Suzanne Enoch

Drobne grzeszki

Tytuł oryginału: Something Sinful

0

Rozdział 1 - Caine, gdzie, u licha, są moje buty?! - Charlemagne Griffin pochylił się, próbując zajrzeć pod łoże. Odsunął spływające na podłogę prześcieradła i sięgnął w ciemną czeluść. Jego palce trafiły na książkę, ale butów nie udało mu się znaleźć. - Zaraz je przyniosą, proszę pana! - z ledwo wyczuwalnym irlandzkim akcentem odpowiedział kamerdyner, spoglądając z niepokojem na akrobacje swego chlebodawcy. - Mieliśmy kłopoty z usunięciem z nich błota po pańskiej wczorajszej wyprawie do Tattersall.

S R

Charlemagne wyprostował się i otrzepał pantalony. Rzucił okiem na wygrzebaną spod łóżka książkę Sto dni w Rzymie. Więc tam ją wrzucił!

- Każ im się pospieszyć - rzekł nieobecnym tonem, siadając na brzegu łoża i przewracając kartki woluminu. - Nie mam zamiaru słuchać docinków, że ubieram się dłużej niż niewiasta. Caine zgiął się w ukłonie i w tej pozycji cofał się ku drzwiom. - Oczywiście, proszę pana. Ledwo Charlemagne zdążył zagłębić się w opisie trzydziestego siódmego dnia przygód w Rzymie, rozległo się pukanie. - Proszę! - zawołał, odrywając wzrok od tekstu. Do pokoju wszedł jego młodszy brat, Zachary. - Nie możesz iść na przyjęcie w samych rajtuzach, Shay. - Piękne dzięki! Bez ciebie zachowywałbym się jak parias.

1

- Miło, że zdajesz sobie z tego sprawę, braciszku. Podobno byłeś dziś bardzo zajęty? - Czy w ten sposób dajesz mi do zrozumienia, że słyszałeś, iż kupiłem od Dooleya konia do polowań? - Spotkałem tego biedaka u White'ów. Prawie płakał na wspomnienie nędznej ceny, za jaką pozbył się wierzchowca. Od razu się zorientowałem, kto musi być nabywcą. Charlemagne nie mógł powstrzymać się od uśmiechu. - Według mnie cena była bardzo dobra. - Jak ty to robisz? Potrafisz rzucać uroki? Bo jak inaczej

S R

wytłumaczyć, że z pozoru rozsądni ludzie gotowi byliby sprzedać ci księżyc za kawałek kija?

- A cóż ja bym robił z księżycem?!

Caine zapukał delikatnie do drzwi i bezszelestnie wsunął się do sypialni.

- Przyniosłem buty. Wyglądają jak nowe.

Przyklęknął i zaczął wsuwać je na nogi Charlemagne'a. Ten spojrzał ponad jego pochyloną głową na Zachary'ego. - Skoro koniecznie chcesz wiedzieć, najważniejsza jest cierpliwość. I zdolność obserwacji. Człowiek niebędący w stanie opłacić rachunków nie zasługuje na konia do polowań. - Zabrzmiało to okrutnie. - To interesy, nie przyjemność. - Charlemagne podniósł się z łóżka. - Poza tym wierzchowiec Dooleya nie był dziś moim najważniejszym celem...

2

- Na litość! - przerwał mu Zachary, zmierzając w stronę drzwi. Idziemy na przyjęcie! Rozmawiając z ludźmi, nie chcę wiedzieć, od ilu dzisiaj udało ci się coś kupić za okazyjną cenę! - Jak sobie życzysz. - Charlemagne odwrócił się z lekkim grymasem na twarzy. Jakim sposobem jego młodszemu bratu, wykazującemu taką awersję do twardych zasad rządzących światem interesów, nie tylko udało się przeżyć, ale także zawrzeć małżeństwo? - Nie spodziewam się, że będziesz w stanie pojąć subtelną grę towarzyszącą zawieraniu umów handlowych.

S R

- Opowiedz o tym komuś mądrzejszemu ode mnie. - Nie wiem, czy takiego znajdę. Zamieszanie panujące u podnóża schodów świadczyło o przybyciu pozostałych członków klanu Griffinów. W ciągu ostatniego roku rodzina powiększyła się o dwoje nowych członków: męża Eleanor, Valentine'a Corbetta, markiza Deverill, oraz żonę Zachary'ego - Caroline. Choć Charlemagne kochał swoje rodzeństwo, równie wysoko cenił sobie ciszę, której w tej chwili mu brakowało. - Nareszcie jesteś! - Eleanor podeszła i pocałowała go w policzek. - Wyglądasz uroczo, Nell - powiedział i dodał: - Ty również, Caroline. Odnalazł wzrokiem Sebastiana, księcia Melbourne. Najstarszy z braci Griffinów był jedynym, który dzielił z nim pasję do interesów.

3

Książę stał w drzwiach swojego gabinetu, w towarzystwie szwagra Valentine'a. - Jak przebiegło spotkanie z Liverpoolem? - spytał markiz Deverill. - Obiecująco - odparł Sebastian. - Nareszcie zaczyna do niego docierać, że duma nie jest wystarczającym wytłumaczeniem, by zrezygnować z robienia interesów z koloniami. - Znacznie gorszy do przezwyciężenia jest brak wyobraźni wtrącił Charlemagne. - Nie sposób się z tym nie zgodzić. Jak ci dzisiaj poszło?

S R

Zachary stanął za bratem i klepnął go po plecach. - Shay doprowadził Dooleya do łez. Widziałem na własne oczy! Satysfakcja z powodu kupienia cennego konia poniżej jego rzeczywistej wartości była niewątpliwie przyjemnym uczuciem, ale przed Charlemagne'em rysowały się jeszcze bardziej interesujące perspektywy związane z jego drugim wyjazdem. - Dooley nie musiał się godzić na moją ofertę - powiedział. - Jeśli zaś chodzi o moją rozmowę z kapitanem... - Valentine przekazał ci najświeższą nowinę? - przerwał mu Melbourne. - Dotyczy jego osobistej i bardzo cennej własności - dodała Eleanor, podchodząc do nich i biorąc męża pod rękę. Zachary wydał z siebie radosny okrzyk i z całej siły klepnął Valentine'a w plecy.

4

- Ty łobuzie! Pomyśleć, że zaledwie rok temu dostawałeś gęsiej skórki na myśl o małżeństwie. - A teraz zostanę ojcem. To był doprawdy niezwykły rok odrzekł markiz, pochylając się, by pocałować żonę. - Jestem szczęśliwy, że zdecydowałem się porzucić kawalerski stan. - Ja również się z tego cieszę - powiedziała Eleanor. Charlemagne odsunął się na bok, pozwalając pozostałym osobom złożyć gratulacje przyszłym rodzicom. Dziecko wprawdzie nie miało nosić nazwiska Griffin, ale w jego żyłach popłynie krew rodu, podobnie jak u Penelope, siedmioletniej córki Melbourne'a. Z

S R

wyrazu twarzy Caroline (nieważne, co mówiła na temat swojej niechęci do życia rodzinnego) wyczytał, że ona także myśli o dziedzicu. Bardzo dobrze - pomyślał. - Im nas więcej, tym będzie weselej. Rozmowa zeszła teraz na imiona dzieci. Ze słów Valentine'a wynikało, że jest gotów rozważyć każdą propozycję popartą odpowiednią łapówką. Charlemagne podszedł do drzwi. - Za dwadzieścia minut mam spotkanie z Shipleyem - rzekł cicho do lokaja, podającego mu rękawiczki i kapelusz. - Nie chcę im przeszkadzać, ale gdyby ktoś o mnie pytał, powiedz, że już wyszedłem na przyjęcie. Na zewnątrz panował przyjemny wieczorny chłód i Charlemagne zatrzymał się na chwilę na granitowanych schodach prowadzących do wejścia. Odetchnął głęboko, a potem skierował się do pierwszego z trzech powozów czekających przed pałacem. - Jedziemy - rzucił, wsiadając.

5

Miał żal do brata za to, że ten przerwał mu opowieść. W końcu przecież sam zaczął ten temat. W wieku dwudziestu siedmiu lat Charlemagne nie potrzebował niczyich zachwytów czy aprobaty dla swych zdolności, ale odrobina uznania byłaby bardzo przyjemna. Cóż, wieści o dzieciach są ważniejsze od wszystkich innych wydarzeń, może z wyjątkiem zwycięstwa w Derby. Uśmiechnął się do siebie, wyjął cygaro i zapalił od znajdującej się w powozie świecy. Jeśli chodzi o niego, wolał rozmowy o interesach. W końcu dotarł do rezydencji Brinstonów i, zaanonsowany przez kamerdynera, wszedł do sali balowej. Z miejsca otoczył go

S R

barwny tłum. Zanim dotarł do stołu z przekąskami i napojami, zdążył wpisać swoje nazwisko do trzech karnecików, przełożyć lunch z lordami Shipleyem i Polkiem oraz podarować premierowi Liverpoolowi dwa ze swoich najlepszych amerykańskich cygar. To powinno przekonać polityka, by spojrzał bardziej przychylnie na poglądy Melbourne'a dotyczące handlu z koloniami. Skinął na lokaja, by przyniósł mu kieliszek wina, i spojrzał w kierunku drzwi, ale pozostali członkowie klanu Griffinów jeszcze się nie pojawili. Sebastian pewnie był niezadowolony z powodu jego wcześniejszego wyjścia, jednak zdaniem Charlemagne'a kawalerowi wystarczy ogólna wiedza na temat domowych wydarzeń. Ktoś nieoczekiwanie chwycił go za łokieć. Zaskoczony, o mały włos nie rozlał wina. Najstarszy z Griffinów miał opinię potrafiącego czytać w myślach, ale z pewnością nie opanował jeszcze sztuki materializowania się w różnych miejscach. Chociaż, kto wie -

6

pomyślał Charlemagne, odwracając się. Zamiast Sebastiana zobaczył jednak kogoś innego i trudno powiedzieć, by tym spotkaniem był zachwycony. - Harkley! - Wyciągnął rękę, żeby przywitać się ze stojącym przed nim dość otyłym dżentelmenem. - Myślałem, że wciąż jesteś w Madrycie. Wicehrabia zacisnął szczęki. - Za dużo gadania o Bonapartem. Wróciłem posmakować cywilizacji. - Obawiam się, wicehrabio, że także tutaj nie uwolnisz się od tego tematu. - Pański brat już jest?

S R

- Melbourne? Jeszcze nie.

Liverpool nie znosił Harkleya, a Sebastian potrzebował poparcia premiera. Charlemagne musiał szybko coś wymyślić. Zdobył się na boleściwy uśmiech.

- Kiedy się pojawi, radzę go unikać. Ostatnio jest bardzo poirytowany. Wojna z koloniami o taryfy celne wisi na włosku. Na razie to tylko wzajemne groźby, ale niedługo może dojść do rozlewu krwi. Harkley uniósł kieliszek. - Dziękuję za ostrzeżenie. Nie chcę, by Jego Miłość potraktował mnie nieprzyjemnie na powitanie. - Cieszę się, że mogłem pomóc...

7

Błysk koloru odwrócił jego uwagę od rozmówcy. Spojrzał w tamtym kierunku i w jednej chwili zapomniał, co chciał powiedzieć. Przy stole stała bogini, racząc się kawałkiem kandyzowanej skórki pomarańczowej. Nie, nie bogini, zreflektował się. Kobieta z krwi i kości, na której widok poczuł, że jego ciało przeszył piorun. Harkley mówił właśnie: - ... kto może sobie dziś pozwolić na samodzielne inwestowanie gotówki? Charlemagne wcisnął mu w dłoń swój na wpół opróżniony kieliszek wina.

S R

- Wybacz, wicehrabio... - rzucił na odchodnym i skierował się do stołu.

Chwilę później stał po jego drugiej stronie, wpatrując się w nieznajomą. Jej kruczoczarne włosy były splecione w warkocz spływający na plecy i ozdobiony złotą spinką. Suknię w kolorze głębokiej czerwieni obszyto złotymi paciorkami. Złote iskierki migotały także w wielkich oczach kobiety, zielonych niczym szmaragdy. - Spokojnie, przyjacielu - przykazał sobie w myślach Charlemagne, ale nie mógł się oprzeć chęci obserwowania tajemniczej piękności. Nigdy nie widział jej na żadnym spotkaniu, na których zbierały się londyńskie wyższe sfery, a rzadko zdarzało mu się je opuszczać. Gdyby się pojawiła, na pewno zwróciłaby jego uwagę. Zauważyła, że na nią patrzy.

8

- Przygląda mi się pan - powiedziała z ledwo wyczuwalnym obcym akcentem. - Najwyraźniej - odpowiedział. Nie tylko brzmienie jej głosu, ale także cala postać kojarzyły mu się z czymś egzotycznym, nieznanym i podniecającym. Bogini... Afrodyta... Wenus! - przemknęło mu przez głowę, ale powstrzymał się od wypowiedzenia głośno tych słów. Na pewno słyszała wiele podobnych określeń. Poza tym taki sposób flirtowania nie leżał w jego stylu. Dostać to, czego pragnął, podejmując wszelkie niezbędne kroki, by to zdobyć - to było jego naturą.

S R

- Jestem Charlemagne Griffin. - Charlemagne?

Spodobał mu się sposób, w jaki wymówiła jego imię. Przez jego ciało znów przebiegł dreszcz, ale zignorował go. Okrążył stół i stanął naprzeciw niej.

- To pomysł mojej matki. Ponieważ ojciec wybrał rodowe imię dla mojego starszego brata, uznała, że moje powinno być przynajmniej sławne. Przyjaciele mówią na mnie Shay. Postąpił krok do przodu i ujął jej dłoń, delikatnie muskając ustami nadgarstek. - Z kim mam do czynienia? Zamrugała, jakby nagle uświadomiła sobie, że zapomniała o czymś ważnym. Czyżby była z kimś po słowie? Może jakiś arystokrata w tajemnicy sprowadził ją z odległego kraju? Ta myśl wydała się mu szczególnie przykra. Stojąc w milczeniu, czekał na jej

9

następny krok. Gdyby rzeczywiście była zaręczona, mógłby próbować o nią powalczyć, ale nigdy nie pozwoliłby sobie na nakłanianie do zdrady. Znów na niego spojrzała. - Czy wzajemnej prezentacji nie powinna dokonać osoba trzecia? Przynajmniej nie wspomniała o narzeczonym. Charlemagne potrząsnął głową, zaniepokojony samą myślą, że do ich rozmowy mógłby przyłączyć się ktoś jeszcze. - Tak wiele się tu dzieje, że wątpię, by tak nieznaczne

S R

niedopatrzenie miało jakiekolwiek znaczenie. Proszę, zdradź mi, pani, swoje imię.

Przygryzła dolną wargę, jakby rozważając jego prośbę. - Matka ostrzegała mnie przed takimi mężczyznami jak pan bardzo pewnymi siebie i gotowymi narazić na szwank reputację młodej damy.

Czyżby próbowała się z nim droczyć?

- Proszę chociaż powiedzieć, kim jest pani matka? Może to naprowadzi mnie na ślad. - Dobrze - odpowiedziała z uśmiechem, który mógłby roztopić najtwardszy głaz. - Nazywa się Helen Carlisle, markiza Hanover. Charlemagne spojrzał na nią kompletnie zaskoczony. Znał większość angielskich rodów, co nie było dziwne, zważywszy na szerokie koneksje jego własnej rodziny. - Markiz Hanover był kawalerem i zmarł rok temu. Przytaknęła.

10

- Mój ojciec, Howard, jest jego młodszym bratem. To miało sens. - Pani ojciec mieszkał w Indiach. - Tak jak moja matka i ja. Przyjechałam do Londynu niecałe dwa tygodnie temu. A więc miał rację: jej egzotyczny wygląd nie był przypadkowy. Nie potrafiąc się oprzeć impulsowi, przesunął palcem po wzorze ze złotych koralików, zdobiącym rękaw sukni. Mógłby przysiąc, że poczuł zapach cynamonu. - Jest pani w Londynie dopiero od dziesięciu dni?

S R

Podkreślone czarną kreską oczy napotkały jego wzrok. - Dopiero niedawno otworzyliśmy dom dla gości. Muszę przyznać, że nie znam tu prawie nikogo.

W jego uszach zabrzmiało to bardzo obiecująco. - Gdyby zdradziła mi pani swoje imię, moglibyśmy uznać, że zostaliśmy sobie przedstawieni.

Zatrzepotała czarnymi, cudownie długimi i lekko wywiniętymi rzęsami. - Sarala. Sarala Anne Carlisle. Charlemagne powoli wciągnął powietrze. - Sarala? - Pomysł mojego ojca. Matka uważała to imię za zbyt tubylcze, ale nie przypuszczaliśmy, że kiedykolwiek wyjedziemy z Delhi. - Sarala... - powtórzył jeszcze raz, rozkoszując się wymawianiem egzotycznego słowa.

11

Kojarzyło mu się z bajecznie kolorowymi sari, orientalnymi przyprawami, upalnymi nocami pełnymi miłości. - Lady Saralo, to imię do pani pasuje. - To samo mogę powiedzieć o pańskim. Jest pan człowiekiem bardzo pewnym siebie, nieprawdaż? Shay uniósł brew. Najwyraźniej nie miała pojęcia, kim był. - Nie wiem, czy mam to uważać za komplement, choć niektórzy członkowie mojej rodziny niewątpliwie by się z panią zgodzili. Na przykład mój starszy brat. - Rozumiem, że ten z normalnym, chrześcijańskim imieniem.

S R

Kim on jest? Opowiedziałam panu co nieco o sobie. Czy nie pora się zrewanżować?

Charlemagne zawahał się. Nie miał kompleksu niższości z powodu bycia drugim w kolejności do dziedziczenia tytułu księcia Melbourne, obawiał się jednak, że gdyby lady Sarala zorientowała się, z kim ma do czynienia, rozmowa przybrałaby znacznie bardziej oficjalny ton.

- Chyba nie jest pan krawcem przebranym za arystokratę? zażartowała. - Zapewniam, że nie... Orkiestra zaczęła grać walca. Ponownie ujął jej dłoń i położył na rękawie swego uszytego przez najlepszego krawca surduta. - Opowiem pani wszystko podczas tańca. - A jeśli ofiarowałam go już komuś innemu? - Nie zrobiła pani tego.

12

- Skąd ta pewność? - Ponieważ, jak sama pani przyznała, w Londynie nie zna prawie nikogo. Coś w jej wyglądzie przywodziło mu na myśl upalne, tropikalne noce i jedwabną pościel. - Nie jestem pewna, czy postępujemy właściwie - powiedziała. - Ależ jak najbardziej - odrzekł, przyciągając ją do siebie. Dzisiejszego wieczoru miał zamiar dobrze się bawić i żadne dziwne uczucia, jakich doświadczał, nie mogły tego zepsuć. Ledwo zdążył objąć jej smukłą kibić, gdy ktoś położył mu ciężką dłoń na ramieniu.

S R

- Jestem zaję... - urwał w pół słowa - Ach, to ty! Sebastian obrzucił go uważnym spojrzeniem,przeniósł wzrok na lady Saralę i znów spojrzał na niego.

- Spotkanie poszło nie tak?

Charlemagne nie był w tej chwili pewien, czy wyczucie czasu u jego starszego brata było błogosławieństwem, czy przekleństwem. - Skądże znowu! Podczas gdy ty byłeś zajęty dyskusją o dziecięcych imionach, ja umówiłem się z Shipleyem na rozmowę o dziewiątej. - Rozumiem, że miałeś zamiar powiedzieć mi o jedwabiach. - Proszę cię, później - przerwał bratu Charlemagne, krzywiąc się. - Jak powiedziałem, jestem zajęty. Sebastian uniósł brew i cofnął się, rzucając jedno ze swoich nieodgadnionych spojrzeń. Shay nie miał zamiaru być pouczany jak

13

dziecko. Jeśli Melbourne naprawdę chciał wiedzieć coś o jedwabiach, mógł zaczekać, aż orkiestra skończy grać walca. Wyszedł z lady Saralą na parkiet. - Kim był ten dżentelmen? - spytała, spoglądając na Sebastiana. - To mój brat, Melbourne. Otworzyła szeroko swe cudowne, zielone oczy. - Sebastian Griffin, książę Melbourne? A więc ta zamorska księżniczka miała jednak jakieś pojęcie o londyńskiej śmietance towarzyskiej. - Powiedziałem ci, pani, że nie jestem krawcem.

S R

- Tak, ale nie zdawałam sobie sprawy, że pochodzi pan z tych Griffinów. Jesteście sławni. Pański brat w zeszłym roku poślubił znaną malarkę.

- Nie ten - wyjaśnił Charlemagne. - Mówi pani o Zacharym. Jej wzrok znów powędrował w stronę Sebastiana. - Sprawia wrażenie niezadowolonego. Mam nadzieję, że powodem nie jest nasz taniec?

- Mogę tańczyć, z kim tylko zapragnę - odrzekł, znów pozwalając się opanować niezwykłemu uczuciu, którego doświadczał od chwili, gdy objął Saralę. Przeklęty Melbourne! W wieku trzydziestu trzech lat wyglądał dokładnie tak, jak przystało na głowę potężnego i majętnego rodu. Dla naiwnej, egzotycznej piękności musiał być niezwykle pociągającą postacią.

14

- Jest zły, ponieważ jutro mam zamiar sfinalizować pewną niebywale korzystną umowę, której szczegółów nie musi znać. Nienawidzi być niedoinformowany. Spod zasłony czarnych rzęs błysnęły zielone oczy. - To interesujące - powiedziała. Jej pierś falowała w takt przyspieszonego oddechu. - Czy ta umowa jest tajna? Najwyraźniej znów uznała go za bardziej interesującego od Melbourne'a. - Właściwie nie. - Ach... - Lekko wydęła wargi, a w jej głosie zabrzmiała nuta rozczarowania.

S R

A niech to! - przemknęło mu przez głowę. - W pewnym sensie można ją nazwać tajną - przyznał pospiesznie. Zachary miał rację. On, Charlemagne, czasem zupełnie nie rozumiał kobiet i ich wybujałej wyobraźni. Nie było w tym jego winy, jednak większość dam, z którymi miał do czynienia, nie wykazywała zrozumienia ani entuzjazmu, gdy zaczynał opowiadać o interesach. Cóż szkodzi tym razem trochę ubarwić całą historię? - Gdyby informacje, które posiadam, dotarły do niepowołanych uszu, cena płynącego do nas towaru znacznie by spadła. - Płynącego? - wyszeptała - Z Ameryki? - Nie, z Chin. - Zawsze marzyłam, żeby tam pojechać - wykrzyknęła przyciszonym głosem. Naprawdę przejęła się jego słowami. Uśmiechnął się.

15

- Powiem pani w tajemnicy, że statek „Wayward" dziś wszedł do portu w Blackfair. Ma na pokładzie pięćset bel najlepszego chińskiego jedwabiu, jaki kiedykolwiek widziałem. Ponieważ już wcześniej robiłem interesy z kapitanem, od razu zgłosił się do mnie. Jeszcze bardziej ściszył głos, choć przy głośno grającej orkiestrze i wypełniającym salę gwarze rozmów raczej nikt nie mógł usłyszeć tego, co mówił. Na wszelki wypadek mocniej przyciągnął Saralę do siebie. - Blink kupił ten materiał... - Blink? - szepnęła mu do ucha.

S R

- Kapitan statku, Peter Blink, kupuje towar bez pośredników, dzięki czemu oszczędza na kosztach... - Charlemagne przerwał, zdając sobie sprawę, że chyba się trochę zagalopował. Jego rozmówczyni na pewno nie miała pojęcia o prowadzeniu interesów i raczej jej to nie interesowało. Pragnęła słuchać o intrygach i tajemnicach. Choć nie należał do ludzi lubiących koloryzować, czuł, że dziś ma ochotę spełnić oczekiwania zamorskiej księżniczki. - Kapitanowi zależy na szybkim pozbyciu się towaru i odzyskaniu gotówki. Musi spłacić załogę, zanim ta się zbuntuje. - Naprawdę? - Tak by się stało, gdyby nie dostali swoich pieniędzy. Zamierzam jednak kupić jedwab, zanim ktokolwiek zawiśnie na rei. Palce lady Sarali zacisnęły się na jego dłoni. - Zdąży pan, zanim dojdzie do najgorszego?

16

- Jestem umówiony z Blinkiem na dziesiątą, ale pojawię się dopiero za kwadrans jedenasta. - Nieszczęsny kapitan będzie pewnie bardzo zdenerwowany i tym chętniej obniży cenę. - O to mi chodzi - odpowiedział ze spokojem. Kobiety może i nie interesują się zawieraniem transakcji handlowych, ale potrafią docenić silnych i pewnych siebie mężczyzn. Lady Sarala niewątpliwie zorientowała się już, że jej rozmówca posiada obie te cechy. - Genialne! - uśmiechnęła się, odsłaniając drobne, białe zęby Zawsze robi pan w ten sposób interesy? - Oczywiście - mruknął.

S R

- Pański brat na pewno darzy pana zaufaniem. Niech to diabli! Znów wróciliśmy do Sebastiana! - pomyślał.

- To zrozumiałe. Dał mi pełną swobodę działania. To mój osobisty wkład w rodzinne finanse.

Nie zamierzał się przyznawać, że sam wpadł na pomysł tej transakcji i włożył w nią własne pieniądze.

Sarala wpatrywała się w niego z uwielbieniem. - W pełni zasłużył pan na swoje imię, lordzie Charlemagne. Gdyby był kobietą, oblałby się rumieńcem. Przez krótką chwilę zamarzył, by ta hinduska piękność potrafiła rozmawiać o bardziej poważnych sprawach, nie ograniczając się wyłącznie do komplementów. Szczerze mówiąc, nie miał wysokiego mniemania o kobiecym intelekcie. Jego siostra Eleanor i Caroline, żona Zachary'ego, stanowiły wyjątek potwierdzający regułę, iż piękna

17

buzia najczęściej oznacza pustą głowę. Dlatego właśnie większość jego znajomości z kobietami kończyła się dość szybko i nie miała dla niego większego znaczenia. Lady Sarala wyglądałaby cudownie w jego łożu, ale wątpił, czy byłaby w stanie zrozumieć subtelności związane z prowadzeniem interesów i docenić jego talent w tej dziedzinie. Orkiestra skończyła grać walca i Charlemagne odprowadził swoją partnerkę do stołu. Bez względu na to, co sądził o jej intelekcie, nie zamierzał jeszcze się z nią rozstawać. - Mieszkacie państwo w rezydencji Carlisle? - spytał -Tak.

S R

- Czy miałaby pani coś przeciw temu, bym ją odwiedził któregoś dnia?

Zielone oczy znikły pod obsypanymi złotym pyłem powiekami. - Sądzę, że nie.

Charlemagne zauważył nadchodzącą młodą damę, której obiecał kolejny taniec.

- W takim razie, do zobaczenia wkrótce, lady Saralo powiedział, całując jej delikatną dłoń, po czym niechętnie się oddalił. Tańcząc, zerkał w stronę stołu. Jego zamorska księżniczka stała samotnie, racząc się słodyczami. Nic dziwnego - jak sama powiedziała, przebywała w Londynie od niedawna i nie zdążyła poznać zbyt wielu osób. Poza tym swą lekko prowokującą urodą mogła onieśmielać co młodszych kawalerów.

18

Po wypełnieniu towarzyskich obowiązków Charlemagne wyszedł na balkon zaczerpnąć świeżego powietrza. Wydawało mu się, że wciąż czuje wokół siebie delikatny zapach cynamonu, co z niewiadomego powodu rozpraszało go. - Nie licz, że poproszę cię do tańca, by w końcu móc z tobą spokojnie porozmawiać - Sebastian wyszedł na balkon i oparł się o balustradę. - Oby nie! - Gdybyś został pięć minut dłużej, załatwilibyśmy to w domu. Wiesz, jak ważne jest to dziecko dla Eleanor i dla nas wszystkich.

S R

- Wiem. - Charlemagne rzucił bratu krótkie spojrzenie. - Mam nadzieję, że nie odniosłeś wrażenia, iż oczekuję twojego pozwolenia przed zainwestowaniem własnych pieniędzy.

- Nigdy go nie potrzebowałeś - odpowiedział Sebastian. Świetnie prowadzisz interesy i nie potrzebujesz niczyjego wsparcia. Westchnął i dodał: - Musiałem wysłuchać dziś opowieści Zacha o jego planach dotyczących hodowli bydła, rozważań Nell na temat imienia dla dziecka i przedyskutować z Peep sprawę nowego kuca. Oczywiście rozmowa z moją córką zawsze jest najważniejsza, ale na drugim miejscu stawiam konwersację z tobą. Charlemagne uśmiechnął się. - Mogę powiedzieć Zachowi i Nell, że jestem twoim ulubieńcem? Oczywiście po Penelope. - Bardzo zabawne. Czasem tylko z tobą da się sensownie porozmawiać. Co z jedwabiami?

19

- Jeszcze niewiele mogę powiedzieć. Mam nadzieję, że jutro o jedenastej stanę się posiadaczem pięciuset bel tkaniny. A co do Shipleya, naprawdę się z nim spotkałem. Musiałem przełożyć nasz jutrzejszy lunch. Nie wymknąłem się bez powodu. - Nie podejrzewałem cię o to, ale twoje zniknięcie mnie zaskoczyło. Książę otoczył brata ramieniem. - Poszukajmy jakiegoś porto, by wznieść toast za twój jutrzejszy sukces. - Z przyjemnością.

S R

I jeśli lady Sarala naprawdę nie miała nic przeciw temu, żeby zapowiedział się z wizytą... - miał jeszcze jedno, tym razem osobiste, zwycięstwo do uczczenia. W każdym razie jutro na śniadanie Shay każe sobie podać herbatę z cynamonem.

20

Rozdział 2 - Jak to, sprzedałeś jedwabie?! Kapitan Peter Blink opadł na krzesło. Jego ogorzała od słońca twarz zrobiła się biała jak papier. - Tamten dżentelmen powiedział, że pan nie przyjdzie... Kiedy zaoferował się, że kupi materiał... - Jaki dżentelmen?! Charlemagne ze wszystkich sił powstrzymywał się, by nie uderzyć kapitana.

S R

- Przed chwilą stąd wyszedł. Musieliście się minąć... Nie miałem pojęcia... Gdy powiedział, że pan...

Tłamsząc w ustach przekleństwo, Charlemagne wybiegł ze starego magazynu, w którym znajdowało się biuro Blinka, i, mrużąc oczy w jaskrawym świetle poranka, zaczął rozglądać się w poszukiwaniu tajemniczego mężczyzny. Pamiętał, że mijał kogoś po drodze, ale poza zdawkowym spojrzeniem nie poświęcił mu wiele uwagi. Wysoki, odziany w niezbyt dobrze skrojone, ciemne ubranie, z sakwą na ramieniu... Jest! Zaciskając szczęki, ruszył jego śladem. Kilkunastu marynarzy i dokerów zaczynało właśnie przepakowywać bele jedwabiu - jego jedwabiu - na stojące na nabrzeżu dwa wozy. Z przodu stał kryty powóz. Szczupły mężczyzna podawał przez okno dokumenty komuś siedzącemu w środku. Charlemagne zwolnił. Był wściekły, ale nie stracił rozsądku. Im

21

więcej dowie się o szczegółach transakcji, tym lepszą pozycję zapewni sobie w ewentualnych negocjacjach. Przeklęty Blink popełnił poważny błąd, sprzedając zamówiony towar. Człowiek z dokumentami oraz jego zleceniodawcy - kimkolwiek byli - w haniebny sposób wykorzystali okazję. Po krótkiej rozmowie mężczyzna otworzył drzwi powozu i wsiadł do środka. Shay przysunął się bliżej, nie spuszczając z oczu marynarzy pakujących jedwab. Rzadko zdarzało się, by dał się wystrychnąć na dudka. Nagle nabrał chęci na rozmowę z tajemniczym kupcem, któremu udała się ta sztuka.

S R

Powóz ruszył. Charlemagne zaczął za nim biec. - Zatrzymać się! - zawołał

Stangret obejrzał się i ściągnął wodze. Griffin zrównał się z wehikułem i zajrzał do środka.

- Doszło do nieporozumienia...

Stanął jak skamieniały, a ze zdumienia odebrało mu głos. W środku siedziały trzy osoby: wysoki mężczyzna, kobieta ubrana w strój pokojówki i... ona. Jego hinduska księżniczka, która minionej nocy grała główną rolę w jego snach. - To pani? - wyjąkał - Witam, milordzie - odpowiedziała chłodno i zapukała w okno dłonią okrytą rękawiczką. - Jedziemy! - Jedną chwilę, lady Saralo. - Charlemagne ruszył szybkim krokiem, próbując nadążyć za powozem. - Chyba nie zamierzasz... Sarala wychyliła się na moment przez okno i zawołała:

22

- Bardzo dziękuję za niezwykle pożyteczną informację! Przez głowę Charlemagne'a przemknęły krwiożercze myśli. Czy ta dziewczyna naprawdę myślała, że uda jej się wystawić go do wiatru?! Przeklął głośno. Odwrócił się i roztrącając ludzi, pobiegł do miejsca, w którym zostawił swojego sekretarza Robertsa, konia imieniem Jaunty oraz ludzi wynajętych do przeniesienia bel jedwabiu. - To była szybka transakcja, milordzie... - zaczął sekretarz, ale Charlemagne przerwał mu w pół słowa. - Zaczekaj tu! - krzyknął, wskakując na siodło. Nawet najgorsze przekleństwa nie były w stanie przynieść mu ukojenia. Sarali Carlisle

S R

naprawdę udało się wystawić go do wiatru. W pierwszym impulsie zamierzał dogonić powóz i skręcić jej kark. Zanim jednak minął budynki nadbrzeżnych magazynów, ściągnął cugle, przechodząc do stępa. Był wściekły, ale nie mógł zapomnieć, że nosi nazwisko Griffin. Ludzie tacy jak on nie zabijają z powodu niepowodzenia w interesach. Chyba że ktoś naprawdę na to zasłuży. Właściwie, sam był sobie winien. Chciał zaimponować ładnej, ale jego zdaniem prostolinijnej dziewczynie, opowiadając jej o planowanej transakcji, i najwyraźniej nie docenił jej inteligencji. Wyciągnął zegarek z kieszonki kamizelki. Niech to diabli! Zostawił w porcie sekretarza i wynajętych ludzi, a niedługo miał umówiony lunch z dwoma ministrami handlu. Niechętnie zawrócił gniadosza. Obiecał sobie jednak, że po spotkaniu odszuka Saralę i postara się odzyskać swój jedwab.

23

Sarala nie potrafiła powstrzymać się przed uważnym zlustrowaniem ulicy, kiedy lokaj otwierał drzwi powozu i pomagał jej wysiąść. - Blankman, czy mój ojciec jest w domu? - spytała czekającego na nią na szczycie schodów kamerdynera. - Lord Hanover jest w swoim gabinecie - odpowiedział, gestem wskazując woźnicy, by odjechał sprzed frontu. Zanim wślizgnęła się do ciemnego, chłodnego wnętrza, jeszcze raz rzuciła okiem na ulicę. Wiedziała, że w Londynie nigdy nie będzie tak upalnie jak w Indiach, wciąż miała jednak nadzieję na chociaż

S R

jeden naprawdę gorący dzień. Choć był środek lata, dostawała dreszczy na myśl o zbliżającej się z każdym tygodniem zimie. Teraz też poczuła chłód, ale z zupełnie innego powodu. Przypomniała sobie spojrzenie, jakim obdarzył ją Charlemagne Griffin. Oczywiście nie spodziewał się, że zobaczy ją w porcie, ale na Boga! Interesy są interesami i powinien był zastanowić się dwa razy, zanim ze szczegółami opowiedział obcej osobie o planach niezwykle korzystnej transakcji, którą zamierzał przeprowadzić. Nie miała pojęcia, co by się stało, gdyby nie kazała stangretowi jechać. Griffin wyglądał na tak rozwścieczonego, że mógłby sięgnąć do powozu i bez trudu ją udusić. Na wspomnienie jego twarzy zatrzęsła się niczym w febrze. Był to zupełnie inny i znacznie mniej przyjemny dreszcz niż ten, który odczuła poprzedniego wieczoru podczas ich tańca, kiedy to słuchała jego przechwałek i kiedy ucałował jej dłoń.

24

- Wróciłaś, dziecko! - usłyszała głos matki dobiegający z saloniku. - Gdzie byłaś, na litość boską? Z ciężkim westchnieniem Sarala zawróciła i po chwili stanęła w drzwiach pokoju. - Załatwiałam interesy. Pita jest w swoim gabinecie? - Papa, chciałaś powiedzieć - poprawiła ją Helen Carlisle, księżna Hanover, odkładając robótkę i spoglądając na córkę. - „Papa" albo „ojciec". - Już wolę papa - Sarala uśmiechnęła się boleśnie. Przecież

S R

miała prawo zapomnieć! W końcu przez dwadzieścia dwa lata mówiła do ojca pita.

- W takim razie bądź łaskawa używać tego słowa odpowiedziała matka. -I o jakich interesach mówisz? Kobiety nie zajmują się takimi rzeczami.

- W Delhi zawsze pomagałam pi... papie.

- Dzięki Bogu teraz mieszkamy w Londynie. Jeszcze rok czy dwa w tej dziczy i zapomniałabyś ojczystego języka. Sarala powstrzymała się od uwagi, że skoro większość interesów jej ojciec prowadził z tubylcami, naukę języka hindi oboje rodzice uznali za rozsądny krok. - Ojciec jest w swoim gabinecie? - Tak myślę, ponieważ wrócił wcześniej z obrad Parlamentu. Nie zajmij mu zbyt wiele czasu. Przegląda nasze finanse.

25

- Obiecuję. - Sarala z ulgą oderwała się od framugi i zrobiła krok w stronę holu. - Saralo! Na moment przymknęła oczy, czując, jak z jej serca znikają resztki radości z powodu udanej porannej transakcji. - Słucham, matko. - Twoja ranna eskapada... Mam nadzieję, że nie pojechałaś sama. - Był ze mną pan Warrick. On prowadził negocjacje. Ja siedziałam w powozie z pokojówką.

S R

Siłą powstrzymała się, by nie dodać: - I musiałam bezczynnie czekać na jego powrót. Okropność!

- To dobrze. Teraz możesz iść do ojca. - Markiza sięgnęła po robótkę. - Nieodrodna córka swojego ojca. Nie wiem, jak z wami wytrzymuję.

Udając, że nie słyszała ostatnich słów matki, Sarala pobiegła na tyły domu, gdzie znajdował się gabinet ojca.

- Pita - wyszeptała, otwierając drzwi - wróciłam! - Moja ladakii! - zawołał Howard Carlisle, markiz Hanover, wstając zza masywnego mahoniowego biurka. - Jam nam poszło? Sarala podała mu skórzaną teczkę, którą przez całą drogę kurczowo ściskała w dłoniach, przekonana, że lord Charlemagne pojawi się za chwilę, by odebrać ją siłą. - Jesteś właścicielem pięciuset bel najlepszego chińskiego jedwabiu. Warrick pojechał odwieźć je do magazynów.

26

- Wspaniale! - Książę usiadł i zaczął przeglądać umowę. Gwinea za sztukę. Nieźle, moja droga! Sarala uśmiechnęła się. - Dwa razy posyłałam Warricka z ofertą. Na początku kapitan zażądał gwineę i dziesięć szylingów. - Zna się na rachunkach, ale jest za miękki. - Muszę cię ostrzec. Przestań mówić do mnie ladakii. Przed chwilą dostałam reprymendę za nazywanie cię pita. - Będę musiał przywyknąć wołać na ciebie „córko"... Cóż, twoja matka chce nam pomóc się przystosować. Powinniśmy być jej za to wdzięczni.

S R

- Nie chcę się przystosowywać! Odkąd dopłynęliśmy do Anglii, wciąż słyszę, czego tutejszym damom nie wypada robić! Wygląda na to, że zajmują się wyłącznie plotkowaniem i zakupami. To żałosne! - Tak już jest na tym świecie, Saralo. - Markiz spojrzał na leżące przed nim księgi rachunkowe. - Skoro mamy tu zostać, nie pozostaje nam nic innego, jak się przyzwyczaić. Miałaś jakieś problemy? Co z tym młodzieńcem, od którego dowiedziałaś się o ładunku? Sarala zadrżała na wspomnienie wykrzywionej wściekłością twarzy Charlemagne'a, ale udało się jej zachować spokój. - Gdy przyjechał, było już po wszystkim. Jego strata, nasz zysk. Miała wątpliwości, czy brat księcia Melbourne powiedziałby to samo o transakcji, ale jeśli - jak mówiono - tak dobrze znał się na interesach, powinien zaakceptować swoją porażkę z podniesionym czołem i nie starać się odzyskać jedwabiu. Biorąc pod uwagę jego

27

zachowanie w porcie, szczerze w to wątpiła, ale skoro jeszcze się nie pojawił, wolała nie wywoływać wilka z lasu. *** Półtorej godziny spędzone w towarzystwie ministra handlu z reguły wprawiało Charlemagne'a w dobry humor. Niestety, nie dziś. Z najwyższym trudem udawało mu się skupić na temacie i czuł, że ani Polk, ani Shipley nie są zbytnio zainteresowani jego opinią dotyczącą konfliktu celnego między Stanami Zjednoczonymi, czy też jak tam chciały nazywać się teraz kolonie. Nie spodziewał się, że urzędnikom spodobają się jego sugestie,

S R

ale dzięki wrodzonemu wdziękowi zwykle był w stanie przekonać ich do swoich racji. Dziś jego myśli krążyły wokół Sarali Carlisle. Widział swoje dłonie wokół jej szyi, usta wpijające się w jej wargi, dwa nagie ciała splecione na pościeli...

- Jak się udał lunch? - pytanie najwyraźniej było skierowane do niego. Zdezorientowany gwałtownie uniósł głowę. Zdjął rękawiczki i wrzucił je do kapelusza, trzymanego przez kamerdynera. - Słucham? - Pytałem, jak było na spotkaniu - powtórzył Sebastian, stając na szczycie schodów. - Sądząc po twojej minie, nie najlepiej. - Myślałem, że jesteś w Parlamencie. - Obrady zakończyły się wcześniej. Jak inaczej Polk i Shipley znaleźliby tak wcześnie czas, by się z tobą spotkać? - Niektórzy chętnie omijają posiedzenia.

28

- Nie ja. - Książę skinął na Stantona, który błyskawicznie opuścił hol. - Niektórzy idioci nie zgadzają się z naszym stanowiskiem, że negocjacje przyniosą więcej korzyści niż wojna, ale to chyba nie jest dla ciebie zaskoczeniem. - Shipley wciąż uważa, że Amerykanie wrócą do nas na kolanach. Nazywa ich zdrajcami. Jest gorszy od Liverpoola. - Co cię tak zdenerwowało? - Nic. - Charlemagne ruszył w górę po schodach. Wiedząc, że brat na niego patrzy, z najwyższym wysiłkiem powstrzymywał się od przeskakiwania po dwa stopnie. - Przyszedłem się przebrać. Za

S R

chwilę mam kolejne spotkanie. - Z kim?

Z przeklętą hinduską księżniczką, która kupiła moich pięćset bel najlepszego chińskiego jedwabiu! - pomyślał, zaciskając zęby. - Nie znasz tej osoby.

- Wątpię. Znam tu wszystkich. Rano miałeś sfinalizować zakup jedwabiu... - książę zrobił znaczącą przerwę.

Sebastian chyba naprawdę potrafił czytać w myślach. Charlemagne nie miał zamiaru dobrowolnie wtajemniczać go w szczegóły swojej porażki. -Więc... ? - Wobec tego zakładam, że obecne spotkanie ma charakter osobisty. Kimkolwiek jest ta kobieta, jeśli cię irytuje, poszukaj sobie innej.

29

- To interesy, nie przyjemność - mruknął Shay, mijając brata i kierując się ku swojej sypialni. - Poza tym, nie jestem zły, tylko... skupiony. - Ach tak... Rozumiem... - pokiwał głową książę. W rzeczywistości Charlemagne jeszcze nigdy w życiu nie był tak rozkojarzony. Czuł się dziwnie i stan ducha, w jakim się teraz znajdował, absolutnie mu nie odpowiadał. Zanim dotarł do rezydencji Carlisle'ów, zdążył się nieco uspokoić i zaczął myśleć bardziej racjonalnie. Dzięki temu udało się oprzeć pokusie rozbicia dwóch wielkich donic z paprociami,

S R

stojących po obu stronach masywnych drzwi. Postanowił nie przejmować się wybrykami dziewczyny. Interesy to domena mężczyzn.

Drzwi otworzył potężny, ubrany na szaro mężczyzna. - Charlemagne Griffin do lorda Hanovera. Wyraz twarzy lokaja zmienił się. Więc jednak ktoś go znał w tym domu! Charlemagne został poproszony do środka i zaprowadzony do saloniku. Pokój był niewielki, gustownie urządzony i - jeśli zmysł powonienia nie mylił Shaya - unosiła się w nim delikatna woń cynamonu. Natychmiast przypomniał sobie osobę, z której powodu tu się znalazł, i sny, jakie dręczyły go przez całą noc. Poczuł się podwójnie wystawiony do wiatru, a bardzo nie lubił przegrywać. Ledwo kamerdyner wyszedł, do uszu Charlemagne'a dobiegł odgłos pospiesznych kroków i ściszone głosy. Chwilę później drzwi otworzyły się gwałtownie i obiekt jego nocnych fantazji stanął w

30

progu. Sarala miała na sobie ozdobiony peniuar, który ześlizgnął się z jednego ramienia, ukazując gładką, złocistą skórę. Długie, czarne włosy spływały luźno na plecy, a kilka pasm zalotnie opadło na policzki. Złośliwy komentarz, który Charlemagne miał zamiar wygłosić, uwiązł mu w gardle. Kolejny punkt dla zamorskiej piękności. Podciągnęła rękaw, ukrywając nagie ramię. - Lord Charlemagne! Z trudem utrzymywał jasność myśli. Skup się na interesach! nakazał sobie.

S R

- Pani, ukradłaś mój jedwab!

- W żadnym wypadku. Sam pan poinformował mnie o możliwości zawarcia korzystnej transakcji. Po prostu skorzystałam z okazji. Zmrużył oczy.

- Zdradziłem moje plany, ponieważ nie uważałem pani za rywala w interesach.

- Popełnił pan błąd - prychnęła. Charlemagne zrobił krok w jej kierunku. - Gdzie jest pani ojciec? Chcę z nim przedyskutować kwestę zwrotu mojej własności. Sarala zmarszczyła brwi i dumnie uniosła brodę. - To była moja transakcja i nie będzie pan rozmawiać o niej z nikim innym jak tylko ze mną.

31

Miała tupet! Rękaw peniuaru znów się zsunął i Charlemagne widział pulsującą na jej szyi żyłkę. - W takim razie żądam zwrotu mojego jedwabiu. - W końcu udało mu się przenieść wzrok na jej twarz. - To nie jest pański jedwab, ale za odpowiednią cenę może stać się pan jego właścicielem. Wiedział, że nie powinien pytać, jednak nie potrafił się powstrzymać. - Za ile? - Pięć tysięcy funtów. Otworzył usta ze zdumienia.

S R

- Pięć tysięcy?! Mam wydać fortunę, by odzyskać swoją własność? Spojrzała mu w oczy.

- Powtarzam, nic panu nie ukradłam. Proszę przedstawić swoją ofertę lub pożegnać się i wyjść.

