Afryka, myslistwo i sztuka - czyli jak dzielic zyciowe pasje. Rozmowa z Panstwem Slawa i Jerzym Swiderskimi

Afryka, myslistwo i sztuka - czyli jak dzielic zyciowe pasje Rozmowa z Panstwem Slawa i Jerzym Swiderskimi Polowanie w RPA. Jerzy i Slawa Swiderscy. ...
2 downloads 2 Views 544KB Size
Afryka, myslistwo i sztuka - czyli jak dzielic zyciowe pasje Rozmowa z Panstwem Slawa i Jerzym Swiderskimi

Polowanie w RPA. Jerzy i Slawa Swiderscy. Trofeum: antylopa tsessebe Na rozmowe zostalismy zaproszeni na prywatna posesje, gdzie oprócz pracowni, znajduje sie- chyba nie przesadze jesli powiem- wspaniale muzeum mysliwstwa, wypelnione olbrzymia iloscia po mistrzowsku spreparowanych zwierzat. Sa to w przewazajacej ilosci gatunki afrykanskie, ale nie brakuje tez zwierzat amerykanskich i europejskich. Ogromne wrazenie zrobila na nas kolekcja sztuki afrykanskiej, szczególnie przepiekne rzezby w drewnie olowianym, tzw. lead wood, którego naprawde niewielkie kawalki waza po kilkaset funtów. Podziwialismy tez wspaniale fotografie Pana Jerzego, oraz obrazy autorstwa obojga artystów. Ponizej prezentujemy nieco bardziej oficjalna czesc naszej rozmowy, która odbyla sie w bardzo milej atmosferze, i z zamierzonego wywiadu przeistoczyla sie w niezwykle ciekawa gawede mysliwska. John Moskal: Rozmawiamy z panem Jerzym Swiderskim, Vice-Presidentem International Safari Club w stanie Illinois, absolwentem Chicago Art Institute, artysta malarzem, fotografikiem i Master Taxidermista, bo taki wlasnie napis widnieje pod Pana nazwiskiem na firmowej wizytówce. Gdybysmy chcieli nazwac po polsku Panska profesje, jakiego sformulowania nalezaloby uzyc? Jerzy Swiderski: -Master jest odpowiednikiem polskiego Mistrza w danej dziedzinie rzemielsniczej, w moim przypadku jest to preparowanie zwierzyny. Preparowanie zwierzyny zarówno do celów kolekcjonerskich jak i naukowych. JM: Czym sie Pan zajmuje? JS: Obecnie wraz z zona prowadzimy firme Old World Taxidermy i udzielamy sie w International Safari Club organizujac przerózne akcje charytatywne, a takze na niwie polonijnej organizujac ciekawe spotkania i wieczorki artystyczne w naszym domu. Arkadiusz Nowicki: Jak dlugo jest Pan w Stanach Zjednoczonych ? JS: Do Stanów Zjednoczonych przyjechalem w 60-tym roku jako mlody chlopak z rejonów

Polski Pólnocnej, bardziej szczególowo z Borów Tucholskich, blisko Chojnic i Tucholi. JM: Czy bedac jeszcze w Polsce przynalezal Pan do jakiegos kola mysliwskiego? Czy juz wtedy wyjezdzal Pan do Afryki na safari? JS: Nie, nie- bylem za mlody na to, a poza tym uklady w Polsce ówczesnej, byly wszysy wiemy jakie. Mój ojciec, przed wyjazdem do Stanów Zjednoczonych musial zdeponowac bron, a po przyjezdzie juz jej nigdy nie odzyskal, poniewaz nie nalezal do partii. Afryka zainteresowalem sie w pózniejszym okresie, juz po wyjezdzie z Polski. Chociaz ojciec twierdzil inaczej. Moze po krótce opowiem. Mój ojciec, jako ze byl lesniczym, administrowal kiedys wielkie obszary lesne na Pomorzu i byly to prywatne tereny niemieckiej rodziny arystokratów, która mieszkala tam od wieków. Pamietam jako dziecko biegalem tam po tych lasach, po tym parku. Przy dworku bylo cmentarzysko, a na nim nagrobki z 1500 któregos roku z nazwiskiem tej samej rodziny. Wlascicielka byla starsza pani, artystka malarka o bardzo wysokim wyksztalceniu w tym kierunku. Studiowala we Wloszech ( Wenecja, Mediolan) i w Szwajcarii. Miala dwóch braci, którzy mieszkali w Berlinie, jeden z nich byl profesorem medycyny. Wszyscy oczywiscie mówili po polsku. Oni czesto wyjezdzali polowac do Afryki Zachodniej i na któryms z tych polowan jeden z nich zostal zabity przez bawoly. W dworku byla olbrzymia kolekcja broni: luki, strzaly, skóry, zwierzeta, mnóstwo ksiazek, naprawde potezna kolekcja, ale niestety przyszli Rosjanie i zniszczyli wszystko.

