okres dla niej najtrudniejszy. Jak zwykle, znowu uratowała ją praca. I znowu zaczęły się podróże po wszystkich kra− jach świata z orkiestrami ka− meralnymi i symfonicznymi. Próbowała wszystkiego; gra− ła nawet na harfie z muzyka− mi jazzowymi, akompaniując w kościele organom, czy na koncertach charytatywnych w więzieniach. Każde nowe doświadczenie sprawia jej przyjemność i zawsze jest no− wym wyzwaniem. Alicja Zajączkowska – dla przyjaciół po prostu „Zają− czek”. To kompletnie zwario− wana kobieta; pełna niezli− czonych pomysłów, nieumie− jąca usiedzieć na miejscu. By− wa, że nie daje znaku życia przez kilka miesięcy, bo kon− certuje gdzieś po świecie. Kiedy jednak po długim nie− widzeniu się ją spotka, to wcale nie czuje się, że minę− ło tyle czasu. „Zajączek” po prostu latał, skakał, grywał na swojej czarującej harfie po całym świecie. Kiedyś tra− fiła nawet na… Spitzbergen. Ciągle gotowa do pracy; na− wet w dniu pogrzebu uko− chanego taty. Wsiadła w sa− mochód, przywiozła poży− czoną od przyjaciółki harfę, siadła przy niej na środku oł− tarza i... po prostu zagrała ostatni raz „La source” dla ta− ty, który to uwielbiał. W swojej karierze spotyka− ła renomowanych i sławnych Fot.AK-F muzyków, takich jak: Peter Guth, Yehudi Menuchin, Andre Rieu. Z tym ostatnim miała po raz pierwszy oka− zję grać w 1989 roku. Poproszono ją o udział w nagraniach nowej płyty orkie− stry. Miała dużo radości z tej pracy, po− nieważ atmosfera w orkiestrze Andre Rieu jest bardzo specyficzna i współpraca ta na długo utkwiła w jej pamięci. Podświado− mie przeczuwała, że z tą orkiestrą kiedyś się jeszcze spotka. Tak się stało w roku

sp1-09.qxd

2009-03-29

21:35

Page 13

Wydarzenie

www.scenapolska.nl

2005. Szukano jej długo, bo ktoś, kto ją zna wie, że „Zajączek” często znika, a po− tem się znowu gdzieś pojawia. Tak więc rozsyłano za nią „listy gończe”, aż ją od− naleziono. Pojechała do Maastricht, gdzie orkiestra Andre Rieu zadomowiła się na stałe. Słynny holenderski skrzypek tam wła− śnie się urodził. Syn dyrygenta orkiestry naukę gry na skrzypcach zaczął w wieku 5 lat. Studia ukończył w Konserwatorium w Liege i w Brukseli. Początkowo grał w Limburgs Simphonie Orkest. W 1978 ro− ku założył pierwszy zespół Maastricht Sa− lon Orchestra, który składał się z 5−7 mu− zyków. W 1987 założył słynną Johann Strauss Orchestra. Sam zasłynął niezwy− kle interesującą interpretacją drugiego walca Szostakowicza. Gra na prawdzi− wym Stradivariusie, mieszka we własnym pałacu w Maastricht. W ubiegłym roku, z okazji 25−lecia kariery objechał niemal ca− ły świat z 250−osobowym zespołem. Dla potrzeb spektaklu przygotowano dekora− cje będące kopią słynnego pałacu w Schönbrunn : 125 m szerokości, 30 m głębokości, 34 m wysokości, 4000 m2 fa− sady! Na niektórych koncertach występo− wało 400 osób: muzycy, chórzyści, tan− cerze, ba, nawet mistrzowie jazdy arty− stycznej na łyżwach! Grają na stadio− nach dla ponad 30 000 osób , robiąc at− mosferę , której się nie da zapomnieć. Ostatni koncert stadionie Roi Baudouin w Brukseli trwał mimo zimna do północy; publiczność siedziała, biła brawa i ciągle prosiła o więcej… Alicja początkowo dojeżdżała do pra− cy z Belgii, z czasem zamieszkała w pięk− nym Maastricht i czuje się wreszcie szczę− śliwa. Kiedyś jej marzeniem była złota harfa, ale o zakupie takowej mogła tylko marzyć! Teraz jej marzenie się spełniło: gra na złotej harfie, którą Andre kupił specjalnie dla niej. W jej opowieściach o orkiestrze przewija sie wiele pozytywnych wrażeń. Jest to jedyne miejsce, gdzie „Za− jączek dziś czuje się dobrze”. Uwielbia tam być, uczestniczyć w próbach, koncertować i podróżować. „To jest specjalne miejsce ze specjalny− mi ludźmi. Mam wiele zadowolenia z tej pracy, choć praca nie należy do ła− twych. Andre jest bardzo wymagający, zarówno w stosunku so siebie, jak i do innych. Dąży do osiągnięcia najwyższe− go poziomu, więc przygotowania do każdego koncertu to naprawdę ciężka praca. Muzycy tej orkiestry po prostu grają…zespół zgrany pod każdym względem. To szalenie sympatyczni lu− dzie, pomocni sobie nawzajem” – Alicja nie ma słów na określenie atmosfery pa− nującej w Maastricht. Już się zadomowi− ła i tylko jej się teraz marzy, aby Polacy w Polsce mieli szansę przeżycia czegoś tak specjalnego, jak koncert Andre Rieu i jego orkiestry. Dodaje jednak, że „ma− rzy jej się też, iż wreszcie Andre i jego or− kiestra przekonają się na własnej skórze, że polska publiczność to najlepsza pu− bliczność na świecie!" Anna François-Kos

Zofia Schroten-Czerniejewicz

Kabaret Elita ma 40 lat!

Pierwsze występy: 1969 5 MARCA Sala Lustrzana klubu Pałacyk we Wrocławiu. Tadeusz Ewaryst Drozda, student Wydziału Elektrycznego Politech− niki Wrocławskiej, startujący bez powo− dzenia w przeglądzie piosenki studenckiej z piosenka własnego autorstwa Czkawka postawił piwo jasne Janowi Antoniemu Kaczmarkowi, studentowi Wydziału Łącz− nosci (później Elektroniki PW), który we wzmiankowanym przegladzie otrzymał wyróżnienie za piosenkę z własnym tek− stem (melodia ludowa) Ballada o wan− dzie co nie chciała Niemca. 12 MARCA Przystanek tramwajowy za mostem Szczytnickim. T.E.Drozda spotyka J.A.Kaczmarka i proponuje mu załozenie na politechnice kabaretu. Przy okazji po− kazuje mu nieodłączne banjo i uderza chwyty C−dur, G−7. Kaczmarek zgadza się i pokazuje Droździe uchwyt tramwajowy, który urwał sie na zakrecie. ? MARCA Piątek godz.20.00. Pierwszy występ kabaretu Drozdy z banjem i Kacz− markiem w klubie na piętrze na rogu ulic Świdnickiej i Podwale. Tu drozda wymy− ślił na poczekaniu nazwe kabaretu: Elita. 2 KWIETNIA Drozda i Kaczmarek pod− czas potańcówki w klubie studenckim Pod Wiklinami poznaja Jerzego Skoczyla− sa, studenta WydziałuElektrycznego, święcącego triumfy po odśpiewaniu pio− senki Kocio. Proponuja mu przyjęcie do kabaretu Elita. Kocio zgadza się. Jedno− cześnie Kaczmarek po raz pierwszy zgła− sza chęć wstapienia do kabaretu Elita. (źródło: Jan Kaczmarek „Elita moje ży− cie moja przygoda.” Wydawnictwo Euro− pa 2002) Krótka, ale ważna przygoda z Holandią Kabaret Elita gościł na zaproszenie sceny polskiej dwa razy w Holandii.