Z niedowierzaniem pokręcił głową. - To jakiś żart! Muszę się napić.

- Proszę się poczęstować. - Sarala wskazała w kierunku stojącego pod oknem kredensu. Niespodziewanie chwycił ją za rękę i przyciągnął do siebie. - Nie boisz się mnie, prawda? - zapytał cicho. - Chcesz mnie przestraszyć? Słyszałam, że jesteś groźnym przeciwnikiem, ale niepotrzebnie szukasz ze mną zwady, która nie przyniesie ani tobie, ani mnie żadnej korzyści. Podaj swoją cenę, mój panie.

32

Pochylił głowę i pocałował ją w usta. Poczuł ogarniające go podniecenie. Nie potrafił opisać jej smaku. Przed oczyma zatańczyły mu słoneczne promienie, błękit oceanu, ciemność tropikalnej nocy... Gdy oddała mu pocałunek, nadludzkim wysiłkiem zmusił się do podniesienia głowy. - Oto moja oferta - wycedził. Odkaszlnęła i pocierając piekącą skórę na nadgarstku, cofnęła się kilka kroków. - Kusząca, ale wolałabym pięć tysięcy funtów. Musiał przyznać, że zna się na tej grze. Nie mogła być jednak lepsza od niego.

S R

- Ma pani rzadki talent, lady Saralo. Przyznaję też, że teraz jest pani właścicielką czegoś, co powinno być moje. Spojrzała na niego ze zdziwieniem. - Naprawdę?

- Proszę mi powiedzieć, ile zapłaciła pani za materiał? Oboje wiemy, że nie pięć tysięcy.

- Trochę mniej. Kupiłam jedwab, żeby na nim zarobić. Ile jest pan gotów za niego dać? - Nie chce pani zdradzić ceny, więc musiała być dość wysoka. Półtorej gwinei za belę? Jestem gotów na taki wydatek. Gdyby jej uważnie nie obserwował i nie oczekiwał takiej reakcji, nie zauważyłby, że się zawahała. - Co z tego będę miała? - Nauczkę, by nie krzyżować szyków mężczyźnie, który tylko chciał z panią zatańczyć.

33

- Raczej błagał mnie o taniec - odparowała. - Pięć tysięcy funtów. Charlemagne wziął głęboki oddech. Nic nie szło dziś tak, jak sobie zaplanował, ale w tej chwili nie powiedziałby, że to źle. - Nie zgadzam się. - W takim razie naszą rozmowę uważam za zakończoną. Zegnam pana. Chwycił ją za rękę, nie pozwalając, by się odwróciła. - Znam ludzi, którzy zapłacą mi za te jedwabie tyle, ile są naprawdę warte. Pani jest w Londynie dopiero od dziesięciu dni.

S R

Zważywszy na to, sądzę, że będziesz chciała sprzedać jedwab bela po beli do sklepów i salonów krawieckich.

Sarala zawahała się przez chwilę, zanim uwolniła rękę z jego uścisku.

- Co zamierzam, to już moja sprawa. A ponieważ nie dał mi pan tego, czego chciałam, pozostaje mi tylko życzyć mu miłego popołudnia. I jeszcze jedno - dodała ściszonym głosem. - Proszę pamiętać, że wszelkie negocjacje powinien pan prowadzić ze mną, nie z moim ojcem. Chyba że obawia się pan zmierzyć z kobietą. Podeszła do drzwi i otworzyła je, a podsłuchujący za nimi lokaj prawie wpadł do pokoju. Jeśli Charlemagne Griffin chciał się z nią zmierzyć, to na pewno nie w tym pokoju. Raczej w sypialni.

34

- Rozumiem. - Odgonił myśli, które sprawiały, że robiło mu się gorąco, i z godnością wyszedł z salonu. W holu odebrał od lokaja kapelusz i rękawiczki. - Mam nadzieję, że wie pani, iż to jeszcze nie koniec powiedział, odwracając się w otwartych drzwiach. - Odzyskam moje jedwabie. Po raz ostatni spojrzał na jej pełne, zmysłowe usta. - Chyba mam coś, co mógłbym dać pani w zamian. Musimy tylko oboje odkryć, co to takiego. Wyszedł, zanim zdążyła wymyślić odpowiedź. Był pewien: tych

S R

negocjacji nie może przegrać.

***

Samolubny arogant!

Następnego dnia myśli Sarali wciąż uparcie krążyły wokół rozmowy z Charlemagne'em. Jeśli ktoś popełnił błąd, to tylko on. Co za nonsens twierdzić, że jedwab należy do niego! Dzięki Bogu, że zobaczyła, jak nadjeżdża, i zatrzymała Blankmana, zanim zawiadomił ojca o wizycie. To byłaby prawdziwa katastrofa, szczególnie biorąc pod uwagę obecność pół tuzina plotkujących i raczących się kanapkami dam, które przyszły z wizytą do jej matki. Dziś znów tu były, jakby wczorajsze spotkanie im nie wystarczyło. Dobrze, że nie widziały jej biegającej po domu w peniuarze! - Którą suknię panienka chce założyć na dzisiejsze przyjęcie? Głos pokojówki przerwał jej rozmyślania.

35

- Myślę, że tę. - Wskazała na ciemnoniebieską - Do tego srebrne ozdoby do włosów. - Pani prosiła, żeby panienka nosiła wyłącznie suknie kupione po przyjeździe do Londynu. Starsze dawno wyszły z mody, a część w ogóle nie jest w angielskim stylu. Mam je oddać biednym. Sarala wzięła głęboki oddech. Być może stroje szyte na jej życzenie w Delhi miały w sobie coś z miejscowego stylu, ale mieszkając tyle lat w Indiach, nauczyła się cenić tamtejszą kulturę. Niebieska suknia mogła za bardzo podkreślać talię i eksponować ramiona, jednak nie wyglądała źle, a już na pewno nie była niemodna.

S R

Czerwona, którą miała na sobie poprzedniego wieczoru, uszyta była w identyczny sposób i najwyraźniej jemu bardzo się spodobała. Oczywiście ten mężczyzna pewnie już nigdy nie będzie chciał z nią rozmawiać.

Miała tylko nadzieję, że jako dżentelmen nie zrobi jej publicznie afrontu. Sam pomysł, że mógłby zrujnować jej reputację, mszcząc się za niepowodzenie w interesach, wydawał się absurdalny. Na wszelki wypadek powinna być dziś ostrożna. Krzywiąc się, wskazała bladomorelową suknię, którą pokojówka trzymała w drugiej ręce. - Założę tę. Matka bardzo ją lubi. Niebieską zanieś do garderoby. W żadnym wypadku nie oddawaj biednym! Jenny dygnęła. - Będzie w niej panienka ślicznie wyglądać. Ślicznie i bardzo brytyjsko. Wychowywano ją na Angielkę, ale najszczęśliwsza była, gdy udało jej się wyrwać z domu w Delhi i spędzić trochę czasu z

36

hinduskimi przyjaciółmi. Matka miała rację, nalegając, by Sarala starała się przystosować do nowych warunków, ale to ponure, tonące w deszczu miasto nie miało jej wiele do zaoferowania. Jedyne, na co czekała z niecierpliwością, to kolejne spotkanie z lordem Griffinem, ale szczerze wątpiła, czy będzie ono miłe. Wczoraj dała mu się pocałować. Nigdy podczas handlowych negocjacji nie pozwalała, żeby uczucia brały górę nad interesami. Pieniądze to zbyt poważna sprawa. Na pewno nie mogła nazwać tego doświadczenia nieprzyjemnym. Griffin był przystojny: miał szczupłą twarz, zmysłowe usta i opadające na kołnierzyk koszuli ciemne

S R

włosy. Był smukły i wysoki, a szerokie ramiona i muskularne uda świadczyły o tym, że dużo jeździł konno i nie unikał wysiłku fizycznego.

Sarala westchnęła. Charlemagne był przystojny i doskonale o tym wiedział. Arogancja pozwoliła mu otwarcie opowiadać o planach zawarcia nie zwykle korzystnej transakcji i mniemać, że nikt nie ośmieli się przeszkodzić mu w interesach. Wczoraj dostał nauczkę. A ona stała się posiadaczką jedwabiu wartego fortunę. Może dzięki temu uda się spłacić choć część długów, które pozostawił po sobie zmarły wuj Robert. Usiadła w fotelu stojącym przy oknie i wzięła do ręki zniszczoną od częstego czytania książkę o historii Rzymu. Zerknęła na ulicę i z ulgą stwierdziła, że przyjaciółki jej matki jedna po drugiej zaczynają opuszczać dom. Jeszcze piętnaście minut i armia plotkarek ulegnie całkowitemu rozproszeniu. Miała nieprawdopodobne

37

szczęście, że nikt nie zauważył wczorajszej wizyty lorda Charlemagne'a. Planując odsprzedanie jedwabiu kilku najlepszym sklepom, nie mogła zapominać, po jak cienkiej linie stąpa. Kobiety nie zajmują się robieniem interesów. Jeśli dalej miała prowadzić negocjacje, nikt oprócz Griffina i jej ojca nie mógł o tym wiedzieć. W Indiach wszystko było łatwiejsze. Uniosła brzeg peniuaru i spojrzała na swoją lewą kostkę, na której widać było wyblakły wzór namalowany henną - pożegnalny prezent od jej hinduskiej przyjaciółki Nahi. Sarala uśmiechnęła się do siebie. Gdyby jej matka dowiedziała się o tym...

S R

Jenny dyskretnie zapukała do drzwi.

- Pani prosi panienkę do salonu - powiedziała, dygając. Sarala kiwnęła głową. Spodziewała się tego. Nie potrafiąc ukryć niezadowolenia, narzuciła na siebie zieloną, muślinową suknię. Większość przyjaciółek matki pochodziła jeszcze z czasów przed wyjazdem Carlisle'ów do Indii. Spędzały czas na narzekaniach i aranżowaniu małżeństw między swymi dziećmi. Nic dziwnego, że obracając się w takim towarzystwie, Chariemagne nabrał przekonania, iż kobiety nie znają się na interesach. Sama Sarala nie miała nic przeciwko małżeństwu, ale nie zamierzała stać się pionkiem w matrymonialnych gierkach matki. Choć ojciec odziedziczył tytuł markiza niecały rok temu, nie zauważyła, by jej wartość jako tak zwanej dobrej partii znacząco wzrosła. Fakt ten nie uszedł za to uwagi jej otoczenia. Biorąc pod uwagę komentarze dotyczące jej fryzur czy

38

lekkiej opalenizny, mało kto naprawdę chciałby mieć ją w swej rodzinie. Matka siedziała wyprostowana w fotelu. Mimo deklarowanej radości z powodu powrotu do cywilizacji widać było, że ma problemy z przyzwyczajeniem się do chłodnego klimatu. Wchodząc do pokoju, Sarala była prawie pewna, co ją za chwilę czeka. Każdy lunch z przyjaciółkami kończył się wykładem na temat etykiety i dobrych manier, którego musiała potem wysłuchać. Zaskoczyła ją jednak obecność ojca, opartego o gzyms kominka i sprawiającego wrażenie, że wolałby być wszędzie tylko nie tutaj.

S R

- Wzywałaś mnie, mamo? - spytała Sarala, starając się nie okazywać zdziwienia.

- Właśnie rozmawiałam z ojcem na temat twojej nowej pozycji społecznej - powiedziała markiza.

- Czyżbym zrobiła coś nie tak? - zdziwiła się dziewczyna. - Nie, nie... Tu bardziej chodzi o nas - wyjaśniła matka. - Słucham.

Markiza chrząknęła i wymownie spojrzała na męża. - Ojciec chce ci coś powiedzieć - oznajmiła. Howard Carlisle energicznie pokręcił głową. - Ja tego nie wymyśliłem. Od początku byłem przeciwny powiedział. - Mogłam się tego spodziewać - westchnęła markiza, posyłając mu spojrzenie pełne dezaprobaty. - Jak wiesz, wyjechaliśmy do Indii z zamiarem pozostania tam na stałe. Twój ojciec zyskał wysoką

39

pozycję w Kompanii Wschodnioindyjskiej, głównie ze względu na umiejętność nawiązywania kontaktów z tubylcami. - To wszystko jest mi wiadome - przerwała matce Sarala. Nigdy nie żałowałam, że wychowałam się w Delhi, jeśli to was martwi. - Owszem - powiedziała lady Helen. - Ja... My mamy do siebie żal z powodu tego, jak cię wychowaliśmy. Powtarzam: nie planowaliśmy powrotu do Anglii, dlatego nie oponowałam, gdy twój ojciec postanowił nadać ci miejscowe imię. Teraz jednak mieszkamy w Londynie, a ty jesteś córką markiza. Nie potrzebujemy już zabiegać o przychylność Hindusów.

S R

Sarala poczuła, jak ogarnia ją fala chłodu. Sprawa była znacznie poważniejsza, niż dotychczasowe rozmowy na temat tego, jak powinna się ubierać i zachowywać.

- Słucham, matko - wyszeptała.

- Twój ojciec... Ja zdecydowałam, że aby zapewnić ci jak najlepszą pozycję w towarzystwie, będziesz od dziś używała imienia Sara. Dziewczyna nie potrafiła ukryć zdumienia. - Słucham? - wyszeptała, spoglądając pytająco na ojca, który starał się sprawiać wrażenie, jakby w ogóle nie było go w pokoju. - Sarah to angielskie imię - wyjaśniła matka - Znacznie bardziej odpowiednie w twojej obecnej sytuacji. Będzie ci łatwiej znaleźć przyjaciółki i poznać młodych dżentelmenów z twojej sfery... - Zmieniacie mi imię?! - Sarala nie wierzyła własnym uszom.

40

- Tak będzie dla ciebie lepiej. - O tym cały ranek plotkowałaś ze swoimi przyjaciółkami? Markiza uniosła dłoń w ostrzegawczym geście. - Nie obrażaj, proszę, moich gości. Spójrz na to z perspektywy innych, Saro... - Mam na imię Sarala - przerwała jej hardo córka. - Sara - głos matki był równie twardy. - Zastanów się, co myślą ludzie, kiedy jesteś im przedstawiana? - Podziwiają moje oryginalne, piękne imię. Lady Helen spojrzała jej w oczy.

S R

- Owszem, ale co dalej? Czemu od przyjazdu do Londynu zaledwie kilku kawalerów poprosiło cię do tańca? Czemu nikt nie zaprasza cię na herbatę lub przechadzkę? Czemu nie masz tu żadnych przyjaciółek?

- To nieuczciwe, mamo! - zaprotestowała Sarala. Przyjechaliśmy do Anglii zaledwie dwa tygodnie temu! Ty i papa macie tu wielu przyjaciół jeszcze z dawnych lat, podczas gdy ja nie znam nikogo. - I nie poznasz, jeśli wszyscy będą uważać cię za dziwadło. Masz zbyt opaloną twarz. Tak cię prosiłam, byś nosiła kapelusz i zawsze zabierała ze sobą parasolkę, a ty nie chciałaś mnie słuchać. Sarala westchnęła. Najwyraźniej jej matka już podjęła decyzję. Dziewczyna spojrzała błagalnie na ojca. - Chyba się z tym nie zgadzasz? - powiedziała z nadzieją w głosie. - To jakiś absurd! Przecież sam nadałeś mi imię Sarala.

41

Markiz westchnął. - Potraktuj to jak zdrobnienie. Przezwisko, pod którym wszyscy będą cię znali. Wiem, że trudno ci się z tym pogodzić, ale myślę, że twoja matka ma rację. Sarala cofnęła się ku drzwiom. Miała wrażenie, że znalazła się w jakimś wyjątkowo przerażającym koszmarze. - Lubię swoje imię! Noszę je od dwudziestu dwóch lat i nie zamierzam się go wyrzekać! - Będziesz musiała - odpowiedziała matka tonem nieznoszącym sprzeciwu. - To nie była dla nas łatwa decyzja - dodała łagodniej. -

S R

Musisz zostać Sarą, jeśli masz ułożyć sobie tu życie. To nie wszystko. Rozmawiałam już z twoją pokojówką na temat sukien, które nosisz. I nie myśl, że nie zauważyłam, jak umalowałaś się przedwczoraj. - W Delhi to bardzo modne!

- Powtarzam ci po raz ostatni, że nie jesteś w Indiach - markiza lekko podniosła głos. -I nigdy nie wrócisz, chyba że wyjdziesz za mąż za młodzieńca, który postanowi tam zamieszkać. Tylko wtedy będziesz mogła powrócić do swojego imienia. Wcześniej - nie! - Jak możecie mi robić coś takiego! - krzyknęła Sarala i wybiegła z gabinetu. Rodzice mogli nazywać ją jak chcieli, nic na to nie mogła poradzić. Jednak w duszy nadal była Sarala i na zawsze nią pozostanie. Gdyby zgodziła się stać Sarą, w niedługim czasie przeistoczyłaby się w jedną z tutejszych dam, które nie znają się na

42

prowadzeniu interesów. To mogłoby oznaczać, że zgodzi się odsprzedać jedwabie Charlemagne'owi Griffinowi za przysłowiowego szylinga. Tak na pewno się nie stanie. Nigdy!

S R 43

Rozdział 3 - Według mnie, wprowadzenie ceł nie ma większego znaczenia. Hoduję angielskie krowy na angielskich pastwiskach i sprzedaję angielskie masło i śmietanę porządnym Anglikom. - Lord Zachary Griffin uniósł brwi z dezaprobatą i ugryzł kawałek soczystego pieczonego bażanta. - To najgłupszy i najbardziej krótkowzroczny argument ekonomiczny, jaki kiedykolwiek słyszałem! -jęknął Charlemagne i dodał: - Mogę prosić o sól?

S R

- Nie ma nic wspólnego z ekonomią. Chciałem tylko dać wam do zrozumienia, jaki jest mój stosunek do twoich dyskusji z Melbourne'em. - Głupek!

Penelope, córka Melbourne'a, opuściła szklankę z lemoniadą. - Wujek Shay powiedział „głupek"! - zawołała oburzona. - Słyszałem, kochanie, i dziękuję, że zwróciłaś na to uwagę odezwał się książę. - Uważaj, co mówisz, Charlemagne. - W tym pokoju są damy! - dodała dziewczynka. - Mnie to nie przeszkadza - uśmiechnęła się lady Caroline, płomiennowłosa żona Zacharego. - Mnie też - dołączyła Eleanor, lady Deverill, podając bratu sól. - Muszę przyznać, że zgadzam się z opinią Shaya. Jesteś głupkiem. - Dziękuję Nell. - Charlemagne przesłał jej ukłon. - Za poparcie i sól.

44

Zachary z urażoną miną spojrzał na swojego szwagra, Deverilla, który jako jedyny nie brał udziału w rozmowie. - A ty nic nie powiesz, Valentine? - Jesteś głupkiem. - Piękne dzięki! - Tatusiu, wszyscy powtarzają to słowo! - wykrzyknęła oburzona Penelope. - Mają okropne maniery - zgodził się z nią książę. - Uspokójcie się, moi drodzy. Valentaine, nie wiesz o czymś, co mogłoby skłonić Morgana do zmiany zdania podczas jutrzejszych obrad Parlamentu?

S R

- Masz na myśli szantaż? - odpowiedział markiz Deverill. Słyszałem, że lubi sypiać w kobiecej koszuli.

Oczy Penelope zrobiły się wielkie jak spodki. - Nosi damskie stroje? Markiz uśmiechnął się. - Tylko w nocy - wyjaśnił. Melbourne odkaszlnął. - Miałem na myśli kwestie polityczne. Biorąc pod uwagę obecność osób postronnych - wskazał oczami na swą siedmioletnią córkę - chyba dokończymy tę rozmowę później. Valentine przytaknął. - Ty ją zacząłeś. Jeśli o mnie chodzi, lepiej się czuję, nie rozmawiając o interesach rodu Griffinów. Mam twoją siostrę za żonę i to w zupełności mi wystarczy. - Nie mów, że z ciebie taki pantoflarz - zakpił Zachary. - Przynajmniej nie mam obsesji na punkcie bydła. Zwykle Charlemagne bardzo cenił sobie takie wieczory, kiedy cały klan

45

spotykał się przy stole przed wyjściem na przyjęcie lub wizytą w teatrze. Dziś jednak jego myśli zaprzątał bal u lady Mantz-Dilling, a konkretnie zaproszone nań osoby. Nie widział przebiegłej wschodniej piękności od wczoraj i Bóg jeden wie, co mogła przez ten czas zrobić z jego jedwabiami. - Pozwolisz nam jako pierwszym obejrzeć swój nabytek? - jakby czytając w jego myślach, spytała Eleanor. - Oczywiście - skinął głową. - Jak tylko załatwię wszystkie formalności, ty i Caroline będziecie mogły wybrać sobie po beli materiału.

S R

- Jest tak dobrej jakości, jak się spodziewałeś? Choć lady Caroline Griffin inteligencją i dowcipem przewyższała swojego niedawno poślubionego męża, wciąż czuła się niepewnie w towarzystwie Melbourne'a. Charlemagne nie winił jej za to. Jej rodzina dopiero od dwóch pokoleń posiadała tytuł szlachecki. Caroline była zawodową malarką i znaną portrecistką. Wiedziała, że książę z początku był niechętny jej małżeństwu z Zachem. Na szczęście udało się jej go do siebie przekonać, głównie dlatego, że nie bała się mieć własnego zdania i potrafiła go bronić. - To naprawdę przepiękne tkaniny - zapewnił ją Shay. - Jestem pewien, że dobrze na nich zarobię. Jeśli tylko wyrwie je z rąk przebiegłej i upartej hinduskiej księżniczki. W tym momencie zdał sobie sprawę, że cała rodzina patrzy na niego.

46

- Coś się stało? - spytał. - A ty oskarżasz mnie o obsesję na punkcie bydła. - Zachary złośliwie zachichotał - Spytałem tylko, czy zamierzasz sprzedać całość w Milford, czy też podzielić na części i znaleźć kupców w Londynie? - Jeszcze się nad tym nie zastanawiałem - skłamał Charlemagne. Jeśli jego jedwab zacznie pojawiać się w sklepach bławatnych w stolicy, przynajmniej będzie miał wytłumaczenie. - Nie wspominałeś, że jesteś już umówiony z Tannenem na sprzedaż całego frachtu? - wtrącił Malbourne, rzucając mu krótkie spojrzenie.

S R

Niech to diabli! Następnym razem, zanim zacznie rozpowiadać o swoich interesach, upewni się, że wszystko jest zapięte na ostatni guzik, a towar leży w jego magazynach. Oczywiście nie zamierzał się przyznawać, że został wystawiony do wiatru przez byle dzierlatkę. - Szukam lepszej oferty - skłamał.

- Ten jedwab musi być naprawdę najwyższej jakości - pokiwał głową książę. - Nawet sobie nie wyobrażasz. Nie okazując, że zależy mu na pośpiechu, Charlemagne zaczął delikatnie ponaglać członków rodziny, by opuścili jadalnię i udali się do swoich powozów. Udało mu się to zrobić bez wzbudzania niczyich podejrzeń. Już niedługo przekona się, czy lady Sarala jest na tyle odważna, by stanąć z nim twarzą w twarz poza bezpiecznym i znanym otoczeniem własnego domu.

47

- Skąd ten pośpiech? - spytał Zachary, sadowiąc się w powozie obok żony. Charlemagne spojrzał na niego zdziwiony. - Jaki pośpiech? - spytał możliwie obojętnym tonem. - Jest wpół do dziesiątej, a kucharz upiekł dziś ciastka z truskawkami. - Gdybyśmy mieli czekać, aż skończysz jeść, nigdy nie wyjechalibyśmy z domu. Zachary się zamyślił. - Trudno mi się z tym nie zgodzić. - Wziął żonę za rękę. -

S R

Caroline mówiła ci, że Książę Regent ma pozować jej w przyszłym miesiącu. Jego portret zawiśnie w głównej galerii Carlton House. - Chciałabym, by Jego Wysokość wyraził zgodę - powiedziała Caroline.

- Nie mam wątpliwości, że tak będzie - uśmiechnął się do niej Charlemagne. - Jedyne, co wciąż mnie w tobie zaskakuje, to fakt, że zgodziłaś się wyjść za Zacharego.

Roześmiała się, spoglądając z ukosa na siedzącego obok męża. - Potrafi być bardzo przekonujący i znacznie lepiej zna się na sztuce, niż wam się wydaje. Charlemagne musiał przyznać jej rację. Lubił Caroline i był zadowolony, że Zacharemu udało się nakłonić ją do poślubienia go. Tych dwoje naprawdę się kochało. Nie zazdrościł im, ale potrafił docenić niezwykłość ich związku.

48

- Wiemy o tym, ale nie dajemy tego po sobie poznać, żeby nie przewrócić mu w głowie - powiedział. - Wielkie dzięki, braciszku. - Melbourne i ja potrafimy być spostrzegawczy. - Ja też. Kim była ta dziewczyna, z którą wczoraj tańczyłeś? Charlemagne włożył mnóstwo wysiłku w to, by udać zdziwionego. - Eloisa Harding. Przecież ją znasz. - Chodzi mi o tę czarnowłosą - wyjaśnił Zach. - Bratanica Hanovera. Córka nowego markiza.

S R

- Niedawno przyjechali z Indii, prawda? - Zdaje się, że tak.

- Patrząc na nią, miałem wrażenie, że bardzo odpowiadał jej sposób ubierania się tubylców.

- Chyba tak - zgodził się z nim Shay. - Uważasz, że Valentine mówił prawdę o Morganie? - spytał, by zmienić temat. - Wie dziwne rzeczy o ludziach. Jest rodzinnym szpiegiem. - Niech sobie będzie, dopóki nie zbiera informacji o nas. I bardzo dobrze - pomyślał Cherlemagne. Byłoby fatalnie, gdyby Melbourne dowiedział się o nieoczekiwanym finale z pozoru prostej transakcji. Jeszcze gorzej, gdyby ta wieść rozniosła się po Londynie. Wtedy nie miałby czego szukać w stolicy. Nie mówiąc o kołach finansowych, w których się obracał. Jego reputacja ległaby w gruzach. Musiał jak najszybciej naprawić tę niezręczną sytuację.

49

*** - Uśmiechnij się do niego - szepnęła do córki stojąca za jej plecami lady Hanover. - Do kogo? - spytała Sarala, spoglądając na drzwi i całkowicie ignorując tłum gości w sali balowej rezydencji Mantz-Dillingów. Lord Charlemagne rzucił jej wyzwanie, choć im dłużej myślała o jego słowach, tym bardziej była przekonana, że dotyczyły kwestii osobistych i nie miały nic wspólnego z interesami. Poprzedniego wieczoru została w domu, ale dziś nie miała już usprawiedliwienia, by nie pojawić się na balu. Ciekawe, czy jej szukał? Na myśl o tym

S R

poczuła, że ogarnia ją fala gorąca.

- Lord Purdey patrzy na ciebie - powiedziała matka. Sarala z niechęcią spojrzała we wskazanym przez nią kierunku. - Ten w szkarłatnej kamizelce? Jest odrażający! - skrzywiła się. - Milcz, bo jeszcze cię usłyszy! Pani Westerley mówiła, że ma cztery tysiące rocznego dochodu i wspaniałą posiadłość w Suffolk. - Do tego zeza i ślini się na własne buty. Nic o nim nie wiesz, z wyjątkiem stanu jego finansów. - Cóż więcej trzeba? - odparła markiza. - To kawaler i do tego bogaty. - Jakie książki czyta? Czy lubi teatr? Potrafi prowadzić inteligentną rozmowę? Oczywiście, kiedy nie ociera ust ze śliny. Matka spojrzała na nią z dezaprobatą. - Czy ty w ogóle masz pojęcie, jak wzbudzić zainteresowanie kawalera?

50

- Nie potrafisz zdecydować, jak mam na imię, a chcesz mi znaleźć odpowiedniego kandydata na męża? - parsknęła Sarala. - Dość tego! Podejdź do bufetu i staraj się być miła, bo zakończysz ten wieczór z pustym karnecikiem! - rozkazała matka, popychając ją lekko w stronę stołu. Tłumiąc nagły atak paniki, dziewczyna uśmiechnęła się i niedbałym krokiem ruszyła w stronę obficie zastawionych stołów. Dziś miała na sobie zaaprobowaną przez matkę brzoskwiniową suknię przetykaną złotem. Włosy upięła w kok na czubku głowy i delikatnie podkreśliła policzki różem. Sama musiała przyznać, że wygląda

S R

bardzo angielsko i w pełni zasługuje na swoje nowe imię. Przywykła do soczystych, głębokich barw, które otaczały ją w Indiach, nie potrafiła oprzeć się wrażeniu, że wszystko wokół niej jest blade i płaskie. Być może młode angielskie damy specjalnie wybierały takie kolory, by nie rzucać się w oczy.

A więc stało się - już nie wyróżniała się z tłumu. Nikt nie zwrócił uwagi, kiedy lokaj Mantz-Dillingów zaanonsował lady Sarę Carlisle. Matka była pewna, że nowy wygląd córki sprawi, iż nie będzie mogła opędzić się od adoratorów. Ona sama nie była o tym przekonana. - Mam coś dla ciebie - usłyszała znajomy męski głos. Jej serce zamarło, zdołała się jednak odwrócić i spytać obojętnym tonem: - Czyżby pięć tysięcy funtów? Szare oczy Charlemagne'a spojrzały na nią z uwagą.

51

- Nie tym razem... Przez moment wpatrywał się w nią intensywnie. Potem ujął jej dłoń i delikatnie dotknął ustami. Puszczając, wsunął jej w rękę niewielki aksamitny woreczek. - Schowaj go do torebki! - powiedział ściszonym głosem. Obejrzysz później. Zacisnęła palce wokół nieoczekiwanego podarunku. - Zdajesz sobie sprawę, że nie dam się przekupić? W jego czarnych źrenicach zamigotały złociste błyski, takie same, jak w onyksowej szpilce zdobiącej nieskazitelnie biały fular.

S R

- Skąd wiesz, że to łapówka? Może chcę cię przestraszyć, dając martwą ropuchę lub bryłkę węgla?

Nie potrafiąc powstrzymać uśmiechu, odpowiedziała: - Ileż wspaniałych możliwości...

- Właściwie mógłbym ci powiedzieć, co to takiego. Wiem z doświadczenia, że kobiety to niezwykle ciekawskie istoty. - Nie pomyliłeś nas z kotami? - spytała. - O ile się nie mylę, zbyt ciekawskie zwierzę spotkał raczej smutny los. Ja wymykam się wszelkim porównaniom. Skoro zależy ci, bym zajrzała do woreczka, nie mam zamiaru tego robić. Przez jego twarz przemknął ledwo zauważalny uśmiech. Nie była pewna, ale w jego oczach chyba dostrzegła aprobatę. - Uważasz, że nie jesteś ciekawska? - spytał, podając jej kieliszek madery.

52

- Powiedzmy, że równie ciekawska, co ostrożna. Odstawiła kieliszek na stół i schowała woreczek do torebki. Bardzo chciała wiedzieć, co jest w środku, ale nie zamierzała dać Charlemagne'owi satysfakcji. Okazywanie zaskoczenia nie jest najrozsądniejszą strategią w interesach. - Shay! - rozległ się za nimi męski głos. Griffin z ociąganiem odwrócił głowę w kierunku grupki mężczyzn przy końcu stołu. - Piekielny Willits! - mruknął do siebie i dodał głośniej: - Muszę z nim porozmawiać. Wybaczysz mi? - Jeśli nie jest złoczyńcą lub szpiegiem, nie masz za co przepraszać.

S R

- Podaj mi karnecik! - przerwał, wyciągając ku niej rękę. - Nie musisz żądać. Wystarczy poprosić.

Jego twarz rozjaśnił uśmiech, czyniąc ją jeszcze bardziej atrakcyjną.

- Gdybym poprosił, mogłabyś odmówić. Twój karnecik, młoda damo!

Z czymś, co miało przypominać ciężkie westchnienie, Sarala sięgnęła do torebki. - Proszę. Myślałam, że jesteśmy rywalami w interesach, a nie partnerami do tańca. - Może i jedno, i drugie... - Spojrzał na pierwszą stronę i zmarszczył brwi. - Tu jest napisane Sara. Poczuła, jak oblewa ją rumieniec. - To pomysł moich rodziców. Dla mnie bez znaczenia.

53

- Zmienili ci imię? Teraz Sarala nie potrafiła już ukryć irytacji. - Właściwie nie powinno cię to interesować, ale doszli do wniosku, że z angielskim imieniem łatwiej zostanę zaakceptowana w towarzystwie. Obrzucił ją uważnym spojrzeniem. - Dopiero kiedy o tym wspomniałaś, zauważyłem, że wyglądasz bardzo... angielsko. Choć na pewno nie miał nic złego na myśli, poczuła się urażona jego słowami.

S R

- Jestem Angielką - oświadczyła. Jej matka byłaby dumna z tych słów. - Bez względu na imię. Dlaczego nie mam wyglądać jak inne młode damy?

Kolejny mężczyzna z grupki przy końcu stołu wykonał zapraszający gest w stronę Shaya.

- Już idę! - odpowiedział zniecierpliwiony, ale zamiast się oddalić, zrobił krok w stronę dziewczyny.

- Tak między nami, wolisz, żebym mówił do ciebie Saro czy Saralo? - Saralo - odpowiedziała, starając się nie zwracać uwagi na jego poufały ton. Prezent, pocałunek, rozmowa sam na sam - mógł sobie robić, co chciał, ale na pewno była to tylko gra zmierzająca do jak najszybszego odzyskania jedwabiów. Tymczasem Charlemagne napisał w karneciku swoje nazwisko.

54

- Do zobaczenia za chwilę. Radzę ci skosztować malinowej tarty. Pasuje do ciebie - szepnął na pożegnanie i oddalił się w stronę znajomych dżentelmenów. Sarala zajrzała do karneciku. Shay wybrał jedynego tego wieczoru walca. Jeśli ciasto, o którym mówił, miało ją przypominać, powinno być słodkie na zewnątrz, a cierpkie w środku. Wzięła kawałek i zatopiła zęby w miękkiej i aromatycznej masie. Faktycznie, było wyśmienite. Ktoś dotknął rękawa jej sukni. Odwróciła się, prawie upuszczając kieliszek madery i ciastko.

S R

Mężczyzna, który ją zaczepił, był o dobrych kilka centymetrów niższy od niej, dzięki czemu mogła podziwiać w całej okazałości łysinę na szczycie jego głowy. Ukłonił się głęboko, ukazując równie mocno przerzedzoną fryzurę na potylicy.

- Jestem Francis Henning - przedstawił się. - A pani to dama z Indii, lady Sara? Ktoś jednak zauważył jej pojawienie się!

- W rzeczy samej - uśmiechnęła się blado. - Zauważyłem, że lord Shay porosił panią o taniec, więc pomyślałem, że ja także mogę. - To bardzo uprzejmie z pańskiej strony, ale naprawdę nie musi pan... - Wspaniale! - przerwał jej, sięgając po wystający z torebki karnecik i szybko wpisując swoje imię.

55

- Skoro znalazła pani uznanie w oczach Griffina, nie potrzeba lepszej rekomendacji. - Bardzo dziękuję! - wykrztusiła, z trudem powstrzymując śmiech. Ta krótka rozmowa otworzyła niewidzialne drzwi. Jakby kawalerowie wydawali się czekać na aprobatę lorda Charlemagne'a. A może tylko uznali, że skoro zgodziła się zatańczyć z Henningiem, chętnie ofiaruje kolejne tańce innym. Bez względu na przyczynę, wystarczyło pięć minut, by jej karnecik zapełnił się nazwiskami. Po raz pierwszy od przyjazdu z Indii miała partnera do każdego tańca.

S R

Właściwie była z tego zadowolona, ponieważ uwielbiała tańczyć, z drugiej jednak strony nie chciała, by matka przypisała jej towarzyski sukces zmianie imienia i wyglądu na bardziej angielski. Zastanowi się nad tym później. W tej chwili jej umysł zaprzątał jedyny tego wieczoru walc oraz pewien przebiegły i arogancki mężczyzna przeświadczony, że zdoła jej zawrócić w głowie na tyle, by tanio sprzedała mu jedwabie.

*** - Tradycja nie ma tu nic do rzeczy - oświadczył Melbourne, gestykulując dłonią, w której trzymał kieliszek wina. - Sami przyznajcie, że konie i wozy nie zawsze się sprawdzają. - Chciałbyś wszędzie zbudować kanały, a konie przeznaczyć na mięso? - spytał Willits. Stojący obok brata Cherlemagne upił duży łyk madery i policzył w myślach do pięciu, by nie dać się ponieść emocjom.

56

- Nie wydaje ci się, że jesteś zbyt radykalny w poglądach? spytał. - Owszem, na krótkich dystansach nic nie pobije konia i wozu, ale barka jest w stanie przewieźć pięć razy więcej towaru na naprawdę duże odległości. Londyn ma coraz więcej mieszkańców i jeśli nie zapewni im się odpowiedniego zaopatrzenia w żywność, naprawdę mogą zacząć jeść konie. - Wykrzywił twarz w sztucznym uśmiechu. - Jestem bardzo przywiązany do mojego wierzchowca i nie chciałbym go stracić w ten sposób. Willits odkaszlnął. - Nauczyłem się, że Melbourne się nie myli, ale jego poglądy na ten temat wydają mi się zbyt nowatorskie - powiedział.

S R

- Problem polega na tym, czy będziesz potrafił patrzeć w przód, czy staniesz w miejscu - odrzekł Charlemagne i pod pozorem sięgnięcia po kolejny kieliszek poszukał wzrokiem Sarali. Wyglądało na to, że ma zajęte wszystkie tańce. Co za odmiana! Gdzie podziała się ta samotna, egzotyczna piękność, którą zobaczył dwa dni temu? Najwyraźniej angielscy dżentelmeni uznali ją dziś za odpowiednią partnerkę do tańca i konwersacji. Bez względu jednak na to, co miała na sobie, nie była w stanie ukryć muśniętej słońcem skóry i wschodniej gracji ruchów. Gdyby nie ten ostry język i bystry umysł! Jeszcze nigdy nie zdarzyło się, by kobieta w ten sposób wystawiła go do wiatru! - ... Myślisz, że znajdziecie inwestorów? - dobiegło go pytanie. Charlemagne zamrugał niczym wyrwany ze snu. Nie miał zielonego pojęcia, o czym Willits mówi. - Wybacz, ale o co pytałeś?

57

Rzucił krótkie spojrzenie na Malbourne'a, który w odpowiedzi lekko uniósł brwi i powiedział: - Nie mamy nic przeciw wchodzeniu w spółki, ale najpierw musimy dokładniej ocenić sytuację, a co ważniejsze zyskać aprobatę Parlamentu. Najwyraźniej Willits chciał zainwestować, w czym nie było nic dziwnego, zważywszy, że żadne z przedsięwzięć Griffinów nie skończyło się jeszcze fiaskiem. Nic też dziwnego, że Malbourne robił wrażenie zirytowanego. To Charlemagne'owi przypadało zawsze wygłoszenie słów o „konieczności dokładniejszej oceny sytuacji".

S R

- Przepraszam - powiedział Shay do brata, gdy pożegnali się z towarzystwem i zmierzali do palarni.

- Nic się nie stało - odparł książę. - Dobrze się czujesz? - Oczywiście! - uśmiechnął się sztucznie Charlemagne, zatrzymując się przed drzwiami. Zwykle chętnie rozgrywał partyjkę bilardu lub wista, ale dziś wieczorem nie miał ochoty opuszczać sali balowej. - Czemu pytasz o moje zdrowie?

- Wydajesz się nieco... rozkojarzony. - Przez chwilę byłem myślami gdzie indziej - Charlemagne postarał się, by te słowa zabrzmiały możliwie beztrosko. - Miałem nadzieję, że Willits sam poprowadzi dalej tę rozmowę. Sebastian uśmiechnął się i klepnął brata po plecach. - Nie liczyłbym na to, ale pomarzyć zawsze można - powiedział i zniknął za drzwiami palarni.

58

Cherlemagne skończył drugi kieliszek madery. Jak zwykle rozumieli się z Melbourne'em doskonale i obaj wiedzieli, że zewsząd otaczają ich pochlebcy. Książę trafnie zauważył rozkojarzenie młodszego brata, ale nie miał pojęcia, że ten stan trwa już od pewnego czasu. W pewnym sensie dotyczył on spraw finansowych, a dokładniej siedmiuset pięćdziesięciu gwinei lub pięciu tysięcy funtów, których zażądała lady Sarala Carlisle. Na parkiet weszły pary szykujące się do „wiejskiego tańca", a wśród nich znajoma smukła postać w morelowej sukni. Każdy

S R

mężczyzna, z którym tańczyła Sarala, mógł być potencjalnym nabywcą jedwabiów albo - co gorsze - wysłuchać opowieści o tym, jak przebiegłej dziewczynie z Indii udało się wyprowadzić w pole jednego z Griffinów. Charlemagne wyprostował się i zdecydowanym krokiem podążył w stronę grupy debiutantek blokujących przejście do stołu z najlepszymi deserami.

- Panno Allen? - zaczepił jedną z dziewcząt, mając nadzieję, że dobrze zapamiętał nazwisko. Drobna blondynka o szczupłej twarzy prawie przysiadła w ukłonie, nieśmiało się uśmiechając. - Słucham, lordzie Charlemagne? - Czy mogę panią prosić do tańca? - To dla mnie zaszczyt. Ujął jej dłoń i poprowadził w kierunku szpaleru tancerzy. Stojący dwie pary dalej Zachary ze zdziwieniem uniósł brwi.

59

Charlemagne zignorował go. Owszem, nieczęsto zdarzało się mu tańczyć, ale od czasu do czasu lubił wyjść na parkiet. Orkiestra zaczęła grać. Tancerze ukłonili się sobie nawzajem. Następnie co druga osoba zrobiła krok do przodu. Charlemagne cierpliwie wykonywał poszczególne figury, czekając, aż znajdzie się obok Sarali. Gdy stanął za nią, cicho spytał: - Nie zajrzałaś, prawda? Z gracją okrążyła go i powiedziała z udanym zdziwieniem: - Gdzie nie zajrzałam? Charlemagne z trudem ukrył niezadowolenie.

S R

- Do woreczka, który masz w torebce.

Kolejne figury tańca rozdzieliły ich na dłuższy czas. Kiedy znów znaleźli się obok siebie, Shay ponownie ją zaczepił: - Nie odpowiedziałaś mi.

- Prawie zapomniałam, że coś mi dałeś. - Obrót, ukłon. - Masz rację, nie zajrzałam.

- Ty o niczym nie zapominasz - szepnął.

Jej policzki okrył gwałtowny rumieniec, ale zanim zdążyła cokolwiek odpowiedzieć - oczywiście jeśli w ogóle miała taki zamiar - rozdzielili ich inni tancerze. Bez względu na to, co mówiła, wiedział, że jest zaciekawiona. Chciałby znaleźć sposób, by móc ujrzeć wyraz jej twarzy, gdy zajrzy do woreczka, ale było nie do pomyślenia, by Griffin wręczył prezent obcej damie bez wywoływania skandalu. Bez względu na to, jak bardzo chciał odzyskać jedwabie, nie zamierzał rujnować reputacji Sarali. To byłoby nieuczciwe.

60

Taniec się skończył. Charlemagne odprowadził pannę Allen do przyjaciółek, które natychmiast otoczyły ją szczelnym kręgiem, szepcząc i chichocząc. Mógł wybrać kolejną partnerkę z ich grona, ale ponieważ następnym tańcem był kadryl, uznał, że chyba sobie daruje. - Taniec z panną Allen? - mruknął Zachary, otaczając brata ramieniem. - Uważam, że to było miłe. - Caroline, która podeszła razem z mężem, wzięła szwagra pod rękę. - Biedna dziewczyna raczej rzadko ma okazję do zabawy. Dzięki Shayowi to może się zmienić, więc nie dokuczaj mu, Zachary.

S R

- Jego docinki i tak nie robią na mnie wrażenia. - Charlemagne wziął wino od przechodzącego z tacą lokaja. Nie zamierzał już pić - dwa kieliszki wyczerpywały limit, jaki wyznaczał sobie na większości przyjęć - ale zyskał trochę czasu na wymyślenie odpowiedzi. - Swoją drogą, cieszę się, że Zachary znalazł kogoś, komu nie przeszkadza jego kompletny brak poczucia rytmu. Obawiam się, że ożenił się z tobą, ponieważ byłaś jedyną damą, której nie przeszkadzało deptanie w tańcu po palcach. - Idę stąd! - oświadczył Zachary, zabierając rękę. - Mam tylko nadzieję, że nie zdradzisz Caroline tych moich wad, których nie zdążyła jeszcze odkryć. Caroline uśmiechnęła się do męża. - Zdążyłam poznać je wszystkie. Zachary czule pocałował ją w policzek.

61

- Jesteś wspaniałą malarką, ale masz fatalny gust, jeśli chodzi o mężczyzn. - Nie wydaje mi się - odpowiedziała z uśmiechem. - Jedźcie do domu, bo nie mogę patrzeć na te wasze czułości! Charlemagne skrzywił się z udawanym niesmakiem i przełożył dłoń Caroline na ramię Zacharego. - Całkiem dobry pomysł. Pożegnasz od nas Melbourne^? - Oczywiście, ale idźcie już sobie! Nie przestając szeptać do siebie, brat i bratowa opuścili salę balową. Patrząc na ich szczęście, przez chwilę Shay pozwolił dojść do

S R

głosu zazdrości, ale szybko otrząsnął się i wrócił do świata politycznych i towarzyskich intryg. Dwójka jego rodzeństwa zawarła związki małżeńskie, ale on nie czuł się jeszcze gotowy, by stanąć na ślubnym kobiercu. Melbourne potrzebował wsparcia w prowadzeniu rozlicznych rodzinnych interesów. Charlemagne wszedł w rolę jego wspólnika natychmiast po rozpoczęciu studiów w Oksfordzie i bardzo sobie to cenił. Satysfakcję sprawiało mu szczególnie rozszyfrowywanie przeciwników i opracowywanie odpowiedniej taktyki działania. I tu znów pojawiał się problem lady Sarali. Jak dotąd nie udało mu się rozgryźć jej charakteru. Wypróbował kilka sztuczek, łącznie z namiętnym pocałunkiem (co, musiał przyznać, nie sprawiło mu przykrości), ale nie udało mu się nakłonić jej do obniżenia ceny za jedwabie. Teraz dał prezent, licząc, że jej reakcja pozwoli mu zdobyć nowe informacje.

62

Zanim orkiestra zaczęła przygotowywać się do walca, Griffin zdążył odzyskać równowagę i na powrót zacząć myśleć praktycznie. Ostatnie dni przyniosły wiele niespodzianek. Zyskał niezwykłą przeciwniczkę w interesach, która skutecznie utrudniła mu przeprowadzenie łatwej z pozoru transakcji. Jednak nie było się czym martwić. Udało mu się już namówić niejedną piękną kobietę, by zrzuciła dla niego suknię. Nakłonienie kolejnej do oddania kilku bel jedwabiu nie powinno być szczególnie trudne. Sarala stała obok starszej kobiety odzianej w elegancką suknię uszytą według najnowszej mody. Po wzajemnym podobieństwie

S R

Charlemagne domyślił się, że musi być to lady Hanover. Nie uszło jego uwagi, jak bardzo egzotycznie - mimo angielskiego stroju wygląda córka w porównaniu z typowo angielską urodą matki. - Lady Saralo - powiedział, ujmując jej dłoń, w pełni świadomy, że to właśnie markiza była tą, która starała się zmienić imię dziewczyny.

