1

Magdalena Lewa ska

2011

© Copyright by Magdalena Lewa ska, 2011 © Copyright by wydawnictwo JanKa, 2011 Projekt okładki Anna M. Ko biel Redakcja Jan Ko biel Korekta Jan Wi niewski Łamanie MJK ISBN 978-83-62247-09-7 Wydanie I Pruszków 2011 Wydawca JanKa ul. Majowa 11/17 05-800 Pruszków www.jankawydawnictwo.pl

Cz

pierwsza

CHI SKI KURCZAK

Dirk Tielke egnał Hamburg bez alu. Dwie zapakowane torby podró ne, jeden plecak i jedno du e pudło po bananach stanowiły jego niemal cały ruchomy dobytek. Zmie ciły si bez problemu w baga niku golfa. Zamkn ł samochód i spojrzał z pow tpiewaniem na kartk z napisem PRZEPROWADZKA, któr przykleił na szybie, eby ułagodzi kolegów z drogówki. Zaparkował w drugim rz dzie, co ruchu nie blokowało, ale jak znał ziomków, wystarczyło całkowicie, by który chwycił komórk i wezwał policj – co drugi przeje d aj cy kierowca naciskał klakson. Dirk wpadł do bramy, pop dził na trzecie pi tro, obrzucił umeblowany apartament ostatnim spojrzeniem, podniósł donic z bardzo li ciast ro lin i zatrzasn ł drzwi. Schodził po schodach, ostro nie stawiaj c stopy. Bardzo li ciasta ro lina, której nazwy jeszcze si nie nauczył, kołysała mu si g sto i zielono przed oczami. Dirk dostał j poprzedniego dnia od egnaj cego go zespołu na przyozdobienie swojego nowego biura. Kiedy wyszedł przed bram , natychmiast zauwa ył politess stoj c przy golfie. – Cze Gina. Jeste tu słu bowo czy prywatnie? – spytał, sam nie b d c pewny, co by wolał. Mandat za złe parkowanie czy scen po egnaln . – Wygl dasz, jakby si chciał przede mn schowa za tym krzakiem. – Roze miała si . – Chod , nie zrobi ci krzywdy. Tylko udaj , e pisz mandat. No chod , przypnij ro link na przednim siedzeniu i daj si ostatni raz pocałowa . 5

Cenił w Ginie jej beztrosk niezale no . – Nie rozstajemy si przecie na zawsze. B dziemy telefonowali. Odwiedzisz mnie chyba w Kirchdorfie? – To raczej ty wpadniesz kiedy do Hamburga, jak ci si znudz wiejskie krowy – odparła nieco dwuznacznie. – Nie cierpi wsi. – Kirchdorf jest miastem. – Przyszły szef policji gminy Kirchdorf uniósł si honorem. * Po dwóch godzinach jazdy Dirk zacz ł si niepokoi . Tu za Hamburgiem zjechał z autostrady i zaraz potem zacz ł bł dzi po coraz rzadszej sieci coraz bardziej podrz dnych dróg. Gdzie w ród lasów, ł k i pól drzemało miasteczko Kirchdorf. Przed laty wewn trzniemiecka granica odci ła je od wiata i wiat pr dko o nim zapomniał. Zjednoczenie nie przyniosło adnych zmian, wi ksze szosy i autostrady zbudowano ju dawno gdzie indziej. Dirk zwolnił, szukaj c dogodnego miejsca do zawrócenia. W ska, obsadzona starymi lipami aleja kiedy indziej mo e zachwyciłaby go swoj malowniczo ci , ale teraz, w trzeciej godzinie podró y, zaniepokoiła go tylko. Takie aleje istniały podobno ju wył cznie na terenie dawnej NRD. Czy by a tak zabł dził? Nagle za zakr tem za ółcił si drogowskaz: Kirchdorf 3 km. Dirk skr cił w jeszcze cia niejsz alej . Nagie gał zie tworzyły zwarty dach, w upalne lato błogosławie stwo dla kierowców. Grube pnie w perspektywie przypominały cz stokół, niektóre nosiły lady spotka z samochodami. Dirk rzucił okiem na szybko ciomierz. Sze dziesi t kilometrów na godzin ? Widocznie zwolnił machinalnie. Ciekawe, ile ju takich alej zr bano w trosce o kierowców, którzy nie potrafili zrezygnowa ze swego prawa do szybkiej jazdy. Aleja, wpadłszy do miasteczka, przeobraziła si w ulic . Min ła zabudowania jakiej fabryki, potem kilka domków jednorodzinnych i natychmiast zgin ła w rozległym rynku. Otaczały go budynki z przeró nych epok. Na rodku stał redniowieczny ratusz, przed nim renesansowa fontanna, teraz, w zimie, nieczynna, troch z bo6

