Magdalena Kalisz

Zielono mi

Magdalena Kalisz

Zielono mi

haveanicebook.pl

Zielono mi – M. Kalisz

Magdalena Kalisz Zielono mi

© Copyright by haveanicebook.pl ISBN 978-83-64820-09-0

Redaktor prowadzący Katarzyna Kłoś Korekta Liliana Skolimowska Projekt okładki haveanicebook.pl & Anna Toruńska Skład i łamanie Katarzyna Kłoś

Wydawca Wydawnictwo Internetowe haveanicebook.pl www.haveanicebook.pl [email protected] Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, rozpowszechnianie części lub całości bez zgody wydawcy zabronione.

Wydanie I 2015

2

haveanicebook.pl

Zielono mi – M. Kalisz

ZIELONO MAM W GŁOWIE Zielono mam w głowie i fiołki w niej kwitną, Na klombach mych myśli sadzone za młodu, Pod słońcem, co dało mi duszę błękitną I które mi świeci bez trosk i zachodu. Obnoszę po ludziach mój śmiech i bukiety Rozdaję wokoło i jestem radosną Wichurą zachwytu i szczęścia poety, Co zamiast człowiekiem, powinien być wiosną. Kazimierz Wierzyński Wiosna i wino, 1919 r.

Dla Tych, którzy mówili: powinnaś napisać książkę ;)

3

haveanicebook.pl

Zielono mi – M. Kalisz

SPIS TREŚCI

Laura i Klara .......................................................................................... 5 Filip .................................................................................................. 23 Mateusz ............................................................................................. 136 Jacek ................................................................................................ 145 Artur ................................................................................................ 205 Łukasz............................................................................................... 262 Paweł ............................................................................................... 271 Eryk ................................................................................................. 276

4

haveanicebook.pl

Zielono mi – M. Kalisz

Laura i Klara

Cisza. Spokój. Optymalna temperatura. Zasunięte rolety. Wszystko to sprawiało, że w przytulnym pokoju panował idealny klimat do snu. I był idealny, dopóki jeden zawzięty promyk słońca nie postanowił wedrzeć się do zacienionego mieszkania, przebijając się przez szczelinę w nie do końca spuszczonej rolecie. Zaraz za nim wleciało kilka innych promieni i szturmem przejęły kontrolę nad wypoczynkiem Laury. Wciąż było cicho i spokojnie, ale zrobiło się jaśniej i cieplej. Zdecydowanie za jasno i za ciepło na kontynuowanie snu. Laura nie miałaby pretensji do wesołych promyczków, gdyby zakończyły swoje harce na oświetleniu brzoskwiniowych ścian niewielkiego pokoju i nadaniu im przez to barwy soczystej pomarańczy. Ale nie. One musiały jeszcze figlarnie zatańczyć na jej nosie radosny taniec, by następnie wcisnąć się pod powieki... Najpierw Laura skrzywiła się lekko. Następnie zmrużyła oczy, nie chcąc dopuścić do siebie żadnych bodźców świetlnych. Miała nadzieję, że uda jej się złapać jeszcze chwilę snu. Wystarczyło jej dwie minuty. No, może pięć. W żadnym razie nie miała ochoty opuszczać miękkiego, ciepłego łóżka. Choć czuła, że powoli robi jej się za ciepło, wolała tkwić w pościeli i rozkoszować się słodkim nieróbstwem. Zerknęła przelotnie na budzik, stojący na szafce nocnej. Czterokrotnie włączała drzemkę i wiedziała, że powinna była już dawno wstać. Bynajmniej fakt, iż zdawała sobie z tego sprawę, nie zmotywował jej do działania. Wręcz przeciwnie. Przewróciła się na drugi bok i zamruczała jak kot. Albo raczej jak mały tygrys. Pofatygowała się jedynie, żeby wystawić spod kołdry stopę. Pomerdała nią lekko w powietrzu, jakby chciała zbadać, czy teren poza jej wygodnym sosnowym łóżkiem jest równie miły i bezpieczny. Poleżała w tej pozycji przez kilka minut, po czym przekręciła się na brzuch, wypinając przy tym śmiesznie pupę. Wciąż raziło ją słońce. Zacisnęła powieki tak mocno, że przez chwilę w jej głowie rozbłysła feeria barw. Nakryła głowę małą poduszką, ale na niewiele się to zdało. Wreszcie po kilkunastu sekundach westchnęła i usiadła na materacu, rozbebeszając kołdrę. Cieszyła się, że na zewnątrz panuje słoneczna pogoda, ale ciężko było skupić się na błogim lenistwie, kiedy promyki świetlne pląsały po ścianach jej sypialni jak baletnice w „Jeziorze Łabędzim”. Nagle jej budzik rozkrzyczał się, jakby miał za zadanie obudzić cały blok, a nie tylko właścicielkę przytulnego mieszkanka na ul. Cichej 22. Usatysfakcjonowana, że zdąży szybko wyłączyć ten irytujący jazgot, zanim zdąży rozdzwonić się na dobre, sięgnęła ręką po złośliwego zabójcę snu i pacnęła go. Zrobiła to na tyle solidnie, że

5

haveanicebook.pl

Zielono mi – M. Kalisz

zaskrzeczał i zamilkł, jakby oburzyło go tak niehumanitarne traktowanie. Na Laurze nie zrobiło to najmniejszego wrażenia. Nienawidziła budzików. Właściwie to każda, nawet najmilsza dla ucha melodia, szybko doprowadziłaby ją do szału, gdyby została ustawiona jako alarm, bo żywiła tak samo nienawistne uczucia zarówno do sprzętów budzących, jak i do porannego wstawania. Przerobiła już różne budzikowe dźwięki. Kiedy ustawiła jako dzwonek niemowlęcy płacz, zerwała się z łóżka przerażona, że zasnęła jako singielka a obudziła jako Matka Polka. Na szczęście nie znalazła obok siebie ani bobasa, ani choćby jednego elementu niemowlęcego wyposażenia, jak smoczek czy grzechotka, więc z ulgą poszła spać dalej. Odgłosy relaksującego szumu strumienia sprawiały, że czuła na tyle niepokojący ucisk w pęcherzu, iż biegła do toalety, jakby brała udział w biegu przełajowym. Lawirowała wtedy między meblami jak mistrzyni slalomu. Z kolei pianie koguta przypomniało jej o nieznośnym gadzie, który gnębił ją podczas wakacji u dziadków, więc obudziła się, wierzgając panicznie nogami. Ustawiła nawet jako alarm swoją ulubioną piosenkę, ale ta szybko przestała plasować się na pierwszym miejscu ukochanych utworów. Wolała więc pozostać przy typowych „budzikowych” dźwiękach, które mają za zadanie rozbudzać a nie wprawiać w dobry nastrój. Poranne wstawanie i tak było dla niej najgorszą katorgą i uważała, że nic, absolutnie nic, nie może się równać z jej niechęcią do wczesnych pobudek. Trąc zaspane oczy, spuściła bose stopy na puchaty dywanik. Kupując go (za niemałą zresztą sumkę) miała nadzieję, że uczucie miłego łaskotania zachęci ją do radośniejszego witania dnia. I owszem, brodzenie boso po kudłatym beżowym dywanie było przyjemne aż do tego stopnia, że niemalże każdego dnia Laura siedziała na łóżku merdając nogami po dywaniku i bezmyślnie wpatrując się w przestrzeń, zanim dochodziła do wniosku, że pasowałoby jednak zebrać się do kupy. Dzisiejszy ranek wcale nie był inny i Laura, niczym mała rozkapryszona dziewczynka przedłużała moment, zanim weźmie się za codzienne obowiązki. „Właściwie, to jakie to ja mam dziś zobowiązania?” – pomyślała, ziewając beztrosko i wtedy poderwała się gwałtownie, jakby milutkie dotąd łóżko zaczęło ją palić w cztery litery. A jednak miała coś zaplanowane i pamiętała o tym przez cały tydzień! Jeszcze wczoraj wiedziała, że musi się zorganizować i że powinna szybko wstać, jeśli nie chce dać plamy. Jojcząc pod nosem, pobiegła prędko do łazienki. Rzuciła przelotne spojrzenie na swoje rozczochrane oblicze i zajęła się poranną toaletą. Po chwili, zrzucając z siebie w biegu lekką liliową piżamkę, przeleciała niczym błyskawica przez wąski przedpokój. W sypialni dopadła rozsuwanej szafy i przeleciała