Sarala dygnęła z gracją. Jedynie lekkie uniesienie kącików warg było znakiem, że zauważyła sposób, w jaki się do niej zwrócił. Jak można przypuszczać, że zgodzi się na imię, które w ogóle do niej nie pasowało? To śmieszne! To jakby mówić o pawiu gołąb! Każdy pozna, z czym ma do czynienia, bez względu na nazwę! - Mój panie - odezwała się - czy poznałeś już moją matkę, lady Hanover? Mamo, lord Charlemagne Griffin. Markiza wykonała przepisowy ukłon.

63

- Dziękuję, wasza lordowska mość, że przedwczoraj zatańczyłeś z moją Sarą. A więc nie miała pojęcia o wczorajszej wizycie Shaya w rezydencji Carlisle'ów. - Proszę mi nie dziękować. Taniec z lady Saralą był dla mnie przyjemnością, którą zamierzam powtórzyć, i to za chwilę. Lady Hanover strzepnęła niewidzialny pyłek z rękawa sukni córki. - Sara miała dziś ogromne powodzenie. Tylu interesujących dżentelmenów zaprosiło ją do tańca!

S R

- Mamo! - szepnęła dziewczyna, rumieniąc się. - Nic dziwnego - odpowiedział Shay. - Lady Sarala jest wyjątkowo czarującą młodą damą i żaden kawaler nie mógłby pozostać obojętny na jej wdzięki.

Jeśli ta wymiana ciosów potrwa jeszcze chwilę, stracą okazję do wspólnego tańca - pomyślał.

- Lady Hanover, za pani pozwoleniem...

Ujął dłoń Sarali i poprowadził ją na zatłoczony parkiet. Ostatnim razem, gdy z nią tańczył, uważał, że ma do czynienia z ładną i naiwną gąską. Dziś na jej widok serce zaczęło mu bić szybciej. Nie zamierzał puszyć się przed nią, by wysłuchiwać słów podziwu. Wiedział też, że Sarala nie zrobi przedstawienia na środku sali balowej, odprawiając go podczas tańca.

64

- Dziękuję, że zwracałeś się do mnie moim prawdziwym imieniem, ale to wystarczyło - powiedziała Sarala, kładąc mu dłoń na ramieniu. - Nie rozumiem. - Powiedziałeś, że żaden kawaler nie mógłby pozostać obojętny na moje wdzięki. Matka pomyśli, że się do mnie zalecasz. Uśmiechnął się, spoglądając jej w oczy. - A kto powiedział, że tak nie jest? - Oboje wiemy, co tak naprawdę cię interesuje. Pięćset beli jedwabiu.

S R

Prawda, ale jeszcze nigdy nie zdarzyło mu się w ten sposób prowadzić handlowych negocjacji. A przecież nie tak dawno sam mówił Zacharemu, że interesy i przyjemności nigdy nie idą w parze. Najwyraźniej był w błędzie.

- Oddaj mi jedwabie, a może znów poproszę cię do tańca. Przyciągnął ją bliżej do siebie. - Właściwie nawet jestem pewien, że to zrobię.

- Mamy rozmawiać wyłącznie o interesach. Powiedziałam ci moją cenę. - Zbyt wysoką. - Biorąc pod uwagę, że nie mam obowiązku sprzedania ci czegokolwiek, możesz przyjąć moją ofertę, podać własną lub zrezygnować... - rzuciła mu przeciągłe spojrzenie zza długich, czarnych rzęs i dokończyła -... uznając swoją przegraną.

65

- Uwielbiam wyzwania - szepnął. - Biorąc pod uwagę, że nasze negocjacje wciąż trwają, nie widzę powodu, by rezygnować. - Pamiętaj, że nie zamierzam przechowywać towaru w nieskończoność, czekając, aż podejmiesz decyzję. Sprzedam go temu, kto przedstawi najlepszą ofertę. Niekoniecznie tobie. - Nie zrobisz tego - powiedział, ale po raz pierwszy zaczął się zastanawiać, czy przypadkiem nie znalazła już innego kupca. Ciekawe, czy rozmawiała z nim w ten sam bezwzględny, ale cudowny sposób? Miał przeczucie, że jednak nie. - Spotkajmy się jutro o jedenastej we wschodniej części Rotten

S R

Row w Hyde Parku - zaproponował. - Wiesz, gdzie to jest? - Tak, choć nie uważam tego za idealne miejsce do rozmowy o interesach - odpowiedziała, patrząc mu głęboko w oczy. - Byłabyś zaskoczona, gdybym ci powiedział, gdzie w Londynie rozmawia się o interesach. I przyjemnościach.

Przez chwilę tańczyli w milczeniu. Wydawało mu się, że ma w swych ramionach nieuchwytny promień księżyca. - Dlaczego nie możemy zakończyć naszych negocjacji już dziś? - odezwała się niespodziewanie. Ponieważ to, o czym chciał dziś z nią rozmawiać, nie miało nic wspólnego z ceną jedwabiu. - Gdybyśmy skończyli tańczyć i nadal rozmawiali, ludzie pomyślą, że jestem tobą zainteresowany. - Uśmiechnął się i poczuł, jak całe jego ciało przenika rozkoszny dreszcz. - Poza tym, kiedy się

66

jutro spotkamy, będziesz mogła mi powiedzieć, czy prezent ci się spodobał. - Wątpię, jeśli to nie jest pięć tysięcy funtów. Być może, ale Charlemagne naprawdę chciał wiedzieć, co sądziła o podarunku. Ciekawe, czy zgadnie, ile jest wart. Pieniądze nie były ważne. Tu chodziło o wygraną. Sarala uważała się za szachistkę, alé rozstawienie figur to jedno, a umiejętność rozegrania zwycięskiej partii to zupełnie inna sprawa. Charlemagne czuł, że chętnie udzieli jej kilku lekcji.

S R 67

Rozdział 4 Sarala usiadła, by jeszcze raz przejrzeć list, który przed chwilą skończyła. Salon mody madame Constanzy miał opinię jednego z najlepszych i najbardziej ekskluzywnych, spełniającego nawet najbardziej wyrafinowane zachcianki miłośniczek mody. Jego właścicielkę uważano za prawdziwą kobietę interesu. Sarala czuła, że minie jeszcze wiele czasu, zanim Charlemagne Griffin złoży jej satysfakcjonującą ofertę, nie zamierzała też stawiać wszystkiego na jedną kartę. Zdawała sobie sprawę, że pięćset beli jedwabiu to

S R

stanowczo za wiele dla jednego sklepu, ale w Londynie i na południu Anglii było ich przecież znacznie więcej, o czym świadczyły choćby ogłoszenia w codziennej prasie i magazynach mody. Oczywiście odwiedziny w każdym z tych miejsc nie wchodziły w rachubę, ale kilka odpowiednio zredagowanych listów powinno dać Sarali pojęcie, kto byłby zainteresowany zakupem tkaniny tej jakości. Kiedy na sekretarzyku piętrzył się już stosik kopert, dziewczyna odłożyła gazety, z których przepisywała adresy sklepów, rozprostowała zmęczone palce i zaniosła plik korespondencji Blankmanowi, by wysłał je poranną pocztą. Razem z tymi, które napisała wczoraj, było ich całkiem sporo. Potem wróciła do swojej sypialni, by zająć się inną, znacznie bardziej intrygującą kwestią. Postawiła torebkę, którą miała na balu, na środku mahoniowego stolika do czytania i usiadła, wpatrując się w nią. Wcześniej z pomocą Jenny zdjęła suknię i włożyła nocną koszulę. Ponieważ przetańczyła

68

cały wieczór, zaczynała odczuwać znużenie. Jednak na dnie jej duszy zaczynała powoli kiełkować ciekawość, choć niekoniecznie z przyczyn, jakich oczekiwał lord Charlemagne Griffin. Sarala uwielbiała zagadki, a on dał jej możliwość rozwiązania kolejnej. Akceptując zaproponowaną przez niego cenę, zarobiłaby dwieście pięćdziesiąt gwinei. Była to niezła sumka, ale widziała, że jedwabie warte są znacznie więcej. On także musiał zdawać sobie z tego sprawę. Co jej podarował? Liścik, w którym wyjaśniał, jak bardzo zależy mu na odzyskaniu jedwabiów, i żądał od niej, by sprzedała mu

S R

je za śmiesznie niską cenę? Nie sądziła, że akurat to miałoby ją przekonać, skoro nie uczynił tego nawet jego pocałunek. W takim razie - prezent.

- Mam kłopot - mruknęła do siebie, wstając i okrążając stolik. W tych okolicznościach trudno było mówić o prezencie. Nazwałaby to raczej próbą przekupstwa. Cokolwiek znajdowałoby się w woreczku, miało na celu wzmocnienie pozycji Charlemagne'a w negocjacjach i złamanie jej oporu. W tej sytuacji najlepiej byłoby zwrócić prezent, nawet go nie oglądając. Sarala wzruszyła ramionami i odwróciła się od stolika. Położyła się do łóżka z mocnym postanowieniem, że wysiłki lorda Griffina zakończą się fiaskiem. Ona na pewno nie zmieni zdania. Pięć tysięcy funtów - to jej ostatnie słowo. Chyba że nowa oferta Shaya będzie opiewać na więcej niż półtorej gwinei za belę.

69

- Kobieca ciekawość! - prychnęła. Może następnym razem zastanowi się dwa razy, zanim wygłosi kolejną niepochlebną opinię na temat jej płci. Postanowienie zachowania zimnej obojętności przetrwało około pięciu minut. Nagle dotarło do niej, że Charlemagne na pewno nawiąże w jutrzejszej rozmowie do tego, co znajdowało się w woreczku, pewien, że zajrzała do środka. Udawanie braku zainteresowania dałoby jej nad nim przewagę, ale gdyby naprawdę nie miała pojęcia, czym została obdarowana, działałoby to na jej niekorzyść.

S R

- Nie możemy na to pozwolić - powiedziała do siebie, wstając i podchodząc do stolika.

Jeszcze raz powtórzyła sobie, że chodzi tu wyłącznie o interesy, a ciekawość nie ma nic do rzeczy, i otworzyła torebkę. Pomiędzy portmonetką a lusterkiem w szylkretowej oprawie tkwił aksamitny woreczek.

Wiedza o tym, co Charlemagne uważa za skuteczną próbę przekupstwa, na pewno będzie lepsza od snucia przypuszczeń. Sarala wzięła do ręki woreczek i pociągnęła za plecioną taśmę. Na jej dłoń wypadł srebrny łańcuszek. Na nim, zawieszony na delikatnym kółeczku, znajdował się oprawiony w srebro kamień. Czerwony jak krew rubin. Sarala uniosła go do światła. Z wrażenia zaparło jej dech w piersi. Kamień był doprawdy wspaniały. Na pewno pochodził z Indii.

70

Inaczej Griffin by go jej nie przysłał. Jako człowiek zamożny, mógł pozwolić sobie na zakup podobnego klejnotu. Prezent prawdopodobnie wart był więcej niż pięćset bel przedniego jedwabiu. Sarala uważała się za logicznie myślącą kobietę, a taka, prowadząc interesy, nigdy nie pozwoliłaby sobie na wzięcie jakiejkolwiek łapówki. Jednak tu chodziło o coś więcej. A raczej o kogoś... Poczuła, jak robi się jej gorąco, i siłą stłumiła w sobie to uczucie. Jedno trzeba przyznać, Charlemagne miał tupet, zmieniając handlowe negocjacje - choćby nie wiadomo jak interesujące - w próbę

S R

uwiedzenia. Owszem, był przystojny i inteligentny, a ona dopiero co przyjechała do Anglii. Ale nie zamierzała dać się schwytać w sidła pierwszego kawalera, który obdarzył ją zainteresowaniem. Nie miał prawa zachowywać się w ten sposób. Ona tak. W końcu miała w ręku najważniejszy atut - jedwabie. Jeśli Griffin liczył, że poznał jej charakter i przekupi ją pochodzącym z Indii rubinem, czekała go niemiła niespodzianka. Interesowały ją wyłącznie pieniądze. Charlemagne'a stać było na cenę, którą zaproponowała. W tej chwili nie wzięłaby od niego mniej niż sześć tysięcy funtów. A jeśli liczył, że uda mu się zdobyć i ją... Cóż, do tego potrzeba czegoś więcej niż pocałunku i rubinu. Tak czy inaczej, wciąż byli przeciwnikami. Jutro rano spotkają się w Hyde Parku. Oczywiście, że zamierzała się tam się pojawić, wątpiła jednak, czy Griffin będzie zadowolony z przebiegu rozmowy.

71

*** - Niebo dziś mocno zachmurzone, panienko - powiedziała Jenny, rozsuwając zasłony w sypialni. - Nos mi mówi, że pokropi. - Znowu deszcz? - jęknęła Sarala, przeciągając się i odrzucając kołdrę. - Myślałam, że mamy lato! - A jakże! Ale w tym roku jest wyjątkowo zimno. Chyba panienka nie pójdzie dziś na zakupy. - Na zakupy nie, słyszałam jednak, że Hyde Park to urocze miejsce. Postanowiłam tam pojechać. Znajdź dla mnie jakieś ciepłe okrycie.

S R

- Mówiła panienka, że nie będzie w taką pogodę wychodzić z domu.

- Zmieniłam zdanie. Poza tym, mama ma rację, że powinnam przywyknąć do tutejszego klimatu.

Pokojówka z uśmiechem klasnęła w ręce.

- To mi się podoba, panienko Saralo! - zawołała i przerażona zakryła usta dłonią. - Chciałam powiedzieć, panienko Saro. Proszę o wybaczenie! Pan Blankman nas uprzedził, ale zapomniałam! - Nie przejmuj się, Jenny. Sarala poklepała dziewczynę po ręce. Zaczynała mieć dość pomysłów matki, a tym bardziej nie zamierzała gniewać się na nikogo z powodu tak drobnego przejęzyczenia. - Dla spokoju nas wszystkich spróbujmy pozostać przy imieniu Sara - westchnęła.

72

W każdym razie, kiedy matki nie będzie w pobliżu. Kiedy schodziła po schodach, zobaczyła w holu ojca, który właśnie odbierał od kamerdynera kapelusz i rękawiczki. - Dzień dobry, Sa... - zawahał się i dokończył -... córeczko. Cieszę się, że cię widzę. Wyglądało na to, że została sama na polu bitwy o zatrzymanie swojego prawdziwego imienia. - Dzień dobry, papo. - Pocałowała go w policzek. - Jadłeś śniadanie? - Tak. Muszę już jechać. W Parlamencie nie będą na mnie

S R

czekać. Najpotężniejsi ludzie w Imperium dyskutują o kwestiach, na które reszta świata już dawno znalazła odpowiedzi. Sarala roześmiała się.

- Gdyby nie to, pewnie zaczęliby coś robić, a to mogłoby się dla nas bardzo źle skończyć.

- Masz rację - przytaknął i dodał: - Tak przy okazji, znalazłaś już kupców na jedwabie?

- Wysłałam dziś z tuzin ofert. Kilka osób już wcześniej wyraziło zainteresowanie. Jedna na pewno. - Zdaję sobie sprawę, że nie możemy pozwolić, by tkaniny warte pięćset gwinei zbyt długo leżały w magazynie. Ojciec pocałował ją w czoło.

73

- Mój brat zostawił sporo długów, dlatego twoja umiejętność prowadzenia negocjacji jest dla mnie bezcenna. Każę Warrickowi popytać tu i tam. Może też znajdzie kontrahentów. Sarala przytaknęła, choć obserwując zachowanie księgowego podczas kupna jedwabiów, nie miała złudzeń, że byłby w stanie sprzedać je z odpowiednim zyskiem. - Dziś mam spotkanie z potencjalnym kupcem - powiedziała do ojca. - Postaram się rozegrać to jak najlepiej potrafię. - Świetnie! Weź ze sobą Warricka. Wiesz, że matka nie popiera twojego zaangażowania w prowadzenie interesów, nie mówiąc o samotnych eskapadach.

S R

- Wiem, papo. Będę bardzo dyskretna.

Sarala stanęła w drzwiach, obserwując, jak ojciec wsiada do powozu i odjeżdża. Oczywiście nie zamierzała wtajemniczać w swoje plany pana Warricka, jednak nie chciała okłamywać ojca. Spotkanie z Griffinem w obecności księgowego nie wchodziło w rachubę. To byłaby katastrofa. Musiała wszystko załatwić sama i nie zamierzała pozwolić, by cokolwiek jej w tym przeszkodziło: ani matka, ani piękne rubiny. Kiedy godzinę później zbliżała się wraz z Jenny do wschodniego krańca Rotten Row, aż drżała z podekscytowania, nie mogąc doczekać się rozpoczęcia negocjacji. Ledwo powstrzymała się od uśmiechu, kiedy wśród innych pojazdów dostrzegła powóz Charlemagne'a. Griffin musiał być niezwykle popularny w

74

towarzystwie. Dziś otaczały go prawie wyłącznie kobiety. Widocznie wszyscy mężczyźni byli w Parlamencie. - Wspaniale! - mruknęła do siebie, szczelniej otulając się płaszczem. Nie wyobrażała sobie, by mogła zbliżyć się do niego w tym tłumie, a tym bardziej wspomnieć o podarunku. - Panienka drży z zimna! - odezwała się Jenny. - Wracajmy do domu, zanim złapie panienka przeziębienie. Właściwie powinny tak zrobić. Doszła do wniosku, że Charlemagne specjalnie wybrał na spotkanie miejsce, w którym nie

S R

odważyłaby się zwrócić mu rubinu. Z drugiej strony straciła sporo czasu na dojście do parku i nie należała do osób, które łatwo zniechęcić. Nadarzała jej się rzadka okazja obserwowania swojego adwersarza. Każdy ma jakieś słabości. Charlemagne prawdopodobnie właśnie dlatego podarował jej rubin. Teraz jej ruch. Musi poznać jego piętę achillesową, zanim konieczność spłacenia rodzinnych długów zmusi ją do sprzedaży jedwabiów grubo poniżej ich rzeczywistej wartości. Spojrzała na pokojówkę. - Zaczekajmy jeszcze chwilę - powiedziała i znów rzuciła okiem w kierunku Griffina. Jenny podążyła wzrokiem za jej spojrzeniem. - Przepraszam, panienko, ale czy to nie ten sam dżentelmen, który dwa dni temu próbował wskoczyć do naszego powozu? Ten, który odwiedził nas bez wiedzy jaśnie państwa? Lord Champagne?

75

- Charlemagne - poprawiła ją Sarala. - Na cześć jednego z największych władców Europy. Trzeba przyznać, że ten także ma królewskie maniery. - Przystojny jak sam diabeł - oświadczyła pokojówka. - Ale panienka mówiła, że to szaleniec. Sarala uśmiechnęła się. Musiała to powiedzieć przedwczoraj w gniewie. Dziś była w zupełnie innym nastroju. - Czasem bywa nieobliczalny. Znów spojrzała na niego, tym razem znacznie uważniej. Faktycznie był przystojnym mężczyzną. Wcześniej tego nie

S R

zauważyła, skupiając się wyłącznie na wykorzystaniu tak pochopnie udzielonych przez niego informacji w negocjacjach dotyczących ceny jedwabiów. Dopiero dziś miała okazję naprawdę przyjrzeć się swojemu przeciwnikowi.

Ukryta w cieniu drzew obserwowała go przez kilka minut. Lord Charlemagne miał zniewalający uśmiech, który potrafił wykorzystać do uzyskania przewagi. Posiadał dar bycia czarującym nawet wobec najbardziej niemiłych i niegrzeszących intelektem osób. Niewątpliwie było wiele okazji, by go używać i doskonalić. Teraz Sarala skupiła uwagę na kobietach tworzących krąg wokół Griffina. Były to w większości ładne młódki w drogich powozach - niewątpliwie szukające tak zwanej dobrej partii. Kilku zaplątanych między nimi młodzieńców sprawiało wrażenie całkowicie nijakich. Wyglądali, jakby samo przebywanie w pobliżu

76

przedstawiciela tak znamienitego rodu czyniło z nich godnych zainteresowania kawalerów. Sarala ponownie przeniosła wzrok na sprawcę całego zamieszania i w tej samej chwili dostrzegła wpatrzone w nią szare oczy. Teraz już nie mogła odejść, ponieważ wyglądałoby to tak, jakby była zazdrosna lub urażona, i umieściło ją w jednym szeregu z adoratorkami Griffina. Charlemagne powiedział coś, czego nie usłyszała i nagle powozy rozjechały się, zostawiając mu wolną drogę. Nie minęło kilkanaście sekund, a pojazd Griffina zbliżył się do obu kobiet.

S R

- Witam, lady Saralo! - powiedział Shay, uchylając kapelusza. - Witam, lordzie Mojżeszu! Nie spodziewałam się, że ponownie rozdzielisz wody Morza Czerwonego.

Zaskoczony uniósł brwi, ale potem spojrzał za siebie i się uśmiechnął.

- O to chodzi! Na szczęście nie są tak wytrwali jak Egipcjanie, choć równie niebezpieczni, ponieważ mogliby zanudzić człowieka na śmierć. Sarala roześmiała się. - Mam nadzieję, że okażę się bardziej interesująca. Być może śmiech nie był odpowiednim rozpoczęciem handlowych negocjacji, ale Shay wydawał się znacznie sympatyczniejszy niż podczas ich poprzedniego spotkania. Pomyśleć, że minęły zaledwie trzy dni! Wtedy wydał jej się zadufanym w sobie

77

arogantem. Na szczęście nie okazało się to do końca prawdą. Był znacznie bardziej interesującym przeciwnikiem, niż przypuszczała. - To nie powinno sprawić ci najmniejszych trudności. - Jesteś wyjątkowo uprzejmy. - Mogę zaproponować wycieczkę po Londynie? A może chociaż po Hyde Parku? Czarny skoczek wykonał pierwszy ruch na szachownicy, niewątpliwie mający na celu odwrócenie jej uwagi od jedwabiów. Spojrzała na Griffina oburzona. - Chyba nie oczekujesz, że wsiądę sama do twojego powozu?

S R

- Będzie nam towarzyszyć twoja pokojówka. - Wskazał na sąsiednie siedzenie. - Mam kilka ciepłych pledów i ogrzewacz. To nie było w porządku, że wykorzystał wiedzę o jej braku odporności na londyński chłód. Prawdopodobnie, zanim zaproponował czas i miejsce spotkania, sprawdził, że pogoda ma się dziś pogorszyć.

- Oczywiście nie będzie mi przeszkadzać, jeśli zostaniemy tutaj, ale pomyślałem, że mógłbym pokazać ci okolicę. - Możesz nasz wpuścić? - przerwała mu. Dopóki zdawała sobie sprawę, jaką grę prowadził, nie istniało niebezpieczeństwo przegranej. Charlemagne otworzył drzwi powozu, a potem wstał, by pomóc wsiąść obydwu kobietom. Odniósł pierwsze zwycięstwo, ale Sarala miała w zanadrzu kilka sztuczek, których na pewno się nie spodziewał.

78

*** W alejce po północnej stronie Rotten Row zatrzymał się inny powóz, z herbem rodu Deverill na drzwiach. Siedziały w nim dwie kobiety: Eleanor, lady Deverill, i Caroline Griffin. - Ciekawe, któż to taki? - spytała Eleanor, spoglądając w stronę pojazdu brata. - Tańczył z nią wczorajszego wieczoru - odpowiedziała Caroline. - Zachary próbował podpytać go, kim ona jest, ale Shay udawał całkowicie niezainteresowanego. To chyba ta dziewczyna z Indii. Lady Sarah, zdaje się. Nie jestem pewna, bo wokół jej imienia powstało jakieś zamieszanie.

S R

Eleanor, która nie spuszczała wzroku z brata, zaintrygowana zmrużyła oczy.

- Udawał niezainteresowanego? Czy może naprawdę nic go nie obchodziła?

- Możliwe. Znasz go w końcu lepiej niż ja. Lady Deverill spojrzała na swoją towarzyszkę.

- Nie musisz mnie pocieszać. Wiem, że Zach zdradził ci wszystkie rodzinne tajemnice. Poza tym, jesteś świetną obserwatorką. - Osądy Zacha nie zawsze bywają pomocne. Kiedy pierwszy raz spytałam go o Shaya, wiesz co powiedział? Zacytuję: „Shay? Co chwila ma jakieś nowe, głupie pomysły i chyba bardzo mu to odpowiada. Po prostu pomyleniec". - Caroline zaczerwieniła się i dodała: Wybacz, że to mówię. Eleanor się uśmiechnęła.

79

- Nie masz za co przepraszać. W końcu to moi bracia. Obserwowała, jak powóz Charlemagne'a skręcił na zachód Rotten Row. - Biorąc pod uwagę jego słowa, że lady Sara nie jest nikim niezwykłym, oraz to, że tańczył z nią wczoraj i dwa dni temu, a dziś pożyczył powóz Melbourne'a, choć nienawidzi nim jeździć, obawiam się, że jego brak zainteresowania jest mocno udawany. - Co zrobimy? Eleanor znów się uśmiechnęła. - Będziemy obserwować rozwój wypadków, moja droga. Nie

S R

powinnam wypowiadać się na temat przyjaciółek mojego brata, ale te z ostatnich kilku lat były raczej pospolite. Żadnej nie udało się odciągnąć jego uwagi od spraw, które naprawdę go interesowały. - Sara jest córką markiza! - zaprotestowała Caroline. Niedawno przyjechała do Londynu. Zrobienie z niej kochanki mogłoby zrujnować jej reputację. Shay nigdy by sobie na to nie pozwolił.

- Masz rację - zgodziła się Eleanor. - Sprawa robi się coraz bardziej interesująca. Na razie lepiej wracajmy do domu, zanim zacznie padać. I nie mówmy nic Melbourne'owi. Mógłby chcieć się wtrącić w ten czy w inny sposób, a ja jestem ciekawa, jak to się skończy. - Myślisz, że twój brat się nie dowie? - Sądzę, że Shay zrobi wszystko, by temu zapobiec. W oczach Caroline pojawiły się psotne iskierki.

80

- Masz rację, to może być niezwykle ciekawe! *** Cherlemagne polecił stangretowi skierować się ku obrzeżom parku, po drodze pokazując towarzyszce podróży miejsca interesujące z politycznego lub historycznego punktu widzenia. Dzięki Bogu wychował się w Londynie i znał prawie każdy zakątek, bowiem obecność Sarali rozpraszała go. Mimo wysiłków, by skoncentrować się na obmyśleniu jak najlepszej strategii odzyskania jedwabiów, co chwila łapał się na tym, że uważnie obserwuje dziewczynę. Nie pamiętał, by kiedykolwiek tak uważnie przyglądał się jakiemukolwiek

S R

przeciwnikowi, z którym prowadził interesy. I oczywiście żadnemu nie podarował naszyjnika z rubinem.

Sarala pochyliła się, dotykając koniuszkami palców jego kolana. - Co to takiego? - spytała.

Spojrzał w kierunku, w którym patrzyła.

- Pałac Kensington. Jakieś pięćdziesiąt lat temu był główną rezydencją rodziny królewskiej.

- Piękny! Kto tu teraz mieszka? - Zależy od pory roku - uśmiechnął się. - Obecnie księżna Kentu z córką, księżniczką Wiktorią. Chciałabyś go zwiedzić? - Na Boga, nie! - Sarala spojrzała na niego zdumiona. - Nie śmiałabym przeszkadzać. Mógłbyś tam wejść tak po prostu? Tylko ktoś, kto nie mieszkał w Londynie, mógł zadawać takie pytania.

81

- Jesteśmy kuzynami trzeciego stopnia - wyjaśnił. Przeniósł wzrok z budynku na swą towarzyszkę. Nadszedł czas na jego ruch. Musiał wykorzystać jej chwilowe zagubienie. - Widziałaś się dziś z matką? - rzucił. Zmrużyła oczy. - Czemu pytasz? Uważasz, że potrzebuję jej zgody, by robić z tobą interesy? - Raczej miałem na myśli to... Ukrywając uśmiech, Charlemagne pochylił się i lekko trącił długi kolczyk. Cofając dłoń, przejechał palcem po jej miękkim jak aksamit policzku.

S R

Natychmiast zakryła uszy włosami.

- Nie jesteśmy tu po to, by rozmawiać o moich kolczykach. Co ci się w nich nie podoba?

- Są urocze. Te ametystowe pawie pasują do ciebie. Myślałem tylko, że skoro twoja matka zmieniła ci imię, będzie starała się ograniczyć wszelkie obce wpływy w twoim wyglądzie. - Bardzo odważne założenie. - Czyżbym się mylił? - Nie. Masz rację. Matce prawdopodobnie by się nie spodobały. Dostałam je od przyjaciółki. - Zaczerpnęła powietrza i dodała: - Skoro mowa o prezentach. Nie mogę przyjąć twojego podarunku. Znów udało się jej go ubiec. Zastanawiał się właśnie, jak skierować rozmowę na naszyjnik. - Dlaczego?

82

- Ponieważ prawie się nie znamy, a po drugie... - Bez względu na to, co to jest? - przerwał jej. Na pewno zajrzała do woreczka. - Wiesz chociaż, co ci podarowałem? Sarala odsunęła się od pokojówki, jakby to miało sprawić, że Jenny nie usłyszy ich rozmowy. - Jak powiedziałam, jesteśmy rywalami w interesach. Czy gdybym była mężczyzną, obdarowałbyś mnie czymkolwiek? Wyjęła woreczek z torebki. Charlemagne zawahał się. Zależało mu, by utrzymać przewagę, jaką zyskał. - Może wybrałbym coś innego - rzekł ostrożnie - ale sądzę, że

S R

taki wyraz szacunku nie byłby niczym niestosownym. Jej wzrok powędrował ku woreczkowi, a potem znów ku twarzy Shaya.

- A więc to jest wyraz twojego szacunku dla mnie? Jeśli ma to oznaczać, że zatrzyma naszyjnik, niech nazywa to, jak chce.

- Pomyślałem, że ci się spodoba.

- I nie ma nic wspólnego z naszymi negocjacjami? - Absolutnie nic. - Rozumiem - powiedziała, a potem nieoczekiwanie wyciągnęła dłoń z woreczkiem poza okno powozu. - W takim razie mogę to wyrzucić i nic się nie stanie. Wyrzucić? Odkaszlnął, starając się zachować spokój, i z udaną obojętnością powiedział:

83

- Myślę, że tak. Chociaż byłoby szkoda, by coś takiego zostało stratowane przez konie. Sarala powoli opuściła rękę i położyła woreczek na kolanach. Potem spojrzała Shayowi prosto w oczy. - Jak możesz dawać mi prezent, wart więcej niż cały transport jedwabiów, twierdząc, jakoby nie miał nic wspólnego z naszymi negocjacjami, a kiedy grożę, że go wyrzucę, oznajmiasz spokojnie, że szkoda, by stratowały go konie? Chwyciła woreczek i rzuciła Griffinowi. - To łapówka i nie mam zamiaru jej przyjmować.

S R

Satysfakcja, jaką odczuwał na wieść, że jednak zajrzała do środka, zmieniła się w konsternację. - Nie spodobał ci się?

- Oczywiście, że mi się spodobał, ale i tak nie mogłabym go nosić bez wzbudzania niczyich podejrzeń. Poza tym nie zamierzam go przyjmować, jeśli uważasz, że w ten sposób poczuję się zobligowana do sprzedania ci jedwabiów za jakąś śmiesznie niską cenę. - Pomyślałem tylko, że w takim naszyjniku będziesz pięknie wyglądała - odpowiedział, zły na siebie. Chciał wiedzieć, czy naszyjnik się jej spodobał i czy dzięki niemu złamie jej opór - nie tylko w negocjacjach. No i proszę, dowiedział się. Sarala przejrzała go na wylot. Co więcej, nie zamierzała zatrzymać prezentu, choć rzeczywiście jego wartość znacznie przewyższała cenę jedwabiów. Znów jej nie docenił. - Jeśli ci się podoba, zatrzymaj go.

84

- Nie ma mowy! Nawet gdybyś przysiągł, że to nie wpłynie na nasze negocjacje. Skoro stać cię na kupno tak drogiego rubinu, musisz zapłacić sześć tysięcy funtów, jeśli chcesz odzyskać tkaniny. - Sześć tysięcy?! Powiedziałem ci, że to nie była próba przekupienia. - A więc oferta małżeństwa? - Skąd ci to przyszło do głowy?! - zawołał, czując, że jeszcze chwila, a się zaczerwieni. - Jeśli powiem rodzicom, skąd mam tak wspaniały klejnot, bez wątpienia uznają, że jesteś mną poważnie zainteresowany. Nie tylko oni zresztą.

S R

- Nikt nie będzie wiedział, skąd się wziął. Kupiłem go u jubilera w Greenwich jako prezent dla bratanicy.

- Wystarczy, że ja będę wiedziała, lordzie Charlemagne. Miałam nadzieję, że poprowadzimy te negocjacje jak zawodowcy, ale pan najwyraźniej ma inny pomysł. Jeszcze jedno. Wysłałam kilkanaście ofert sprzedaży jedwabiów i dziś po południu spodziewam się pierwszych odpowiedzi. - Saralo, ja... - po raz pierwszy od dawna nie wiedział, co odpowiedzieć. - Tu wysiądziemy. Czuł, jak wali mu serce, kiedy kazał stangretowi się zatrzymać. Otworzył drzwi powozu i pomógł Sarali oraz jej pokojówce wysiąść.

85

- Wybacz, jeśli cię uraziłem - powiedział sztywno. - Mam nadzieję, że ten epizod nie wyłączy mnie z grona potencjalnych kupców. Nie był pewien, czy usłyszała skruchę w jego głosie. Chciał, żeby tak było. Nie przywykł do przepraszania kogokolwiek i usprawiedliwiania się. Jeśli - co zdarzało się raczej rzadko - dał kobiecie prezent - odbierał wyrazy wdzięczności w sypialni. Najwyraźniej Sarala Carlisle nie była typową przedstawicielką swojej płci. - Interes jest interesem - odpowiedziała krótko. - Nadal jestem

S R

gotowa zastanowić się nad pańską ofertą, oczywiście jeśli będzie rozsądna. Życzę miłego dnia.

Ta rozmowa nie mogła zakończyć się w ten sposób. - Wracaj do domu! - powiedział do stangreta, wyskakując z powozu.

Gdy dogonił Saralę, spojrzała na niego z oburzenie. - Co robisz? - spytała. - Natychmiast odejdź! Odtąd będziemy się spotykać w miejscach, gdzie jest dużo ludzi. - Być może nie uważasz mnie za odpowiednie towarzystwo, ale nie mam w zwyczaju pozostawiać kobiety samej w środku Londynu odpowiedział, oferując jej ramię. - Jesteśmy pięć przecznic od Carlisle House. Jeśli fakt, że jestem kobietą, rozprasza cię, powinniśmy negocjować listownie.

86

Skręcili w kierunku jednej z mniej uczęszczanych uliczek. Zaczął padać lekki deszcz, ale ponieważ Sarala zignorowała to, Shay też nie zwracał na niego uwagi. - To, kim jesteś, nie ma nic do rzeczy - oświadczył. - Byłbym gotów rozmawiać nawet z kozą, by odzyskać swoje jedwabie. - Ale na pewno nie dałbyś jej rubinu. - Po co? Żeby go zjadła? Odkaszlnęła, ukrywając śmiech. - Jesteś teraz jednym z wielu potencjalnych kupców, mój panie. Będziesz musiał przedstawić mi naprawdę konkurencyjną ofertę. Pamiętaj, że interesują mnie pieniądze, nie rubiny.

S R

- Czyżby? - odpowiedział.

Odwrócił ją ku sobie i pocałował jej pełne, zmysłowe usta.

87

Rozdział 5 Jej usta były miękkie i delikatne. Na początku wyczuł jej zaskoczenie, ale potem otoczyła go ramionami i oddała pocałunek z pasją, jakiej się nie spodziewał. Poczuł, jak wypełnia go fala pożądania. Nagle na jego karku wylądowało coś twardego. Zdumiony, uwolnił Saralę z objęć i odwrócił się. Zobaczył Jenny, stojącą w wojowniczej pozie i wymachującą parasolką niczym maczugą. - Trzymaj ręce z dala od panienki! - krzyknęła dziewczyna, na

S R

wszelki wypadek odskakując kilka kroków do tyłu. - Przecież jej nie dotykam!

- Uspokój się, Jenny! - Sarala stanęła między nimi, jakby chcąc zasłonić Charlemagne'a przed gniewem filigranowej pokojówki. - Nie ma mowy! Nie pozwolę, by jakiś podrywacz nastawał na cnotę panienki.

- Podrywacz?! - żachnął się Charlemagne. Jakby nie robił nic innego, tylko uganiał się po parku za kobietami! Od trzech miesięcy nie miał czasu na kochankę i nawet nie chciało mu się szukać nowej. W tej chwili pragnął wyłącznie Sara-li. Zamrugał i potrząsnął głową, by odpędzić mroczki, które pod wpływem uderzenia pojawiły mu się przed oczami. Że też dał się tak podejść zwykłej pokojówce! Sarala odebrała Jenny parasolkę.

88

- Lord Charlemagne nie jest podrywaczem i nie nastaje na moją cnotę - powiedziała do niej. - Czuje, że przegrał, i pragnie zrobić na mnie wrażenie, licząc, że popełnię błąd i pozwolę mu odebrać sobie jedwabie. - Patrzyła na niego spokojnie, unosząc brew. - Czyż nie tak, mój panie? Charlemagne cofnął się o krok. Jeszcze chwila, a otrzyma kolejny cios, tym razem od Sarali. Nie zamierzał jej całować. Jej bystry umysł, pewność siebie, umiejętność błyskawicznego znalezienia ciętej riposty podziałały na niego jak magnes. Gdyby domyśliła się, jak bardzo zależy mu na jedwabiach, mógłby już nigdy ich nie odzyskać.

S R

- Gdybyś była mężczyzną - powiedział, starając się, by jego słowa zabrzmiały lekko i z humorem - moglibyśmy zmierzyć się w kartach albo bilardzie.

- Uważasz, że to by wystarczyło? - rzuciła. Usłyszał w jej głosie lekkie drżenie i zrozumiał,że ona także czuje siłę, która pcha ich ku sobie. To oznaczało, że nie był na straconej pozycji. Uśmiechnął się. - O tym sama musisz zdecydować - odpowiedział i dodał: Odwiedzę cię jutro w południe. Przywiozę lunch. Pojedziemy na piknik. Nie czekając na odpowiedź, odwrócił się i ruszył w stronę południowej granicy parku. - Jutro nie mam czasu! - usłyszał jej głos, ale nie zwolnił. - Masz! - odpowiedział nie odwracając się, by nie mogła dostrzec szerokiego uśmiechu, jaki pojawił się na jego twarzy.

89

Jako ekspert mógł powiedzieć z dużą pewnością, że to był wspaniały pocałunek, a negocjacje na pewno się jeszcze nie zakończyły. - Rozpadało się, panienko. Trzeba wracać do domu powiedziała Jenny z niepokojem. Sarala potrząsnęła głową, jakby obudziła się ze snu, i stwierdziła ze zdumieniem, że rzeczywiście zaczęło dość mocno lać. - Masz rację. Oddała parasol pokojówce. Był tak mały, że mógł ochronić ją zaledwie przed niewielką mżawką, a teraz miał jeszcze złamaną

S R

rączkę. Może chociaż uchroni jej suknię przed zamoknięciem. - Chodźmy, Jenny.

Pokojówka rozpostarła parasol nad głową Sarali. - Mam nadzieję, że panienka się na mnie nie gniewa. Ale kiedy ten... kiedy on panienkę pocałował, musiałam... - Nie zrobiłaś nic złego. Dziękuję, że tak się mną opiekujesz. Sarala odwróciła się do dziewczyny. - Chciałabym, żeby to, co się dziś zdarzyło, pozostało między nami. - Oczywiście, panienko - pokojówka na moment się zawahała. Na pewno wszystko jest w porządku? - Oczywiście. Jestem tylko trochę rozkojarzona. Wiedziała, że sprawił to pocałunek Charlemagne'a, lecz nie chodziło o to, co zrobił, ale jak. Kiedy pocałował ją po raz pierwszy, kilka dni temu, miała nadzieję, że na tym się nie skończy, i nie pomyliła się. Co więcej -

90

oba były tak samo cudowne - gorące i namiętne. Bezwiednie dotknęła palcem warg. W Indiach często prowadziła interesy w imieniu ojca i nie pierwszy raz mężczyzna próbował ją uwieść, licząc, że zyska nad nią przewagę. Widząc,jak twardo prowadzi negocjacje, mężczyźni niejednokrotnie próbowali zaciągnąć ją do łoża, jakby uważali, że w cudowny sposób nakłoni ją to do zmiany zdania. Głupcy! Musiała jednak przyznać, że pocałunki Charlemagne'a nie miały w sobie nic, co by wskazywało, że były próbą zdobycia przewagi. Powiedział, że ją podziwia, a czułość, jaką jej okazywał, wydawała

S R

się to potwierdzać. Niepokoiło ją to. Bardzo.

Kiedy dotarły na obrzeża Hyde Parku, Sarala wzięła od Jenny zepsuty parasol, a pokojówka zatrzymała dorożkę. Wciąż padało. Zrobiło się szaro i smutno. Słońce znikło za chmurami i zaczął wiać chłodny, wschodni wiatr. Sarala zatęskniła za ciepłem kominka lub chociaż pledem z powozu Charlemagne'a.

Pomyślała, że Shay pewnie przemoknie do suchej nitki, zanim dojedzie do Griffin House. Nie miał parasola ani płaszcza przeciwdeszczowego. Cóż, należało mu się. To były naprawdę niezwykłe negocjacje i w pewnym sensie podobały się jej, ale gdyby ograniczyły się do prostego uzgodnienia ceny zakończonego uściskiem ręki, czułaby się bardziej komfortowo. Obecnie jej nastrój trudno było nazwać spokojnym. Za każdym razem, kiedy lord Charlemagne pojawiał się w zasięgu jej wzroku, działo się z nią coś

91

dziwnego. Jedno było pewne: dzięki niemu i jedwabiom w ciągu ostatnich dni przynajmniej się nie nudziła. - Matka czeka na panienkę w salonie - powiedział kamerdyner, odbierając od niej w domu mokry płaszcz. Sarala potrząsnęła głową. W tej chwili marzyła tylko o tym, by iść do swojego pokoju, przebrać się i usiąść przy kominku. - Przyniosę gorącą herbatę - szepnęła Jenny, odbierając od niej rękawiczki i kapelusz. Sarala wzięła głęboki wdech, starając się wyrzucić z pamięci wspomnienie o gorących pocałunkach Charlemagne'a, i ruszyła

S R

schodami na piętro, gdzie znajdował się salon. Cicho zapukała, a potem otworzyła drzwi.

- Chciałaś mnie widzieć, matko? - spytała i gwałtownie umilkła, kiedy z tuzin siedzących w pokoju dam spojrzało w jej kierunku. A niech to! Nic dziwnego, że na dole Blankman obdarzył ją współczującym spojrzeniem. Matka niewątpliwie mu zakazała mówić o gościach. - Wejdź, kochanie! Sarala przywołała na usta uśmiech i przekroczyła próg. Zbyt późno uświadomiła sobie, że założyła za ucho pukiel mokrych włosów, odsłaniając długi kolczyk. Siedząca na sofie obok lady Allen markiza wzięła córkę za rękę i pociągnęła ku sobie, by pocałować ją w policzek. - Natychmiast zdejmij te kolczyki! - syknęła, ledwo poruszając ustami.

92

Sarala szybko wykonała jej polecenie, chowając biżuterię do woreczka. Przy okazji wyczuła palcami znany kształt rubinu. - Chyba znasz wszystkie obecne tu panie? - spytała matka. - Tak, mamo - odpowiedziała dziewczyna. - Jeśli pozwolisz, chciałabym się przebrać. - Nonsens, moja droga! - wtrąciła lady Wendon, wymachując trzymanym w dłoni kawałkiem piernika. - Wyglądasz uroczo. Czyż nie mam racji, Mary? Lady Mary Doorley skwapliwie przytaknęła: - O tak. Świetnie by pasowała.

S R

Sarala spojrzała na nią zdumiona. - Do czego bym pasowała?

- Ma czarujący akcent - dobiegły ją słowa wypowiedziane przez kolejną uczestniczkę sabatu.

- Do czego miałabym pasować? - powtórzyła Sarala. Wystarczyło kilka dni, by się zorientowała, że przyjaciółki jej matki interesuje wyłącznie swatanie. Skoro nazwały ją czarującą, oznaczało to tylko jedno - zamierzały wydać ją za kogoś za mąż. Poczuła, że otacza ją stado wygłodniałych hien. - O czym mówicie? Matka znów wzięła ją za rękę. - Zastanawiałyśmy się, Saro - powiedziała podekscytowana który z dżentelmenów byłby dla ciebie odpowiednią partią. Ja uważam, że książę Melbourne, ale lady A... - Brat lorda Charlemagne'a?

93

Dźwięk rozbijanego szkła sprawił, że Sarala aż podskoczyła przestraszona. Na progu stała Jenny, z przerażeniem patrząc na walające się u jej stóp resztki porcelanowej filiżanki i imbryka. - Najmocniej przepraszam! - jęknęła pokojówka, posyłając Sarali dzikie spojrzenie. Rzuciła się na kolana i zaczęła zbierać potłuczoną zastawę. - Nic się nie stało - powiedziała dziewczyna, zanim jej matka zdążyła się odezwać. - Już mamy herbatę. Ty też powinnaś wypić filiżankę, żebyś się nie przeziębiła. - Oczywiście, panienko. Przepraszam, panienko - wyszeptała

S R

Jenny, chwytając srebrną tacę, na której leżały kawałki porcelany, i wybiegając z salonu.

Gdyby wiedziała, jak wdzięczna jej jest Sarala! Wypadek sprawił, że zyskała kilka cennych minut,by dojść do siebie po zaskakujących słowach matki. Naprawdę uważała, że pasowaliby do siebie z księciem Melbourne? To śmieszne! Przecież toczyła wojnę z bratem tego człowieka.

- Moim zdaniem bardziej odpowiedni dla niej byłby lord John Tundle - odezwała się lady Allen-dale. - Przez wiele lat służył w Indiach. - Proszę mi wybaczyć - przerwała jej Sarala - ale pani wnuczka w tym sezonie zadebiutowała w towarzystwie. Czemu chce pani pomagać mnie, nie jej? Pani Wendon zaniosła się śmiechem.

94

- Próbowała wyswatać Milicent z połową kawalerów, ale biedna dziewczyna za każdym razem dostawała spazmów. W końcu jeden z młodzieńców powiedział lady A., że jej wnuczka powinna przed zamążpójściem podreperować zdrowie. - Dziewczyna jest za delikatna - dodała lady Allendale bez współczucia w głosie. - Nie zaprzeczysz, moja droga, że twoja córka i lord Epping pasowaliby do siebie. Są podobnego wzrostu i mają czarne włosy lady Wendon wróciła do przerwanej dyskusji. Damy rozpoczęły ożywioną rozmowę, czy książę Malbourne

S R

może być brany pod uwagę, kto przyjdzie na koncert do Franfieldów i czy panna Carlisle powinna pojawić się na scenie, czy tylko na widowni. Sarala, zdając sobie sprawę, jak kiepską jest pianistką, doskonale wiedziała, gdzie wolałaby się znaleźć, ale najwyraźniej nikt nie miał zamiaru brać pod uwagę jej zdania.

