Zygmunt Krasi ski. Nie Boska komedia

Zygmunt Krasi ski Nie–Boska komedia „Do b dów, nagromadzonych przez przodków, dodali to, czego nie znali ich przodkowie — wahanie si i boja; — i s...
0 downloads 3 Views 3MB Size
Zygmunt Krasi ski

Nie–Boska komedia „Do b

dów, nagromadzonych przez przodków, dodali to, czego nie znali ich przodkowie — wahanie si i boja; — i sta o si zatem, — e znikn li z powierzchni ziemi i wielkie milczenie jest po nich”. Bezimienny

„To be, or not to be, that is the question”. Hamlet

Powi cone Marii

CZ  PIERWSZA Gwiazdy woko o twojej g owy — pod twoimi nogi fale morza — na falach morza t cza przed tob p dzi i rozdziela mg y — co ujrzysz, jest twoim — brzegi, miasta i ludzie tobie si przynale — niebo jest twoim — chwale twojej niby nic nie zrówna. — * Ty grasz cudzym uszom niepoj te rozkosze. — Splatasz serca i rozwi zujesz gdyby wianek, igraszk palców twoich — zy wyciskasz — suszysz je umiechem i na nowo umiech str casz z ust na chwil — na chwil kilka — czasem na wieki. — Ale sam co czujesz? — ale sam co tworzysz? — co mylisz? — Przez ciebie p ynie strumie pi knoci, ale ty nie jeste pi knoci . — Biada ci — biada! — Dzieci , co p acze na onie mamki — kwiat polny, co nie wie o woniach swoich, wi cej ma zas ugi przed Panem od ciebie. — * Sk de powsta , marny cieniu, który zna o wietle dajesz, a wiat a nie znasz, nie widzia e, nie obaczysz? Kto ci stworzy w gniewie lub w ironii? — Kto ci da ycie nikczemne, tak zwodnicze, e potrafisz uda Anio a chwil , nim zagrz niesz w b oto, nim jak p az pójdziesz czo ga i zadusi si mu em? — Tobie i niewiecie jeden jest pocz tek — * Ale i ty cierpisz, cho twoja bole nic nie utworzy, na nic si nie zda. — Ostatniego n dzarza j k policzon mi dzy tony harf niebieskich. — Twoje rozpacze i westchnienia

opadaj na dó i Szatan je zbiera, dodaje w radoci do swoich k amstw i z udze — a Pan je kiedy zaprzeczy, jako one zaprzeczy y Pana. — * Nie przeto wyrzekam na ciebie, Poezjo, matko Piknoci i Zbawienia. — Ten tylko nieszczliwy, kto na wiatach pocztych, na wiatach, maj cych zgin , musi wspomina lub przeczuwa ciebie — bo jedno tych gubisz, którzy si powicili tobie, którzy si stali ywymi g osami twej chwa y. — * B ogos awiony ten, w którym zamieszka a, jak Bóg zamieszka w wiecie, niewidziany, nies yszany, w kadej czci jego okaza y, wielki, Pan, przed którym si uniaj stworzenia i mówi : „On jest tutaj”. — Taki ci bdzie nosi gdyby gwiazd na czole swoim, a nie oddzieli si od twej mi oci przepaci s owa. — On bdzie kocha ludzi i wyst pi mem poród braci swoich. — A kto ci nie dochowa, kto zdradzi za wczenie i wyda na marn rozkosz ludziom, temu sypniesz kilka kwiatów na g ow i odwrócisz si, a on zwid ymi si bawi i grobowy wieniec splata sobie przez ca e ycie. — Temu i niewiecie jeden jest pocz tek.

ANIO STRÓ Pokój ludziom dobrej woli — b ogos awiony poród stworze, kto ma serce — on jeszcze zbawion by moe. — ono dobra i skromna, zjaw si dla niego — i dzieci niechaj si urodzi w domu waszym. — CHÓR ZYCH DUCHÓW W drog, w drog, widma, le cie ku niemu! — Ty naprzód, ty na czele, cieniu na onicy, umar ej wczoraj, odwieony w mgle i ubrany w kwiaty, dziewico, kochanko poety, naprzód. — W drog i ty, s awo, stary orle wypchany w piekle, zdjty z palu, kdy ci strzelec zawiesi w jesieni — le i roztocz skrzyd a, wielkie, bia e od s oca, nad g ow poety. — Z naszych sklepów wynid, spróchnia y obrazie Edenu, dzie o Belzebuba — dziury zalepiem i rozwiedziemy pokostem — a potem, p ótno czarodziejskie, zwi si w chmur i le do poety — wnet si rozwi  naoko o niego, opasz go ska ami i wodami, na przemian noc i dniem. — Matko naturo, otocz poet! Wie — ko ció — nad ko cioem Anio Stró si koysze. [ANIO STRÓ]

Jeli dotrzymasz przysi gi na wieki, b dziesz bratem moim w obliczu Ojca niebieskiego. Wn trz ko cioa — wiadki — gromnica na otarzu. — KSIDZ Pami tajcie na to. — Wstaje para — M ciska r k ony i oddaje j krewnemu — wszyscy wychodz — on sam zostaje w ko ciele. [M] Zst pi em do ziemskich lubów, bom znalaz t , o której marzy em — przekl stwo mojej g owie, jeli j kiedy kocha przestan . — * Komnata pena osób — bal — muzyka — wiece — kwiaty. — Panna Moda walcuje i po kilku okr gach staje, przypadkiem napotyka m a w tumie i gow , opiera na jego ramieniu. PAN MODY Jake mi pi kna w os abieniu swoim — w nie adzie kwiaty i per y na w osach twoich — p oniesz ze wstydu i znuenia — o, wiecznie, wiecznie b dziesz pieni moj . — PANNA MODA B d wiern on tobie, jako matka mówi a, jako serce mówi. — Ale tyle ludzi jest tutaj — tak gor co i huczno. — PAN MODY Id z raz jeszcze w taniec, a ja tu sta b d i patrze na ci , jakem nieraz w myli patrza

na sun cych anio ów. — PANNA MODA Pójd , jeli chcesz, ale ju si prawie nie mam. — PAN MODY Prosz ci , moje kochanie. — Taniec i muzyka. * Noc pochmurna — Duch zy pod postaci dziewicy, lec c — [DUCH ZY] Niedawnom jeszcze biega a po ziemi w tak sam por — teraz gnaj mnie czarty i ka wi t udawa . — Kwiaty, odrywajcie si i le cie do moich w osów. — wieo i wdzi ki umar ych dziewic, rozlane w powietrzu, p yn ce nad mogi ami, le cie do jagód moich. —

Tu czarnow osa si rozsypuje — cienie jej puklów, zawinijcie mi nad czo em. — Pod tym kamieniem zgas ych dwoje ócz b kitnych — do mnie, do mnie ogie, co tla w nich! — Za tymi kraty sto gromnic si pali — ksin dzi pochowano — suknio at asowa, bia a jak mleko,oderwij si od niej! — Przez kraty leci suknia do mnie, trzepocz c si jak ptak — a dalej, a dalej. — * Pokój sypialny — lampa nocna stoi na stole i blisko o wieca M a pi cego obok ony. — M Sk de przybywasz, nie widziana, nie s yszana od dawna — jak woda p ynie, tak p yn twoje stopy, dwie fale bia e — pokój wi tobliwy na skroniach twoich — wszystko, com marzy i kocha , zesz o si w tobie. Gdzie jestem! — ha, przy onie — to moja ona. — S dzi em, e to ty jeste marzeniem moim, a otó po d ugiej przerwie wróci o ono i rónym jest od ciebie. — Ty dobra i mi a, ale tamta… Boe — co widz — na jawie — DZIEWICA Zdradzi e mnie. M Przeklta niech bdzie chwila, w której poj em kobiet, w której opuci em kochank lat m odych, myl myli moich, dusz duszy mojej… ONA Co si sta o — czy ju dzie — czy powóz zaszed ? — Wszak mamy jecha dzisiaj po róne sprawunki. — M Noc g ucha — pij — pij g boko. — ONA Moe zas ab nagle, mój drogi? Wstan i dam ci eteru M Zanij. — ONA Powiedz mi, drogi, co masz, bo g os twój niezwyczajny i gor czk nabieg y ci jagody. — M wieego powietrza mi trzeba. — Zosta si — przez Boga, nie chod za mn — nie wstawaj, powiadam ci raz jeszcze. — * Ogród przy wietle ksi yca — za parkanem ko ció . — M

Od dnia lubu mojego spa em snem odr twia ym, snem ar oków, snem fabrykanta Niemca przy onie Niemce — wiat ca y jako zasn woko o mnie na podobiestwo moje — jedzi em po krewnych, po doktorach, po sklepach, a e dzieci ma si mi narodzi , myla em o mamce. — Bije druga na wie y ko cioa. Do mnie, pastwa moje dawne, zaludnione, yj ce, garn ce si pod myl moj — s uchaj ce natchnie moich — niegdy odg os nocnego dzwonu by has em waszym. — Boe, czy Ty sam uwi ci zwi zek dwóch cia ? czy Ty sam wyrzek , e nic ich rozerwa nie zdo a, cho dusze si odepchn od siebie, pójd kada w swoj stron i cia a, gdyby dwa trupy, zostawi przy sobie? — Znowu jeste przy mnie — o moja — o moja, zabierz mnie z sob . — Jeli z udzeniem, jelim ci wymyli , a ty si utworzy a ze mnie i teraz objawiasz si mnie, nieche i ja b d mar , stan si mg i dymem, by zjednoczy si z tob . — DZIEWICA Pójdzieszli za mn , w którykolwiek dzie przylec po ciebie? — M O kadej chwili twoim jestem. — DZIEWICA Pami taj. — M Zosta si — nie rozpraszaj si jako sen. — Jeli pi knoci nad pi knociami, pomys em nad wszystkimi myli, czegó nie trwasz d uej od jednego yczenia, od jednej myli? — Okno otwiera si w przylegym domu. GOS KOBIECY Mój drogi, ch ód nocy spadnie ci na piersi; wracaj, mój najlepszy, bo mi t skno samej w tym czarnym, duym pokoju. — M Dobrze — zaraz. — Znik duch, ale obieca , e powróci, a wtedy egnaj mi, ogródku i domku, i ty, stworzona dla ogródka i domku, ale nie dla mnie. GOS Zmi uj si — coraz ch odniej nad rankiem. — M A dzieci moje — o Boe! *

Salon — dwie wiece na fortepianie — kolebka z u pionym dzieckiem w k cie — M  rozci gni ty na krze le, z twarz ukryt w d oniach — ona przy fortepianie. ONA By am u Ojca Beniamina, obieca mi si na pojutrze. — M Dzikuj ci. ONA Pos a am do cukiernika, eby kilka tort przysposobi , bo podobno duo goci sprosi na chrzciny — wiesz — takie czokoladowe, z cyfr Jerzego Stanis awa. — M Dzikuj ci. ONA Bogu dziki, e ju raz si odbdzie ten obrz dek — e Orcio nasz zupe nie chrzecijaninem si stanie — bo cho ju chrzczony z wody, zdawa o mi si zawsze, e mu nie dostaje czego. — pij, moje dzieci — czy ju si tobie co ni, e zrzuci e ko derk — ot, tak — teraz le tak. — Orcio mi dzisiaj niespokojny — mój maleki — mój liczny, pij. — M Parno — duszno — burza si gotuje — rych o tam ozwie si piorun, a tu pknie serce moje? — ONA Dzisiaj, wczoraj ach! mój ty Boe, i przez ca y tydzie, i ju od trzech tygodni, od miesi ca s owa nie rzek e do mnie — i wszyscy, których widz, mówi mi, e le wygl dam. — M Nadesz a godzina nic jej nie odwlecze.— Zdaje mi si owszem, e dobrze wygl dasz. ONA Tobie wszystko jedno, bo ju nie patrzysz na mnie, odwracasz si, kiedy wchodz, i zakrywasz oczy, kiedy siedz blisko. — Wczoraj by am u spowiedzi i przypomina am sobie wszystkie grzechy — a nie mog am nic znale takiego, co by ci obrazi mog o. — M Nie obrazi a mnie. ONA Mój Boe — mój Boe! M

Czuj, e powinienem ci kocha . — ONA Dobi e mnie tym jednym: „powinienem”. — Ach! lepiej wsta i powiedz — „nie kocham” — przynajmniej ju bd wiedzia a wszystko — wszystko. — Jego nie opuszczaj, a ja si na gniew twój powic — dziecko moje kochaj — dziecko moje, Henryku. — M Nie zwaaj na to, com powiedzia — napadaj mnie czsto z e chwile — nudy. — ONA O jedno s owo ci prosz — o jedn obietnic tylko — powiedz, e go zawsze kocha bdziesz. — M I ciebie, i jego — wierzaj mi. Cauje j w czoo — a ona go obejmuje ramionami — Wtem grzmot sycha — zaraz potem muzyk — akord po akordzie, i coraz dziksze. ONA Co to znaczy? Wchodzi Dziewica. [DZIEWICA] O mój luby, przynosz ci b ogos awiestwo i rozkosz — chod za mn . — O mój luby, odrzu ziemskie acuchy, które ci ptaj . — Ja ze wiata wieego, bez koca, bez nocy. — Jam twoja. — ONA Najwitsza Panno, ratuj mnie! — to widmo blade, jak umar y — oczy zgas e i g os jak skrzypienie woza, na którym trup ley. — M Twe czo o jasne, twój w os kwieciem przetykany, o luba. — ONA Ca un w szmatach opada jej z ramion. — M wiat o leje si naoko o ciebie — g os twój raz jeszcze — niechaj zagin potem. — DZIEWICA Ta, która ci wstrzymuje, jest z udzeniem. — Jej ycie znikome — jej mi o jako li , co ginie wród tysi ca zesch ych — ale ja nie przemin. — ONA Henryku, Henryku, zas o mnie, nie daj mnie — czuj siark i zaduch grobowy. —

M Kobieto z gliny i b ota, nie zazdro , nie potwarzaj — nie blu — patrz — to myl pierwsza Boga o tobie, ale ty posz a za rad w a i sta a si , czym jeste. — ONA Nie puszcz ci . — M O luba! rzucam dom i id za tob . — ONA Henryku — Henryku — * Chrzest — Go cie — Ojciec Beniamin — Ojciec Chrzestny — Matka Chrzestna — mamka z dzieckiem — na sofie na boku siedzi ona — w g bi s u cy. PIERWSZY GO  Dziwna rzecz, gdzie Hrabia si podzia . — DRUGI GO  Zaba amuci si gdzie lub pisze. — PIERWSZY GO  A Pani blada, niewyspana, s owa do nikogo nie przemówi a. TRZECI GO  Chrzest dzisiejszy przypomina mi bale, na które zaprosiwszy gospodarz, zgra si wili w karty, a potem goci przyjmuje z grzecznoci rozpaczy. — CZWARTY GO  Opuci em liczn ksi niczk — przyszed em — s dzi em, e b dzie sute niadanie, a zamiast tego, jako Pismo mówi, p acz i zgrzytanie z bów. — OJCIEC BENIAMIN Jerzy Stanis awie, przyjmujesz olej wi ty? OJCIEC I MATKA CHRZESTNA Przyjmuj . — JEDEN Z GO CI Patrzcie, wsta a i st pa, jak gdyby we nie. — DRUGI GO  Roztoczy a r ce przed si i chwiej c si idzie ku synowi. — TRZECI GO  Co mówicie! — Podajmy jej rami , bo zemdleje. — OJCIEC BENIAMIN Jerzy Stanis awie, wyrzekasz si Szatana i pychy jego?