6

haveanicebook.pl

Zielono mi – M. Kalisz

wzrokiem stosy równo poskładanych ubrań i rząd wieszaków z eleganckimi ciuchami na specjalną okazję. Mimo roztrzepania lubiła, gdy jej ciuchy były porządnie poukładane. Właściwie to bardziej dbała o porządek w garderobie niż w swojej głowie... Naciągając na siebie pośpiesznie bawełniane figi z koronką i biały stanik, liczyła w myślach, ile czasu zostało jej do umówionego spotkania. Problem w tym, że miała pięć minut. Spóźnienia, oczywiście. Zwykle marudziła przed szafą, jak na rasową kobietę przystało, że nie ma w co się ubrać i że nic na nią nie pasuje, ale tym razem wiedziała, że nie ma czasu na guzdranie. – Cholera, cholera, cholera… – mruczała pod nosem, ubierając się żwawo w oliwkową spódnicę z kieszeniami i kremową bluzkę z kapturem. Połączenie prostoty z elegancją. Albo raczej przewaga wygody z subtelną nutką elegancji… Podreptała do toaletki i usadowiła się przed dużym lustrem. Zawsze marzyła, żeby mieć w domu mebelek, przy którym będzie mogła doprowadzać się do stanu używalności. Na szczęście udało jej się wygrzebać śliczny egzemplarz takiego funkcjonalnego sprzętu w sklepie z antykami. Toaletka była wręcz śmiesznie tania. Może brakowało jej nieco do stanu idealnego. W niektórych miejscach była odrapana i odłaził z niej lakier. Nie należała też do najnowszych, jednak po dokładnym wyczyszczeniu i naniesieniu na nią świeżej warstwy lakieru, mogła spokojnie startować w konkursie na najpiękniejszą rzeszowską toaletkę. Przeczesała długie kasztanowe włosy szczotką, związała je w wysoki kucyk i zabrała się za szybki makijaż. Makijaż w jej wykonaniu zawsze był banalny i robiony w pośpiechu. Laura uważała malowanie się za zbędną stratę czasu, którego i tak miała wiecznie za mało. Jej akcesoria do robienia się na bóstwo składały się jedynie z tuszu do rzęs, czarnej kredki do podkreślenia zielonych oczu i szmaragdowego cienia do powiek. Puder czy podkład był dla niej zbędny, bo cerę miała czystą i przejrzystą. Oczywiście sama tego nie zauważała, narzekając stale, że jej twarz jest zbyt blada i anemiczna, jednak wszyscy, którzy mieli okazję na dłużej zawiesić wzrok na młodej buzi dziewczyny, stwierdzali, że alabastrowa cera nadaje jej twarzy pewnej świeżości i niewinności. Dodatkowy atut w postaci niebotycznie wielkich zielonych oczu, długie proste rzęsy, ładna oprawa oczu i drobne, malinowe usta dodawały jej niesamowitego uroku. Włosy miała długie do połowy pleców, choć pewnie byłyby dłuższe, gdyby nie zwijały się w cudne fale. Oczywiście loki również denerwowały właścicielkę tej fryzury, która wolałaby, żeby jej włosy były gładkie i proste. Niestety regularne stosowanie odżywek i pianek likwidujących skręcone pasma czy używanie takiego szczytu techniki jak prostownica, przekraczały jej zdolności w zakresie organizacji

7

haveanicebook.pl

Zielono mi – M. Kalisz

wolnym czasem. Ponadto nigdy nie miała cierpliwości suszyć gęstych włosów, a kładąc się spać z mokrą albo chociaż wilgotną głową, miała stuprocentową gwarancję, że rano obudzi się z burzą sprężynek. Robiąc głupie miny i wciągając zabawnie policzki, Laura wprawną ręką pomalowała rzęsy. Na kredkę i cień brakło jej cennych minut, dlatego darując sobie dalsze upiększanie, pobiegła do kuchni. Wiedziała, że w tym przypadku porządne śniadanie byłoby nieprzyzwoitą kradzieżą cennych minut. Wyciągnęła więc z lodówki jogurt pitny i chapsnęła banana z patery na owoce, który nie był już pierwszej świeżości. Intensywnie żółty, upstrzony brązowymi plamkami. Wyglądał raczej średnio apetycznie… Stojąc przy krótkiej ladzie pałaszowała naprędce sklecony, ale jakże pełnowartościowy posiłek. Pewnie byłby lepszy, gdyby zjadła zdrowe ciemne pieczywo i domowej roboty dżem, ale komu by się chciało zawracać głowę podobnymi rzeczami? Umyła zęby, założyła sandałki na niewysokim koturnie (stanowiły wygodniejsze obuwie do biegania niż te na obcasie), zabrała z przedpokoju torebkę i wybiegła z domu. Do pracy miała niecałe siedem minut drogi. Obliczyła to sobie bardzo dokładnie, przemierzając codziennie tę samą trasę. Oczywiście jeśli po drodze wstąpiła do pobliskiej piekarni po cieplutkie obwarzanki lub ukochane jagodzianki, przybywała nieco później. Za to kiedy uprawiała sprint, udawało jej się dotrzeć w miejsce docelowe nawet w pięć minut. Choć trzeba przyznać, że wtedy, wpadając do sklepu, łapała powietrze jak spanikowany kot w kąpieli. Teraz postanowiła, że jej własny limit czasowy pozwala na spacer raźnym krokiem. Naturalnie pod warunkiem, że będzie szerokim łukiem omijać witryny sklepów. Było to wielkim poświęceniem, bo po drodze mijała sympatyczny butik, sklep z używaną odzieżą, który oferował zagraniczne ciuszki za grosze i sklep z butami. Ostentacyjnie nie rozglądała się na boki, skupiając uwagę na mijanych przechodniach. Stwierdziła, że mimo niewyspania (dla Laury jej życie było jednym wielkim chronicznym stanem niewyspania) nie wygląda aż tak tragicznie. Kilka osób nie dość, że popatrzyło na nią z zainteresowaniem, to jeszcze odwzajemniło uśmiech. Zazwyczaj, kiedy uśmiechała się do nieznajomych, spotykała się z zaskoczonym spojrzeniem, jak gdyby sam fakt, że robi zadowoloną minę o tej nieludzko wczesnej porze (bo 8.30 w poniedziałek podchodziła według kryteriów Laury pod taką właśnie porę) w dodatku do obcych ludzi, była uważana za zbytnie spoufalanie lub ekscentryzm. A tu, proszę! Najpierw jakiś starszy pan uśmiechnął się promiennie na jej widok. Następnie młody chłopak ze słuchawkami na uszach, który wydawał się pogrążony w swoim świecie, zwrócił na nią uwagę. O dziwo, także kobieta, pchająca

8

haveanicebook.pl

Zielono mi – M. Kalisz

trójkołowy wózek z małym smykiem zajadającym kajzerkę, zerknęła przelotnie na dziewczynę. Laura uśmiechała się do wszystkich swoim łobuzerskim uśmiechem, eksponującym

zadziorny

dołek

w

policzku.

Maszerując

sprężystym

krokiem

przemierzała równy chodnik (to ważne, gdy się człowiek śpieszy), który miał ją zaprowadzić do jej miejsca pracy. Po chwili dotarła wreszcie do sklepiku, którego była współwłaścicielką. Od niedawna prowadziła z przyjaciółką drogerię z kosmetykami naturalnymi. Nad drzwiami kołysała się wdzięcznie drewniana tabliczka z pięknie wymalowanym napisem „Zielono Mi”. Dziewczyny uznały, że to idealna nazwa dla miejsca, które oferuje ekologiczne i w pełni „zielone” mazidła, mleczka, mydełka i inne cudeńka (niekoniecznie na literę „m”). Zarumieniona od energicznego spaceru, nacisnęła klamkę swojego zielonego zakątka i weszła do środka. Jej przyjście oznajmił brzdęk małego dzwoneczka, powieszonego przy wejściu. Wspólnie z Klarą zdecydowały, że ich drogeria będzie klimatyczna i przytulna. Oferta sklepiku była dość bogata, choć właścicielki nie chciały zagracać niewielkiego lokalu tonami preparatów, które w magiczny sposób miały upiększyć i odmłodzić cerę i ciało klientek, odchudzając przy tym dość restrykcyjnie ich portfele. Dziewczyny stawiały na dobre marki, ale zwracały też uwagę na cenę produktu. Ważniejsza była dla nich jakość, niż reklama. Zamawiały dużo polskich, zwykle niedocenianych kosmetyków małych firm, które nie miały takiej siły przebicia jak popularne i szeroko reklamowane środki. Prowadziły sklep od niedawna, dlatego nie miały jeszcze zbytniej wprawy. Nie zdążyły również zająć się dekoracją wnętrza, bo zasypał je grad papierkowej roboty. Chciały się zająć układaniem treści ulotek i folderów, ale zamiast zrealizować ten plan, tkwiły w katalogach, realizując zamówienia. – Już, już jestem – wydyszała, rzucając torebkę koło biurka. Klara popatrzyła na nią spod byka. A właściwie spod ciemniej grzywki, która opadała zawadiacko na śliczne oczy właścicielki. Miała oryginalną barwę oczu i jeszcze bardziej oryginalną fryzurę. Jej włosy były krótkie i postrzępione, jak pióra kruka, który wpadł pod kosiarkę. Oczy natomiast miała tak czarne, że źrenice i tęczówki były praktycznie nie do rozróżnienia. Choć dziewczyny były jak dwie papużki nierozłączki, różniły się jak ogień od wody. Klara była trochę postrzelona. Może nawet więcej niż trochę… Lubiła ryzyko, imprezy do rana i spontaniczne podróże. Jednocześnie była wspaniałą planistką i zawsze o wszystkim pamiętała. Uwielbiała prowadzić kalendarze a każdego roku jej wymarzonym prezentem pod choinkę był podręczny organizer. Rodzina skwapliwie wykorzystywała tę słabość Klary i zwichrowana perfekcjonistka

9

haveanicebook.pl

Zielono mi – M. Kalisz

znajdywała pod pachnącym drzewkiem kalendarz, notes i długopisy. Czasami zdarzało się, że rodzinka zdublowała się i pod choinką czekała na Klarę wielka kumulacja podręcznych kalendarzyków. Wtedy hojnie odstępowała Laurze jeden organizer, licząc na to, że przyjaciółka zacznie notować ważniejsze sprawy, unikając dzięki temu spóźnień i licznych pomyłek. Niestety Laura była równie urocza, co niereformowalna. Dlatego nawet jeśli zmusiła się do prowadzenia dzienniczka perfekcyjnej organizatorki przez pierwszy tydzień stycznia, resztę roku zgrabny kalendarzyk przeleżał rzucony w kąt.