- Nie zwracaj na nie uwagi - usłyszała nagle za sobą czyjś cichy głos.

Odwróciła się i zobaczyła lady Augustę Gerard, stojącą za jedną z sof. Jako jedyna nie brała udziału w dyspucie na temat potencjalnego kandydata na męża. - Panie bardzo przejmują się moją przyszłością - stwierdziła dyplomatycznie. Kobieta usiadła na sofie i skinęła, by dziewczyna dołączyła do niej.

95

- Wydały za mąż swoje dzieci, a wnuki są jeszcze na to za małe, dlatego skupiły się na tobie. - Rozumiem... Spojrzała na rozmówczynię i napotkała uważne spojrzenie bladoniebieskich oczu. - Ze mną możesz rozmawiać otwarcie, Saralo. A może jednak Saro? Dziewczyna wzięła głęboki wdech. Byłoby wspaniale móc porozmawiać otwarcie z inną kobietą. Brakowało jej tego, odkąd opuściła Indie, zostawiając tam wszystkie przyjaciółki. W

S R

porównaniu ze znalezieniem powiernicy, kwestia małżeństwa wydawała się nieistotna. Jednocześnie obawiała się powiedzieć zbyt wiele niewłaściwej osobie.

- Matka życzy sobie, by mówiono do mnie Saro - odpowiedziała uprzejmie.

- Mujhe ap pareshan lage - wyszeptała lady Gerard. - Wydajesz się zmartwiona. - Zna pani hindi? - Nie tak dobrze jak kiedyś. Mój mąż przez piętnaście lat stacjonował w Indiach. To było dawno, zanim jeszcze przyszłaś na świat. Wspaniały kraj, tak odmienny od Anglii. - Bardzo odmienny - zgodziła się Sarala. - Żałowała pani, że go opuszcza?

96

- Było mi szkoda zostawiać przyjaciół, ale cieszyłam się, że spotkam starych znajomych z Anglii. Ty urodziłaś się w Indiach, więc nie masz tu nikogo, z kim mogłabyś odnowić znajomość. - Dużo pani o mnie wie. - Nie tylko o tobie. Dlatego ludzie zawsze zapraszają mnie na przyjęcia. Wiem na przykład, że książę Melbourne nigdy nie poprosi o twoją rękę. Sarala uniosła brwi. - A to dlaczego? Lady Gerard uśmiechnęła się.

S R

- Nie czuj się urażona, bo nie ma to nic wspólnego z tobą. Melbourne jest samotnikiem i nim pozostanie. Wciąż kocha swoją zmarłą żonę. Poza tym ten człowiek... to Anglia. Korzenie rodu Griffinów sięgają tysiąc osiemset lat wstecz, do czasów rzymskich. Już wtedy byli właścicielami ziemskimi. Żaden nigdy nie poślubił kobiety spoza Anglii. Melbourne jest bardziej angielski niż Książę Regent i cała rodzina królewska.

- To musi być okropnie nudne - odpowiedziała Sarala beztrosko, wygładzając spódnicę, dzięki czemu oparła się pokusie dotknięcia ust. Tak jak podejrzewała, pocałunek Charlemagne'a był tylko strategicznym wybiegiem. Słowa lady Gerard potwierdzały to. - Na szczęście w Anglii jest tyle świetnie urodzonych panien, że Griffinowie chyba nigdy nie narzekali na brak kandydatek na żonę. - Nie wydajesz się zmartwiona, że nie poślubisz księcia zauważyła baronowa.

97

- Widziałam go dwa razy w życiu. Nawet nie zamieniliśmy słowa - Sarala uśmiechnęła się. Poczuła, że coraz bardziej zaczyna lubić tę starszą kobietę w zielonej, muślinowej sukni. - Szczerze mówiąc, nie rozmawiałam prawie z żadnym z kawalerów, o których wspominała mama i jej przyjaciółki. Może teraz będę miała w końcu okazję, by poznać kogoś interesującego. - Jesteś praktyczną osobą, prawda? - Staram się nią być. Nauczyłam się kierować rozsądkiem, nie sercem. Pijąca herbatę lady Gerard spojrzała na nią znad filiżanki.

S R

- Ile masz lat, moje dziecko? - Dwadzieścia dwa.

- Musiałaś dostać twardą lekcję od życia.

Sarala zmusiła się do uśmiechu. Gdyby baronowa widziała, kto był jej nauczycielem! To jeszcze jedna przyczyna, dla której nigdy nie mogłaby poślubić kogoś tak znanego jak książę Melbourne. - Ma to swoje dobre strony - odpowiedziała. - Jestem w Londynie zaledwie od dwóch tygodni, a matka już zmieniła mi imię i pragnie wyswatać z kimś, komu nawet nie zostałam przedstawiona. Gdybym była naiwną gąską, mogłoby przewrócić mi się w głowie. Baronowa wybuchnęła śmiechem, co zwróciło uwagę pozostałych pań znajdujących się w saloniku. - Co was tak rozbawiło? - spytała lady Allendale, unosząc cienkie brwi. - My także chętnie się pośmiejemy.

98

- Jej już dawno się przewróciło - szepnęła baronowa i dodała głośno: - Rozmawiałyśmy o okropnej pogodzie, jaką mamy w tym roku. - Rzeczywiście - przytaknęła lady Allendale, biorąc za rękę matkę Sarali. - Wyobraź sobie, moja droga, że zeszłej zimy Tamiza prawie całkowicie zamarzła. Młodzi ludzie cieszyli się z takiej aury, ale moim zdaniem było okropnie. - Drogie panie, znów zbaczamy z tematu! - wtrąciła lady Wendon. - Musimy zastanowić się, w jaki sposób lady Sarah ma przyciągnąć uwagę młodego Eppinga.

S R

- Chyba chodzi ci o lorda Tundle'a? - spytała któraś z czarownic. - Myślałam o Eppingu!

- To takie ekscytujące! - wykrzyknęła markiza. - Uważacie, że się uda? Mimo wszystko nie skreślałabym jeszcze Melbourne'a. - Zrobimy, co w naszej mocy, moja droga. ***

- Jest ktoś w domu? - spytał Charlemagne, oddając mokry płaszcz Stantonowi. Lokaj starał się zachować stoicki spokój, choć jego oczy wyrażały skrajną dezaprobatę, kiedy przenosił przemoczony ubiór, trzymając go w dwóch palcach. - Jego książęca wysokość wyszedł na spotkanie, a panna Penelope udowadnia na górze nauczycielce francuskiego bezsens uczenia się tego języka. Aha, dostał pan wiadomość z Gaston House.

99

Charlemagne z niezadowoloną miną odebrał od lokaja list ze swojej rezydencji, starając się go nie zamoczyć. Rzucił okiem na charakter pisma. - To od Oswalda. Będę w pokoju bilardowym. Poproś kucharza, żeby przygotował mi bulion z kurczaka. - Oczywiście, proszę pana. - Lokaj odwrócił się, ale zaraz znów spojrzał na Charlemagne'a. - Proszę wybaczyć moją śmiałość, ale czy mam przysłać Caine'a, żeby pomógł panu się przebrać. Pańskie ubranie jest trochę wilgotne. - Przemokłem do suchej nitki. Niech Caine czeka na mnie w sypialni.

S R

Ociekający wodą Charlemagne ruszył schodami w kierunku swoich pokoi. Jeszcze kilka lat temu wymienianie miejsca pobytu poszczególnych członków rodziny zajęłoby Stantonowi znacznie więcej czasu. Odkąd Eleanor, a później Zachary zawarli związki małżeńskie i wyprowadzili się, lokaj miał ułatwione zadanie. Idąc na górę, Shay nie mógł opędzić się od natrętnej myśli, że jednak nie powinien był całować Sarali. Na pewno nie dwa razy. Nie widział nic złego we flirtowaniu czy nawiązywaniu przelotnych romansów, ale hinduska księżniczka sprawiała, że czuł się niepewnie. Znajomość z nią była niezwykłym i niecodziennym doświadczeniem. Przypomniał sobie dotyk jej miękkich ust. Smakowały cynamonem. A może mu się tylko wydawało? Potrząsnął głową, strącając z włosów krople wody.

100

W pokoju odłożył na stolik list od kamerdynera z Gaston House i zrzucił z siebie mokre wierzchnie odzienie. Rodzina Griffinów od wieków zajmowała się robieniem interesów. Można uznać, że próba odzyskania jedwabiów zaliczała się do handlowych negocjacji, w których prowadzeniu tak celował Shay. Co innego pocałunki skradzione Sarali. Na pewno nie miały nic wspólnego z biznesem. Ona uważała pewnie, że zrobił to, by zyskać nad nią przewagę. To wytłumaczenie miało sens i wydawało mu się najbardziej logiczne. Inaczej musiałby przyznać sam przed sobą, że popadł w dziwne choć oby krótkotrwałe - szaleństwo.

S R

Ciche pukanie Caine'a do drzwi przerwało te dywagacje. - Wejść! - zawołał, rozpinając guziki kamizelki. - Stanton powiedział, że złapał pana deszcz - odezwał się lokaj. - Sam sobie jestem winien. Szedłem do domu na piechotę. - Proszę się nie martwić. Już posiałem po powóz. Będzie pan w klubie na czas.

Zdziwiony Charlemagne zmarszczył brwi. - Po co miałbym tam jechać? Caine sięgną do kieszeni i z pewnym zawstydzeniem wyjął złożoną kartkę. - Nie mam zbyt dobrej pamięci i zawsze robię listę wszystkich pańskich spotkań. - Rozłożył papier i przyjrzał się własnym gryzmołom. - W zeszłym tygodniu wspomniał pan, że zmienił miejsce spotkania z jego książęcą wysokością...

101

- Na dziś na trzynastą w klubie - dokończył Shay. - Niech to licho! Zapomniałem! - Nic się nie stało. Będzie pan na czas. - Dziękuję. Powiedz, proszę, kucharzowi, żeby nie szykował bulionu. Charlemagne zdjął mokre rzeczy, wytarł się i założył świeże ubranie: ciemnobrązowy żakiet, jasnoszarą kamizelkę i popielate spodnie. Był zasępiony. Nigdy jeszcze nie zdarzyło mu się zapomnieć o umówionym spotkaniu. Raz w miesiącu jadali z Sebastianem lunch poza domem. Mieli wtedy okazję porozmawiać o interesach,

S R

nieniepokojeni przez rodzeństwo. Co się z nim działo?! Przecież te spotkania stały się już tradycją!

Shay przejrzał się w lustrze i ruszył ku drzwiom. W ostatniej chwili przypomniał sobie o liście od Oswalda. Pospiesznie włożył go do kieszeni z zamiarem przeczytania w powozie i zszedł na dół, gdzie czekał Stanton z ciepłym płaszczem. Nie minęło kilka chwil, a siedział w powozie, który wiózł go w kierunku restauracji. Starszy kelner powitał Griffina w drzwiach klubowej restauracji. Po wygłoszeniu kilku uwag na temat fatalnej pogody odebrał od niego mokre wierzchnie odzienie i poprowadził w głąb sali. - Jego Książęca Wysokość przyjechał jakiś czas temu i siedzi przy tym stoliku, co zawsze - powiedział. - Dziękuję, Peabody. Bądź tak dobry i każ podać kieliszek rumu. Muszę się rozgrzać.

102

Kiedy Shay zbliżył się do stolika, Sebastian podniósł wzrok znad rozłożonych dokumentów. - Prosiłem cię, żebyś rano nie brał odkrytego powozu powiedział na powitanie. - Szedłem do domu na piechotę. Przepraszam za spóźnienie. Caine był zdruzgotany stanem mojej garderoby, ale zniósł to dzielnie. - Mam nadzieję, że nie zalałeś wodą nowego dywanu w pokoju bilardowym - mruknął książę. - Twoja troskliwość jak zwykle mnie zaskakuje. - Bo spytałem o dywan, nie o twoje zdrowie? - Sebastian ukroił

S R

kawałek sera i podniósł go do ust. - Dziękuję, że zauważyłeś. - Cała przyjemność po mojej stronie. Dywan i ja czujemy się dobrze.

Shay wyjął z kieszeni list od Oswalda i podał go bratu. - Z Gaston House.

- Od twojego kamerdynera?

- Zeszłej nocy ktoś próbował włamać się do pałacu. Oswald usłyszał podejrzane hałasy i razem z dwoma pomocnikami przepłoszyli intruza. Będzie musiał wstawić nową szybę. - Dziwne... - stwierdził książę, studiując list. - Wydawało mi się, że nikt w Londynie nie jest tak głupi, by włamywać się do domu będącego własnością naszej rodziny. - Jak widzisz, jest inaczej. Ale nie przypisywałbym temu jakiegoś specjalnego znaczenia.

103

Charlemagne odziedziczył Gaston House po babce ze strony matki i choć traktował go jako swą londyńską rezydencję, rzadko spędzał w nim więcej niż dwa tygodnie w roku, najczęściej podczas prowadzenia handlowych negocjacji, gdy chciał odpocząć od gwaru panującego w rodowej siedzibie Griffinów. - Biorąc pod uwagę, że twój kamerdyner ma posturę siłacza, wątpię, aby ktokolwiek ponownie próbował napaści - uśmiechnął się Sebastian. - Przy okazji, zamówiłem dla ciebie jagnięcinę i cynadry, mam też kilka dobrych wiadomości.

S R

Charlemagne zerknął na leżące na stole papiery. - Książę Regent i Liverpool zgodzili się na rozszerzenie systemu kanałów?

- Tak, ale nie o tym chciałem powiedzieć. Pamiętasz Reginalda Burney-Smythe'a?

- Brata wicehrabiego Dannona? Zdaje się, że jest bankierem. - Ma dużo kontaktów w Madrycie. Jeden z jego klientów ponoć wyraził zainteresowanie zakupem wysokiej jakości jedwabiów. Jest gotów zapłacić nawet sześćdziesiąt funtów za belę. Charlemagne gorączkowo zaczął zastanawiać się nad odpowiedzią, jednocześnie starając się siebie przekonać, że - bez względu na to, co myślał o swoim bracie - ten nie posiada zdolności telepatycznych. - Będę o tym pamiętał, ale otrzymałem znacznie lepszą propozycję.

104

- Porozmawiaj o tym z Burney-Smythem. Jest nieocenionym źródłem informacji. - Podaj mi jego adres, chętnie prześlę mu wiadomość. Melbourne rzucił bratu przelotne spojrzenie. - Właściwie to ilu potencjalnych kupców zdążyło się już do ciebie zgłosić? Przyznam szczerze, że chętnie rzuciłbym okiem na te wspaniałe tkaniny. - Dam ci znać, kiedy Nell i Caroline będą jechały wybrać coś dla siebie na suknie. - Nie trzymasz jedwabiów w żadnym z naszych magazynów?

S R

Sebastian musiał o tym dobrze wiedzieć. Prowadził szczegółowe rejestry towarów przechodzących przez ręce Griffinów. - Znalazłem inne miejsce. Czemu tak cię to interesuje? - Bez przyczyny. - Książę lekko się uśmiechnął, co zdarzało mu się nader rzadko. - Ponieważ najwyraźniej chcesz utrzymać sprawę w tajemnicy, pozwolę sobie zmienić temat. Peep wślizgnęła się wczoraj rano do twoich apartamentów.

Charlemagne skinął głową. - Powiedziałem, że kupiłem już dla niej prezent urodzinowy. Pewnie go szukała. -I chyba znalazła. - Wątpię. Nie ma go w żadnym z moich pokojów. Jest w jej sypialni. W tym roku nie uda się jej mnie przechytrzyć.

105

- Nie byłbym taki pewien. Nosiła naszyjnik przez cały ranek. Piękny rubin. Powiedziałem, żeby natychmiast odłożyła go na miejsce, by nie psuć ci niespodzianki. Niech to wszyscy diabli! - O to chodzi... - Shay nadludzką siłą woli zachował na twarzy uśmiech. - Niestety, to podarunek dla kogoś innego. - Bardzo ładny. Można wiedzieć dla kogo? - Nieważne. Ponieważ Sarala jasno dała mu do zrozumienia, że nigdy nie założy publicznie naszyjnika, nie było obawy, że o prezencie dowie się ktoś poza nimi.

S R

Melbourne w końcu zmienił temat i zagłębił się w omawianiu problemów związanych z importem bawełny i tytoniu z Ameryki, co wciąż wzbudzało sprzeciw starszych członków Izby Lordów. Shay słuchał brata jednym uchem, zastanawiając się, czemu, do licha, nie przyznał mu się do utraty cennych jedwabiów. Szczerze mówiąc, nie miał pojęcia, jak miałby to powiedzieć Sebastianowi. Z początku urażona duma kazała mu zataić przed wszystkimi, iż został wystrychnięty na dudka przez pewną siebie gąskę. Potem wymyślał kolejne kłamstwa, aż na własne życzenie znalazł się w wyjątkowo niezręcznej sytuacji. I po co całował swoją przeciwniczkę? Tego nie potrafił wytłumaczyć w żaden sposób. Nie było żadnych negocjacji. Ona podała swoją, zresztą bardzo wysoką, cenę, on odpowiedział śmiesznie niską ofertą. Potem tańczyli

106

i rozmawiali o wszystkim innym. Musi jak najszybciej znaleźć jakieś rozwiązanie, zanim rodzina dowie się o jego krętactwach. - ... A Zachary i Valentine zabili opryszków - dobiegły go nagle słowa Sebastiana. - Słucham? - Aż zamrugał ze zdumienia. - Nie wydaje mi się - powiedział sucho Melbourne. - Nie wiem, gdzie byłeś, ale na pewno nie tu. - Wybacz, zamyśliłem się. - Nad czym? - Nad niczym szczególnym. Mówiłeś, że Stany Zjednoczone grożą Anglii blokadą.

S R

- Zastanawiałem się, jak daleko możemy się posunąć wobec Amerykanów, próbując kaperować ich marynarzy na nasze statki. - Właśnie... Rozmawiałem z admirałem Tr... - Zależy mi na twoim zdaniu - przerwał mu książę, ściszając głos. - Nie spotykam się z tobą na lunchu, żebyśmy słuchali wyłącznie moich opinii.

- Wiem - Charlemagne spuścił głowę. - Przepraszam... Po prostu zbyt wiele spraw zaprząta mi umysł. Melbourne spojrzał na niego badawczo. - Coś, o czym powinienem wiedzieć? - Nie. Jeszcze raz porozmawiam z admirałem. Może przekonam go do naszego pomysłu. Książę nadal nie spuszczał wzroku z brata. Jego szare oczy wydawały się prześwietlać Shaya na wylot. Nic dziwnego, że kilku

107

ministrów bało się tego spojrzenia tak, iż gdy tylko mogli, unikali spotkania z Melbourne'em. W końcu Sebastian skinął głową. - Spróbuj, choć uważam, że niewiele nam z tego przyjdzie. Jeszcze jedno... Nie musimy ograniczać się w naszych rozmowach do interesów. W końcu jestem twoim bratem i - mam nadzieję przyjacielem. Jeśli coś cię trapi, możesz mi powiedzieć. Jeszcze tego brakowało! Melbourne wyglądał na szczerze zatroskanego. Przez moment Charlemagne odczuł nieodpartą pokusę, by przyznać mu się do popełnionego głupstwa. Jednak, z drugiej strony, od nieudanej transakcji minęły zaledwie trzy dni. Jeśli szybko

S R

zakończy negocjacje z Saralą, będzie mógł zachować wszystko w tajemnicy.

- Chyba wytrąciła mnie z równowagi wiadomość, że Nell i Valentine będą mieli potomka. Jeszcze niedawno nasza siostra sama była dzieckiem.

Książę uśmiechnął się i wyraźnie uspokoił. - Sam nie mogę w to uwierzyć. Najważniejsze jednak, że Eleanor jest szczęśliwa. Mam tylko nadzieję, że dziecko będzie podobne do niej, nie do Valentine'a. - Święta racja! - przytaknął z całą powagą Shay i pociągnął łyk rumu.

108

Rozdział 6 - Czy naprawdę nie mamy bardziej interesujących zajęć niż chodzenie na koncerty i spotykanie ludzi, których w ogóle nie znamy? - jęknęła Sara-la. Oczywiście jej słowa usłyszała matka, która właśnie schodziła po schodach odziana we wspaniałą, może trochę zbyt strojną jak na taką okazję, żółtą suknię. - Będziesz miała okazję ich poznać. Na pewno zrobisz na wszystkich wrażenie i zawrzesz wiele nowych znajomości oświadczyła.

S R

Szczerze mówiąc, Sarala miała taką nadzieję. Gdyby była pewna, że matce chodzi jedynie o to, by znalazła nowe przyjaciółki, z przyjemnością jechałaby na koncert.

- Brzmi zachęcająco - odpowiedziała, mocniej otulając się płaszczem, ponieważ wieczór był znów wyjątkowo chłodny. - Ja jednak znam prawdziwy powód, dla którego tam idziemy. - Jakiż on jest? - spytał ojciec, sadowiąc się w powozie obok żony. - Przyjaciółki mamy postanowiły wydać mnie za lorda Eppinga lub lorda Tundle'a. Ona sama myśli raczej o księciu Melbourne Sarala wykrzywiła usta w ironicznym uśmiechu. - Najgorsze, że ci biedni mężczyźni jeszcze nie mają o niczym pojęcia. - Nie sądzę, by nazywanie księcia Melbourne biednym było właściwe - wtrąciła matka lekko urażonym tonem.

109

Markiz z trudem powstrzymał uśmiech. - Widziałem, jak tańczyłaś z jego bratem. Sarala skinęła głową. - Z lordem Charlemagne. Wyjątkowy arogant. Wyobrażam sobie, jak okropny musi być sam książę. - Poznałeś go jakiś czas temu, Howardzie - wtrąciła lady Helen. - Mógłbyś dokonać prezentacji. Markiz ujął dłoń żony. - Zamieniłem z nim zaledwie kilka słów. To błyskotliwy i bardzo zajęty człowiek. Ma ciekawsze zajęcia niż rozmowa ze mną. - Gdyby cię lepiej poznał, na pewno znaleźlibyście mnóstwo

S R

wspólnych tematów. Jesteś bardzo interesującym człowiekiem powiedziała do ojca Sarala.

Pochylił się i pogładził ją po policzku.

- To naprawdę miło z twojej strony, córeczko. Mógłbym opowiedzieć Jego Miłości, jak polowałem na tygrysy z grzbietu słonia. Tego na pewno nigdy nie robił.

- Podobnie jak wielu innych Anglików.

- Moglibyście przestać? - wtrąciła markiza na wpół rozbawiona i zdegustowana. - Nie wybieramy się na polowanie. No, może w pewnym sensie. Przedstawisz nas księciu? Lord Hanover westchnął zrezygnowany. - Jeśli tylko się pojawi... - Lady Allendale zna jego ciotkę, lady Tremaine, i sądzi, że na koncert przyjdzie cała rodzina. To starzy przyjaciele Franfieldów.

110

Przez ciało Sarali przebiegł dreszcz na myśl, że po raz drugi może dziś spotkać Shaya. Kiedy przyjechali do Franfield House, w sali balowej stały już rzędy krzeseł, a przed nimi salonowy fortepian i harfa. Sarala była wdzięczna, że jej matka uznała ją za zbyt kiepską pianistkę, by miała wystąpić przed publicznością. Wprawdzie biegle czytała nuty, ale zbyt koncentrowała się na precyzji wykonania i utrzymaniu rytmu. Jej nauczyciel twierdził, że nie wkłada w grę uczucia. Dobre sobie! - Przyjechaliśmy za wcześnie - westchnęła markiza. - Miałam nadzieję, że będziemy mieli odpowiednie wejście.

S R

- Niestety, już przepadło - westchnął lord Hanover. - Nie możemy wyjść i wrócić, gdy wszyscy już będą. Znajdźmy nasze miejsca.

- Najpierw poszukajmy znajomych. Widziałeś Griffinów? - Nie, najdroższa. Widocznie lepiej znają się na robieniu odpowiedniego wejścia.

- Nie musisz być taki sarkastyczny, Howardzie. Według Sarali wmieszanie się w tłum i poszukiwanie znajomych było zupełnie bez sensu, zważywszy, że jedyną osobą, którą rozpoznała, był Francis Henning. Kiedy jednak zobaczyła swoją matkę, jak wita się z kolejnymi znajomymi, stwierdziła, że może zaryzykować. - Witam, panie Henning! - powiedziała, biorąc od przechodzącego lokaja szklankę ponczu.

111

- Lady Sarala! - pochylił głowę w ukłonie. - A może Sara? Czyżby stroiła sobie pani żarty z biednych kawalerów? Uśmiechnęła się. - W żadnym wypadku... Używam obydwu imion. Może pan wybrać dowolne z nich. - To... - urwał, spoglądając ponad jej ramieniem. - A niech to! Jest tu moja babka. Muszę przynieść jej poncz. Pospiesznie się oddalił. Sarala odwróciła się i ujrzała postawną damę z imponującą burzą siwych włosów, celującą laską w pierś Henninga.

S R

Nieoczekiwanie laska powędrowała w jej stronę, a potem znów wskazała na lekko wystraszonego wnuka.

Być może nie miało to żadnego znaczenia. Sarala jeszcze długo pozostanie towarzyską ciekawostką. Choć jej stroje nie mogły być już bardziej angielskie, nie mogły ukryć opalenizny, a większość osób uważała, że mówi z lekkim obcym akcentem. Pamiętała też, co lady Gerard powiedziała o Griffinach i małżeństwie. Być może rodzina księcia Melbourne'a nie była jedyną, która uznawała za Anglików jedynie osoby urodzone na Wyspach. - Nie stój w jednym miejscu, kochanie! - rozległ się za jej plecami głos matki. - Jak dotąd nie zauważyłam nikogo, kto ma wystąpić. - Panie przygotowują poczęstunek. Szczerze mówiąc, niezbyt chętnie tu przyszłam, ponieważ większość z nich sprawia wrażenie zbytnio lubiących plotki, ale musimy zacisnąć zęby i jakoś to

112

wytrzymać. To najlepsza okazja, byś zawarła znajomość z młodymi damami ze swojej sfery. - Też bym tego chciała. Dobrze by było poznać kogoś, kto chciałby nazywać ją Saralą, ale najwyraźniej wiadomość o zmianie imienia już się rozeszła. Ponieważ tutejsze zwyczaje uniemożliwiały jej towarzyszenie ojcu w klubie podczas rozmów o interesach, musiała zadowolić się popołudniowymi herbatkami i słuchaniem plotek. Lady Hanover pocałowała córkę w policzek. - Jestem z ciebie dumna. Spójrz! Pani Wendon i lady Allendale

S R

przyjechały nas wesprzeć! - rzekła, spoglądając w stronę drzwi. - Raczej są ciekawe, który z wybranych przez nie kandydatów na mojego przyszłego męża pierwszy okaże mi zainteresowanie westchnęła Sarala, ale tak, by matka jej nie usłyszała. Nie miała pojęcia, czy lord Tundle lub lord Epping mieli pojawić się dzisiejszego wieczoru. Bardziej interesowało ją, czy zobaczy ponownie Charlemagne'a.

Jakieś dwadzieścia minut później do jej uszu dobiegł znajomy śmiech. Odwróciła się tak gwałtownie, że zakręciło jej się w głowie i oparła się o ramię stojącego obok mężczyzny. - Proszę o wybaczenie! - powiedziała, starając się utrzymać równowagę. Dostrzegła Shaya w towarzystwie młodszego brata i bratowej. Przez jej ciało przebiegł dreszcz. Mężczyzna, którego potrąciła, ujął jej dłoń.

113

- To ja przepraszam - powiedział głębokim, spokojnym głosem. - Chyba jeszcze nie byliśmy sobie przedstawieni. Jestem Melbourne. Z wrażenia Sarali zabrakło tchu. Wpatrywała się w swojego rozmówcę bez słowa. Dopiero po chwili odzyskała zdolność mówienia i poruszania się. - Wasza Książęca Wysokość, jestem... - powiedziała, wykonując głębokie dygnięcie. - Lady Sara Carlisle - dokończył. Jego spojrzenie powędrowało z jej twarzy w dół. Przez chwilę myślała, że przygląda się jej dekoltowi, ale potem uświadomiła sobie,

S R

że chodzi o naszyjnik. Według Shaya nikt nie miał pojęcia, gdzie został kupiony. Nawet rodzona matka nie spytała, skąd ma klejnot. W Indiach Sarala miała wielu zalotników i rodzice prawdopodobnie doszli do wniosku, że naszyjnik był podarunkiem od któregoś z nich. Jedyną osobą, która miała zobaczyć naszyjnik, był oczywiście Shay. Nie potrafiła sobie wyobrazić, co zrobi, gdy dotrze do niego, że choć przyjęła jego podarunek, nie zamierza obniżać ceny jedwabiów. Przecież według jego własnych słów jedno nie miało nic wspólnego z drugim. Co innego, jeśli jego brat wiedział coś o całej transakcji. To zmieniałoby postać rzeczy. - Słyszałem, że pani rodzina dopiero niedawno przyjechała z Indii - powiedział uprzejmie Malbourne. Ani słowa o naszyjniku. Być może po prostu zwrócił uwagę na piękny klejnot. Teraz patrzył na jej twarz. Miał szare oczy, nieco ciemniejsze niż Shay.

114

- Jesteśmy w Londynie od dwóch tygodni. Wydawało się jej, że na jego ustach ujrzała cień uśmiechu. - W takim razie rozumiem, że nie ma tu pani wielu znajomych. Proszę wraz z rodzicami przyłączyć się do nas przy stole. Spojrzała na niego zaskoczona. - To szlachetny gest ze strony Waszej Miłości, ale nie mogę sama podjąć decyzji. - Gdzież jest pani ojciec? Wskazała lorda Hanover, dziękując Bogu, że nie trzęsie jej się ręka.

S R

Książę uprzejmie skinął głową i ruszył w stronę grupy mężczyzn. Sarala głęboko odetchnęła.

Czyjeś dłonie zacisnęły się na jej ramionach. Podskoczyła przerażona.

- Co powiedział?! - wyszeptała matka. -I przestań podskakiwać! - Przestraszyłaś mnie - odpowiedziała Sarala, odwracając się ku niej. - Spytał, kiedy przyjechaliśmy do Londynu i... - Moje drogie! - przerwał jej ojciec, podchodząc do nich. Nigdy w to nie uwierzycie! Książę Melbourne właśnie zaprosił nas do swojego stołu! Tym razem to lady Helen podskoczyła jak oparzona. - Chwała niebiosom! - wyszeptała podekscytowana. - Musiałaś zrobić na nim ogromne wrażenie! Co za wspaniała wiadomość! Sarala miała na ten temat nieco inne zdanie, ale rozsądnie zatrzymała je dla siebie. Być może Charlemagne wtajemniczył brata

115

w sprawę jedwabiów i poprosił o pośrednictwo w negocjacjach. Książę oczywiście nie zamierzał rozmawiać o tym z nią i dlatego zaprosił także jej ojca. To miało sens. Oczywiście, jeśli Melbourne wyobraża sobie, że użyje swojego nazwiska i tytułu, by wymusić obniżenie ceny, ona nie zamierza siedzieć cicho. Jej rodziny nie było stać na poniesienie straty tylko po to, by zaspokoić czyjeś poczucie dumy. Czyżby Charlemagne okazał się tchórzem, posyłając po posiłki? Po głębszym zastanowieniu musiała uznać, że to nie w jego stylu. Sprawiał wrażenie człowieka, który sam prowadzi swoje interesy, bez

S R

wtajemniczania w nie kogokolwiek - nawet rodzonego brata. Towarzystwo ruszyło w kierunku stołów.

- Popraw rękawy! - syknęła lady Helen do córki. - Są w porządku. Przestań się martwić, mamo. - Nie martwię się. Chcę być pewna, że wywrzesz jak najlepsze wrażenie. To twoja wielka szansa. Jak myślisz, ilu ludzi na tej sali dostąpiło zaszczytu dołączenia do rodziny Griffinów? Nie dołączyli do rodziny Griffinów, a jedynie do jej stolika. Różnica była dość istotna, jednak Sarala doszła do wniosku, że nie warto psuć matce nastroju dyskusjami o semantyce. Kiedy zmierzali do stołu, dziewczyna miała czas zastanowić się nad następnym krokiem. W obecności rodziny nie mogła rozmawiać z Charlemagne'em tak szczerze, jak zamierzała. Może powinna zdjąć naszyjnik i schować go w torebce?

116

Zanim zdążyła to zrobić, ojciec wyprzedził ją i podszedł do księcia. - Wasza Miłość, pozwól sobie przedstawić moją żonę, lady Hanover. Moją córkę, lady Sarę, zdążyłeś już poznać. Helen Carlisle wykonała głęboki dyg, pociągając Saralę za sobą. - To dla nas wielki zaszczyt. - Znacie państwo moją rodzinę? Sarala uśmiechnęła się, kiedy Melbourne po kolei przedstawiał członków swojego klanu. Ujrzała Charlemagne'a, który przez cały czas nie spuszczał z niej wzroku. Poczuła, jak robi jej się sucho w

S R

ustach. Jego spojrzenie przesunęło się w dół na naszyjnik i zobaczyła w jego oczach bezbrzeżne zdumienie. Nagle przestała żałować, że nie zdjęła klejnotu.

Biała królowa zrobiła ruch na szachownicy. Szach. Nawet kiedy obie rodziny już usiadły przy stole, Shay widział delikatny uśmiech triumfu nieschodzący z ust Sarali. Zdawała sobie sprawę, że całkowicie go zaskoczyła. Ciekawe, czy Melbourne coś zauważył? Charlemagne miał nadzieję, że nie. Te negocjacje były wystarczająco skomplikowane i nie czuł się na siłach, by wyjaśnić bratu swoją strategię. Czyżby Sarala dawała mu znak, że jest gotowa zaakceptować cenę siedmiuset pięćdziesięciu gwinei za cały transport jedwabiu? Jak najszybciej musiał się tego dowiedzieć. - Przyniosę poncz - zaproponował. - Może lady Sarala zechciałaby mi pomóc?

117

Zachary chciał coś powiedzieć, ale Shay ostrzegawczo nadepnął mu na palec u nogi. Spojrzał znacząco na Saralę, która z uśmiechem wyraziła zgodę. - Przytrzymam ci miejsce - powiedziała lady Hanover, klepiąc dłonią w siedzenie krzesła, znajdującego się pomiędzy nią a Melbourne'em. - Pospieszcie się. - Zaraz wrócimy - odpowiedział Charlemagne, podając Sarali ramię. - Widzę, że zdążyłeś obeschnąć po deszczu - odezwała się cicho, kiedy przepychali się przez tłum otaczający lady Franfield,

S R

która odczytywała program koncertu.

Na dźwięk jej głosu poczuł, jak przenika go rozkoszny dreszcz. - Ty także - odpowiedział miękko.

Stanęli w kolejce do stołu z napojami znajdującego się w odległym końcu sali.

- Widzę, że jednak spodobał ci się mój podarunek. - Ponieważ praktycznie zmusiłeś mnie do jego przyjęcia, stwierdziłam, że ostatecznie mogę go nosić. Jako pierwsza przy fortepianie zasiadła córka gospodarzy Hattie Franfield. Rozległy się pierwsze tony koncertu Haydna. Charlemagne przysunął się bliżej do Sarali i podał jej szklankę ponczu. Sam wziął drugą. - Cieszę się, że jednak zmieniłaś zdanie. Wspaniale w nim wyglądasz.

118

- Chciałabym uprzedzić, że nie będzie miało to wpływu na cenę jedwabiów, która nadal wynosi sześć tysięcy funtów. Uśmiechnął się. Gdyby była mężczyzną, dałby jej do zrozumienia, że uznaje ją za twardego przeciwnika. Zamiast tego powiedział: - Wolę, kiedy mówisz do mnie Shay. W końcu to przyjacielska rozmowa, prawda? - W takim razie niech będzie Shay. Nagle zapragnął ją pocałować, albo chociaż jej dotknąć. Rozejrzał się i zauważył, że większość gości oraz lokaj nalewający

S R

poncz stoją odwróceni w stronę fortepianu, słuchając grającej lady Hattie. Wstrzymując oddech, obrócił się w stronę Sarali i delikatnie, czubkami palców dotknął jej policzka. Dziewczyna przymknęła oczy, jednak prawie natychmiast je otworzyła i odsunęła się od niego. - Nie rób tego! - powiedziała.

- Wybacz. Zauważyłem rzęsę na twoim policzku. - W takim razie dziękuję, że ją zdjąłeś.

Biała królowa została wytrącona z równowagi. Przyszedł czas na jego ruch. - Nie mam zamiaru płacić sześciu tysięcy funtów. Jeśli chcesz mnie ukarać za podarowanie ci naszyjnika, po prostu mi go oddaj. - Nie mam zamiaru - odpowiedziała twardo, a potem z ciężkim westchnienie dodała: - Mogę obniżyć cenę do pięciu tysięcy. - Nie oczekuj mojej wdzięczności. Jak bardzo pragnął jej w tej chwili!

119

- Może wyjdziemy z tego tłumu, żebym mógł sprawdzić, czy nie masz na policzkach więcej rzęs? - zaproponował. - Znów chcesz mnie pocałować? Musisz przestać. To nie jest w porządku. - Lubię to robić. Zauważył, że Eleanor patrzy w ich kierunku, i szybko podał Sarali kolejną szklankę. Teraz miała zajęte obie ręce. - Wiesz, o czym myślę? - Ja myślę, że nigdy nie przedstawisz mi rozsądnej oferty odpowiedziała, prawie nie otwierając ust.

S R

- Nie pytałem, o czym ty myślisz - przerwał jej. - Ja myślę, że twój geniusz dorównuje urodzie. - Nie jestem genialna, a jedynie trochę bardziej zmyślna od ciebie.

- Zarumieniłaś się - odpowiedział, ignorując sarkazm, jaki usłyszał w jej głosie.

Siłą woli powstrzymał się przed ponownym dotknięciem jej policzka. - Nie pochlebiaj sobie - odparowała. - Zaczerwieniłam się ze złości, bo robisz wszystko, byśmy nie rozmawiali o tym, o czym powinniśmy. Jeśli zaraz nie wrócimy do towarzystwa, ludzie zaczną plotkować. - A nie pomyślałaś, że jeśli przedstawię ci satysfakcjonującą ofertę, nie będziesz miała więcej powodu do obrażania mnie? Wzięła głęboki oddech i spojrzała mu prosto w oczy.

120

- W takim razie, dlaczego nie zrobiłeś nic, bym przestała cię obrażać? No właśnie? Bo dziewczyna nigdy nie uczestniczyła w takich jak to spotkaniach towarzyskich? Bo nie została przedstawiona na dworze i nie zdawała sobie sprawy, że opalona skóra, choć dodaje egzotycznego uroku nie jest mile widziana u młodej Angielki z wyższych sfer? A może dlatego, że choć oboje przyszli na świat w arystokratycznych rodach, on nosił nazwisko Griffin, a ona była jedynie córką drugiego syna, który przez przypadek odziedziczył tytuł po starszym bracie.

S R

- Lubię, kiedy mnie obrażasz - odezwał się. - Przekomarzanie się z tobą sprawia mi wielką przyjemność. Jeśli powiesz, że tobie to nie odpowiadaj spotkamy się w gabinecie twojego ojca i tam dokończymy negocjacje.

Sarala zrobiła krok w jego kierunku i dumnie uniosła brodę. - Nawet nie próbuj straszyć mnie wykluczeniem z rozmów. Jeśli tak zrobisz, nazwę cię tchórzem i oszustem.

Zapach cynamonu prawie go odurzył. Jakimś cudem udało mu się zachować jasny umysł. - W takim razie omówimy nasze sprawy podczas jutrzejszego pikniku. Przez chwilę milczała, podczas gdy on rozmyślał o rachunkach, zaporowych cłach i wszystkim, co mogło pomóc mu ukryć reakcję ciała na bliskość Sarali.

121

- Dobrze - powiedziała w końcu. - Odłożymy tę rozmowę do jutra. Wzięła jeszcze jedną szklankę i odwróciła się. Potrafiła znacznie lepiej od niego panować nad sobą. Gdy dotarło do niego, że zamierza odejść, zatrzymał ją, kładąc rękę na jej ramieniu. Spojrzała na niego zdziwiona. - Ponieważ zrezygnowaliśmy z rozmowy o interesach, możemy przejść do bardziej towarzyskiej konwersacji. Opowiedz, jak wyglądał twój dzień w Indiach. To ją zaskoczyło.

S R

- Musimy wracać do stołu - odparła.

- Nikt nie zwróci uwagi na naszą nieobecność - zapewnił ją. Proszę, powiedz. - Dlaczego? - Ciekawi mnie to.

To nie było kłamstwo ani próba zyskania zaufania. Shay naprawdę był zainteresowany. W końcu to właśnie tam ukształtował się jej charakter, który tak go fascynował. Gdyby jego młodszy brat to usłyszał, chyba umarłby ze śmiechu. Zachary zawsze dokuczał mu z powodu jego niechęci do niezobowiązującej konwersacji, szczególnie z kobietami. Sarala wzięła głęboki wdech, a jej pierś zmysłowo zafalowała. - Latem - zaczęła - jedyną porą dnia, kiedy można spacerować, jest wczesny poranek. Razem z moją przyjaciółką Nahi potrafiłyśmy

122

godzinami przemierzać uliczki między Czerwonym Pałacem a meczetem Jama Masjid. Często odwiedzałyśmy miejscowy bazar. - Tylko we dwie? - Zwykle towarzyszyli nam służący, którzy nosili nasze zakupy. Zdarzało się, że pułkownik White posyłał z nami dwóch żołnierzy, by dotrzymali nam towarzystwa. - Mam nadzieję. Uśmiechnęła się miękko. - To nie było konieczne - powiedziała. Jej obcy akcent stał się wyraźniejszy. - Nie miałam się czego obawiać. Nahi była Hinduską, a ja bardzo dobrze mówiłam w hindi. Poza tym, wszyscy mnie znali, bo

S R

ojciec zajmował się prowadzeniem negocjacji handlowych i często mu w tym asystowałam.

Uśmiech znikł z jej twarzy. Znów wyglądała na smutną i samotną, tak jak wtedy, gdy ujrzał ją po raz pierwszy. - Opowiedz mi o bazarze - poprosił.

- Jest wspaniały. Jak z bajek lub opowieści o piratach. Sprzedawcy kóz i kur, ceramiki i haszyszu stoją tuż obok kupców oferujących warzywa i sari we wszystkich kolorach tęczy. Wciąż czuję ciepły wiatr i zapach przypraw unoszący się w powietrzu. Sarala uniosła twarz, jakby wystawiając ją na podmuchy przywołanej wspomnieniami bryzy. Charlemagne przełknął ślinę. Powiedz coś, zanim znów ją pocałujesz, idioto! - skarcił się w myślach. - Kozy i kury? Myślałem, że Hindusi nie jedzą mięsa.

123

- Owszem, ale popularne są jaja i kozie mleko. Poza tym na bazar przychodzili Anglicy lub służba robiąca dla nich zakupy. - Nosiłaś kiedyś sari? Sarala zachichotała, zakrywając usta dłonią, ponieważ matka odwróciła się w jej kierunku i dawała gwałtowne znaki, by córka wróciła do stolika. - Moja matka wie o jednym razie - wyszeptała, spoglądając na rząd krzeseł. - Była na mnie zła, ale musiałam tak się ubrać, bo brałam udział w ceremonii zaślubin Nahi. Kiedy zobaczyła mnie na bosaka, prawie zemdlała.

S R

- Twoja matka wie o tym jednym razie - powiedział wolno Shay, chyba po raz setny rozpaczliwie pragnąc, by byli sami. - A były inne okazje? - Setki.

Wrócili do stołu. Sarala podała szklanki swojej matce, Eleanor i Caroline. Charlemagne poczęstował resztę towarzystwa i usiadł pomiędzy swoją siostrą a lady Hanover. Dla Sarali pozostało miejsce obok Melbourne'a. Przez resztę wieczoru Charlemagne prawie nie zwracał uwagi na muzykę. Opowieść Sarali przeniosła go w odległe, egzotyczne krainy. Słyszał śpiew ptaków, widział ziemię spaloną słońcem, czuł zapach szafranu i przypraw unoszący się ze straganów kupców na bazarze w Delhi. Z bólem przypomniał sobie dojmujący smutek, jaki dostrzegł na twarzy dziewczyny, kiedy mówiła o miejscach, które tak

124

bardzo kochała, wiedząc, że prawdopodobnie nie ujrzy ich już nigdy w życiu. Kiedy przebrzmiał ostatni utwór i rozległy się oklaski, Shay potrząsnął głową jak przebudzony ze snu i dołączył do aplauzu. Gdy Sarala wstała, on podniósł się także i stanął za nią, oddzielony jedynie oparciem jej krzesła. - Sprawiłaś, że zapragnąłem pojechać do Indii - wyszeptał. Obróciła się i spojrzała mu w oczy. - Jesteś inny, niż myślałam - odpowiedziała. Te słowa sprawiły mu większą przyjemność, niż był skłonny przyznać przed samym sobą.

S R

- Mam nadzieję, że cię miło zaskoczyłem - rzekł. - O tak.

- Być może jutro będę mógł zrewanżować ci się równie fascynującymi opowieściami o Londynie...

- Wasza Książęca Wysokość, jesteśmy bardzo wdzięczni przerwała mu lady Hanover - że raczył nas pan wziąć pod swoje skrzydła. Malbourne uśmiechnął się uprzejmie, choć jego oczy pozostały obojętne. - Cała przyjemność po mojej stronie. Mam nadzieję, że lady Sarze koncert się spodobał. - Jak najbardziej - odpowiedziała Sarala. - Czuję się zaszczycona, że mogłam poznać pana i pańską rodzinę... -I... - syknęła jej do ucha matka.

125

-I z przyjemnością będę kontynuować tę znajomość dokończyła dziewczyna z najbardziej zniewalającym ze swych uśmiechów, choć spojrzenie jej oczu także było chłodne. Książę pochylił głowę w ukłonie. - Dziękuję za miły wieczór - powiedział. Sprawnie rozdzielił obie rodziny. Zachary pomógł Charlemagne'owi przynieść kapelusze oraz płaszcze i klan Griffinów ruszył do wyjścia. - Takie spotkania są bardzo przyjemne, ale następnym razem wybierzemy się gdzieś, gdzie można pograć w karty i wypić

S R

szklaneczkę zacnego sherry - rzekł Deverill i uniósł brew, napotykając surowe spojrzenie Nell.

- Jesteś bardzo niecywilizowany - oświadczyła z ciężkim westchnieniem.

- Dlatego nie możecie oprzeć się mojemu wdziękowi. Melbourne otoczył ramieniem swojego najlepszego przyjaciela. - Jak na to wpadłeś?

- Nie mogę słuchać tych uprzejmości! - jęknął Zachary. Charlemagne wyciągnął rękę na pożegnanie, ale młodszy brat pochylił się i pocałował go w ucho. - Współczuję ci, Caroline. Jak możesz z nim wytrzymać?! skrzywił się Shay, ostentacyjnie się wycierając po pocałunku. - Jedziesz z nami, czy z nimi? - spytał Deverill, dając znak swojemu stangretowi. Zachary i Carolina stanęli obok.