OJCIEC I MATKA CHRZESTNA Wyrzekam si . — JEDEN Z GO CI Cyt — s uchajcie. —

ONA Gdzie ojciec twój, Orcio? — OJCIEC BENIAMIN Prosz nie przerywa . —

ONA B ogos awi ci , Orciu, b ogos awi , dzieci moje. — B d poet , aby ci ojciec kocha , nie odrzuci kiedy . — MATKA CHRZESTNA Ale pozwóle, moja Marysiu. —

ONA Ty ojcu zas uysz si i przypodobasz — a wtedy on twojej matce przebaczy. — OJCIEC BENIAMIN Bój si Pani Hrabina Boga. —

ONA Przeklinam ci , je li nie b dziesz poet . — GO CIE Co nadzwyczajnego zasz o w tym domu, wychodmy, wychodmy! — Tymczasem obrzd si ko czy — dzieci paczce odnosz do kolebki. OJCIEC CHRZESTNY Jerzy Stanis awie, dopiero co zosta chrze cijaninem i wszed do towarzystwa ludzkiego, a póniej zostaniesz obywatelem, a za staraniem rodziców i ask Bo znakomitym urz dnikiem — pami taj, e Ojczyzn kocha trzeba i e nawet za Ojczyzn zgin jest pi knie… Wychodz wszyscy. * Pikna okolica — wzgórza i asy — góry w oddali. M

Tegom  da , o to przez d ugie modli em si lata i nareszciem ju bliski mojego celu —

wiat ludzi zostawi em z ty u — niechaj sobie tam kada mrówka biey i bawi si db em swoim, a kiedy go opu ci, niech skacze ze z o ci lub umiera z alu. — GOS DZIEWICY T dy — t dy. —

* Góry i przepacie ponad morzem — gste chmury — burza. — M Gdzie mi si podzia a — nagle rozp yn y si wonie poranku, pogoda si za mi a — stoj na tym szczycie, otch a pode mn i wiatry hucz przeraliwie. — GOS DZIEWICY Do mnie, mój luby. M Jake ju daleko, a ja przesadzi nie zdo am przepaci. — GOS Gdzie skrzyd a twoje? — M Z y duchu, co si natrz sasz ze mnie, gardz tob . — GOS DRUGI U wiszaru góry twoja wielka dusza, niemiertelna, co jednym rzutem niebo przelecie mia a, ot kona! — i nieboga twoich stóp si prosi, by nie sz y dalej — wielka dusza — serce wielkie. — M Pokacie mi si , wecie posta , któr bym móg zgi i obali . — Jeli si was ul kn , bodajbym Jej nie otrzyma nigdy. — DZIEWICA Uwi  si d oni mojej i wzle . — M Có si dzieje z tob — kwiaty odrywaj si od skroni twoich i padaj na ziemi , a jak tylko si jej dotkn , lizgaj jak jaszczurki, czo gaj jak mije. — DZIEWICA Mój luby! — M Przez Boga, sukni wiatr zdar ci z ramion i rozdar w szmaty. — DZIEWICA Czemu si oci gasz? — M Deszcz kapie z w osów — koci nagie wyzieraj z ona. — DZIEWICA Obieca e — przysi g e — M

B yskawica zrzenice jej wyar a. — CHÓR DUCHÓW ZYCH Stara, wracaj do piek a — uwiod a serce wielkie i dumne, podziw ludzi i siebie samego. — Serce wielkie, id za lub twoj . — M Boe, czy Ty mnie za to pot pisz, em uwierzy , i Twoja pi kno przenosi o ca e niebo pi kno tej ziemi — za to, em ciga za ni i m czy si dla niej, aem sta si igrzyskiem szatanów! DUCH ZY S uchajcie, bracia — s uchajcie! — M Dobija ostatnia godzina. — Burza kr ci si czarnymi wiry — morze dobywa si na ska y i ci gnie ku mnie — niewidoma si a pcha mnie coraz dalej — coraz bliej —z ty u t um ludzi wsiad mi na barki i prze ku otch ani. — DUCH ZY Radujcie si , bracia — radujcie! — M Na próno walczy — rozkosz otch ani mnie porywa — zawrót w duszy mojej — Boe — wróg Twój zwyci a! — ANIO STRÓ Pokój wam, ba wany, uciszcie si . — W tej chwili na g ow dzieci cia twego zlewa si woda wi ta. — Wracaj do domu i nie grzesz wi cej. — Wracaj do domu i kochaj dzieci twoje. — * Salon z fortepianem — wchodzi M — Su cy ze wiec za nim. — M Gdzie Pani? SUGA JW. Pani s aba. — M By em w jej pokoju — pusty. — SUGA Jasny Panie, bo JW. Pani tu nie ma. M A gdzie?

SUGA Odwieli j wczoraj… M

Gdzie? SUGA Do domu wariatów. M

S uchaj, Mario, moe ty udajesz, skry a si gdzie, eby mnie ukara ? Ozwij si , prosz ci — Mario — Marysiu — Nie — nikt nie odpowiada. — Janie — Katarzyno! — Ten dom ca y og uch — oniemia . — T , której przysi g em na wierno i szcz cie, sam str ci em do rz du pot pionych ju na tym wiecie. — Wszystko, czegom si dotkn , zniszczy em i siebie samego zniszcz w kocu. — Czy na to piek o mnie wypuci o, bym troch d uej by jego ywym obrazem na ziemi? Na jakieje poduszce ona dzi g ow po oy? — Jakie dwi ki otocz j w nocy? — Skowyczenia i piewy ob kanych. Widz j — czo o, na którym zawsze myl spokojna, witaj ca — uprzejma — przeziera a — pochylone trzyma — a myl dobr swoj pos a a w nieznane obszary, moe za mn , i b ka si biedna, i p acze. — GOS SKDSI Dramat uk adasz. — M

Ha! — mój Szatan si odzywa — Tatara mi osiod a — p aszcz mój i pistolety! — * Dom obkanych, w górzystej okolicy. — Ogród wokoo. —

ONA DOKTORA — Moe Pan krewny Hrabiny. — M

Jestem przyjacielem jej m a, on mnie tu przys a . —

ONA DOKTORA Prosz Pana — wiele sobie z niej obiecywa nie sposób — mój m  wyjecha , by by to lepiej wy uszczy — przywieli j zawczoraj — by a w konwulsjach. — Jakie gor co. — Mamy duo chorych — adnego jednak tak niebezpiecznie, jak ona. — Imainuj sobie Pan, ten instytut kosztuje nas ze dwakro sto tysi cy. — Patrz Pan, jaki widok na góry — ale Pan, widz , niecierpliwy — wi c to nieprawda, e jakóbinyjej m a porwali w nocy?

— Prosz Pana. — * Pokój — kratowane okno — kilka krzese — óko — ona na kanapie. — M

Chc by z ni sam na sam. — GOS ZZA DRZWI Mój m  by si gniewa , gdyby… M

Daje mi W. Pani pokój! — GOS ZNAD SUFITU W acuchy sp talicie Boga. — Jeden ju umar na krzyu. — Ja drugi Bóg, i równie wród katów. — GOS SPOD PODOGI Na rusztowanie g owy królów i panów — ode mnie poczyna si wolno ludu. — GOS ZZA PRAWEJ CIANY Kl kajcie przed królem, panem waszym. — GOS ZZA LEWEJ CIANY Kometa na niebie ju b yska — dzie strasznego s du si zblia. — M

Czy mnie poznajesz, Mario? —

ONA Przysi g am ci na wierno do grobu. — M

Chod — daj mi rami , wyjdziemy. —

ONA Nie mog si podnie — dusza opuci a cia o moje, wst pi a do g owy. — M

Pozwól, wynios ciebie. —

ONA Dozwól chwil kilka jeszcze, a stan si godn ciebie. — M

Jak to?

ONA Modli am si trzy nocy i Bóg mnie wys ucha . — M

Nie rozumiem ci . —

ONA Od kiedym ci straci a, zasz a odmiana we mnie — „Panie Boe” mówi am i bi am si w piersi, i gromnic przystawia am do piersi, i pokutowa am, „spu na mnie ducha poezji” i trzeciego dnia z rana sta am si poet . — M Mario — ONA Henryku, mn teraz ju nie pogardzisz — jestem pe na natchnienia — wieczorami ju mnie nie b dziesz porzuca . — M Nigdy, nigdy. — ONA Patrz na mnie. — Czy nie zrówna am si z tob ? — Wszystko pojm , zrozumiem, wydam, wygram, wypiewam. — Morze, gwiazdy, burza, bitwa. — Tak, gwiazdy, burza, morze — ach! wymkn o mi si jeszcze co — bitwa. — Musisz mnie zaprowadzi na bitw — ujrz i opisz — trup, ca un, krew, fala, rosa, trumna. — Nieskoczono mnie obleje I jak ptak, w nieskoczonoci B

kit skrzyd ami rozwiej I lec c, si rozemdlej W czarnej nicoci. — M Przekl stwo — przekl stwo! — ONA Henryku mój, Henryku, jakem szcz liwa. — GOS SPOD POSADZKI Trzech królów w asn r k zabi em — dziesi ciu jest jeszcze — i ksi y stu piewaj cych msz . — GOS Z LEWEJ STRONY S oce trzeci cz  blasku straci o — gwiazdy zaczynaj potyka si po drogach swoich — niestety — niestety. M Dla mnie ju nadszed dzie s du. ONA Rozjanij czo o, bo smucisz mnie na nowo. — Czegó ci nie dostaje? — Wiesz, powiem ci co jeszcze.

M Mów, a wszystkiego dope ni. ONA Twój syn bdzie poet . M Co? ONA Na chrzcie ksi dz mu da pierwsze imi — poeta — a nastpne znasz, Jerzy Stanis aw. — Jam to sprawi a — b ogos awi am, doda am przeklstwo — on bdzie poet . — Ach, jake ci kocham, Henryku. GOS Z SUFITU Daruj im, Ojcze, bo nie wiedz , co czyni . ONA Tamten dziwne cierpi ob kanie — nieprawda? M Najdziwniejsze. ONA On nie wie, co gada, ale ja ci og osz, co by by o, gdyby Bóg oszala Wszystkie wiaty lec to na dó , to w gór — cz owiek kady, robak kady krzyczy — „Ja Bogiem” — i co chwila jeden po drugim konaj — gasn komety i s oca. — Chrystus nas ju nie zbawi — krzy swój wzi w rce obie i rzuci w otch a. Czy s yszysz, jak ten krzy, nadzieja milionów, rozbija si o gwiazdy, amie si, pka, rozlatuje w kawa ki, a coraz niej i niej — a tuman wielki powsta z jego od amków — Najwitsza Bogarodzica jedna si jeszcze modli i gwiazdy, Jej s uebnice, nie odbieg y Jej dot d — ale i Ona pójdzie, kdy idzie wiat ca y. — M Mario, moe chcesz widzie syna? — ONA Jam mu skrzyd a przypi a, pos a a midzy wiaty, by si napoi wszystkim, co pikne i straszne, i wynios e. — On wróci kiedy i uraduje ciebie. — Ach! M le tobie? ONA W g owie mi kto lamp zawiesi i lampa si ko ysze — nieznonie. — M Mario moja najdrosza, b de mi spokojna, jako dawniej by a. —

ONA Kto jest poet , ten nie yje d ugo. M

Hej! ratunku — pomocy! — Wpadaj kobiety i ona Doktora.

ONA DOKTORA Pigu ek — proszków! — Nie — nic zsiad ego — owszem, p ynne jakie lekarstwo. — Ma gosiu, bie do apteczki! — Pan sam temu przyczyn — mój m  mnie wy aje. —

ONA egnam ci, Henryku. —

ONA DOKTORA To JW. Hrabia sam w osobie swojej! M

Mario, Mario! —

ONA Dobrze mi, bo umieram przy tobie. —

ONA DOKTORA Jaka czerwona. — Krew rzuci a si do mózgu. M

Ale jej nic nie bdzie! Wchodzi Doktor i zbli a si do kanapy. DOKTOR Ju jej nic nie ma — umar a. —

CZ DRUGA Czemu, o dzieci, nie hasasz na kijku, nie bawisz si lalk , much nie mordujesz, nie wbijasz na pal motyli, nie tarzasz si po trawnikach, nie kradniesz akoci, nie oblewasz zami wszystkich liter od A do Z? — Królu much i motyli, przyjacielu poliszynela, czarcie maleki, czemu tak podobny do anio ka? — Co znacz twoje b kitne oczy, pochylone, cho ywe, pe ne wspomnie, cho ledwo kilka wiosen przesz o ci nad g ow ? — Sk d czo o opierasz na r czkach bia ych i zdajesz si marzy , a jako kwiat obarczony ros , tak skroni twoje obarczone mylami? — * A kiedy si zarumienisz, p oniesz jak stulistna róa i, pukle odwijaj c w ty , wzroczkiem sigasz do nieba — powiedz, co s yszysz, co widzisz, z kim rozmawiasz wtedy? — Bo na twe czo o wystpuj zmarszczki, gdyby cieniutkie nici, p yn ce z niewidzialnego k bka

— bo w oczach twoich janieje iskra, której nikt nie rozumie — a mamka twoja p acze i wo a na ciebie, i myli, e jej nie kochasz — a znajomi i krewni wo aj na ciebie i myl , e ich nie poznajesz — twój ojciec jeden milczy i spogl da ponuro, a za mu si zakr ci i znowu gdzie przepadnie. — * Lekarz wzi ci za puls, liczy bicia i og osi , e masz nerwy. — Ojciec Chrzestny ciast ci przyniós , poklepa po ramieniu i wróy , e b dziesz obywatelem poród wielkiego narodu. — Profesor przyst pi i maca g ow twoj , i wyrzek , e masz zdatno do nauk cis ych. — Ubogi, któremu da grosz, przechodz c, do czapki, obieca ci pi kn on na ziemi i koron w niebie. — Wojskowy przyskoczy , porwa i podrzuci , i krzykn : „B dziesz pu kownikiem”. — Cyganka d ugo czyta a d o twoj praw i lew , nic wyczyta nie mog a; j cz c odesz a, dukata wzi nie chcia a. — Magnetyzer palcami ci wion w oczy, d ugimi palcami twarz ci okr y i przel k si , bo czu , e sam zasypia. — Ksi dz gotowa ci do pierwszej spowiedzi — i chcia ukl c przed tob , jak przed obrazkiem. — Malarz nadszed , kiedy si gniewa i tupa nókami; nakreli z ciebie szatanka i posadzi ci na obrazie dnia s dnego mi dzy wykl tymi duchami. — * Tymczasem wzrastasz i pi kniejesz — nie ow wieoci dziecistwa mleczn i poziomkow , ale pi knoci dziwnych, niepoj tych myli, które chyba z innego wiata p yn ku tobie — bo cho cz sto oczy masz gasn ce, niade lica, zgi te piersi, kady, co spojrzy na ciebie, zatrzyma si i powie: „Jakie liczne dzieci !” — Gdyby kwiat, co wi dnie, mia dusz z ognia i natchnienie z nieba, gdyby na kadym listku, chyl cym si ku ziemi, anielska myl lea a miasto kropli rosy, ten kwiat by by do ciebie podobnym, o dzieci moje — moe takie bywa y przed upadkiem Adama. —

Cmentarz — M i Orcio przy grobie w gotyckie filary i wieyczki. M Zdejm kapelusik i módl si za dusz matki. — ORCIO Zdrowa Panno Maryjo, aski Boej pe na, Królowa niebios, Pani wszystkiego, co kwitnie na ziemi, po polach, nad strumieniami… M Czego odmieniasz s owa modlitwy — módl si , jak ci nauczono, za matk , która temu dziesi lat w anie o tej samej godzinie skona a.