Czasem

pełnił

ważniejsze funkcje. Niekiedy

udawał

podkładkę

pod

komputerową myszkę, albo służył do prostowania zgniecionych kartek z ważnymi sprawami, które niefortunnie uległy zniszczeniu przez nieuwagę właścicielki. Aczkolwiek na ogół, jego zastosowanie mijało się z pierwotnym przeznaczeniem. Teraz Klara siedziała sztywno wyprostowana na obrotowym krześle. Na jej pociągłej twarzy o wydatnych kościach policzkowych błyszczały czarne jak smoła oczy. Miała podkręcone (naturalnie, bez przyrządu o wyglądzie narzędzia tortur, zwanego zalotką) rzęsy i pieprzyk na policzku. Cała jej osoba wydawała się być wiotka i słaba. Może dlatego, że Klara najbardziej lubiła ubierać się na czarno, przez co emanowała bladością. Seksowny, nieco ochrypnięty głos przeczył jednak jej delikatności. – Cieszę, się, że udało ci się w ogóle tutaj dotrzeć – powiedziała ironicznym tonem i z denerwującym opanowaniem wyjęła z szuflady pilniczek. Zaczęła piłować idealne paznokcie w kształcie migdałów tak, jakby miało od tego zależeć jej życie. – Ojej, spóźniłam się tylko… piętnaście minut – rzuciła dziewczyna, spoglądając na ścienny zegar, który dostała kilka lat wcześniej od koleżanki. Zegar w kształcie wielkiej,

czterolistnej

koniczynki

niekoniecznie

pasował

do

jej

mieszkania,

urządzonego w barwach ziemi, jednak zyskał drugie życie, gdy został powieszony na groszkowych ścianach sklepu, wpasowując się idealnie w jego klimat. – Przecież nic nie mówię – stwierdziła z irytującym stoicyzmem Klara i uśmiechnęła się. Właściwie uśmiech w wykonaniu tej czarnookiej intrygantki polegał na uniesieniu wąskich warg i wygięciu ich w ironiczny półuśmieszek. – Poza tym dzwonił do mnie pan Karol. Na drodze rzekomo zdarzył się wypadek i nie da rady przybyć na czas – dodała mimochodem, spuszczając wzrok i uśmiechając się szerzej. – O – powiedziała krótko Laura. – Dlaczego ja nic o tym nie wiedziałam? Nieco rozczarowana całością klapnęła głośno na swój szefowski fotel, w sensie komfortowy, miękki i diabelnie drogi przedmiot do siedzenia, za którego musiała zapłacić kartą, bo na ogół nie nosiła przy sobie odpowiednio dużo gotówki, by uiścić rachunek za taki fikuśny mebelek. Tłumaczyła sobie, że robi to dla dobra sklepu, bo

10

haveanicebook.pl

Zielono mi – M. Kalisz

fotel był wykonany ze skóry ekologicznej (eko skóra – eko sklep) i miał butelkowo zielony kolor, ładnie zgrany z nazwą sklepu i wystrojem lokalu. Oprócz walorów estetycznych był też miękki i komfortowy, dlatego teraz oparła się wygodniej i założyła nogę za nogę, żałując w duchu, że nie zjadła porządnego śniadania i teraz jest zmuszona wsłuchiwać się w rytmiczne burczenie dobiegające z jej brzucha. Parę sekund ciszy w wykonaniu Klary było równie podejrzane, co dla przeciętnych rodziców brak hałasu dobiegającego z dziecięcego pokoju. – Co masz taką uduchowioną minę? Już coś kombinujesz? – spytała czujnie i dmuchnęła na swoje paznokcie, wyciągając je przed siebie i patrząc na nie z podziwem. – Wcale nie mam uduchowionej miny – oburzyła się Laura. – A na pewno nie mniej niż ty, kiedy oglądasz swoje szpony – dodała złośliwie. Jej pazurki były dla odmiany krótkie i zwykle niepomalowane, a i tak cieszyła się, że porzuciła ten okropny nawyk obgryzania paznokci. Jako dziecko (a nawet będąc już podlotkiem) tak często i intensywnie przycinała je za pomocą siekaczy, że z pewnością zapracowany ogrodnik miał lepiej wypielęgnowane dłonie niż ona sama. – Lepiej mi nie podpadnij, bo nie poczęstuję cię smakołykami, które dziś dla nas przyniosłam – mówiąc to, Klara wyciągnęła z czarnej torebki papierowe zawiniątko. – Aaaach – mruknęła Laura, rozpoznając swoją ulubioną piekarnię. – Co dla nas masz? – uśmiechnęła się przymilnie.– Kupiłam twoje ulubione pączki z marmoladą – stwierdziła nonszalancko i po chwili roześmiała się głośno, widząc zdziwioną minę koleżanki. – Jeeezu, jaka ty jesteś niepoprawnie naiwna… Przecież wiem, że nie lubisz pączków, więc kupiłam jagodzianki i rogale z orzechami. Laura popatrzyła na nią chmurnie, ale oczy jej rozbłysły, a ślinka napłynęła do ust, gdy poczuła ulubiony zapach, dochodzący z papierowej torebki. – Okej, okej – przytaknęła dla świętego spokoju. – Ja jestem łatwowierna, za to ty masz z kogo żartować i się nabijać, więc jesteśmy kwita – podsumowała z lekkim uśmieszkiem. Wlała do czajnika filtrowaną wodę z dzbanka i włączyła guzik. Czekając, aż się zagotuje, wyciągnęła z biurka seledynowe talerzyki, na które zaczęła z namaszczeniem wykładać ulubione przysmaki. Czasami ze zgrozą zauważała, że otacza się samymi zielonymi przedmiotami. Wprawdzie każda rzecz była niewątpliwie śliczna, na dodatek Laura podkreślała zawsze, że „zielony kolor ma wiele różnych odcieni”, mimo to lekko przesadzała. Gdyby mogła, wszystko miałaby zielone. Ubrania, naczynia, ozdoby, samochód... Może powinna była zamieszkać w centrum ogrodniczym. Albo w ogrodzie botanicznym… Jej pokój w rodzinnym domu zawsze musiał być pomalowany na jakiś

11

haveanicebook.pl

Zielono mi – M. Kalisz

zielony odcień. Raz był więc miętowy, innym razem pistacjowy, a w ostatnich klasach szkoły średniej został pomalowany na kolor świeżo skoszonej trawy. Kupując ubrania, Laura pierwsze kroki kierowała w stronę, gdzie zauważyła coś zielonego. Oczywistą oczywistością było więc, że miała najwięcej ciuchów w tym właśnie kolorze. Na dodatek zielona barwa zdecydowanie najbardziej pasowała do jej typu urody. Podkreślała głęboki blask ciemnych pukli włosów, a już na pewno zwracała uwagę na hipnotyzujące oczy dziewczyny. Laura miała swoją teorię, mówiącą, że jej wzrok ma niezwykłe umiejętności wyłapywania zielonych rzeczy z otoczenia. Tłumaczyła to tym, że jej oczy mają głęboką malachitową barwę. Kiedy była dzieckiem, usłyszała w radiu piosenkę „Zielono mi”. Jako, że uwielbiała tytułowy kolor, niespełna czteroletnia wtedy dziewczynka nabrała zwyczaju podśpiewywania tych słów, gdy była w stanie największego relaksu lub gdy nie umiała wyrazić słowami radości, jako reakcji na coś niesamowicie przyjemnego. Jeśli była zadowolona to było jej „zielono”. Tak po prostu. – Nie masz czasami wrażenia, że wszystko, co kupuję jest w zielonym kolorze? – spytała Klary, sięgając po apetycznie wyglądającą jagodziankę, posypaną dużą ilością słodkiej kruszonki. – Wiesz… Normalnie nie zostawiłabym tego pytania bez odpowiedniego komentarza. Tym razem jednak mam dla ciebie prezent, więc chyba lepiej powściągliwie zasznuruję usta, zanim powiem coś nieadekwatnego do sytuacji – Klara obdarzyła wspólniczkę tajemniczym uśmiechem. – Tylko najpierw powiedz… Nie wzbudziłaś dziś większego niż zwykle zainteresowania na ulicy? Laura zrobiła zdumioną minę i skinęła głową, a jej loki podskoczyły zabawnie jak sprężynki. – Właściwie to tak. Napotkałam spojrzenie paru osób i nawet się zastanawiałam, dlaczego tak dziwnie na mnie patrzą i się uśmiechają – zaczęła tłumaczyć się lekko speszona. – Skarbie, zanim zaczniesz dochodzić do wniosku, że jesteś taka śliczna, wyprowadzę się z błędu – stwierdziła dobitnie Klara i przesunęła w stronę Laury okrągłe lusterko w granatowej oprawce. Marszcząc nos, Laura zaglądnęła do lusterka i wciągnęła głośno powietrze. – Aaaale ze mnie gapa… ojej! – szybko zaczęła ścierać resztki pasty do zębów, która ozdobiła jej buzię. Biała smuga, ciągnąca się od kącika ust do połowy policzka nadawała jej wygląd klauna o poszerzonym uśmiechu. – Jak mogłaś nie powiedzieć mi tego od razu, ty wredna małpo!? – krzyknęła i uszczypnęła Klarę w bok.