Rodzina Swiderskich na safari w RPA. Blue wildebeast strzelony na 250 jardow, w pelnym biegu AN: -Kiedy zrodzila sie u Pana, chec zostania mysliwym? JS: -Moja pasje nalezy zawdzieczac memu ojcu, poniewaz on byl czlonkiem PZL i bardzo zapalonym mysliwym. No i ja jako mlody chlopiec zawsze bedac z nim na tych zbiorowych polowaniach, oczywiscie jako naganiacz moglem rozwijac swoje zainteresowania, no i jeszcze zarobic, poniewaz w tamtych czasach placilo sie za tego typu uslugi. JM: -Jest Pan mysliwym polujacym w Afryce, a czy nalezy Pan do zwiazku zawodowych mysliwych? JS: - Do zwiazku nie naleze, ale musze opowiedziec wam pewna historie, która bedzie po czesci odpowiedzia na Pana pytanie. Otóz, kiedys bylem zaangazowany, wlasciwie, technicznie mialem dzierzawe w Mozambiku,

okolo 300 tys. hektarów – olbrzymi obszar. Byl to najwiekszy projekt mojego zycia, na skale miedzynarodowa z ramienia Stanów Zjednoczonych przy wspóludziale Banku Swiatowego i pod kontrola ONZ. Projekt ten byl czescia ONZ-etowskiego Programu Pomocy Krajom Zacofanym Ekonomicznie. Naszym zadaniem bylo administrowac caly ten teren, dbac o jego zasoby naturalne, oczywiscie polowac i dzieki temu dac prace tubylcom. Zona zorganizowala nawet grupe wybitnych lekarzy i producentów medycznych, którzy charytatywnie zgodzili sie pomóc nam zorganizowac tam na miejscu szpital polowy. Mialem kontakty z US Army, mielismy budowac drogi, byl juz ciezki sprzet do tego potrzebny. To byl naprawde duzy projekt, który myslalem, ze bede tworzyl przez duza czesc swojego zycia, a pózniej jak sie skonczy- myslalem- wrazen i doswiadczen zostanie tyle, ze mozna bedzie siedziec i pisac ksiazki. Dzierzawe mielismy podpisana na 39 lat. Niestety kraj ten nawiedzila straszliwa powódz, w której zginelo bardzo wielu ludzi. Wlasnie dlatego runal nasz projekt. Slawa Swiderska: -Mozambik swiezo po przebytej wojnie domowej byl znany miedzy innymi z wielu pól minowych. Byly one juz oznaczone i naniesione na mapy. Niestety po przejsciu powodzi miny zmienily swoje polozenie i juz nikt nie byl w stanie powiedziec gdzie dokladnie sie one znajduja, co oczywiscie stworzylo nowe olbrzymie zagrozenie. Dlatego wlasnie musielismy zrezygnowac z naszego projektu- wiazalo sie to ze zbyt duzym ryzykiem utraty zycia. JS: -Wracajac do panskiego pytania, odnosnie zawodowych mysliwych, bylem bardzo dobrze przygotowany do zdania egzaminu na zawodowego mysliwego, nawet bylem juz zarejestrowany do szkoly przygotowujacej do tego zawodu, ale wtedy wlasnie wydarzyl sie ten kataklizm i jak to sie mówi- plan spalil na panewce. Zawsze mialem ambicje skonczyc te szkole, ale na terenach mojego przyjaciela, tam gdzie poluje, moge bez problemu wystepowac w roli zawodowego mysliwego, czyli tzw. PH (Professional Hunter). Oni mnie znaja, oni wiedza, ze mam doswiadczenie. JM: -Czy ma Pan na swoim koncie wielka piatke afrykanska? (czyli slonia, nosorozca, bawolu, lwa i lamparta. Przyp. Red.)