ORCIO Zdrowa Panno Maryjo, aski Boej pe na, Pan z Tob , b ogos awiona mi dzy Anio ami, i kady z nich, kiedy przechodzisz, t cz jedn z skrzyde swych wydziera i rzuca pod stopy Twoje. — Ty na nich, jak gdyby na falach… M Orcio! — ORCIO Kiedy mi te s owa si nawijaj i bol w g owie tak, e, prosz Papy, musz je powiedzie . — M Wsta, taka modlitwa nie idzie do Boga. — Matki nie pami tasz — nie moesz jej kocha . — ORCIO Widuj bardzo cz sto Mam . — M Gdzie, mój maleki? — ORCIO We nie, to jest, niezupe nie we nie, ale tak, kiedy zasypiam, na przyk ad zawczoraj. — M Dziecko moje, co ty gadasz? ORCIO By a bardzo bia a i wychud a. — M A mówi a co do ciebie? ORCIO Zdawa o mi si , e si przechadza po wielkiej i szerokiej ciemnoci, sama bardzo bia a, i mówi a: Ja b kam si wsz dzie, Ja wsz dzie si wdzieram, Gdzie wiatów kraw dzie, Gdzie anio ów pienie, I dla ciebie zbieram Kszta tów roje, O dzieci moje! Myli i natchnienie. I od duchów wyszych,

I od duchów niszych Farby i odcienie, Dwi ki i promienie Zbieram dla ciebie, By ty, o synku mój! By , jako s w niebie, I ojciec twój Kocha ciebie — Widzi Ojciec, e pami tam s owo w s owo — prosz kochanego Papy, ja nie k ami . — M Mario, czy dzieci w asne chcesz zgubi , mnie dwoma zgonami obarczy ?… Co ja mówi ? Ona gdzie w niebie, cicha i spokojna, jak za ycia na ziemi — marzy si tylko temu biednemu ch opi ciu. — ORCIO I teraz s ysz g os jej, lecz nic nie widz . — M Sk d — w której stronie? — ORCIO Jak gdyby od tych dwóch modrzewi, na które pada wiat o zachodz cego s oca. — Ja napoj Usta twoje Dwi kiem i pot g , Czo o przyozdobi Jasnoci wst g , I matki mi oci Obudz w tobie Wszystko, co ludzie na ziemi, anieli w niebie Nazwali pi knoci , — By ojciec twój, O synku mój! Kocha ciebie — M Czy myli ostatnie przy zgonie towarzysz duszy, cho dostanie si do nieba — moe by duch szcz liwym, wi tym i ob kanym zarazem? — ORCIO G os Mamy s abieje, ginie ju prawie za murem ko tnicy, ot tam — tam — jeszcze

powtarza — O synku mój! By ojciec twój Kocha ciebie — M Boe, zmi uj si nad dzieckiem naszym, którego, zda si , e w gniewie Twoim przeznaczy e szalestwu i za wczesnej mierci. — Panie, nie wydzieraj rozumu w asnym stworzeniom, nie opuszczaj wi ty, które Sam wybudowa Sobie — spojrzyj na m ki moje, i anio ka tego nie wydawaj piek u — mnie przynajmniej obdarzy si na wytrzymanie nat oku myli, nami tnoci i uczu , a jemu? — da e cia o do paj czyny podobne, które lada myl wielka rozerwie — o Panie Boe — o Boe! — Od lat dziesi ciu dnia spokojnego nie mia em — nas a e wielu ludzi na mnie, którzy mi szcz cia winszowali, zazdrocili, yczyli — spuci e na mnie grad boleci i znikomych obrazów, i przeczuciów, i marze — aska Twoja na rozum spad a, nie na serce moje — dozwól mi dzieci ukocha w pokoju, i niechaj stanie mir ju mi dzy Stwórc i stworzonym. — Synu, przeegnaj si i chod ze mn . Wieczny odpoczynek. Wychodz. * Spacer — damy i kawalerowie — Filozof — M. FILOZOF Powtarzam, i to jest nieodbit , samowoln wiar we mnie, e czas nadchodzi wyzwolenia kobiet i Murzynów. — M Pan masz racj . FILOZOF I wielkiej do tego odmiany w towarzystwie ludzkim w szczególnoci i w ogólnoci — z czego wywodz odrodzenie si rodu ludzkiego przez krew i zniszczenie form starych. — M Tak si Panu wydaje? — FILOZOF Podobnie jako glob nasz si prostuje lub pochyla na osi swojej przez nag e rewolucje. — M Czy widzisz to drzewo spróchnia e? — FILOZOF Z m odymi listkami na dolnych ga zkach. —

M Dobrze. — Jak s dzisz — wiele lat jeszcze sta moe? FILOZOF Czy ja wiem? — Rok — dwa lata. — M A jednak dzisiaj wypuci o z siebie kilka listków wieych, cho korzenie gnij coraz bardziej. — FILOZOF Có z tego? — M Nic — tylko, e gruchnie i pójdzie precz na w gle i popió , bo nawet stolarzowi nie zda si na nic. — FILOZOF Przecie nie o tym mowa. — M Jednak to obraz twój i wszystkich twoich, i wieku twego, i teorii twojej. — Przechodz. * Wwóz pomidzy górami. M Pracowa em lat wiele na odkrycie ostatniego koca wszelkich wiadomoci, rozkoszy i myli, i odkry em — próni grobow w sercu moim — znam wszystkie uczucia po imieniu, a adnej  dzy, adnej wiary, mi oci nie ma we mnie — jedno kilka przeczuciów kr y w tej pustyni — o synu moim, e olepnie — o towarzystwie, w którym wzros em, e rozprz gnie si — i cierpi tak, jak Bóg jest szcz liwy, sam w sobie, sam dla siebie. — GOS ANIOA STRÓA Schorza ych, zg odnia ych, rozpaczaj cych pokochaj blinich twoich, biednych blinich twoich, a zbawion b dziesz. M Kto si odzywa? — MEFISTO K aniam unienie — lubi czasem zastanawia podrónych darem, który natura osadzi a we mnie. — Jestem brzuchomowca. — M Na kopersztychu podobn twarz gdzie widzia em. —

MEFISTO Hrabia ma dobr pami . — Niech bdzie pochwalon — M Na wieki wieków — amen. — MEFISTO Ty i g upstwo twoje. — M Biedne dzieci, dla win ojca, dla sza u matki przeznaczone wiecznej lepocie — nie dope nione, bez namitnoci, yj ce tylko marzeniem, cie przelatuj cego anio a, rzucony na ziemi i b dz cy w znikomoci swojej. — Jaki ogromny orze wzbi si nad miejscem, w którym ten cz owiek znikn ! — ORZE Witam ci — witam. M Leci ku mnie, ca y czarny — wist jego skrzyde jako wist tysi ca kul w boju. — ORZE Szabl ojców twoich bij si o ich cze i potg. M Roztoczy si nade mn — wzrokiem wa grzechotnika ssie mi rzenice — ha! rozumiem ciebie. — ORZE Nie ustpuj, nie ust p nigdy — a wrogi twe, pod e wrogi twe pójd w py . — M egnam ci wród ska , pomidzy którymi znikasz — b d co b d, fa sz czy prawda, zwycistwo czy zaguba, uwierz tobie, pos anniku chwa y. — Przesz oci, b d mi ku pomocy — a jeli duch twój wróci do ona Boga, niechaj si znów oderwie, wst pi we mnie, stanie si myl , si i czynem. — Id, pod y gadzie — jako str ci em ciebie i nie ma alu po tobie w naturze, tak oni wszyscy stocz si w dó i po nich alu nie bdzie — s awy nie zostanie — adna chmura si nie odwróci w egludze, by spojrze za sob na tylu synów ziemi, gin cych pospo u. — Oni naprzód — ja potem. — B kicie niezmierzony, ty ziemi obwijasz — ziemia niemowlciem, co zgrzyta i p acze

— ale ty nie drysz, nie s uchasz jej, ty p yniesz w nieskoczono swoj . — Matko naturo, b d mi zdrowa — id si na cz owieka przetworzy , walczy id z braci moj . * Pokój. — M — Lekarz — Orcio. M Nic mu nie pomogli — w Panu ostatnia nadzieja. — LEKARZ Bardzo mi zaszczytnie… M Mów panu, co czujesz. — ORCIO Ju nie mog ciebie, Ojcze, i tego pana rozpozna — iskry i nicie czarne lataj przed moimi oczyma, czasem z nich wydobdzie si na kszta t cieniutkiego wa — i nu robi si chmura ó ta — ta chmura w gór podleci, spadnie na dó , prynie z niej tcza — i to nic mnie nie boli. — LEKARZ Sta, Panie Jerzy, w cieniu — wiele Pan lat masz? — M Skoczy czternacie. — LEKARZ Teraz odwró si do okna. — M A có? LEKARZ Powieki przeliczne, bia ka przeczyste, y y wszystkie w porz dku, muszku y w sile. — miej si Pan z tego — Pan bdziesz zdrów jak ja. — Nie ma nadziei. — Sam Pan Hrabia przypatrz si rzenicy — nieczu a na wiat o — os abienie zupe ne nerwu optycznego. — ORCIO Mg zachodzi mi wszystko — wszystko. — M Prawda — rozwarta — Szara — bez ycia. — ORCIO Kiedy spuszcz powieki, wicej widz ni z otwartymi oczyma. —

LEKARZ Myl w nim cia o przepsu a — naley si ba katalepsji. — M

Wszystko, co za dasz — pó mojego maj tku — LEKARZ Dezorganizacja nie moe si zreorganizowa . — Najniszy s uga Pana Hrabiego, musz jecha zdj jednej pani katarakt . — M

Zmi uj si , nie opuszczaj nas jeszcze. — LEKARZ Moe Pan ciekawy nazwiska tej choroby? M

I adnej, adnej nie ma nadziei? LEKARZ Zowie si po grecku, amaurosis. Jest to lepota spowodowana chorob czy uszkodzeniem nerwu wzrokowego lub zmianami w mózgu. — M

Ale ty widzisz jeszcze cokolwiek? ORCIO S ysz g os twój, Ojcze. — M

Spojrzyj w okno, tam s oce, pogoda. — ORCIO Pe no postaci mi si wije mi dzy rzenic a powiek — widz twarze widziane, znajome miejsca — karty ksi ek czytanych. — M

To widzisz jeszcze? ORCIO Tak, oczyma duszy, lecz tamte pogas y. — M

Przed kim ukl k em — gdzie mam si upomnie o krzywd mojego dziecka? — Milczmy raczej — Bóg si z modlitw, Szatan z przekl stw mieje. — GOS SKDSI Twój syn poet — czegó  dasz wi cej? * Lekarz — Ojciec Chrzestny

OJCIEC CHRZESTNY Zapewnie, to wielkie nieszcz cie by lepym. — LEKARZ I bardzo nadzwyczajne w tak m odym wieku. — OJCIEC CHRZESTNY By zawsze s abej kompleksji, i matka jego umar a nieco… tak… LEKARZ Jak to? OJCIEC CHRZESTNY Poniek d tak — Wa Pan rozumiesz — bez pi tej klepki. — M wchodzi. M Przepraszam Pana, em go prosi o tak pónej godzinie, ale od kilku dni mój biedny syn budzi si zawsze oko o dwunastej, wstaje i przez sen mówi — prosz za mn . — LEKARZ Chodmy. — Jestem bardzo ciekawy owego fenomenu. — * Pokój sypialny. — Suca — Krewni — Ojciec Chrzestny — Lekarz — M. — KREWNY Cicho. — DRUGI Obudzi si , a nas nie s yszy. LEKARZ Prosz Panów nic nie mówi . — OJCIEC CHRZESTNY To rzecz arcydziwna. — ORCIO O Boe — Boe. — KREWNY Jak powoli st pa. — DRUGI Jak trzyma r ce za oone na piersiach. — TRZECI Nie mrugnie powiek — ledwo e usta roztwiera, a przecie g os ostry, przeci g y z nich si dobywa. — SUCY

Jezusie Nazareski! ORCIO Precz ode mnie ciemnoci — jam si urodzi synem wiat a i pieni — co chcecie ode mnie? — czego  dacie ode mnie? — Nie poddam si wam, cho wzrok mój ulecia z wiatrami i goni gdzie po przestrzeniach — ale on wróci kiedy, bogaty w promienie gwiazd, i oczy moje rozogni p omieniem. — OJCIEC CHRZESTNY Tak jak nieboszczka, plecie sam nie wie co — to widok bardzo zastanawiaj cy. — LEKARZ Zgadzam si z Panem Dobrodziejem. — MAMKA Najwi tsza Panno Cz stochowska, we mi oczy i daj jemu. — ORCIO Matko moja, prosz ci — matko moja, nalij mi teraz obrazów i myli, bym y

wewn trz, bym stworzy drugi wiat w sobie, równy temu, jaki postrada em. — KREWNY Co mylisz, bracie, to wymaga rady familijnej. — DRUGI Czekaj — cicho. — ORCIO Nie odpowiadasz mi — o matko! nie opuszczaj mnie. — LEKARZ Obowi zkiem moim jest prawd mówi . — OJCIEC CHRZESTNY Tak jest — to jest obowi zkiem — i zalet lekarzy, Panie Konsyliarzu. LEKARZ Paski syn ma pomieszanie zmys ów, po czone z nadzwyczajn draliwoci nerwów, co niekiedy sprawia, e tak powiem, stan snu i jawu zarazem, stan podobny do tego, który oczewicie tu napotykamy. — M Boe, patrz, on Twoje s dy mi t umaczy. — LEKARZ Chcia bym pióra i ka amarza — Cerasi laurei dwa grana etc. etc. … M W tamtym pokoju Pan znajdziesz — prosz wszystkich, by wyszli. — GOSY POMIESZANE

Dobranoc — dobranoc — do jutra — ORCIO Dobrej nocy mi ycz — mówcie o d ugiej nocy — o wiecznej moe — ale nie o dobrej, nie o szcz liwej. — M

Wesprzyj si na mnie, odprowadz ci do óka. — ORCIO Ojcze, co to si ma znaczy ? — M

Okryj si dobrze i zanij spokojnie, bo doktor mówi, e wzrok odzyskasz. — ORCIO Tak mi niedobrze — sen mi przerwa y g osy czyje. — M

Niech moje b ogos awiestwo spoczywa na tobie — nic ci wi cej da nie mog , ni szcz cia, ni wiat a, ni s awy — a dobija godzina, w której b d musia walczy , dzia a z kilkoma ludmi przeciwko wielu ludziom. — Gdzie si ty podziejesz, sam jeden i wród stu przepaci, lepy, bezsilny, dzieci i poeto zarazem, biedny piewaku bez s uchaczy, yj cy dusz za obr bami ziemi, a cia em przykuty do ziemi — o ty nieszcz liwy, najnieszcz liwszy z anio ów, o ty mój synu? — MAMKA Pan Konsyliarz kae JW. Pana prosi . — M