Pierwszy raz przed laty w Delft w wyboro− wym składzie: Jan Kaczmarek, Jerzy Sko− czylas, Leszek Niedzielski, Jan Szelc i Wło− dzimierz Plaskota. Po latach przyjechali na kolejny występ do Utrechtu, już bez Jan− ka. Jak zwykle, wspaniała uczta kabareto− wa, cudowny kontakt z publicznością i zapewnienia o wzajemnej miłości. Plano− waliśmy, że wkrótce znów zawitają do Holandii. Holandia 2009? Zaplanowaliśmy w tym roku występ kabaretu Elta na 15 maja w Rotterda− mie. Niestety, sala De Doelen odmówiła nam rezerwacji ze względu na zaplano− wany remont, o czym przyjmujący naszą rezerwacje pracownik administracyjny ... nie wiedział! Jeszcze kabaret nie przy− jechał, a już mamy sytuację kabaretową. Chociaż Scenie Polskiej wcale nie do smiechu. No, ale jak to z przyjaciółmi, Elita się nie obraziła i cierpliwie czeka. A Państwo? Nasi widzowie? Czekacie na kabaret Elita? Jeśli chcecie, żeby jesienią przyjecha− li do Holandii to napiszcie w jakim mie− ście zorganizować występ – my nadal myślimy o Rotterdamie, czy odpowiada Wam np. termin listopadowy i ile osób z Wami przyjedzie, wówczas zarezerwu− jemy odpowiednią salę i zaprosimy Elitę do Holandii. Takie rozeznanie jest orga− nizatorom bardzo potrzebne, jeśli ma− my zorganizować odpowiednie przyję− cie naszych drogich Jubilatów. Potem w historii kabaretu Elita, na ich 50−lecie przeczytamy, jak to obchodzili swoje 40−lecie wśród Tulipanów i przyjaciół z Holandii. Piszcie na adres: [email protected] Zofia Schroten-Czerniejewicz Pools Podium – Scena Polska

Scena Polska nr 1/2009

13

sp1-09.qxd

2009-03-29

21:35

Page 14

Proza

www.scenapolska.nl

E w a Wa g n e r

Wiosenny nokturn w molowej tonacji Deszcz. Krople spadające na pochyłą szybę małego okna w dachu przypominają tre− molo na dziecięcym bębenku. Siedzę jak przyklejona do czerwonego stołka. Znam każdą żyłkę, każdą zmarszczkę mojej dłoni. Rozszerzam palce, zginam je, odciągam kciuk i uderzam w klawia− turę. Pierwsze akordy szopenowskiego nokturna zagłuszają wszystkie inne szmery. Razem z trylującym początkiem melodii oddalam się od tego pokoju, szarości dnia i nurtujących myśli. Cis− −moll, trudna, ale jednocześnie magicz− na tonacja. Wolne tempo pozwala wła− ściwie frazować nuty. Przerywam przy biegnących w górę i w dół pasażach. Czwarty palec prawej dłoni nie zdążył opaść we właściwym ułamku sekundy na klawisz. Zawieszam ręce w powietrzu i natych− miast słyszę bębniące o szybę krople. Nie potrzebuję nut, żeby zacząć od początku.

E w a M a r i a Wa g n e r

WIOSNA cichutko raniutko wymykam się z łóżka staję na trawie przyglądam zabawie ptaków sennie wiosennie po zielonej łące biegnę w stronę drzew nade mną krzyk mew w oddali zapatrzona zakochana w cieple słońca wykąpana zaczynam mój dzień przy tobie Ulm/Rammingen,14 luty

14

Scena Polska nr 1/2009

Powtarzam dokładnie ten sam fragment. 35 razy wykonywałam ten nokturn pu− blicznie a wciąż jeszcze odkrywałam nie− dokładności podczas ćwiczenia. Znowu dochodzę do pasaży, tym razem prawa ręka przesuwa się gładko dalej. Telefon przerwał moją koncentrację. Deszcz. Za mokrym oknem czarna noc. Nie mogę spać. Wsłuchuję się w oddech Pio− tra obok mnie, potem ostrożnie odsu− wam pościel i wychodzę na palcach z sy− pialni. Kot od razu znajduje w ciemności mo− je nogi i łasząc się swoim szczupłym ciał− kiem nie pozwala zrobić mi kroku. Światło ulicznej latarni rozsrebrza parkiet salonu. Schylam się i biorę kota na ręce. Jest zdu− miewająco ciepły. Przyjemnie oprzeć poli− czek na jego głowie. Piotr zawsze mówi do niego te szelesz− czące polskie słowa. Może miał rację, że zbyt mało interesowałam się jego ojczy− stym językiem. Nie potrafiłam przypo− mnieć sobie w tej chwili ani jednego pol− skiego słowa. Holenderski jest i zawsze był praktyczniejszy. W końcu mieszkamy w Amsterdamie. Dla Piotra było to waż− ne. Dla mnie zresztą też. Gdzieś daleko słyszę sygnał karetki po− gotowia. Jakieś ludzkie życie potrzebuje pomocy. Może to jest wyjście: zawyć o pomoc. Przestać udawać. Skończyć z po− kerowym uśmiechem na scenie i z uciecz− kami w koncerty pełne Chopina, Beetho− vena czy Rachmaninowa. Odrzucić wy− glansowaną maskę na pokaz i wycenzu− rowane wersje mojej kariery. Zaprzeczyć, odważyć się na kilka „nie” w kolejnym wywiadzie dla melomanów, który wydrukują w kolejnym błyszczącym magazynie. Kto to właściwie czyta? Deszcz. Mimo wszystko otwieram okno i wdy− cham głęboko zimne powietrze. Chcę wierzyć, że wiosna już się zaczęła. Za kil− ka dni rozpocznie się kwiecień. Tęsknię za ukwieconymi drzewami, za jedwabną spódnicą plątającą się wokół moich bo− sych nóg, za rozgrzanym słońcem chod− nikiem, za schłodzonym winem pod kolo− rową markizą przytulnej kafejki. Tęsknię za jego wzrokiem, za jego spracowanymi dłońmi i cieniem kapelu− sza na nieogolonej twarzy. Tam gdzie jest on, jest zawsze słońce. Nawet wtedy, kie− dy chmury haczą się o czubki gór i wyspę ogarnia przyjemny cień. Jeszcze tylko dwa koncerty dzielą mnie od niego.

Słońce. Wysiadam z samolotu i wbiegam w je− go ramiona. Jest! Uśmiechnięty, czekający w białym wielkim kapleuszu, otulony cie− płym wiatrem. Nie pamiętam, od ilu lat tak właśnie mnie wita. Od momentu, kie− dy jego dłonie zamykają się wokół mojej talii, przestaję liczyć czas. Jedyne o czym wiem, to godzina odlotu samolotu do Amstedamu za dziesięć dni. Do tego dnia zachłystuję się życiem. Wsiadam w żółtą taksówkę i czuję jego udo tuż przy moim. Na poboczu ulic drzewa uginają się od różowych kwiatów. Kobiety w skąpych sukienkach przebiegają tuż przed nami ulicą. Taksówkarz piekli się na nie zza swoich wielkich czarnych okularów... Kilka minut później poznaję biały mur i wielką bramę wjazdu. Drzewa i rododen− drony dyskretnie okrywają willę. W dali słychać szum morza. Jak zawsze ściągam na progu buty i boso wchodzę do domu. Chłodne kre− mowe kafle przynoszą spodziewaną ulgę. Na tarasie nad skałą czeka szampan i dwa kryształowe kielichy. Luis jak zwykle po− myślał o wszystkim. Od tylu lat...perfekcyj− ny kochanek. Nigdy o nic nie pyta, nicze− go nie wymaga, nie żąda. Czeka, a po− tem cieszy się, kiedy jestem. Na ile smuci się kiedy odjeżdżam? Słońce. Turkusowe fale morza porusza leniwy wiatr. Zanurzam się w słonej wodzie i wy− ciągam ramiona przed siebie. Luis rzuca się jak delfin pod wodę. Pływanie sprawia mi wprost dziecięcą przyjemność. Kiedy zmęczeni leżymy na białej plaży, wma− wiam sobie, że to piasek przyprószył jego czarne włosy, a zmarszczki...są od słońca. To przcież niemożliwe, żebyśmy się zesta− rzeli w ciągu tych czterdziestu dni w roku, w których się widujemy. Dotykam ustami jego ramienia. Jest słone. Potem patrzę w niebo i wchłaniam ten nieskazitelny błękit w moją duszę. Do następnego spotkania muszę zagrać dwadzieścia dziewięć kon− certów i odwiedzić dziesięć różnych kra− jów. Europejskich krajów, gdzie deszcz i chmury są częstszymi gośćmi, niż słońce. Zamykam oczy i nagle słyszę w głowie melodię nokturna cis −mol Chopina. Na ułamek sekundy twarz Piotra pojawia sią w mojej wyobraźni. Szybko otwieram oczy i wtulam twarz w brązowe ramię Lu− isa. I znowu wchłaniam błękit perfekcyj− nego świata. Słońce. Czerwona, niemal ognista kula topi się w morzu. Siedzę na tarasie, oglądam ten