12

haveanicebook.pl

Zielono mi – M. Kalisz

Przyjaciółka zarechotała i zalała torebki z ekspresową herbatą, które wcześniej wrzuciła do białych kubków, w jakżeby inaczej zielone grochy. Kiedy Laura doprowadziła się do porządku, wciąż miała nieco nadąsaną minę. – Na jakim świecie ty żyjesz kochana? W życiu nie widziałam większej niezdary, trzpiotki i gamonia w jednej osobie… – westchnęła Klara. – Ale nie znam też fajniejszej kumpeli i wspólniczki – dodała pojednawczo, widząc Laurowego focha. – To pewnie dlatego, że jestem twoją jedyną wspólniczką i jedyną przyjaciółką, która znosi twoje humorki i dziwactwa – zauważyła zadowolona Laura. Do jej dobrych cech należało szybkie zapominanie o dąsach, niepoprawny optymizm i pogoda ducha, która dla niektórych była przyczyną o pytanie, jakie zioła Laura wdycha przy śniadaniu. Dziewczyny zaprzyjaźniły się na początku studiów, kiedy to dzieliły razem akademik. Mimo, że Klara paliła (i to nie tylko papierosy), zapraszała mnóstwo gości na szalone imprezy, zmieniała chłopaków na noc częściej niż zmieniała swoje stroje z czarnego na kolorowe i była dość wulgarna, szybko znalazła wspólny język z dziewczyną z poza miasta. Laura wychowywała się w niewielkim mieście na Podkarpaciu. Była grzeczna i spokojna. Przynajmniej na pozór, bo gdy lepiej się ją poznało, okazywało się, że ta cicha woda nie da sobie w kaszę dmuchać. Kiedy coś szło nie po jej myśli, marszczyła czoło, oczy jej ciemniały, a ona sama wybuchała. Zdarzało jej się puszczać wiązankę godną mistrza niecenzuralnej łaciny, chętnie dawała się wyciągać na imprezy i szybko polubiła smakowe piwo, po którym łapała fazę szybciej niż ktokolwiek zdążyć powiedzieć „No to zdrowie!” – Czekaj tylko, aż coś ci pokażę. Oniemiejesz z zachwytu – Klara błysnęła białymi zębami w szerokim uśmiechu. – Tadaaaam – i jak? Zręcznym ruchem wyciągnęła w stronę Laury lekką i zwiewną sukienkę bez ramion. Jak można się domyślić, ta część kobiecej garderoby miała zielony kolor. Choć odcień był dość nietypowy. Ni to morski, ni butelkowo zielony. Ciuszek mienił się właściwie wszystkimi odcieniami zieleni. Mimo to oczy Laury, teraz podniecone i rozpromienione, miały jeszcze piękniejszą barwę. – Ale cudna! Dziękuję! – zawołała i porwała zdobycz na ręce. – Jaki rozmiar? – spytała, gorączkowo szukając metki. – Trzydzieści sześć, twój ideał – odpowiedziała jej Klara. Sama też nosiła taki sam rozmiar, jednak naturą poskąpiła jej atrybutu kobiecości, jakim niewątpliwie są piersi. Mówiąc dosadniej – Klara była płaska jak gimnazjalistka, i to taka niewydarzona gimnazjalistka. Laura miała za to pełne i jędrne piersi, dumnie wypełniające miseczkę C. Oczywiście, jak na dwie przyjaciółki przystało, zazdrościły

13

haveanicebook.pl

Zielono mi – M. Kalisz

sobie wzajemnie. Jedna marzyła o seksownych krągłościach, druga chciała się ich pozbyć, żeby uniknąć męskich spojrzeń skierowanych w stronę dekoltu. Jednym słowem – obie powinny szybko znaleźć złotą rybkę, która spełniłaby ich marzenia. Laura czym prędzej zdjęła z siebie spódnicę, rzuciła na biurko bluzeczkę i wskoczyła w sukienkę. – Wariatko, a jak ktoś wszedłby do sklepu? Poza tym tą sukienkę wygrzebałam w szmateksie, więc pasowałoby ją najpierw wyprać… – zaśmiała się Klara. – Gdyby ktoś przyszedł, zobaczyłby tylko moje nieopalone uda. A odrobina brudu jeszcze nikomu nie zaszkodziła – rzuciła beztrosko Laura, rozpuszczając swoje włosy i zarzucając je sobie na plecy. – No i na drzwiach wisi ciągle tabliczka, że sklep jest jeszcze zamknięty – dodała z szelmowskim uśmiechem. – Jak wyglądam? – spytała, dygając przy tym grzecznie, jak dziewczynka po udanym występie z okazji Dnia Matki. – Bosssko! – zasyczała przyjaciółka i nadgryzła rogalika. – Możesz do niej założyć tą nową biżuterię, którą dostałaś od rodziców. Rzeczywiście. Laura miała w domu wyjątkowo ładne srebrne błyskotki, zakamuflowane w szkatułce. Komplet, na który składał się naszyjnik, bransoletka i kolczyki, dostała od rodziców na ostatnie urodziny. Wspomniana biżuteria miała idealny kształt łezki o szmaragdowym kolorze i należała do jej zbioru absolutnie najcenniejszych rzeczy. Laura, uszczęśliwiona niczym dziecko, które dostało lizaka, pobiegła przeglądać się w sklepowym lustrze. Okręcała się wkoło, wirując jak bączek, a sukienka tańczyła wokół jej smukłych nóg. – Idealny rozmiar, idealna długość, idealny kolor – westchnęła przeciągle. – A teraz powiedz, czego ode mnie chcesz, skoro usiłujesz mnie od rana przekupić – powiedziała, zdejmując niechętnie sukienkę i ponownie zakładając na siebie ubranie, w którym przyszła do pracy. – Rogaliki i drożdżówki mogłabym jakoś przełknąć. Ale prezent bez okazji? No way… Klara pociągnęła długi łyk malinowej herbaty z nakrapianego kubka i zrobiła strapioną minę. – Właściwie to mogłabym cię czarować, mówiąc, że przypadkiem znalazłam tę sukienkę i daję ci ją jako wyraz bezgranicznej przyjaźni – powiedziała wreszcie. – Ale uważam, że prawdziwe przyjaciółki powinny zawsze mówić sobie prawdę, być absolutnie szczere, ufać sobie wzajemnie... – ciągnęła.

14

haveanicebook.pl

Zielono mi – M. Kalisz

– Jasne, jasne. I jeszcze koniecznie muszą się wspierać, pomagać sobie nawzajem i spełniać zachcianki i potrzeby drugiej osoby – Laura zrobiła minę pod tytułem: znam cię na pamięć, więc przestań ściemniać. – No to o co chodzi? Mam jeszcze euforyczny nastrój wywołany nowym łaszkiem, więc korzystaj z mojej chwilowej słabości – zachęciła przyjaciółkę, siadając na fotelu i popijając aromatyczny napój. – Przejrzałaś mnie na wylot. Mam pewną sprawę i właściwie wcale nie musiałam przekupywać cię jagodziankami i sukienką. Wciąć jesteś moją dłużniczką, odkąd mój brat w ciągu pół godziny naprawił twój komputer – odparła z miną kota, który właśnie dostał od swojej pani spodek tłustej śmietanki. – Tak, tak, jestem wdzięczna, że twój rodzice oprócz żmijki o pięknych oczach wydali również na świat błyskotliwego licealistę. Tylko nie wiem, dlaczego mam być wdzięczna akurat tobie? – spytała przebiegle Laura. – Jak to? Przecież jako starsza siostra ukształtowałam jego osobowość, opiekując się nim, kiedy rodzice byli w pracy – zaoponowała Klara. – Osobiście odsyłałam go do komputera, kiedy musiałam wkuwać do klasówki z matmy, a on zawracał mi głowę – dodała. – I w czym ja mam niby pomóc Marcinkowi? – zastanowiła się Laura. – Oj, możesz mu pomóc i to znacznie – powiedziała z przekonaniem Klara, a oczy jej rozbłysły jak światełka na choince. Po chwili naświetliła koleżance problem. Otóż jej młodszy brat, który liczył sobie dopiero siedemnaście wiosenek (a już był mega zdolnym uczniem, który rozgryzał komputery jak wiewiórka twardy orzech), miał przyjechać do siostry na weekend. Niestety Klara zaplanowała sobie sobotnie wyjście na imprezę z przystojniakiem, którego poznała w zeszłym tygodniu. Przystojniak, jak podkreśliła, miał „obłędnie niebieskie oczy” i „zajebistą sylwetkę”, wobec czego ona, jako niezbyt cnotliwa dziewczyna miała nadzieję na coś więcej niż schłodzony drink z parasolką i taniec w jego ramionach na dusznym parkiecie. Konkretnie chodziło jej o spędzenie wspólnej nocy, która jak przeczuwała będzie „niewiarygodna” i „niezapomniana”. Uważała też, że jej mieszkanko idealnie się nadaje do pełnienia roli alkowy dla dwojga kochanków. Wszak mieszkała sama, a przystojniak dzielił mieszkanie z trzema kolegami. Tak więc w tej sytuacji wizyta młodszego zdecydowanie braciszka nie była jej na rękę... Akurat tak się złożyło, że daleki krewny Klary – Tomek, który odwiedzał właśnie jej rodziców, wybierał się służbowo do Rzeszowa i miał zamiar zostać na noc w hotelu. Proponował nawet, że może zabrać Marcina i wtedy razem zajmą hotelowy pokój. Marcin, jak to młody chłopak, wydawał się być średnio zainteresowany obserwacją