Dobra moja Katarzyno, zosta si przy ma ym. —

CZ TRZECIA Do pieni — do pieni. Kto j zacznie, kto jej dokoczy? — Dajcie mi przesz o , zbrojn w stal, powiewn rycerskimi pióry. — Gotyckie wiee wywo am przed oczy wasze — rzuc cie katedr wi tych na g owy wam. — Ale to nie to — tego ju nigdy nie b dzie. — * Ktokolwiek jeste, powiedz mi, w co wierzysz — atwiej by ycia si pozby , ni wiar jak wynalaz , wzbudzi wiar w sobie. Wstydcie si , wstydcie wszyscy, mali i wielcy, — a mimo was, mimo ecie mierni i n dzni, bez serca i mózgu, wiat d y ku swoim celom, rwie za sob , p dzi przed si , bawi si z wami, przerzuca, odrzuca — walcem wiat si toczy, pary znikaj i powstaj , wnet zapadaj , bo lisko — bo krwi duo — krew

wsz dzie — krwi duo, powiadam wam. — * Czy widzisz owe t umy, stoj ce u bram miasta wród wzgórzów i sadzonych topoli — namioty rozbite — zastawione deski, d ugie, okryte mi siwem i napojami, podparte pniami, dr gami. — Kubek lata z r k do r k — a gdzie ust si dotknie, tam g os si wydob dzie, groba, przysi ga lub przekl stwo. — On lata, zawraca, kr y, tacuje, zawsze pe ny, brz cz c, b yszcz c, wród tysi ców. — Niechaj yje kielich pijastwa i pociechy! — * Czy widzicie, jak oni czekaj niecierpliwie — szemrz mi dzy sob , do wrzasków si gotuj — wszyscy n dzni, ze znojem na czole, z rozczuchranymi w osy, w achmanach, z spiek ymi twarzami, z d oniami pomarszczonymi od trudu — ci trzymaj kosy, owi potrz saj m otami, heblami — patrz — ten wysoki trzyma topór spuszczony — a tamten stemplem elaznym nad g ow powija; dalej w bok pod wierzb ch opi ma e wiszni do ust k adzie, a d ugie szyd o w prawej r ce ciska. — Kobiety przyby y take, ich matki, ich ony, g odne i biedne jak oni, zwi d e przed czasem, bez ladów pi knoci — na ich w osach kurzawa bitej drogi — na ich onach poszarpane odziee — w ich oczach co gasn cego, ponurego, gdyby przedrzenianie wzroku — ale wnet si oywi — kubek lata wsz dzie, obiega wsz dzie. — Niech yje kielich pijastwa i pociechy! — * Teraz szum wielki powsta w zgromadzeniu — czy to rado , czy rozpacz? — kto rozpozna jakie uczucie w g osach tysi ców? — Ten, który nadszed , wst pi na stó , wskoczy na krzes o i panuje nad nimi, mówi do nich. — G os jego przeci g y, ostry, wyrany — kade s owo rozeznasz, zrozumiesz — ruchy jego powolne, atwe, wtóruj s owom, jak muzyka pieni — czo o wysokie, przestronne, w osa jednego na czaszce nie masz, wszystkie wypad y, str cone mylami — skóra przysch a do czaszki, do liców, ó tawo si wcina pomi dzy kocie i muszku y — a od skroni broda czarna wiecem twarz opasuje — nigdy krwi, nigdy zmiennej barwy na licach — oczy niewzruszone, wlepione w s uchaczy — chwili jednej zw tpienia, pomieszania nie dojrze ; a kiedy rami wzniesie, wyci gnie, wyt y ponad nimi, schylaj g owy, zda si , e wnet ukl kn przed tym b ogos awiestwem wielkiego rozumu — nie serca — precz z sercem, z przes dami, a niech yje s owo pociechy i mordu! — * To ich wciek o , ich kochanie, to w adzca ich dusz i zapa u — on obiecuje im chleb i zarobek — krzyki si wzbi y, rozci gn y, p k y po wszystkich stronach — „Niech yje Pankracy! — chleba nam, chleba, chleba!” — A u stóp mówcy opiera si na stole

przyjaciel czy towarzysz, czy s uga. — * Oko wschodnie, czarne, cieniowane d ugimi rzsy — ramiona obwis e, nogi uginaj ce si, cia o niedo nie w bok schylone — na ustach co lubienego, co z oliwego, na palcach z ote piercienie — i on take g osem chrapliwym wo a — „Niech yje Pankracy!” — Mówca ku niemu na chwil wzrok obróci . — „Obywatelu przechrzto, podaj mi chustk”. — * Tymczasem trwaj poklaski i wrzaski. — „Chleba nam, chleba, chleba! — mier panom, mier kupcom — chleba, chleba!” — Szaas — lamp kilka — ksiga rozwarta na stole Przechrzty. PRZECHRZTA Bracia moi podli, bracia moi mciwi, bracia kochani, ssajmy karty Talmudu jako pier mleczn , pier ywotn , z której si a i miód p ynie dla nas, dla nich gorycz i trucizna. CHÓR PRZECHRZTÓW Jehowa pan nasz, a nikt inny. — On nas porozrzuca wszdzie, On nami, gdyby splotami niezmiernej gadziny, oplót wiat czcicielów Krzya, panów naszych, dumnych, g upich, niepimiennych. — Po trzykro plumy na zgub im — po trzykro przeklstwo im. PRZECHRZTA Cieszmy si, bracia moi. — Krzy, wróg nasz, podcity, zbutwia y, stoi dzi nad ka u krwi, a jak raz si powali, nie powstanie wicej. — Dot d pany go broni . CHÓR Dope nia si praca wieków, praca nasza markotna, bolesna, zawzita. — mier panom — po trzykro plumy na zgub im — po trzykro przeklstwo im! PRZECHRZTA Na wolnoci bez adu, na rzezi bez koca, na zatargach i z ociach, na ich g upstwie i dumie osadzim potg Izraela — tylko tych panów kilku — tych kilku jeszcze zepchn w dó — trupy ich przysypa rozwalinami Krzya. — CHÓR Krzy znami wite nasze — woda chrztu po czy a nas z ludmi — uwierzyli pogardzaj cy mi oci pogardzonych. — Wolno ludzi prawo nasze — dobro ludu cel nasz — uwierzyli synowie chrzecijan w synów Kajfasza. —Przed wiekami wroga umczyli ojcowie nasi — my go na nowo dzi umczym i nie zmartwychwstanie wicej. —

PRZECHRZTA Chwil kilka jeszcze, jadu mii kropel kilka jeszcze — a wiat nasz, nasz, o bracia moi! — CHÓR Jehowa Pan Izraela, a nikt inny. — Po trzykro plumy na zgub ludom — po trzykro przekl stwo im. — Sycha stukanie. PRZECHRZTA Do roboty waszej — a ty, wi ta ksi go, precz st d, by wzrok przekl tego nie zbrudzi

kart twoich. — Kto tam? GOS ZZA DRZWI Swój — W imieniu Wolnoci, otwieraj. — PRZECHRZTA Bracia, do m otów i powrozów. — LEONARD Dobrze, Obywatele, e czuwacie i ostrzycie pugina y na jutro. — A ty co robisz w tym k cie? — JEDEN Z PRZECHRZTÓW Stryczki, Obywatelu. — LEONARD Masz rozum, bracie — kto od elaza nie padnie w boju, ten na ga

zi skona. — PRZECHRZTA Mi y Obywatelu Leonardzie, czy sprawa pewna na jutro? — LEONARD Ten, który myli i czuje najpot niej z nas wszystkich, wzywa ci na rozmow przeze mnie. — On ci sam na to pytanie odpowie. — PRZECHRZTA Id — a wy nie ustawajcie w pracy — Jankielu, pilnuj ich dobrze. — CHÓR PRZECHRZTÓW Powrozy i sztylety, kije i pa asze, r k naszych dzie o, wyjdziecie na zatrat im — oni panów zabij po b oniach — rozwiesz po ogrodach i borach — a my ich potem zabijem, powiesim. — Pogardzeni wstan w gniewie swoim, w chwa

Jehowy si ustroj ; s owo Jego zbawienie, mi o Jego dla nas zniszczeniem dla wszystkich. — Plumy po trzykro na zgub im, po trzykro przekl stwo im! — * Namiot — porozrzucane butelki, kielichy.

PANKRACY Pi dziesi ciu hula o tu przed chwil i za kadym s owem moim krzycza o — Vivat — czy cho jeden zrozumia my li moje? — poj koniec drogi, u pocz tku której ha asuje? — Ach! servile imitatorum pecus. — Wchodzi Leonard i Przechrzta. Czy znasz hrabiego Henryka? PRZECHRZTA Wielki Obywatelu, z widzenia raczej ni z rozmowy — raz tylko, pami tam, przechodz c na Boe Cia o, krzykn mi — „Ust p si ” — i spojrza na mnie wzrokiem pana — za co mu lubowa em stryczek w duszy mojej. — PANKRACY Jutro jak najraniej wybierzesz si do niego i o wiadczysz, e chc si z nim widzie

osobi cie, potajemnie, pojutrze w nocy. — PRZECHRZTA Wiele mi dasz ludzi? Bo nieostronie by oby si puszcza samemu. — PANKRACY Pu cisz si sam, moje imi stra twoj — szubienica, na której powiesili cie Barona zawczoraj, plecami twymi. — PRZECHRZTA Aj waj! PANKRACY Powiesz, e przyjd do niego o dwunastej w nocy, pojutrze. — PRZECHRZTA A jak mnie kae zamkn lub obije? — PANKRACY To b dziesz m czennikiem za Wolno Ludu. — PRZECHRZTA Wszystko, wszystko za Wolno Ludu — Aj waj — PANKRACY Dobranoc, Obywatelu. — Przechrzta wychodzi. LEONARD Na co ta odw oka, te pó rodki, uk ady — rozmowy? — Kiedym przysi g uwielbia i s ucha ciebie, to e ci mia em za bohatera ostateczno ci, za or a lec cego wprost do celu, za cz owieka stawiaj cego siebie i swoich wszystkich na jedn kart . —

PANKRACY Milcz, dziecko. — LEONARD Wszyscy gotowi — przechrzty bro ukuli i powrozów nasnuli — t umy krzycz , wo aj o rozkaz; daj rozkaz, a on pójdzie jak iskra, jak b yskawica, i w p omie si zamieni, i przejdzie w grom. — PANKRACY Krew ci bije do g owy — to konieczno lat twoich, a z ni walczy nie umiesz i to nazywasz zapa em. — LEONARD Rozwa, co czynisz. Arystokraty w bezsilnoci swojej zawarli si w w. Trójcy i czekaj naszego przybycia jak noa gilotyny. — Naprzód, Mistrzu, bez zw oki naprzód, i po nich. PANKRACY Wszystko jedno — oni stracili si y cia a w rozkoszach, si y rozumu w próniactwie legn musz . — LEONARD Kogó si boisz — któ ci wstrzymuje? — PANKRACY Nikt — jedno wola moja. — LEONARD I na lepo jej mam wierzy ? PANKRACY Zaprawd ci powiadam — na lepo. — LEONARD Ty nas zdradzasz. — PANKRACY Jak zwrotka u pieni, tak zdrada u koca kadej mowy twojej — nie krzycz, bo gdyby nas kto pods ucha … LEONARD Tu szpiegów nie ma, a potem có?… PANKRACY Nic — tylko pi kul w twoich piersiach za to, e mia g os podnie o ton jeden wyej w mojej przytomnoci. — Wierz mi — daj sobie pokój. — LEONARD Unios em si, przyznaj — ale nie boj si kary. — Jeli mier moja za przyk ad s uy

moe, sprawie naszej hartu i powagi doda , rozka. — PANKRACY Jeste ywy, pe ny nadziei i wierzysz g

boko — najszcz liwszy z ludzi, nie chc pozbawia ci ycia. — LEONARD Co mówisz? — PANKRACY Myl wi cej, gadaj mniej, a kiedy mnie zrozumiesz. — Czy pos a e do magazynu po dwa tysi ce adunków? — LEONARD Pos a em Dejca z oddzia em. — PANKRACY A sk adka szewców oddana do kasy naszej? LEONARD Z najszczerszym zapa em si z oyli co do jednego i przynieli sto tysi cy. PANKRACY Jutro zaprosz ich na wieczerz . — Czy s ysza e co nowego o hrabim Henryku? — LEONARD Pogardzam zanadto panami, bym wierzy temu, co o nim mówi — upadaj ce rasy energii nie maj — mie nie powinny, nie mog . — PANKRACY On jednak zbiera swoich w ocian i, zaufany w ich przywi zaniu, gotuje si i na odsiecz zamkowi wi tej Trójcy. LEONARD Kto nam zdo a si oprze — przecie w nas wcieli a si Idea wieku naszego. — PANKRACY Ja chc go widzie — spojrze mu w oczy — przenikn do g

bi serca — przeci gn na nasz stron . — LEONARD Zabity arystokrata. — PANKRACY Ale poeta zarazem. — Teraz zostaw mnie samym. — LEONARD Przebaczasz mi, Obywatelu? PANKRACY Zanij spokojnie — gdybym ci nie przebaczy , ju by zasn na wieki. —

LEONARD Jutro nic nie b dzie? — PANKRACY Dobrej nocy i mi ego marzenia. — Leonard wychodzi. Hej, Leonardzie! — LEONARD Obywatelu Wodzu — PANKRACY Pojutrze w nocy pójdziesz ze mn do hrabiego Henryka. — LEONARD S ysza em. — PANKRACY Dlaczegó mnie, wodzowi tysi ców, ten jeden cz owiek na zawadzie stoi? — Si y jego ma e w porównaniu z moimi — kilkaset ch opów, lepo wierz cych jego s owu, przywi zanych mi oci swojskich zwierz t… To n dza, to zero. — Czemu tak pragn go widzie , omami — czy duch mój napotka równego sobie i na chwil si zatrzyma ? — Ostatnia to zapora dla mnie na tych równinach — trza j obali , a potem… Myli moja, czy nie zdo asz udzi siebie, jako drugich udzisz — wstyd si , przecie ty znasz swój cel, ty jeste myl — pani ludu — w tobie zesz a si wola i pot ga wszystkich — i co zbrodni dla innych, to chwa dla ciebie. — Ludziom pod ym, nieznanym, nada a imiona — ludziom bez czucia wiar nada a — wiat na podobiestwo swoje — wiat nowy utworzy a naoko o siebie — a sama b kasz si i nie wiesz, czym jeste. — Nie, nie, nie — ty jeste wielk ! * Bór — porozwieszane pótna na drzewach — w rodku ka, na której stoi szubienica — szaasy — namioty — ogniska — beczki — tumy ludzi. M Pami taj! — PRZECHRZTA JW. Panie, oprowadz ci — nie wydam ci , na honor. — M Mrugnij okiem, palec podnie, a w eb ci strzel — moesz si domyli , e nie dbam o ycie twoje… kiedym w asne na to odway . — PRZECHRZTA Aj waj — elaznymi kleszczami d o mi ciskasz — có mam robi !