sp1-09.qxd

2009-03-29

21:35

Page 15

Satyra

www.scenapolska.nl

niewiarygodny, niemal kiczowaty „sun− set” i czekam aż Luis dopiecze langusty. Schładzam usta w chablis i podziwiam kamienne rzeźby Luisa rozstawione w ogrodzie. Jutro odjadą, opakowane w białe pokrowce, do Paryża. Pojutrze odja− dę ja: opakowana w nieprzemakalny pancerz wspomnień. Niebawem wśli− zgnę się w agendę pełną koncertów, w sztywny plan ćwiczeń i wygodnie po− zwolę Piotrowi zatroszczyć sią o mnie. Lu− is zniknie z horyzontu, a podczas przy− padkowych publicznych spotkań, będzie− my udawać, że się bliżej nie znamy. Ina− czej media zniszczą naszą idyllę. Zaróżowione langusty docierają na stół i roztaczają silny zapach czosnku. Lu− is naprzeciw śmieje się i opowiada kucharskie anegdoty. Pierwszy kawałek soczystego mięsa smakuje jak miłość. Deszcz. Kot rozciąga się na czarnym blacie for− tepianu tuż obok tańczącej przy oknie fi− ranki i od godziny kontempluje moje ćwi− czenie „księżycowej” Beethovena. Wycią− gam dłoń i głaszczę go pieszczotliwie. Meloman, myślę i wracam do nokturnu cis−mol Chopina. Piotr dyskretnie wsunął głowę do pokoju i przypomniał o rozmo− wie z agentem w Warszawie. Nie przery− wając muzyki skinęłam, grając dalej. Ta muzyka nigdy nie mogła powstać we Francji. Typowo polska nostalgia brzmi w tej melodii. Jestem pewna, że Polański nieprzypadkowo wybrał właśnie ten utwór do swojego filmu „Pianista”. Pasa− że i tryl przebiegają poprawnie. Staram się skupić na technice. Piotr stoi tuż przy mnie, czuję jego dłoń na ramieniu. Zasłu− chany patrzy na moje dłonie. Wiem, że to jego ulubiony utwór. Deszcz. Hotelowe okno w polskiej stolicy ma dokładnie ten sam koloryt co w Amster− damie. Czy naprawdę jestem w Polsce? Słyszę Piotra w łazience podśpiewują− cego piosenki Grechuty. Poduszka pach− nie proszkiem, odwracam się i tulę się do niej. Nokturn znowu chodzi mi po gło− wie. Na ciemnym, okrągłym stole puszy się biały bukiet. Nigdy nie mogłam zapa− miętać skomplikowanych nazw kwiatów. Dostałam go wczoraj, po koncercie. Usłyszałam strumień wody, Piotr wszedł pod prysznic. Zsunęłam stopy na zieloną wykładzi− nę. Jeszcze raz spojrzałam na bukiet. Do łodygi przyczepiona była ozdobna kartka. Dlaczego nie zauważyłam jej wczoraj? Na białej tekturce widniały dwa an− gielskie słowa. Oparłam czoło o szybę okna i próbo− wałam nie myśleć, nie czuć, nie reago− wać. Bojaźliwie popatrzyłam na uchylo− ne drzwi łazienki. Na szczęście Piotr nie mógł usłyszeć mojego przyspieszonego oddechu. Łza wymknęła mi się spod po− wieki. Deszcz. A przecież Luis miał być w Paryżu.

Jerzy Skoczylas

Miauczący pies Szczeka kot, miauczy pies, ćwierka lis, Na głowie wszystko staje. Miesza się wokół dobro i zło, Tanieją obyczaje. Mędrzec kelnerem, panem buc, Profesor indolentem. Autorytetem prostak lub klaun, Podrywacz impotentem. Jak się odnaleźć w tej paranoi ? I w jaki sposób tutaj żyć ? Gdy bałwochwalców chór przekonuje: Że tak musi być ! Szczeka kot, miauczy pies, ćwierka lis, Dewiacja normalnością, W pełnej pogardzie klasa i styl Głupota jest mądrością. Błazen idolem, lordem cieć, Sprzątaczka gwiazdą super, W telewizorze wdzięczy się cham Z piórem wetkniętym w kuper. Jak się odnaleźć w tej paranoi I w jaki sposób tutaj żyć ? Gdy bałwochwalców chór przekonuje: Że tak musi być !

Szczeka kot, miauczy pies, ćwierka lis, Wolnością zniewolenie, Na wyprzedaży miłość i łzy, Krew i tandeta w cenie. Druhem bandyta, wrogiem brat, Obrońcą prokurator. Z pierwszych stron gazet uśmiech nam ślą Dziwka i deprawator. Jak się odnaleźć w tej paranoi I w jaki sposób tutaj żyć ? Gdy bałwochwalców chór przekonuje: Że tak musi być ! Szczeka kot, miauczy pies, ćwierka lis Prawda się z kłamstwem brata, Zlewa się w jedno z geniuszem kicz, skazaniec lgnie do kata. Diabeł aniołem, babą chłop, Miałkość się ściga z gustem, Tłum wielbicieli oddaje hołd Kretynce z wielkim biustem. Jak się odnaleźć w tej paranoi I w jaki sposób tutaj żyć ? Żyj po swojemu i wiedz, że wcale: Tak nie musi być !

Ewa Wagner

Scena Polska nr 1/2009

15

sp1-09.qxd

2009-03-29

21:35

Page 16

Felieton

www.scenapolska.nl

Gienek Brzeziński

Pytanie na śniadanie W mo− ich „po− rannych” pseu− dofilozoficznych rozważaniach chciałbym się dzisiaj podzielić kilkoma reflek− sjami o toleran− cji, a także jej (pozornym) przeciwieństwie – braku tolerancji. Tolerancja stała się w dzisiejszych cza− sach pojęciem niezmiernie istotnym, na które powołują się niemal wszyscy. Ma− my więc tolerancję dla wyglądających inaczej (narodów, kolorów skóry), dla wierzących inaczej, dla postępujących inaczej, dla kochających inaczej oraz dla myślących inaczej, żeby ograniczyć się tylko do tych kilku podstawowych zja− wisk. Są ludzie, i jest ich wcale niemało, któ− rzy twierdzą, że wszystkie te „tolerancje” to tzw. polityczna poprawność, niemają− ca nic wspólnego z życiem i należy je wy− rzucić do kosza. Bo: biała rasa jest jedyną rasą cywilizowaną, a „nasi” są najlepsi i najmądrzejsi. Bo: wiara chrześcijańska – szczególnie ta w wydaniu katolickim – jest wiarą jedynie słuszną, a cała reszta to po− gaństwo, dzicz i barbarzyństwo. Bo: my jesteśmy jedynymi ustawodawcami tego, jak należy postępować i tylko my tego w 100% przestrzegamy. Bo: jakakolwiek próba rozmowy o prawie do intymnego związku z wyjątkiem tego, który prowadzi do prokreacji świadczy o kompletnej de− grengoladzie i popieraniu zboczeń. Bo: tylko my wiemy, jakie myślenie jest po− prawne i konstruktywne; cała reszta to nonsens, nad którym pochylać się nie warto. Ludzi, którzy tak właśnie myślą zwykło się nazywać ultrakonserwatysta− mi. Po drugiej stronie tej symbolicznej ba− rykady są tak zwani superliberałowie. To ci, którzy uważają, że są tolerancyjni i że każdy może robić to, co mu się żywnie podoba i wszystkim innym od tego wara. Oczywiście powyższy dialektyzm jest czymś prymitywnie zgoła uproszczonym, ale oddaje przecież z grubsza ideę (nie)to− lerancji. W życiu mamy, niestety, do czynienia z przykładami znacznie subtelniejszymi, skomplikowanymi i narażającymi nas na codzienne duchowe rozterki; czy i jak za− reagować na to, co nas spotyka? Czy wi− dząc kogoś niszczącego tak zwaną wła− sność publiczną mamy reagować, a jeśli tak, to w jaki sposób? Czy superliberał machnie ręką i powie, że to nie jego sprawa wychowywać innych, nawet