126

- Na pewno nie z Zacharym! - powiedział z uśmiechem Malbourne, pomagając Caroline wsiąść do powozu. Charlemagne spojrzał w niebo. - Wiecie co? Ponieważ przestało padać, chyba po prostu się przejdę. - Pójdę z tobą - zaproponował książę. - Nie ma potrzeby! Niedługo wzejdzie księżyc, a ja być może wpadnę na chwilę do klubu. Shay wiedział, że Sebastian chce być w domu na czas, by zdążyć przeczytać Peep bajkę na dobranoc. Samotny spacer miał

S R

pomóc mu oczyścić umysł i opracować strategię na następny dzień. W obecności spostrzegawczego brata byłoby to trudne. Wciąż miał przed oczami obrazy z Indii. Jeśli chciał spokojnie zasnąć dzisiejszej nocy, musiał wyrzucić je z pamięci razem ze wspomnieniem o hinduskiej księżniczce, która z każdą chwilą coraz bardziej niepokoiła go i intrygowała. Szybki spacer to najskuteczniejsze lekarstwo. ***

Sebastian obserwował brata znikającego za rogiem. Trwające od kilku dni rozkojarzenie Shaya zaczynało go niepokoić. Wydawało mu się, że zaczyna poznawać przyczynę tego stanu. - Możemy chyba wracać do domu - powiedział. Eleanor oparła dłoń na jego ramieniu. - To miło z twojej strony, że zaprosiłeś Hanovera i jego rodzinę, by do nas dołączyli. Przytaknął.

127

- Wydawało mi się czymś właściwym zawrzeć z nimi znajomość. - A to dlaczego? Nell musiała coś wiedzieć na temat zainteresowania okazywanego dziewczynie przez Charlemagne'a. - Czemu pytasz? - odpowiedział. Cofnęła dłoń. - Bez powodu. - Ja także zrobiłem to bez przyczyny. - Tylko nie próbuj przeszkadzać, Sebastianie. - O co wam chodzi? - wtrącił Zachary.

S R

- Uważamy, że Shay jest zainteresowany lady Sarą - wyjaśniła. - Shay i ta dzierlatka? - zdziwienie Zacharego przeszło w śmiech. - W takim razie faktycznie lepiej się nie wtrącajmy. Jeśli tylko spróbujesz, Melbourne, jako pierwszy doniosę mu o tym. - Przecież niczego nie zrobiłem! - zaprotestował Sebastian, świadom, że brat i siostra oskarżyli go właśnie o wtrącanie się w ich życie uczuciowe, co poniekąd było prawdą. - Po prostu zbieram informacje. - W takim razie - oznajmiła Eleanor - zaproszenie lady Sary na lunch pod koniec tygodnia nie będzie z mojej strony próbą wtrącania się. - Tylko nie łudź się, że powiem ci, o czym rozmawiałyśmy! - Zrób, jak chcesz - westchnął Sebastian, podnosząc ręce w geście kapitulacji. Nie podejmując żadnych kroków, skłonił swoją rodzinę do zajęcia się sprawą. Ten wieczór mógł uznać za udany.

128

Rozdział 7 - Brawo, Shay! Jutro na pewno obudzisz się z zapaleniem płuc! - mruknął do siebie Charlemagne, idąc samotnie ulicą. Przez chwilę zastanawiał się, czy nie spróbować zatrzymać jakiejś dorożki, ale potem jego myśli popłynęły w innym kierunku. Zwykle szybko podejmował decyzje, kierując się wiedzą i logiką. Zanim przystąpił do działania, zawsze chłodno oceniał sytuację. Ostatnie dni, a szczególnie dzisiejszy wieczór, zmieniły to. Stał się bardziej refleksyjny i skłonny do analizowania swych uczuć. Niespodziewanie

S R

dla siebie odkrył, że interesuje go coś więcej niż zbieranie informacji mających umożliwić mu sukces w negocjacjach. Nie ułatwiało to podejmowania decyzji, za to szybko mogło doprowadzić do kompletnego zamieszania w głowie.

Mocniej otulił się płaszczem i skręcił w Pall Mall Street. Wieczorny spacer zdecydowanie nie był najlepszym pomysłem, ale po prostu nie miał ochoty wysłuchiwać opinii Melbourne'a na temat rodziny Carlisle. Doskonale wiedział, co jego brat mógłby powiedzieć o Hanoverze i jego bliskich: markiz to jowialny, towarzyski, lecz pospolity człowiek, lady Helen zrobiłaby wszystko, by znaleźć się w kręgu znajomych Griffinów, a Sarala nagle stała się Sarą, jakby miało to uczynić ją bardziej angielską. Zbyt opalona i bezpośrednia, powinna zatrzymać swoje egzotyczne imię, choć na dobrą sprawę żadna decyzja nie byłaby godna pochwały. Cała trójka była do zaakceptowania, ale niewarta, by zaszczycić ją przyjaźnią. W takim

129

razie, dlaczego Melbourne zaprosił ich do stolika? Zwykle przecież stronił od ludzi. To było dziwne i wysoce niepokojące. Shay wolał, żeby brat nie wtrącał się w jego negocjacje z Saralą. Nagle zauważył jakąś ciemną postać, która przemknęła przy ścianie i schowała się w mroku bocznej uliczki. Zwolnił i zaczął nasłuchiwać. Choć nie miał przy sobie pistoletu, nie oznaczało to, że jest bezbronny. Laska, z którą się nie rozstawał, wyglądała niewinnie, ale wystarczyło przekręcić rączkę, by z wydrążonego trzonka wyjąć ostry jak brzytwa rapier. Shay czujnie spoglądał przed siebie. Był znany nie tylko ze swej

S R

inteligencji, ale także wybuchowego temperamentu. Niełatwo było go rozzłościć, jednak gdy komuś się to udało, gorzko żałował. Serce biło mu szybciej, nie ze strachu, lecz z podekscytowania. Wychowanie w bogactwie nie oznaczało, że był gnuśny i nie potrafił się bronić. Nic z tych rzeczy.

Zwykle o tej porze na ulicach panował spory ruch. Dżentelmeni spieszyli do klubów, kobiety lekkich obyczajów ruszały do pracy pod latarniami. Dziś jednak, z powodu chłodnej deszczowej aury, Charlemagne był sam na ulicy. Skręcił w najbliższą przecznicę, ale nic niepokojącego nie zwróciło jego uwagi. Z daleka dobiegał stukot końskich kopyt, a lekki wiatr poru szał pojedynczymi źdźbłami traw wyrastającymi pod murem. Mimo panującego spokoju Charlemagne był pewien, że jest obserwowany. To uczucie nie opuszczało go, gdy mijał kolejnych pięć przecznic dzielących go od Griffin House. Wprawdzie miał

130

ochotę na wizytę w klubie i kieliszek brandy, ale zdawał sobie sprawę, iż najbezpieczniejszy będzie w domu. Bez względu na to, czy ktoś naprawdę podążał jego śladem, czy nie, wolał nie ryzykować. Stanton otworzył drzwi rezydencji, zanim Shay dotknął klamki. - Jak dobrze, że zdążył pan przed deszczem - powiedział, przepuszczając Griffina. - Zamknij drzwi - odparł cicho Shay, spoglądając w głąb holu. Kamerdyner natychmiast wykonał polecenie. - Czy coś się stało? - spytał zaniepokojony. - Melbourne już jest? - Tak, proszę pana.

S R

Charlemagne odwrócił się do drzwi i zatrzasnął rygle. - Miej oczy otwarte! - rzucił na odchodnym i wbiegł po schodach na górę.

Okna pokoju bilardowego wychodziły na ulicę. Stanął przy jednym i ostrożnie wyjrzał, częściowo chowając się za zasłoną. Nie zauważył nic niepokojącego.

- Niech to szlag! - zaklął. - Shay? W drzwiach stanął Sebastian. - Coś mi się zwidziało - odpowiedział, nie spuszczając wzroku z ulicy. - Co? - Brat podszedł do okna i stanął po drugiej stronie.

131

- Wydawało mi się, że ktoś mnie obserwuje. - Charlemagne obrócił się w jego kierunku. Brat patrzył na niego czujny i zaniepokojony. - Chyba jednak mi się wydawało. Książę pokiwał głową. - Zawsze miałeś skłonność do histerycznych zachowań. Co zobaczyłeś? Shay się wzdrygnął. - Cień. Może to była sowa albo mgła. Każę Stantonowi wracać do łóżka. Przepraszam za zamieszanie. - Nie ma za co. Sam zawiadomię Stantona. - Sebastian zaciągnął

S R

story i pokój pogrążył się w całkowitej ciemności. Charlemagne westchnął i ruszył po omacku w stronę drzwi. Melbourne powstrzymał się od uszczypliwych komentarzy, a nawet wydawał się nieco zaniepokojony. Warto by jakoś rozładować atmosferę.

- Jak myślisz, co jest gorsze? - spytał księcia pozornie beztroskim tonem - Błędnie sądzić, że ktoś cię śledzi, czy rzeczywiście paść ofiarą bandy złoczyńców? Sebastian klepnął go w ramię. - Myślę, że to drugie - odpowiedział - choć trzeba być niespełna rozumu, żeby atakować ten dom. A jednak rano ktoś próbował włamać się do Gaston House. Zbieg okoliczności? Być może, ale Shay nie potrafił pozbyć się niepokoju. - To była zabłąkana sowa, Seb. Albo cień - powiedział do brata.

132

W tym momencie o szyby uderzyły pierwsze krople deszczu. - A może po prostu się starzeję? - Niemożliwe - w głosie księcia można było wyczuć śmiech. Jestem pięć lat starszy od ciebie,a wciąż czuję się młody i pełen wigoru. Do zobaczenia rano. - Dobranoc. Caine już czekał, ale Charlemagne odprawił go. Był niespokojny i nie chciał, by lokaj kręcił się po jego pokojach. Rozebrał się i zdmuchnął świecę stojącą na nocnym stoliku. Potem usiadł przy oknie. Poprzez częściowo opuszczone story widział podjazd dla powozów znajdujący się w bocznej ulicy. Gdyby ktoś

S R

planował wślizgnąć się niepostrzeżenie do Griffin House, z pewnością wybrałby właśnie tę drogę.

Długo siedział w bezruchu, wpatrując się w noc. Bez względu na to, co powiedział Sebastianowi, cień, który widział, na pewno nie był sową. Jeśli zaś Charlemagne nie mylił się i naprawdę był śledzony, ten, kto go obserwował, z wyjątkiem jednej krótkiej chwili, potrafił pozostać niezauważony.

Kiedy minęła godzina, a nic się nie działo, Shay wstał, zarzucił szlafrok, wyszedł ze swojej sypialni i szybko zbiegł po schodach. Padał deszcz, więc to chyba logiczne, że chciał sprawdzić, czy jakieś okno nie zostało otwarte. Sam nie potrafił powiedzieć, dlaczego wymyślił takie usprawiedliwienie. Coś sprawiało, że nie czuł się bezpiecznie. Nie zamierzał ignorować tego przeczucia. Bezszelestnie wędrował przez ogromny salon. Kiedy się zatrzymał, usłyszał to - ktoś cicho wciągnął powietrze.

133

Z cienia wyłoniła się postać. Charlemagne uskoczył, a potem wykonał błyskawiczny obrót i rzucił się do przodu, zwalając napastnika z nóg. Ten z jękiem upadł na oparcie sofy. Czując, jak krew szumi mu w uszach, Shay skoczył w ślad za nim. Był wściekły. Ktoś śmiał włamać się do jego domu! Zakłócić spokój Melbourne'a i jego siedmioletniej córki. - Mam cię, łajdaku! - wycharczał, zaciskając dłonie wokół szyi tamtego i pociągając go ku sobie. Rozległ się trzask łamanego mebla i dźwięk rozbijającej się o podłogę wazy. W mroku pojawiła się jeszcze jedna postać.

S R

- Nie ruszaj się! - Shay usłyszał krzyk Santona i trzask odwodzonego kurka pistoletu.

- Dzięki Bogu! Stanton, na pomoc! - jęknął człowiek, z którym walczył Griffin.

Dopiero po chwili sens tej wymiany zdań dotarł do Charlemagne'a. Napastnik znał Stantona i wołał go na ratunek. - Co tu się dzieje?! - krzyknął.

- Pan Charlemagne? - Kamerdyner stanął jak wmurowany w ziemię i opuścił broń, wycelowaną wcześniej w głowę Shaya. - Potrzebujemy światła, Stanton! W tym momencie w drzwiach pojawił się Sebastian. W jednej ręce trzymał lampę, w drugiej, odbezpieczony pistolet. - Co do diabła... - zaczął. Spojrzał na brata i także opuścił broń. - Proszę pana... - rozległ się trzeci głos. - Za pozwoleniem... Duszę się!

134

Shay poluzował uścisk i służący Tom odetchnął głęboko, z trudem prostując plecy. - Przepraszam - powiedział do niego Charlemagne, po czym zwrócił się do Sebastiana. - Możemy zamienić słowo? - Jesteś wolny, Stanton - rzekł Sebastian do kamerdynera. - Dziękuję, Wasza Miłość. Tom, przynieś sobie filiżankę herbaty i wracaj na posterunek. Bracia wyszli z pokoju i stanęli na korytarzu przy schodach. - Wystawiłeś straże - Shay bardziej stwierdził, niż zapytał. - Poprosiłem Stantona, żeby miał baczenie na dom - wyjaśnił książę.

S R

Stając na pierwszym stopniu, uśmiechnął się lekko i dorzucił: - Postaraj się nie pozabijać wszystkich lokajów. - Powiedziałem ci, że to była sowa.

- Ktoś próbował włamać się do twojego domu. Dobrze wiesz, że mamy wrogów. Nie mogę zignorować faktu, że któryś z nich okazał się na tyle nieroztropny, by podjąć próbę ataku. Parafrazując Hamleta - poznasz drapieżnika po szponach. - Tylko wtedy, gdy wiatr skręca z północnego na północnozachodni - dodał Charlemagne. - Tak jak dziś. Idź spać. Jesteśmy bezpieczni. Shay powoli podążył za bratem na piętro. Dom może i był bezpieczny, ale jakoś go to nie uspokoiło. *** Lady Hanover niczym burza wpadła do jadalni.

135

- Pokojówka powiedziała, że wybierasz się na piknik w towarzystwie lorda Charlemagne'a Griffina. Sarala spojrzała na nią, nie przestając smarować masłem kawałka bułki. - Przyjedzie po mnie w południe - odpowiedziała lekkim tonem. Dziś był dzień na robienie interesów i nie zamierzała pozwolić, by matka doszła do wniosku, że jej spotkanie z Shayem ma jakieś wyjątkowe znaczenie. - Obiecał mi przejażdżkę po Londynie. Pewnie już zapomniał, że nazwał to piknikiem. Najważniejsze

S R

dla niego było odzyskanie jedwabiów, a ona pragnęła dostać za nie godziwą cenę. Koniec, kropka.

- Piknik i przejażdżka! Cudownie. Czy jego brat planuje się do was przyłączyć?

Sarala nawet nie musiała pytać, o kogo chodzi. - Mamo, nie sądzę, żeby książę Melbourne zamierzał z kimkolwiek jechać na piknik. Poza tym wszyscy z wyjątkiem ciebie dawno pozbyli się nadziei, że kiedykolwiek ponownie wstąpi w związek małżeński. - Nie bądź taka pewna, kochanie. Na wszelki wypadek włóż zieloną, muślinową suknię i perły. - Nie zrobię tego. Myślałam, że zależy ci, bym się przystosowała, a nie wzbudzała śmiech i niepotrzebną sensację. Lady Helen ciężko westchnęła.

136

- Niech ci będzie, ale próbowałam - powiedziała i wybiegła z pokoju. Sarala rzuciła okiem na zegar stojący nad kominkiem. Jeszcze tylko dwie godziny. Przez jej ciało przebiegł rozkoszny dreszcz. Uwielbiała trudne negocjacje. Oczywiście, by w ogóle można było mówić o prowadzeniu rozmów handlowych, Shay musiałby najpierw zacząć traktować ją poważnie i skończyć z flirtowaniem. Przez chwilę zastanawiała się, jak będzie wyglądało ich spotkanie, i musiała przyznać, że cała historia była raczej zabawna, a przede wszystkim jakże odmienna od tego, co spotkało ją po przyjeździe z Indii.

S R

Matka już się nie pojawiła. Ojciec poprosił o przyniesienie śniadania do gabinetu. Niedobrze. Długi wuja Rogera poważnie nadwerężyły rodzinny majątek i konieczność ich spłacenia nie dawała spokoju nowemu markizowi Hanover. Prowadzenie handlowych negocjacji w Indiach to jedno, a utrzymanie trzech posiadłości oraz domu w Londynie, to zupełnie inna sprawa. Właśnie dlatego, mimo zdenerwowania z powodu czekającego ją spotkania, Sarala chętnie zgodziła się pomóc ojcu w sprzedaży kilku cennych antyków, jakie pozostały po zmarłym wuju. Rozległo się pukanie i w drzwiach jadalni pojawił się kamerdyner. - Ma panienka gościa - powiedział. Sarala poczuła, jak przyspiesza jej serce. Czyżby?... Ale Shay wyraźnie powiedział, że przyjedzie po nią w południe. - Kto to? - spytała.

137

Blankman wyciągnął w jej kierunku tacę, na której leżała karta wizytowa ozdobiona wykwintnym srebrnym wzorem przedstawiającym liście i pączki róż. Ozdobne litery układały się w nazwisko: „Eleanor, lady Deverill". W lewym górnym rogu widniała miniatura królewskiego gryfa. Markiza nawet po wyjściu za mąż pozostała wierna symbolom rodu, z którego się wywodziła. Czemu lady Deverill zadała sobie trud, by odwiedzić ją o pół do dziewiątej rano? - Dokąd ją wprowadziłeś? - spytała, pospiesznie wycierając z palców resztki masła.

S R

- Czeka w saloniku - odpowiedział Blankman tonem, który wskazywał, że powinna wiedzieć, iż co znamienitszych gości przyjmuje się właśnie tam. Ciekawe, gdzie trafiają ci gorsi? Pewnie do piwnicy.

- Dziękuję. Możesz nam przynieść herbatę? Sarala wybiegła z jadalni, przelotnie rzuciła

okiem na swoje odbicie w lustrze wiszącym w holu i przez otwarte drzwi weszła do saloniku. Eleanor Griffincum-Corbett, odziana w błękitną suknię i o kilka tonów ciemniejszą narzutkę przyozdobioną szafirami, wyglądała jak przystało na jedną z najbogatszych, najbardziej uroczych i wpływowych młodych dam w Anglii. - Dzień dobry, lady Eleanor - powiedziała Sara-la, dygając. - Dzień dobry. Lady Saro, proszę mi wybaczyć to wczesne najście.

138

- Nic nie szkodzi. Niedługo wybierałam się do pana Pooleya. - Tego sprzedawcy antyków? - W rzeczy samej - odpowiedziała dziewczyna, z trudem ukrywając zdziwienie. Skąd tak zamożna osoba wiedziała o istnieniu raczej pośledniego antykwariusza? Nieważne, dopóki nie miała pojęcia, że rodzina Carlisie planuje sprzedać mu kilka rodzinnych pamiątek, choćby nie wiadomo jak brzydkich i nielubianych. Przez moment Eleanor wyglądała tak, jakby czekała na zaproszenie, by przyłączyć się do Sarali, ale wyraz jej twarzy zmienił

S R

się tak szybko, że dziewczyna nie była pewna, czy jej się nie przywidziało.

- Nasze wczorajsze spotkanie sprawiło mi wielką przyjemność powiedziała siostra Charlemagne'a. - Pomyślałam, że skoro tak niedawno przyjechała pani do Londynu, na pewno nie ma tu wielu przyjaciółek. Czy nie przyjęłaby pani zaproszenia na lunch, który organizuję co tydzień dla kilku dobrych znajomych? Zaskoczenie i radość Sarali nie miały granic. Grono przyjaciół lady Deverill obejmowało najbardziej szanowane osoby z londyńskiej śmietanki towarzyskiej. Zdawała sobie sprawę, że tak naprawdę jej obecność nie była im potrzeb na do szczęścia, lecz brakowało jej przyjaciółek, a i sama Eleanor wzbudzała sympatię. W tym momencie odezwał się w niej instynkt negocjatorki, podpowiadając, by powstrzymała się od zbytniego entuzjazmu. - To bardzo uprzejmie z pani strony, ale...

139

- Mów mi Eleanor. I obiecaj, że przyjdziesz, choć ten jeden raz. Słowa markizy brzmiały absolutnie szczerze. Sarala skinęła głową. - Nie mam żadnych planów na piątek. Eleanor uśmiechnęła się. - Wspaniale! Przyślę powóz o wpół do dwunastej. Sarala odwzajemniła uśmiech. Jej zgoda najwyraźniej uradowała lady Deverill. - W takim razie do zobaczenia w piątek, lady... przepraszam, Eleanor. Po wyjściu markizy Sarala przez kilkanaście minut siedziała

S R

sama w saloniku. To było dziwne, choć szczęśliwe zrządzenie losu. Powinna być wdzięczna, że tak wpływowa osoba zaoferowała jej swoją przyjaźń.

- Tu jesteś, Saralo! - usłyszała głos ojca. Wsunął głowę do pokoju, rozejrzał się, a potem wszedł, zamykając drzwi. - Czyżbym wróciła do prawdziwego imienia? - spytała. - Niestety nie. Wciąż jesteś Sarą. Przejęzyczyłem się. Pokręcił głową w odpowiedzi na jej potępiające spojrzenie. - Chyba już nie masz do nas żalu o tę drobnostkę? - Po prostu nie rozumiem - odpowiedziała. - Jeśli chcieliście zrobić ze mnie prawdziwą Angielkę, dlaczego nie zaczęliście już w Indiach. Wymyślając mi teraz nowe imię, wprowadziliście spore zamieszanie wśród osób, które już zdążyłam poznać. Markiz uśmiechnął się.

140

- Osobiście nie widzę, by miało to na ciebie jakikolwiek wpływ. Dzięki Bogu wciąż jesteś taka sama. - Cieszę się, że tak mówisz, papo. Posłałeś już po pana Warricka? Chcę zawieźć zegar do Pooleya jak najwcześniej, dopóki na ulicach jest jeszcze mało ludzi. - Właśnie dlatego cię szukałem. Nie musisz jechać dziś do antykwariatu. - Czyżbyś znalazł skarb ukryły pod schodami? - Niestety nie. Za to najmłodszy brat księcia Melbourne, lord Zachary, przysłał mi list z zapytaniem, czy nie wydzierżawiłbym mu

S R

naszych pastwisk leżących na obrzeżach Bath. Ma tam dużą hodowlę bydła.

Sarala z trudem powstrzymała okrzyk zdziwienia. - Słyszałam o jego stadach.

- Co za szczęśliwe zrządzenie losu! Musiałaś wczoraj zrobić nie lada wrażenie na Griffinach.

Przecież rozmawiała prawie wyłącznie z Shayem. Jednak niewątpliwie ktoś był pod wrażeniem jej osoby. Jak inaczej wytłumaczyć zainteresowanie okazane rodzinie Carlisle przez tak znamienity ród? Nie wyglądało to na czysty zbieg okoliczności. - Czy jednak nie moglibyśmy sprzedać tego zegara? - spytała ojca, widząc, że najwyraźniej oczekuje, iż coś powie. - Te psy myśliwskie, które na nim wyrzeźbiono, przyprawiają mnie o dreszcze. Markiz uśmiechnął się.

141

- Postaram się, żeby przeniesiono go na strych. Może być nam jeszcze kiedyś potrzebny. - Z kieszeni kamizelki wyjął zegarek. Muszę już iść na spotkanie z lordem Zacharym. Pieniądze z dzierżawy nie pokryją całego długu, ale przynajmniej na pewien czas uciszą wierzycieli. Przy okazji: jak tam sprawa jedwabiów? - Trzech kupców już wyraziło swoje zainteresowanie. Zaczekam jeszcze kilka dni na kolejne propozycje, a potem ogłoszę cenę. Wciąż liczę, że uda mi się uzyskać siedemset pięćdziesiąt gwinei, ale to chyba marzenie ściętej głowy. - Przynęta wciąż jest na haczyku? - roześmiał się ojciec. -

S R

Chciałbym mieć czas, by uczestniczyć w twoich negocjacjach. Jesteś prawdziwą mistrzynią, moja droga. Postaraj się tylko nie posłać nikogo z torbami. - Obiecuję.

Gdybyż dano jej taką szansę! To dopiero byłaby sensacja! - Zobaczymy się na obiedzie.

- Nie zapomnij o wieczornym przedstawieniu. W Drury Lane jest premiera Burzy. - Jak mógłbym zapomnieć - odpowiedział. - To jeden z powodów, dla których dobrze mieszkać w Londynie. Sarala westchnęła. - Innych nie znam. - Zawsze to coś. - Pocałował ją w policzek. - Zobaczymy się wieczorem.

142

Kiedy ojciec wyszedł, Sarala wróciła do swojego pokoju, by przejrzeć korespondencję. Po raz kolejny żałowała, że nie ma własnego gabinetu, ale zdawała sobie sprawę, że jest to raczej niemożliwe. Tak jak przypuszczała, madame Costanza wyraziła zainteresowanie zakupem dziesięciu bel materiału, po dwie gwinee za sztukę. Pozostałe sklepy proponowały nieco mniej, ale chciały nabyć jedynie po dwie bele. Nie był to najlepszy sposób pozbycia się tak dużego ładunku, ale dopóki nie znajdzie poważnego kontrahenta, musiała zadowolić się tym, co ma. Chyba że Charlemagne

S R

zaproponuje odpowiednio wysoką cenę.

Włożyła listy do torebki, na wypadek gdyby musiała pokazać je Shayowi, aby przekonać go, że traktuje negocjacje poważnie. Minimalna cena, jaką była skłonna zaakceptować, wynosiła tysiąc dwieście gwinei. Charlemagne'a Griffina bez wątpienia było stać na taki wydatek. Nie zgodził się na pięć tysięcy funtów, czego się zresztą spodziewała. Dziś zamierzała zagrać ostro. W końcu jej ojciec bardzo potrzebował tych pieniędzy. Podjąwszy decyzję, zadzwoniła na Jenny. - Przynieś brązowożółtą sukienkę - poleciła, gdy pokojówka pojawiła się w drzwiach. - Pani prosiła, żeby panienka włożyła tę nową, zieloną. Jenny wskazała na fotel, na którym leżała śliczna, muślinowa kreacja, idealna, by przyciągnąć uwagę każdego mężczyzny. Oczywiście, jej matka miała na myśli księcia Melbourne'a. Sama

143

Sarala nie sądziła, że go dziś zobaczy, a nawet gdyby tak się stało, miała świadomość, że nie zwróciłby na nią uwagi. Co do Shaya, chciała wyraźnie dać mu do zrozumienia, że mimo pocałunków i gestów sympatii okazanej jego rodzinie ich znajomość ma wyłącznie oficjalny charakter. Sarala zmarszczyła brwi. Potem chwyciła leżące obok tamborka nożyczki i energicznie ruszyła w stronę leżącej na fotelu sukni. Nie bacząc na jęk przerażenia Jenny, jednym ruchem rozcięła delikatną tkaninę. - Nie mogę włożyć tej sukienki, a ciebie nikt nie ukarze za

S R

niewypełnienie polecenia mojej matki.

- Co teraz będzie? - szepnęła pokojówka.

- Powiem, że rozerwałam materiał, kiedy się ubierałam. Przynieś tę brązowożółtą.

- Jak panienka sobie życzy.

Ubranie się zajęło jej nadspodziewanie wiele czasu. Dzięki Bogu, że nie musiała jechać do Pooleya, bo na pewno nie byłaby gotowa na czas. Obejrzała się w lustrze ze wszystkich stron. Wyglądała na poważną kobietę szykującą się do negocjacji handlowych kompetentną i pewną siebie. Od razu widać, że nie pozwoli ze sobą flirtować. Nie mówiąc o pocałunku. Lord Charlemagne nie powinien mieć żadnych złudzeń, że udało mu się ją otumanić na tyle, by przyjęła każdą ofertę, jaką jej przedstawi.

144

- Może wpięłaby panienka we włosy swój złoty grzebień? zaproponowała Jenny. - Proszę mi wybaczyć śmiałość, ale wygląda panienka bardzo skromnie. - Taki miałam zamiar - odpowiedziała krótko Sarala. - Nie potrzebuję grzebienia. Przynieś mi brązowy bonet. - Brązowy... ? Tak jest, panienko. Sarala nie mogła powiedzieć, by specjalnie lubiła to monstrualnych rozmiarów nakrycie głowy, które dostała jako pożegnalny prezent od babki swojej przyjaciółki Nahi. Podczas rozpakowywania się po przyjeździe do Londynu chciała je nawet wy-

S R

rzucić, ale teraz była zadowolona, że się na to nie zdecydowała. Co nie przeszkadzało jej uważać, że czepek świetnie nadawałby się na dom dla niewielkiej rodziny.

Spojrzała w lustro. Włosy miała ciasno spięte z tyłu głowy, wszelkie kosmyki starannie ukryte, a brązowa suknia miała szczelnie zasłonięty dekolt. Do tego była narzutka w tym samym kolorze. W swoich własnych oczach wydawała się bardzo dystyngowana i niezmiernie angielska. Jeszcze raz zerknęła na swoje odbicie i zeszła na dół. Miała nadzieję, że uda jej się zachować spokój i powagę. To nie był czas na okazywanie słabości. Ciekawe, jaką strategię wybierze Charlemagne'a będzie próbował ją uwodzić, zastraszyć, czy zachowa zdrowy rozsądek i pokieruje się logiką. Tak czy inaczej, była przygotowana na każdy scenariusz. - Na litość boską, co ty masz na sobie?! - usłyszała głos matki.

145

Lady Helen spoglądała na nią ze zgrozą, wychylając się przez próg saloniku. Sarala weszła do pokoju. - Moją brązową suknię. - Nie odpowiadaj mi w ten sposób! - Przepraszam, mamo, ja tylko... - Miałaś włożyć zieloną! Tę z koronkami przy dekolcie. - Rozerwałam ją, zakładając. - To do ciebie podobne. Każ Jenny natychmiast ją zeszyć. Dzięki Bogu masz jeszcze czas, by się przebrać. - Myślałam, że zależy ci, bym wyglądała jak najbardziej

S R

angielsko. Ta sukienka nie jest odpowiednia?

- Tak, jeśli chcesz zostać żoną wikarego. Natychmiast się przebierz!

W drzwiach niczym duch pojawił się Blankman. - Proszę pani - powiedział z naciskiem w głosie. - Panienka ma gościa.

Przez ciało Sarali przebiegł dreszcz. Shay przyjechał dwanaście minut wcześniej! Czy chciał dać jej do zrozumienia, że niecierpliwi się z powodu jedwabiów? Tym lepiej dla niej. Dziewczyna uśmiechnęła się. - Wybacz, mamo, ale nie ma czasu na zmianę stroju. Nie pozwolę Griffinowi czekać, aż pokojówka upora się z szyciem. - Oczywiście, że nie! - Markiza wzięła do ręki jedną z książek historycznych należących do córki i opadła na fotel. - Poproś go tutaj, Blankman!

146

- Oczywiście, jaśnie pani. Tego brakowało, żeby matka była obecna przy negocjacjach! Zanim Sarala zdążyła zaprotestować, kamerdyner odwrócił się i wyszedł z pokoju. - Siadaj, Saro! - rozkazała lady Hanover. Dziewczyna zdążyła wypełnić polecenie i już pojawił się Blankman, wprowadzając Charlemagne'a. Zaanonsował go i odsunął na bok, robiąc przejście. Shay pochylił się w ukłonie. - Lady Hanover, lady Saralo - powiedział uprzejmie,

S R

spoglądając, jak markiza zareaguje, słysząc prawdziwe imię córki. Sama Sarala nie mogła powstrzymać uśmiechu zadowolenia. Przynajmniej jedna osoba, która nie przyjęła do wiadomości tej całej maskarady.

- Witam, lordzie Charlemagne. Proszę chwilę posiedzieć w naszym towarzystwie, zanim porwie pan naszą Sarę. Lady Hanover zamaszystym ruchem wskazała sofę, na której siedziała już córka. Ku zdumieniu Sarali Shay bez wahania usiadł obok niej. - Jestem wdzięczny, że pozwoliła mi pani oprowadzić lady Saralę po Londynie - powiedział, jednocześnie kręcąc głową na znak, że nie chce herbaty zaproponowanej przez pokojówkę. - Nieczęsto mam okazję pokazywać miasto komuś, kto nigdy go nie widział. Był dziś w świetnym humorze, a do tego wyglądał niezwykle pociągająco. Podczas gdy Sarala wybrała najbardziej konserwatywny

147

ze swoich strojów, Shay zdecydował się na wyjątkowo elegancki ubiór. Miał na sobie skórzane bryczesy, wysokie buty, krótki surdut, czarną kamizelkę i fantazyjnie zawiązany fular z brylantową szpilką. - Jesteśmy zachwyceni pańskim zainteresowaniem okazywanym naszej Sarze, gdyż tak nazywamy ją w domu - odpowiedziała markiza trochę za głośno. - To niezwykle uprzejme z pana strony. - Drobiazg! - uśmiechnął się, spoglądając na swoją sąsiadkę. Towarzyszenie lady Sarali to czysta przyjemność, zapewniam panią. Przez chwilę lady Hanover wyglądała na zakłopotaną. Rzadko miewała do czynienia z osobami, które nie stosowałyby się do jej

S R

życzeń, robiąc to w tak elegancki sposób.

- Czy nie powinniśmy już iść? - wtrąciła Sarala, starając się stłumić narastający konflikt w zarodku.

- Jak się miewa pański brat? - głos lady Helen brzmiał nieco zbyt entuzjastycznie jak na gust jej córki. - Pytam, bo jesteśmy mu niezmiernie wdzięczni za wczorajsze zaproszenie. Sarali wydało się, że przez oblicze Charlemagne'a przemknął cień niezadowolenia, jednak mogło być to tylko złudzenie. - Kiedy ostatni raz go widziałem, był w dobrym zdrowiu odpowiedział. Wstał, wyjął srebrny zegarek i otworzył kopertę. - Proszę o wybaczenie, ale lady Sarala i ja powinniśmy już ruszać. Markiza także podniosła się ze swego fotela.

148

- Oczywiście! Nie mam zamiaru zatrzymywać dłużej ani pana, ani Sary. Na pewno przygotował pan dla niej wiele atrakcji odpowiedziała sztywno.

S R 149

Rozdział 8 - Cóż to za nowa taktyka? Chcesz zdobyć moją przychylność, idąc na wojnę z moją matką? - spytała Sarala, kiedy tylko Shay pomógł jej usadowić się w faetonie i ruszyli w kierunku parku St. James. - Wyobraziłem sobie, że moja rodzina nagle zdecydowała, że będzie mnie nazywać John. Charlemagne to dość oryginalne imię, ale jest nierozerwalną częścią mojej osoby. - W takim razie dziękuję ci.

S R

- Nie ma za co - odpowiedział i dodał: - Powiedz, co ty, do diaska, masz na sobie?

Wyciągnął dłoń i dotknął olbrzymiego ronda jej kapelusza. - Nie rozumiem, o co ci chodzi - powiedziała niewinnie. - Czyż nie jestem ubrana według najnowszej mody?

- Wyglądasz jak zakonnica, a pod twoim bonetem znalazłoby cień pół hrabstwa.

Obróciła się, by móc na niego spojrzeć. - Przykro mi, że nie podoba ci się mój strój, ale ponieważ mamy prowadzić negocjacje handlowe, wydał mi się jak najbardziej stosowny. Charlemagne nie mógł powstrzymać wybuchu śmiechu. - Ubrałaś się tak, bym dostrzegł w tobie rywala, a nie kobietę? - Właśnie. Co w tym zabawnego?

150

- Mogłabyś włożyć worek pokutny, a i tak wyglądałabyś niczym świeżo rozkwitły pączek róży. Ponieważ oczekiwał takiej reakcji, zauważył lekkie drgnienie powiek i nieświadomy ruch ręki przygładzającej spódnicę. Udało mu się wyprowadzić ją z równowagi. Dzięki Bogu, najwyraźniej nie tylko on czuł, że coś ich wzajemnie do siebie przyciąga. Jej konserwatywny ubiór wydał mu się niezwykle uroczy. Przywodził na myśl księżniczkę próbującą skryć swą urodę pod łachmanami żebraczki. Ogarnęła go fala rozkosznego gorąca. Tylko ten monstrualny kapelusz...

S R

- Może znów pojechalibyśmy do Hyde Parku? - spytała z lekkim wahaniem Sarala, przerywając ciszę.

Choć jechali w przeciwnym kierunku, natychmiast zawrócił powóz i skierował go na północ, wzdłuż Regent Street. - Dlaczego właśnie tam?

- Chciałam zobaczyć jezioro Serpentine. Pokojówka mówiła mi, że powstało na życzenie królowej.

Skręcili na zachód, w Piccadilly Street i teraz jechali prosto w kierunku parku. - Naprawdę w ogóle nie znasz Londynu? - czasem zapominał, że jego towarzyszka nie ma pojęcia o mieście, w którym spędził całe życie. Wydawała się zawsze tak pewna siebie, iż trudno mu było sobie wyobrazić, że mogła czegoś nie wiedzieć.

151

- Jezioro dzieli park na dwie części. Na rozkaz królowej Karoliny, żony Jerzego II, zbudowano tamę na rzece Westbourne i stworzono jezioro, które dodało uroku okolicy. - Anglia to jednak dziwny kraj. Tworzycie sztuczne jeziora, by upiększyć coś, co jest urocze samo w sobie. Jeśli zamierzasz wykorzystywać swoją wiedzę geograficzną i architektoniczną, bym poczuła się niepewnie, wiedz, że przejrzałam twoją strategię. W tej chwili jedyną rzeczą zaprzątającą jego głowę było dostarczenie rozrywki hinduskiej księżniczce. - Obejrzenie Serpentine to był twój pomysł, ale miło mi, że

S R

uważasz mnie za tak zdolnego stratega.

- Jesteś także geniuszem w udawaniu niewiniątka, mój panie. - Jeszcze wczoraj mówiłaś do mnie „Shay". Spojrzała mu w oczy i powtórzyła miękko: - Shay...

Ściągnął wodze tak gwałtownie, że stojący z tyłu powozu lokaj w liberii o mało nie wypadł na bruk.

-I kto tu stosuje podstępne sztuczki?

Jej oczy wyglądały teraz jak dwa ogromne szmaragdy. - Nie rozumiem, skąd taka reakcja. Tylko powiedziałam do ciebie po imieniu. - Chodzi o to, w jaki sposób to zrobiłaś. Miał nadzieję, że nie zauważyła, jak cały zadrżał na dźwięk jej głosu. - Zachowuje się pan zbyt lekkomyślnie - oznajmiła, udając powagę.

152

- Chyba jeszcze nikt nie nazwał mnie lekkomyślnym. Cmoknął na konie i faeton ruszył dalej. - Czy ma to oznaczać, że źle pana oceniam? A może zachowuje się pan lekkomyślnie jedynie w mojej obecności? - Nie mam zamiaru odpowiadać na tak sformułowane pytanie, ponieważ wprowadziłoby to chaos w nasze stosunki. Jakby nie było go wystarczająco dużo. Najgorsze, że sam nie wiedział, dlaczego tak się dzieje. Nigdy nie zachowywał się w ten sposób w obecności innych ludzi, a już na pewno nie kobiet. Gdyby na miejscu Sarali była jakakolwiek inna dama, czułby, że marnuje

S R

czas na bezsensowne słowne rozgrywki. Z tą dziewczyną nie sposób się nudzić. Oczywiście, o wiele ciekawiej byłoby, gdyby znaleźli się sam na sam w sypialni.

- Skoro nie chcesz powtórzyć mojego imienia, porozmawiajmy o czymś innym.

- Może o jedwabiach? - zasugerowała. - Miałam nadzieję, że to będzie naszym głównym tematem. Zrobiłam pewne wyliczenia poprawiła się na kanapie powozu i splotła dłonie na podołku. Uważam, że cena trzech tysięcy pięciuset funtów jest do zaakceptowania przez obydwoje nas. Co ty na to? - Skoro już na początku negocjacji chcesz obniżyć cenę o półtora tysiąca funtów zakładam, że coś jest nie tak z towarem, który chcesz mi sprzedać. Oferta była bardzo korzystna i Shay zdawał sobie z tego sprawę, ale nie był jeszcze gotów do dokonania transakcji.

153

- Doskonale wiesz, że to nieprawda! Sam powiedziałeś mi o jedwabiach, więc znasz ich wartość. Otrzymałam już kilka innych ofert. Jeśli nie podasz swojej ceny, sprzedam towar komuś innemu. Charlemagne na chwilę opuścił wzrok. - Saralo, wiesz równie dobrze jak ja, że cała sytuacja jest raczej niezwykła. Nie sądzę, byś chciała, abym skorzystał ze wszystkich dostępnych mi środków, by odzyskać jedwabie. Kiedy podniósł oczy, napotkał jej uważne spojrzenie. - Mam więc tolerować twoje zaloty, komplementy i obraźliwie niskie oferty tak długo, jak moja osoba będzie cię bawić?

S R

Gdyby wiedział, że wierzy w każde wypowiedziane słowo, zakończyłby negocjacje tu i teraz.

- Zgadzasz się na kolejne spotkania ze mną, wiedząc, jak zakończyły się poprzednie. Owszem, masz jedwabie i mogłabyś sprzedać je komukolwiek. Wierzę, że dostałaś kilka interesujących ofert, ponieważ naprawdę znasz się na prowadzeniu interesów. Nie zaprzeczysz jednak, że jak dotąd nie sprzedałaś ani jednej beli. Nie udawaj więc, że spotykamy się pod jakimiś fałszywymi pretekstami. Lubisz moje towarzystwo, co najmniej tak, jak ja twoje. - Jesteś bardzo pewny siebie - odpowiedziała, gdy Shay zatrzymał powóz pod drzewem. - Skąd pewność, że nie manipuluję tobą, byś w końcu zgodził się na każdą cenę, jaką zaproponuję? Charlemagne roześmiał się. - Skąd wiesz, że nie robię tego samego? - spytał, wyskakując z faetonu. Lokaj podbiegł z przodu, by przytrzymać konie. - W żadnym

154

wypadku nie powinnaś zdradzać swojej strategii. To osłabi twoją pozycję. - Nie potrzebuję od ciebie lekcji prowadzenia negocjacji. Nie przestając się śmiać, Shay okrążył powóz, by pomóc wysiąść Sarali. Wyciągnął rękę w jej kierunku. - Radziłbym nie odrzucać lekkomyślnie tej oferty. Kto wie, czego mógłbym cię nauczyć. Spojrzała mu w oczy. - Mam nadzieję, że zatrzymasz to dla siebie. W ten sposób oboje mamy pewność, że mówimy o tym samym.

S R

Gdy Sarala ujęta jego dłoń, przez ciało Shaya ponownie przebiegł rozkoszny dreszcz. Niedaleko zagęgała dzika gęś i ten niespodziewany dźwięk sprawił, że Shay nerwowo obejrzał się za siebie. Nie miał już wrażenia, że jest śledzony, tak jak podczas wczorajszego powrotu do domu, ale na wszelki wypadek starał się zachować czujność. Oczywiście, w tej chwili najważniejsza była obecność Sarali niespuszczającej z niego wzroku, podczas gdy pomagał jej wysiąść z powozu. - Tak między nami - powiedział cicho, przyciągając ją bliżej siebie - to, co przed chwilą powiedziałaś, zupełnie nie przystoi dobrze wychowanej panience z towarzystwa. Zarumieniła się gwałtownie. - To ty zacząłeś - zaprotestowała. - Ja tylko uprzejmie ci odpowiedziałam. - W takim razie, proszę o wybaczenie.

155

Przez chwilę stali, spoglądając sobie w oczy. Charlemagne starał się z całych sił, by nie pocałować swojej towarzyszki. Jesteśmy w Hyde Parku. Wszędzie kręcą się ludzie - myślał gorączkowo. Niechętnie uwolnił z uścisku dłoń Sarali i odkaszlnął. - Mam nadzieję, że jesteś głodna, ponieważ kucharz hojnie zaopatrzył nasz koszyk piknikowy. Czując się znów jak chłopak na pierwszej w życiu schadzce, Charlemagne wziął leżący na koszu pled i rozpostarł go na trawie u podnóża drzewa. Bez względu na to, co wcześniej powiedział Sarali,

S R

zdawał sobie sprawę, że to, co teraz robi, wygląda jak zaloty. Już sam fakt, że to słowo w ogóle pojawiło się w jego głowie w odniesieniu do konkretnej kobiety, był zdumiewający, zresztą jak wszystko, co miało związek z Saralą.

Postanowił, że w tej sytuacji przestanie się czymkolwiek przejmować i po raz pierwszy spróbuje pozwolić sprawom toczyć się własnym torem. Żadnej strategii, planowania, z wyjątkiem tego, by jak najdłużej przebywać w jej towarzystwie. Trapiła go jedynie myśl, że dziewczyna może uważać, iż jego zachowanie jest kolejnym elementem gry. Przeniósł ciężki kosz na pled i wyciągnął do Sarali dłoń, by pomóc jej usiąść. Nie powinien odzywać się w ten sposób. Na szczęście nie wyglądała na urażoną jego słowami. Rozszyfrowanie charakteru tej dziewczyny nie należało do łatwych, ale sprawiało mu niewysłowioną przyjemność.

156

Sarala nie skorzystała z pomocy i zajęła miejsce na pledzie. - Ostatnim razem siedziałam na ziemi, ucząc się zaklinać kobrę powiedziała. Uśmiechnął się, jakoś niezaskoczony tym wyznaniem. - Mam nadzieję, że nie porównujesz mnie do węża. Dziewczyna uśmiechnęła się. - Nie, ale prowadzenie negocjacji ma wiele wspólnego z zaklinaniem. - Jak to? - W obu przypadkach chodzi o skierowanie uwagi na coś innego

S R

- odrzekła, jednocześnie zdejmując buty. - Udało mi się? Jeden po drugim brązowe pantofle upadły na pled obok niej. Przez krótką, cudowną chwilę Shay mógł podziwiać jej smukłe kostki. Czy na jednej zauważył wykonany henną tatuaż? - Jesteś bardzo śmiała - powiedział. - Nawet nie wiesz jak.

Pochyliła się w jego kierunku i pocałowała go w usta. Jakby przez jego ciało przebiegła błyskawica. Namiętnie oddał pocałunek. Powinien był wybrać na dzisiejszy piknik bardziej odludne miejsce. Powóz zasłaniał ich częściowo przed ciekawskimi oczami, ale to z pewnością nie wystarczyło. Zerwać z niej tę żałosną sukienkę. Zdjąć okropny kapelusz, uwalniając kaskadę kruczoczarnych loków. Już na samą myśl o tym czuł wręcz bolesne pożądanie.

157

Świadom, gdzie się znajdują i że lada chwila ktoś może przechodzić lub przejeżdżać, Shay niechętnie odsunął usta od warg Sarali. - Ktoś może nas zobaczyć... - szepnął. Obróciła głowę tak gwałtownie, że brzegiem czepka o mało nie złamała mu nosa. - Chciałam się tylko przekonać, czy trzeci pocałunek zrobi takie samo piorunujące wrażenie jak dwa poprzednie. Jego męska duma została mile połechtana. Uśmiechnął się. -I jak? - Miałam na myśli ciebie - padła szybka odpowiedź. Skrzywił się. - Bardzo zabawne.

S R

- Nie zrozum mnie źle. Całujesz całkiem dobrze, jednak broń często bywa obosieczna.

Charlemagne spojrzał jej w oczy.