Jerzy Swiderski z mocnym waterbuck strzelonym w RPA JS: -Brak jest jeszcze slonia i nosorozca, pozostale sa, ale dzisiaj chcac zapolowac na slonia, czy nosorozca trzeba zaczynac od 70 tys. dolarów – dosyc kosztowna wyprawa. Mozna strzelic nosorozca za 20 tys. w RPA, ale uzywajac naboi usypiajacych. Sa to polowania objete miedzynarodowa kontrola, na których obecny jest przedstawiciel Game Department, weterynarz i wielu innych ludzi odpowiedzialnych za stan zdrowia tego

zwierzecia. O co chodzi? Czarny i bialy nosorozec byly gatunkami praktycznie na wymarciu. Wystepowaly tylko w niewielkiej ilosci w Poludniowej Afryce i dzieki takim programom udalo sie zebrac fundusze i odbudowac populacje i zasiedlic wszystkie tereny, az po Kenie i Zimbabwe wlacznie, czyli w miejsca ich naturalnego wystepowania. Aby prowadzic tego typu program reintrodukcji potrzeba olbrzymich nakladów finansowych, a rzady panstw afrykanskich niejednokrotnie nie stac na tego typu inwestycje. Latwo jest narzekac i mówic o zlym stanie zwierzyny, ale kto wiecej zrobil w tym kierunku, aby chronic przyrode, zwierzyne i dbac o jej wlasciwy stan? To wlasnie mysliwi sa tymi, którym najbardziej zalezy na wlasciwym gospodarowaniu zasobami naturalnymi. Tam gdzie polowania sa zakazane tam stan zwierzyny jest zly i zmniejsza sie. Przykladem moze byc Kenia, gdzie w trzy lata po wprowadzeniu zakazu polowan stan sloni zmniejszyl sie pieciokrotnie- ze 170 tys. do 30 tys. sztuk. JM: Nie tylko mysliwi wiedza, ze polowania w Afryce sa niebezpieczne, szczególnie jezeli polujemy na wielka piatke. Czy byl Pan kiedys w takiej niebezpiecznej sytuacji? JS: Tak, raz mialem taka sytuacje polujac na lamparta, który przez niektórych mysliwych uwazany jest za najbardziej niebezpieczne zwierze z wielkiej piatki. Ale o tym opowiem moze przy innej okazji, bo to jest naprawde dluga historia. AN: Jakiej broni Pan uzywa polujac w Afryce i czy ma Pan ulubiona, niezawodna sztuke, z która sie Pan nie rozstaje polujac na niebezpieczne zwierzeta? JS: Mam wlasciwie taka mala kolekcje broni, rózne kalibry m.in. 375 Weatherby, 416 Rigby, sa jeszcze mocniejsze kalibry, ale ten jest wystarczajacy na slonia. Moim ulubionym sztucerem, z którym poluje juz 18 lat, a moze dluzej jest Weatherby kal.300 Winchester Magnum i jeszcze jeden, juz troche sfatygowany, 30-06 Browning, ale lubie go bo ma charakter. JM: Czy jest jeszcze jakis kraj albo zwierzyna na swiecie, na która chcialby Pan zapolowac i jescze Pan nie polowal? JS: Oczywiscie, ze jest wiele miejsc, gdzie jeszcze nie polowalem, ale przyznam szczerze, ze jezeli mam wybierac, planujac juz jakas wyprawe mysliwska, to bedzie to jednak Afryka. JM: Pozwoli Pan, ze bede drazyl temat Afryki, gdyz jest to temat, który interesuje mnie bardzo. Gdzie i do kogo skierowalby Pan czytelników Zewu Natury, gdyby chcieli spróbowac swoich sil w Afryce? Czy moga przyjsc do Pana? JS: Tak oczywiscie, moga sie ze mna skontaktowac, mam szereg miejsc, ale na safari numer 1 proponuje RPA, poniewaz tam maja najrozsadniejsze ceny i jest duzo zwierzyny. Poluje sie na prywatnych, bardzo dobrze wyposazonych farmach. AN: Jak zostac czlonkiem International Safari Club? JS: -To jest bardzo proste, kazdy moze zostac czlonkiem Safari Club, pod warunkiem ze jest etycznym mysliwym i oplaci skladki czlonkowskie. Najpierw trzeba zostac czlonkiem ogólnej organizacji, która ma siedzibe w Arizonie, a pózniej mozna zapisac sie do lokalnej placówki. W tym celu mozna kontaktowac sie ze mna. Wypelnimy i wyslemy aplikacje. Co roku organizujemy Bankiet International Safari Club i rózne inne imprezy, z których dochód przeznaczany jest na cele charytatywne Slawa Swiderska: -Przez 19 lat International Safari Club przekazal na rzecz ochrony przyrody 50 mln. dolarów. Jedna z fundacji jaka prowadzimy jest tzw. MAKE A WISH FUNDATION - fundacja spelniania marzen, zyczen. Znamy 13-sto letniego chlopca, który jest chory na raka i zostalo mu 4 miesiace zycia, a jego marzeniem bylo zostac mysliwym.