ku biały barokowy ko ciół. Samochód Dirka sun ł powoli tras wytyczon niebieskimi strzałkami. Kirchdorf rzeczywi cie nie okazał si metropoli . Czy w ogóle yli tu jacy ludzie? Dwie w skie kamieniczki tuliły si do siebie – w jednej mie cił si zakład fryzjerski, w drugiej komisariat policji. Dirk Tielke zatrzymał si na parkingu obok miesznego otwartego samochodziku pomalowanego w kolorowe wzorki; dalej stał osypany nocnym niegiem radiowóz – nikt wida nie musiał nim wyje d a . Nad drzwiami komisariatu wisiał granatowy, pod wietlany szyld: Policja. Spokój mie ciny zaskoczył Dirka, dziecko wielkiego miasta, i onie mielił. Sprz taczka w ró owym kitlu starannie zamiatała schodki. Widz c wysiadaj cego Dirka, u miechn ła si szeroko i kijem od miotły zastukała w okno. – Pan inspektor przyjechał! – krzykn ła. Na ten sygnał otworzyły si drzwi i pojawił si w nich jaki m czyzna, wyci gaj c do Dirka dło w serdecznym ge cie. – Remmel, burmistrz Kirchdorfu – powiedział. Wprowadził zaskoczonego policjanta do przyozdobionego balonikami biura, gdzie tłoczyło si wiele uroczy cie ubranych osób, i rozpocz ł prezentacj . Dirk potrz sał dłonie miejskich radnych, weterynarza Krügera, nauczycielek szkolnych i wychowawczy przedszkolnych. Sprz taczka w ró owym kitlu miała na imi Helga. Rozchichotane fryzjerki z s siedztwa obiecały masa twarzy jako premi za pierwsze strzy enie. Hauptwachtmeister Frank Roth, drobny, pryszczaty policjancik, przyszły podwładny Dirka, oznajmił, e wszyscy trzej kolejni szefowie byli w pełni zadowoleni z jego działalno ci, ale nim sprecyzował, na czym ta działalno polegała, Remmel poci gn ł Dirka dalej. Staruszka o nazwisku Nemitz wr czyła Dirkowi dwa niepor czne elazne klucze. – Ten jest od bramy, a ten od mieszkania. Lukas pana zaprowadzi, prawda, Lukas? – Jasne, jasne – zgodził si miejscowy dziennikarz, Lukas Sauerkirschgarten, i dalej błyskał fleszem. Młoda dziewczyna, któr przedstawiono jako pani Dobrza sk ze stacji ekologicznej, wcisn ła Dirkowi do r k broszurk na szorst7

kim papierze i zaraz sobie poszła; Dirk widział przez okno, jak wsiadała do kolorowego pojazdu. Uroczysto ci powitalne na cze nowego komisarza, poł czone z oprowadzaniem go po miasteczku, trwały niemal cały dzie . W ko cu burmistrz po egnał si , by wróci do ratusza, Dirka za przej ł Lukas i zadbał o to, by ten pierwszy dzie zako czył si jeszcze milej, ni si zacz ł, w zmienionym nieco towarzystwie w Ratuszowej przy kuflu piwa. Dopiero pó nym wieczorem Dirk i bardzo li ciasta ro lina znale li si na swoich nowych mieciach, w umeblowanym mieszkanku na poddaszu starej kamieniczki zbudowanej z drewna, gliny i słomy. Padł na łó ko, zadowolony z dnia, gotów pokocha Kirchdorf i jego mieszka ców. Dirk pracował dotychczas w trudnych kryminalistycznie okr gach, był zdolny i ch tny, wi c do szybko wspinał si po stopniach kariery. Gdy zaproponowano mu obj cie komisariatu w Kirchdorfie, nie w tpił, e nowe zadanie w krótkim czasie zapewni mu rozgłos i sław . Nie w tpił, e wybór, który na niego padł, oznacza uznanie dla jego umiej tno ci. Wspaniałe powitanie pochlebiło mu i upewniło go w tym mniemaniu. Po przeczytaniu artykułu na pierwszej stronie „Głosu Kirchdorfu”, w którym Luk entuzjastycznie chwalił decyzj powołania na stanowisko szefa policji młodego, lecz posiadaj cego ju do wiadczenie komisarza, Dirk stracił poczucie rzeczywisto ci. Jeden z programów telewizji wznowił wła nie emisj filmów z inspektorem Columbo, Dirk kupił wi c sobie odtwarzacz i stos kaset, uzupełnił tak e biblioteczk z literatur detektywistyczn i z ufno ci rozpocz ł oczekiwanie na pierwsz własn zagadk kryminaln , której rozwi zaniem zamierzał zadziwi wiat. Tak mijały tygodnie. Sko czyła si zima, zazieleniły si okoliczne lasy, a w serce Dirka zacz ło si wkrada zw tpienie. W Kirchdorfie nic si nie działo. Nikt nie upijał si ponad miar , nikt nie demonstrował, nie kradł i nie mordował. Miasteczko le ało na uboczu, z dala od przest pczo zasobnych metropolii. Dirk nie miał co robi . Najciekawszym zaj ciem stały si prelekcje dla dorosłych o zapobie8