- Uważasz, że pocałowałem cię, ponieważ chciałem wzmocnić swoją pozycję w negocjacjach? - Tak - rzekła krótko. - A dziś ty zrobiłaś to, bym przekonał się, że moja taktyka nie działa? - Żebyś wiedział, że cię rozszyfrowałam. - Spojrzała na niego niewinnie i spytała: - Zjemy coś? - Dwa i pół tysiąca funtów! - rzucił. Nikt nie będzie robił z niego głupca. Jeśli chciała negocjacji, będzie je miała.

158

- Jedwabie są warte znacznie więcej. Jeśli nie otworzysz kosza, ja to zrobię. - Mówiąc to, pochyliła się i uniosła wieko. Gdyby nie zarumienione policzki i lekkie drżenie rąk, pomyślałby, że ostatni pocałunek był dokładnie tym, o czym mówiła: lekcją, jakiej chciała mu udzielić. Lecz wtedy nie włożyłaby w niego tyle uczucia. Musiał jednak przyznać, że zaskoczyło go jej wyznanie o zaklinaniu kobry. Ciesz się chwilą, idioto! - skarcił się w myślach. - Szynka i borówki? - spytała, podając mu kanapkę. Biorąc pieczywo, przesunął czubkami palców po jej dłoni.

S R

- Podaj mi maderę. Naleję nam po kieliszku. - Bardzo chętnie. - Wyjęła z kosza butelkę i szkło. - Mogę cię o coś spytać?

- Nie musisz mieć mojego pozwolenia.

- Ilu swoich rywali w interesach zapraszałeś na piknik? Charlemagne roześmiał się, widząc w jej oczach figlarne iskierki.

- Żadnego. A jeśli spytasz, ilu pocałowałem, odpowiedź będzie brzmiała tak samo. Podał jej kieliszek rubinowoczerwonej madery. - A ilu z nich było kobietami? - Raz licytowałem liczące dwa tysiące lat popiersie Cezara, mając za przeciwniczkę lady Adulsen. - Kto wygrał? Charlemagne wykrzywił usta w uśmiechu.

159

- Kiedy zaproszę cię do Griffin House, będziesz mogła obejrzeć rzeźbę. Stoi w pokoju bilardowym. Sarala wypiła duży łyk trunku. - Skoro możesz pozwolić sobie na postawienie dzieła sztuki w takim miejscu, stać cię chyba na zapłacenie trzech i pół tysiąca funtów za jedwabie. - Móc sobie na coś pozwolić, a za to zapłacić to dwie różne rzeczy. - Rozumiem. Westchnęła i spojrzała na jezioro Serpentine.

S R

- Jesteś właścicielem popiersia Cezara. Masz jeszcze w domu inne, równie starożytne przedmioty?

To było coś więcej niż pytanie mające podtrzymać uprzejmą konwersację. W głosie Sarali wyczuł szczere zainteresowanie. Naprawdę pasjonowała ją starożytność. Kolejna niezwykła cecha jak na pannę z towarzystwa.

- Kolekcjonuję antyki, odkąd skończyłem szesnaście lat. Podczas podróży po świecie zebrałem ich tyle, że Zach śmieje się ze mnie, iż powinienem urządzić w swoim domu muzeum. - Czemu mieszkasz u brata? Charlemagne zawahał się. Pewne tajemnice nigdy nie wychodziły poza rodzinę Griffinów. - Melbourne i ja dużo razem pracujemy. Wydawało nam się, że to najlepsze rozwiązanie. Nie był to jedyny powód. Po śmierci swojej ukochanej żony Sebastian poprosił rodzeństwo, by z powrotem przeprowadziło się do

160

niego. Czasem Shay zastanawiał się, jak potoczyłoby się życie jego najstarszego brata, gdyby został sam, mając za jedyną towarzyszkę rozpaczającą trzylatkę. Między innymi dlatego pozostał u boku księcia, kiedy kilka lat później Zach i Eleanor zawarli związki małżeńskie i zamieszkali w swoich domach. - Przyznam - powiedziała Sarala, odrywając go od wspomnień o dniach pełnych smutku, jakie nastąpiły po śmierci Charlotte - że najbardziej interesuje mnie historia Anglii w powiązaniu z dziejami Imperium Rzymskiego. - Naprawdę czy jedynie próbujesz zrobić na mnie wrażenie? -

S R

spytał z uśmiechem, sięgając do kosza w poszukiwaniu brzoskwiń i winogron.

- Nie muszę. To ja mam jedwabie - odpowiedziała równie beztrosko.

- W takim razie, kiedy zjemy, zabiorę cię w pewne miejsce. - Dokąd?

- Do Old Tower. Powinnaś obejrzeć resztki murów obronnych otaczających kiedyś starożytne Londinium. - Bardzo bym chciała! - Z przyjemnością cię oprowadzę, Saralo. Musiał przyznać, że ta hinduska księżniczka z każdym dniem robiła na nim coraz większe wrażenie, co w równym stopniu podniecało go i niepokoiło.

161

Rozdział 9 Kiedy Malbourne wszedł do klubu, w którym umówił się z najmłodszym bratem, znalazł go siedzącego przy stoliku tuż obok frontowego okna. - Nie było bardziej zacisznego miejsca? - spytał, spoglądając na pełną salę i tłum przechodniów oraz powozów sunących ulicą. - Niestety, już pytałem - westchnął Zachary i skinął na kelnera, który natychmiast ruszył w ich kierunku. - Jestem pewien, że gdybyś

S R

ty poprosił, Martins natychmiast przesadziłby kogoś i znalazł dla nas lepszy stolik. Może lorda Tamidge'a i jego bratanków? Sebastian rzucił bratu ciężkie spojrzenie i usiadł. - Jeszcze padłby rażony apopleksją i musiałbym zapewnić tym młodzieńcom dożywotnią emeryturę. Wolę zostać tutaj. - Wasza Miłość, jesteśmy zaszczyceni twoją obecnością powiedział Martins, prawie klękając w uniżonym ukłonie. - Co mogę podać? - Butelkę najlepszego białego wina i pieczonego pstrąga. - Dla mnie kaczkę w pomarańczach. Kiedy kelner się oddalił, Melbourne ponownie spojrzał na brata - O czym chcesz ze mną porozmawiać? Zachary pochylił się w jego kierunku. - Najpierw obiecaj mi, że nie zabijesz posłańca przynoszącego wieści.

162

- Dobrze. Młodszy brat uniósł brwi. - Jesteś gotów darować mi życie, nie pytając, co to za wiadomość? Pojawił się drugi kelner, przynosząc butelkę. Sebastian skinął na brata, by ten zaaprobował trunek. Wiedział z doświadczenia, że najstarsze wina nie zawsze są najlepsze. Ponieważ Zachary po wzięciu do ust łyka nie zmienił się na twarzy, Sebastian pozwolił kelnerowi napełnić także swój kieliszek. - Po pierwsze - powiedział, upiwszy nieco trunku - nie mam

S R

zwyczaju publicznie pozbawiać życia członków najbliższej rodziny. Po drugie, ponieważ nie ma tu Shaya, a ty nalegałeś na spotkanie poza domem, rozumiem, że właśnie o nim chcesz rozmawiać. Po trzecie, rozumiem, że potrzebujesz czegoś, czego nie możesz zdobyć samodzielnie. Mów.

- Naprawdę mnie przerażasz. Nic dziwnego, że Nell uważa, iż potrafisz czytać w myślach.

- Owszem, ale nie robię tego często, bo to nieuprzejme uśmiechnął się lekko Sebastian. - Słucham cię uważnie. - Nie tyle chodzi o Shaya, ile o Carlisle'ów. To było do przewidzenia. - A konkretnie? - Zaprosiłem ich do twojej loży w teatrze Drury Lane na dzisiejszy wieczór. Melbourne musiał przyznać, że tego się nie spodziewał.

163

- Mimo że odmówiłem tobie i Eleanor, ponieważ razem z Shayem chcieliśmy w ciszy i spokoju obejrzeć przedstawienie? - Zgadza się. - Można wiedzieć, dlaczego to zrobiłeś? - Sam mówiłeś, że powinniśmy zawrzeć bliższą znajomość z rodziną lorda Hanovera. - Powiedziałem tylko, że nie zaszkodzi zebrać nieco informacji. Dla dobra swoich stosunków z resztą rodzeństwa chciał, by to było całkowicie jasne. - Pomyślałem, że nie ma lepszego sposobu niż zaproszenie ich

S R

do najlepszej loży w teatrze na premierę sezonu. Tak późno przyjechali do Londynu, że udało im się zdobyć ostatnie miejsca gdzieś w rogu, w ostatnich rzędach. - Skąd to wiesz?

- Spotkałem się dziś rano z Hanoverem. Wydzierżawi mi świetne pastwiska na wschód od Bath. - Narzekał na miejsca?

Pytanie brzmiało niewinnie, ale odpowiedź miała olbrzymie znaczenie. Mogła być na przykład dowodem wygórowanych ambicji. - Nic z tych rzeczy. Rozmawialiśmy o najważniejszych wydarzeniach sezonu. Był szczęśliwy, że w ogóle udało się mu kupić bilety. Najwyraźniej Burza to ulubiona sztuka jego córki. Shay też bardzo cenił tę sztukę. Sebastian zastanawiał się, czy jego brat wspomniał o tym córce Carlisle'a. Większość młodych dam szukających męża deklarowała, że uwielbiają Romea i Julię. W

164

następnej kolejności były Wieczór Trzech Króli i Wiele hałasu o nic. Nigdy nie słyszał, by któraś wymieniła Burzę. - Mam posłać powóz pod ich rezydencję? - Spotkają się z wami w holu. Zachary chciał powiedzieć coś jeszcze, ale w tym momencie kelnerzy przynieśli talerze. Najmłodszy z rodu Griffinów cierpiał na dziwną dolegliwość - był w stanie zjeść wszystko, bez uszczerbku na zdrowiu, ale posilając się, nie potrafił jednocześnie logicznie myśleć, a co dopiero prowadzić konwersacji. - Kiedy poinformuję Shaya, że będziemy mieli gości w loży,

S R

mam powiedzieć, że czyj to był pomysł? - spytał chwilę później Sebastian. - Nie chcę brać na siebie czyichkolwiek intryg. Zachary przełknął ogromny kawałek pieczonej kaczki. - Załóżmy, że sam tak zdecydowałeś, usłyszawszy o problemach Carlisle'ów z kupnem biletów.

- Rozumiem. Zrobiłem coś jeszcze, o czym chciałbyś mnie poinformować?

- Na razie nie, ale dam ci znać. - Bardzo ci dziękuję. Miałbym tylko jedną, małą sugestię. - Tak? - Zachary zastygł z widelcem w ustach. - Wolałbym, żebyś w przyszłości uprzedzał mnie, zanim coś zrobię. Tym razem kęs nie powędrował do żołądka tak gładko jak zwykle.

165

- O... Oczywiście, Seb. To się więcej nie powtórzy. Książę uśmiechnął się. - Miło mi to słyszeć. *** Sarala nuciła hinduską kołysankę, podczas gdy Jenny upinała jej włosy w wymyślną fryzurę. Gdyby prowadziła pamiętnik, dzisiejszy wpis byłby pełen podkreśleń i wykrzykników. Towarzystwo lorda Griffina miało wiele zalet. Na jego żądanie nie tylko pozwolono jej obejrzeć każdy fragment rzymskich umocnień, ale i przysłano przewodnika, który opowiedział wiele fascynujących historii o przeszłości Londynu.

S R

Cały dzień był po prostu wspaniały. Innymi słowy nie można by tego opisać. Nawet dziwny sposób prowadzenia handlowych negocjacji przez Shaya, przyprawiający ją o zmysłowy dreszcz, o gwałtowne bicie serca, przestał jej przeszkadzać. Po raz pierwszy od wyjazdu z Indii miała okazję rozmawiać o antykach, taktyce prowadzenia interesów i polityce z kimś innym niż jej ojciec. Nawet w Indiach nie bywało tak interesująco. Charlemagne w niczym nie przypominał mocno wiekowego, byłego gubernatora Indii, rozpamiętującego dni swej młodości, ani tym bardziej stacjonujących w Delhi oficerów traktujących wszystkich z wyższością, nie mówiąc o ambitnych młodych arystokratach szukających okazji do szybkiego zarobku. Zmarszczyła brwi, odrobinę niezadowolona z kierunku, w jakim podążyły jej myśli, ale po chwili wróciła do wspominania minionego dnia.

166

Shay potrafił irytować, ale jednocześnie budził zaufanie, był inteligentny i przystojny. Zauważyła też, że przestał traktować ją z pewną protekcjonalnością. Do tego posiadał umiejętność negocjacji i całował... Ach, jak sam diabeł! Gdyby tylko zechciał zaakceptować jej ofertę! Musiała przyznać, że nie naciskała na to tak bardzo, jak by mogła, ale jeśli zaakceptowałby jej warunki i transakcja doszłaby do skutku, znikłby jedyny pretekst, pod jakim mógł się z nią spotykać i pokazywać te wszystkie fascynujące rzeczy. Biorąc pod uwagę lojalność Sarali względem ojca i zamiłowanie do prowadzenia interesów, wybór mię-

S R

dzy możliwością spędzania czasu z Shayem a perspektywą napełnienia rodzinnej kasy okazał się zadziwiająco trudny. Sama nie wiedziała więc, czemu podśpiewuje z zadowolenia. Do tego dziś wieczorem obejrzy Burzę. Gdy ojciec powiedział, że będą siedzieć na gorszych miejscach, matka stwierdziła, że w takim razie w ogóle nie powinni iść, ponieważ nikt z wyjątkiem kupców i bankierów nie zauważy ich obecności. Co do Sarah, to mogłaby nawet stać w przejściu. Uwielbiała tę sztukę Szekspira, a dziś będzie miała okazję zobaczyć samego Edmunda Keana w roli Prospera. - Ma panienka dobry humor - zauważyła Jenny, kończąc upinać włosy Sarali. - Chyba tak. - Piknik z lordem Charlemagne'em musiał się udać. - O, tak. Potem pokazał mi Londyn.

167

- Czy suknia uchroniła panienkę przed jego pocałunkami? - Jenny! Pokojówka pochyliła głowę. - Przepraszam, ale lady Hanover kazała mi panienki pilnować. Panienka nie zna tak dobrze Londynu jak ja. Wychowałam się tutaj. Kawalerowie nie żenią się z damami, które pozwalają się całować. - Dlatego nikomu o tym nie powiemy. - Sarala zmusiła się do uśmiechu. - Poza tym ze strony lorda Shaya to tylko zagranie taktyczne mające pomóc mu w negocjacjach. - Ma dziwny sposób ich prowadzenia.

S R

- Ale bardzo nieskuteczny. Przekona się o tym, ale dopiero za jakiś czas. Swoją drogą całuje całkiem nieźle.

Pokojówka spłonęła rumieńcem i zgorszona wyszeptała: - Dobry Boże!

- Bóg nie ma tu nic do rzeczy - odpowiedziała Sarala rozbawiona jej reakcją. - Obiecaj mi, że nikomu nic nie powiesz, dobrze?

Drzwi otworzyły się tak gwałtownie, że zadrżały flakony perfum stojące na toaletce. - Mam wspaniałą wiadomość! - krzyknęła lady Hanower, wpadając do pokoju i wykonując wdzięczny piruet. - Co się stało? - Ojciec poinformował mnie właśnie, że odstąpił nasze miejsca w teatrze.

168

- Słucham?! - Sarala zerwała się na równe nogi, zrzucając na ziemię jeden z kolczyków. - To ma być wspaniała wiadomość?! Jak możesz tak mówić? Wiesz, jak bardzo pragnęłam obejrzeć tę sztukę! - Daj mi skończyć. Zrobił to, ponieważ książę Melbourne zaprosił nas do swojej loży. Sarala szeroko otworzyła oczy. - Do swojej loży? - Tak! Teraz rozumiesz moją radość. - Lady Hanover zatrzymała się w pół obrotu. - Mam nadzieję, że nie będzie mu towarzyszył jego brat. Nie wiem, jak dać mu do zrozumienia, żeby nazywał cię Sarą.

S R

- Zostałam przedstawiona lordowi Charlemagne'owi jako Sarala - wyjaśniła dziewczyna.

Dziwnym trafem zapomniała dodać, że sami zawarli ze sobą znajomość.

- Nie możesz iść w tej sukni. Sarala spojrzała w lustro. - Sama powiedziałaś, żebym ją włożyła.

Nie dość, że nie mogła ubrać się, jak chciała, to jeszcze okazało się, że to, co kazano jej włożyć, nagle przestało być odpowiednie. - Tak było, zanim dowiedziałam się, że będziemy siedzieć w najlepszej loży teatru Drury Lane. Przebierz się w tę jedwabną, lawendowo-białą, obszytą perełkami. - Nie ma jeszcze przyszytych koronek przy szyi. - Nie musi mieć. Będziesz w niej wyglądała ślicznie. Jenny, natychmiast ją przynieś! Pokojówka dygnęła i pobiegła w stronę garderoby.

169

- Poczekam, dopóki jej nie włożysz. Chcę się upewnić, że znów nie rozerwiesz spódnicy. Jenny wróciła. Sarala posłusznie podniosła ręce nad głowę i pozwoliła zdjąć z siebie żółtą sukienkę, a następnie nałożyć lawendową ze znacznie głębszym dekoltem. - Gdzie jest rubin, który miałaś wczoraj? Serce Sarali zamarło na moment, ale zaraz uświadomiła sobie, że pytanie matki jest całkowicie niewinne. - Przecież Griffinowie widzieli mnie wczoraj w tym naszyjniku. Shay gotów jeszcze pomyśleć, że się w nim zakochała. Wtedy

S R

będzie musiała sprzedać jedwab bela po beli, bo on nigdy nie zaakceptuje przyzwoitej ceny.

- Masz rację, kochanie. Załóż ten z perłą i pasujące kolczyki. Ledwo Jenny zdążyła zapiąć naszyjnik, lady Helen i przynagliła córkę, by ta natychmiast zeszła do jadalni na obiad. Ojciec pojawił się kilka chwil później. Gdy tylko usiadł, lokaje zaczęli podawać posiłek. - Po co ten pośpiech? - zdziwił się markiz, j - Sztuka zaczyna się za dwie godziny. - Mamy się spotkać z księciem w holu i chciałabym, żeby ludzie zdążyli zobaczyć, jak z nim rozmawiamy. - Czy będą także inni Griffinowie? - zapytała Sarala ojca. - Mam nadzieję, że nie średni syn - wtrąciła lady Hanover. Uwierzysz, że nie chce nazywać naszej córki Sarą, tylko uparcie zwraca się do niej... tym drugim imieniem? Sarala westchnęła.

170

- Przecież nazywałaś mnie tak przez dwadzieścia dwa lata! - Nie wiem, kto jeszcze będzie - wtrącił markiz, ignorując żonę. - Zachary powiedział, że Melbourne życzy sobie, byśmy do niego dołączyli. - Do niego - żona znów mu przerwała. - Dołączyli do niego. To oznacza, że będzie sam. Wspaniale! Z wrażenia brakuje mi tchu. - Może przyniosę sole trzeźwiące? - zaproponowała usłużnie córka, niepewna, czy jeśli wyjdzie z jadalni, będzie miała ochotę do niej wrócić. - Nonsens! Zjedz swoją dziczyznę. Musimy być w teatrze

S R

przynajmniej pół godziny, a najlepiej godzinę wcześniej. Sarala i jej ojciec wymienili znaczące spojrzenia. - Oczywiście, mamo - zgodziła się dziewczyna. Przynajmniej nie będzie już musiała wysłuchiwać narzekań na konieczność pójścia do teatru. Miała nadzieję, że Melbourne wypije kilka drinków na uspokojenie nerwów, zanim się z nimi spotka.

Swoją drogą, interesujące, dlaczego w ogóle ich zaprosił? Przecież spędzili w jego towarzystwie także poprzedni wieczór. Miał rodzinę, wielu przyjaciół i znajomych, i naprawdę nie musiał tak demonstracyjnie okazywać przychylności przybyszom z Indii przez dwa dni z rzędu. Chyba że matka miała rację i Sarala naprawdę zwróciła na siebie uwagę księcia. Absurdalność tej myśli sprawiła, że nawet nie poczuła dreszczu emocji. Mimo to instynkt podpowiadał jej, że dzieje się coś niezwykłego. Zaproszenie na lunch od lady Deverill,

171

propozycja Zacharego, a teraz kolejny wieczór z Melbourne'em. To wszystko było bardzo dziwne. Jedynym Griffinem, z którym miała powód się spotykać, był Shay, ale o tym jego rodzina nie miała pojęcia. Oby! Pozostało jej jedno: pojechać do teatru, cieszyć się sztuką i zwracać baczną uwagę na każde słowo księcia. Jej matka była gotowa uznać każdy gest z jego strony za deklarację małżeństwa, ale Sarala wiedziała, że jest to raczej niemożliwe. Obiecała sobie jako jedyna w rodzinie zachować zdrowy rozsądek. ***

S R

Sarala była przekonana, że przyjeżdżając wcześniej do teatru, będą błąkać się po foyer, udając, że nie są ignorowani przez przedstawicieli londyńskiej śmietanki towarzyskiej. Myliła się. Z miejsca otoczył ich barwny tłum w eleganckich kreacjach. Jedyną osobą, która nie przyjechała wcześniej, był Sebastian, książę Melbourne.

- Dobry wieczór, Hanover! - rozległ się tubalny głos i wysoki mężczyzna o szerokich ramionach i burzy siwych włosów, otaczających jego głowę niczym chmura, wyciągnął prawicę do markiza. - Wasza Miłość! Co za spotkanie! Pozwól sobie przedstawić moją żonę, lady Hanover, i córkę, lady Sarę. Książę Monmouth. Mężczyzna wykonał zamaszysty ukłon. - Mam nadzieję, drogie panie, że dzisiejsza sztuka się wam spodoba.

172

Sarala uśmiechnęła się uprzejmie. - Już nie mogę się jej doczekać - odpowiedziała. Okazało się, że książę Monmouth był tylko jednym z wielu, którzy podeszli, by się przywitać, wyrazić zainteresowanie zdrowiem członków rodziny Carlisle i spytać o wrażenia z pierwszych tygodni pobytu w Londynie. Najwyraźniej z nikomu nieznanych przybyszów z Indii stali się nagle towarzyską sensacją wieczoru. Nagle tłum przy drzwiach zagęścił się i Sarala ujrzała księcia Malbourne i Shaya wchodzących do teatru. Kiedy udało jej się oderwać wzrok od smukłej sylwetki młodszego z braci, rozejrzała się

S R

po foyer. Rozmowy nie przycichły, ale atmosfera uległa subtelnej zmianie. Wszyscy wiedzieli, kto właśnie przyjechał, i już zaczęli obserwować, z kim książę będzie rozmawiał, a kogo zamierza unikać. Gdyby nie sprzątnęła Shayowi sprzed nosa ładunku jedwabiów, walc na przyjęciu u Brinstonów byłby początkiem i końcem ich znajomości. Teraz, z bliżej nieznanej przyczyny, cały klan Griffinów okazywał zainteresowanie markizowi Hanoverowi i jego rodzinie. To nie mogło pozostać niezauważone w towarzystwie. - Hanover - powiedział książę, wyciągając dłoń na powitanie. Zachary powiedział, że zgodziłeś się do nas przyłączyć. - Wasza miłość, dziękuję za zaproszenie. Sara od wielu dni była przejęta perspektywą zobaczenia Burzy. Sarala poczuła na sobie chłodne i oceniające spojrzenie szarych oczu. - Naprawdę?

173

Skinęła głową. Bardziej wyczuła, niż zobaczyła, że Charlemagne stanął obok niej. Oblała ją fala gorąca. - Odkąd skończyłam osiem lat, chodziliśmy z ojcem na wszystkie przedstawienia w Delhi. Niestety, nie było ich zbyt wiele. - Przyjechaliśmy nieco spóźnieni - wtrącił Shay - więc lepiej chodźmy do naszej loży. Gdyby się na to nie zdecydowali, widownia chyba pozostałaby pusta, ponieważ nikt z tłumu nie ruszyłby się z miejsca, nie chcąc przegapić tego, co mogło wydarzyć się w foyer. Cherlemagne zaoferował jej ramię. Ponieważ i tak nie

S R

wiedziała, dokąd ma iść, z wdzięcznością położyła dłoń na rękawie jego wieczorowego żakietu. Chwilę później wyprzedzili całe towarzystwo.

- Dlaczego nie powiedziałaś mi, jak bardzo zależy ci na obejrzeniu Burzy? - spytał półgłosem.

- Nie wydawało mi się to konieczne - odpowiedziała, spoglądając na niego. - Czemu twój brat zaprosił nas do swojej loży? - Powinnaś jego spytać. - To nie była twoja sugestia? - Gdybym wiedział, że lubisz tę sztukę, zrobiłbym to, ale to od Melbourne'a usłyszałem, że jesteście zaproszeni. Sarala poczuła suchość w gardle. - To był jego pomysł? - Na to wygląda - Charlemagne się uśmiechnął. - Co do mnie, cieszę się z naszego ponownego spotkania.

174

- Gdyby zaproszenie wyszło od ciebie, pomyślałabym, że to kolejna próba przekupstwa mająca na celu uzyskanie niższej ceny za jedwabie. Ponieważ jednak nie maczałeś w tym palców, nie zamierzam zmieniać swojego stanowiska. Shay się roześmiał. - Gdybyś urodziła się mężczyzną, byłby z ciebie świetny polityk. Jak nikt potrafisz obrócić wszystko na swoją korzyść. - Gdybym była mężczyzną, nasze negocjacje dawno dobiegłyby końca. - Być może... Poprowadził ją korytarzem do zasłoniętych kotarą drzwi loży.

S R

Jedną ręką odsunął ciężki materiał, jednocześnie przyciągając Saralę do siebie. Znaleźli się w prawie zupełnym mroku. - Wyglądasz oszałamiająco - szepnął.

Przez chwilę patrzył na jej dekolt, potem przeniósł wzrok na twarz dziewczyny. Poczuła, że oblewa ją fala gorąca. - Nie pozwalasz sobie na zbyt wiele? - wyszeptała. - Nawet nie wiesz, jak bardzo staram się być powściągliwy odpowiedział cicho, dotykając wargami jej ucha. W tym momencie otworzył drzwi i odsunął się, by zrobić przejście dla swojego brata i rodziców Sarali. Malbourne wskazał jej rodzicom miejsca w pierwszym rzędzie, ale lord Howard pokręcił głową. - Niech młodzi siedzą z przodu. My przyśniemy sobie za wami, nie rzucając się w oczy. - Jak sobie życzycie.

175

Melbourne poprowadził Saralę ku środkowemu fotelowi. Sam zajął miejsce po jej prawej stronie, a Shay - po lewej. Świadoma spojrzeń rzucanych przez obecnych na widowni ludzi, dziewczyna była zdeterminowana, by nie popełnić żadnej niezręczności, która mogłaby stać się obiektem złośliwych komentarzy. Spojrzała na scenę, znajdującą się po jej lewej stronie. Wydawała się tak blisko, że wystarczyłoby wyciągnąć rękę, by dotknąć kurtyny. - Czy można wiedzieć, dlaczego tak wysoko ceni sobie pani Burzę? - usłyszała przytłumiony, spokojny głos Melbourne'a.

S R

Spojrzała na niego i uśmiechnęła się.

- W pewien sposób kojarzy mi się z mitami, które poznałam w Indiach. Opowiada o magii, dziwnych stworzeniach, niespodziewanych rozstrzygnięciach i prawdziwej miłości. Wydaje mi się dobrze znana i jednocześnie daleka, jeśli ma to jakiś sens. - Myślę, że tak. Więc w ten sposób widzi pani Londyn? Jako dobrze znane i jednocześnie odległe miejsce?

- Niestety, bardziej to drugie. To bardzo wymagające miasto. - Być może dla kogoś, kto się tu nie wychował. My nazywamy to tradycją. Pozwala nam robić rzeczy bez zastanawiania się nad ich głębszym sensem. Sarala przygładziła fałdy spódnicy. Czy książę właśnie udzielił jej nagany? Ton jego głosu był niezwykle uprzejmy, podobnie jak wypowiedziane słowa, ale nie miała pewności co do ich prawdziwego znaczenia. W każdym razie jedno było pewne - raczej nie zawróciła

176

mu w głowie. I dzięki Bogu! Poczuła ulgę, choć nadal nie uzyskała odpowiedzi, czemu w takim razie zaprosił ją i jej rodzinę do swojej loży. Nagle ogarnęło ją przerażenie. Uświadomiła sobie dobitniej niż przedtem, że jest obserwowana. Setki oczu obecnych na widowni ludzi oceniały każdy jej gest. To było przerażające. Jeszcze nigdy w życiu nie wydała się sobie tak bezbronna. Z całkowitej anonimowości trafiła na sam szczyt. Jeśli zachowa się nieodpowiednio, powie coś nie tak, uśmiechnie zbyt dumnie lub frywolnie w obecności księcia, może zrujnować reputację swoją i całej rodziny. Melbourne musiał

S R

sobie z tego zdawać sprawę i w dyskretny sposób dał jej to do zrozumienia. Matka chciała, by Sarala stała się popularna w towarzystwie. Czy zdawała sobie sprawę z ewentualnych konsekwencji? Na pewno nie. Widziała tylko zalety całej sytuacji, nie rozumiała, jak bolesny może być upadek córki. Sarala była świadoma własnej niedoskonałości i wiedziała, gdzie trafiła. Znalazła się wśród najwyższych sfer i poczuła, że ma lęk wysokości. Ogarnęły ją dreszcze. Wyciągnęła dłoń i dotknęła ramienia Shaya. Natychmiast odwrócił się w jej kierunku. - Mam nadzieję, że spodoba ci się Kean w roli Prospera. Nie bez powodu jest tak cenionym aktorem. Spróbowała się do niego uśmiechnąć, ale z trudem chwytała oddech i na jej twarzy pojawił się dziwny grymas. -Ja... Spojrzał na nią zaniepokojony.

177

- Co się stało? Nie była w stanie wykrztusić słowa. - Nieważne. - Wstał i wyciągnął do niej rękę. - Lady Sarala musi napić się wody - rzucił w przestrzeń. - Zaraz wracamy. Wyprowadził ją z loży, podtrzymując tak, by wyglądało to jak uprzejmy, towarzyski gest. Kiedy znaleźli się na korytarzu, Sarala z westchnieniem ulgi oparła się o ścianę i zamknęła oczy. Gdy je otworzyła, Shaya nie było w pobliżu. Pięknie! Pewnie wrócił na widownię, by nie przegapić początku sztuki. - Proszę! - Pojawił się przed nią jak duch, wkładając w jej dłoń

S R

szklankę. - To woda. Przyniosłem też whisky, gdybyś miała ochotę. - Woda wystarczy - odpowiedziała z wdzięcznością i wzięła duży łyk.

- Nie za szybko, bo się utopisz - uśmiechnął się i wyjął jej szklankę z ręki. - Ja już tonę.

Znów mogła swobodnie oddychać, choć jej serce biło tak gwałtownie, jakby chciało wyskoczyć z piersi. - Co się stało? - zapytał, ponownie podając jej wodę. - Tylko małymi łykami! Posłusznie upiła odrobinę. - Sama nie wiem. Nagle uświadomiłam sobie, że połowa Londynu nie spuszcza ze mnie oka, czekając, aż zrobię coś nieangielskiego. - Melbourne ci to powiedział? - zapytał bardzo poważnie.

178

- Na Boga, nie! Nie musiał. Mam oczy i uszy. - Biorąc pod uwagę, że jesteś Angielką, nie wiem, dlaczego miałabyś zachowywać się nieodpowiednio. - Mogłam zdjąć buty lub wspomnieć coś o zaklinaniu węży. Spojrzała na niego z podziwem zmieszanym ze zdziwieniem. - Jak ty to robisz? Jesteś taki spokojny, wiedząc, że wszyscy obserwują każdy twój gest. Wzruszył ramionami. - Przede wszystkim patrzą na Melbourne'a. Poza tym znam sposób, by się uspokoić. Wystarczy myśleć o czymś innym. - Na przykład o czym?

S R

- O naszych negocjacjach - powiedział cicho. Spojrzała na jego usta.

- Świetny pomysł!... Ceny, liczby... - Uśmiechnęła się. - Jakość towarów... - Strategia działania...

Pochylił się i pocałował ją. Najpierw delikatnie, potem zachłannie i namiętnie. Jej serce nadal biło szybko, ale już nie ze strachu. Opuściła rękę, pozwalając, by szklanka wyślizgnęła się spomiędzy palców i upadła na wyłożoną grubym dywanem podłogę. Oparła się plecami o ścianę i objęła Shaya. Czuła jego podniecenie, wiedziała, że pragnie jej tak samo, jak ona jego. - Uwielbiam z tobą negocjować - wyszeptał między jednym a drugim pocałunkiem.

179

- Jestem wymagającym rywalem - odpowiedziała, szukając jego ust. - Pamiętaj o tym - odpowiedział miękko i wyprostował się. Jak mogłaby nie pamiętać? Jeszcze chwila, a zgodziłaby się na wszystko. Nie mogła zapomnieć, że to był element jego strategii. - Przynajmniej przez chwilę udało mi się nie myśleć o strachu odezwała się lekko drżącym głosem. - Co teraz? - Myśl o dwóch tysiącach ośmiuset funtach - zaproponował - i postaraj się zaakceptować tę rozsądną ofertę. - Nie nazwałabym jej w ten sposób.

S R

Koniuszki jego warg powędrowały w górę. - Możemy wrócić na widownię?

Nie była gotowa, ale nie dlatego, że znów poczuła ogarniająca ją panikę. W jej głowie wirowały złote monety, wspomnienia o pocałunkach i bele jedwabiu. Shayowi skutecznie udało się skłonić ją do myślenia o czym innym. Uśmiechnęła się. - Prowadź, Prospero!

Kiedy uniósł kotarę, odsłaniając drzwi prowadzące do loży, jeszcze raz zbliżył usta do jej ucha. - Dziękuję, że obsadziłaś mnie w roli bohatera - szepnął i poprowadził ją w kierunku fotela. Bohatera? Nie była do końca pewna, jaką rolę powinien zagrać, ale nigdy jeszcze negocjacje handlowe nie sprawiały jej takiej przyjemności.

180

Rozdział 10 Charlemagne schodził po schodach zwabiony zapachem świeżego pieczywa. Stanton zdążył go uprzedzić, że Sebastian jeszcze jest w domu. Obrady Parlamentu rozpoczynały się dopiero po południu i brat najwyraźniej postanowił skorzystać z okazji i pospać nieco dłużej, tym bardziej że później czekało go jeszcze kilka ważnych spotkań. - Dzień dobry! - powiedział Shay, zmierzając w kierunku stołu, na którym stały przygotowane przez kucharza potrawy.

S R

- Witaj - odpowiedział książę. - Widziałeś Peep? - Słyszałem, jak śpiewa w swoim pokoju, co oznacza, że wstała. - Wczoraj wieczorem oznajmiła mi, że kiedy osiągnie odpowiedni wiek, zamierza zostać aktorką. Charlemagne się uśmiechnął.

- W zeszłym tygodniu pragnęła być piratem. Na twoim miejscu bym się nie przejmował. - Muszę. - Postaraj się myśleć bardziej jak Prospero. Shay odkaszlnął i zacytował: Aktorzy Byli duchami, zgodnie z zapowiedzią, I rozpłynęli się w zwiewnym powietrzu. A jak ulotna materia tych wizji, Jak nasze bezcielesne widowisko,

181

Tak i pałace świetne, wieże w chmurach, Wzniosłe świątynie, ba, cały ten glob Ze wszystkim, co ma na swojej powierzchni, Kiedyś rozwieje się, nie zostawiając Strzępu mgły nawet. Jesteśmy surowcem, Z którego sny się wyrabia, a życie To chwila jawy między dwoma snami*. Książę spojrzał na brata. - Chciałeś mi poprawić humor? W takim razie co zrobiłbyś, by mi go popsuć?

S R

Śmiejąc się, Shay zajął miejsce naprzeciw Sebastiana. - To bardzo dobra sztuka. Szczerze mówiąc, przypominasz mi Prospera. Wykorzystując magię, sprawiasz, że sprawy toczą się tak, jak według ciebie powinny.

- To miała być tajemnica. - Melbourne wziął do ręki poranne wydanie „The Times" i podał bratu. - Czytałeś? - Co? - Shay ugryzł kawałek tostu, spojrzał na pierwszą stronę i o mały włos się nie zakrztusił. - Rozumiem, że nic nie wiesz - powiedział książę. - Niby skąd? Charlemagne przeczytał nagłówek i początek artykułu, wciąż mając nadzieję, że doszło do jakiejś pomyłki. *Monolog Prospera z Burzy Williama Szekspira w tłumaczeniu Stanisława Barańczaka.

182

Tajemnicze zaginięcie wilka morskiego. Peter Blink, kapitan „ Waywart"zniknął bez śladu. - Boże drogi! Czy to nie od niego kupiłeś jedwabie? Kupiłby, gdyby Sarala go nie przechytrzyła. Ale to była tajemnica. Większość, w tym Melbourne, myślała, że jest właścicielem cennego ładunku. Nagły strach zmroził jego serce. Jednak zaginięcie kapitana nie musiało być powiązane ze sprawą jedwabiu. Niepokój Shaya mógł być zupełnie nieuzasadniony. - Tak, od niego - odpowiedział spokojnie, kiedy zorientował się, że Melbourne wciąż na niego patrzy.

S R

- Może się upił i gdzieś leży? W końcu to marynarz, a takie rzeczy często się im zdarzają - wyraził przypuszczenie książę. - Prawdopodobnie masz rację - zgodził się Charlemagne, ponownie rzucając okiem na artykuł. - Podali, kto zgłosił zaginięcie? - Jego pierwszy oficer. W poniedziałek mieli wyruszyć w rejs na Morze Śródziemne, ale Blink nie pojawił się w porcie. Shay znów się zaniepokoił. To było niepodobne do kapitana. Lubił korzystać z okazji, ale miał także poczucie obowiązku. - Zastanawiam się... - powiedział powoli. - Nad czym? - To dziwne, ale być może ma to jakiś związek z próbą włamania do mojego domu... Odnoszę wrażenie... - Dzień dobry, ojcze! - Do pokoju wbiegła Penelope. - Dzień dobry, wujku Shay! Jakie odnosisz wrażenie?

183

Charlemagne przybrał beztroską minę i pochylił się, by pocałować bratanicę w policzek. - Ze mogę się przeziębić, ponieważ wczoraj przemokłem do suchej nitki. - To okropne! Czy dzisiaj znów będzie padać? - Raczej tak. Dlaczego pytasz? Nałożyła na talerz ogromną kiść winogron i usiadła obok ojca. - Ponieważ chcę ci dać kolejną szansę zabrania mnie do muzeum - powiedziała do Shaya. - Amelia Harper twierdzi, że jedna z mumii na nią spojrzała. Uważam, że mówi głupoty, ale potrzebuję dowodu.

S R

On także pragnął przeprowadzić śledztwo. Przede wszystkim, by się upewnić, że nic niepokojącego nie zdarzyło się w najbliższym otoczeniu Sarali. Co prawda nie musiało być związku między zniknięciem kapitana a atakiem na dom jego domniemanego kontrahenta, ale Charlemagne nauczył się nie lekceważyć nawet tak z pozoru nieistotnych przesłanek. Jedwabie miały należeć do niego i jeśli wydarzenia ostatnich dni w jakikolwiek sposób łączyły się ze sobą, on musiał o tym wiedzieć. - Możemy pojechać po południu? - spytał bratanicę. - Oczywiście. Skończył jeść tost i wstał od stołu. - Wybaczcie mi, ale muszę załatwić coś pilnego. - Zaczekaj - powiedział książę i zwrócił się do córki: - Nie pozwól Stantonowi zabrać mojego talerza.

184

- Będę go pilnować jak skarbu - oznajmiła. Obaj mężczyźni wyszli do drugiego pokoju. - O co chodzi? - zapytał Shay. - Masz przeczucie, że zniknięcie Blinka może być związane z jedwabiami, prawda? - Nie jestem pewien, ale cala sprawa bardzo mi się nie podoba. Tym bardziej że mogła być w nią zamieszana pewna zielonooka księżniczka z Indii. - Powinieneś je jak najszybciej sprzedać. Najpierw musiałby je kupić.

S R

- Nikomu jeszcze nie udało się mnie zastraszyć - powiedział do brata. - Na razie cała sprawa wygląda na czysty zbieg okoliczności. - Nie podoba mi się to.

- Mnie także, Sebastianie.

Przede wszystkim chciał mieć pewność, że nic nie grozi Sarali. - Dam ci znać. Nie przejmuj się. Prawdopodobnie nie ma powodu do niepokoju. Książę pokiwał głową. - To „prawdopodobnie" niepokoi mnie najbardziej. Shay osiodłał Jaunty'ego i pojechał do domu Carlisle'ów. Mógłby wysłać Sarali liścik, co odniosłoby ten sam skutek, a na pewno mniej ją zaniepokoiło, ale chciał ją zobaczyć. W tej chwili mógł się do tego przyznać z czystym sumieniem. Kiedy jednak dotarł na miejsce, kamerdyner nie wpuścił go.

185

- Proszę wybaczyć, milordzie - oświadczył sztywno - ale nikogo nie ma. - Gdzie w takim razie znajdę lady Saralę? - Lady Sara pojechała na śniadanie z matką i kilkoma innymi damami. Shay poczuł głębokie rozczarowanie. Co prawda to spotkanie nie było zaplanowane, ale bardzo na nie liczył. Odkaszlnął i spytał: - Mógłbyś mi w takim razie odpowiedzieć na jedno pytanie? - Postaram się, proszę pana. - Czy w ciągu ostatnich kilku dni nie wydarzyło się nic dziwnego? - To znaczy?

S R

- Ktoś nie wybił szyby, w pobliżu domu nie kręcili się obcy? - Nic mi o tym nie wiadomo. Charlemagne pokiwał głową i odsunął się od drzwi.

- To dobrze. Ostatnio mamy plagę włamań. Chciałem być pewien, że państwo Carlisle są bezpieczni.

- Niech tylko ktoś spróbuje tu wejść - uśmiechnął się krzywo kamerdyner - pokażę mu, gdzie raki zimują. - Cieszę się, że to słyszę. Dziękuję. Poczuł się spokojniejszy. Wracając do domu, zastanawiał się nawet, czy jego niepokój był uzasadniony. Może Blik rzeczywiście po prostu się upił? Charlemagne doszedł do wniosku, że zareagował zbyt histerycznie.

186

Gdy przyjechał do Griffin House, Sebastian udał się już na obrady Parlamentu. Pierwszą osobą, którą zobaczył, była Peep czekająca na niego u podnóża schodów. - Mam zamiar zrobić kilka rysunków - oznajmiła. - Ciocia Caroline pożyczyła mi swój szkicownik. - Bardzo dobry pomysł - odpowiedział, wychodząc z nią na zewnątrz, podczas gdy Tollins przyprowadzał powóz. - Będziesz mogła udokumentować wygląd tej podejrzanej mumii. - Właśnie. Amelia Harper ma pstro w głowie i udowodnię to. Mumie nie mogą się poruszać.

S R

W British Museum Peep pobiegła prosto do sal poświęconych starożytnemu Egiptowi. Charlemagne powoli szedł za nią, podziwiając przy okazji kilka nowych eksponatów. - Wujku, pożycz mi swoją laskę. Wyciągnął ją ku siostrzenicy, ale zawahał się. - Mogę wiedzieć po co?

- Chciałabym szturchnąć tę mumię. Charlemagne z trudem powstrzymał się od śmiechu. - Nie wydaje mi się, żeby to był najlepszy pomysł. Jeśli to wystarczy, mogę dać ci osobiste zapewnienie, że ten nieszczęśnik od dawna jest martwy. - Wiem - powiedziała, niecierpliwie okrążając otwarty sarkofag. - Chciałam tylko sprawdzić, czy jego głowa się porusza. W tym momencie do sali wszedł jeden z pracowników muzeum.

187

- Może porozmawiamy z kimś, kto zna się na mumiach? zaproponował Shay. Chciał podejść do mężczyzny, ale bratanica zatrzymała go. - Sama go zapytam. To moje śledztwo, wujku. Ty poczekaj tutaj. - Oczywiście, moja droga. Perspektywa udzielenia wyjaśnień przedstawicielce rodu Griffinów - nawet siedmioletniej - zrobiła wielkie wrażenie na pracowniku. Już po chwili oboje byli zagłębieni w rozmowie. Charlemagne uśmiechnął się i podszedł do tabliczki umieszczonej pod

S R

jednym z eksponatów po drugiej stronie sali. Była to część naściennego malowidła zdjęta z wnętrza grobowca. Griffin przez dłuższą chwilę przyglądał się kolumnom hieroglifów. - Niezwykłe... - szepnął do siebie, podchodząc bliżej. W jednym z pokoi Griffin House znajdował się podobny, choć znacznie mniejszy fragment, jednak ten z muzeum zachwycał świeżością barw.

Kątem oka zauważył jakiś cień, który przesunął się za nim i ukrył za posągiem Amenhotepa. Shay odwrócił się i zobaczył Peep pochylającą się nad sarkofagiem, podczas gdy przewodnik pokazywał jej coś w środku. Sala była prawie pusta, kilka osób kręciło się przy wejściu. Charlemagne poczuł jednak, że dzieje się coś niepokojącego. Oczywiście, w żadnym wypadku nie zamierzał zostawiać bratanicy samej i rozpoczynać kolejnej gonitwy za cieniem, ani tym bardziej ciągnąć jej za sobą, podążając śladem domniemanego intruza. Wziął

188

głęboki wdech, sprawdził, czy rękojeść laski jest odkręcona, i ruszył prosto w kierunku posągu. Nikogo nie znalazł. Powoli okrążył rzeźbę, żeby ostatecznie się upewnić. Żadna z tuzina osób znajdujących się w sali nie wyglądała na taką, która przed chwilą ukrywałaby się za Amenhotepem. - Do diabła! - zaklął. - Chyba tracę rozum. Odwrócił się i wtedy go zobaczył. Mężczyzna stał w drugim końcu sali, przy wyjściu na korytarz i obserwował go. Był średniego wzrostu, szczupły, o długich, czarnych włosach, zaplecionych w warkocz przerzucony do przodu przez ramię. Choć miał na sobie luźną koszulę i spodnie, wyglądał na

S R

kogoś, kto potrafi walczyć. Po kolorze jego skóry Charlemagne zorientował się, że najprawdopodobniej ma do czynienia z Chińczykiem. Przez dłuższą chwilę mężczyźni mierzyli się wzrokiem, a potem przybysz ukłonił się i błyskawicznie zniknął za drzwiami. Pierwszą myślą Shaya było, żeby ruszyć jego śladem. W następnym momencie uświadomił sobie, że mogła być to próba zwabienia go w pułapkę lub rozdzielenia z bratanicą. Nie tylko nie powinien biec za Chińczykiem, ale jak najszybciej musiał wyprowadzić Penelope z muzeum, zanim stanie się coś złego. - Peep! - zawołał, wyjmując z kieszonki kamizelki zegarek i machając nim znacząco. Dziewczynka siedziała teraz na ustawionej pod ścianą ławce. - Jeszcze niczego nie narysowałam! - odpowiedziała. Podszedł do niej. - Czy dowiedziałaś się już wszystkiego na temat mumii?