Jego rodziców nie byloby stac, aby zorganizowac polowanie dla niego. My takie marzenia spelniamy.

Bushbuck strzelony w RPA JM:-Czy czlonkowie ISC, maja znizki na polowania afrykanskie i czy latwiej jest wyjechac na safari do afryki bedac czlonkiem tego klubu. JS: -Napewno latwiej znalezc kontakt i dobre miejsce z przystepnymi cenami. Nie wiem dokladnie jak to wyglada teraz, ale dawniej mielismy w Texasie biuro podrózy wyspecjalizowane w zalatwianiu biletów lotniczych, na których czlonkowie ISC zaoszczedzali okolo 200 dolarów. Poza tym na naszych bankietach, które jak juz wspomnialem odbywaja sie corocznie, mozna wylicytowac bardzo ciekawe polowania za naprawde dobre pieniadze. JM: -Czy zdaza sie tak, ze staje Pan przed sztuka strzelonej i spreparowanej przez siebie zwierzyny i zastanawia sie Pan i nie pamieta, gdzie zostala strzelona i w jakich okolicznosciach? JS: Jeszcze mi sie to nie zdazylo. W momencie, kiedy widze dana sztuke, po chwili refleksji odzywaja wspomnienia z nia zwiazane. AN: -Które ze swoich dziel uwaza Pan za najbardziej udane? JS: -Kazde trofeum staram sie zrobic jak najlepiej potrafie. Zdazalo sie tak, ze robilem cos dla klienta mysliwego, a pózniej bylo mi szkoda jak przyjezdzal i je zabieral. Z moimi osobistymi trofeami, wlasciwie z kazdym z nich, zwiazane sa jakies przyjemne wspomnienia. JM: -Czy chcialby Pan powiedziec cos czytelnikom Zewu Natury? JS: -Bardzo ciesze sie, ze powstalo takie srodowisko polonijnych mysliwych. Za tych

czasów kiedy ja tu przyjechalem to nie bylo do pomyslenia, nie bylo warunków i srodków na to, zeby zajac sie myslistwem. No i cóz jestem dumny, ze parokrotnie moim kolegom Amerykanom moglem przedstawic grono okolo 60 osób, polskich mysliwych, przy okazji naszych bankietów safari club. Dwietrzecie swojego zycia przezylem tutaj i jestem dumny ze swojego pochodzenia. SS: Ja chcialabym zaapelowac do panów mysliwych, aby zachecili swoje zony do polowania. Nawet jezeli juz nie chcialyby polowac, to mimo wszystko polecam wyprawe do Afryki. Miejsca, w których zatrzymuja sie mysliwi, to nie prymitywne namioty, gdzie grasuja dzikie zwietrzeta i przerózne robactwo, ale... AN: Takie powinny byc, no takie wlasnie lubie... (smiech) SS: ...ale komfortowo wyposazone obozy w srodku buszu, ze wszystkimi wygodami, a jezeli mezczyzna chce polowac, to zawsze dla pani jest mozliwosc wybrania sie na bezkrwawe safari. Zupelnie inaczej odbiera sie taka wyprawe jezeli jest sie razem, wspólne wspomnienia, zona robi zdjecia, angazuje sie w to wszystko i nie wykluczone, a nawet bardzo prawdopodobne, ze sama zacznie polowac. Tak jak to sie stalo w moim przypadku.

