Moje najgorsze urodziny

Prolog Moje najgorsze urodziny WOLVERHAMPTON, 5 kwietnia 1988 roku M oje trzynaste urodziny. Uciekam. Uciekam przed Zbirami. – E, młody! – Ty, Cyg...
Author: Alina Biernacka
2 downloads 1 Views 149KB Size
Prolog

Moje najgorsze urodziny

WOLVERHAMPTON, 5 kwietnia 1988 roku

M

oje trzynaste urodziny. Uciekam. Uciekam przed Zbirami. – E, młody! – Ty, Cygan! – Mały! Uciekam przed Zbirami, biegnąc przez plac zabaw niedaleko naszego domu. Plac, jakich pełno w Wielkiej Brytanii pod koniec lat osiemdziesiątych. Bez bezpiecznych nawierzchni, bez ergonomicznych rozwiązań, ale z ławkami bez listew. Nawierzchnię stanowi beton, potłuczone butelki po piwie i chwasty. Biegnę, a wokół mnie nie ma żywej duszy. Czuję, że brakuje mi tchu. Jest dokładnie tak jak w tych filmach przyrodniczych, które oglądałam. Wiem, co mnie czeka. Bez wątpienia gram tu rolę słabej antylopy, która odłączyła się od stada. Zbiry to lwy. Wiem, że to nigdy 5

nie kończy się dobrze dla antylopy. Wkrótce przyjdzie mi odegrać nową rolę: rolę obiadu. – Ty obdartusie! Mam na sobie kalosze, okulary-kujonki, w których wyglądam jak Alan Bennett, i  ekscentryczny płaszcz wojskowy taty. Dobra, przyznaję, że nie wyglądam kobieco. Kobieca to jest księżna Diana. Kylie Minogue. A ja nie. Rozumiem więc zdezorientowanie Zbirów. Nie wyglądają mi na takich, co zgłębili ikonografię kontrkultury czy oglądali inspirujące zdjęcia radykalnych transwestytów. Sądzę też, że pojawienie się Annie Lennox i Boya George’a na szczytach list przebojów musiało wprawić ich w nie lada osłupienie. Gdyby akurat mnie nie gonili, może bym im objaśniła to i owo w tym temacie. Powiedziałabym, że czytałam Studnię samotności autorstwa lesbijki w spodniach, Radclyffe Hall, i  że powinni być otwarci na alternatywne style ubioru. Ewentualnie wspomniałabym o Chrissie Hynde z The Pretenders. Ona też ubiera się po męsku. No i o ekspertce w dziedzinie mody, Caryn Franklin – jest cudowna! – Przybłęda! Zbiry zatrzymują się na chwilę i chyba się naradzają. Zwalniam do truchtu. Opieram się o drzewo i próbuję opanować atak hiperwentylacji. Jestem wykończona. Ważę ponad 80 kilo, to zdecydowanie za dużo na takie dzikie gonitwy. Daleko mi do sprintera. Łapiąc oddech, zastanawiam się nad swoją sytuacją. Myślę sobie, że fajnie byłoby mieć psa. Dobrze wytresowanego owczarka niemieckiego, który rzuciłby się na tych chłopców – za6

atakował, nawet brutalnie. Zwierzę, które współgrałoby ze strachem i lękiem właścicielki. Patrzę na moją suczkę, owczarka niemieckiego o wdzięcznym imieniu Saffron, znajdującą się dwieście metrów ode mnie. Zadowolona tarza się w  lisich odchodach, wierzgając przy tym łapami. Wygląda na taką szczęśliwą. Dzisiaj ma z pewnością udany dzień. Spacer trwa dłużej i przebiega szybciej niż normalnie. Ja natomiast mam z  pewnością gorszy dzień, ale i tak jestem zaskoczona, gdy Zbiry – skończywszy swoją krótką naradę – zaczynają rzucać we mnie kamieniami. To już lekka przesada, myślę sobie. Znów rzucam się do biegu. Nie musicie uciekać się aż do takich metod, żeby mnie dobić! – myślę z oburzeniem. Już i tak mnie upokorzyliście! Serio – wystarczyła mi „przybłęda”. Tylko kilka kamieni trafia w moje ciało, ale oczywiście i tak mnie to nie boli: ten płaszcz przeszedł wojnę albo i dwie. Co mu tam kamienie. On jest odporny na granaty. Liczy się jednak intencja. Poświęcili mi tyle czasu, podczas gdy mogli zająć się czymś innym, bardziej interesującym – jak na przykład wąchanie rozpuszczalnika albo robienie palcówek dziewczętom, które ubierają się kobieco. Jakby czytali w  moich myślach, po minucie czy dwóch Zbiry tracą zainteresowanie moją osobą. Wygląda na to, że teraz jestem wczorajszą antylopą. Nie przestaję biec, choć oni stoją w miejscu, od czasu do czasu ciskając kamieniem w moją stronę, jakby od niechcenia, aż wreszcie tracą mnie z oczu. Dalej jednak za mną wołają. 7