189

- Tak, ale potrzebne mi są rysunki, żeby pokazać je Amelii Harper. - To nie byłoby zbyt dyplomatyczne - powiedział, składając szkicownik i biorąc ją za rękę. - Pozwól, że coś ci zaproponuję. Mam pięknie ilustrowaną książkę o mumiach. Możesz ją wziąć, jeśli chcesz. - Będę mogła wyciąć kilka obrazków? Zaciskając zęby, kiwnął głową. - Oczywiście. Wszystko dla dobra sprawy. Był gotów zgodzić się na każdą prośbę, byle wyprowadzić ją z

S R

tego miejsca.

Wracając do Griffin House, zastanawiał się nad możliwymi scenariuszami rozwoju wydarzeń. Jeśli zniknięcie Blinka miało związek z pojawieniem się chińskiego wojownika, powód mógł być tylko jeden - jedwabie. Mężczyzna śledził go i chciał, by Shay o tym wiedział. Ktoś myślał, że tkaniny należą teraz do niego. To dobrze, ponieważ oznaczało to,że Sarala jest bezpieczna, przynajmniej chwilowo. Najwyraźniej nie on jeden był przekonany, że kobiety nie potrafią prowadzić interesów. Jednego był pewien: kiedy następnym razem zobaczy tego człowieka, ruszy jego śladem. *** - Wyglądasz, jakby ciągnięto cię za mułem - powiedział Sebastian następnego dnia rano na widok brata wychodzącego z biblioteki.

190

- Przeprowadzałem małe śledztwo - westchnął Shay. - Która godzina? - Wpół do pierwszej - odpowiedział książę bez wyjmowania zegarka. - Piątek, w razie gdybyś stracił poczucie czasu. Charlemagne czuł się, jakby naprawdę tak było. Po powrocie z muzeum wczoraj po południu zajął się szukaniem osób, które kiedykolwiek robiły interesy z Blinkiem. Potem przeczytał wszystko, co znajdowało się w domu na temat Chin, i uruchomił znajomości w sferach rządowych, by dowiedzieć się, jacy zagraniczni dyplomaci znajdują się w tej chwili w Londynie. Wszystko po to, by się przeko-

S R

nać, czy jego podejrzenia są prawdziwe.

- Przykro mi, że nie mogłem ci wczoraj pomóc - powiedział Melbourne, idąc z bratem w kierunku schodów. - Dowiedziałeś się czegoś o zaginionym kapitanie?

- Niewiele - Shay przystanął. - Muszę się jeszcze z kimś spotkać.

Zbyt długo już nie widział Sarali. Powinna wiedzieć, że dzieje się coś dziwnego. Trudno było mu przyznać przed samym sobą, że zwyczajnie tęskni za jej widokiem. - Z kimś szczególnym? -Nie. - Zalecasz się do niej, prawda? Shay niemal upadł, całkowicie zaskoczony tym pytaniem. - Do kogo?! - zdołał tylko wykrztusić. - Nie zaprzeczaj. Myślałeś, że nie zauważyliśmy? Po co w takim razie staraliśmy się zawrzeć bliższą znajomość z jej rodziną?

191

- Co takiego? Nagle wszystko nabrało sensu. Jak mógł być takim idiotą?! - Ona... Ja... Ona nie... - Wziął głęboki wdech, starając się uporządkować myśli i wyjaśnić wszystko, nie wychodząc na kompletnego głupca. - Sarala... kupiła jedwabie od Blinka przede mną. Cały czas staram się je od niej odkupić. Melbourne kilka razy otworzył i zamknął usta. Charlemagne zdał sobie sprawę, że po raz pierwszy w życiu widzi swojego brata naprawdę zaskoczonego. - Robisz z nią interesy... - podsumował Sebastian.

S R

- Staram się. Jest świetną negocjatorką. Książę potrząsnął głową.

- To nie ma sensu. Byłem otwarty, starałem się nie wtrącać, a ty...

- Chwileczkę... W co starałeś się nie wtrącać? O co tu... Przerwał mu donośny dźwięk tłuczonego szkła dobiegający z błękitnego salonu.

Bracia rzucili się w kierunku pokoju. Po drodze Charlemagne chwycił jeden ze starych mieczy wiszących na ścianie. Sebastian otworzył drzwi. Nic. A jednak... Shay zauważył to chwilę później. Niewielkie zawiniątko leżące przy nodze krzesła. - Spójrz! - powiedział do brata, który zdążył zawołać Toma i kazać mu stanąć z odbezpieczoną strzelbą przed głównymi drzwiami.

192

- Co to? Charlemagne podał mu znalezisko. - Kamień. Owinięty w... jedwab najwyższej jakości. Poczuł, że niepokój, który pojawił się, gdy wczoraj przeczytał gazetę, zmienił się w przerażenie. - Muszę jechać! - Dokąd?! - Do Sarali. - Nie puszczę cię samego. - Dam sobie radę. Muszę kupić od niej jedwabie, zanim ktoś się zorientuje, że ich nie mam.

S R

- Skoro to tylko interesy, to czemu...

Shay wybiegł z pokoju, nie pozwalając mu dokończyć. Szczerze mówiąc, sam do końca nie znał odpowiedzi na to pytanie. Czemu naraża życie dla czegoś, co nawet nie należy do niego? Oczywiście znał odpowiedź. Sarala stała się kimś więcej niż tylko rywalką w interesach. Nie był pewien kim, ale nie zamierzał narażać jej na niebezpieczeństwo. Kamień był wiadomością, na którą należało odpowiedzieć, ale zanim do tego dojdzie, musiał odzyskać jedwabie i być jedyną osobą, z którą tajemniczy Chińczycy będą mieli do czynienia. Jeśli trzeba, zamieszka w Gaston House, dopóki sprawy się nie wyjaśnią. Jego umysł pracował gorączkowo. Stajenny przyprowadził Jaunty'ego i Shay wskoczył na siodło.

193

Przejeżdżając obok wejścia, dostrzegł stojącego na progu Sebastiana, ale nie zatrzymał się. Nie mógł zmarnować ani chwili. Ulice Mayfair wypełniał tłum przechodniów i powozów. Charlemagne zaklął i zawrócił kasztana, skręcając w boczną aleję. Nieoczekiwanie znów ujrzał przed sobą znajomą złowrogą postać. Zatrzymał konia. Tym razem Chińczyk dzierżył w dłoni długi, zakrzywiony i, sądząc z wyglądu, bardzo ostry miecz. Charlemagne zeskoczył z siodła, jednocześnie wyciągając z kieszeni pistolet i odwodząc kurek.

S R

- Nie wątpię, że potrafisz biegle władać tą bronią - powiedział zimno, podchodząc do najbliższej ściany, by nikt nie mógł zajść go od tyłu - ale weź pod uwagę, że strzelam szybko i celnie. - W takim razie porozmawiajmy - odparł Chińczyk bezbłędną, choć naznaczoną obcym akcentem angielszczyzną. - To nie ciebie widziałem wczoraj w muzeum. - Jego. - Mężczyzna wskazał na dach budynku po drugiej stronie ulicy. Shay uniósł głowę i dostrzegł - kucającego w cieniu komina człowieka również uzbrojonego w miecz. Pięknie! Przeciwnicy mieli przewagę liczebną, ale ich obecność tutaj oznaczała, że Sarali nie groziło niebezpieczeństwo. - Rozumiem, że stoicie za zniknięciem kapitana Blinka? Który z was śledził mnie dwie noce temu? - Wszyscy. Zza rogu ulicy wyłonił się trzeci Chińczyk.

194

- Mogę spytać dlaczego? Charlemagne zdawał sobie sprawę, że wybuchowy temperament jest jedną z jego głównych wad. Od jakiegoś czasu pracował nad swoim charakterem, ale zdarzały się sytuacje, kiedy wypadałoby zapomnieć o dobrych manierach i porządnie kogoś obić. Czuł, że w tej chwili coraz bardziej ma na to ochotę. - Ukradłeś nam coś. - Niczego nie ukradłem. - Cesarz Jiaqing uważa inaczej. Jego Wysokość żąda zwrotu

S R

swojej własności i pomszczenia zniewagi. - Co ma do tego Blink?

- Ukradł własność cesarza, a ty ją kupiłeś. Obraziłeś Syna Niebios.

- Mówisz o jedwabiach! Szermierz skinął głową. - Zostały utkane na uroczystość urodzin Jego Wysokości. Muszą wrócić do Chin. Zawieziesz je tam i poddasz się woli naszego władcy. Tak samo ma zrobić twój kapitan. - Blink nie jest moim kapitanem! - warknął Charlemagne. Chińczycy ruszyli w jego stronę. Uniósł pistolet i wycelował w pierwszego z nich. - Jeśli chcecie odzyskać jedwabie, załatwmy sprawę po dżentelmeńsku. Spotkam się z wami jutro w muzeum, w tym samym miejscu, co wczoraj.

195

Nie był to do końca przemyślany plan, ale przynajmniej pozwalał zyskać jeden dzień. Mężczyzna wykonał mieczem widowiskową paradę. - Tylko nie okaż się tchórzem, jak twój kapitan. Jeśli spróbujesz ucieczki, znajdziemy cię tak jak jego. - Nie martw się o moją odwagę - powiedział zimno Charlemagne. - Będę jutro w muzeum. A wy? Miał ochotę roztrzaskać głowę swojemu rozmówcy. On powinien zginąć jako pierwszy. Potem ten na dachu. Oznaczało to konieczność strzału na znaczną odległość, ale Griffin był pewien, że trafi. Chińczyk skinął głową.

S R

- Stawimy się - odpowiedział, a potem dodał coś po chińsku i cała trójka jakby rozpłynęła się w powietrzu.

Shay wziął głęboki wdech, zabezpieczył broń i schował ją do kieszeni. Jaunty stojący po drugiej stronie ulicy niespokojnie przestępował z nogi na nogę. Minęło kilka chwil, zanim Griffin uspokoił go na tyle, że mógł wskoczyć na siodło. Teraz musiał jak najszybciej odszukać Saralę.

196

Rozdział 11 - Czy to ty zaprosiłaś te wszystkie damy? - spytała szeptem swoją bratową lady Deverill. Caroline Griffin potrząsnęła głową. - Nie znam nawet połowy z nich. Sarala stała kilka kroków za nimi. Uśmiechała się uprzejmie, a dłonie splotła za plecami, by nikt nie mógł zobaczyć, jak bardzo się trzęsą. Najwyraźniej lunch dla „najbliższych przyjaciółek", na który zaprosiła ją Eleanor, rozrósł się do pokaźnych rozmiarów.

S R

Dziewczyna wzięła głęboki wdech i zrobiła krok do przodu. - Czy mogę w czymś pomóc? - spytała. Obie kobiety odwróciły się w jej stronę.

- Nie, moja droga - uśmiechnęła się Eleanor. - Nieoczekiwani goście są tu zawsze mile widziani.

Sarala doszła do wniosku, że siostra Shaya ma na myśli rezydencję Deverillów, w tej chwili pełną kobiet rozmawiających i pogryzających ciasteczka, podczas gdy lokaje ustawiali w ogrodzie kolejne stoły i krzesła. Obydwie gospodynie mogły twierdzić, że nie mają pojęcia, czemu połowa młodych dam z londyńskiej śmietanki towarzyskiej przybyła tu niezapowiedziana i bez zaproszenia, ale obserwująca wszystko Sarala szybko zorientowała się,w czym rzecz. Rozmawiające w niewielkich grupkach kobiety rzucały od czasu do czasu ukradkowe spojrzenia właśnie w jej stronę. Nieoczekiwanie stała się towarzyską sensacją. Griffinowie poświęcili wiele uwagi jej

197

rodzinie, zaprosili ją do swojego stolika, nie mówiąc o loży w teatrze. Nic dziwnego, że wszyscy chcieli wiedzieć dlaczego. Szczerze mówiąc, sama Sarala także była tego ciekawa, ale ponieważ Eleanor i Caroline były jedynymi osobami, jakie znała w całym towarzystwie, stwierdziła, że nie jest to najlepsza pora do zadawania takich pytań. Zresztą i tak w panującym hałasie mogłaby nie usłyszeć odpowiedzi. Chwilę później Caroline przerwała rozmowę ze szwagierką i podeszła do Sarali, ujmując ją pod rękę. - Co pani myśli o Londynie? - spytała, kierując się w stronę ogrodu. - Kiedy przyjechałam tu po raz pierwszy, miasto mnie

S R

oszołomiło. Tu jest zupełnie inaczej niż w Witfeld House w Shropshire.

- I inaczej niż w Delhi - odpowiedziała Sarala - ale zaczyna mi się podobać.

- Cieszę się - powiedziała Caroline z ciepłym uśmiechem. - Jest pani portrecistką, prawda? - Sarala wiedziała z doświadczenia, że skierowanie konwersacji na osobę rozmówcy jest najlepszym sposobem uzyskania informacji. - Tak. Maluje pani? - Próbowałam, kiedy byłam mała. Podobało mi się, ale chyba nie mam talentu. Jak... - W takim razie, co lubi pani robić? Wyglądało na to, że tym razem musi mówić o sobie, jeśli nie chce zachować się nieuprzejmie. Jeszcze niedawno trudno jej było

198

znaleźć partnera do tańca, teraz wszyscy okazywali zainteresowanie jej osobą. - Uwielbiam czytać. Przede wszystkim książki historyczne. Czasem pomagam ojcu w prowadzeniu interesów, ale nie tak często, jak w Indiach. Świadomie dodała to zdanie, na przekór ostrzeżeniom matki oraz uwag jej przyjaciółek-swatek o kobietach i biznesie. Wyraz twarzy Caroline nie uległ zmianie. Sarala oddałaby wszystko, by wiedzieć, o czym myśli żona lorda Zacharego. Na pewno zdawała sobie sprawę, że panna Carlisle jest częściowo odpowiedzialna za najazd gości na dom bratowej.

S R

- Mogę zadać pani pytanie? - odezwała się Sarala. - Oczywiście. - Dlaczego tu jestem?

Caroline rzuciła spojrzenie na lady Deverill, a potem znów popatrzyła na Saralę.

- Pani towarzystwo sprawiło nam przedwczoraj wielką przyjemność i Eleanor pomyślała, że będzie pani zadowolona ze spotkania z nami. - Powiedziała mi to, ale zastanawiam się, dlaczego książę Melbourne w ogóle zauważył moją rodzinę. Na pewno ma setki znajomych i przyjaciół, z którymi chętnie spędziłby czas w teatrze lub na koncercie. - Nie podjęłabym się wyjaśnienia, o czym myśli książę odrzekła Caroline. - Bywa nieodgadniony.

199

I czasem nieuprzejmy - pomyślała Sarala. - Chyba nie próbuje się do mnie zalecać? - dodała głośno. Ledwo wypowiedziała te słowa, już ich pożałowała. Poniewczasie przypomniała sobie ostrzeżenia matki, by zachować powściągliwość. Caroline zbladła, a potem na jej policzkach pojawił się delikatny rumieniec. - Słucham... ? - wykrztusiła. - Żartowałam - odpowiedziała Sarala przez ściśnięte gardło. - Nie wydaje mi się, żeby Jego Miłość zalecał się do kogokolwiek... Czy jego osoba... jest obiektem pani zainteresowania?

S R

- Na Boga, nie! Jest zbyt... angielski, jak na mój gust. - Angielski?

- Chciałam powiedzieć, że wydaje się bardzo sztywny... Przy drzwiach prowadzących do salonu powstało małe zamieszanie, a chwilę później Sarala ujrzała wchodzącego Charlemagne'a. Pierwszym uczuciem, jakiego doznała, była ulga. Nareszcie ktoś, przy kim nie musiała zachowywać pozorów i uważać na każde wypowiedziane słowo! Potem zauważyła szczególny wyraz jego oczu; rozglądał się, by odnaleźć siostrę. Kiedy ją dostrzegł, natychmiast podszedł. - Dlaczego nie powiedziałaś mi, że zaprosiłaś Saralę na lunch? spytał półgłosem. - Uspokój się. Mogę zapraszać, kogo zechcę. - Oczywiście. Chodziło mi o to, czemu nic nie powiedziałaś? -Ja...

200

- To kolejny absurd Melbourne'a? - Nie wiem, o czym mówisz. - Nieważne. Gdzie ona jest? - Shay, to nie jest odpowiednie miejsce... W tym momencie zauważył Saralę i ruszył w jej kierunku, nie pozwalając siostrze dokończyć zdania. - Tu jesteś! - powiedział. - Muszę z tobą pomówić. Koniec ze świętym spokojem! Czy po tym, co stało się przed chwilą, będzie jeszcze kiedykolwiek miała szansę na normalną rozmowę, bez konieczności odpowiadania na tysiące pytań dotyczące

S R

Griffinów, na które, rzecz jasna, nie znała odpowiedzi. - Teraz?

- Tak. Pojechałem do Carlisle House, ale powiedziano mi, że jesteś tutaj.

- Dlaczego ścigasz mnie po całym Londynie? - spytała lekko urażonym tonem.

- Jeśli wyjdziesz ze mną na chwilę, wszystko ci wyjaśnię. Charlemagne wyglądał na poirytowanego i zniecierpliwionego, ale w jego oczach kryło się coś jeszcze. Coś go niepokoiło. Skinęła głową. - Chodźmy - powiedziała. Wziął ją pod rękę i nie patrząc na zgromadzone w salonie kobiety, poprowadził ją ku drzwiom prowadzącym do niewielkiego gabinetu. Choć może nie zawsze wiedziała, co jest właściwe, a co nie,

201

zdawała sobie sprawę, że cała sytuacja jest co najmniej nietypowa. Weszli do pokoju. - Otwórz drzwi, Shay. Spojrzał na nią, ale nie cofnął się, by to zrobić. Zamiast tego podszedł, chwycił ją w ramiona i namiętnie pocałował. Nagle wszystko - jej zdenerwowanie, zmartwienia, wątpliwości - rozwiały się. Odwzajemniła pocałunek. Przytuliła się do Shaya, nie zastanawiając się, czemu tak bardzo chciał się z nią zobaczyć. Gdyby zechciał zawsze całować ją w ten sposób, oddałaby mu jedwabie za darmo.

S R

Odsunął się i przez długą chwilę spoglądał jej w oczy. - Chcę te jedwabie i to natychmiast, Saralo. Zdumiona uniosła brwi. Nie mogła uwierzyć, że jest aż tak przebiegły. - Dlatego mnie pocałowałeś? Potrząsnął gwałtownie głową. - Zrobiłem to, bo nie potrafię cię nie całować, kiedy się spotykamy, ale musisz sprzedać mi jedwabie.

Gdyby powiedział jej to w innym momencie, miałaby prawo zastanawiać się nad jego intencjami. Skoncentruj się, kobieto! - pomyślała. - Dlaczego właśnie teraz? Od tygodnia nie jesteś w stanie przedstawić mi satysfakcjonującej oferty, a teraz przerywasz mój pierwszy w życiu lunch, żeby stawiać żądania? - Cztery tysiące funtów. Podpisz umowę i powiedz, gdzie one są - wyjął z kieszeni złożoną kartkę. - Podpisz i przestanę cię nachodzić. Cztery tysiące?!

202

- Chyba stroisz sobie ze mnie żarty? Niczego nie podpiszę. Znalazłeś kupca, który gotów jest ci zapłacić za nie znacznie więcej? - Nie... - Zrobił krok do tyłu i nerwowo przeczesał palcami włosy. Po raz pierwszy widziała go tak niespokojnego. - Mam dość tych głupot i chcę odzyskać moje jedwabie. - Głupot? Jeśli głupotą nazywasz własną niezdolność do prowadzenia prostych negocjacji, to się zgadzam. Obszedł ją dookoła i mogła przysiąc, że przechodząc z tyłu, pochylił się, by powąchać jej włosy. Przeszedł ją zmysłowy dreszcz. - Daję ci cztery tysiące funtów. To chyba rozsądna oferta powiedział.

S R

- Cena wynosi osiem tysięcy.

- Słucham? Przedwczoraj byłaś gotowa sprzedać je za trzy i pół tysiąca.

- Przed chwilą sam zaproponowałeś mi więcej. Sam powiedziałeś, że nie należy zbyt łatwo się zgadzać, bo to stawia cię na słabszej pozycji.

Spojrzała na jego usta. Im trudniejsze stawały się negocjacje, tym miała większą ochotę pocałować Shaya. - Skoro tak ci na nich zależy, musisz zapłacić więcej. - Jesteś... - zdusił w ustach przekleństwo i wbił w nią wzrok. Pochylił się i ponownie ją pocałował. - Dobrze - powiedział przytłumionym głosem. - Niech będzie osiem tysięcy. Wystarczy, jeśli dam ci weksel? Nie noszę przy sobie tylu pieniędzy.

203

Z kieszeni wyjął drugą kartkę papieru. - Co się dzieje, Shay? - spytała spokojnym głosem, choć wewnętrznie drżała z podniecenia. - Odpowiedz mi! - Nic się nie dzieje. Osiem tysięcy. Kogo wpisać jako odbiorcę, ciebie czy twojego ojca? - zapytał, podchodząc do biurka, na którym stał kałamarz. - Cena wynosi dwanaście tysięcy. - Co?! - Rzucił pióro i podszedł do niej tak gwałtownie, że zrobiła krok do tyłu. - Nie mogę przestać cię całować, ale zabawa dawno się skończyła.

S R

- Nie wydaje mi się - odpowiedziała hardo, unosząc brodę. Nie przestraszy jej swoim zachowaniem i groźnymi minami, tym bardziej że przed chwilą sam przyznał, iż jej pragnie. - Od samego początku traktujesz te negocjacje jak grę. - Nieprawda! Nie myl mojej wielkoduszności Ł brakiem powagi. Jedwabie są moje, oboje o tym wiemy. Wyświadczam ci grzeczność, godząc się zapłacić za te tkaniny. Zrobił kolejny krok w jej kierunku. - Osiem tysięcy funtów. Podpisz umowę. - Dopiero jak powiesz mi, co się naprawdę dzieje. Westchnął ciężko. - Nie uwierzysz mi, ale jedwabie należą do cesarza Chin, który żąda ich zwrotu. Roześmiała się.

204

- Chcesz je sprzedać z powrotem na Wschód? Nieprawdopodobne! Zrobiłeś na mnie wrażenie. Charlemagne chwycił ją za ramiona i pochylił się, by z bliska spojrzeć jej w oczy. - To nie są żarty! Podpisz w końcu tę umowę, bo jak nie... - To co? - spytała zaczepnie. Pocałował ją po raz trzeci. Gniew i podniecenie ogarnęły ją mocniej niż kiedykolwiek. Otoczyła go ramionami, opierając się o jego muskularną pierś. Charlemagne zgniótł trzymaną w dłoni kartkę papieru, rzucił ją na podłogę i objął Saralę w talii.

S R

Nie miała racji. Interesy i przyjemność mogły iść ze sobą w parze, w każdym razie, gdy były związane z Shayem. Pod naciskiem jego ust rozchyliła wargi.

Mocniej zacisnął dłonie na jej biodrach i pociągnął ją w stronę sofy. Zaczepiła obcasem o dywan tak, że o mało nie upadli oboje na podłogę. Było jej wszystko jedno. W tej chwili pragnęła tylko jednego. -Shay... Mężczyzna uniósł głowę, ale nie wypuścił Sarali z objęć. Całe szczęście, bowiem nagle poczuła, jakby jej nogi wykonano z waty. W drzwiach stał książę Melbourne. Jego twarz nie wyrażała absolutnie żadnych uczuć. Serce dziewczyny zamarło. - Cholera! - usłyszała szept Shaya. Nieświadoma niczego Eleanor wyminęła brata.

205

Za nią kłębiło się z pół tuzina dam próbujących zajrzeć do gabinetu. - Shay, opóźniasz nasz lunch... - zaczęła i wtedy ich zobaczyła. Urwała w połowie zdania, a jej twarz zrobiła się kredowobiała. Sarali wydawało się, że wszystko dzieje się w zwolnionym tempie, jakby nagle znalazła się we śnie. Widziała twarze kobiet stojących za rodzeństwem Griffinów, słyszała ich podekscytowane głosy. Poczuła, że Shay odsunął się od niej, ale nie zdjął dłoni z jej ramienia. Jeśli kiedykolwiek potrzebowała potwierdzenia, że jest dżentelmenem, ten drobny gest udowodnił to. Przynajmniej nie była

S R

sama w chwili swojego upadku.

Melbourne posłał obojgu kolejne groźne spojrzenie, a potem podszedł do nich

- Mogliście z tym zaczekać do jutrzejszego śniadania z lordem Hanoverem i jego małżonką - powiedział, uśmiechając się chłodno. W tej sytuacji jednak pozwólcie, że jako pierwszy złożę wam gratulacje.

Odwrócił się w stronę kłębiącego się przy drzwiach tłumu. - Mam nadzieję, że wy także, drogie panie, przyłączycie się do życzeń wszelkiej pomyślności dla mojego brata i jego przyszłej żony. Zakładam, że zgodziłaś się przyjąć jego oświadczyny, Saro. Nie, nie i jeszcze raz nie! To niemożliwe. Sarala nie zdążyła otworzyć ust, kiedy otoczyło ją kilkadziesiąt kobiet, które jakby na rozkaz Melbourne'a rzuciły się, by jej pogratulować.

206

Jakby znalazła się w najgorszym sennym koszmarze. Znów chciała się odezwać, ale poczuła, że palce Charlemagne'a zaciskają się na jej ramieniu. - Nic nie mów z wyjątkiem tego, jak jesteś szczęśliwa! wyszeptał jej do ucha, jednocześnie drugą dłonią odgarniając kosmyk włosów z jej twarzy, co z daleka wyglądało na czuły gest narzeczonego. - Później to jakoś wyprostujemy. - My? - syknęła, uśmiechając się jednocześnie do gratulujących jej dam. - Oszalałeś? Twój brat właśnie ogłosił nasze zaręczyny! - Wiem. Też przy tym byłem - warknął i wziął głęboki oddech.

S R

- Dziękuję ci, Sebastianie - powiedział opanowanym i spokojnym głosem.

Brat klepnął go po plecach, może trochę za mocno jak na przyjazny gest.

- Jesteś bezmyślnym idiotą! - rzucił szeptem, nie zmieniając uprzejmego wyrazu twarzy.

Sarala miała szczerą ochotę kogoś uderzyć, a jednocześnie czuła, jakby lada chwila mogła zemdleć. To było znacznie gorsze niż setki oczu taksujących ją zeszłego wieczoru w teatrze. Ktoś wziął ją pod drugie ramię. Obróciła głowę i zobaczyła lady Deverill. - Chodź, moja droga - powiedziała z uśmiechem kobieta i spróbowała odciągnąć ją od Shaya. Ten znów mocniej zacisnął dłoń, przenosząc wzrok z jednej kobiety na drugą. - To wszystko moja wina, Nell - powiedział cicho. - Wiem, ośle. Zabiorę ją gdzieś, żeby mogła odetchnąć.

207

- Zaczekajcie tam. Trzeba posłać kogoś po jej rodziców. Aha, i pozbądź się gości - dodał Melbourne. Eleanor skinęła głową. - Zajmę się wszystkim. Bezwolna Sarala pozwoliła się wyprowadzić z gabinetu do pustej biblioteki. Brat i siostra Shaya właśnie nazwali go idiotą i osłem. Mogła tylko przypuszczać, co myślą o niej. Wolała się nie zastanawiać, co ona sama pomyślałaby o sobie, gdyby udało jej się odzyskać zdrowy rozsądek. Na pewno nie byłoby to nic przyjemnego. ***

S R

- Zawsze uważałem, że to Zachary jest bezmyślny - ryknął Melbourne, kiedy we dwóch z Shayem znaleźli się w pokoju bilardowym na pierwszym piętrze Corbett House - ale to, co zrobiłeś, przekracza moje pojęcie! I nie wmawiaj mi, że chodziło tylko i wyłącznie o jedwabie!

Charlemagne oparł się o stół bilardowy. Biorąc pod uwagę to, co wydarzyło się w ostatnich dniach, był zadziwiająco spokojny. Zaczął przetaczać jedną z bil po zielonym suknie. - Ogólnie mówiąc, tak. - Co to znaczy „ogólnie mówiąc"? Już dawno powiedziałeś, że tkaniny należą do ciebie! Potem okazało się, że starasz się je odkupić od córki markiza! Czy byłbyś łaskaw w końcu wszystko mi dokładnie wyjaśnić?

208

- Z początku to była tylko zabawa, kto przechytrzy kogo westchnął Shay. - Potem trochę nas poniosło. Ona jest twardą negocjatorką. - Najwyraźniej, skoro udało się jej wymusić na tobie obietnicę małżeństwa. - Niczego takiego nie zrobiła i dobrze o tym wiesz! - Po raz pierwszy od przyłapania ich przez Melbourne'a w gabinecie Shay poczuł, że ogarnia go gniew. - Wszystko stało się przeze mnie, więc postaraj się jej nie obrażać. - Zanim cokolwiek zrobisz, powinieneś był pomyśleć. Mówiłeś,

S R

że łączą was wyłącznie interesy. Ja nie całuję się z potencjalnymi kontrahentami.

Shay z trudem zmusił się do zachowania spokoju. - Mam nadzieję. Szczerze mówiąc, mnie też zdarzyło się to po raz pierwszy.

- Nie czas na żarty. Mojej córki pilnuje w tej chwili dwunastu uzbrojonych służących. Najpierw okazuje się, że nawet nie masz tego, czego chcą ci Chińczycy, więc jedziesz do lady Sary, żeby to odkupić, i na koniec rujnujesz jej reputację. Nie widzę w tym nic zabawnego. - Staram ci się wszystko wyjaśnić, więc czy mógłbyś w końcu dopuścić mnie do głosu? - Charlemagne wziął głęboki wdech. - W wieczór poprzedzający spotkanie z kapitanem Blinkiem nieopatrznie powiedziałem Sarah o swoich planach. Kiedy następnego ranka przyjechałem do portu, okazało się, że kupiła jedwabie przede mną.

209

- W takim razie zastanawiam się, dlaczego mi o tym od razu nie powiedziałeś? - Bo nigdy nie przegrywam - odpowiedział krótko Shay - a już na pewno nie z kobietą. Ale nie to jest najważniejsze. Do dzisiejszego ranka nie miałem pojęcia, że Blink ukradł jedwabie. - Komu? - Cesarzowi Chin Jiaquingowi. - Cesarzowi Chin?! -Tak. - Czy nie wyciągasz zbyt daleko idących wniosków? Kamień owinięty w jedwab, zaginiony kapitan statku i tajemniczy Chińczyk to rozumiem, ale cesarz?

S R

- Nie wymyśliłem tego, jeśli usiłujesz mi coś sugerować. Kiedy jechałem do Carlisle House, by sprawdzić, czy Sarala jest bezpieczna, zostałem zaskoczony przez trzech chińskich szermierzy, którzy powiedzieli, że mam osobiście dostarczyć jedwabie na dwór cesarza i poddać się karze. Ci ludzie wyglądali na członków gwardii królewskiej. Na pewno nie byli zwykłymi najemnymi bandytami. Książę zbladł i wyprostował się. - Trzech chińskich szermierzy wystarczy, by zwrócić moją uwagę. Żyjemy w XIX wieku! Czy ci ludzie wyobrażają sobie, że angielski arystokrata dobrowolnie da się ukarać cesarzowi za coś, czego nie zrobił? - Sarala także mi nie uwierzyła. Chciałem ją odszukać, ponieważ obawiałem się, że Blink mógł wymienić jej nazwisko. Dlatego byłem zdeterminowany, by odkupić od niej jedwabie.

210

Zaoferowałem zbyt wysoką sumę, co wzbudziło jej podejrzenia. Uśmiechnął się słabo. - Co do pocałunków... tego nie potrafię wytłumaczyć. - Widzę, że wciąż przeżywasz ostatnie wydarzenia, lecz pozwól mi spytać: skąd pewność, że ci tak zwani chińscy szermierze mówili prawdę? Charlemagne otworzył usta, by udzielić odpowiedzi, ale zaraz zamknął je z powrotem. Nagle pojął tok rozumowania starszego brata. I od razu wiedział, że Sebastian musi być w błędzie. - Nie - odparł. - Po pierwsze Sarala jest zbyt krótko w Londynie,

S R

by zaaranżować coś takiego, a po drugie... Ona jest bardzo honorowa i dumna ze swoich umiejętności prowadzenia interesów. Na pewno nie posunęłaby się do takiego oszustwa.

Melbourne wciąż nie spuszczał z niego wzroku. Z jego twarzy zniknął gniew, co jeszcze jednak niczego nie znaczyło. Charlemagne dobrze znał swojego brata i wiedział, że ten nie jest zadowolony z obrotu sprawy. Sarala nie wychowała się w Anglii, a jej ojciec odziedziczył tytuł właściwie przez przypadek. To nie rokowało dobrze. - Poza tym - rzucił - gdyby to wszystko było mistyfikacją mającą na celu podbicie ceny, czemu nie zgodziła się sprzedać jedwabiów? Dawałem jej osiem tysięcy. Sebastian podszedł do okna. - Mógłbym odpowiedzieć, że choć to pokaźna suma, małżeństwo z tobą jest znacznie lepszym interesem.

211

- Jest na to za przyzwoita. Poza tym, to nie ona mnie pocałowała, tylko ja ją. - Nietrudno byłoby to zaaranżować. -Co, do diabła... ? - Zawróciła ci w głowie, Shay - westchnął Melbourne, podchodząc do brata. - Żadne negocjacje handlowe jeszcze nigdy cię tyle nie kosztowały. Gdybyś tylko powiedział mi wcześniej! Znalazłbym jakieś rozwiązanie i uniknęlibyśmy tej nieprzyjemnej sytuacji. Zostałeś przyłapany w dwuznacznej sytuacji z panną z dobrego domu. Pięknie! Znów zaczynamy od początku! - Seb, nie pozwolę więcej na siebie krzyczeć. Czy możesz mi za

S R

to wyjaśnić, od czego starałeś się trzymać z daleka? Oczy Melbourne'a zwęziły się.

- Rozmawiamy o tobie, bracie.

- Powiedziałeś, że starałeś się nie wtrącać, ponieważ myślałeś, że zalecam się do Sarali. Doskonale to pamiętam. -Shay...

- Wydało mi się dziwne, kiedy poprosiłeś Carlisle'ów, by przyłączyli się do nas podczas koncertu, a potem, gdy zaprosiłeś ich do loży w teatrze. Nie oponowałem, bo było to w zgodzie z moimi planami. - Ja też nie miałem nic przeciwko. W przeciwieństwie do niektórych, obecnych w tym pokoju, nie jestem głupcem - stwierdził szorstko Melbourne. - Zauważyłem, że się nią interesujesz. Być może mylnie oceniłem twoje pobudki, ale postanowiłem, że byłoby wskazane bliżej poznać rodzinę dziewczyny.

212

- To wszystko? - spytał Shay, zaskoczony szczerym wyznaniem brata. - Tak. Dopiero, kiedy was zobaczyłem... Zdajesz sobie sprawę, co się stało? Jesteś zaręczony. Skradzione jedwabie i chińscy szermierze to jedno, ale ważniejsze, że żenisz się z Saralą Carlisle. I powiem ci szczerze, że wolałbym, abyś dokonał lepszego wyboru. - Skoro Sarala jest moją narzeczoną - przerwał mu Charlemagne, czując, jak znów ogarnia go gniew - nie życzę sobie, byś mówił o niej tym tonem. Dokąd Nell ją zaprowadziła? Chcę się z nią zobaczyć.

S R

- Nie obiecuj jej niczego, dopóki nie porozmawiamy z jej rodzicami - ostrzegł Sebastian, pod chodząc do drzwi i otwierając je. Obawiam się, że twój błąd będzie nas bardzo drogo kosztować. Z głową pękającą od chaotycznych myśli dotyczących ostatnich wydarzeń i Melbourne'em depczącym mu po piętach, Charlemagne nie był do końca pewien, czy satysfakcja, którą zaczął odczuwać, była na miejscu.

- Zapewniam cię - rzucił przez ramię - że ten „błąd", jak go nazwałeś, nie będzie cię kosztował ani pensa. - Nie miałem na myśli pieniędzy. Pomyśl przez chwilę. Muszę poprzesuwać wiele ważnych spotkań. Będę oczekiwał Hanovera w gabinecie Valentine'a. Rób, jak chcesz, Shay, ale pamiętaj, że twoje czyny będą miały wpływ na całą naszą rodzinę. - Wiem o tym.

213

Sebastian odszedł. Charlemagne uświadomił sobie, że nie kłócił się z bratem od czasu dzieciństwa. Jeśli jednak Melbourne wygłosi jeszcze jedną nieprzychylną uwagę na temat Sarali, ponownie dojdzie między nimi do ostrego starcia. Zakończona przed chwilą dyskusja uświadomiła Shayowi jedno: jak niewiele wie o swojej przyszłej żonie. Na pewno lubiła chodzić boso, potrafiła zaklinać kobry i tęskniła za Indiami. Poza tym miała talent do prowadzenia interesów i negocjowania. - Czas dowiedzieć się więcej - mruknął do siebie, idąc w kierunku holu.

S R ***

W ogrodzie Sarala próbowała dojść do siebie, podczas gdy lady Deverill udawała, że przycina róże. Co jakiś czas spoglądała w stronę domu, a potem kierowała wzrok na swojego gościa i uśmiechała się. W końcu Sarala nie wytrzymała.

- Nie chciałam tego! - wybuchnęła. - Wiem. To wina Shaya.

Jej słowa nie przyniosły oczekiwanej ulgi. Właściwie, co się naprawdę stało? Kłótnia, pocałunek, a potem pojawienie się Melbourne'a niczym Jeźdźca Apokalipsy. Nagle wszyscy zaczęli gratulować Sarali zaręczyn z Charlemagne'em. Ale to przecież niemożliwe! Nie wyjdzie za niego za mąż! On jest Griffinem, a ona? Nawet nie potrafiła powiedzieć kim. - Saralo!

214

Podskoczyła na dźwięk jego głosu. Shay stał z nieodgadnionym wyrazem twarzy na początku ścieżki prowadzącej przez różany ogród. - Odejdź! - powiedziała Eleanor, odkładając nożyce do koszyka. - Już dość dziś narozrabiałeś. - I to mówi dziewczyna, która dała się porwać narzeczonemu do Szkocji - odparł i dodał: - Zostaw nas samych. Chcę porozmawiać z Saralą. Za plecami Shaya pojawił się kamerdyner. - Proszę o wybaczenie, ale lord i lady Hanover właśnie

S R

przyjechali. Wprowadziłem ich do saloniku.

- Dziękuję, Hobbes - odparła Eleanor. - Gdzie jest Melbourne? - W bibliotece. Czeka na lorda Charlemagne'a. Shay pokiwał głową.

- Nell, zostań tu z Saralą. Sebastian i ja wszystkim się zajmiemy.

Sarala zamrugała, jakby obudzona z głębokiego snu. Jak to „wszystkim się zajmiemy"? Narażą się na gniew jej rodziców, podczas gdy ona będzie siedziała w ogrodzie? - Nie ma mowy! - oświadczyła. - Słucham? Podeszła do Shaya. - Powiedziałam, że nie ma mowy. Chcę pierwsza porozmawiać z rodzicami. Też mam coś do powiedzenia w tej sprawie. - Oczywiście, ale to ja popełniłem błąd. Nie musisz nikomu się tłumaczyć.

215

- Błąd? - spytała, może trochę zbyt ostro. - Oboje go popełniliśmy i sama chcę wszystko wyjaśnić. Kiedy rodzice poznają fakty, będziecie mogli z nimi porozmawiać. - Saralo, to nie tak... - Przepraszam! - powiedziała i ruszyła za lokajem w głąb domu. Kiedy dotarła do zamkniętych drzwi saloniku, zatrzymała się na dłuższą chwilę. Po raz pierwszy od ogłoszenia zaręczyn była sama i, szczerze mówiąc, nie miała pojęcia, jak się zachować. Jesteś głupia! - powiedziała do siebie. Na co zdała się jej inteligencja i wyczucie, skoro pozwoliła

S R

sobie na podstawowy błąd: pozwoliła zaskoczyć się sam na sam z mężczyzną. I to w momencie, kiedy się całowali! Tu Shay miał rację, popełnili błąd. Być może to właśnie miał na myśli, ale wyraził się bardzo niefortunnie.

Westchnęła i potarła skronie. Najchętniej uciekłaby stąd, zdawała sobie jednak sprawę, że takie zachowanie byłoby niedopuszczalne. Musiała wszystko wyjaśnić, zanim Shay i Melbourne wezmą sprawy w swoje ręce i zaczną decydować za nią. Głęboko zaczerpnęła powietrza i otworzyła drzwi. Siedzący na kanapie rodzice poderwali się na jej widok. Matka wyglądała na przerażoną, ojciec - na nieco oszołomionego. - Co się stało?! - krzyknęła lady Hanower, podbiegając do córki. - Jesteś ranna? - Nic mi nie jest - odpowiedziała Sarala.

216

- Dzięki Bogu! Lokaj wpadł do domu i praktycznie zażądał, żebyśmy natychmiast jechali do Corbett House. Byłam w połowie planowania menu na dzisiejszy obiad. - Czemu tu jesteśmy? - spytał ojciec spokojnie. Ile by dała, by znaleźć się z nim sam na sam! On ją rozumiał i potrafił zachować zdrowy rozsądek. Niestety, nie było szans, by matka opuściła salonik. Po prostu to powiedz. Nie bądź tchórzem! - skarciła się w myślach Sarala. - Jak wiecie, zostałam zaproszona na lunch przez lady Deverill. - To bardzo miło z jej strony, ale co...

S R

- Chyba powinnam zacząć od czegoś innego. - Sarala skierowała wzrok na ojca. - To Charlemagne Griffin był tym, który chciał kupić ode mnie jedwabie. Negocjowaliśmy cenę. - Próbowałaś robić interesy z Charlemagne'em Griffinem? Słyszałem, że jest w tym dobry. Zakładam, że to zasłużona opinia. - Czy to ważne?! - przerwała markiza ze zgrozą w głosie. Przecież to mężczyzna! Wstydziłabyś się! Tyle razy cię ostrzegałam! Rozgniewałaś Griffinów! Na Boga, co my teraz zrobimy?! Ludzie będą nas wytykać palcami! Nikt... - Pocałował mnie - powiedziała Sarala. Matka jak podcięta opadła na fotel. - Co zrobił? - zapytał cicho ojciec. Sarala na chwilę opuściła głowę. Musi kierować się rozwagą i logiką, inaczej nigdy nie uda jej się wszystkiego wytłumaczyć. To już się stało i żadna siła tego nie zmieni.

217

- Szczerze mówiąc, ja też go pocałowałam. - Na litość boską! - Markiz także usiadł. - Ty... On... - Przyszedł tutaj. Opowiadał jakieś bzdury, że jedwabie zostały skradzione, ale to nie jest ważne w tej chwili. Pocałowaliśmy się, zresztą nie pierwszy raz. Tylko że tym razem książę nas zobaczył. Pozostali goście też. - To koniec! - jęknęła lady Hanover, chowając twarz w dłoniach. - Jesteśmy zgubieni! Zgubieni! Co my teraz zrobimy! - Melbourne powiedział wszystkim, że jesteśmy zaręczeni. Niby planowaliśmy to niebawem ogłosić, ale ze szczęścia nie potrafiliśmy się pohamować. Matka uniosła głowę.

S R

- Zmiłuj się, dziecko! Z kim jesteś zaręczona? Z Melbourne'em czy Charlemagne'em?!

- Z Charlemagne'em. Przepraszam. Nie wyraziłam się jasno. W ciszy, która nastąpiła po jej słowach, Sarala obserwowała zmiany, jakie zachodziły na twarzach rodziców. Ojciec był zły i rozczarowany. Matka - najpierw przerażona, a potem jej oblicze rozjaśniła ekstatyczna wręcz radość. Markiza wstała, podbiegła do córki i objęła ją. - Wyjdziesz za Griffina! Nie za tego, ale za Griffina! Co za szczęśliwe zrządzenie losu! - To wszystko jest bardzo dziwne - oświadczył ojciec poważnym głosem. - Gdzie są lord Charlemagne i książę?

218

- Nalegałam, żeby pozwolili mi najpierw samej z wami porozmawiać. Czekają na was. Powinniście wiedzieć jeszcze jedno: nie chcę tych zaręczyn. Wolała powiedzieć to teraz, żeby sprawa była od początku jasna. - Nie chcesz wyjść za mąż za Griffina?! - Matka wypuściła ją z objęć - To szaleństwo! - Shay i ja prowadziliśmy negocjacje handlowe. Przyznaję, że w niewłaściwy sposób, ale to nie jest powód, bym musiała za niego wychodzić.

S R

- Oczywiście, że jest! Chcesz nas zrujnować?! - Nie jest ci obojętny córko, prawda? - przerwał żonie markiz. - Lubię go. Jest bardzo inteligentny.

I przystojny, wykształcony, z poczuciem humoru. Niestety, żadna z tych cech nie miała znaczenia w podjęciu decyzji o zaręczynach. To nie było w porządku.

- Skoro tak, nie jestem pewien, czego od nas oczekujesz. - Niczego. - Matka tupnęła nogą. - Z wdzięcznością przyjmiemy propozycję małżeństwa, jaką złożył lord Charlemagne i koniec. - Nie Shay to zrobił, tylko Melbourne. - To nie ma znaczenia. Dla Sarali miało. - Zrobię, co będzie najlepsze dla naszej rodziny, Pati dziewczyna po raz kolejny zwróciła się do bardziej rozsądnego z rodziców. - Jednak wciąż uważam, że moglibyśmy podjąć jakieś kroki.

219

Markiz usiadł w fotelu. Wyglądał niepokojąco staro i bezradnie. - Poczekamy, co postanowi książę. Jest głową rodu Griffinów i ostatnie słowo należy do niego. W tym momencie drzwi otworzyły się z trzaskiem i w progu stanął Melbourne w towarzystwie Charlemagne'a. - Witam. Zakładam, że wiecie już, co się stało - powiedział spokojnie, przenosząc wzrok z Sarali na jej ojca. Markiz zerwał się z fotela. - Tak - odrzekł, spoglądając na Shaya. - Jak śmiałeś, młodzieńcze?! Znieważyłeś moją Sarę!

S R

- Ma na imię Sarala! - odparował Charlemagne. - To nie ma nic do rzeczy!

- Wszyscy jesteśmy zdenerwowani - przerwał im Melbourne. Zapewniam was, że cokolwiek się stanie, mój brat zachowa się, jak przystało na dżentelmena.

- Mam nadzieję! - prychnęła markiza.

- Czy nie powinniśmy wysłuchać, co Charlemagne ma do powiedzenia? - spytała cicho Sarala. Nie wiedziała, czy ktokolwiek ją usłyszał, dopóki książę nie odwrócił się w jej stronę. Na chwilę zacisnął mocno zęby. - Ja jestem głową rodziny - rzekł spokojnie - ale mogę zapewnić, że oboje będziecie mieli szansę, by się wytłumaczyć. - Wytłumaczyć? - Saro, zachowuj się! - syknęła lady Hanover.

220

- Proponuję spotkanie jutro w Griffin House, w towarzystwie zaufanych osób. Zgadzasz się, markizie? - Oczywiście. - Bardzo dobrze. Do zobaczenia jutro. - Muszę coś przedyskutować z Saralą - wtrącił Shay. Książę spojrzał na brata. - Jutro. - To nie może... - Do widzenia - rzucił w przestrzeń Melbourne, odwrócił się i wyszedł z salonu.