Wol pizmowy Muskox strzelony w Pn Kanadzie JM: - Generalnie wszyscy mysliwi wiedza, ze polowania w Afryce sa bardzo niebezpieczne szczególnie jesli poluje sie na Wielka Piatke Afrykanska. Czy byl Pan kiedys w takiej niebezpiecznej sytuacji? JS: - Raz mialem taka sytuacje z lampartem, wlasciwie zaczelo sie od tego, ze przyjechalem koleiny juz raz do Afryki z zamiarem strzelenia tego pieknego kota, ale za kazdym razem okazywalo sie, ze nie jest tak latwo. No i bodajrze na drugi dzien po naszym przybyciu do Afryki, dostalismy takiego PH (Profesional Hunter), który specjalizowal sie wlasnie w polowaniach na lamparty w rejonie calego Transvalu - jest to teren bardzo bogaty w zwierzyne i lamparty bardzo dobrze sie tam maja. Przygotowano

necisko, trzeba zaznaczyc, ze na lamparta poluje sie noca, a na przynete uzyto mieso z osla, które mialo byc tajna bronia mojego PH. On mial jakies tam swoje przesadne wierzenia, ze nie ma lepszej przynety na lamparta jak osiol. Siedzimy na tym naszym stanowisku, jest noc, chmury tak szybko pedza po niebie, ze momentalnie robi sie jasno a potem zupelnie ciemno. Jak na te pore roku, kiedy zawsze bylo czyste, bezchmurne niebo, ani kropli deszczu, tak wtedy bylo inaczej. Jest ze mna mój przyjaciel i mysliwy zawodowy, siedzimy i jest juz wieczór oczywiscie, ja obserwuje tego mojego przewodnika i przynete, która oddalona jest od stanowiska jakies 100 m. , podlozona pod drzewo i przywiazana do niego, aby kot nie mógl jej zabrac i zniknac. To co mnie zaskoczylo, to to, ze przyneta nie byla zawieszona wysoko, jak wczesniej mialem okazje widziec ( 14-16 stóp) tylko nisko. On (PH) mial jakies inne, takie nietypowe swoje sposoby, ale to nie zmienia faktu, ze pomógl 200 mysliwym zrealizowac swoje marzenia. Szalas zrobiony byl z galezi i z trawy, male otwarcie patrzace na przynete i w ten sposób to wygladalo. Momentami robilo sie tak ciemno, ze wogóle nie bylo widac tego punktu, gdzie ta przyneta byla. No to ja sobie wykalkulowalem, ze ona byla pod tym drzewem i to drzewo bylo dosyc wysokie i ono sie troszeczke zarysowywalo na tle nieba, takze ja znajdowalem ten punkt patrzac sie do góry na ta korone i wtedy tylko na dól i dopiero kiedy spojrzalem przez lornetke lub lunete przy moim sztucerze, wtedy widzialem. Kiedy PH poraz kolejny spojrzal przez lornetke i kiedy ja spojrzalem na niego, po jego mimice twarzy wywnioskowalem, ze cos sie dzieje. Nawet nie uzywalem lornetki, tylko patrzylem przez moja lunete. Jest stoi wielkie zwierze. Co sie okazalo? To byla tzw.brazowa hiena, inny gatunek hien, nie te pospolite co wszyscy znaja, duzo wieksza i pod scisla ochrona. Wystepuja pojedynczo i nie zeruja parami ani stadem tak jak te inne, one poprostu zyja samotnie. No i cóz, jak teraz juz ta hiena