ganiu przest pstwom. Coraz cz ciej jednak, gdy spogl dał w szczere i przyjazne twarze swojego audytorium, musiał op dza si od my li, e deprawuje niewini tka, opowiadaj c o zbrodniach i zgnili nie panuj cej w prawdziwym wiecie. Istniał jeszcze jeden rodzaj zaj cia dla policjanta w Kirchdorfie: nauka zachowania si na jezdni dla młodocianych rowerzystów, kontrole rowerów uczniów w szkole, a tak e nauka przechodzenia przez jezdni dla przedszkolaków. Dirk wzgardził pocz tkowo prac godn pocz tkuj cego policjanta z drogówki, a teraz było za pó no. Do tego działu bowiem ro cił sobie prawo i strzegł go zazdro nie Frank Roth, pryszczaty wypłosz. Wreszcie Dirk przestał si łudzi . Zrozumiał, e nie potrzebowano w Kirchdorfie ani jego kryminalistycznej intuicji, ani wybitnych umiej tno ci w strzelaniu czy walce wr cz. Potrzebowano kogo młodego, z perspektyw długoletniej słu by. Spokojni obywatele Kirchdorfu do mieli zmian szefów policji co trzy, cztery lata. – Tak si cieszymy, e pozostanie pan u nas na długo – powiedziała niedawno Petra, wła cicielka Ratuszowej, piwiarni, do której Dirk nauczył si ucz szcza co wieczór. – Zawsze przysyłali nam dziadków na ostatnie lata przed emerytur . Chwalili to sobie bardzo, bo tak tu u nas spokojnie; i owszem, lubili my ich, brali udział w yciu towarzyskim, udzielali si , jak mogli. Ale co z tego? Przyzwyczajalimy si do nich, a potem było al, gdy odchodzili. Jeden nawet umarł przy biurku w komisariacie, a inny tu u mnie dostał zawału. A pan młody, zdrowy, mnie jeszcze prze yje… My l, e przesiedzi tu a do emerytury, przeraziła Dirka, a poniewa był jeszcze bardzo młody i pełen energii, tym bardziej przera aj ca wydawała mu si my l, e znajdzie kiedy w takim spokojnym i nudnym yciu upodobanie. Czasami, gdy po załatwieniu skromnej rutyny dnia siedział bezczynnie w biurze, zdarzało mu si popada w dziwny stan, rodzaj snu na jawie. Widział wtedy siedz cego przy biurku siwego staruszka o rysach twarzy podejrzanie podobnych do jego własnych. Staruszek ów trwał dzie cały w martwym bezruchu. Poza jedyn chwil z samego rana, gdy pełnym namaszczenia gestem odwracał kolejn kartk kalendarza na rok 2040. Czy stary policjant si nudził, trudno powiedzie , gdy dawno ju stracił cały 9

swój wigor, nie bronił si … Około południa starzec zwracał puste spojrzenie w stron s siednich drzwi. Nigdy nie czekał długo. Drzwi otwierały si i wpuszczały postarzałego, lecz ci gle jeszcze pryszczatego Franka Rotha. Tak było i dzisiaj. Przygarbiony Roth przechodził wła nie przez pokój, d wigaj c nar cze kasków ochronnych dla rowerzystów. On miał jeszcze co robi … Staruszek przy biurku powiódł za nim zawistnym spojrzeniem. Trzasn ły drzwi, posta przy biurku bezwładnie run ła na blat. Wiekowy kurz, pokrywaj cy Dirka grub warstw , wzbił si g st chmur i na długi czas zasłonił wszystko. A gdy opadł, nie było ju Dirka, tylko kurz – jednolity szary kurz… Przy lepszej pogodzie po uczciwie przespanej nocy i smacznym niadaniu z kawiarni Dirk potrafił tak e inaczej marzy . nił wtedy o skomplikowanych przest pstwach, o niewyja nionych morderstwach, o sobie samym w roli Columbo, o wielkich czynach i ciekawych akcjach. Na rzeczywiste nie mógł liczy . Coraz cz ciej przekonywał si , e gmina Kirchdorf nie jest gleb rodz c zbrodni . Przeciwnie, miasteczko zdawało si wszelk zbrodni odpycha . Przekonanie to narodziło si pó n wiosn , w dniu, który rozpocz ł si pi knie i obiecuj co, bo nagle zacz ło si co dzia . Nie u Dirka wprawdzie, ale szanse na import wyst pku młody komisarz szacował na du e i z ka d godzin jego nadzieje rosły. W du ym mie cie, oddalonym o sto kilometrów od praworz dnej gminy, trzech zamaskowanych bandytów napadło na bank. Zrabowali spor sum pieni dzy, wzi li zakładników, czym w trwaj cych pi tna cie godzin pertraktacjach wymusili samochód do ucieczki, a nast pnie ruszyli w wiat. Policja towarzyszyła im w dyskretnej odległo ci, usiłuj c zapanowa nad dzikimi hordami przedstawicieli prasy, radia i telewizji. Dirk nie odchodził od telewizora. Wraz z całym społecze stwem w napi ciu ledził tras ucieczki. Zygzakami, to wolniej, to szybciej, obserwowane auto przybli ało si do Kirchdorfu. W Dirka wst piło ycie. Czuł, jak z ka dym kilometrem ubywaj cym z dystansu dziel cego go od przest pców nabiera pewno ci siebie i spokoju. Postanowił wł czy si do akcji, 10