16

Scena Polska nr 1/2009

wtedy, jeśli zobaczy kogoś tnącego scy− zorykiem jego ukochany kasztan przed domem? Czy ultrakonserwatysta każe ta− kiego „przestępcę” zamknąć do więzie− nia, albo przynajmniej uciąć mu dłoń w geście przykładnej kary mającej odstra− szyć ewentualnych kolejnych rzeźbiarzy w żywych drzewach? Oczywiście, że na− leży tolerancyjnie podejść do sąsiada, który w sobotę po południu bardzo gło− śno słucha swoich (i naszych) ukocha− nych Beatlesów. Ale jak potraktować te− goż sąsiada, jeśli codziennie późnym wieczorem raczy nas zza ściany porcją heavy−metalu lub kolejnym filmem wo− jennym oglądanym na zestawie domo− wego kina z pełnym wykorzystaniem siedmiu kanałów audio o mocy 120W każdy? A my akurat w pełnym skupieniu rozkoszujemy się niuansami muzycznymi nagrań Anny Marii Jopek. Otóż w takim właśnie wypadku największy, najbar−

Może więc warto zastanowić się czasem nad tą naszą tolerancją; czym się ona u nas ma nifestuje i czy jest dokładnie taka, jakąchcielibyśmy ujrzeć u innych?

dziej tolerancyjny liberał odkrywa w so− bie nagle mordercze instynkty i...jakiś czas później błogosławi prawo nieze− zwalające przechowywania w domu broni maszynowej. Powtarza się do znudzenia, że w życiu wolno robić wszystko, co nie przeszkadza innym. To bardzo ładne i zgrabne zdanie, tylko – jak wiele innych ładnych i zgrab− nych zdań – nie przystaje do rzeczywisto− ści. Bo „nieprzeszkadzanie innym” to poję− cie wzięte z księżyca i nic nieznaczące; jednemu przeszkadza już sama obecność innej osoby, nie tylko nawet w pobliżu, ile wręcz na świecie, drugi nawet w wyją− cym tłumie na stadionie czuje się samotny i nic nie jest w stanie mu przeszkodzić w myśleniu. Znamy z życia tysiące przykła− dów na to, że ludziom potrafią przeszka− dzać takie rzeczy, że tylko siąść i płakać. I wcale nie musi tu zachodzić sytuacja bez− pośredniego wpływu przeszkadzającej czynności na osobę przeszkadzaną (mój komputerowy korektor mówi, że nie ma takiego słowa, ale mi się ono akurat po− doba i mam nadzieję, że tolerancja pury− stów językowych wśród czytelników oka− że się wystarczająca na tyle, żeby mnie nie zlinczować), bo potrafią nam „prze− szkadzać” czyjeś pomalowane na zielono

włosy, pierścienie na nosie przechodzące− go właśnie punka czy też fakt, że prezy− dent Kaczyński krzywo się uśmiecha (choć przecież on wcale nie uśmiecha się krzy− wo do nas!). Potrafi nas zresztą denerwo− wać wszystko, nawet wówczas, kiedy sa− mi o sobie mówimy, że jesteśmy bardzo tolerancyjni. A z drugiej strony jakże czę− sto oburzamy się na krzywdy wyrządzane innym na tym naszym najpiękniejszym ze światów, ale nie robimy nic, żeby coś z tym fantem zrobić. Są również takie chwile, kiedy ta nasza chlubna skądinąd tolerancja staje się nie− zauważalnie przyzwoleniem na zło. Za− czyna się, być może, od niezwrócenia uwagi na rzucony przez kogoś papierek, na przejście obojętnie obok chłopców niezbyt ładnie zaczepiających dziewczy− ny, na kogoś siedzącego w tramwaju czy autobusie z brudnymi butami na fotelu czy kogoś skaczącego po dachu budki te− lefonicznej. A kończy na przyzwoleniu na czynienie przez kogoś komuś innemu au− tentycznej krzywdy. Stajemy się obojętni, boimy się o własną skórę, nie chcemy się mieszać, ale wmawiamy sobie – i innym – że jesteśmy tolerancyjni, że każdy musi sam wiedzieć, co robi i za to ponosić od− powiedzialność. Jednym słowem „tole− rancja” jako środek do osiągnięcia społe− czeństwa całkowicie i absolutnie antyspo− łecznego, jednostkowego, egoistyczne− go. A przecież tolerancja nie może być przyzwoleniem na zło. Tyle tylko, że gra− nica między tolerancją a obojętnością może być niezwykle cienka i niezwykle płynna, zależąca wyłącznie od naszego uznania, od naszego samopoczucia w danej chwili, od naszej odwagi. Obawiam się więc, że pojęcie „tole− rancji” to kolejne słowo – klucz, czy mo− że raczej – wytrych, którego treść zależy od okoliczności i tego, kto się nim posłu− guje (jest takich pojęć zresztą więcej; za− liczyłbym do nich choćby „odwagę"). Może więc warto zastanowić się czasem nad tą naszą tolerancją; czym się ona u nas manifestuje i czy jest dokładnie taka, jaką chcielibyśmy ujrzeć u innych? Bo to− lerancja, z której jesteśmy dumni, ociera się niebezpiecznie o przyzwolenie na zło, zaś jej brak, może powodować wię− cej zła, niż dobra. No ale co to właściwie jest „zło"? I kto ma je zdefiniować? Ale to już może jest temat na następne śniada− nie. PS. Jeśli powyższe rozważania kogoś zezłościły swoją naiwnością, jeśli moja „fi− lozofia” nie spełnia czyichś oczekiwań i nie spełnia jakichś standardów – to bar− dzo proszę o odrobinę...tolerancji. G. Brzeziński

sp1-09.qxd

2009-03-29

21:35

Page 17

Korespondencja

www.scenapolska.nl

Elżbieta Mlicka

Inna bajka O

d 20 l a t miesz− kam w Holan− dii. Tu znala− złam swój dom, swoje miejsce na świecie, choć przyjazd nie był spowo− dowany decy− zją emigracji. Miał być pobytem czasowym, najpierw na cztery lata, a potem na następne czte− ry. A później decyzja dokonała się – przez „zasiedzenie” – sama. Od wielu lat obser− wuję podobne zjawisko wśród znajo− mych Polaków. Przyjeżdżają na krótko, zostają na długo, być może na całe życie. Z racji zawodu jestem zainteresowana wpływem emigracji lub czasowego poby− tu na obczyźnie na zjawisko adaptacji społecznej, na psychiczne funkcjonowa− nie ludzi w obcym środowisku, w niezna−

Przyjeżdżają na krótko, zostają na długo, być może na całe życie. nej kulturze. A dokładniej – jaki wpływ ma fakt mieszkania na obczyźnie na ro− dzaj występujących problemów psychicz− nych, ich obraz i natężenie. Dziesięć lat temu, guru polskiej psy− choterapii, Wojciech Eichelberger, sfor− mułował swoje refleksje na temat psycho− terapii emigracji (chodziło o polską emi− gracje w Szwecji), stwierdzając na wstę− pie: „nie wydaje mi się, by ludzie na emi− gracji różnili się czymś od tych, którzy ży− ją w kraju”. Zapewne ma rację, to samo można powiedzieć o problemach psy− chicznych, z jakimi się borykają, lecz z ca− łą pewnością można stwierdzić, że tym podstawowym, takim jak problemy ro− dzinne, wychowawcze, depresje, zabu− rzenia lękowe czy alkoholizm, prawie za− wsze towarzyszą dodatkowe problemy, które wynikają z procesu akulturacji. Po− cząwszy od tego, że nie zna się języka lub w jeszcze niewystarczającym stopniu, co