– Ej, gościu! – wykrzykuje najwyższy do moich oddalających się pleców. – Ty… pedale! Wracam do domu, siadam na progu i  płaczę. W domu jest zbyt tłoczno, żeby płakać. Już kiedyś próbowałam – szlochając, tłumaczysz jednej osobie, dlaczego ryczysz, a kiedy jesteś w połowie, przychodzi ktoś inny i musisz zaczynać od początku. Nim się obejrzysz, szósty raz opowiadasz najgorszy fragment swojej smutnej historii, wpadając przy tym w taką histerię, że potem przez pół dnia masz czkawkę. Kiedy mieszka się w  małym domku z  pięciorgiem rodzeństwa, rozsądniej – i  o  wiele szybciej – popłakać sobie w samotności. Spoglądam na psa, myśląc, że gdyby był dobrym i wiernym przyjacielem, teraz zlizywałby mi łzy z twarzy. Tymczasem liże się po waginie. Saffron to nasz nowy pies – „głupi nowy pies”. Jest też „psem podejrzanego pochodzenia” – tata dostał go w ramach jakichś interesów, regularnie dobijanych w pubie Hollybush, gdy my przez dwie godziny czekamy na niego w samochodzie, do którego od czasu do czasu podrzuca nam chipsy i butelkę coli. Potem nagle pojawia się, pędząc na złamanie karku i taszcząc coś dziwnego, na przykład worek żwiru albo betonową figurkę lisa bez głowy. – Sprawy przybrały poważny obrót – mówi wkurzony, pospiesznie odpalając wóz i ruszając z piskiem opon. Pewnego razu tą dziwną rzeczą, z  którą wyszedł z  knajpy, była suczka Saffron – roczny owczarek niemiecki. – Kiedyś była psem policyjnym – oznajmił z dumą ojciec, sadzając ją przy nas na tylnej kanapie, gdzie od razu wszystko obsrała. Dalsze śledztwo wykazało, że 8

jej praca z  policją skończyła się po zaledwie siedmiu dniach, gdy treserzy zorientowali się, że pies ma poważne zaburzenia natury psychologicznej i boi się: 1) hałasu 2) ciemności 3) ludzi 4) innych psów 5) a  w  sytuacjach stresowych nie kontroluje czynności fizjologicznych. Tak czy siak, to mój pies i jedyny przyjaciel, nie licząc krewnych. – Zostań przy mnie, stary przyjacielu! – mówię do niej, wycierając w rękaw nos i postanawiając, że znów będę radosna. – Ten dzień na pewno trwale zapisze się w naszej pamięci! Skończywszy szlochać, przeskakuję przez płot i wchodzę do domu tylnymi drzwiami. W kuchni zastaję mamę, która „przygotowuje przyjęcie”. – Idź do dużego pokoju i tam poczekaj! – mówi. – I NIE PATRZ NA TORT! To ma być niespodzianka! W  dużym pokoju roi się od mojego rodzeństwa. Wypełzli ze wszystkich zakamarków naszego domu. W roku 1988 jest nas szóstka – a będzie ośmioro, zanim dekada dobiegnie końca. Moja mama, niczym linia produkcyjna Forda, co dwa lata z zegarmistrzowską precyzją wypuszcza nowe dziecko, aż nasz dom zaczyna pękać w szwach. Dwa lata ode mnie młodsza Caz – o rudych włosach i nihilistycznym podejściu do rzeczywistości – leży 9