działa . Za dał posiłków i otrzymał je. Bezbł dnie wytypował najodpowiedniejsze miejsce na urz dzenie zasadzki i urz dził j . Planował zablokowa uciekinierów w krótkim, wi c niewinnie wygl daj cym przeje dzie pod torami kolejowymi i tam za pomoc gazów łzawi cych unieszkodliwi . W ten sposób unikn łby niebezpiecznej walki o wyzwolenie zakładników. Wiedział, e pracuje dobrze, wiedział, e ma mo liwo wykaza si swoimi organizatorskimi umiej tno ciami. Mylił si jednak, los posk pił mu tej szansy. Ukryty w krzakach niedaleko zasadzki obserwował szos wij c si po płaskim terenie. Nie odejmował lornetki od oczu, z napi ciem wpatruj c si w horyzont. Nagle z ust jego wyrwał si szcz liwy, cho cichy, okrzyk. Znany mu z telewizji samochód pojawił si w zasi gu wzroku. To znaczy lornetki. Kiedy pojazd min ł ostatnie skrzy owanie, ostatni mo liwo omini cia Kirchdorfu, Dirk zacz ł niemal wieci własnym blaskiem. W tym stanie dane mu było prze y dwie upojne minuty. Zaledwie kilometr przed granic gminy Kirchdorf auto bandytów bez adnego widocznego powodu wpadło w po lizg i zjechało do rowu. Nikomu nic si nie stało, ale przem czeni, niewyspani i zestresowani porywacze doznali szoku i nie stawiaj c ju oporu, dali si połapa jad cym za nimi policjantom. Jak ba ka mydlana prysn ł sen o sławie. Dirk Tielke obudził si nagle i wydoro lał. Tamtego dnia zdecydował, e zawsze ju b dzie umiał odró ni marzenia od rzeczywisto ci i postanowił zacz szczerze si cieszy z niewinno ci powierzonej mu trzódki. Zamiast buja w obłokach czytał dobre kryminały i ogl dał przygody inspektora Columbo. Niestety, nadal troch mu si nudziło. Lato 1996 Starzec odło ył słuchawk , przysun ł kalendarz i odwrócił par stron. WYWIAD „Die Zeit” – wpisał. Trzeba b dzie dobrze si przygotowa – spojrzał w stron sza i, w której przechowywał kopie akt pacjentów, dokumentacj kilkudziesi ciu lat pracy. Dziennikarz, który dzwonił, pisze reporta o szpitalu dzieci cym. 11