Gratulacje

czasami wręcz uniemożliwia pójście na terapię, poprzez brak zaplecza społeczne− go w postaci rodziny i przyjaciół na miej− scu, na których można liczyć w momen− cie kryzysu, a skończywszy na nieznajo− mości nieprzejrzystego dla Polaków syste− mu pomocy psychologicznej w Holandii, Polak w psychicznej biedzie pozostaje często pozostawiony samemu sobie. Sytuacja jednak powoli się zmienia. Od roku istnieje i działa poradnia zdro− wia psychicznego i−psy (skrót od: psy− chiatria międzykulturowa), która zatrud− nia polskich specjalistów: psychiatrę, kil− ku psychologów, internistę, doradcę psychospołecznego i pielęgniarkę, a tak− że polskojęzyczną obsługę administracyj− ną. Zgłasza się dużo ludzi. Problemy też są najróżniejsze i można powiedzieć, że w zasadzie takie same, z jakimi przycho− dzą pacjenci do psychologa w Polsce. Jest jednak pewna różnica. Problemy te mają często w tle niepokój o przyszłość, niepewność egzystencji, wyobcowanie, samotność, brak wsparcia i pomocy ze strony najbliższych, brak wtopienia się w holenderskie środowisko lub brak głęb− szej z nim więzi. Często dużą rolę odgry− wa też rozłąka z rodziną i wiążące się z tym emocjonalne i społeczne komplika− cje, utrata statusu społecznego, rozcza− rowania płynące z braku spełnienia oczekiwań co do zarobków, poziomu ży− cia lub charakteru pracy. Ci, którzy trafia− ją do naszego ośrodka, są zadowoleni, że mogą ze swoim terapeutą porozu− mieć się w języku ojczystym i że mogą li− czyć na zrozumienie ich życiowej sytu− acji, bowiem terapeuci w większości też przeszli podobny proces przystosowania się i znają problematykę związaną z emi− gracją z własnego doświadczenia. Oni też są z innej bajki. Możliwości terapii (w tym choroby al− koholowej) w języku polskim w przychod− niach i−psy nie są jeszcze szeroko znane wśród Polaków mieszkających w Holan− dii. Korzystając z tego miejsca, zapraszam wszystkich poszukujących pomocy psy− chologicznej do i−psy w Amsterdamie−Du− ivendrecht, tel. 020 5974848 i w Utrech− cie, tel. 030 2879831. Elżbieta Mlicka, psycholog [email protected]

CO ROBISZ? TA K S I Ę P L Ą TA M , T R O C H Ę P I O R Ę , T R O C H Ę S P R Z Ą TA M Bogdan Micek, Utrecht 01-01-2009

Na zdjęciu Agata Kalinowska-Bouvy w purpurowej sali Senatu w Paryżu, po obradach Związku SJPP. Fot. MichB

Polka wicesekretarzem Generalnym francuskiego Związku Dziennikarzy Prasy Periodycznej – SJPP 18 marca br. na dorocznym walnym zgromadzeniu francuskiego Związku Dziennikarzy Prasy Periodycznej – SJPP (Syndicat des Journalistes de la Presse Périodique), jednego z najstarszych tego typu w Europie, założonego w Paryżu przed 115 laty, na nowego wicesekreta− rza Generalnego Związku, została wybra− na i jednogłośnie zatwierdzona Agata Ka− linowska−Bouvy. Nasza rodaczka mieszkająca od ponad 25 lat we Francji, jest znana w środowi− sku Polonii od wielu lat, nie tylko jako Pre− zes APAJTE – Polskiego Stowarzyszenia Autów, Dziennikarzy i Tłumaczy w Euro− pie, ale również poetka, a także autorka przekładu „Tryptyku Rzymskiego” Jana Pawła II, na język francuski, wydanego w 2003 roku w Belgii, Francji i Quebeku. Informacja APAJTE, Paryż dn. 19/03/2009

Scena Polska nr 1/2009

17

sp1-09.qxd

2009-03-29

21:35

Page 18

Literatura

www.scenapolska.nl

A n d r z e j Ty l c z y ń s k i

Kryptonim Jeździec Polski Rzeczywistość

Tom III NAGA PRAWDA Rozdział I Smog za oknami był nieprzenikniony. Próżno starać by się przebić go wzrokiem. Zresztą Zawada nawet nie próbował: wolał skoncentrować się na śledzeniu ru− chów pająka, który z wolna, ale uparcie, plótł swoją perfekcyjną sieć.. W tym ple− ceniu była tak niezwykła precyzja i wy− trwałość, że mogła rzeczywiście zaimpo− nować. Zbyszkowi zaimponowała a jed− nocześnie zaciekawiła : czy to drobne stworzenie do końca swojej precyzyjnej roboty ani razu się nie pomyli? Czy będzie tak perfekcyjnym profesjonalistą, jakim z pewnością nie był żaden człowiek? Zawa− da w swoim długim już, jak mniemał, ży− ciu nie spotkał na pewno żadnego. Na− wet najwybitniejsi agenci wywiadów, czy kontrwywiadów, którym wielokrotnie musiał stawiać czoła, z pewnością nie do− rastali temu małemu pajączkowi nawet do pięt, jeśli można użyć takiego określe− nia w stosunku do pająka? Już nie wspo− minając o nim samym, poruczniku Zbi− gniewie Zawadzie, alias Gjulii Kerenyi, alias harcmistrzowi Jerzemu Słuckiemu, jakim był w rzeczywistości, choć nikt –

Od autora Na tym kończy się pierwsza część notatek mojego przyjaciela, które wy− korzystałem najwierniej, jak to tylko by− ło mozliwe, i spisałem w osobie pierw− szej, tak, jakby to była jego autobiogra− fia. Ta część „Kryptonim Jeźdźiec Polski' nazwana została przeze mnie „Spowie− dzią samobójcy”. Odnalazłem też raport z wydarzeń, jakie rozegrały się w Polsce, Niem− czech, Włoszech i Szwajcarii oraz na Oceanie Atlantyckim, związanych z za− daniem nałożonym przez polskie pod− ziemie na hrabinę Zofię de Torno, naj− wyraźniej wielką miłość mojego zmar− łego przyjaciela. Ten raport został po− nadto poszerzony o historię życia bo− haterki, studentki uniwersytetu po− znańskiego, a obejmuje także wszyst− kie działania nie tylko bohaterki, ale i