przyszla, to lampart napewno nie przyjdzie, poniewaz ta przyneta jest jak gdyby skazona i inne zwierze zostawilo juz na przynecie zapach. Lampart jest bardzo ostrozny i jesli nie musi nie wdaje sie w konfrontacje z innym zwierzem, bo male skaleczenie dla niego mogloby uniemozliwic mu polowanie i w konsekwencji spowodowac smierc glodowa. No, ale postanowilismy jeszcze troszeczke odczekac i posiedzielismy dluzej, moze to trwalo jakies 20 do 30 minut i juz wszyscy zaczynamy sie bardzo niedbale zachowywac, a polowanie na lamparta wymaga naprawde ekstremalnej dyscypliny. Jest to sprawdzian dla wytrzymalosci i cierpliwosci mysliwego do jak najwiekszych, ze tak powiem skrajnosci. Trzeba nawet uwazac, jak sie oddycha. Najdrobniejszy jakis ruch, szelest moze zniweczyc cale polowanie. Juz prawie sie zwijamy i rezygnujemy z tego polowania i ten mój kolega po lewej stronie lekko mnie traca lokciem i pyta mnie czy chce kawe. Normalnie nie bylo wskazane otwierac termos, gdyz juz ten aromat mógl popsuc polowanie, ale w tej sytuacji skinalem glowa, ze chce. On podnosi ten termos i odkreca go i w tym momencie, tuz za plecami dochodzi do naszych uszu ryk lamparta, taki niesamowity ryk w tej ciszy rozbudzil nas calkowicie. Niepotrzebowalismy juz kawy (smiech). Nastepnego dnia poszlismy sami na zasiadke, gdyz reszta uwazala, ze miejsce jest juz skazone i lampart nie przyjdzie. Siedzielismy bardzo dlugo, az w koncu przyszedl, ten sam lapart. Strzelilem. Strzal wydawal sie, ze byl super, juz dostaje gratulacje, odczekalismy pare minut i idziemy do miejsca strzalu. Mielismy taki reflektor, który zreszta nie najlepiej dzialal i przychodzimy do punktu, gdzie ten lampart powinien sie znajdowac i co sie okazuje? Lamparta nie ma. Decydujemy sie isc za nim, ale ja wlasciwie bylem sam z bronia, co bylo nie wskazane, ale ja sam nie czulem sie z kolei, aby zwracac uwage profesjonalnemu mysliwemu. Na ogól, na polowaniu na lamparta powinien byc drugi czlowiek z shotgun’em kaliber l O, poniewaz ranny lampart, jest jednym z najbardziej niebezpiecznych zwierzat w Afryce. Dopuszcza ofiare na dystans jednego skoku i wtedy zmieniaja sie role, mysliwy staje sie zwierzyna, wlasciwie rozpoczyna sie polowanie z jednej i drugiej strony. Wiedzialem, ze mój sztucer jest idealnie przestrzelony i niezawodny, ale mimo wszystko na miejscu strzalu nie znalezlismy farby. Wiedzialem równiez, ze nie moglem nie trafic, strzelalem przeciez z podpurki i kot po strzale zaryczal. Bylo ciemno i ja juz na kolanach badajac miejsce strzalu zauwazylem doslownie kawaleczek tkanki przyczepionej do trawy. Bylo to na wysokosci mniej wiecej komory lamparta, ale mimo wszystko nadal jeszcze mnie to niepokoilo. Musialem znalezc uderzenie kuli, aby upewnic sie jaki byl jej tor i czy