15

haveanicebook.pl

Zielono mi – M. Kalisz

i ciągłą kontrolą przez trzydziestodwuletniego kuzyna. Dlatego wspólnie z siostrą uknuli intrygę. Marcinek przyjeżdża do Rzeszowa wraz z kuzynem, nie zawracając siostrze głowy. Jedynie w niedzielę spotykają się na wspólnym obiedzie i odgrywają idealne rodzeństwo roku. W zamian za to Klara stawia młodemu wejściówkę na sobotni koncert jakiegoś awangardowego zespołu i zapewnia Tomeczkowi rozrywkę, żeby nie pilnował młodszego kuzyna. Ponieważ Tomek nie ma dziewczyny, wykombinowali, iż najwięcej radości sprawi mu randka ze śliczną dziewczyną. I tą ślicznotką miałaby być Laura… Klara mocno się przeliczyła, jeśli sądziła, że randką w ciemno sprawi Laurze zapierającą dech w piersiach radość. – No powiedz coś, proszę – zrobiła błagalną minę, chcąc zmiękczyć przyjaciółkę. - A czy mam jakieś wyjście? – westchnęła przesadnie, skubiąc bezmyślnie brzeg rogalika. – I wanna thank you very much… – zanuciła uradowana Klara, ale dostała mocnego kuksańca między żebra. – Nie wysilaj się… Przecież wiesz, że i tak zawsze ci ulegam – powiedziała smętnie. – Jestem ci bardzo, bardzo wdzięczna! Zobaczysz, na pewno spędzisz miły czas w towarzystwie Tomeczka. A ja ci później szczegółowo opiszę, jak przebiegła randka z panem przystojniakiem – Klara zrobiła rozmarzoną minę. – Kochana, daruj sobie! – prychnęła Laura. – Twoje opisy nadają się do współczesnej księgi kamasutry albo do poradnika pt. „1001 sposobów na upojną noc” – powiedziała z sarkazmem. – Haha, nie przesadzaj! – krzyknęła oburzona przytykiem przyjaciółki. – I nie rób ze mnie nimfomanki… – dodała naburmuszona. – Po prostu lubię seks. I tyle. – Tak, tak. Jasne. Wciąż jednak zastanawia mnie, jak dajesz sobie radę z oddzielaniem uczuć od seksu. Ja bym tak nie potrafiła – uznała Laura i zgarnęła na talerzyk okruszki, które nieuważnie rozsypała na błyszczący blat biurka. Wciąż mocno trzymała się teorii, że do łóżka pójdzie tylko z osobą, do której czuje coś więcej niż pociąg fizyczny. – Po prostu ty jesteś inna niż ja i pojmujesz seks jako coś głębszego i intymnego – rzekła tonem znawcy Klara. – Ja zaś nie szukam księcia z bajki. Nie chcę idealnego faceta do założenia rodziny, nie potrzebuję opiekuna, ani kogoś, kto będzie za mnie decydował. Dobrze mi samej, bo jestem wolna i niezależna. Ale nie oznacza to dla mnie, że muszę rezygnować z tej przyjemności, jaką daje kontakt fizyczny. Skoro się zabezpieczam i wybieram, kogo zabiorę do łóżka, nie uważam tego za straszną zbrodnię – skończyła swój wywód Klara.

16

haveanicebook.pl

Zielono mi – M. Kalisz

– Okej. Nie jestem pruderyjna i też nie czekałam ze stratą cnoty do nocy poślubnej, poza tym znamy się nie od dziś, więc nie musimy po raz kolejny wałkować tego tematu – Laura wstała i zaczęła przechadzać się po sklepie. – Zamówiłaś te nowe mydełka na wagę z peelingującymi drobinkami? – zręcznie zmieniła temat. – Klienci bardzo je sobie chwalą, poza tym całkiem spore grono osób kupuje je na prezenty. Może powinnyśmy kupić ładne torebki ozdobne i kolorowe wstążki? Wtedy mogłybyśmy poszerzyć ofertę o komponowanie i pakowanie upominków – wymyśliła Laura. – Niegłupi pomysł! – ucieszyła się Klara i zaklaskała w dłonie. Kiedyś pomagałam mojej cioci w kwiaciarni na wakacjach. Byłam wtedy w liceum, ale może wiedza na temat komponowania upominków nie zdążyła ulecieć mi z głowy równie szybko, co materiał, który wkuwałam do matury… Nagły dźwięk dzwoneczka, zwiastujący czyjeś przyjście, przerwał ich rozmowę. – Dzień dobry! Widziałem tabliczkę „Nieczynne”, ale przecież byliśmy umówieni, więc pozwoliłem sobie wejść. – Pan Karol od wejścia zaczął dudnić swoim tubalnym głosem. Wysoki i postawny mężczyzna miał około czterdziestu pięciu lat. Jego gęste czarne włosy, tak samo ciemne brwi i jeszcze ciemniejsza broda nadawały mu wygląd Rumcajsa. Miał na sobie błyszczącą fioletową koszulę, z równie błyszczącymi guzikami. Czoło też mu połyskiwało, jakby chciało idealnie dopasować się do ubioru. Dziewczyny słyszały, że Karol Niedźwiecki robi perfekcyjne zdjęcia, dlatego chciały, by to właśnie on zajął się szatą graficzną ich ulotek. A także, by zrobił olśniewające zdjęcia, które ozdobiłyby zielone ściany drogerii. – Witamy, witamy. Napije się pan czegoś? – spytała grzecznie Laura. – Poproszę coś zimnego – gość rozsiadł się na fotelu, wprawiając go w delikatne skrzypienie. Klara nalała mu szklankę wody, usiadła obok i obdarzyła go uśmieszkiem porządnej uczennicy z katolickiego liceum. Postanowiła, że od razu przejdzie do rzeczy, więc spytała prosto z mostu: – Czy wyliczył pan już, ile miałoby nas kosztować zlecenie panu robienia zdjęć? – Tak, właściwie to miałem sporo czasu na liczenie – zaśmiał się fotograf. – Niestety cena jest dość wysoka. Proszę pamiętać, że do robienia zdjęć potrzebuję również modelek. Poza tym moja agencja ma renomę. Jestem ostatnimi czasy bardzo rozchwytywany – zrobił przy tym skromną minę, choć dziewczynom wydawało się, że zaraz pęknie z dumy, a jego lśniące guziki wyskoczą z impetem z designerskiej koszuli i potoczą się po podłodze zielonego sklepiku. – Więc ile by to nas kosztowało? – spytała cicho Laura.