na kanapie. Ani drgnie, kiedy wchodzę do pokoju. Nie mam gdzie usiąść. – Ekhm!– chrząkam, wskazując na znaczek w klapie z napisem „Mam dziś URODZINY!!!”. Już nie pamiętam, że płakałam. – Za sześć godzin będzie po wszystkim – mówi Caz beznamiętnym tonem i nie rusza się z miejsca. – Więc może zakończmy tę farsę już teraz, co? – Tylko sześć godzin, ale za to sześć godzin DOBREJ ZABAWY! – odpowiadam. – Sześć godzin URODZINOWEJ FRAJDY. Kto wie, co może się wydarzyć! W końcu mieszkamy w DOMU WARIATÓW! W  zasadzie jestem bardzo optymistycznie nastawiona. Mam w sobie radosną żywiołowość debila. Mój wczorajszy wpis do pamiętnika wyglądał następująco: „Przestawiłam frytkownicę na drugi blat – wygląda tam WSPANIALE!”. Moje ulubione miejsce na ziemi to południowa plaża w  miasteczku Aberystwyth, przez którą przebiega rura ściekowa. Wierzę, że głupi nowy pies to drugie wcielenie naszego starego psa – chcę w to wierzyć, choć wiem, że nasz nowy pies przyszedł na świat dwa lata przed tym, jak stary zdechł. – Ona ma oczy Sparky’ego! – mówię, patrząc na głupiego nowego psa. – Sparky NIGDY NAS NIE OPUŚCIŁ! Przewracając oczami z  pogardą, Caz wręcza mi urodzinową laurkę. Na obrazku widnieję ja z  nosem zajmującym mniej więcej trzy czwarte twarzy. W środ10

ku tekst: „Pamiętaj: obiecałaś, że gdy skończysz 18 lat, to się wyprowadzisz, a ja będę mogła zająć twój pokój. Jeszcze tylko pięć lat! Chyba że wcześniej umrzesz! Wszystkiego dobrego. Caz”. Weena ma dziewięć lat – treść jej laurki też dotyczy mojej wyprowadzki i  odziedziczenia po mnie pokoju. U niej jednak tekst wypowiadają roboty, co sprawia, że wydźwięk tych życzeń jest mniej osobisty. Wolna przestrzeń w  naszym domu jest naprawdę na wagę złota, czego dowodem jest fakt, że wciąż nie mam gdzie usiąść. Już niemal siadam na braciszku Eddiem, gdy do pokoju nagle wchodzi mama i wnosi talerz z zapalonymi świeczkami. Wszyscy zaczynają śpiewać: „Sto lat, sto lat niech żyje, żyje nam! Dużo szczęścia i słodyczy cała rodzinka tobie życzy!”. Ponieważ siedzę na podłodze, mama przykuca i podsuwa mi talerz pod nos. – Zdmuchnij i pomyśl życzenie! – mówi wesoło. – To nie tort, tylko bagietka – zauważam. – Z serkiem Philadelphia! – odpowiada radosnym tonem mama. – To bagietka – powtarzam. – I stoi na niej tylko siedem świeczek. – I  tak jesteś już za duża na tort. – Mama sama zdmuchuje świeczki. – A każda świeczka to dwa lata! – Wtedy wyszłoby czternaście. – Przestań się czepiać! Zjadam swoją urodzinową bagietkę. Smakuje cudnie. Uwielbiam serek Philadelphia. Boska Philadelphia! Delikatna i śmietankowa! 11

Wieczorem tamtego dnia – w łóżku, które dzielę z moją trzyletnią siostrą, Prinnie – piszę w pamiętniku: Moje trzynaste urodziny!!!! Owsianka na śniadanko, kiełbasa z frytkami na obiad i bagietka na podwieczorek. W  sumie dostałam 20 funtów, 4 kartki urodzinowe i 2 listy. Jutro dostanę zieloną kartę biblioteczną (dla nastolatków)!!!!! Sąsiad pytał, czy nie potrzebujemy krzeseł, które on ma zamiar wyrzucić. Powiedzieliśmy, że OWSZEM!!!!