Karl-Heinz Semmler nale ał do jego zało ycieli, to było zaraz po wojnie. Trzeba tylko uwa a , eby nie wymieni nazwiska K., u którego odbywał sta . Doskonały lekarz i naukowiec, dawno ju zmarł w wi zieniu, skazany przez s d aliancki na do ywocie. Jemu samemu udało si wtedy wybroni – rzeczywi cie nie brał czynnego udziału w eksperymentach na bezwarto ciowym materiale ludzkim, a to, e przesi kł ideologi nazistowsk , uznaj c eutanazj , i nie zmienił pogl dów, potrafił ukry . Nie on jeden zreszt . No, w ka dym razie z tym dziennikarzem trzeba b dzie uwa a ; Semmler zdawał sobie spraw , e si postarzał i nie panuje ju dobrze nad tym, co mówi, a co zataja. Inna rzecz, e ju od lat nikt go o nic nie pytał, nudne jest ycie samotnego emeryta; mo e wła nie dlatego tak ch tnie zgodził si na ten wywiad. * Kto cicho i nie miało zapukał do drzwi. Gdyby Dirk nie stał akurat w pobli u, pewnie by nic nie usłyszał. Zamiast powiedzie prosz , po prostu otworzył drzwi, czym bardzo przestraszył stoj c za nimi osob . Młoda ciemnowłosa kobieta cofn ła si gwałtownie, jakby zamierzała uciec. – Pani pukała? – spytał Dirk niepotrzebnie, bo jej dło ze zgi tym rodkowym palcem nie zd yła jeszcze opa , wisz c w powietrzu jak echo usłyszanego d wi ku. Skin ła głow . – Do mnie? – zapytał z nadziej , e odpowied b dzie twierdz ca. Po pierwsze, dziewczyna była ładna, chyba widział j ju kiedy z daleka… Po drugie, cokolwiek ma mu do powiedzenia, zrobi wyłom w zwykłej rutynie. Nawet je li jest tylko przedszkolank , która chce si umówi na nauk przechodzenia przez jezdni , pomy lał. Maluchy zostawimy Frankowi, a sami pójdziemy na kaw . U miechn ł si do swoich my li. Nieznajoma odwzajemniła si nerwowym u miechem. – Czy pan jest tu najwa niejszy? – szepn ła. 12

– Tak, jestem szefem tutejszej policji – odpowiedział wesoło. Ruchem r ki zaprosił j do rodka i podsun ł krzesło. Usiadła i spojrzała na niego bezradnie, zrozumiał wi c, e powinien ułatwi jej spraw , sam rozpoczynaj c rozmow . – Popełniła pani zbrodni ? Musz pani zaaresztowa ? – za artował, aby rozładowa napi cie. Nie przypuszczał, aby sprawa, z któr ta kobieta przyszła, mogła by powa na. Od kiedy tu pracował, od ponad pół roku, czyli po prostu nigdy jeszcze nikt nie przyszedł do niego w powa nej sprawie. Dlatego te zdziwił si bardzo, ujrzawszy efekt, jaki wywołał tym niewinnym pytaniem. Dziewczyna zerwała si z krzesła, po czym klapn ła na nie zrezygnowana, a jej twarz pokrył rumieniec. – Czytałam cudze listy – wyznała bez wst pu. Dirk odwrócił si gwałtownie do okna, przygryzł warg , eby si nie roze mia , a potem zapytał spokojnie: – Jest pani pewna, e nie pomyliła budynków? Znajdujemy si w komisariacie policji. Ko ciół z konfesjonałem jest po drugiej stronie rynku. – Nie, nie. Ja chciałam przyj do pana, na policj , bo to mo e by wa ne z tym listem. Dirk chrz kn ł. – Chce pani zło y samooskar enie? Cho sytuacja bawiła go, czuł si troch zawiedziony. Osoba o tak wra liwym sumieniu na pewno nie b dzie łatw znajomo ci . A szkoda, naprawd jest ładna. – Wahałam si , czy przyj , bo wiem, e czytanie cudzej korespondencji jest karalne. Ale wreszcie zdecydowałam si ponie konsekwencje, je li to b dzie konieczne, bo tylko w ten sposób mog dopomóc w wyja nieniu jednej zbrodni. Mo e te da si zapobiec nast pnym. Dirk westchn ł zrezygnowany. Wariatka? – pomy lał, a gło no powiedział: – O jakiej zbrodni pani mówi? O ile wiem, od kilkudziesi ciu lat nie było tu adnej zbrodni. – Ale… Ale niech mi pan najpierw powie… 13