17

haveanicebook.pl

Zielono mi – M. Kalisz

Odpowiedź fotografa zbiła je na moment z pantałyku. Można nawet pokusić się o stwierdzenie, że ścięła je z nóg. Całe szczęście, że siedziały na krzesłach, bo pewnie padłyby z wrażenia… – No cóż… Rzeczywiście trochę tego wyszło… – wydusiła w końcu Klara. Pan Karol zachichotał głupawo i upił trochę wody ze szklanki. Widząc miny dziewczyn, zaczął wymieniać, jakie to wielkie koszty poniesie korzystając z pomocy wykwalifikowanych modelek, ile zachodu zejdzie przy doborze perfekcyjnych ujęć i ile zwykle zarabia podczas sesji. Dziewczyny próbowały wynegocjować cenę, ale Niedźwiecki był równie nieugięty co stalowy pręt. Ponieważ przyjaciółki nie przechodziły żadnego kursu skutecznej negocjacji, a pan Karol wydawał się być niezwykle zacięty i pewny swych racji, Klara doszła do wniosku, że nie warto się dwoić i troić. Przybrała nieco surowszy wyraz twarzy i stwierdziła dobitnie, że nie stać je na tak drogie usługi. Laura z kolei myślała, że łagodną miną i prośbą uda jej się zmiękczyć fotografa. Przestała się jednak słodko uśmiechać, kiedy przyjaciółka zgromiła ją wzrokiem. – Przykro mi, że pana fatygowałyśmy. Skoro jest pan tak zajęty i pańska firma cieszy się tak nieskazitelną opinią, możemy zwrócić panu koszty, które niewątpliwie poniósł pan, przygotowując wstępne wyliczenia – Klara niemal wypluwała z siebie słowa. Niedźwiecki uniósł swe krzaczaste brwi i zapowietrzył się na chwilę, jakby zaskoczyła go bezczelność tej wątłej dziewczyny o czarnych oczach. Laura uśmiechnęła się przepraszająco i zrobiła minę zbitego psa. – Wydaje mi się, że koszty, które poniosłem nie są zbyt duże – wydusił z siebie, odłożył szklankę, z której prawie nic nie wypił i wstał raptownie. – Powodzenia w szukaniu innego fotografa, który zrobi wam zdjęcia za odpowiednią sumę – dodał i ruszył w stronę wyjścia. – Do widzenia – rzucił na odchodne. – Do widzenia. Przepraszamy, że tak wyszło – powiedziała Laura z oczami spaniela. Gdy za mężczyzną zamknęły się drzwi, Klara rzuciła jej litościwe spojrzenie. – Dziewczyno, czemu ty nigdy nie umiesz się postawić? Dał nam złą ofertą, to ją odrzucamy. Nie przepraszaj całego świata, że żyjesz! – huknęła. – Mogłabyś być trochę milsza – syknęła Laura i poczerwieniała. – Może i jestem nieco naiwna, ale przynajmniej nie warczę do ludzi – podsumowała. – Daj spokój, nie jesteśmy mu nic winne. Wyskakuje nam z taką ceną i chce, żebyśmy go całowały po rękach. Na dodatek chwali się, jaki to on nie jest rozchwytywany, ha! – zaśmiała się gorzko.

18

haveanicebook.pl

Zielono mi – M. Kalisz

Laura spuściła oczy i w milczeniu poszła odwrócić tabliczkę, żeby klienci wiedzieli, że mogą już wchodzić do sklepu. – No i czemu milczysz? – Klara zmieniła ton na bardziej łagodny. – Przecież nie chcę źle – zaczęła. – Chodzi o to, że wiecznie dajesz się wykorzystywać. Tak nie wolno. Szanuj siebie, swój czas, swoje umiejętności. Postaw się. Pokaż pazurki. Użyj buzi nie tylko do uśmiechania się. – Przecież wiem, że czasami jestem zbyt uległa – Laura wywróciła oczami. – Wcale nie chcę taka być, ale ciężko mi to zmienić. Nie pomożesz mi, jeżeli będziesz się cały czas nabijać – powiedziała, bawiąc się smętnie rąbkiem spódnicy. – Zresztą, gdybym była bardziej asertywna, nie zgodziłabym na twoją randkę w ciemno. A właśnie, może zacznę się stawiać właśnie od tej chwili? – zawiesiła znacząco głos. – O nie, nie, skarbie. Swoją asertywność możesz ćwiczyć po spotkaniu z Tomkiem. Obiecałaś mi pomoc – przestraszyła się Klara. – No, nie wiem. Czuję się trochę wykorzystywana – stwierdziła przeciągając słowa. – Proszę cię! Co to dla ciebie taka randka! Pójdziecie do kina, potem na kolację. Pogadacie sobie... Poza tym nawiązując do twojego charakteru, kochana, jesteś bardzo fajną osobą, przecież nie wybrałabym na przyjaciółkę jakiejś głupiej dziuni. A te wady możesz szybko zmienić. Tylko ktoś musi dać ci porządnego kopa. Wtedy nauczysz się życia – Klara mrugnęła okiem i poklepała koleżankę po ramieniu. – Teraz weźmy się do pracy. No i musimy jeszcze znaleźć nowego speca od ładnych zdjęć…

*** Cały poniedziałek upłynął im na doradzaniu klientom, sprzedawaniu kosmetyków i załatwianiu papierkowych spraw. Po południu Klara wyskoczyła po chińszczyznę na wynos i wspólnie zjadły tofu i ryż curry. Jedną z cech łączących obie przyjaciółki było to, iż obie odmawiały spożywania mięsa. Jedynie ich motywacje były nieco odmienne. Laura dbała o zdrowe odżywianie, więc swoją przygodę z wegetarianizmem zaczęła od unikania

czerwonego

mięsa.

Potem

przeczytała

parę

artykułów,

zobaczyła

wstrząsające zdjęcia z rzeźni i ostatecznie raz na zawsze rozstała się ze schabowym. Klara natomiast jako typowy buntownik, pewnego dnia powiedziała sobie i otoczeniu, że od dziś jest jaroszką. Od tej pory nikomu nie udało się jej przekonać, by zmieniła zdanie. Nie pilnowała zbytnio, by w jej diecie znajdowało się wszystko to, co w niej być powinno. Jadła to, na co miała ochotę, piła mnóstwo kawy, paliła papierosy

19

haveanicebook.pl

Zielono mi – M. Kalisz

i często żywiła się gotowymi daniami. I choć twierdziła, że nie wzrusza ją los zwierząt, stanowczo odmawiała ich zjadania. Po zjedzeniu pysznego chińskiego obiadku, Laura zamówiła serię kosmetyków pielęgnacyjnych dla niemowląt i zestawy dla mężczyzn. Wiedziała, że muszą ciągle poszerzać ofertę. Ich sklepik cieszył się powodzeniem, miały stały klientów i ciągle odwiedzały je nowe osoby. Dziewczyny zawsze starały się pomagać, doradzać i wyszukiwać najlepsze produkty, co nie uchodziło uwadze kupujących. Dodatkowo miła atmosfera i sympatyczne sprzedające zachęcały klientów do częstszych zakupów w „Zielono Mi”. Pod koniec pracy, dziewczyny zaczęły zbierać się do wyjścia. – Jakie masz plany na dzisiaj? – spytała przyjaciółkę Klara. – Bieganie po parku i relaks pod prysznicem. I wieczorny seans filmowy na miłe zwieńczenie dnia. – Nuda – podsumowała krótko Klara - Ja umówiłam się z fajnym gościem na piwo. Laura prychnęła głośno. – A sobotni przystojniak? – Jak sama powiedziałaś – on jest na sobotę. Do tego czasu nie będę przecież czekać i się nudzić – rzekła z ironicznym półuśmieszkiem. – Eh, dobra, dobra. Tylko nie zaciągaj go do łóżka podczas pierwszych piętnastu minut. Daj chłopakowi wypić chociaż piwo – poradziła przyjaciółce Laura. – Spokojna twoja głowa, wcale nie mówiłam, że będziemy uprawiać seks – zaoponowała. – Już ja cię znam – zachichotała Laura. – Jutro na pewno opowiesz mi w szczegółach, co i w jakich pozycjach robiliście na podłodze w twoim mieszkaniu – stwierdziła, wywracając oczami, jakby chciała im zrobić mini turbulencje. – Oj tam, oj tam. Nic ci jutro nie powiem – wystawiła język, po czym wstała i strzepnęła niewidoczny pyłek z czarnych dżinsowych rurek. Dziewczyny wyszły ze sklepu i po krótkim pożegnaniu, na które składało się przytulenie i życzenie miłego popołudnia, każda z nich rozeszła się we własną stronę. Wcześniej przyjaciółki zawsze mieszkały razem. Najpierw rok w akademiku. Potem Klara załatwiła sobie mieszkanko u wujka, który wyjechał za granicę. Przygarnęła do siebie Laurę i właściwie nic nie płaciły za wynajem. W zamian za dach nad głową, opiekowały się mieszkaniem. Dbały o to, by na meblach nie zalegała zbyt gruba warstwa kurzu i podlewały kwiaty. Jeśli akurat o nich nie zapomniały, co Laurze zdarzało się dość często… Mimo, że czasami między dziewczynami dochodziło do kłótni, zawsze umiały dojść do kompromisu. Fakt, że Laura była nieco uległa sprawiał, że często ustępowała