Przez chwilę wpatruję się w  ten wpis i  myślę, że powinnam zanotować wszystko, nie pomijając tego, co złe. Jacyś chłopcy na placu krzyczeli do mnie brzydkie żeczy [sic]. To dlatego, że im wacki rosną.

Naczytałam się o dojrzewaniu i wiem, że rosnące pożądanie seksualne nastoletnich chłopców często przejawia się brutalnym zachowaniem w stosunku do dziewcząt. Wiem też, że w  tym przypadku to wcale nie tłumione pożądanie kierowało chłopcami, którzy rzucali we mnie kamieniami – ale nie chcę się żalić do pamiętnika. Mój pamiętnik zapamięta, że tam na polu to ja miałam filozoficzną przewagę. Ten pamiętnik jest pisany jedynie ku chwale. Gapię się na wpis z  trzynastych urodzin. I  nagle uświadamiam sobie niechcianą prawdę o  sobie samej: Oto ja. W jednym łóżku z młodszą siostrą i w starych kalesonach taty zamiast piżamy. Liczba lat: 13, liczba kilogramów: 6 razy 13, ilość posiadanych pieniędzy: 12

0, liczba przyjaciół: 0, a  do tego wszystkiego chłopcy rzucają we mnie kamieniami. Są moje urodziny, a ja poszłam spać o 19.15. Otwieram pamiętnik na ostatniej stronie. Tam mam spisane zadania długoterminowe. Na przykład: „Moje wady”. Moje wady 1) Za dużo jem 2) Nie ćwiczę 3) Szybko wpadam w gniew 4) Wszystko góbię [sic] Listę powyższych wad spisałam w  sylwestra. Miesiąc później notuję, jakie poczyniłam postępy: 1) 2) 3) 4)

Nie jem już ciasteczek imbirowych Codziennie chodzę z psem na spacer Staram się Staram się

Pod tym rysuję linię i tworzę nową listę. Do zrobienia przed osiemnastką 1) Zchudnąć [sic] 2) Dobrze się ubierać 3) Mieć pszyjaciół [sic] 4) Wytresować psa 5) Przekłuć uszy? O Boże. Nie mam pojęcia, po prostu nie mam pojęcia, jak stać się kobietą. 13

Kiedy Simone de Beauvoir powiedziała: „Nikt nie rodzi się kobietą, lecz się nią staje”, nie miała pojęcia o ogromie problemu. Przyznaję, że w ciągu 22 lat, które minęły od moich trzynastych urodzin, zaczęłam dostrzegać więcej pozytywów w byciu kobietą (zdecydowany przełom nastąpił w chwili, gdy już miałam fałszywy dowód, laptopa i  jakąś fajną bluzkę). Jednak pod wieloma względami nie ma chyba bardziej okrutnego i  nieodpowiedniego prezentu urodzinowego dla dziecka niż estrogen i dwa cycki. Ktoś mnie pytał o zdanie, czy ja w ogóle chcę to dostać? Chyba wolałabym talon na książki albo kartę upominkową z C&A. Jako nastolatka jednak – jak widać – byłam zbyt zajęta użeraniem się z rodzeństwem, tresowaniem psa i oglądaniem musicali wytwórni filmowej MGM, żeby w ogóle uwzględnić w kalendarzu czas na „stawanie się kobietą”. Tak było, dopóki moją ręką nie zawładnęła przysadka mózgowa. Stawanie się kobietą trochę przypomina stawanie się sławnym. Najpierw w  zasadzie ignorowana – jak większość z nas w dzieciństwie – dziewczyna w wieku lat nastu zaczyna nagle budzić w innych fascynację, bombarduje się ją pytaniami: Jaki nosisz rozmiar? Robiłaś to już? Pójdziesz ze mną do łóżka? Masz już dowód osobisty? Chcesz macha? Chodzisz z  kimś? Zabezpieczasz się? Jaki masz podpis? Umiesz chodzić na szpilkach? Kto jest dla ciebie autorytetem? Depilujesz się? Jakie filmy porno lubisz oglądać? Chcesz wyjść za mąż? W  jakim wieku zamierzasz urodzić dzieci? Jesteś feministką? Czy z  tamtym mężczyzną 14