M Mów ze mn jak ze znajomym, z przyjacielem nowo przyby ym. — Có to za taniec? — PRZECHRZTA Taniec wolnych ludzi. Tacuj m czyni i kobiety woko o szubienicy i piewaj . CHÓR Chleba, zarobku, drzewa na opa w zimie, odpoczynku w lecie! — Hura — Hura! Bóg nad nami nie mia litoci — Hura — Hura! — Królowie nad nami nie mieli litoci — Hura — Hura! — Panowie nad nami nie mieli litoci — Hura! — My dzi Bogu, królom i panom za s ub podzi kujem — Hura — Hura! — M Cieszy mnie, e tak rumiana i weso a. DZIEWCZYNA A dy tomy d ugo na taki dzie czeka y. — Juci, ja my am talerze, widelce szurowa a cierk , dobrego s owa nie s ysza a nigdy — a dy czas, czas, bym jad a sama — tacowa a sama — Hura! — M Tacuj, Obywatelko. — PRZECHRZTA Zmi uj si , JW. Panie — kto moe ci pozna — wychodmy. — M Jeli kto mnie pozna, to zgin — idmy dalej. — PRZECHRZTA Pod tym d bem siedzi klub Lokajów. — M Przyblimy si . PIERWSZY LOKAJ Juem ubi mojego dawnego pana. — DRUGI LOKAJ Ja szukam dot d mojego barona — zdrowie twoje! — KAMERDYNER Obywatele, schyleni nad prawid em w pocie i ponieniu, glancuj c buty, strzy c w osy,

poczulimy prawa nasze — zdrowie klubu ca ego! — CHÓR LOKAI Zdrowie Prezesa — on nas powiedzie drog honoru. — KAMERDYNER Dzi kuj , Obywatele. CHÓR LOKAI Z przedpokojów, wi zie naszych, razem, zgodnie, jednym wypadlimy rzutem — Vivat! — Salonów znamy miesznoci i wszeteczestwa — Vivat! — Vivat! — M Có to za g osy, twardsze i dziksze, wychodz ce z tej g stwiny na lewo? — PRZECHRZTA To chór rzeników, JW. Panie. — CHÓR RZENIKÓW Obuch i nó to bro nasza — szlachtuz to ycie nasze. — Nam jedno: czy byd o, czy panów rzn . — Dzieci si y i krwi, oboj tnie patrzym na drugich, s abszych i bielszych — kto nas powo a, ten nas ma — dla panów wo y, dla ludu panów bi b dziem. Obuch i nó bro nasza — szlachtuz ycie nasze — szlachtuz — szlachtuz — szlachtuz. — M Tych lubi — przynajmniej nie wspominaj ani o honorze, ani o filozofii. — Dobry wieczór Pani. — PRZECHRZTA JW. Panie, mów Obywatelko — lub Wolna Kobieto. — KOBIETA Có znaczy ten tytu , sk d si wyrwa ? — Fe — fe — cuchniesz starzyzn . — M J zyk mi si zapl ta . — KOBIETA Jestem swobodn , jako ty, niewiast woln , a towarzystwu za to, e mi prawa przyzna o, rozdaj mi o moj . — M Towarzystwo znów za to ci da o te piercienie i ten acuch ametystowy. — Och! podwójnie dobroczynne towarzystwo! — KOBIETA

Nie, te drobnostki zdar am przed wyzwoleniem moim — z m a mego, wroga mego, wroga wolnoci, który mnie trzyma na uwi zi. — M ycz Obywatelce mi ej przechadzki. — Któ jest ten dziwny o nierz — oparty na szabli obosiecznej, z g ówk trupi na czapce, z drug na felcechu, z trzeci na piersiach? — Czy to nie s awny Bianchetti, taki dzi kondotier ludów, jako dawniej bywali kondotiery ksi  t i rz dów? — PRZECHRZTA On sam, JW. Panie — dopiero od tygodnia do nas przyby y. — M Nad czym tak zamyli si Genera ? — BIANCHETTI Widzicie, Obywatele, ow luk mi dzy jaworami? — Patrzcie dobrze — dojrzycie tam na górze zamek — doskonale widz przez moj lunet mury, okopy i cztery bastiony. — M Trudno go opanowa . BIANCHETTI Tysi c tysi cy królów! — mona obej jarem, podkopa si , i… PRZECHRZTA Obywatelu Generale. — M Czujesz ten kurek odwiedziony pod moim p aszczem? — PRZECHRZTA Aj waj! — Jake wi c to u oy , Obywatelu Generale? — BIANCHETTI Chociaecie moi bracia w wolnoci, nie jestecie moimi bra mi w geniuszu — po zwyci stwie dowie si kady o moich planach. — M Radz wam, go zabijcie, bo tak si poczyna kada Arystokracja. — RZEMIELNIK Przekl stwo — przekl stwo. — M Có robisz pod tym drzewem, biedny cz owiecze — czemu patrzysz tak dziko i mg awo? — RZEMIELNIK

Przeklstwo kupcom, dyrektorom fabryki — najlepsze lata, w których inni ludzie kochaj dziewczyny, bij si na otwartym polu, egluj po otwartych morzach, ja przelcza em w ciasnej komorze, nad warsztatem jedwabiu. — M Wychyle czar, któr trzymasz w d oni. — RZEMIE LNIK Si nie mam — podnie do ust nie mog — ledwo si tutaj przyczo ga em, ale dla mnie ju nie zawita dzie wolnoci. — Przeklstwo kupcom, co jedwab sprzedaj, i panom, co nosz jedwabie — przeklstwo — przeklstwo! PRZECHRZTA Jaki brzydki trup. — M Tchórzu wolnoci, obywatelu Przechrzto, patrz na t g ow bez ycia, p ywajc w pokrwawie zachodzcego s oca. — Gdzie si podziej teraz wasze wyrazy, wasze obietnice — równo — doskona o i szczcie rodu ludzkiego? — PRZECHRZTA Bodajby take za wczenie zdech i cia o twoje psy rozerwa y na sztuki. — Puszczaj mnie — musz zda spraw z mojego poselstwa. — M Powiesz, em ci mia za szpiega i dlatego zatrzyma . — Odg osy biesiady g uchn z ty u — przed nami ju same tylko sosny i wierki, oblane promiemi wieczoru. — PRZECHRZTA Nad drzewami skupiaj si chmury — lepiej by wróci do swoich ludzi, którzy i tak ju od dawna czekaj na ciebie w jarze witego Ignacego. — M Dziki ci za troskliwo , moci ydzie — nazad! — Chc obywateli raz jeszcze w zmierzchu obejrzy . — GOS POMI DZY DRZEWAMI Syn chamów dobranoc zasy a staremu s onku. GOS Z PRAWEJ Zdrowie twoje, dawny wrogu nasz, co nas pdzi do pracy i znoju — jutro, wschodzc, zastaniesz twoich niewolników przy misiwie i konwiach — a teraz, szklanko, id do czarta! — PRZECHRZTA

Orszak ch opów tu ci gnie. — M Nie wyrwiesz si — stój za tym pniem i milcz. CHÓR CHOPÓW Naprzód, naprzód, pod namioty, do braci naszych — naprzód, naprzód, pod cie jaworów, na sen, na mi wieczorn gawdk — tam dziewki nas czekaj — tam wo y pobite, dawne p ugów zaprzgi, czekaj nas. GOS JEDEN Ci gn go i wlok, zyma si i opiera — id w rekruty — id! — GOS PANA Dzieci moje, litoci, litoci. — GOS DRUGI Wró mi wszystkie dni paszczyzny. — GOS TRZECI Wskrze mi syna, Panie, spod batogów kozackich. — GOS CZWARTY Chamy pij zdrowie twoje, Panie — przepraszaj ci, Panie. CHÓR CHOPÓW Upiór ssa krew i poty nasze — mamy upiora — nie pucim upiora — przez biesa, przez biesa, ty zginiesz wysoko, jako pan, jako wielki pan, wzniesion nad nami wszystkimi. — Panom tyranom mier — nam biednym, nam g odnym, nam strudzonym je , spa i pi . — Jako snopy na polu, tak ich trupy bd — jako plewy w m ockarniach, tak perzyny ich zamków — przez kosy nasze, siekiery i cepy, bracia, naprzód. — M Nie mog em twarzy dojrze wród zastpów. — PRZECHRZTA Moe jaki przyjaciel lub krewny JW–go. — M Nim pogardzam, a was nienawidz — poezja to wszystko oz oci kiedy. — Dalej, ydzie — dalej! — * Inna cz boru — wzgórze z rozpalonymi ogniami — zgromadzenie ludzi przy pochodniach. M Ga zie podar y na achmany moj czapk wolnoci. — A to co za piek o z rudawych p omieni, wznosz ce si wród tych dwóch cian lasu, tych dwóch nawa ów ciemnoci? —

PRZECHRZTA Zab dzilimy, szukaj c w wozu witego Ignacego — nazad w krzaki, bo tu Leonard odprawia obrzdy nowej wiary. — M Przez Boga, naprzód! — tegom  da w anie, nie lkaj si, nikt nas nie pozna. — PRZECHRZTA Ostronie — powoli. — M Wszdzie rozwaliny jakiego ogromu, który musia wieki przetrwa , nim run — filary, podnóa, kapitele, wiertowane pos gi, rozrzucone floresy, którymi oplatano starodawne sklepienia — teraz mi pod stop zamign a st uczona szyba — zda si, e twarz Bogarodzicy na chwil wyjrza a z cieniu i znów tam ciemno — tu, patrz, ca a arkada ley — tu krata elazna, zasypana gruzem — z góry lun b ysk pochodni — widz pó rycerza pi cego na po owie grobu — gdzie jestem, przewodniku? — PRZECHRZTA Nasi ludzie krwawo pracowali przez czterdzieci dni i nocy, a wreszcie zburzyli ostatni koció — na tych równinach. — Teraz w anie cmentarz mijamy. M Wasze pieni, ludzie nowi, gorzko brzmi w moich uszach — czarne postacie z ty u, z przodu, po bokach si cisn , a pdzone wiatrem blaski i cienie przechadzaj si po t umie, jak yj ce duchy. — PRZECHODZCY W imieniu Wolnoci pozdrawiam was obu. — DRUGI Przez mier panów witam was obu. — TRZECI Czego si nie pieszycie? Tam piewaj kap ani Wolnoci. — PRZECHRZTA Niepodobna si oprze — zewsz d nas pchaj . — M Któ jest ten m ody cz owiek, na gruzach przybytku stoj cy? — Trzy ogniska pal si pod nim, wród dymu i uny twarz jego p onie, g os jego brzmi szalestwem. — PRZECHRZTA To Leonard, prorok natchnity Wolnoci — naoko o stoj nasze kap any, filozofy, poeci, artyci, córki ich i kochanki. — M

Ha! wasza arystokracja — poka mi tego, który ci przys a . — PRZECHRZTA Nie widz go tutaj. — LEONARD Dajcie mi j do ust, do piersi, w objcia, dajcie pikn moj , niepodleg , wyzwolon , obnaon z zas on i przes dów, wybran sporód córek Wolnoci, oblubienic moj . — GOS DZIEWICY Wyrywam si do ciebie, mój kochanku. — DRUGI GOS Patrz, ramiona wyci gam do ciebie — upad am z niemocy — tarzam si po zgliszczach, kochanku mój. — TRZECI GOS Wyprzedzi am je — przez popió i ar, ogie i dym st pam ku tobie, kochanku mój. — M Z rozpuszczonym w osem, z dysz c piersi wdziera si na gruzy namitnymi podrzuty. PRZECHRZTA Tak co noc bywa. — LEONARD Do mnie, do mnie, o rozkoszo moja — córo Wolnoci. — Ty drysz w boskim szale. — Natchnienie, ogarnij m dusz — s uchajcie wszyscy — teraz wam prorokowa bd. — M G ow pochyli a, mdleje. — LEONARD My oboje obrazem rodu ludzkiego, wyzwolonego, zmartwychwstaj cego — patrzcie — stoim na rozwalinach starych kszta tów, starego Boga. — Chwa a nam, bomy cz onki Jego rozerwali, teraz proch i py z nich — a duch Jego zwyciyli naszymi duchami — duch Jego zst pi do nicoci. — CHÓR NIEWIAST Szczliwa, szczliwa oblubienica Proroka — my tu na dole stoimy i zazdrocim jej chwa y. — LEONARD wiat nowy og aszam — Bogu nowemu oddaj niebiosa. Panie swobody i rozkoszy, Boe ludu, kada ofiara zemsty, trup kadego ciemizcy twoim niech bdzie o tarzem — w oceanie krwi uton stare zy i cierpienia rodu ludzkiego — yciem jego odt d szczcie — prawem jego równo — a kto inne tworzy, temu stryczek i przeklstwo. — CHOR M ÓW

Rozpad a si budowa ucisku i dumy — kto z niej cho kamyczek podniesie, temu mier i przekl stwo. PRZECHRZTA Blunierce Jehowy, po trzykro pluj na zgub wam. — M Orle, dotrzymaj obietnicy, a ja tu na ich karkach nowy koció Chrystusowi postawi . — POMIESZANE GOSY Wolno — szcz cie — hura! — heje! — rykacha! — hurracha! — hurracha! CHÓR KAPANÓW Gdzie pany, gdzie króle, co niedawno przechadzali si po ziemi w ber ach i koronach, w dumie i gniewie? — ZABÓJCA Ja zabi em króla Aleksandra. — DRUGI Ja króla Henryka. — TRZECI Ja króla Emanuela. — LEONARD Idcie bez trwogi i mordujcie bez wyrzutów — bocie wybrani z wybranych, wi ci wród najwi tszych — bocie m czennikami — bohaterami Wolnoci. — CHÓR ZABÓJCÓW Pójdziemy noc ciemn , sztylety ciskaj c w d oniach, pójdziemy, pójdziemy. — LEONARD Obud si , urodziwa moja. — Grzmot sycha. Nu, odpowiedzcie yj cemu Bogu — wzniecie pieni wasze — chodcie za mn wszyscy, wszyscy, jeszcze raz obejdziem i zdepcem wi tyni umar ego Boga. — A ty podnie g ow — powsta i obud si . DZIEWICA Pa am mi oci ku tobie i Bogu twemu, wiatu ca emu mi o rozdam moj — p on — p on . M Kto mu zabieg — pad na kolana — mocuje si sam z sob , co be koce, co j czy. — PRZECHRZTA Widz , widz , to syn s awnego filozofa. LEONARD

Czego  dasz, Hermanie? — HERMAN Arcykap anie, daj mi wi cenie zbójeckie. LEONARD Podajcie mi olej, sztylet i trucizn . Olejem, którym dawniej namaszczano królów, na zgub królom namaszczam ci dzisiaj — bro dawnych rycerzy i Panów na zatrat panów k ad w r ce twoje — na twoich Piersiach zawieszam medalion, pe ny trucizny tam, gdzie twoje elazo nie dojdzie, niech ona re i pali wn trznoci tyranów. — Id i niszcz stare pokolenia po wszech stronach wiata. — M Ruszy z miejsca i na czele orszaku ci gnie po wzgórzu. — PRZECHRZTA Usumy si z drogi. — M Nie — chc tego snu dokoczy . — PRZECHRZTA Po trzykro pluj na ciebie. — Leonard moe mnie pozna , JW. Panie — patrz, jaki nó wisi na jego piersiach. — M Zakryj si p aszczem moim. — Co to za niewiasty przed nim tacuj ? — PRZECHRZTA Hrabiny i ksi niczki, które porzuciwszy m ów przesz y na wiar nasz . — M Niegdy anio y moje — Pospólstwo go zewsz d obla o — zgin mi w nat oku — jedno po muzyce poznaj , e si od nas oddala. — Cho za mn — stamt d lepiej nam patrze b dzie. — PRZECHRZTA Aj waj, aj waj! Kady nas tu spostrzee. — M Widz go znowu — drugie niewiasty cisn si za nim, blade, ob kane, w konwulsjach. — Syn filozofa pieni si , potrz sa sztyletem. — Dochodz teraz do ruin wiey pó nocnej. — Stan li — pl saj na gruzach — rozrywaj nie obalone arkady — sypi iskrami na le ce o tarze i krzye — p omie si zajmuje i gna s upy dymu przed sob — biada wam — biada! —

LEONARD Biada ludziom, którzy dot d si k aniaj umar emu Bogu. — M Czarne ba wany nawracaj si i ku nam p dz . — PRZECHRZTA O Abrahamie! — M Orle, wszak moja godzina nie tak bliska jeszcze? — PRZECHRZTA Ju po nas. — LEONARD Co ty za jeden, bracie, z tak dumn twarz — czemu nie czysz si z nami? — M piesz z daleka na odg os waszego powstania. — Jestem morderca klubu Hiszpa skiego i dopiero dzi przyby em. — LEONARD A ten drugi po co si w zawojach p aszcza twego kryje? — M To mój brat m odszy — lubowa , e twarzy ludziom nie ukae, nim zabije przynajmniej barona. — LEONARD Ty sam czyj mierci si chlubisz? — M Na dwa dni tylko przed wybraniem si w drog starsi bracia dali mi wi cenie. — LEONARD Kogó masz na myli? M Ciebie pierwszego, jeli si nam sprzeniewierzysz. — LEONARD Bracie, na ten uytek we sztylet mój. — M Bracie, na ten uytek i mojego wystarczy. — GOS LUDZI Niech yje Leonard! — Niech yje morderca Hiszpa ski! — LEONARD Jutro staw si u namiotu Obywatela Wodza.