przeszla przez wlasciwe miejsce. Kiedy po kilkunastu minutach ja znalazlem, uderzyla doslownie 10 metrów dalej, i poprowadzilem wzrokowo linie przez trzy punkty (okaleczone drzewo, kawalek tkanki, stanowisko), juz bylem pewien, ze dobrze dostal, ze jest to kwestia kilku metrów. Wszyscy mysliwi polujacy w Afryce wiedza, ze dochodzenie postrzelonego lamparta w nocy powinno byc odlozone na poranek nastepnego dnia, ale mysmy wiedzieli, ze w tym rejonie grasowala ta hiena i gdy on padl do nastepnego dnia jego skóra moze byc zniszczona i dlatego wlasnie zdecydowalismy sie isc. Decyzja ta zmienila nastroje wszystkim, ze wzgledu na niebezpieczenstwo, ale ja nie moglem sobie pozwolic na zniszczenie tak cennego trofeum, na które czekalem przez tyle lat. Mialem przy sobie rewolwer i sztucer, ten rewolwer to nie byla bron, która mogla by sie przydac, gdyby zaszla krytyczna sytuacja, ale zawsze samopoczucie lepsze. Ze sztucera w nocy prawie niemozliwym jest ustrzelic lamparta atakujacego, jeszcze z luneta, bo atakuja one doslownie na pare metrów moze 2 albo 3 metry. Ciemno bylo zupelnie, ale mielismy silny reflektor. Ja jako pierwszy w szeregu, gdyz wmówilem sobie, ze jak lampart zaatakuje, to jest to moje trofeum i jak to sie mówi po angielsku -I ask for it, to wlasnie ja musze w zwiazku z tym wziac za to odpowiedzialnosc. Sztucer oddalem swojemu koledze, na którym absolutnie mozna bylo polegac, bo w razie ataku lamparta, nic z tym sztucerem nie zdazylbym zrobic. Stad taka decyzja, ze strzelal bedzie ktos kto nie jest bezposrednio narazony na atak. Jedyne obawy jakie mialem, to strach przed postrzeleniem, poniewaz znam takie przypadki, gdzie kolega zastrzelil kolege, ratujac go przed atakiem zwierza. Ja ide na przodzie, jeden po prawej drugi po lewej ze swiatlem. Mysle tylko o tym, zeby nie upuscic tego rewolwera po ataku. Wiem, ze znajde sie na ziemi jak lampart zaatakuje i mam nadzieje, ze przyjaciel w pore wladuje mu kilka strzalów, a z drugiej strony balem sie, ze i mnie moze sie oberwac. I to napiecie trwalo, ja wiem jakies pól godziny i nie powiem ja nie wiem tak naprawde, czy ja sie balem. Chyba sie nie balem, natomiast zdawalem sobie sprawe, ze to jest naprawde, naprawde powazna sytuacja. Moze jednak troche sie balem, ale nie do tego stopnia zebym tracil glowe. W pewnym momencie mówi do nas PH, panowie rezygnujemy i zostawiamy to na jutro. Nie spalem cala noc, nie moglem sie doczekac switu. Rano bylismy juz tam o 7-mej. Bylo z nami lO czarnych tropicieli i nasz PH, który zwolal taki maly meeting w celu uswiadomienia wszystkich, jak niebezpieczna jest ta wyprawa. W czasie tej przemowy czesto spogladal na moja zone, dajac jej do zrozumienia, ze powinna zostac przy samochodach. Mówil, ze jestesmy tu aby znalezc niebezpieczne zwierze i, ze nie chce brac odpowiedzialnosc za nikogo, takze ktokolwiek tutaj jest, to jest tutaj na swoja odpowiedzialnosc. A ona (zona), jej oczy rosna takie duze i sie cofa, ale w miedzy czasie przyszedl mój drugi kolega. Przyszedl do niej i mówi Slawa trzymaj sie blisko mnie i chodz i tak sie stalo. Szukalismy tego lamparta od godziny 7-ej do 1-ej. W koncu, prawie juz zrezygnowalismy i juz cala oraganizacja zaczyna sie rozpadac, ja jestem zdewastowany psychicznie i nagle ktos tam wrzeszczy niesamowicie: „mamy go, mamy go”! Okazalo sie, ze teren tam byl bardzo niebezpieczny, pelno olbrzymich glazów, a na koncu kanion, okolo 400 metrów w dól. Dobrze, ze nie szlismy tam tamtego wieczoru, az strach pomyslec co staloby sie w tych ciemnosciach, gdybysmy zdecydowali sie szukac dalej. Okazalo sie, ze on po tym strzale poszedl moze jakies 200m i ugrzazl miedzy dwoma glazami. Mysmy przechodzili kolo niego doslownie pare metrów, kilka razy. Oni go wytropili.