to był tylko flirt? Kim chcesz zostać, gdy dorośniesz? KIM JESTEŚ? Tych i  innych głupich pytań musi wysłuchiwać trzynastolatka tylko dlatego, że zaczęła nosić stanik. Nie miałam pojęcia, jak na nie odpowiadać. Równie dobrze mogliby o to wszystko spytać mojego psa. Ale niczym żołnierz rzucony na tyły wroga, musisz coś szybko wymyślić. Musisz się orientować. Musisz mieć jakiś plan. Trzeba wyznaczyć sobie jakieś cele i  zacząć do nich dążyć. Bo kiedy już zaczną buzować hormony, nic ich nie zatrzyma. Jak się szybko zorientowałam, człowiek staje się wtedy małpą uwięzioną w rakiecie, odpaloną bombą zegarową. Nie ma wyjścia ewakuacyjnego. Nie można tego odwołać – choć często miałoby się na to ochotę. To gówno i tak się stanie, czy tego chcesz czy nie. Niektóre usiłują się temu oprzeć: nastolatki, które próbują grać na czas i  zachowują się tak, jakby ciągle miały pięć lat. Mają obsesję na punkcie „dziewczęcości” i  różowego koloru. Na ich łóżkach kłębią się przytulanki, które powinny wszystkim sugerować, że nie ma tam miejsca na seks. Mówią dziecinnym językiem, żeby nie zadawano im dorosłych pytań. W szkole widziałam, jak niektóre moje rówieśnice postanawiały, że nie będą kobietami aktywnymi, decydującymi o swym losie, lecz księżniczkami, które jedynie czekają, aż ktoś je „znajdzie” i poślubi. Wtedy oczywiście nie interpretowałam tego w ten sposób. Widziałam jedynie, że Katie Parkes na lekcjach matematyki rysuje sobie długopisem serduszka na kłykciach i pokazuje je Davidowi Morleyowi – który powinien był odczuwać przypływ pożądania 15

na widok moich przykładnie rozwiązanych słupków z dzieleniem liczb wielocyfrowych. Największymi zaburzeniami w  tej dziedzinie cechowały się oczywiście te dziewczyny, które szaleńczo i desperacko wypowiadały wojnę swojej przysadce mózgowej – próbując ją zagłodzić na śmierć i zmusić do kapitulacji za sprawą anoreksji czy bulimii. Ale ta walka z samą sobą i tak zawsze kończy się przegraną. W  którymś momencie – przerażona i  wyczerpana – albo zaakceptujesz, że musisz stać się kobietą, że jesteś kobietą, albo zginiesz. Brutalna prawda o dojrzewaniu wygląda tak, że to często długa i bolesna kampania wyniszczania. Te wszystkie dziewczyny ze skłonnością do samookaleczeń, z siatką blizn po żyletkach na rękach i udach – one tylko przypominają sobie, że ich ciało to pole bitwy. Jeśli brzydzi cię nacinanie ciała żyletką, możesz zrobić sobie tatuaż albo chociaż przebić ucho pistoletem w sklepie z dodatkami Claire. Tutaj. Tutaj jesteś. Naznaczyłaś markerem swoje ciało, żeby odzyskać siebie, żeby przypomnieć sobie, gdzie jesteś: wewnątrz siebie. Gdzieś tam. Gdzieś tam. I tak jak nie istnieje instrukcja wygrania na loterii czy zdobycia sławy, tak nie ma podręcznika, z którego można by się dowiedzieć, jak zostać kobietą. Bóg mi świadkiem, że gdy miałam trzynaście lat, próbowałam taki znaleźć. Można poczytać o  cudzych doświadczeniach w tej materii – tak jakby się chciało napisać ściągę, gotowca na egzamin – ale to też nie takie proste. Bo przecież znamy historie kobiet, które – na przekór wszystkiemu – postanowiły być kobietą we właściwy sposób, ale skończyło się to dla nich kompromitacją, 16