18

Scena Polska nr 1/2009

oprócz najbliższej rodziny – o tym praw− dziwym nazwisku nie wiedział. On, Zbi− gniew Zawada, popełnił już wiele błę− dów w życiu i z całą pewnością nie był ta− kim perfekcjonistą, jak ten mały pajączek. A szczególnie ostatnio, kiedy podjął się za− dania ponad siły, oczywiście go nie wyko− nał i teraz, jako aresztant siedzi w tymcza− sowym areszcie dowództwa wojsk pol− skich w Anglii. Przywieziony tutaj statkiem z Bueonos Aires, gdzie oddał się do dys− pozycji władz, zgłaszając się do tamtej− szej, polskiej placówki konsularnej. Sie− dział w dodatku pod ciężkim oskarżeniem o dezercję w obliczu wroga, co niewątpli− wie mogło kosztować życie. Omawiając wykonania rozkazu stał się, formalnie rzec biorąc, dezerterem. W warunkach wojny równa się to sądowi wojskowemu, który z całą pewnością za− stosuje degradację oraz wyrok śmierci przez rozstrzelanie. I niechby, chociaż tyl− ko przez rozstrzelanie, a nie na przykład powieszenie, jeśli odmówi mu się honoru wojskowego. Chwilowo siedzi jeszcze w mundurze, jeszcze ma swoje oficerskie dystynkcje, jeszcze jest traktowany po ludzku i tylko od czasu do czasu przesłu− chiwany. Grzecznie, ale oschle i dosyć

jej „anioła stróża”, porucznika Zbignie− wa Zawady. Po odpowiednim opraco− waniu i dostosowaniu do potrzeb przygotowanej krótkiej serii telewizyj− nej THE POLISH RIDER nazwany został przeze mnie „Rzymski kurier”. W oddzielnej kopercie znalazłem też drugą część notatek, schowanych w sejfie bagażowym nr 741 na dwor− cu głównym w Brukseli. Dotyczą one wydarzeń, jakie rozegrały sie juz po śmierci bohaterki trylogii Zosi Nowa− kówny, primo voto hrabiny Zofii de To− ro, secundo voto Zofii Raczkowskiej, vel signory Olivii dos Questos, gdyż pod takim, przybranym nazwiskiem, zginęła skrytobójczo zastrzelona na na− brzeżu portowym w Buenos Aires. Bohaterami tych notatek są oprócz mojego przyjaciela, także inni ludzie związani z Zosią, z jej drugim mężem i miłością jej życia profesorem Włodzi−

bezlitośnie, bez brania pod uwagę uczuć, jakie nim kierowały i bólu, jaki przeżywa. A ból jest prawie nieznośny: zginęła ko− bieta, którą pokochał miłością prawie sza− leńczą, o której marzył dniami i nocami, a której nie odważył się nawet dotknąć, po− mimo swojej niepohamowanej żądzy i za− deklarowanym cechom erotomańskim. Była dla niego święta, ale nie tą święto− ścią, która go onieśmielała i pętała jego żą− dze, sprawiając, że wobec uwielbianych i stawianych na piedestale niemal świętości kobiet, stawał się impotentem. Jak wobec obu swych kolejnych żon, które tak wła− śnie ubóstwiał. Lecz wobec tej kobiety po− wściągał swoje żądze nadludzką wręcz si− łą, którą dawała mu lojalność wobec przy− jaciela. Zofia, ów obiekt jego mrocznych pożądań i obsesyjnej miłości, była bo− wiem żoną jego przyjaciela, a nadto ko− bietą, która pozostawała pod jego, Zbi− gniewa Zawady, opieką. Robił wszystko, by ją chronić, bronił z narażeniem własne− go życia, co zresztą odkupił ciężkimi rana− mi. Darował jej życie wtedy, kiedy miał je zabrać. Zgodnie z rozkazem, zgodnie z wyrokiem sądu wojskowego. To był jego żołnierski błąd, jego dezercja, jego sła− bość. To za nią przyjdzie mu teraz płacić

mierzem Raczkowskim na czele. Ludzie ci, bezimienni często bohaterowie ru− chu oporu, przeżywają liczne rozczaro− wania, jakich nie oszczędziło im życie. Dlatego też tę trzecią część „Polskiego jeźdźca” zatytułowałem „Rzeczywi− stość” , dla wyraźniejszego podkreśle− nia mijania się planów, zamiarów i ma− rzeń o sukcesach z rzeczywistością. Ta część nie ma już charakteru autobio− graficznego jak pierwsza, ani doku− mentalnego jak druga, jest raczej ob− szernym opisem i analizą losów wszyst− kich bohaterów, uwikłanych w histo− ryczną kanwę akcji, mającej kryptonim „Jeździec Polski”, zresztą zapozyczony ze słynnego obrazu Rembrandta. Cała trylogia nosi oryginalny tytuł angielski THE POLISH RIDER Andrzej Tylczyński (wstęp do książki)

sp1-09.qxd

2009-03-29

21:35

Page 19

Literatura przed sądem wojskowym. Przeżyłby to jednak bez szemrania, wytrzymałby wszystko, gdyby mógł mieć pewność, że jej życie zostało uratowane i to, że on jej je darował. Kosztem swojego. W zamian za swoje. Ale, nie. Stało się inaczej. Urato− wał ją przed wyrokiem, nie zdołał wszak− że uratować przed zemstą Abwehry, a może Gestapo? Została zastrzelona z za− sadzki, po cichu, w zaułku portowym w Bueons Aires. Jak podały gazety w wyniku porachunków wywiadów. Prawdopo− dobnie przez agenta, związanego z Niem− cami. Ale czy ktoś wie to na pewno? A może zapłacił jej za wszystko kto inny, tyl− ko kto? Jej mocodawcy? Polski ruch opo− ru? Angielski Secret Service? Amerykańska CIA? A może wreszcie wywiad włoski? A jeśli jeszcze ktoś inny, komu odmówiła współpracy? Albo ktoś, o kim za dużo wie− działa? Tak więc ból, jaki odczuwał po jej stracie wzmagał się proporcjonalnie do odczuwanego żalu i bezsilności, uniemoż− liwiającej zapłacenie skrytobójcom za krzywdę, jaką wyrządzili jej i jemu. Tak, je− mu, gdyż właśnie teraz, po tym cudow− nym zbliżeniu na statku, kiedy po raz pierwszy od lat kochania, danym mu było zespolić się z nią w jedność, wejść w jej do granic obłędu pożądane wnętrze, po raz pierwszy zaczął wierzyć, że nagrodzo− ny zostanie szczęściem ponad miarę; pra− wem stałego pożycia z nią w Argentynie, gdzie przecież oboje mogli znaleźć zacisz− ną przystań… Włodek, jej ukochany mąż, już nie żył. Wyparła się zresztą jego jak Piotr Chrystu− sa, w obliczu wielkiego zagrożenia, które niósł jej on, porucznik Zbigniew Zawada, wyznaczony wykonawcą wyroku śmierci na niej, oskarżonej i skazanej za zdradę. Czy to ważne, że wyparcie się miłości do Włodka i wyznanie skrytych uczuć do nie− go było wymuszone? Albo wręcz wyima− ginowane? Dla niego nie. Jemu było do pewnego stopnia obojętne, aby tylko do− stąpić łaski dobrowolnego oddania… A tę otrzymał i ona stanowiła dla niego ukoro− nowanie dotychczasowej kariery polskie− go Casanowy, za jakiego, nie bez racji, się uważał. Po tej nocy na hiszpańskim trans− atlantyku „Rio Negro”, zdążającym pełną parą do Argentyny, było mu właściwie

www.scenapolska.nl

obojętne co się stanie. Jedno wiedział: do− stąpił zaszczytu posiadania kobiety, stano− wiącej apogeum jego życia, miłości, eroty− zmu. Po niej mógł nie mieć nikogo, ona wyleczyła go z erotomanii, ona pozbawiła go chorobliwej postawy bezwzględnego samca, traktującego stworzenia płci prze− ciwnej jak instru− menty zabawy, twierdze do zdoby− cia, brzuchy do pe− netracji, obiekty do zaliczenia… Ją ko− chał całym sercem, całą duszą, całym ro− zumem i całym cia− łem, ale z nią i tylko z nią chciał odtąd dzie− lić łoże, na zawsze, jak długo sił wystar− czy, jak długo życia stanie. I Tego mu od− mówiono. Właśnie w tym momencie, kiedy znalazł się nareszcie oko w oko ze szczę− ściem. Zabrano mu bru− talnie wszystkie jego uczucia i marzenia, po− zostawiając tylko gorycz porażki i żądzę rewan− żu… zemsty… Tak jak ten mały pajączek, tkający skru− pulatnie i precyzyjnie swoją pułapkę, w którą złapać się miały muchy, komary czy ćmy, tak on też budował w umyśle swoją pajeńczą sieć, w którą miał się zaplątać kiedyś, ktoś, kto na nabrzeżu portowym w Buenos Aires pozbawił życia treść jego życia, kobietę, za którą zapłacić było już można tylko krwią. − Gdzie jednak szukać tej ofiary? – prze− mówił cicho do zapracowanego pajączka – Poradź mi, proszę, bo nie mam żadnej wskazówki… A pajączek, zatrzymując się na chwilę, jakby pragnąc znaleźć odpo− wiedź na tę zagadkę, ruszył zaraz w dal− szą swoją drogę, szczelnie zamykając ple− cioną nicią sam środek pułapki. Jakby chciał mu powiedzieć: – Ja też nie wiem kto i kiedy się tu zaplącze, ale buduję mo− ją sieć w nadziei, że ten trud nie jest bez− celowy. Rób to samo…