CHÓR KAPANÓW Pozdrawiamy ci, gociu, imieniem ducha Wolnoci — w rku twoim cz naszego zbawienia. — Kto walczy bez ustanku, morduje bez s aboci, kto dniem i noc wierzy zwycistwu, ten zwyciy wreszcie. — CHÓR FILOZOFÓW My ród ludzki dwignli z dziecistwa. — My prawd z ona ciemnoci wyrwali na jani . — Ty za ni walcz, morduj i gi. SYN FILOZOFA Towarzyszu bracie, czaszk starego witego pij zdrowie twoje — do widzenia. — DZIEWCZYNA Zabij dla mnie ksicia Jana. — DRUGA Dla mnie hrabiego Henryka. — DZIECI Prosimy ci licznie o g ow arystokraty. — INNI Szcz si twojemu sztyletowi! — CHÓR ARTYSTÓW Na ruinach gotyckich wi tyni zbudujem tu now — obrazów w niej ni pos gów nie ma — sklepienie w d ugie pugina y, filary w osiem g ów ludzkich, a szczyt kadego filara jako w osy, z których si krew s czy — o tarz jeden bia y — znak jeden na nim — czapka wolnoci — Hurracha! — INNI Dalej, dalej, ju brzask wita. PRZECHRZTA Rych o nas powiesz — gdzie szubienica. — M Cicho, ydzie — lec za Leonardem, nie patrz ju na nas. — Ogarniam wzrokiem, raz ostatni podchwytuj myl ten chaos, dobywaj cy si z toni czasu, z ona ciemnoci, na zgub moj i wszystkich braci moich — gnane sza em, porwane rozpacz myli moje w ca ej sile swej ko uj . — Boe, daj mi potg, której nie odmawia e mi niegdy — a w jedno s owo zamkn wiat ten nowy, ogromny — on siebie sam nie pojmuje. — Lecz to s owo moje bdzie poezj przysz oci. — GOS W POWIETRZU Dramat uk adasz.

M Dzi ki za rad . — Zemsta za zha bione popio y ojców moich — przekl stwo nowym pokoleniom — ich wir mnie otacza — ale nie porwie za sob . — Orle, orle, dotrzymaj obietnicy! — A teraz na dó ze mn i do jaru w. Ignacego. PRZECHRZTA Ju dzie bliski — nie pójd dalej. — M Drog mi znajd — puszcz ci potem. — PRZECHRZTA Wród mg y i zwalisk, cierni i popio ów gdzie mnie wleczesz? — Daruj mi, daruj. — M Naprzód, naprzód i na dó ze mn ! — Ostatnie pieni ludu konaj za nami. — ledwo gdzie jeszcze tli si pochodnia — poród tych wyziewów bladych, tych zroszonych drzew czy widzisz cienie przesz oci — czy s yszysz te a obne g osy? — PRZECHRZTA Mg a wszystko zalewa — coraz bardziej zlatujemy w dó . — CHÓR DUCHÓW Z LASU P aczmy za Chrystusem, za Chrystusem wygnanym, um czonym — gdzie Bóg nasz, gdzie koció Jego? — M Pr dzej, pr dzej do miecza, do boju! — Ja Go wam oddam — na tysi cach krzyów rozkrzyuj nieprzyjació Jego. — CHÓR DUCHÓW Strzeglimy o tarzy i pomników wi tych — odg os dzwonów na skrzyd ach nosilimy wiernym — w dwi kach organów by y g osy nasze — w po yskach szyb katedry, w cieniach jej filarów, w blaskach pucharu wi tego, w b ogos awie stwie Cia a Pa skiego by o ycie nasze. Teraz gdzie si podziejemy? — M Rozwidnia si coraz bardziej — ich postacie mdlej w promieniach zorzy. — PRZECHRZTA T dy droga twoja, tam jaru pocz tek. — M Hej! — Jezus i szabla moja! — We na pami tk rzecz i god o zarazem. — PRZECHRZTA Wszak zar czy e mi s owem, JW. Panie, bezpiecze stwo tego, który dzi o pó nocy…

M Stary szlachcic dwa razy nie powtarza s owa — Jezus i szabla moja! — GOSY W KRZAKACH Maryja i szabla nasza — niech pan nasz yje! — M Wiara! do mnie — b d zdrów, obywatelu! — Wiara! do mnie — Jezus i Maryja! — * Noc — krzaki — drzewa. — PANKRACY Po oy si twarz do murawy — lee w milczeniu — ognia mi nie krzesa , nawet do fajki — a za pierwszym strza em skoczy mi na pomoc. — Jeli strza u nie b dzie, nie rusza si do dnia bia ego. — LEONARD Obywatelu, raz ci jeszcze zaklinam. — PANKRACY Ty przylep si do tej sosny i dumaj. — LEONARD Mnie jednego przynajmniej we z sob — to pan, to arystokrata, to k amca. — PANKRACY Stara szlachta s owa dotrzymuje czasem. * Komnata podu na — obrazy dam i rycerzy porozwieszane po cianach — w g bi filar z tarcz herbown — M siedzi przy stoliku marmurowym, na którym lampa, para pistoletów, paasz i zegar — naprzeciwko drugi stolik, srebrne konwie i puchary. M Niegdy o tej samej porze wród gro cych niebezpieczestw i podobnych myli Brutusowi ukaza si geniusz Cezara. — I ja dzi czekam na podobne widzenie. — Za chwil stanie przede mn cz owiek bez imienia, bez przodków, bez anio a stróa — co wydoby si z nicoci i zacznie moe now Epok , jeli go w ty nie odrzuc nazad, nie str c do nicoci. — Ojcowie moi, natchnijcie mnie tym, co was panami wiata uczyni o — wszystkie lwie serca wasze dajcie mi do piersi — powaga skroni waszych niechaj si zleje na czo o moje. — Wiara w Chrystusa i Koció Jego, lepa, nieub agana, wrz ca, natchnienie dzie

waszych na ziemi, nadzieja chwa y niemiertelnej w niebie, niechaj zst pi na mnie, a

wrogów bd mordowa i pali , ja, syn stu pokole, ostatni dziedzic waszych myli i dzielnoci, waszych cnót i b dów. Bije dwunasta. Teraz gotów jestem. — SUGA ZBROJNY JW. Panie, cz owiek, który mia si stawi , przyby i czeka. — M Niech wejdzie. — Suga wychodzi. PANKRACY Witam hrabiego Henryka. — To s owo „hrabia” dziwnie brzmi w gardle moim. — M Dziki ci, e zaufa domowi mojemu — starym zwyczajem pij zdrowie twoje. — Gociu, w rce twoje! — PANKRACY Jeli si nie myl, te god a czerwone i b kitne zowi si herbem w jzyku umar ych. — Coraz mniej takich znaczków na powierzchni ziemi. M Za pomoc Bo , wkrótce tysi ce ich ujrzysz. — PANKRACY Otó mi stara szlachta — zawsze pewna swego — dumna, uporczywa, kwitn ca nadziej , a bez grosza, bez ora, bez o nierzy. — Odgraaj ca si jak umar y w bajce powonikowi u furtki cmentarza — wierz ca lub udaj ca, e wierzy w Boga — bo w siebie trudno wierzy . — Ale pokacie mi pioruny, na wasz obron zes ane, i pu ki anio ów, spuszczone z niebios. — M miej si z w asnych s ów. — Ateizm to stara formu a — a spodziewa em si czego nowego po tobie. — PANKRACY miej si z w asnych s ów. — Ja mam wiar silniejsz , ogromniejsz od twojej. — Jk przez rozpacz i bole wydarty tysi com tysi ców — g ód rzemielników — ndza w ocian — haba ich on i córek — ponienie ludzkoci, ujarzmionej przes dem i wahaniem si, i bydlcym przyzwyczajeniem — oto wiara moja — a Bóg mój na dzisiaj — to myl moja — to potga moja — która chleb i cze im rozda na wieki. — M Ja po oy em si  moj w Bogu, który Ojcom moim panowanie nada . —

PANKRACY A ca e ycie by e diab a igrzyskiem. — Zreszt zostawiam t rozpraw teologom, jeli jaki pedant tego rzemios a yje dot d w ca ej okolicy — do rzeczy — do rzeczy! — M Czegó wic  dasz ode mnie, zbawco narodów, obywatelu–boe? — PANKRACY Przyszed em tu, bo chcia em ci pozna — po wtóre ocali . — M Wdzicznym za pierwsze — drugie zdaj na szabl moj . — PANKRACY Szabla twoja — szk o, Bóg twój, mara. — Potpiony g osem tysi ców — opasany ramionami tysi ców — kilka morgów ziemi wam zosta o, co ledwo na wasze groby wystarczy — dwudziestu dni broni si nie moecie. — Gdzie wasze dzia a, rynsztunki, ywno — a wrecie, gdzie mstwo?… Gdybym by tob , wiem, co bym uczyni . — M S ucham — patrz, jakem cierpliwy. — PANKRACY — Ja wic, hr. Henryk, rzek bym do Pankracego: „Zgoda — rozpuszczam mój hufiec, mój hufiec jedyny — nie id na odsiecz witej Trójcy — a za to zostaj przy moim imieniu i dobrach, których ca o warujesz mi s owem”. — Wiele masz lat, hrabio? — M Trzydzieci sze , obywatelu. — PANKRACY Jeszcze pitnacie lat najwicej — bo tacy ludzie nied ugo yj — twój syn bliszy grobu ni m odoci — jeden wyj tek ogromowi nie szkodzi. — B d wic sobie ostatnim hrabi na tych równinach — panuj do mierci w domu naddziadów — ka malowa ich obrazy i rn herby. — A o tych ndzarzach nie myl ju wicej. — Niech si wyrok ludu spe ni nad nikczemnikami. — Zdrowie twoje, ostatni hrabio! — M Obraasz mnie kadym s owem; zda si, próbujesz, czy zdo asz w niewolnika obróci na dzie tryumfu swego. — Przesta, bo ja ci si odwdziczy nie mog. — Opatrzno mojego s owa ci strzee. — PANKRACY Honor wity, honor rycerski wyst pi na scen — zwid y to achman w sztandarze

ludzkoci. — O! Znam ciebie, przenikam ciebie — pe ny ycia, a czysz si z umieraj cymi, bo chcesz si oszuka , bo chcesz wierzy jeszcze w kasty, w koci prababek, w s owo „ojczyzna” i tam dalej — ale w g bi ducha sam wiesz, e braci twojej naley si kara, a po karze niepami . — M Tobie za i twoim có inszego? PANKRACY Zwycistwo i ycie. — Jedno tylko prawo uznaj i przed nim kark schylam — tym prawem wiat biey w coraz wysze krgi — ono jest zgub wasz i wo a teraz przez moje usta: „Zgrzybiali, robaczywi, pe ni napoju i jad a, ust pcie m odym, zg odnia ym i silnym”. — Ale — ja pragn ci wyratowa — ciebie jednego. — M Bodajby zgin marnie za t lito twoj . — Ja take znam wiat twój i ciebie — patrza em wród cieniów nocy na pl sy mot ochu, po karkach którego wspinasz si do góry — widzia em wszystkie stare zbrodnie wiata, ubrane w szaty wiee, nowym ko uj ce tacem — ale ich koniec ten sam co przed tysi cami lat — rozpusta, z oto i krew. — A ciebie tam nie by o — nie raczy e zst pi pomidzy dzieci twoje — bo w g bi ducha ty pogardzasz nimi — kilka chwil jeszcze, a jeli rozum ci nie odbiey, ty bdziesz pogardza sam sob . — Nie drcz mnie wicej. — PANKRACY wiat mój jeszcze nie rozpar si w polu — zgoda — nie wyrós na olbrzyma — aknie dot d chleba i wygód — ale przyjd czasy — Ale przyjd czasy, w których on zrozumie siebie i powie o sobie: „Jestem” — a nie bdzie drugiego g osu na wiecie, co by móg take odpowiedzie : „Jestem”. — M Có dalej? — PANKRACY Z pokolenia, które piastuj w sile woli mojej, narodzi si plemi ostatnie, najwysze, najdzielniejsze. — Ziemia jeszcze takich nie widzia a mów. — Oni s ludmi wolnymi, panami jej od bieguna do bieguna. — Ona ca a jednym miastem kwitn cym, jednym domem szczliwym, jednym warsztatem bogactw i przemys u. — M S owa twoje k ami — ale twarz twoja niewzruszona, blada, uda nie umie natchnienia. —

PANKRACY Nie przerywaj, bo s ludzie, którzy na kl czkach mnie o takie s owa prosili, a ja im tych s ów sk pi em. — Tam spoczywa Bóg, któremu ju mierci nie b dzie — Bóg, prac i m k czasów odarty z zas on — zdobyty na niebie przez w asne dzieci, które niegdy porozrzuca na ziemi, a one teraz przejrza y i dosta y prawdy — Bóg ludzkoci objawi si im. M A nam przed wiekami — ludzko przeze ju zbawiona. — PANKRACY Nieche si cieszy takim zbawieniem — n dz dwóch tysi cy lat, up ywaj cych od Jego mierci na krzyu. — M Widzia em ten krzy, blunierco, w starym, starym Rzymie — u stóp Jego lea y gruzy pot niejszych si ni twoje — sto bogów, twemu podobnych, wala o si w pyle, g owy skaleczonej podnie nie mia o ku Niemu — a On sta na wysokociach, wi te ramiona wyci ga na wschód i na zachód, czo o wi te macza w promieniach s oca — zna by o, e jest Panem wiata. — PANKRACY Stara powiastka — pusta jak chrz st twego herbu. — Ale ja dawniej czyta em twe myli. — Jeli wi c umiesz si ga w nieskoczono , jeli kochasz prawd i szuka e jej szczerze, jeli cz owiekiem na wzór ludzkoci, nie na podobiestwo mamczynych piosneczek, s uchaj, nie odrzucaj tej chwili zbawienia. Krwi, któr oba wylejem dzisiaj, jutro ladu nie b dzie — ostatni raz ci mówi — jeli tym, czym wydawa e si niegdy, wsta, porzu dom i chod za mn . — M Ty m odszym bratem szatana. — Daremne marzenia — kto ich dope ni? — Adam skona na pustyni — my nie wrócim do raju. PANKRACY Zagi em palec popod serce jego — trafi em do nerwu poezji. — M Post p, szcz cie rodu ludzkiego — i ja kiedy wierzy em — ot! macie, wecie g ow moj , byleby… Sta o si . — Przed stoma laty, przed dwoma wiekami polubowna ugoda mog a jeszcze… ale teraz, wiem — teraz trza mordowa si nawzajem — bo teraz im tylko chodzi o zmian plemienia. — PANKRACY

Biada zwycionym — nie wahaj si — powtórz raz tylko „biada” — i zwyciaj z nami. — M Czy zbada wszystkie manowce Przeznaczenia — czy pod kszta tem widomym stan o Ono u wejcia namiotu twojego w nocy i olbrzymi d oni b ogos awi o tobie — lub w dzie czy s ysza g os Jego o po udniu, kiedy wszyscy spali w skwarze, a ty jeden rozmyla — e mi tak pewno grozisz zwycistwem, cz owiecze z gliny, jako ja, niewolniku pierwszej lepszej kuli, pierwszego lepszego cicia? PANKRACY Nie ud si marn nadziej — bo nie dranie mnie o ów, nie tknie si elazo, dopóki jeden z was opiera si mojemu dzie u, a co póniej nast pi, to ju wam nic z tego. — Zegar bije. Czas szydzi z nas obu. — Jeli znudzony yciem, przynajmniej ocal syna swego. — M Dusza jego czysta, ju ocalona w niebie — a na ziemi los ojca go czeka. — PANKRACY Odrzuci e wic? — Chwila milczenia. Milczysz — dumasz — dobrze — niechaj ten duma, co stoi nad grobem. — M Z dala od tajemnic, które za kracami twoich myli odbywaj si teraz w g bi ducha mojego! — wiat cielska do ciebie naley — tucz go jad em, oblewaj posok i winem — ale dalej nie zachod i precz, precz ode mnie! — PANKRACY S ugo jednej myli i kszta tów jej, pedancie rycerzu, poeto, haba tobie! — Patrz na mnie — myli i kszta ty s woskiem palców moich. — M Darmo, ty mnie nie zrozumiesz nigdy — bo kaden z ojców twoich pogrzeban z mot ochem pospo u, jako rzecz martwa, nie jako cz owiek z si i duchem. — Spojrzyj na te postacie — myl ojczyzny, domu, rodziny, myl, nieprzyjació ka twoja, na ich czo ach wypisana zmarszczkami — a co w nich by o i przesz o, dzisiaj we mnie yje. — Ale ty, cz owiecze, powiedz mi, gdzie jest ziemia twoja? — Wieczorem namiot twój rozbijasz na gruzach cudzego domu, o wschodzie go zwijasz i koczujesz dalej — dot d nie znalaz e ogniska swego i nie znajdziesz, dopóki stu ludzi zechce powtórzy za mn : „Chwa a ojcom naszym!” — PANKRACY