nieszczęściem, pętami czy ruiną finansową, bo wszyscy wokół nich i tak myśleli inaczej. Wskaż jakiejś dziewczynie którąś z  pionierskich bohaterek: Sylvię Plath, Dorothy Parker, Fridę Kahlo, Kleopatrę, Budykę czy Joannę d’Arc, a wskażesz kobietę, która – w większości przypadków – skończyła zdruzgotana. Osiągnięty w pocie czoła sukces zostanie bezwzględnie zanegowany, jeśli żyjesz w atmosferze, w której twoje zwycięstwa są postrzegane jako groźne, niepoprawne i niesmaczne, albo – mówiąc językiem nastolatków – po prostu niefajne. Niewiele dziewcząt, nawet tych mądrych i  błyskotliwych, zdecydowałoby się na właściwą drogę – właściwą aż do bólu – gdyby musiało zapłacić za nią samotnością. Podczas gdy książka Jak być kobietą jest opisem tych wszystkich sytuacji, w których ja – niedoinformowana, nieprzygotowana, kompletnie niemająca pojęcia, jak się nosi ponczo – błędnie pojmowałam bycie kobietą, w  XXI wieku nie wystarczy już jedynie opis cudzych doświadczeń. Owszem, poszerzające horyzonty dzieła staromodnych feministek nadal mają ogromną wartość, lecz kiedy rozmowa schodzi na temat aborcji, operacji plastycznych, porodu, macierzyństwa, seksu, pracy, miłości, mizoginii, lęku albo po prostu tego, jak się czujemy w  swojej skórze, większość kobiet nie mówi sobie prawdy, chyba że są bardzo, bardzo pijane. Niewykluczone, że publikowane w nieskończoność raporty o wzroście konsumpcji alkoholu wśród żeńskiej populacji to po prostu rodzaj komunikacji współczesnych kobiet. A  może przyczyna leży w  tym, że francuskie wina są takie pyszne. Idę o zakład, że jedno i drugie. 17

I choć warto wydać sześć funtów, byśmy przestały udawać i powiedziały, jak to naprawdę jest być kobietą, to przydałoby nam się też trochę tej psychoanalitycznej, argumentacyjnej gadki w  stylu „to się musi zmienić”. No wiecie. Feminizmu. I tu pojawia się drugi problem. Myślałby kto, że feminizmem wszystko da się załatwić. Feminizm na dzisiaj jest, no cóż… niedzisiejszy. Feminizm przystopował. Zatrzymał się. W ciągu ostatnich kilku lat wielokrotnie próbowałam znaleźć we współczesnym feminizmie odpowiedzi na nurtujące mnie pytania, ale okazywało się, że to, co niegdyś było niezwykle ekscytującą, prowokacyjną i  skuteczną rewolucją wszech czasów, skurczyło się do coraz rzadszej i bardziej ospałej polemiki, w którą angażuje się kilka pracownic naukowo-dydaktycznych o feministycznych poglądach, na łamach książek, które czytają tylko one i o których dyskutuje się o dwudziestej trzeciej na kanale czwartym BBC. Oto co ja myślę na ten temat: 1) Feminizm dotyczy tak poważnych kwestii, że nie mogą o  nich dyskutować jedynie pracownice uczelni wyższych. I w związku z tym: 2) Choć nie zajmuję się feminizmem zawodowo, to na Boga, uważam, że feminizm dotyczy spraw tak poważnych, doniosłych i niecierpiących zwłoki, że nadszedł wreszcie czas, by zaczęła go bronić żartobliwa felietonistka pisująca (robiąc przy tym potworne błędy ortograficzne) do gazet dużego for18

matu i dorabiająca jako krytyk telewizyjny. Jeśli coś mnie ciekawi i podnieca, chcę brać w tym udział – a nie tylko patrzeć z boku. Mam coś do powiedzenia w  tej sprawie! Naukowiec i krytyk kultury Camille Paglia KOMPLETNIE NIE ROZUMIE Lady Gagi! Organizacja feministyczna o  nazwie Przedmiot gada głupoty o pornografii! Germaine Greer, moja mistrzyni, pisze bzdury o  transseksualizmie! A  jakoś nikt nie czepia się czasopisma „OK!”, torebek za 600 funtów, majtek minimalnych rozmiarów, depilacji brazylijskiej, głupich wieczorów panieńskich ani brytyjskiej celebrytki Katie Price. A powinnyśmy się ich czepiać. Rozprawić się z nimi, sponiewierać i zmieszać z błotem. Tradycyjne feministki powiedzą, że to nie są żadne ważne kwestie: że powinniśmy się skupić na rzeczach wielkich, jak równość płac, obrzezanie kobiet w krajach Trzeciego Świata, i na przemocy w rodzinie. To są oczywiście sprawy pilne, złe i obrzydliwe i świat nie będzie mógł sobie spojrzeć w oczy, dopóki z tym nie skończy. Ale tamte pomniejsze, głupsze, bardziej oczywiste codzienne problemy związane z byciem kobietą są pod wieloma względami równie szkodliwe dla kobiet i też spędzają im sen z powiek. To jest jak koncepcja rozbitej szyby przeniesiona na nierówność płci. Według tej teorii, jeśli zignoruje się jedno rozbite okno w opuszczonym budynku, nie wstawiając nowej szyby, wandale 19