Polowaie w RPA JM: Slyszalem rozne opinie na temat czarnych tropicieli, ze sa niezastapieni, posiadaja umiejetnosci przekazywane genetycznie od pokolen, które dla bialych mysliwych sa nie do podrobienia. JS: Tak on znalazl farbe, a bylo tam mnóstwo róznych lisci, róznorakiego koloru i on znalazl na tych lisciach kilka kropli ,a nawet znalal wlosy tego lamparta. JM: Zwykly czlowiek przechodzi i nie zauwaza zupelnie nic, a oni potrafia ocenic kiedy ta zwierzyna tedy przechodzila i czy to sa stare czy swierze tropy. JS: Okazalo sie, ze ten lampart byl idealnie strzelony. Pluca i serce bylo cale rozbite, kula weszla troszeczke poza lopatke. Strzelalem pod katem 30 stopni, takze kula minela lopatke, ale weszla idealnie w komore. Wylot kuli zablokowal knot tluszczu i dlatego puscil tylko kilka kropli farby. Gdy otworzylismy go do srodka wszystko bylo jasne.

Salon Mysliwski panstwa Swiderskich JS: Mialem jeszcze inne dosyc niebezpieczne sytuacje. Kiedys antylopa bushback, która nalezy do bardzo niebezpiecznych zwierzat afrykanskich ze wzgledu na bardzo ostre rogi, o maly wlos wyprawilaby mnie na tamten swiat. Podczas polowania, zagonilismy dorodnego samca w takie kolano, które utworzyla

zataczajaca kolo rzeka i zwierze nie majac drogi ucieczki poprostu zaatakowalo. Z zawrotna predkoscia przecielo powietrze swoimi ostrymi rogami ustawionymi w pozycji poziomej do ziemi tuz obok mnie. Mialem ogromne szczescie, ze nie trafil. Kolejna przygode mialem w Sauth Dakocie, kiedy to wybralem sie, w okresie swiatecznym, wraz z kilkoma moimi kolegami, na polowanie na bizony. Nawiasem mówiac, na to samo rancho, gdzie pózniej krecono film „Tanczacy z wilkami ”. Olbrzymie rancho, ponad 40 tys. akrów, które prowadzila rodzina Hoaks. Teraz posiadlosc prowadzi syn, ale wczesniej zarzadzal nim ojciec, wice gubernator stanu South Dakota. Ze wzgledu na to, ze ja organizowalem caly wyjazd i polowanie, uznalem za stosowne poczekac na swój odstrzal do momentu, az wszyscy beda mieli swoje trofea. I tak sie stalo, w koncu przyszla moja kolej. Uzywalem wtedy stary szwedzki mauzer, który sam przerobilem na sztucer mysliwski, kaliber 6,5 mm. Wydawaloby sie, ze za maly na bizona, ale byla to bardzo celna bron i jezeli wiedzialo sie, gdzie precyzyjnie oddac strzal, to okazywal sie bardzo skuteczny. Mialem juz doswiadczenie w tego typu strzelaniu, zwierz padal niezywy, zanim zdazyl zwalic sie na ziemie. Sytuacja oczywiscie powtórzyla sie, strzelilem za ucho, bizon padl jak gdyby go grom porazil. W tym momencie jak ten bizon padl, doszlismy na miejsce, oczywiscie gratulacje, zdjecia. Ja stanalem przy zwierzu, noge postawilem na jego glowie, dumnie trzymam sztucer, ten wlasciciel zabiera sie za patroszenie, mój kolega mu asystuje. Nagle w pewnym momencie ja widze, jak ten mój wielki kolega, facet wazacy moze 300 funtów, robi salto w tyl, wlasciciel tez i bizon stoi na wszystkich czterech nogach. Stoi i sapie w moim kierunku, ja w tyl zwrot i wyrywam, odwracam sie, a ten bizon za mna sunie jak parowóz (smiech). On rzeczywiscie mnie gonil i ja w pewnym momencie zrobilem taka momentalna zmiane kierunku, bizon mnie minal, strzelilem go drugi raz i tym razem juz padl martwy. W tym czasie polowala jeszcze jedna grupa z okolic Chicago na tym terenie i oni byli swiadkami tego wydarzenia i nagrywali wszystko na kamere, ale ja nigdy nie mialem okazji zobaczyc tego filmu. Byl to notabene mój kolega Bill, który byl wlascicielem sklepu mysliwskiego (gun shop) i jakis policjant chicagowski. Za kazdym razem, kiedy sie z nim spotykalem, zawsze mi o tym mówil, ale ta kasete mial ten jego kolega policjant i jakos nigdy nie bylo sposobnosci, zeby ja dostac. Bylaby to napewno wspaniala pamiatka. JM: Opowiesci takich ma Pan na pewno jeszcze mnóstwo. Mamy nadzieje, ze jeszcze nie raz bedziemy mogli goscic Pana na lamach naszego magazynu. Dziekuje za rozmowe i zycze- Darz Bór!

Rozmawiali: John Moskal i Arkadiusz Nowicki