Zbyszek zamyślił się głęboko, jakby szu− kając w pamięci nici, która mogłaby na− prowadzić go do kłębka tajemnicy śmier− ci Zofii… Zasadniczo zemsta była czymś tak przeciwnym jego naturze, że nawet nie spodziewałby się, że aż tak bardzo będzie jej pragnął. Przecież wy− baczał już tak wielkie urazy, jak nawet dzia− łania swojej drugiej żony, Izy, która, z wy− imaginowanej zdra− dy, uczyniła przed− miot swojej perfidnej na nim zemsty, pole− gającej na przypina− niu mu tak rozłoży− stych rogów, jakimi próżno próbować by ozdobić jelenia, czy łosia. Zdradza− jąc go na lewo i na prawo z tak zajadłą satysfakcją, jakby chodziło, co naj− mniej o zemstę ro− dową. I wiedząc, że w ten sposób najmocniej go do− tyka. Wszystko potrafił znieść, poza hańbą zdradzonego męża, któremu inni przy− prawiają rogi. A jednak i to wybaczył, choć paliło, jego przesadne może poczu− cie męskiej dumy, jak rana. Ale tej krzyw− dy wybaczyć nie potrafi i wiedział, że za nią szukać będzie rewanżu, choćby i w piekle… Copyright by Andrzej Tylko-Tylczyński (fragment- ciąg dalszy w następnym numerze)

Od redakcji: Na trylogię nosząca oryginalny tytuł angielski THE POLISH RIDER składają się 3 tomy: Spowiedź samobójcy, Rzymski kurier i Rzeczywistość (w przygotowaniu). Frag− menty tego ostatniego drukujemy za zgo− dą autora. Zofia Schroten-Czerniejewicz

X OGÓLNOPOLSKI KONKURS POETYCKI O „LAMPĘ IGNACEGO ŁUKASIEWICZA" Regionalne Centrum Kultur Pogranicza w Krośnie zaprasza również poetów ze środowisk polonijnych − Na konkurs należy nadsyłać 3 utwory o dowolnej tematyce w trzech egzem− plarzach maszynopisu, które dotąd nie były nagradzane. − Każdy utwór winien być opatrzony godłem, to samo godło winno występo− wać na dołączonej kopercie zawierającej kartkę z imieniem i nazwiskiem, dokład−

nym adresem autora, numerem telefonu (lub e−mail). − Oceny nadsyłanych prac dokona ju− ry, w skład którego wejdą krytycy i poeci oraz przedstawiciel organizatora. − Ogłoszenie wyników konkursu i wrę− czenie nagród odbędzie się podczas Je− siennej Biesiady Poetyckiej 18 września 2009 r. − Autorzy nagrodzonych i wyróżnio− nych prac zostaną poinformowani przez organizatora listownie lub telefonicznie.

− Organizator nie zwraca nadesłanych prac i zastrzega sobie prawo do publikacji nagrodzonych wierszy – nieodpłatnie. Prace należy nadsyłać do 30 czerwca 2009 r. na adres: Regionalne Centrum Kultur Pogranicza / dawny Krośnieński Dom Kultury/ ul. Kolejowa 1 38−400 Kro− sno z dopiskiem KONKURS POETYCKI Kontakt z organizatorem: tel. 013 43 218 98, e−mail: [email protected]

Scena Polska nr 1/2009

19

sp1-09.qxd

2009-03-29

21:35

Page 20

Recenzja

www.scenapolska.nl

Ko b i e t y n a p r e r i i

Willa Cather: „Moja Antonia” E l ż b i e t a W i c h a -Wa u b e n

A

by w pełni docenić książkę, trzeba przeczytać ją we właściwym momencie: we właściwym sta− nie ducha, we właściwym miejscu, po wła− ściwych do−

świadczeniach. Książka Willi Cather „Moja Antonia” wy− dana została w Polsce po raz pierwszy w 1981. Chyba nikt nie musi być przekony− wany, iż był to jak najbardziej niewłaści− wy moment. Sięgnęłam po nią niedawno, w ra− mach szeroko zakrojonego projektu, któ− rym zajęta jestem od czasu, gdy przyby− łam do Holandii, mianowicie ustalania, w jakiej mierze zmienia człowieka emigra− cja. Książka „Moja Antonia” opublikowana została w Stanach Zjednoczonych w roku 1918. Opowiada o emigrantach z Euro− py, przybyłych do Stanów Zjednoczo− nych w drugiej połowie XIX wieku. Nie jest to klasyczna powieść, przed− stawiająca wydarzenia chronologicznie, opisująca fakt po fakcie życie bohaterów od dzieciństwa do starości. Książka ma formę wspomnienia. I mimo, że jest to wspomnienie mężczyzny, świat w niej przedstawiony jest światem kobiet. Czy− telnik odnosi nawet wrażenie, że jest to kobiecy western, z którego wycięto sceny pojedynków i strzelaniny, z którego usu− nięto kowbojów i Indian. Pozostała preria i kobiety, które muszą dać sobie radę w trudnym świecie na skraju cywilizacji. Książka zaczyna się w Nowym Jorku, gdzie narratorka spotyka przyjaciela z młodości, ustabilizowanego w dorosłości, zamotanego w zobowiązania, głęboko osadzonego w swojej sytuacji. Od same− go początku wiadomo, że to, co nastąpi, będzie tylko wspomnieniem. To, co zosta− nie opowiedziane, nie zmieni życia boha− terów. Ich życie już się wydarzyło. Narratorka i Jim wspominają wspólne dzieciństwo w Nebrasce, dawnych znajo− mych, między innymi córkę czeskich emi− grantów, Antonię. Jim zgadza się opisać swoje wspomnienia, by pomóc w po− wstaniu powieści o Antonii. Narratorka postanawia jednak pozo− stawić wspomnienia Jima w takiej formie, w jakiej je dostarczył. To, co czytelnik otrzymuje, jest opowieścią Jima. 20

Scena Polska nr 1/2009

Jest to opowieść o dziwnej przyjaźni, przeradzającej się czasami w miłość, jeśli takie stwierdzenie nie jest upraszczaniem spraw życia. Jim był typowym przedstawicielem amerykańskiej klasy średniej, Antonia cór− ką biednych imigrantów. Różnica w sytu− acji społecznej, ale również w mentalno− ści bohaterów, była nie do przezwycięże− nia. Antonia pozostała dla niego nieosią− galna, było to uczucie niespełnione i tra− giczne. Losy Antonii w opowieści Jima są jed− nym z wielu wątków, nawet nie najbar− dziej interesującym. Jej życie przebiegło raczej mało spektakularnie: po rozczaro− waniach młodości osiadła jako farmerka, znajdując szczęście i spełnienie w życiu rodzinnym, w co− dzienności, w cięż− kiej pracy. Pytanie, czy było to wyrze− czenie się marzeń młodości, zgodzenie się na to, co możli− we, pozostanie bez odpowiedzi. To, co najbardziej interesujące w tej po− wieści, to obraz życia imigrantów z Europy, ich wysiłki, by przysto− sować się do obcego miejsca, w którym każ− dy musiał zaczynać od zera, ponieważ w no− wym miejscu był nikim. Z Europy przywożono tylko nadzieję na lepsze życie i wspomnienia. Przenoszono umiejętno− ści i własną mądrość, lecz nie szacunek, który umięjętności te i mą− drość w starym kraju wzbudzały. Ojciec Antonii tej konfrontacji nadziei z rzeczywistością nie wytrzymał i popełnił samobójstwo. Obcy kraj jest dla silnych osobowości. W powieści „Moja Antonia” najsilniej− szymi osobowościami okazują się kobiety imigrantki. Oprócz Antonii, która bierze swoje życie we własne ręce, powieść uka− zuje losy Leny Lingard. Życie Leny Lin− gard wydaje się anachronizmem: jakby Lena Lingard była bohaterką feministycz− nej powieści, napisanej pod koniec, a nie na początku XX wieku. Lena Lingard od− rzuciła tradycyjne wzorce kobiecego ży− cia: małżeństwo, wychowanie dzieci. Wy− brała karierę i samodzielne życie. Nauczy− ła się krawiectwa i otworzyła własne ate−