zaczną wybijać następne. W końcu włamią się do środka, podłożą ogień albo samowolnie zajmą pustostan. Analogicznie, jeśli będziemy żyć w świecie, w którym kobiece włosy łonowe budzą odrazę, a  sławne, wpływowe kobiety są ciągle piętnowane, bo są albo za chude, albo za grube, źle ubrane, to w końcu ludzie zaczną włamywać się do kobiet i podpalać w nich ogień. Kobiety będą jak samowolnie zajęty pustostan. A tego byśmy przecież nie chcieli. Nie wiem jak wy, ale ja nie chcę się obudzić rano i zastać bandy cwaniaków w swoim przedsionku. Kiedy w  1993 roku Rudolph Giuliani został burmistrzem Nowego Jorku, jako wyznawca teorii rozbitej szyby rozpoczął kampanię Zero Tolerancji, skierowaną przeciwko osobom popełniającym drobne wykroczenia. Liczba przestępstw radykalnie spadła, a spadek ten utrzymywał się jeszcze przez dziesięć następnych lat. Osobiście uważam, że nadszedł czas, aby kobiety zarządziły swoją własną politykę Zero Tolerancji co do każdej najmniejszej rozbitej szyby reprezentującej nurtujące nas kwestie codziennego życia – jestem za polityką Zero Tolerancji dla Wszystkich Patriarchalnych Bzdur. A najfajniejsze w kampanii Zero Tolerancji dla szyb wybijanych patriarchalnym gównem jest to, że: w XXI wieku nie musimy brać udziału w marszach przeciwko rozmiarowi zero lansowanemu przez modelki, śmiesznej pornografii, klubom go-go i botoksowi. Nie musimy wywoływać zamieszek ani brać udziału w strajku głodowym. Nie musimy się rzucać pod końskie kopyta ani nawet ośle. Musimy tylko przez chwilę spojrzeć sobie uczciwie w oczy i zacząć się z tego śmiać. 20

Wyglądamy tak ponętnie, gdy się śmiejemy. Ludzie lubią na nas patrzeć, gdy wydajemy z  siebie swobodny, zdrowy chichot. Na pewno lubią nas mniej, gdy zaczynamy uderzać pięścią w stół, warcząc, „HA! HA! Tak to właśnie JEST! PIEPRZ SIĘ, patriarchacie!”, krztusząc się kolejną garścią chipsów. Nie wiem, czy możemy nadal mówić o  falach feminizmu – o ile dobrze liczę, kolejna fala będzie piątą i przy tej piątej chyba dobrze byłoby zaprzestać powracania do poszczególnych fal i zacząć mówić po prostu o nadchodzącym przypływie. Jeśli jednak ma się pojawić piąta fala feminizmu, to życzyłabym sobie, żeby od pozostałych różniło ją to, że kobiety sprzeciwią się dziwaczności, odtrąceniu i bzdetom, które rzekomo definiują współczesną kobietę, nie za pomocą krzyków, sporów czy ich internalizacji – ale po prostu przez wytknięcie tego wszystkiego palcem i zwykłe wyśmianie. Więc owszem, jeśli nadchodzi piąta fala, to niech ta książka będzie moim wkładem w jej nurt. Dorzucam swoje pięć groszy, czyli całkiem wyczerpującą opowieść o  tym, jak niewielkie, a  w  wielu przypadkach bliskie zeru było moje pojęcie o tym… jak być kobietą.