– Co? – Co b dzie ze mn … – Nie rozumiem. – No, z tymi listami, z t tajemnic korespondencji… – Czyje to listy? Kto jest adresatem? – Moja ciotka, Marta Krause. – To od niej zale y, czy poda pani do s du. – Na pewno nie poda. Bo widzi pan, ona… nie yje. – Zamordowana? – ucieszył si Dirk, sam nie wiedz c dlaczego. – Co? Ciotka? Ach nie, nie. Ona ju była bardzo stara. Umarła zupełnie naturalnie miesi c temu. Dirk znów musiał przygry warg . – A wi c problem rozwi zany. Mog pani uspokoi , e nic jej nie grozi. – U miechn ł si do wci jeszcze zaniepokojonych wielkich oczu i zapatrzywszy si w nie, odsun ł od siebie wszelkie w tpliwoci. To nic, e troch narwana. To nic, e przewra liwiona. Ale przeliczna… Najwy szy czas znów zacz interesowa si kobietami. Gina nie odwiedziła go w Kirchdorfie ani razu. On j w Hamburgu tylko raz, a i to spotkanie było, delikatnie mówi c, mało zadowalaj ce. Od dawna ju nie czekał na jej telefon ani sam nie dzwonił. Tak, najwy szy czas na now orientacj w tej materii. Uniósłszy si bezwiednie w krze le, Dirk wychylił si ponad biurkiem i z zadowoleniem stwierdził, e dziewczyna nogi te ma niezłe. I nie chowa ich pod spodniami. I patrzy na niego z podziwem i zaufaniem. – Poszłaby pani ze mn na obiad? – zapytał bez ogródek, obchodz c biurko. – Mam wła nie przerw . Dziewczyna pokr ciła głow . – Nie, nie teraz. Ja jeszcze nie sko czyłam. Ja nawet jeszcze nie zacz łam. – Jeszcze jakie grzechy? – Nie moje! – od egnała si z przej ciem. Dirk zdał sobie nagle spraw , e nie tylko ona ma kłopot z dojciem do sedna sprawy. Zrozumiał, e zrobił dotychczas wszystko, aby jej przeszkodzi w zeznaniach, je li je chciała zło y . Zmieszany tym odkryciem, wrócił za biurko i zaproponował rzeczowo: 14

– Mo e opowie mi pani wszystko od pocz tku. I po kolei. B d robił notatki. Dziewczyna odetchn ła z ulg , wyj ła z torebki biał kopert , poło yła j na blacie i przykryła dłoni . Potem odchrz kn ła, poprawiła si na krze le i zacz ła: – Nazywam si Alke Fink. Moja ciotka, Marta Krause, przez wiele lat pracowała w o rodku dla niepełnosprawnych. Pracowała jako salowa, ale poniewa bardzo lubiła te dzieci i sama te była lubiana, zajmowała si nimi cz sto wi cej, ni to było wymagane. Ja te jej wiele zawdzi czam. Wzi ła mnie do siebie, gdy moi rodzice zgin li w wypadku, i zamiast za ywa wypoczynku na emeryturze, przeprowadziła mnie z powodzeniem przez najtrudniejszy okres mojego ycia. To było ju dawno, ale do pó nej staro ci dostawała listy i kartki od byłych wychowanków tego domu. Ju od prawie dwóch lat ciotka była dementna, nie poznawała nawet mnie, nie czytała ju tych kartek, ale cieszyła si nimi, bawiła i ch tnie je ogl dała. Gdy umarła, nie wytrzymałam i z ciekawo ci otworzyłam kilka listów. Było mi bardzo wstyd, e to robi , ale rozumie pan, tak długo patrzyłam na te zaklejone koperty, dotykałam ich prawie codziennie, sortowałam, układałam. Chciałam wreszcie wiedzie , co jest w rodku. Zawsze miałam nadziej , e ciotka ka e mi je otworzy i przeczyta , ale ona ju chyba nie bardzo wiedziała, co to takiego listy, i nie pami tała, e wewn trz koperty co jest. Oczywi cie te listy okazały si bardzo nieciekawe i zwyczajne. Z wyj tkiem tego. – Alke podniosła dło , odkrywaj c biał wybrudzon kopert z napisanym na maszynie adresem. – Tam jest napisane… on pisze, e… Zreszt niech pan sam przeczyta – podała Dirkowi list. Rozchylił kopert i wyj ł tekst, czysto wydrukowany na komputerowej drukarce. Najdro sza Pani Marto! Wiem nareszcie, kim jestem i komu „zawdzi czam” to spaskudzone ycie. Ukrywali to przede mn , bo wiedzieli, e gdy si wszystkiego dowiem, b d musiał si zem ci i odebra , co mi si nale y. Oni te mi za to zapłac . Nawet Pani zabronili mi o tym mówi , pami tam, jak po15