20

haveanicebook.pl

Zielono mi – M. Kalisz

bardziej przebojowej koleżance. Za to Klara zachęcała Laurę do korzystania z życia, wyciągała ją między ludzi i pomagała jej w wielu sytuacjach. Była od niej o dwa lata starsza, więc czasem była dla niej jak starsza siostra. Kiedy Klara wyjechała na rok do Anglii, Laura znalazła pracę jako recepcjonistka na siłowni. Dziewczyny wciąż utrzymywały regularny kontakt. Pisały do siebie maile, rozmawiały na gadu – gadu. Gadały ze sobą prawie tak często jak wtedy, kiedy dzieliły pokój. Jedyną różnicą była częstotliwość ich sporów. Ochota na kłótnie zmalała do zera, kiedy dziewczyny komunikowały się przez Internet, co było akurat plusem ich rozłąki. Gdy Laura dostała spadek po matce chrzestnej, mieszkającej w USA, kupiła sobie małe mieszkanko i wspólnie z Klarą postanowiły, że założą własną firmę. Klara, która skończyła kosmetologię, od razu wypaliła z pomysłem na sklep z dobrymi kosmetykami. Laura, jako absolwentka AWF chciała założyć własny Fitness Club, ale doszła do wniosku, że sklep z eko kosmetykami to niegłupi pomysł i zaczęły wspólnie działać. Kupiły lokal i zajęły się prowadzeniem sklepu. Mimo przyjaźni, która je łączyła, Laura cieszyła się, że mieszkają osobno. Nie chciała przeszkadzać Klarze w prowadzeniu bujnego życia towarzyskiego. No i spotykanie półnagich lub nagich facetów w kuchni jakoś przestało ją bawić… Zamieszkała więc sama w swoim M2 ze słoneczną kuchnią i małą łazienką. Klara nadal mieszkała u wujka. Kiedy jej krewny wracał do domu na parę tygodni, dziewczyna zmieniała na chwilę swoje nawyki. Dbała o dom i o wujka Zbyszka, gotowała mu obiadki i biegała po domu z mopem. Nie zapraszała do domu facetów i starała się mniej imprezować. Wujek był samotnym człowiekiem i jak twierdził: „Nie chciał, żeby ktoś obcy kręcił mu się po domu”. Wymyślił więc sobie, żeby to Klara zajmowała się jego mieszkaniem i by po jego śmierci przejęła nad nim pieczę. Dobrze, że nie wiedział, ilu mężczyzn przewija się przez jego wychuchane mieszkanko w ciągu miesiąca jego nieobecności… Idąc do domu, Laura czuła się jak balonik ze spuszczonym powietrzem. Miała wrażenie, że opuściły ją wszelkie siły, niezbędne do prawidłowego funkcjonowania organizmu. Prowadzenie własnego biznesu było cięższe niż praca u kogoś. Załatwienia, obowiązki, zamówienia… W klubie fitness nie martwiła się praktycznie niczym. Szła do pracy, odbębniała swoje i wracała do domu. Kiedy nie miała ruchu na recepcji, podczytywała babskie magazyny albo rozwiązywała krzyżówki. Czasami udawało jej się nawet poczytać książkę albo pomalować paznokcie. Miała też zniżkę na basen i mogła korzystać z siłowni po godzinach pracy. Uznawała to za układ doskonały, bo uwielbiała aktywność fizyczną. Wciąż zaglądała do „swojego” klubu kilka razy w tygodniu.

21

haveanicebook.pl

Zielono mi – M. Kalisz

Teraz, gdy przyroda zaczęła budzić się do życia, Laura stwierdziła, że pora porzucić duszne pomieszczenia ze spoconymi facetami i zacząć się dotleniać podczas miłych przebieżek. Ale bieganie zostawi sobie na wieczór. Teraz odpoczynek. Po przyjściu do domu ubrała luźną koszulkę i legginsy, zjadła kanapkę, nakarmiła rybki i usiadła w fotelu. Włączyła muzykę i wzięła na kolana książkę, która leżała przy lampce. Postawiła obok siebie kubek z herbatą. Przeczytała kilka stron, ale nie mogła skupić się na czytanym tekście. Jej myśli rozbiegły się niczym żywotne przedszkolaki, wypuszczone na plac zabaw po kilkugodzinnym bezruchu. Zamiast zgłębiać tajemnicę morderstwa, którą usiłowała rozwikłać główna bohaterka kryminału, Laura oddała się rozmyślaniom. Od jakiegoś czasu była sama. Nie, żeby nie miała powodzenia. Zawsze znaleźli się adoratorzy, który zapraszali ją na kawę czy do kina. Jednak ona miała swoje wymagania i nie każdemu dała się porwać na randkę. Jej doświadczenia z płcią przeciwną były raczej średnio miłe, więc nie miała ochoty na kolejne porażki. W przeciwieństwie dla Klary, wciąż wydawało jej się, że kiedyś w końcu znajdzie idealnego faceta. Musi tylko znaleźć odpowiedni sposób, jak to zrobić. Casting na męża i ogłoszenia matrymonialne nie wchodziły w grę. Uśmiechnęła się szeroko, a książka zsunęła się z jej kolan. Przeciągnęła się, aż wszystkie kostki jej chrupnęły. Oparła się wygodnie o pluszowy zagłówek i wróciła pamięcią do swojej młodzieńczej miłości. Tej ze szczenięcych lat, będącej pomieszaniem niewinności i pierwszych lekcji życia.

22

haveanicebook.pl

Zielono mi – M. Kalisz

Filip Obdarzony jest wielką, wrażliwą naturą. Posiada dużo energii, pomysłowości i przebiegłości. Potrafi z niczego zrobić coś wielkiego. Doskonale łagodzi wszelkie spory i konflikty w swoim otoczeniu. Działa na nich jak uzdrawiający eliksir. Jest osobą obowiązkową, szczerą, sprawiedliwą i niezwykle hojną. To ekstrawertyk, który działa dynamicznie tylko w warunkach pełnego uczestnictwa w życiu społecznym czy też zawodowym. Nie ulega wpływom, ale chętnie słucha cudzych sugestii.

23

haveanicebook.pl

Zielono mi – M. Kalisz

W dzieciństwie Laura mieszkała w Bieszczadach. A dokładniej – w małej wiosce, niedaleko Ustrzyk Dolnych. Jej dziadkowie od strony mamy mieli tam śliczną drewnianą chatkę, a przy chatce - stadninę koni. Już będąc małą dziewczynką, Laura pokochała te majestatyczne zwierzęta i większość czasu spędzała na ich grzbietach. Można nawet pokusić się o stwierdzenie, że była w siodle urodzona. Jej życie toczyło się spokojnym miłym rytmem, dopóki rodzice nie zarządzili przeprowadzki do Sanoka. Uznali, że nawdychali się już dość czystego górskiego powietrza i że chcą zakosztować życia w mieście. Oczywiście ich decyzja nie spotkała się z aprobatą zielonookiej córeczki. Niestety, mimo morza łez i fali buntu, która przetoczyła się przed dom – rodzice byli równie niewzruszeni co strażnicy, stojący pod londyńskim zamkiem. Chcąc nie chcąc, Laura musiała się podporządkować. Chlipiąc i podciągając nosem, zaczęła pakowanie. Zabrała ze sobą mnóstwo zabawek i zdjęć. Do tego wzięła masę wspomnień i dziecinnych przygód. Nie mogła ich niestety wpakować do kartonowych pudeł, ale zajęły szczególne miejsce w jej małym, siedmioletnim serduszku. Kiedy przymusowo opuszczała swoich kochanych dziadków, miała minę tysiąc razy bardziej skrzywioną niż wtedy, kiedy musiała wypić znienawidzone mleko z czosnkiem podczas grypy. Było jej żal pięknej okolicy i swoich przyjaciół. Mimo, że szybko pokochała nowe mieszkanie i życie w mieście, w głębi duszy wciąż tęskniła za bieszczadzkimi łąkami i lasami. Odwiedzała dziadków praktycznie w każde wakacje, rezygnując z kolonii nad morzem i zagranicznych wycieczek. Nie potrzebowała letnich atrakcji w nowych, nieznanych miejscach. Z wielkim sentymentem wracała w strony swojego wczesnego dzieciństwa, gdzie pachniało sianem i domowych chlebem. Jakież było jej zdziwienie, kiedy przyjeżdżając do dziadków po maturze, zastała na ich podwórku muskularnego i opalonego chłopaka. Dopiero po chwili poznała, że to syn sąsiadów. Filipa znała od dziecka. Wspólnie przeżyli niejedną zwariowaną przygodę – z

lądowaniem pupą w kompoście i uciekaniem przed baranem włącznie… Po

przeprowadzce Laury, ich drogi nieco się rozeszły. Początkowo spotykali się, kiedy Laura przyjeżdżała do dziadków na wakacje. Później jednak, każde z nich zajęło się swoimi sprawami i swoim życiem. Nie widzieli się parę lat, więc zdążyli się trochę zmienić. Z ciemnego blondyna Filip wyrósł na przystojnego, opalonego chłopaka. Włosy mu ściemniały, a sam Filip jakby zmężniał. Mierzyli się wzrokiem jak bokserzy na ringu. Laura patrzyła na niego z ciekawością i pewną dozą podejrzliwości. On również miał nietęgą minę. Jako trzynastolatka była chuda i płaska, miała burzę loków i wielkie zielone oczy. Po skończeniu liceum, przyjechała zupełnie odmieniona dziewczyna. Zaokrąglona gdzie trzeba, poza tym smukła i śliczna. Jedynie włosy i oczy pozostały