Tak, chwa a dziadom twoim na ziemi i niebie — w rzeczy samej jest na co patrzy . Ów, starosta, baby strzela po drzewach i ydów piek ywcem. — Ten z pieczci w d oni i podpisem — „kanclerz” — sfa szowa akta, spali archiwa, przekupi sdziów, trucizn przypieszy spadki — std wsie twoje, dochody, potga. — Tamten, czarniawy, z ognistym okiem, cudzo oy po domach przyjació — ów z Runem Z otym, w kolczudze w oskiej, zna s uy u cudzoziemców — a ta pani blada, z ciemnymi puklami, kazi a si z giermkiem swoim — tamta czyta list kochanka i mieje si, bo noc bliska — tamta, z pieskiem na robronie, królów by a na onic. — Std wasze genealogie bez przerwy, bez plamy. — Lubi tego w zielonym kaftanie — pi i polowa z braci szlacht, a ch opów wysy a , by z psami gonili jelenie. — G upstwo i niedola kraju ca ego — oto rozum i moc wasza. — Ale dzie sdu bliski i w tym dniu obiecuj wam, e nie zapomn o adnym z was, o adnym z ojców waszych, o adnej chwale waszej. — M Mylisz si, mieszczaski synu. — Ani ty, ani aden z twoich by nie y , gdyby ich nie wykarmi a aska, nie obroni a potga ojców moich. — Oni wam wród g odu rozdawali zboe, wród zarazy stawiali szpitale — a kiedycie z trzody zwierzt wyroli na niemowlta, oni wam postawili witynie i szko y — podczas wojny tylko zostawiali doma, bo wiedzieli, ecie nie do pola bitwy. — S owa twoje ami si na ich chwale, jak dawniej strza y pohaców na ich witych pancerzach — one ich popio ów nie wzrusz nawet — one zagin jak skowyczenia psa wciek ego, co biey i pieni si, a skona gdzie na drodze. — A teraz czas ju tobie wyni z domu mego. — Gociu, wolno puszczam ciebie. — PANKRACY Do widzenia na okopach witej Trójcy. — A kiedy wam kul zabraknie i prochu… M To si zbliym na d ugo szabel naszych. — Do widzenia. — PANKRACY Dwa or y z nas — ale gniazdo twoje strzaskane piorunem. — Przechodzc próg ten, rzucam na przeklstwo, nalene staroci. — I ciebie, i syna twego powicam zniszczeniu. — M Hej, Jakubie! Jakub wchodzi. Odprowadzi tego cz owieka a do ostatnich czat moich na wzgórzu. — JAKUB

Tak mi Panie Boe dopomó! —

CZ  CZWARTA Od baszt witej Trójcy do wszystkich szczytów ska , po prawej, po lewej, z ty u i na przodzie ley mg a nieysta, blada, niewzruszona, milcz ca, mara oceanu, który niegdy mia brzegi swoje, gdzie te wierzcho ki czarne, ostre, szarpane, i g bokoci swoje, gdzie dolina, której nie wida , i s oce, które jeszcze si nie wydoby o. — Na wyspie granitowej, nagiej, stoj wiee zamku, wbite w ska  prac dawnych ludzi i zros e ze ska jak pier ludzka z grzbietem u Centaura. — Ponad nimi sztandar si wznosi, najwyszy i sam jeden wród szarych b kitów. Powoli pi ce obszary budzi si zaczn — w górze s ycha szumy wiatrów — z do u promienie si cisn — i kra z chmur pdzi po tym morzu z wyziewów. — Wtedy inne g osy, g osy ludzkie, przymieszaj si do tej znikomej burzy i niesione na mglistych ba wanach, roztr c si o stopy zamku. — Widna przepa wród obszarów, co pk y nad ni . — Czarno tam w jej g bi, od g ów ludzkich czarno — dolina ca a zarzucona g owami ludzkimi, jako dno morza g azami. — S oce ze wzgórzów na ska y wstpuje — w z ocie unosz si, w z ocie roztapiaj si chmury, a im bardziej nikn , tym lepiej s ycha wrzaski, tym lepiej dojrze mona t umy, p yn ce u do u. — Z gór podnios y si mg y — i konaj teraz po nicociach b kitu. — Dolina witej Trójcy obsypana wiat em migaj cej broni i Lud ci gnie zewsz d do niej jak do równiny Ostatniego S du. —

Katedra w zamku wi tej Trójcy. — Panowie, senatory, dygnitarze siedz po obu stronach, kady pod pos giem jakiego króla lub rycerza — za pos gami t umy szlachty — przed wielkim o tarzem w g

bi Arcybiskup w krzele z oconym, z mieczem na kolanach — za o tarzem Chór Kap anów. — M  stoi w progu przez chwil , potem zaczyna i powoli ku Arcybiskupowi ze sztandarem w r ku. — CHÓR KAPANÓW Ostatnie s ugi Twoje, w ostatnim kociele Syna Twego, b agamy Ci za czci ojców naszych. — Od nieprzyjació wyratuj nas, Panie! PIERWSZY HRABIA Patrz, z jak dum spogl da na wszystkich. —

DRUGI HRABIA Myli, e wiat podbi . — TRZECI HRABIA A on si tylko noc przedar przez obóz ch opów. — PIERWSZY HRABIA Sto trupów po oy , a dwiecie swoich straci . — DRUGI HRABIA Nie dajmy, by go wodzem obrali. M U stóp twoich sk adam zdobycz moj . — ARCYBISKUP Przypasz miecz ten, b ogos awiony niegdy rk witego Floriana. — GOSY Niech yje hr. Henryk — niech yje! ARCYBISKUP I przyjm ze znakiem Krzya w. dowództwo w tym zamku, ostatnim pastwie naszym — wol wszystkich mianuj ci wodzem. — GOSY Niech yje — niech yje! — GOS JEDEN Nie pozwalam. — INNE GOSY Precz — precz — za drzwi! — Niech yje Henryk! — M Jeli kto ma co do zarzucenia mnie, niechaj wyst pi, wród t umu si nie kryje. — Chwila milczenia. Ojcze, szabl t bior i niech mi Bóg zrz dzi zgon prdki, za wczesny, jeli ni ocali was nie zdo am. — CHÓR KAPANÓW Daj mu si  — daj mu Ducha witego, Panie! — Od nieprzyjació wyratuj nas, Panie! M Teraz przysignijcie wszyscy, e chcecie broni wiary i czci przodków waszych — e g ód i pragnienie umorzy was do mierci, ale nie do haby — nie do poddania si — nie do ust pienia cho by jednego z praw Boga waszego lub waszych. — GOSY Przysigamy. —

Arcybiskup kl ka i krzy wznosi. Wszyscy kl kaj . CHÓR Krzywoprzysi zca gniewem Twoim niech obarczon b dzie! — Bojaliwy gniewem Twoim niech obarczon b dzie! — Zdrajca gniewem Twoim niech obarczon b dzie! — GOSY Przysi gamy. — M Teraz obiecuj wam s aw — u Boga wypro cie zwyci stwo. — * Jeden z dziedzi ców wi tej Trójcy. — M — Hrabiowie — Barony — Ksi ta — ksi

a — szlachta. HRABIA Jake — wszystko stracone? — M Nie wszystko — chyba e wam serca zabraknie przed czasem. — HRABIA Przed jakim czasem? M Przed mierci . — BARON Hrabio, podobno widzia e si z tym okropnym cz owiekiem. — B dzie on mia lito ci cho troch nad nami, kiedy si dostaniem w r ce jego? — M Zaprawd ci mówi , e o takiej lito ci aden z ojców twoich nie s ysza — zowie si szubienica. — BARON Trza si broni jak mona. — M Co Ksi  mówi? — KSI  Par s ów na boku. — To wszystko dobre jest dla gminu, ale mi dzy nami oczywistym jest, e si oprze nie zdo amy. — M Có wi c pozostaje? — KSI 

Obrano ci wodzem, a zatem do ciebie naley rozpocz uk ady. — M Ciszej — ciszej! — KSI Dlaczego? — M Bo, Moci Ksi  , ju na mier zas uy . — Kto wspomni o poddaniu si , ten mierci karanym b dzie. — BARON, HRABIA, KSI Kto wspomni o poddaniu si , ten mierci karanym b dzie. — WSZYSCY mierci — mierci — vivat! Wychodz. * Kruganek na szczycie wiey. — M, — Jakub. M Gdzie syn mój? JAKUB W wiey pó nocnej usiad na progu starego wi zienia i piewa proroctwa. — M Najmocniej osad baszt Eleonory — sam nie ruszaj si stamt d i co kilka minut patrzaj lunet na obóz buntowników. — JAKUB Warto by, tak mi Panie Boe dopomó, dla zach ty rozda naszym po szklance wódki. — M Jeli potrzeba, ka otworzy nawet piwnice naszych hrabiów i ksi  t. — Jakub wychodzi. — M wchodzi kilkoma schodami wyej, pod sam sztandar, na paski taras. — Ca ym wzrokiem oczu moich, ca nienawici serca obejmuj was, wrogi. — Teraz ju nie marnym g osem, nie md ym natchnieniem b d walczy z wami, ale elazem i ludmi, którzy mnie si poddali. — Jake tu dobrze by panem, by w adzc — cho by z oa mierci spogl da na cudze wole, skupione naoko o siebie, i na was, przeciwników moich, zanurzonych w przepaci, krzycz cych z jej g

bi ku mnie, jak pot pieni wo aj ku niebu. — Dni kilka jeszcze, a moe mnie i tych wszystkich n dzarzy, co zapomnieli o wielkich ojcach swoich, nie b dzie — ale b d co b d — dni kilka jeszcze pozosta o — uyj ich

rozkoszy mej kwoli — panowa b d — walczy b d — y b d . — To moja pie ostatnia! — Nad ska ami zachodzi s oce w d ugiej, czarnej trumnie z wyziewów. — Krew promienista zewsz d leje si na dolin . — Znaki wieszcze zgonu mojego, pozdrawiam was szczerszym, otwartszym sercem, ni kiedykolwiek wprzódy wita em obietnice wesela, u udy, mi oci. — Bo nie pod prac , nie podst pem, nie przemys em doszed em koca ycze moich — ale nagle, znienacka, tak, jakom marzy zawdy. I teraz tu stoj na pograniczach snu wiecznego wodzem tych wszystkich, co mi wczoraj jeszcze równymi byli. — * Komnata w zamku, o wiecona pochodniami — Orcio siedzi na o u — M wchodzi i skada bro na stole. M Sto ludzi zostawi na szacach — reszta niech odpocznie po tak d ugiej bitwie. — GOS ZA DRZWIAMI Tak mi Panie Boe dopomó! — M Zapewne s ysza e wystrza y, odg osy naszej wycieczki — ale b d dobrej myli, dzieci moje, nie przepadniemy jeszcze ni dzisiaj, ni jutro. — ORCIO S ysza em, ale to nie tkn o mi serca — huk przelecia i nie ma go wi cej — co innego w dreszcz mnie wprawia, Ojcze. M L ka e si o mnie. — ORCIO Nie — bo wiem, e twoja godzina nie nadesz a jeszcze. M Sami jestemy — ci ar spad mi z duszy na dzisiaj, — bo tam w dolinie le cia a pobitych wrogów. — Opowiedz mi wszystkie myli twoje — b d ich s ucha , jak dawniej w domu naszym. — ORCIO Za mn , za mn , Ojcze — tam straszny s d co noc si powtarza. — M Gdzie idziesz? — Kto ci pokaza to przejcie? — Tam lochy wiecznie ciemne, tam gnij dawnych ofiar koci. —

ORCIO Gdzie oko twoje, zwyczajne s ocu, nie dowidzi — tam duch mój st pa umie. — Ciemnoci, idcie do ciemnoci! — * Lochy podziemne — kraty elazne, kajdany, narzdzia do tortur, poamane, le ce na ziemi. — M z pochodni u stóp gazu, na którym Orcio stoi. M Zejd, b agam ci , zejd do mnie. — ORCIO Czy nie s yszysz ich g osów, czy nie widzisz ich kszta tów? M Milczenie grobów — a wiat o pochodni na kilka stóp tylko rozwieca przed nami. ORCIO Coraz ju bliej — coraz ju widniej — id spod ciasnych sklepie jeden po drugim i tam zasiadaj w g

bi. M W szalestwie twoim pot pienie moje — szalejesz, dzieci — i si y moje niszczysz, kiedy mi ich tyle potrzeba. — ORCIO Widz duchem blade ich postacie, powane, kupi ce si na s d straszny. — Oskarony ju nadchodzi i jako mg a p ynie. — CHÓR GOSÓW Si nam dan — za m ki nasze, my, niegdy przykuci, smagani, dr czeni, elazem rwani, trucizn pojeni, przywaleni ceg ami i wirem, dr czmy i s dmy, s dmy i pot piajmy — a kary Szatan si podejmie. — M Co widzisz? — ORCIO Oskarony — oskarony — ot, za ama d onie. — M Kto on jest? — ORCIO Ojcze — Ojcze! GOS JEDEN Na tobie si koczy ród przekl ty — w tobie ostatnim zebra wszystkie si y swoje i wszystkie nami tnoci swe, i ca dum swoj , by skona . —

CHÓR GOSÓW Za to, e nic nie kocha , nic nie czci prócz siebie, prócz siebie i myli twych, pot pion jeste — pot pion na wieki. — M Nic dojrze nie mog , a s ysz spod ziemi, nad ziemi , po bokach westchnienia i ale, wyroki i groby. — ORCIO On teraz podniós g ow , jako ty, Ojcze, kiedy si gniewasz — i odpar dumnym s owem, jako ty, Ojcze, kiedy pogardzasz. — CHÓR GOSÓW Daremno — daremno — ratunku nie ma dla niego ni na ziemi, ni w niebie. GOS JEDEN Dni kilka jeszcze chwa y ziemskiej, znikomej, której mnie i braci moich pozbawili naddziady twoje — a potem zaginiesz ty i bracia twoi — i pogrzeb wasz jest bez dzwonów a oby — bez kania przyjació i krewnych — jako nasz by kiedy na tej samej skale boleci. — M Znam ja was, pod e duchy, marne ogniki, lataj ce wród ogromów anielskich. — ORCIO Ojcze, nie zapuszczaj si w g b — na Chrystusa imi wi te zaklinam ci , Ojcze. — M Powiedz, powiedz, kogo widzisz? — ORCIO To posta — M Czyja? ORCIO To drugi ty jeste — ca y blady — sp tany teraz m cz ciebie — s ysz j ki twoje — Przebacz mi, Ojcze — Matka poród nocy przysz a i kaza a… M Tego nie dostawa o. — Ha! dzieci w asne przywiod o mnie do progu piek a! — Mario! — nieub agany duchu — Boe! i Ty, druga Maryjo, do której modli em si tyle! — Tam poczyna si nieskoczono m k i ciemnoci. — Nazad! — musz jeszcze walczy z ludmi — potem wieczna walka. — CHÓR GOSÓW Za to, e nic nie kocha , nic nie czci prócz siebie, prócz siebie i myli twych, pot pion

jeste — pot pion na wieki. — * Sala w zamku wi tej Trójcy. — M , kobiety, dzieci, kilku starców i hrabiów kl cz cych u stóp jego — Ojciec Chrzestny stoi w rodku sali — t um w g bi — zbroje zawieszone, gotyckie filary, ozdoby, okna. — M