wiedziała Pani kiedy „biedny mały, gdyby on wiedział”. Domy liłem si wtedy, e gdybym wiedział, potrafiłbym zmieni swój los, a Pani mnie ałowała, bo nie chcieli mi na to pozwoli . A teraz oni sami dali mi klucz do r ki. Nie jestem ju ich wychowankiem, pracuj tu. Przez cały dzie siedz przy komputerze. Nauczyli mnie tego, bo s dzili, e mnie w ten sposób odizoluj od ludzi, którzy mogliby mi powiedzie prawd . miej si z tego, bo to wła nie ludzie zawsze mnie okłamywali, a komputer mówi prawd , je li wiedzie , jak o ni zapyta . Tu w aktach znalazłem mało, to samo, co oni mi ju powiedzieli, e matka zmarła przy moim urodzeniu, e ojciec, który nie był jej m em, nie chciał si do mnie przyzna i e zawsze byłem chorowity, cz sto operowany. To nie jest kłamstwo, ale te nie cała prawda, jak Pani wie. Niektóre informacje, te mało istotne, dost pne były dla ka dego, jeste my przecie w internecie. Ale ja potrafi du o wi cej. Znam si dobrze na komputerach, lepiej, ni oni my l . Nie pieszyłem si . Powoli szukałem i znalazłem wszystkich. To ju tyle lat i prawie wszyscy oni s ju starzy, ale to nie uwalnia ich od odpowiedzialno ci. Prawda? Jako pierwszy zapłaci ten, który biologicznie jest moim ojcem. Gdybym nie był sierot bez rodziców, nigdy nie zrobiono by tej okropnej operacji. No dobrze, operacj pewnie by zrobiono, ale nie zostałbym tak straszliwie okaleczony. Zabij go. Pani si nie dziwi, Pani Marto, Pani wie, e tak musi si sta . Nie miał dla mnie serca, wi c wytn mu serce, nie chciał na mnie patrze , zabior mu oczy. Tylko Pani mog powiedzie o swoich zamiarach, inni powiedzieliby, e to zbrodnia. A czy nie było zbrodni to, co zrobiono ze mn ? Nie tylko te operacje i ból. Od niemowl ctwa karmiono mnie lekami. Mówili, e to dla mojego dobra, a przecie ju działania uboczne były nie do wytrzymania. A teraz dowiaduj si jeszcze, e na skutek nadu ywania leków mam gł boko id ce zmiany osobowo ci! Na nich te przyjdzie kolej, ale najpierw tamci. Bior pod uwag , e mój sposób dochodzenia sprawiedliwo ci nie spotka si z aprobat społecze stwa i policji. Tak zwana sprawiedliwo zawsze była po stronie 16

innych, nigdy po mojej. Sama Pani wie, e ze mn nikt nigdy si nie liczył, wi c i ja z nikim nie musz si liczy . Zaplanowałem wszystko z wielk dokładno ci , starannie i powoli. My l , e uda mi si przeprowadzi ten plan do ko ca, ale musz by bardzo ostro ny. Dlatego najpierw tamci. Dlatego najpierw ten tak zwany ojciec. Odczekam potem kilka miesi cy, mo e rok, i je li policja nie domy li si , e to ja, b d wiedział, e całe przedsi wzi cie si uda. To było wszystko. List urywał si niespodziewanie, dla nadawcy jednak był zako czony, gdy pod spodem zło ył odr cznie podpis. Rolf. Albo Ralf. Tylko imi . Nic wi cej. Dirk odwrócił kopert . Nadawcy, rzecz jasna, nie było. – Wygl da na to, e pani ciotka była jedyn osob , do której ten Rolf miał zaufanie. Powinna pani go zna . Alke wzruszyła ramionami. – Nie mam poj cia, kto to jest. Ciotka nigdy o adnym Ralfie nie wspominała. Ale jestem pewna, e nale y go szuka w ród byłych wychowanków o rodka. On tam pracuje, mo e nawet mieszka. W o rodku przebywaj na ogół dzieci z powa nymi fizycznymi ułomno ciami. Tym, które dostaj si do o rodka bardzo wcze nie, brakuje rodzinnego ciepła. Te, które przychodz pó niej, s dla odmiany bardzo zaniedbane. Prawie wszystkie maj jakie nabyte skrzywienia psychiczne. My l , e ten Rolf jest w rzeczywisto ci niezdolny do autentycznych kontaktów z lud mi i zast pił brak przyjaciół czy kochaj cej osoby idealnym poj ciem, któremu nadał cechy zewn trzne ciotki Marty. Nie zdziwiłabym si , gdyby ich osobisty kontakt sprowadzał si do tego zdania wypowiedzianego kiedy przez ni : „Biedne dziecko, gdyby wiedział”… – Zna si pani na tym? – spytał Dirk z niedowierzaniem. – Na razie nie za bardzo. Kiedy sko czyłam szkoł , pracowałam w tym o rodku przez rok. Rok socjalny, wie pan. Potem zacz łam studiowa psychologi , ale wtedy okazało si , e ciotka nie jest ju zdolna do samodzielnego ycia i zdecydowałam si po dwóch semestrach przerwa studia i najpierw ni si zaj . 17