24

haveanicebook.pl

Zielono mi – M. Kalisz

bez zmian. Oboje taksowali się wzrokiem, aż dziadek zaśmiał się dobrodusznie z ich zdziwienia. – Wyrosła mi wnuczka… Prawda, że piękna z niej kobieta? – zagadnął Filipa, a ten zawstydzony, spłonął rumieńcem. Szybko okazało się, że chłopak będzie pomagał sąsiadom w czasie wakacji. Dziadek Laury wciąż miał stadninę koni, ale brakowało mu już młodzieńczej werwy do pracy. Obiecał płacić za pomoc przy zwierzętach i naukę jazdy konnej. Filip (jak wynika nawet z jego imienia) uwielbiał konie. Dzięki pracy u sąsiada mógł realizować swoją pasję i zarabiać na studia. Studiował fizjoterapię, a zajmowanie się chorymi dziećmi, które przyjeżdżały na hipoterapię, było dla niego cennym doświadczeniem. Przez chwilę Laura poczuła się zdradzona, że dziadek zatrudnił kogoś do pomocy. Przecież ona też mogła się z przyjemnością tym zająć! Wciąż kochała konie i wydawało jej się, że z powodzeniem dałaby sobie radę z nauczaniem młodych jeźdźców. Dziadek bezbłędnie odczytał gorycz, malującą się na twarzy wnuczki. – Jesteś tu na wakacjach, rybko. Zajmij się sobą, odpocznij. Możesz jeździć konno ile tylko dusza zapragnie, ale obowiązki i pracę zostaw nam – powiedział, kładąc jej dłonie na ramionach. Z prędkością błyskawicy, która rozświetla niebo, twarz dziewczyny rozjaśnił uśmiech. Tak samo błyskawicznie rzuciła plecak i walizkę pod nogi i w dwóch susach znalazła się w stajni. Już od wejścia powitał ją znajomy zapach. Konie stały w boksach, rżąc radośnie. Zupełnie jakby cieszyły się z jej przyjazdu. Laura podeszła do swojej ulubienicy, Alaski i zaczęła głaskać jej miękkie, białe chrapy. Zastrzygła uszami z entuzjazmem. Alaska, nie Laura. Laura tylko się uśmiechnęła i zaczęła przemawiać do konia łagodnym jak do usypianego niemowlęcia głosem. Klacz powąchała jej dłoń, łaskocząc dziewczynę ciepłym powietrzem, wylatującym z jej nozdrzy. Laura zachichotała. Osłupiała Alaska parsknęła w jej rękę, jakby była zaskoczona, że dziewczyna ośmieliła się przyjść do niej bez smakołyku ukrytego w dłoni. Nastolatka niechętnie oderwała się od Alaski i przywitała z pozostałą jedenastką. Każdego konia poklepała po łbie i połaskotała po chrapkach. Usłyszawszy wołanie, opuściła stajnię i wpadła prosto w ramiona babci. – Tu jesteś! Chodź słoneczko, na pewno jesteś strasznie głodna… – stwierdziła, ciągnąc ją w stronę domu. Początkowo Laura miała zamiar zostać na wsi maksymalnie trzy tygodnie. Wystarczył tylko jeden dzień, by zmieniła zdanie i postanowiła, że zostanie tak długo, aż znudzeni jej obecnością dziadkowie, odeślą ją z kwitkiem do domu. Zaraz po

25

haveanicebook.pl

Zielono mi – M. Kalisz

przyjeździe do ukochanego drewnianego domu z bali, pobiegła do pokoju, w którym zwykle

stacjonowała

na

wakacjach.

Rzuciła

się

na

łóżko,

rozciągnęła

na

patchworkowej kołdrze i uśmiechnęła do swoich myśli. Wciągnęła w nozdrza znajomy zapach drewna i rześkiego powietrza, wpadającego przez otwarte okno. Po rozpakowaniu ubrań, oparła się na parapecie i wychyliła przez okno. Zerknęła ukradkiem na Filipa, który pomagał dziadkowi przerzucać ziemię. Chłopak otarł spocone czoło i ściągnął koszulkę, ukazując wyćwiczoną klatę i opalone plecy. Laura uśmiechnęła się, jakby brała udział w castingu na reklamę pasty wybielającej i nie czekając dłużej, zeszła na dół. Zrobiła dzbanek lemoniady i wyszła na podwórko. Przeszła koło pracujących w upale mężczyzn, balansując na ręku dzbankiem pełnym orzeźwiającego płynu. Biodrami też balansowała. Dla równowagi oczywiście. *** Od tej pory stała się główną pomocnicą pracujących mężczyzn. Właściwie to i tak nie miała specjalnie wielu obowiązków. Wprawdzie babcia goniła ją do roboty, każąc jej wyrywać chwasty i żądając pomocy w kuchni, ale dziadek rozpieszczał wnuczkę jak dziadowski bicz. Chciał, żeby dziewczyna poczuła, że ma wakacje. Odganiał ją jak natrętną muchę, nie traktując jej na szczęście Muchozolem. Niestety jego zabiegi były równie bezskuteczne jak leczenie bolącego zęba słodkim syropem. Laura była równie nieustępliwa, jak on sam. Charakterność i upartość zdecydowanie odziedziczyła po dziadku. Codziennie przychodziła i przyglądała się jak mężczyźni pracują. Czasami przynosiła im kanapki, innym razem dzbanek zimnej wody. W porze obiadowej wołała ich do domu na posiłek. Pod wieczór schodziła do nich z deserem, częstując ich świeżo upieczonym plackiem z owocami sezonowymi albo drożdżówkami, które piekła razem z babcią. Przez trzy dni pełniła rolę ich osobistego czasoumilacza. Nie dała się nigdzie wyciągnąć nawet Karolinie – swojej przyjaciółce od lat. Dopiero później zaczęła częściej znikać z domu. Odwiedzała koleżanki, szła pobiegać albo jeździła rowerem. Często brała któregoś konia, czesała go, zaprzęgała i jechała na łąkę. Dziadek śmiał się z biednego Nowika, który o mało nie wykręcał sobie szyi, szukając dziewczyny wzrokiem. Pewnego dnia, kiedy Laura przyniosła im mrożoną herbatę i bananowe muffinki, Filip nie mógł od niej oderwać oczu. Lustrował ją wzrokiem, jakby miał w nich ukryty rentgen. Dotychczas nie mieli zbytniej okazji ze sobą porozmawiać. Albo dziadek dawał młodemu Nowikowi jakieś zajęcie, albo Laura szła do swoich spraw. Tego dnia, dziewczyna ubrała zwiewną fioletową sukienkę, która sięgała jej wyżej 26

haveanicebook.pl

Zielono mi – M. Kalisz

kolan. Włosy miała splecione w warkocz, a zwykle blade policzki były tym razem lekko zaróżowione. Wyglądała jak połączenie bajecznej rusałki ze skromną pastereczką. Uśmiechnęła się, podała dziadkowi dzbanek i talerzyk z deserem, zamieniła z nim parę słów i wróciła do domu. Filip odprowadził ją tęsknym spojrzeniem. Po chwili usłyszał cmokanie starszego pana. – Podoba ci się moja wnuczka? – spytał podejrzliwie. – Nie, nie, ja tylko… – zaczął się tłumaczyć speszony chłopak. – Nie podoba ci się?! Przecież to taka śliczna dziewczyna! – zawołał z udawanym oburzeniem staruszek. Filip uśmiechnął się, ale uparcie milczał. – Chłopcze, skoro ci się podoba, to czemu nie zaprosisz jej na spacer albo ja wiem... na randkę – podsunął Filipowi. – Nie ma pan nic przeciwko, żebym ją gdzieś zabrał? – popatrzył na niego nieufnie. – Oczywiście, że nie! Zdaję sobie sprawę, że jest ładna i na pewno nie będę mógł jej upilnować. Ty jesteś porządnym chłopakiem. Ufam ci i jeśli Laura ma się z kimś spotykać, będę szczęśliwy, że padnie na ciebie. Filip odpowiedział mu uśmiechem zamieniającym oczy w małe szparki oraz wyszczerzonymi zębami, jak rekin, który wyczuł w wodzie kroplę krwi. *** Następnego dnia Laura obudziła się bez humoru. Źle spała i nie chciało jej się opuszczać pościelowych pieleszy. Zamierzała właśnie odwrócić się na drugi bok i dalej spać, gdy ktoś zapukał do jej drzwi. – Proooszę – powiedziała, tłumiąc ziewnięcie. Ku jej zdziwieniu w drzwiach ukazał się Filip. Zerwała się z łóżka, jakby zobaczyła śmierć z połyskującą srebrzyście kosą. Nie musiała patrzeć w lustro, żeby wiedzieć, jak wygląda. Była nieuczesana, zarumieniona od snu i miała na sobie piżamę z misiem… O nie, nie była przygotowana na spotkanie z sąsiadem. Mimo, że chłopak chodził zwykle ubrany w sprane dżinsowe szorty i spłowiałe podkoszulki, w jej oczach prezentował się nienagannie. A już na pewno nie miał śpiochów w oczach i szopy na głowie… – Przepraszam, że cię budzę – zaczął speszony. Mam zaplanowaną całodniową wycieczkę po okolicy. Może masz ochotę wybrać się ze mną? Twoi dziadkowie mówią, że należy ci się jakaś rozrywka – uśmiechnął się, a jego dołek w policzku pogłębił się, dodając mu jeszcze więcej uroku. 27