lier. Jej projekty znalazły uznanie i Lena zdobyła sławę. Dzięki innej silnej kobiecie, przyjaciółce z młodości, Tiny Sonderball, przeniosła się do San Francisco, co było ukoronowaniem jej kariery. Sama Tiny Sonderball jest natomiast jak bohaterka przygodowej powieści dla młodzieży. Po wielu przedsięwzięciach postanowiła wszystko sprzedać i szukać szczęścia (i zło− ta) w Klondike. I znalazła. Wróciła do San Francisco jako zamożna, niezależna ko− bieta. Epizodycznie pojawia się w powieści postać polskiego imigranta. Jest nim je− den z adoratorów Leny, Ordinsky, ubogi nauczyciel gry na skrzypcach, który z oj− czyzny przywiózł tylko do− bre maniery i dumę. Swoim groteskowym nie− dopasowaniem się wzbudza tylko współ− czucie bohaterów książ− ki. Ciekawość polskiego czytelnika pozostaje nie− stety niezaspokojona: nie wiemy ani dlacze− go, ani w jaki sposób znalazł się w Ameryce, nie znamy jego dal− szych losów. Ostatnia część po− wieści opisuje spotka− nie Jima i Antonii po wielu latach niewidze− nia się. Spotkanie to niczego nie zmieniło. Wzbudziło tylko sen− tyment i pytanie, czy życie mogło ułożyć się inaczej. Odpo− wiedzi na to pytanie nie znajdziemy w książce. Jim uświadomił sobie tylko, że gdyby rodzina Antonii została w Nowym Jorku, gdyby ojciec zarabiał na życie grą na skrzypcach, Antonia stałaby się innym człowiekiem. Gdyby nigdy nie opuściła rodzinnego miejsca – byłaby inna. Emigracja na pewno nas zmienia. Nie− możliwe jest jednak sprawdzenie, na ile. Każdemu dane jest przecież przeżyć tylko jedną wersję życia. Nie możemy zmienić kanału i popatrzeć sobie na wersję nasze− go życia w kraju ojczystym. Czy wybraliśmy nalepszą wersję nasze− go życia – emigrując? Nie wiadomo. Albo może wiadomo tylko szczęśliw− com. Elżbieta Wicha-Wauben

sp1-09.qxd

2009-03-29

21:35

Page 21

www.scenapolska.nl

KANCELARIA SENATU RP GABINET MARSZAŁKA DZIAŁ PRASOWY KONKURS DLA DZIENNIKARZY POLSKICH I POLONIJNYCH O NAGRODĘ MARSZAŁKA SENATU RP Senat RP ogłosił rok 2009 Rokiem Polskiej Demokracji. W 2009 roku mija 20 lat od pierwszych wolnych wyborów do Senatu RP po II wojnie światowej. Od 1989 roku żyjemy w wolnej, demokratycznej Polsce. Transformacja ustrojowa przyniosła Polakom w kraju wielkie zmiany. Senat RP, który jest opiekunem Polonii i Polaków za granicą interesuje się również tym, jaki wpływ na życie naszych Rodaków poza granicami miały te zmiany. Jakie znaczenie dla emigrantów miało odzyskanie przez nasz kraj niepodle− głości w 1989 roku, jaki istnieje związek między zmianą ustroju w kraju, a życiem jej obywateli poza granicami. Senat chciałby wiedzieć jak postrzega to dwudziestolecie polska diaspora i jak wpłynęło ono na budowanie jej pozycji w krajach zamieszkania. Dlatego Dział Prasowy Kancelarii Senatu organizuje konkurs dla dziennikarzy o Nagrodę Marszałka Senatu RP pt.: "XX-lecie polskiej demokracji - moje życie zmieniło się, bo Polska odzyskała wolność" Celem konkursu jest ukazanie związków między zmianą ustroju w Polsce a sytuacją emigrantów i Polaków żyjących poza grani− cami i pokazanie jaki wpływ na losy Polaków miało odzyskanie w 1989 roku przez Polskę wolności. Senat ogłaszając ten konkurs pragnie zainspirować media, a za ich pośrednictwem środowiska polonijne do refleksji nad minio− nym dwudziestoleciem. Te refleksje pozwolą Senatowi spojrzeć na polskie przemiany z innej perspektywy, pozwolą przyjrzeć się obowiązującym rozwiązaniom prawnym z oddali, ustalić czy sytuacja w kraju ma wpływ na losy emigrantów. Autorzy najlepszych prac otrzymają nagrody i dyplomy. W konkursie mogą wziąć udział dziennikarze prasy polskiej i polonijnej. Warunkiem udziału w konkursie jest opublikowanie pra− cy lub wyemitowanie programu od początku tego roku do 14 sierpnia 2009 roku i przesłanie tych materiałów do 25 sierpnia 2009 roku na adres: Dział Prasowy Kancelarii Senatu, ul. Wiejska 6, 00-902 Warszawa z dopiskiem na kopercie "Konkurs dla dziennikarzy". REGULAMIN KONKURSU DLA DZIENNIKARZY POLSKICH I POLONIJNYCH O NAGRODĘ MARSZAŁKA SENATU na publikacje związane z ogłoszeniem przez Senat RP roku 2009 Rokiem Polskiej Demokracji pt: "XX − lecie polskiej demokracji − moje życie zmieniło się, bo Polska odzyskała wolność" 1 Cel konkursu: ukazanie jaki wpływ na losy Polaków miało odzyskanie w 1989 roku przez Polskę wolności, ukazanie związków mię− dzy zmianami w Polsce a sytuacją emigrantów i Polaków żyjących poza granicami. 2 W konkursie mogą wziąć udział dziennikarze pracujący w czasopismach polskich i polonijnych, rozgłośniach radiowych i telewi− zyjnych polskich, a także polonijnych za granicą realizujących programy dla Polonii, a także współpracownicy tych redakcji. 3 Warunkiem udziału w konkursie jest opublikowanie pracy lub wyemitowanie programu od początku 2009 r. do 14 sierpnia 2009 r. i przesłanie dwóch kopii pod adresem organizatora do 25 sierpnia br. Ogłoszenie wyników i rozdanie nagród nastąpi w trak− cie XVII Forum Dziennikarzy Polonijnych we wrześniu br. Prace powinny odpowiadać następującym kryteriom: a. treść publikacji powinna być zgodna z celem konkursu, b. forma pracy dowolna (esej, rozprawka, reportaż, wywiad), c. kopie tekstów prasowych, audycji radiowych lub programów telewizyjnych powinny być opatrzone pseudonimem, a dane autora umieszczone w osobnej kopercie, znajdującej się w przesyłce, d. prace mogą składać dziennikarze (autorzy) lub redakcje, e. prace powinny być opublikowane w języku polskim, f. jeśli jeden autor chce przesłać więcej prac konkursowych, każda musi być opatrzona odrębnym pseudonimem i nadejść w odrębnej przesyłce, g. prace oceni Kapituła Konkursu złożona z przedstawicieli środowiska językoznawców, dziennikarzy i senatorów. 4 Nagrody: I nagroda − 5000 zł , II nagroda − 4000 zł , III nagroda − 3000 zł 5 Kapituła ma prawo do innego podziału nagród, w zależności od jakości, ilości i rodzaju nadesłanych prac konkursowych. Warszawa,16.1.2009 r.

Scena Polska nr 1/2009

21

sp1-09.qxd

2009-03-29

21:35

Page 22

www.scenapolska.nl

22

Scena Polska nr 1/2009

Reklamy