Dirk nie miał ochoty na rozwijanie tematu. Skupiony, przygl dał si przez lup zamazanemu stemplowi pocztowemu. – Dwudziestego maja… to trzy miesi ce temu… zaraz… Nie! Rok i trzy miesi ce. To tysi c dziewi set dziewi dziesi t pi , nie sze . Holthusen czy jako tak… Tu niedaleko jest przecie Holthusen? – Tak, Holthusen. To tam jest ten o rodek! – wykrzykn ła Alke. – Gdyby jeszcze wiedzie , jak si nazywa ojciec tego Ralfa, to za dwadzie cia minut mógłbym zacz si stara o nakaz aresztowania. Nie, tak dobrze nie ma. – Dirk zamachał dłoni , co w oczach Alke wygl dało jak odganianie muchy. Nie much jednak odganiał, tylko pon tne, nierealne marzenia. – Za dwadzie cia minut mógłbym si wprawdzie dowiedzie , czy ów ojciec padł ofiar jakiego niewyjanionego morderstwa, ale wtedy musiałbym spraw przekaza kolegom. Holthusen nie nale y do mojej gminy. – A nie mógłby pan sam pojecha do o rodka, spyta , kto ma na imi Ralf czy Rolf, i zaaresztowa go? Dirk nie dał po sobie pozna , e najch tniej zrobiłby to natychmiast. Popatrzył na Alke z nagan . – Ju pani wyja niłem. Holthusen nie le y w moim zasi gu. Poza tym my tak łatwo nie aresztujemy. Ani za czytanie cudzych listów, ani za to, e kto do dziwny list napisał. Najpierw musz si dowiedzie , czy rzeczywi cie zostało popełnione przest pstwo. I musz działa dyskretnie, eby nie tr bi publicznie, e nie szanujemy tajemnicy korespondencji. – Wi c co pan zrobi? – Oczy Alke były doprawdy du e i pełne zaufania. Dirk dobrze wiedział, e powinien teraz uprzejmie podzi kowa dziewczynie i odprowadzi j do drzwi. Jej rola na razie jest sko czona. On sam mo e przeprowadzi wst pne dochodzenie. Te potrafi porusza si w internecie, a w przeciwie stwie do podejrzanego Rolfa nie musi by hackerem, eby uzyska informacje z policyjnych komputerów. Je li ów Rolf faktycznie pracuje w O rodku dla Niepełnosprawnych w Holthusen przy komputerze, to dziecinn igraszk b dzie poznanie jego to samo ci, a tak e nazwiska i miejsca zamieszkania jego ojca. Je li oka e si , e ojciec yje, b dzie mo na od18

ło y spraw do akt, bo chyba jednak nic mu nie grozi. Chyba e… Rozmy laj c tak, Dirk wpatrywał si w Alke, a ona to u miechała si , to spuszczała oczy, za enowana. On poczuł nagle, e natkn ł si dzi na dwie sprawy, które wywołały w nim zapomniane ju prawie bicie serca, i e obie wymykaj mu si z r k. Zagadka tajemniczego Rolfa albo oka e si tylko makabrycznym artem, albo trzeba b dzie j przekaza dalej. Ta liczna Alke powiedziała ju , co miała do powiedzenia, i zaraz sobie pójdzie. Nie przyj ła zaproszenia na obiad, a próbowa poderwa j na współprac w dochodzeniu byłoby dziecinad … A w ogóle, jak to mo liwe, e dotychczas nie czuł braku w Kirchdorfie bliskiej osoby, której mógłby si zwierzy , w której obecno ci mógłby gło no porozmy la . Tak… Nudne i ci kie jest ycie młodego policjanta na głuchej prowincji. Westchn ł smutno i podniósł si z krzesła, zanim jednak zd ył si odezwa , Alke powiedziała: – Przedtem, pami ta pan, wspomniał pan co o obiedzie i teraz jestem okropnie głodna. Czy to jeszcze aktualne? A mo e ju panu nie wolno, bo jestem wiadkiem? – Oczywi cie, e mi wolno! – rozpromienił si Dirk. – Na imi mam Dirk. Wyci gn ła do niego smukł , delikatn dło . – Alke. Powiedział jej, e potrzeba mu dwudziestu minut. Mówi c to, wiedział, e zdrowo przesadza, był wi c szczerze zadowolony, gdy w rzeczywisto ci wystarczył mu jeden dzie . Bez najmniejszych przeszkód i kłopotów dowiedział si , e w o rodku mieszka, a obecnie równie pracuje, były wychowanek tej instytucji, Rolf Ahlers. Ahlers miał dwadzie cia siedem lat i całe ycie, poza cz stymi pobytami w szpitalach, sp dził w Holthusen. Jego ojciec był „nieznany”, ale tylko dlatego, e matka nie zd yła przed mierci wyjawi jego nazwiska, a m czyzna wskazany przez s siadk tego ojcostwa si wyparł. Urz d ds. Dzieci zadowolił si analiz krwi, która w tym wypadku niczego z cał pewno ci nie potwierdzała ani nie wykluczała. Bada genetycznych wtedy jeszcze nie przeprowadzano. 19