Nie — przez syna mego — przez on nieboszczk moj , nie — jeszcze raz mówi — nie. — GOSY KOBIECE Zlituj si — g ód pali wn trznoci nasze i dzieci naszych — dniem i noc strach nas poera. — GOSY M CZYZNJeszcze pora — suchaj posa — nie odsyaj posa. — OJCIEC CHRZESTNY Ca e ycie moje obywatelskim by o i nie zwaam na twoje wyrzuty, Henryku. — Jelim si podj urz du poselskiego, który w tej chwili sprawuj , to e znam wiek mój i ceni umiem ca warto jego. — Pankracy jest reprezentantem obywatelem, e tak rzek … M

Precz z oczu moich, stary. — Przyprowad tu oddzia naszych. — Jakub wychodzi — kobiety powstaj i p acz . — m czyni si oddalaj o kilka kroków. BARON Zgubi e nas, Hrabio. — DRUGI Wypowiadamy ci pos uszestwo. — KSI Sami u oymy z tym zacnym obywatelem warunki poddania zamku. — OJCIEC CHRZESTNY Wielki m , który mnie przys a , obiecuje wam ycie, bylebycie przy czyli si do niego i uznali d enie wieku. — KILKA GOSÓW Uznajemy — uznajemy. — M

Kiedycie mnie wezwali, przysi g em zgin na tych murach — dotrzymam i wy wszyscy zginiecie wraz ze mn . — Ha! chce si wam y jeszcze! — Ha! zapytajcie ojców waszych, po co gn bili i panowali! —

A ty czemu uciska e poddanych? — A ty czemu przepdzi e wiek m ody na kartach i podróach daleko od Ojczyzny? — Ty si podli e wyszym, gardzi e niszymi. — Dlaczegóe dzieci nie wychowa a sobie na obroców — na rycerzy? — Teraz by ci si zda y na co. — Ale kocha a ydów, adwokatów — pro ich o ycie teraz. — Czego si tak pieszycie do haby — co was tak nci, by upodli wasze ostatnie chwile? — Naprzód raczej ze mn, naprzód, Moci Panowie, tam gdzie kule i bagnety — nie tam gdzie szubienica i kat milczcy, z powrozem w d oni na szyje wasze. — KILKA GOSÓW Dobrze mówi — na bagnety! — INNE GOSY Kawa ka chleba ju nie ma. — KOBIECE GOSY Dzieci nasze, dzieci wasze! — WIELE GOSÓW Podda si trzeba — uk ady — uk ady! — OJCIEC CHRZESTNY Obiecuj wam ca o , e tak rzek, nietykalno osób i cia waszych. — M wita osobo pos a, id skry siw g ow pod namioty przechrztów i szewców, bym j krwi twoj w asn nie zmaza . — Wchodzi oddzia zbrojnych z Jakubem. Na cel mi wzi to czo o zorane zmarszczkami marnej nauki — na cel t czapk wolnoci, drc od tchnienia s ów moich na tej g owie bez mózgu. — Ojciec Chrzestny si wymyka. WSZYSCY Zwiza go — wyda Pankracemu! — M Chwila jeszcze, Moci Panowie! — Chodzi od jednego o nierza do drugiego. Z tob, zda mi si, wdziera em si na góry za dzikim zwierzem — pamitasz, wyrwa em ci z przepaci. — Z wami rozbi em si na ska ach Dunaju — Hieronimie, Krzysztofie, bylicie ze mn na Czarnym Morzu. — Wam odbudowa em chaty zgorza e. — Wycie uciekli do mnie od z ego pana. — A teraz mówcie — pójdziecie za mn czy zostawicie mnie samego, ze miechem na ustach, em wporód tylu ludzi jednego

cz owieka nie znalaz ? — WSZYSCY Niech yje hr. Henryk — niech yje! — M Rozda im, co zosta o w dliny i wódki — a potem na mury! — WSZYSCY ONIERZE Wódki — mi sa — a potem na mury! — M Id z nimi, a za godzin b d gotów do walki. — JAKUB Tak mi Panie Boe dopomó! — GOSY KOBIECE Przeklinamy ci za niewini tka nasze! — INNE GOSY Za ojców naszych. — INNE GOSY Za ony nasze. — M A ja was za pod o wasz . — * Okopy wi tej Trójcy. — Trupy naoko o — dzia a potrzaskane — bro le ca na ziemi. — Tu i ówdzie biegn o nierze — M  oparty o szaniec, Jakub przy nim. M Nie ma rozkoszy, jak gra w niebezpieczestwo i wygrywa zawdy, a kiedy nadejdzie przegra — to raz jeden tylko. — JAKUB Ostatnimi naszymi nabojami skropieni odst pili, ale tam w dole si gromadz i nied ugo wróc do szturmu — darmo, nikt losu przeznaczonego nie uszed , od kiedy wiat wiatem. — M Nie ma ju wi cej kartaczy? — JAKUB Ani kul, ani lotek, ani rutu — wszystko si przebiera nareszcie. — M A wi c syna mi przyprowad, bym go raz jeszcze uciska . — Jakub odchodzi.

Dym bitwy zamgli oczy moje — zda mi si, jakby dolina wzdyma a si i opada a nazad — ska y w sto k tów ami si i krzyuj — dziwnym szykiem take ci gn myli moje. — Cz owiekiem by nie warto — Anio em nie warto. — Pierwszy z Archanio ów po kilku wiekach, tak jak my po kilku latach bytu, uczu nud w sercu swoim i zapragn potniejszych si . — Trza by Bogiem lub nicoci . — Jakub przychodzi z Orciem. We kilku naszych, obejd sale zamkowe i pd do murów wszystkich, co spotkasz. — JAKUB Bankierów i hrabiów, i ksi  t. — M Chod, synu — po ó tu rk swoj na d oni mojej — czo em ust moich si dotknij — czo o matki twojej niegdy by o takiej samej bieli i mikkoci. — ORCIO S ysza em g os jej dzisiaj, nim zerwali si me twoi do broni — s owa jej p yn y tak lekko jak wonie, i mówi a: „Dzi wieczorem zasi dziesz przy mnie”. — M Czy wspomnia a cho by imi moje? — ORCIO Mówi a: „Dzi wieczorem czekam na syna mego”. — M U koca drogi czy opadnie mnie si a? — Nie daj tego, Boe! — Za jedn chwil odwagi masz mnie winiem twoim przez wieczno ca . — O synu, przebacz, em ci da ycie — rozstajemy si — czy wiesz, na jak d ugo? — ORCIO We mnie i nie puszczaj — nie puszczaj — ja ci poci gn za sob . — M Róne drogi nasze — ty zapomnisz o mnie wród chórów anielskich, ty kropli rosy nie rzucisz mi z góry. — O Jerzy — Jerzy! — O synu mój! — ORCIO Co za krzyki! — Dr ca y — coraz groniej — coraz bliej — huk dzia i strzelb si rozlega — godzina ostatnia, przepowiedziana, ci gnie ku nam. — M pieszaj, pieszaj, Jakubie! — Orszak hrabiów i ksit przechodzi przez dolny dziedziniec — Jakub z onierzami idzie za nim.

GLOS JEDEN Dalicie od amki broni i bi si kaecie. — GOS DRUGI Henryku, ulituj si ! — TRZECI Nie gnaj nas s abych, zg odnia ych ku murom! — INNE GOSY Gdzie nas p dz — gdzie? M Na mier . — Tym uciskiem chcia bym si z tob po czy na wieki — ale trza mi w insz stron . — Orcio pada, trafiony kul . GOS W GÓRZE Do mnie, do mnie duchu czysty — do mnie, synu mój! — M Hej! do mnie, ludzie moi! — Klinga szklanna jak wprzódy — oddech i ycie ulecia y razem. — Hej! tu — naprzód — ju si wdarli na d ugo szabli mojej — nazad, w przepa , syny wolnoci! — Zamieszanie i bitwa. * Insza strona okopów — sycha odgosy walki — Jakub rozci gni ty na murze — M nadbiega, krwi oblany. M Có ci jest, mój wierny, mój stary? — JAKUB Niech ci czart odp aci w piekle upór twój i m ki moje. — Tak mi Panie Boe dopomó! — M Niepotrzebny mi d uej — wygin li moi, a tamci kl cz c wyci gaj ramiona ku zwyci zcom i be koc o mi osierdzie! — Nie nadchodz jeszcze w t stron — jeszcze czas — odpocznijmy chwil . — Ha! ju si wdarli na wie pó nocn — ludzie nowi si wdarli na wie pó nocn — i patrz , czy gdzie nie odkryj hrabiego Henryka. — Jestem tu — jestem — ale wy mnie s dzi nie b dziecie. — Ja si ju wybra em w drog — ja st pam ku s dowi Boga. — Widz j ca czarn , obszarami ciemnoci p yn c do mnie, wieczno moj bez brzegów, bez wysep, bez koca, a porodku jej Bóg, jak s oce, co si wiecznie pali —

wiecznie janieje — a nic nie owieca. — Biegn , zobaczyli mnie — Jezus, Maryja! — Poezjo, b d mi przekl ta, jako ja sam b d na wieki! — Ramiona, idcie i przerzynajcie te wa y! * Dziedziniec zamkowy. — Pankracy — Leonard — Bianchetti na czele t umów — przed nimi przechodz Hrabiowie, Ksi  ta, z onami i dzie mi, w a cuchach. — PANKRACY Twoje imi ? — HRABIA Krzysztof na Volsagunie. — PANKRACY Ostatni raz go wymówi e — a twoje? KSI  W adys aw, pan Czarnolasu. — PANKRACY Ostatni raz go wymówi e — a twoje? BARON Aleksander z Godalberg. — PANKRACY Wymazane sporód yj cych — id! — BIANCHETTI Dwa miesi ce nas trzymali, a n dzny rz d armat i lada jakie parapety. — LEONARD Czy duo ich tam jeszcze? — PANKRACY Oddaj ci wszystkich — niech ich krew p ynie dla przyk adu wiata — a kto z was mi powie, gdzie Henryk, temu daruj ycie. — RÓ NE GOSY Znikn przy samym ko cu. — OJCIEC CHRZESTNY Staj teraz jako porednik mi dzy tob a niewolnikami twoimi — tymi przezacnego rodu obywatelami, którzy, wielki cz owiecze, klucze zamku w. Trójcy z oyli w r ce twoje. PANKRACY Poredników nie znam tam, gdzie zwyci y em si w asn . — Sam dopilnujesz ich mierci. — OJCIEC CHRZESTNY

Ca e ycie moje obywatelskim by o, czego s dowody niema e, a jelim si po czy z wami, to nie na to, bym w asnych braci szlacht… PANKRACY Wzi  starego doktrynera — precz; w jedn drog z nimi! — onierze otaczaj Ojca Chrzestnego i niewolników. Gdzie Henryk? — czy kto z was nie widzia go ywym lub umar ym? — Wór pe ny z ota za Henryka — cho by za trupa jego! — Oddzia zbrojnych schodzi z murów. A wy nie widzielicie Henryka? — NACZELNIK ODDZIAU Obywatelu wodzu, uda em si za rozkazem genera a Bianchetti ku stronie zachodniej szaców, zaraz na pocz tku wejcia naszego do fortecy, i na trzecim zakrcie bastionu ujrza em cz owieka rannego i stoj cego bez broni przy ciele drugiego. — Kaza em podwoi kroku, by schwyta — ale nim zd ylimy, ów cz owiek zeszed troch niej, stan na g azie chwiej cym si i patrza chwil ob kanym wzrokiem — potem wyci gn rce jak p ywacz, który ma da nurka, i pchn si z ca ej si y naprzód — s yszelimy wszyscy odg os cia a spadaj cego po urwiskach — a oto szabla, znaleziona kilka kroków dalej. — PANKRACY lady krwi na rkojeci — poniej herb jego domu. — To pa asz hrabiego Henryka — on jeden sporód was dotrzyma s owa. — Za to chwa a jemu, giliotyna wam. — Generale Bianchetti, zatrudnij si zburzeniem warowni i dope nieniem wyroku. — Leonardzie! — LEONARD Po tylu nocach bezsennych powinien by odpocz , mistrzu — zna strudzenie na rysach twoich. — PANKRACY Nie czas mi jeszcze zasn , dzieci, bo dopiero po owa pracy dojdzie koca swojego z ich ostatnim westchnieniem. — Patrz na te obszary — na te ogromy, które stoj w poprzek midzy mn a myl moj — trza zaludni te puszcze — przedr y te ska y — po czy te jeziora — wydzieli grunt kademu, by we dwójnasób tyle ycia si urodzi o na tych równinach, ile mierci teraz na nich ley. — Inaczej dzie o zniszczenia odkupionym nie jest. — LEONARD Bóg Wolnoci si nam podda. —

PANKRACY Co mówisz o Bogu — lisko tu od krwi ludzkiej. — Czyja to krew? — Za nami dziedzice zamkowe — sami jestemy, a zda mi si , jakoby tu by kto trzeci. — LEONARD Chyba to cia o przebite. — PANKRACY Cia o jego powiernika — cia o martwe — ale tu duch czyj panuje — a ta czapka — ten sam herb na niej — dalej, patrz, kamie wystaj cy nad przepaci — na tym miejscu serce jego p k o. — LEONARD Bledniesz, mistrzu. — PANKRACY Czy widzisz tam wysoko — wysoko? — LEONARD Nad ostrym szczytem widz chmur pochy , na której dogasaj promienie s oca. — PANKRACY Znak straszny pali si na niej. — LEONARD Chyba ci myli wzrok. — PANKRACY Milion ludu s ucha o mnie przed chwil — gdzie jest lud mój? — LEONARD S yszysz ich okrzyki — wo aj ciebie — czekaj na ciebie. — PANKRACY Plot y kobiety i dzieci, e si tak zjawi ma, lecz dopiero w ostatni dzie. — LEONARD Kto? — PANKRACY Jak s up nienej jasnoci, stoi ponad przepaciami — obur cz wspart na krzyu, jak na szabli mciciel. — Ze splecionych piorunów korona cierniowa. LEONARD Co si z tob dzieje? co tobie jest? — PANKRACY Od b yskawicy tego wzroku chyba mrze, kto yw. — LEONARD Coraz to bardziej rumieniec zbiega ci z twarzy — chodmy st d — chodmy — czy

s yszysz mnie? — PANKRACY Po ó mi d onie na oczach — zad aw mi pi ciami renice — oddziel mnie od tego spojrzenia, co mnie rozk ada w proch. — LEONARD Czy dobrze tak? — PANKRACY N dzne r ce twe — jak u ducha bez ko ci i mi sa — przejrzyste jak woda — przejrzyste jak szk o — przejrzyste jak powietrze. — Widz wci ! — LEONARD Oprzyj si na mnie. — PANKRACY Daj mi cho odrobin ciemno ci! — LEONARD O mistrzu mój! — PANKRACY Ciemno ci — ciemno ci! — LEONARD Hej! obywatele — hej! bracia — demokraty, na pomoc! — Hej! ratunku — pomocy — ratunku! — PANKRACY Galilaee, vicisti!