S R

Shay wahał się przez chwilę, ale podążył za bratem. - Interesująca rozmowa. - Ojciec wziął dziewczynę za rękę. Książę ma rację. Dziś na pewno nie doszlibyśmy do porozumienia. Wracajmy do domu. Muszę posłać po Warricka i pana Daileya. Rodzice wyszli z pokoju i Sarala nie miała innego wyjścia, jak ruszyć za nimi. Nie spiesząc się, minęła hol, wyszła na zewnątrz i wsiadła do powozu, który wcześniej przywiózł matkę i ojca do Corbett House. Podczas spotkania Shay odezwał się tylko kilka razy, ale wiedziała, że jest gotów jej bronić. Ta myśl była intrygująca. Bez względu na zachowanie księcia, nie potrafiła sobie wyobrazić, że mógłby w ogóle nie wziąć pod uwagę odczuć brata. Jeszcze niedawno wydawało jej się, że wie, czego może się spodziewać po Melbournie, ale teraz uzmysłowiła sobie, że wcale go nie zna. I

221

Rozdział 12 Powóz lady Deverill nie zdążył się jeszcze całkowicie zatrzymać przed rezydencją Carlisle'ow, kiedy Sarala wyskoczyła z niego i pobiegła na górę, do swojego pokoju. W towarzystwie milczącego ojca i matki, niepotrafiącej ukryć podekscytowania perspektywą wejścia do tak znakomitego rodu, nie była w stanie logicznie myśleć. Odetchnęła dopiero, gdy znalazła się w zaciszu własnej sypialni. Nie miała wątpliwości, że lady Hanover za chwilę zasiądzie

S R

przy swoim biurku, by napisać listy do przyjaciółek, w których poinformuje, że miała rację - oto jej córce udało się usidlić Griffina. Co prawda, nie samego księcia, tylko jego młodszego brata, ale przecież to i tak spore osiągnięcie. W końcu Sara była w Londynie zaledwie od kilku tygodni.

Dziewczyna opadła na taboret przed toaletką i spojrzała w lustro.

- Głupia! - powiedziała do swojego odbicia. Całowanie się z Shayem Griffinem było najgłupszą rzeczą, jaką zrobiła w życiu, albo jedną z najgłupszych. A myślała, że wie sporo o mężczyznach! Najwyraźniej się myliła. Rozległo się pukanie do drzwi. - Jestem zajęta! - zawołała, kładąc ręce na blacie i opierając o nie głowę.

222

- Rodzice proszą, żeby panienka zeszła na dół. Przyszedł jakiś dżentelmen - rozległ się głos Jenny. Sarala uniosła głowę. - Dżentelmen? To nie mógł być Shay, przecież pokojówka znała jego imię. Melbourne wyznaczył spotkanie na jutro, a wpadanie na towarzyskie pogawędki na pewno nie było w jego stylu. - Nie usłyszałam nazwiska, ale to chyba dobry znajomy jaśnie pana. - Zaraz przyjdę!

S R

Podeszła do okna. Przed domem stał niewielki powóz bez żadnych oznaczeń herbowych. Niespodziewany gość mógł być na przykład znajomym ojca z Parlamentu. W każdym razie matka nie będzie próbowała jej za niego wydać.

Wzięła głęboki oddech, starając się uspokoić rozbiegane myśli. Nie miała pewności, czy w obecnym stanie ducha da radę prowadzić jakąkolwiek konwersację. Zeszła na dół i popchnęła drzwi prowadzące do saloniku. - Jesteś, Saro! - wykrzyknęła siedząca na fotelu przy oknie matka. - Spójrz, kto nas odnalazł w Londynie! Barczysty, jasnowłosy mężczyzna, stojący twarzą w kierunku kominka, odwrócił się z szerokim uśmiechem na twarzy. - Od naszego ostatniego spotkania wiele się zmieniło, z wyjątkiem twojej oszałamiającej urody - powiedział.

223

Sarala kilkakrotnie otworzyła usta ze zdumienia, zanim była w stanie wydać z siebie głos. - Wicehrabia DeLayne! - wykrztusiła. Dopiero po chwili pozbierała się na tyle, by złożyć nieco sztywny ukłon. Markiza westchnęła. - Przecież to stary przyjaciel, Saro, więc nie zachowuj się, jakbyś widziała go po raz pierwszy. - Proszę się nie gniewać na córkę, pani - powiedział wicehrabia. - Najwyraźniej zapomniała, że kiedyś mówiła do mnie po imieniu. - John niedawno przyjechał do Sussex i przeczytał w gazecie o

S R

naszym powrocie - odezwał się markiz, podając gościowi kieliszek wina.

- Dowiedziałem się, że jesteście w Londynie i zawarliście znajomość z księciem Melbourne i rodziną Griffinów. Rzecz jasna musiałem przyjechać i was odwiedzić. Trudno uwierzyć, że od naszego ostatniego spotkania minęły już dwa lata. - Musisz zostać na obiedzie - powiedziała lady Hanover. - Nie chciałbym się narzucać. - Bzdura, mój drogi! Jesteś dla nas jak syn. Markiza pociągnęła za sznur dzwonka i po chwili kamerdyner bezszelestnie wsunął się do saloniku. - Pani dzwoniła? - Powiedz kucharzowi, że będziemy mieli gościa. - Oczywiście, proszę pani,

224

- Gdzie się zatrzymałeś w Londynie? - spytała Sarala, modląc się w duchu, by jej serce przestało bić jak oszalałe. W tej chwili miała wrażenie, że wszyscy w pokoju słyszą jego przyspieszony rytm. Czemu John przyjechał i to akurat teraz? Jakby jej życie nie było jeszcze wystarczająco skomplikowane. Co z tego, że znali się z Delhi? Nie miała najmniejszej ochoty go oglądać. Nie potrzebowała jego pochlebstw, a wybujała ambicja wicehrabiego denerwowała ją. Nawet jeśli rodzice uważali go za sympatycznego młodzieńca, ona zdążyła poznać jego prawdziwy charakter. DeLayne zajmował wyższą pozycję społeczną od jej ojca,

S R

choć gdyby nie długi zmarłego wuja, sytuacja finansowa Carlisle'ów byłaby znacznie lepsza niż jego. Jednak ze względu na stanowisko Howarda w Kompanii Wschodnioindyjskiej, młodzieniec uznał, że warto zawrzeć z nim przyjaźń.

- Mój kuzyn, Wiliam Adamsen, ma dom w Londynie. Zaprosił mnie, bym u niego zamieszkał.

- Rad jestem to słyszeć! - ucieszył się markiz. - Nie sądzisz, że to wspaniała wiadomość, Saro? - Oczywiście - odrzekła, przywołując na usta wymuszony uśmiech. - Miło będzie mieć w pobliżu przyjazną duszę. Musiała to powiedzieć, bowiem najwyraźniej takich słów od niej oczekiwano. Zaraz jednak dodała, obracając się w stronę drzwi: - Wybaczcie, ale nie czuję się zbyt dobrze i chciałabym wrócić do swojego pokoju. - Nonsens, moja droga! - wtrąciła markiza.

225

- Ach, zapomniałabym! Przecież lord DeLayne nie zna jeszcze najnowszej nowiny - Nie, mamo! - Sarala odpowiedziała trochę zbyt gwałtownie, ale zaraz uśmiechnęła się uprzejmie. - Na pewno go to nie zainteresuje, a poza tym nic jeszcze nie jest pewne. Wicehrabia przeniósł spojrzenie z matki na córkę i z powrotem. - Zaciekawiłyście mnie, drogie panie. - Proszę sobie wyobrazić - zawołała markiza, klaszcząc w ręce że nasza Sara wychodzi za mąż za brata księcia Melbourne'a! DeLayne uniósł brwi, obrzucając dziewczynę uważnym spojrzeniem.

S R

- Naprawdę? Jak ma na imię ten szczęśliwiec? - Charlemagne. Poza tym nic jeszcze nie jest pewne odpowiedziała Sarala.

Na jego ustach pojawił się uśmiech.

- Gratulacje, Saro! To doprawdy niezwykła nowina! Sarala pochyliła głowę w ukłonie. Na szczęście nikt już jej nie zatrzymywał i mogła wrócić do swojego pokoju. Drżąc na całym ciele, rzuciła się na łóżko. Już chyba nie mogło być gorzej. Taką przynajmniej miała nadzieję. *** Obecni w pokoju mężczyźni wyglądali jak przedstawiciele hiszpańskiej inkwizycji czekający, by torturami wyciągnąć z nieszczęsnego heretyka zeznania. Charlemagne aż się zdziwił, że nie

226

mają na głowach kapturów. Za to matka Sarali kojarzyła mu się z krwiożerczą bestią szykującą się do skoku. Czy takich spraw nie można omawiać bez przeklętych prawników? - pomyślał. - Na wstępie chciałam oznajmić, że jestem zszokowana niegodnym dżentelmena zachowaniem lorda Charlemagne'a względem naszej Sary - powiedziała lady Hanover. Siedzący obok niej łysiejący prawnik skwapliwie pokiwał głową i zapisał coś na kartce. Pewnie zaraz zażądają za to pięćset funtów - pomyślał złośliwie Shay.

S R

- Na szczęście natychmiast wystąpił z ofertą małżeństwa - dodał lord Howard.

Wcale nie chciał brać udziału w tej rozmowie. W tej chwili marzył jedynie, by wstać od stołu, przy którym wszyscy siedzieli, podejść do Sarali i scałować z jej twarzy cały smutek. A potem dostać swoje jedwabie.

Odkąd przed dwudziestoma minutami rodzina Carlisle'ów pojawiła się w towarzystwie dwóch prawników w rezydencji Melbourne'a, dziewczyna ani razu nie spojrzała na Shaya. Wyglądała na nieszczęśliwą i roztrzęsioną. W przeciwieństwie do niej książę zachowywał kamienny spokój, a jego twarz nie wyrażała żadnych uczuć. Wczoraj jasno dał do zrozumienia, co myśli o całej sprawie, i nie zamierzał zmieniać zdania.

227

Za Melbourne'em, na krzesłach postawionych przy ścianie, siedziało jego sześciu prawników - wymowny dowód potęgi rodu. Shay ponownie spojrzał na Saralę, a potem wstał. - Wybaczcie, ale widzę, że lady Sarala i ja jesteśmy tu zbędni powiedział. - Czy nie zechciałabyś przejść się ze mną po ogrodzie? - Nie wydaje mi się to właściwe - odpowiedziała zamiast córki lady Hanover, wachlując się kartką, jakby sama propozycja mężczyzny miała lada chwila przyprawić ją o omdlenie. - Jesteśmy zaręczeni - odpowiedział Charlemagne trochę zbyt twardo i położył dłoń na ramieniu Sarali.

S R

Wzdrygnęła się. Miał nadzieję, że była to oznaka zaskoczenia, nie odrazy.

- Pójdziemy? - spytał tak delikatnie, jak tylko był w stanie. - Z chęcią - odrzekła, wstając.

Zaoferował jej ramię, ale nie zauważyła tego lub udała, że nie zauważyła. Po wyjściu z jadalni, w której odbywało się spotkanie, ruszyła przez przedpokój tak szybko, że prawie musiał za nią biec. Stanton otworzył przed nimi drzwi i po chwili oboje stali na ganku. - Chcesz uciekać na piechotę? - spytał, chwytając ją za rękę. - Nie uciekam - odpowiedziała, wyrywając się z jego uścisku. Nie czuję się tu dobrze. - Ja też nie. Wejście do ogrodu jest za rogiem. Kiedy znaleźli się wśród krzewów róż, Charlemagne poprowadził Saralę ku ławce stojącej pod kamienną ścianą tarasu ocienionego przez gałęzie ogromnego dębu. Usiadł, a potem poklepał

228

dłonią drewniane listewki, zachęcając dziewczynę, by do niego dołączyła. - Tak mi przykro! - wybuchnęła nieoczekiwanie, odwracając ku niemu twarz. - Myślałem, że się cieszysz. - Niby dlaczego? - Twoja reputacja nie została zrujnowana. - Nie dzięki tobie. Sarala, którą znał i coraz bardziej lubił, znów doszła do głosu. - Słucham? - zdziwił się.

S R

- Im dłużej o tym myślę, tym bardziej dochodzę do wniosku, że to ty jesteś mi winien przeprosiny.

- Ja? Za co? Bo cię pocałowałem? Pozwoliłaś mi na to! - Nie chodzi o pocałunek - przerwała mu. Jej oczy przez moment spoczęły na jego ustach. Poczuł, że ogarnia go fala gorąca. Wymyśliłeś tę głupią historyjkę o chińskim cesarzu i jego siepaczach. Myślałeś, że taka strategia...

- Niczego nie wymyśliłem! - zawołał. -I nic się nie zmieniło. Nadal chcę mieć te jedwabie! - Och, przestań! Za kogo mnie uważasz?! Już drugi raz potraktowałeś mnie jak bezmyślną gąskę. Myślałam, że jesteś ponad to. Niewiele brakowało, a wymknęłaby mu się złośliwa odpowiedź na temat typowej dla kobiet strategii prowadzącej do zaręczyn, jednak w ostatniej chwili ugryzł się w język. Ze zdumieniem i radością

229

uświadomił sobie, iż powrócili do negocjacji. Ta dziewczyna była naprawdę niezwykła i dorównywała mu determinacją. - Nie kłamałem - powiedział najspokojniej, jak potrafił. -I nie przyszło mi do głowy traktować cię jak głupią gąskę. - Wziął głęboki wdech. - W gazecie sprzed dwóch dni przeczytałem wiadomość o zaginięciu kapitana Petera Blinka. Jej twarz zbladła. - Kapitan Blink zaginął? Shay pokiwał głową, przez chwilę żałując, że Sarala nie należy do dziewcząt, które słysząc złe wieści, płaczą lub mdleją. Mógłby wtedy przytulić ją i uspokoić. Zdawał sobie jednak sprawę, że gdyby

S R

była inna, nigdy by jej nie pocałował, a na pewno nie więcej niż jeden raz.

Ponieważ nie odzywał się przez dłuższą chwilę, głos zabrała Sarala.

- Uznałeś, że zniknięcie kapitana oznacza, iż jedwabie zostały skradzione cesarzowi Jiaquingowi i chciałeś je kupić wyłącznie dla mojego bezpieczeństwa?

Teraz Shay skrzywił się ze złością. -I kto kogo traktuje jak idiotę? - Spróbuj wyjaśnić wszystko od początku. - Staram się. Pamiętasz koncert, na którym się spotkaliśmy? Kiedy wieczorem wracałem piechotą do domu, miałem wrażenie, że ktoś mnie śledzi. Następnego ranka próbowano włamać się do mojego domu, do Gaston House. -I... ?

230

Była taka sama jak on: żądała dowodów i kierowała się zimną logiką. Nagle zapragnął znów ją pocałować. Zacisnął pięści, by nie poddać się temu impulsowi. Jeszcze przyjdzie na to czas. - Potem z moją bratanicą Peep poszedłem do British Museum. Tam zobaczyłem obserwującego mnie Chińczyka. Wczoraj rano ktoś wybił szybę w Griffin House. Kamień, którym to zrobił, był owinięty w jedwab. - Co zrobiłeś? - Nie przerywaj mi. Doszedłem do wniosku, że musi istnieć związek między zaginięciem Blinka, jedwabiami i tajemniczym

S R

Chińczykiem w muzeum. Postanowiłem pojechać do twojego domu i sprawdzić, czy wszystko jest w porządku. Kiedy skręciłem w boczną ulicę, drogę zastąpiło mi trzech mężczyzn z mieczami. - Ty... - Wyraz niedowierzania na jej twarzy zaczął powoli ustępować miejsca przerażeniu. - Ty mówisz poważnie! Nareszcie!

- Od początku próbuję ci to powiedzieć! Dowiedziałem się od nich, że podążają śladem skradzionych przez Blinka jedwabiów i osoba, w której posiadaniu się one znajdują - czyli ja - ma osobiście odwieźć je do Chin. Wolał nie wspominać o poddaniu się karze. Po pierwsze nie chciał przestraszyć Sarali, po drugie obawiał się, że kierując się poczuciem honoru, mogłaby odmówić mu sprzedaży tkanin. Dziewczyna patrzyła na niego z szeroko otwartymi oczami. - To niewiarygodne! - wykrztusiła w końcu.

231

- Zgadzam się. Sama rozumiesz, że muszę odzyskać jedwabie. W południe mam spotkanie w muzeum. - Jeśli to prawda, to ja powinnam je zwrócić. Słusznie nie powiedział jej o drugiej części rozmowy. - Podziwiam twoją uczciwość - powiedział szczerze - ale nie mam zamiaru narażać cię na niepotrzebne ryzyko. Zawahała się. - Jeśli oddam ci jedwabie, nie biorąc za nie pieniędzy, czy książę zrozumie, że doszło do nieporozumienia? Na pewno znalazłby sposób, by odwołać zaręczyny, bez narażania mojej rodziny na utratę reputacji.

S R

Charlemagne przyglądał jej się przez chwilę. W jej głosie brzmiały smutek i desperacja. Nagle zdał sobie sprawę, że Sarala potraktowała wydarzenia z wczorajszego dnia jak katastrofę. Poczuł, jak jego serce zamiera niczym skute lodem. Również dla niego zaręczyny były niespodziewane, ale nie uważał, by stało się coś strasznego.

- Zgodziłem się zapłacić osiem tysięcy funtów i nie zamierzam zmieniać decyzji - powiedział cicho, udając, że cała rozmowa dotyczy wyłącznie interesów. - Chętnie oddam ci jedwabie, jeśli to pomoże zakończyć całą sprawę - odpowiedziała, a w jej zielonych oczach pojawiły się łzy. Poproszę księcia o wybaczenie. Może zamieścić w gazecie informację, że postanowiłeś odwołać zaręczyny... - Nie chcesz za mnie wyjść - bardziej stwierdził, niż zapytał.

232

Spojrzała mu w oczy. - Nie chcę. Tego się nie spodziewał. Zaskoczyło go, że nie jest zainteresowana małżeństwem tak bardzo jak on. Tak bardzo zaangażowała się w negocjacje, a teraz była gotowa zrezygnować z walki, byle jak najszybciej pozbyć się jedwabiu. I jego. To nie było w porządku. Sarala najwyraźniej nie miała pojęcia, jak bardzo Shay cenił sobie jej towarzystwo, wspólne rozmowy, a nawet kłótnie. - Dlaczego nie chcesz za mnie wyjść? Uniosła brwi.

S R

- Chyba nie pytasz poważnie? Negocjowaliśmy umowę handlową. Popełniliśmy błąd, całując się, zamiast wymienić uścisk rąk.

- Po pierwsze - przerwał jej — nie popełniam błędów. Po drugie, nie mogliśmy uścisnąć sobie rąk, ponieważ jeszcze nie doszliśmy do porozumienia.

- Nie popełniasz błędów? To dość aroganckie stwierdzenie. A jak nazwać to, że powiedziałeś mi o jedwabiach? Szczerze mówiąc, im dłużej się zastanawiał, tym bardziej był przekonany, że była to najmądrzejsza rzecz, jaką zrobił w życiu. - Może szczęśliwym zbiegiem okoliczności? - zaproponował. Gdyby zwierzył się jej ze swoich uczuć, pewnie by go wyśmiała. Zresztą sam do końca nie był ich pewien. Jeszcze kilka dni temu uważał, że jedyne, co go interesuje, to odzyskanie jedwabiów i udowodnienie Sarali, że jest lepszym od niej strategiem.

233

- Posłuchaj - powiedział, uważnie dobierając słowa. - Mamy sporo problemów. Po pierwsze musimy zwrócić jedwabie i niezależnie od tego, co teraz dzieje się między nami. Powiedz swoją cenę. -Ale... - Co do tej drugiej sprawy, przyrzekam, że postąpię, jak należy. Wzięła głęboki oddech. - Dziękuję ci - wyszeptała. Po jej policzku spłynęła łza. - Zaproponowałeś mi cztery tysiące. Myślę, że mogę zaakceptować tę ofertę.

S R

Spojrzała mu w oczy, a potem wyciągnęła rękę. Tym razem wymienili uścisk dłoni. Od rozmowy o małżeństwie w jednej chwili przeszli do interesów. Shay pomyślał, że czeka go ciężka praca. Oby tylko Chińczycy nie zakuli go w kajdany i nie porwali przed oblicze cesarza! Wtedy trudno byłoby mu przekonać narzeczoną, by jednak zdecydowała się za niego wyjść.

***

Choć Charlemagne powiedział, że jedwabie i zaręczyny to dwie różne sprawy, Sarala z ulgą podpisała umowę i powiedziała mu, gdzie znajduje się ładunek kupiony od kapitana Blinka. Dla niej obie kwestie były powiązane ze sobą i miała nadzieję, że szybkie wyplątanie się z jednej ułatwi jej odzyskanie wolności. Shay wydawał się rozumieć jej stan ducha i zachowywał się niezwykle uprzejmie. Dobrze, że nie był wczoraj świadkiem wybuchu histerycznej radości lady Hanover, która nie mogła uwierzyć, że jej córka wejdzie do

234

rodziny Griffinów. Sarala nie znalazła sojusznika nawet w swoim ojcu. Choć starał się ją zrozumieć, bardziej interesowało go odnowienie dawnych kontaktów biznesowych i politycznych zerwanych dwadzieścia trzy lata wcześniej. Gdyby książę Malbourne poczuł się urażony, wysiłki markiza mogłyby pójść na marne. Do tego jeszcze pojawienie się Johna DeLayne... Słuchał, uśmiechał się i wypowiadał słowa zachęty. Jak za dawnych czasów w Delhi. I tak samo jego obecność mogła jedynie przysporzyć Sarali problemów. - Gotowa wejść do jaskini lwa? - spytał Shay, zatrzymując się przed drzwiami jadalni, zza których dobiegały przytłumione głosy.

S R

Kłótnia rozpoczęta przed ich wyjściem najwyraźniej wciąż jeszcze się nie skończyła.

- Powiemy im od razu, że nie chcemy ślubu? - spytała Sarala. Charlemagne pokręcił głową.

- Poczekamy na bardziej sprzyjającą okazję, kiedy nie będzie prawników. Jeśli uda nam się uspokoić rodziny, zyskamy większe szanse, żeby wszystko odwołać.

Spojrzała na niego z uznaniem. Po raz kolejny przekonała się, że Shay jest dobrym strategiem. W ciągu kilku minut opracował plan batalii, któremu nic nie mogła zarzucić. Musiała przyznać, że dobrze było go mieć po swojej stronie. - A więc wejdźmy! - westchnęła. Z uśmiechem otworzył przed nią drzwi. Ledwo weszła, lady Hanover odciągnęła ją od Shaya i przytuliła tak mocno, że dziewczyna nie mogła złapać tchu.

235

- Jesteś, Saro! Nawet sobie nie wyobrażasz, przez co musimy przechodzić! - Mam jeden warunek - przerwał jej Charlemagne, siadając obok brata. Książę rzucił mu przelotne spojrzenie. - Tylko jeden? - spytał cicho, ale z wyraźnym sarkazmem w głosie. - W tej chwili - opowiedział gładko Shay. - Chciałbym, żeby wszyscy znów zaczęli nazywać Saralę jej prawdziwym imieniem. Popatrzył na nią i dodał: - Oczywiście, jeśli ona sobie tego życzy.

S R

Całkowicie ją zaskoczył. Myślała, że będzie miał do niej żal z powodu niechęci do poślubienia go. Tymczasem zrobił coś, o czym marzyła od samego początku, ale nie miała szans tego osiągnąć. - Chętnie się na to zgodzę - powiedziała z lekkim uśmiechem. - Wspaniale!

Odwrócił się i spojrzał na stojący na kominku zegar. - Proszę o wybaczenie, ale niedługo mam pilne spotkanie. - Wychodzisz, młody człowieku?! - w głosie markizy było słychać święte oburzenie. - To spotkanie odbywa się przez ciebie! Przed chwilą wyprowadziłeś moją córkę Bóg wie dokąd, a teraz... Książę wstał. - Wystarczy, szanowna pani! - powiedział spokojnym, cichym głosem. - Mój brat ma rację. Jesteśmy umówieni w południe. Proszę się nie martwić o przebieg naszych rozmów. Zapewniam, że będzie pani usatysfakcjonowana ich wynikiem.

236

- Czy to spotkanie dotyczy jedwabiów? - wtrącił markiz. Sarala opowiedziała mi o wszystkim. Wygląda na to, że problem dotyczy także i nas. - Już nie - odezwał się Shay. - Sarala sprzedała mi tkaniny. W tej chwili jestem ich pełnoprawnym właścicielem i cała odpowiedzialność spada na mnie.. - Co mają do tego jedwabie? - zawołała lady Helen. - Mamy rozmawiać o małżeństwie! - Jeśli można, chciałbym wziąć udział w tym spotkaniu. Hanover udał, że nie usłyszał słów żony.

S R

- Ja także! - powiedziała Sarala, podnosząc się z krzesła. - To zbyt niebezpieczne - odrzekł Charlemagne. - Są umówieni w południe w British Museum - dziewczyna zwróciła się do ojca. - Sądzę, że dojedziemy tam bez problemu. - Oczywiście - skinął głową Howard i zwrócił się do żony: Moja droga, dokończymy omawianie kwestii małżeństwa w innym terminie. Może jutro?

- Dobry pomysł - przytaknął książę. - Co do reszty, pozwolicie, że zajmiemy się tym sami. Sarala wzięła głęboki oddech. Shay wykorzystał takt ich zaręczyn, by zwrócić jej prawdziwe imię. Właściwie dlaczego nie miałaby posłużyć się podobną strategią? - Z całym szacunkiem, ale skoro niedługo mam wejść do rodziny Griffinów, nalegam, byście zabrali mnie ze sobą. Inaczej pojadę sama.

237

Wydało jej się, że Charlemagne cicho zaklął pod nosem, ale nie była tego pewna. - Dobrze - powiedział głośno. - Niech i tak będzie. Mam tylko nadzieję, że nie zabierzesz ze sobą trupy akrobatów. - Mogę to zaaranżować - rzuciła przez ramię, ruszając w stronę drzwi. - Niebywałe! - mruknął do siebie, ale go usłyszała. Na jej twarzy pojawił się delikatny uśmiech. Zanim podjechał powóz Melbourne'a, Sarala i jej ojciec poszli z lady Helen, by zatrzymać dla niej dorożkę.

S R

- Jak mogłeś pozwolić Melbourne'owi przerwać negocjacje! jęknęła markiza. - Mieliśmy szansę spłacenia wszystkich naszych długów!

- Nie uważasz, że to byłoby trochę nie w porządku? - spytała Sarala, starając się zachować spokój.

- Wina leży zarówno po stronie Charlemagne'a, jak i po mojej. - Mam nadzieję, że nie wspomniałaś o tym przy księciu? - Lady Helen zmierzyła córkę zaniepokojonym spojrzeniem i chwyciła męża za rękaw. - Powiedz, że nie, Saralo! Pamiętaj, że gdyby doszło do skandalu, ty byłabyś wszystkiemu winna. Griffinowie chyba wezmą to pod uwagę i odpowiednio nam to zrekompensują. - Jestem tego pewien - powiedział markiz, machając ręką na widok nadjeżdżającego powozu.

238

- Gdyby zachowali się inaczej, postawiłoby ich to w bardzo złym świetle, a z tego, co słyszałem o Melbournie, nigdy by sobie na coś takiego nie pozwolił. Pomógł żonie wsiąść do dorożki i podał fiakrowi adres. - Obyś miał rację, Howardzie - westchnęła markiza, kiedy zamykał drzwi. - Błagam, nie pozwól się zabić na tym spotkaniu. To wszystko jest takie okropne! - Niczego się nie obawiaj, najdroższa. Do muzeum pojechali dwoma powozami: księcia i markiza. Sarala najchętniej wybrałaby towarzystwo obu braci, ale nikt jej tego

S R

nie zaproponował. Widać Melbourne i Charlemagne mieli jakieś sprawy do przedyskutowania. Wbrew temu, na co miała nadzieję jej matka, kwestia małżeństwa wciąż pozostawała otwarta. Sarala doskonale zdawała sobie sprawę, że ślub jest tylko interesem zawieranym przez dwie strony. W Indiach państwo młodzi często nie znali się do ostatniej chwili. Bywało, że po raz pierwszy widzieli się podczas ceremonii zaślubin, kiedy obie rodziny ustaliły kwestie posagu i podziału majątku. W Anglii nie było inaczej, w każdym razie wśród arystokracji. Sarala nie miała ochoty, by jej małżeństwo zmieniło się w farsę. Oczywiście, jeśli w ogóle do niego dojdzie. Shay przecież obiecał, że postara się odwołać zaręczyny. Gdyby już miała wychodzić za mąż, zrobiłaby to cicho, z dala od ciekawskich oczu, najlepiej z kimś nie tak wysoko postawionym jak ona. Taki mężczyzna byłby wdzięczny za przyjęcie do rodziny i gotów zaakceptować jej, nazwijmy to, niedoskonałości. Wprawdzie dla niej

239

nie stanowiły one wielkiego problemu, ale rozumiała, że inni mogli uważać zupełnie inaczej. O czymkolwiek rozmawiali książę i Shay podczas podróży, obaj wysiedli z powozu z dość kwaśnymi minami. - Jeszcze raz cię proszę, wracaj do domu - powiedział Charlemagne do Sarali, kiedy cała czwórka stanęła przed muzeum. Dam ci znać, jak przebiegło spotkanie. - Nie zrobię nic nierozsądnego - odparła - ale chcę zostać. - Przynajmniej próbowałem - westchnął. Podał jej ramię. Zacisnęła palce na granatowym rękawie jego żakietu.

S R

- Masz jakąś strategię działania?

- Zostaniesz z ojcem niedaleko drzwi sali egipskiej. Gdyby działo się coś złego, biegnijcie do naszego powozu. Tollins otrzymał polecenie, by zawieźć was w bezpieczne miejsce. Poczuła, jak po plecach przebiegł jej dreszcz. - Czy o czymś mi nie powiedziałeś?

- Nie - skłamał. Przede wszystkim zależało mu na jej bezpieczeństwie. - Weź ojca i idźcie oglądać mumie. Nie zabrzmiało to zbyt uprzejmie. Sarala posłała mu pełne irytacji spojrzenie i poprowadziła ojca ku eksponatom. Charlemagne dołączył do brata, który zasępiony czekał na niego. - Mam nadzieję, że w miejscu publicznym nie zrobią niczego nierozsądnego - powiedział. - Dlatego wybrałem muzeum.

240

- Jak dotąd nie posunęli się do bezpośrednich gróźb odpowiedział książę. - Z wyjątkiem zniknięcia Blinka. - Będę musiał spróbować go odnaleźć. - Mam nadzieję, że nie to jest dla ciebie najważniejsze - rzekł Melbourne bez cienia uśmiechu w głosie. - W końcu przez niego mamy te wszystkie kłopoty. Niech zbierze plon swoich czynów. - Nie sądzisz, że to trochę bezwzględne? - Są osoby, na których zależy mi bardziej niż na nieuczciwym kapitanie. Chciałbym, żebyś powiedział, jaki masz plan. Zatrzymali się przy mumii, tej samej, którą Peep oglądała przedwczoraj.

S R

- Nie jestem pewien. Wiele zależy od naszych przeciwników. Sebastian położył dłoń na jego ramieniu.

- Shay, to nie są negocjacje. Ci ludzie chcą cię porwać do Chin. Charlemagne zmusił się do uśmiechu.

- Nie mogę tam jechać. Niedługo się żenię. - To nie jest zabawne. Poza tym ja także nie zamierzam pozwolić ci na wyjazd, jeśli chciałbyś w ten sposób zapobiec połączeniu rodziny Carlisle Z naszą. Na pewno nie miał takiego zamiaru. - Seb, to są negocjacje. Mam coś, na czym im zależy, i zanim to ode mnie dostaną, muszę być pewien, że otrzymam w zamian satysfakcjonującą nas gwarancję bezpieczeństwa. - Gdyby były problemy, mam przy sobie dwa nabite pistolety. - Dam ci umówiony sygnał, ale zaufaj mi.

241

- Ufam. - To dobrze. Mimo zapewnień brata Charlemagne nie był pewien, czy w nie wierzyć. Sebastian zawsze dowodził, a teraz przypadła mu drugorzędna rola. Ciekawe, jak się w niej czuje. Będą mieli interesujący temat do rozmowy. Oczywiście, jeśli obydwaj przeżyjąPo drugiej stronie sali Sarala i jej ojciec w milczeniu oglądali sarkofagi i inne eksponaty. Shay doskonale rozumiał, czemu dziewczyna nalegała, by tu przyjechali. Na jej miejscu zrobiłby to samo. Jednak jej obecność miała wadę - rozpraszała go. Właśnie

S R

teraz, kiedy powinien całkowicie skoncentrować się na czekającym go spotkaniu.

Odwrócił się w stronę drzwi, akurat w chwili, gdy przechodziło przez nie dwóch Chińczyków. Dziś nie wyglądali na uzbrojonych, ale pozory mogły mylić. Trzeci najprawdopodobniej także był w pobliżu. Obfitość potencjalnych kryjówek stanowiła jedną z niedogodności British Museum.

Do Charlemagne'a podszedł starszy z dwóch mężczyzn ten, który rozmawiał z nim wczoraj. - Gdzie twój drugi kompan? - zapytał Griffin. - W pobliżu. Nie wiem, dlaczego zdecydowałeś się na spotkanie tutaj. Chyba nie dlatego, że boisz się ponieść konsekwencje swoich czynów? - Chcę mieć pewność, że wszystko zostanie załatwione należycie - odpowiedział Shay.

242

Kątem oka zauważył Sebastiana częściowo ukrytego za jedną z kolumn pośrodku sali. - Interesujący dobór słów jak na złodzieja. - Wyjawisz mi swoje imię? - Jestem Jun. Twoje znam: angielski złodziej i tchórz. Choć Shay nigdy nie miał do czynienia z mieszkańcami Państwa Środka, często robił interesy z ludźmi, którzy upatrywali swoją siłę w umiejętności obrażania przeciwnika. On sam wolał używać rozumu. Uśmiechnął się zimno i odpowiedział spokojnie: - Staram się traktować cię uczciwie. Kapitan Blink oszukał nas

S R

obu, a ja o wszystkim dowiedziałem się przedwczoraj. Ostrzegam cię, jeśli jeszcze raz nazwiesz mnie złodziejem, będziemy mieli poważny problem.

- Gdzie są jedwabie cesarza Jiaquinga, złodzieju? Charlemagne wymierzył mu siarczysty policzek. Zaskoczony Jun cofnął się o kilka kroków. Potem natarł na przeciwnika, jednocześnie sięgając ręką za plecy. W jego dłoni błysnął nóż. Griffin wykonał unik i uderzył łokciem w jego brodę. Szybkim ruchem wytrącił Chińczykowi broń, która wpadła do pobliskiego sarkofagu. - Ostrzegałem cię! - wycedził przez zęby. Jun wyprostował się. Kilka osób obecnych na sali odwróciło się, ale kiedy nie stało się nic więcej, wróciło do oglądania zabytków. - Więc jesteś biegły nie tylko w posługiwaniu się słowami powiedział Jun, wyciągając jedwabną chustkę, by wytrzeć krew

243

spływającą z rozciętej wargi. - Przyjąłem twoje ostrzeżenie do wiadomości. - Nie wiedziałem, że jedwabie zostały skradzione. - Honor cesarza został splamiony. Nie możemy tego zaakceptować. - Macie Blinka, prawda? Bez względu na opinię Sebastiana, Shay czuł, że jest coś winien kapitanowi. Choćby dlatego, że nie zdradził oprawcom imienia Sarali. - Może wystarczy odpowiednia zapłata? - zasugerował. Jun pokręcił głową.

S R

- Jego Wysokość nie potrzebuje pieniędzy. Chce zadośćuczynienia za stracony honor.

Innymi słowy, głowy Blinka na złotej tacy. I to dosłownie. - Kiedy są urodziny cesarza? - spytał. Wszystko po kolei. - Mniej więcej w czasie waszych świąt Bożego Narodzenia. Trzeba uszyć nowe szaty, przygotować i powiesić proporce. Nie mamy wiele czasu.

To były bardzo cenne i interesujące informacje. Jun i jego ludzie chcieli odzyskać jedwabie, ale finansowe zadośćuczynienie nie wchodziło w rachubę. Głowa Shaya może zostałaby łaskawie zaakceptowana przez cesarza, chociaż sądząc ze zmiany, jaka zaszła w zachowaniu mężczyzny, zaczynał on chyba wierzyć w niewinność Griffina. - Co oprócz przelanej krwi mogłoby przywrócić cesarzowi utracony honor? - spytał Charlemagne, pamiętając, by nie zbliżać

244

lewej dłoni do kieszeni na piersi. To był znak dla Sebastiana, by wkroczył do akcji. Na razie udało się tego uniknąć. - Jeśli jesteś niewinny, Griffin, nie masz się czego obawiać. Więc przestał być „angielskim złodziejem i tchórzem". To dobry znak. - Nie boję się - odpowiedział. - Jestem obywatelem Imperium Brytyjskiego, tak jak i kapitan Blink. Cesarz wysłał cię jako swojego przedstawiciela, prawda? Jun skinął głową. Nadal zachowywał czujność, ale jego twarz nie wyrażała już takiej wrogości, jak jeszcze kilka minut temu.

S R

- Jestem kapitanem jego osobistej Gwardii Smoka. - Ja także mogę się uważać za zaufanego człowieka dworu królewskiego - powiedział powoli i wyraźnie Shay. Choć Jun dobrze mówił po angielsku, lepiej nie ryzykować nieporozumienia. - Być może razem moglibyśmy wymyślić, jak usatysfakcjonować cesarza i doprowadzić do nawiązania bliższych stosunków między nim a Księciem Regentem, co w przyszłości uniemożliwiłoby dokonywanie podobnych kradzieży. Jun przyglądał mu się przez dłuższą chwilę. - Kapitan Blink może uważać się za szczęściarza, że sprzedał jedwabie właśnie tobie. Rozumiem, że są w bezpiecznym miejscu? - Oczywiście! W każdym razie miał taką nadzieję. Nagle uzmysłowił sobie, że z wyjątkiem kilku próbek przyniesionych przez Blinka, nie widział

245

cennych tkanin na oczy. Były owinięte w ochronne płótno, kiedy ludzie wynajęci przez Saralę pakowali je na wozy. - Przedyskutuję tę kwestię z moimi towarzyszami - odezwał się Jun po chwili. - Otrzymali od Jego Wysokości takie same pełnomocnictwa jak ja. Jeśli jednak próbujesz mnie zwodzić, bądź świadom, że wiemy, gdzie znaleźć twoich braci, bratanicę i twoją kobietę. - Wskazał głową przeciwległy kraniec sali. Charlemagne zacisnął szczęki. - Nie zamierzam cię oszukać. Kiedy proponujesz ponowne spotkanie?

S R

- Chcesz zatrzymać jedwabie?

- Tylko po to, by przedłużyć życie Blinkowi, dopóki ty i twoi kompani nie podejmiecie decyzji.

- Spotkamy się we wtorek o dziesiątej rano. - O jedenastej, przy stawie w parku St. James. - Na otwartej przestrzeni mógł bez trudu dostrzec zbliżające się zagrożenie, a gdyby negocjacje poszły źle, któryś z licznych spacerowiczów na pewno zauważyłby walczących. - Wciąż mi nie ufasz - zauważył Jun z lekkim uśmiechem. - Ufam ci tak, jak ty mnie. I jeszcze jedno: jeśli komuś z członków mojej rodziny stanie się najmniejsza krzywda albo ktoś znów rozbije okno w moim domu, spalę jedwabie, bez względu na konsekwencje. - Myślę, że dobrze się rozumiemy. Chińczyk ukłonił się, odwrócił i odszedł. Chwilę później dołączył do niego drugi żołnierz.

246

Gdzie był trzeci, Shay nie miał pojęcia, ale czuł, że zgodnie ze słowami Juna, znajduje się gdzieś w pobliżu. - Uderzyłeś go! - zawołał Sebastian, podchodząc do brata, natychmiast po tym jak za mężczyznami zamknęły się drzwi. - Czy tak prowadzi się negocjacje? - Poprosiłem, żeby nie nazywał mnie złodziejem - odpowiedział Charlemagne, odwracając się w stronę Sarali nadchodzącej właśnie z ojcem. - Potem udało nam się jakoś dojść do porozumienia. - To było niezwykłe! - wyszeptała dziewczyna, chwytając Shaya

S R

za rękę. - Widziałam, jak przejąłeś inicjatywę. W pewnej chwili ten Chińczyk zaczął zachowywać się zupełnie inaczej. Wszystko już ustalone?

- Jeszcze nie, ale jesteśmy blisko. - Mimo niezależnej natury i dużej pewności siebie słowa zachwytu, jakie usłyszał od osoby będącej co najmniej tak dobrym negocjatorem jak on sam, sprawiły mu wielką przyjemność.

- Co teraz? - spytała Sarala, wpatrując się w niego- Chyba nie zamierzasz się z nikim pojedynkować? - dodał wciąż niespokojny Melbourne. W przeciwieństwie do Carlisle'ów pamiętał, że szermierzy było trzech. - Jun, tak brzmi imię mojego rozmówcy, przedyskutuje ze swymi towarzyszami kwestię odpowiedniego zadośćuczynienia dla cesarza. Ponownie spotkamy się we wtorek.

247

- Nie wiem, czy masz szansę na zostanie ambasadorem w Chinach. Wątpię też, czy rząd będzie chętny, by zapłacić cokolwiek za ocalenie głowy Blinka. - Cesarz czuje się urażony. Sądzę, że im większą otrzyma rekompensatę, tym będzie bardziej zadowolony. Oficjalny list od następcy tronu i jakiś podarunek powinny wywrzeć odpowiednie wrażenie. Shay spojrzał na brata, który przyglądał mu się z ponurą miną. - Czy będziesz w stanie mi pomóc, jeśli zajdzie taka potrzeba? - Myślę, że tak - odpowiedział książę. - Wplątałeś się w

S R

międzynarodową aferę. Zdajesz sobie sprawę, że narażasz życie nie tylko swoje i Blinka, ale także innych osób? - Jestem tego świadomy.

Jako właściciel jedwabiów znajdował się na pierwszej linii strzału. Jun także to wiedział. Melbourne również. Ta bitwa nie była jeszcze zakończona. Jakby tego było mało, czekało go jeszcze jedno zadanie: przekonanie Sarali, by jednak za niego wyszła. Kto wie, co okaże się trudniejsze.

248

Rozdział 13 - Czy ktoś został zabity? - wykrzyknęła lady Hanover na widok córki i męża wchodzących do salonu na piętrze. - Książę Melbourne nie żyje? Został oskalpowany przez tych chińskich dzikusów? - Chińczycy nie skalpują ludzi, moja droga - odpowiedział markiz. - Za kradzież odcinają ręce i głowę. - Zaraz zemdleję! Ratuj mnie, Saralo! Dziewczyna wymieniła z ojcem porozumiewawcze spojrzenie i uklękła przy kanapie, na której leżała matka.

S R

- Nikomu nic się nie stało - powiedziała łagodnie. Była zaskoczona, że zastała ją samą. Na pewno już pół Londynu wiedziało o zaręczynach i spodziewała się, że dom będzie pełen plotkujących pań.

- Dzięki Bogu, że Melbourne żyje! Przestraszyłeś mnie, Howardzie. - Wybacz, najdroższa.

Choć Sarala była zaręczona z Charlemagne'em, obsesja markizy na punkcie księcia najwyraźniej jeszcze nie minęła. Dziewczyna nie zamierzała pozwolić, by młodszy brat pozostał w cieniu starszego- Szkoda, że tego nie widziałaś, mamo - powiedziała. - Shay był wspaniały. Negocjacje poszły bardzo dobrze. - W takim razie, gdzie są Griffinowie? Powinni tu być i z nami rozmawiać! Mam nadzieję, że nie pozwolisz im się zmusić do zaakceptowania byle jakich warunków.

249

Markiz wyjął z kieszeni kartkę, którą Sarala dała mu w powozie. - Nie obawiaj się, moja droga. Wszystko będzie dobrze. Na razie mam tu umowę zawartą między lordem Charlemagne'em a Saralą na sprzedaż jedwabiów. Cztery tysiące funtów! Całkiem spora sumka. Świetnie się spisałaś, córko! - Dziękuję. - Uśmiechnęła się. Wolała nie wspominać, że mogła dostać dwa razy tyle. Niech to pozostanie między nią a Shayem. - Cztery tysiące? Czy nie wspomniałeś, że te tkaniny należą do cesarza Chin? Gdybyśmy sprzedali je bezpośrednio jemu, moglibyśmy otrzymać znacznie większą kwotę.

S R

Markiz złożył dokument i na powrót schował do kieszeni. - Wybacz, moja droga, ale nie. Z przyjemnością będę obserwował wszystko z daleka. Poza tym nie sądzisz, że twoja propozycja jest nieco... niemoralna? Sprzedawać skradzioną rzecz prawowitemu właścicielowi?

- Cesarz jest bajecznie bogaty. Nawet nie zauważyłby takiego wydatku.

W przeciwieństwie do ojca Sarala żałowała, że nie będzie mogła być obecna podczas rozmów z Chińczykami. Przy najbliższej okazji musi poprosić Shaya, by dokładnie zrelacjonował jej przebieg spotkania. Kiedy rozmawiał z Junem, wyglądał wspaniale przystojny, silny i pewny siebie. Powstrzymała się, by nie podbiec i go nie pocałować. Takie zachowanie mogłoby zrujnować ich plany anulowania zaręczyn. Mimo to wspaniale byłoby poczuć dotyk jego ust i delikatne muśnięcia dłoni na nagim ciele...

250

- ... Czy ty mnie słuchasz, Saralo? - Przepraszam, mamo! Co mówiłaś? - Musimy wydać bal zaręczynowy. Jak myślisz, czy książę zgodzi się pełnić obowiązki gospodarza? W Griffin House już od trzech lat nie było żadnych uroczystości. Byłoby wspaniale, gdyby po tak długiej przerwie zorganizowano pierwszą właśnie na twoją cześć. - To dlatego, że trzy lata temu zmarła żona księcia. Nie zamierzam ich prosić, by się tym zajęli. Zaręczyny miały uratować moją reputację i z tego, co wiem, Charlemagne może jeszcze zmienić zdanie. Szczerze mówiąc, byłabym z tego zadowolona. Bez względu

S R

na to, jak bardzo pragniecie, bym poślubiła Griffina, wszystko to jest oszustwem.

Na tym polegał problem. Shay się jej podobał, ale nie zamierzała wychodzić za mąż, jeśli zaręczyny były kwestią przypadku. Oboje chcieli być względem siebie uczciwi, a Sarala nie miała pojęcia, co naprawdę Griffin do niej czuje i jakie ma zamiary. Na pewno nie była pierwszą kobietą, którą pocałował i nie chciała, by mówiono o niej, że usidliła go podstępem. Matka puściła jej dłoń i poderwała się z sofy. - Opowiadasz nonsensy, moje dziecko! Musimy jak najszybciej dojść do porozumienia z księciem, żebyś ani ty, ani lord Charlemagne nie mogli już zmienić zdania. - Mamo, to okropne! - Takie jest życie, córko.

251

Rozległ się dzwonek przy drzwiach frontowych, a chwilę później Sarala usłyszała, jak Blankman je otwiera. - To pewnie lady Allendale! - oznajmiła lady Helen. - Czekałam na nią. Musimy rozpocząć planowanie ślubu. Sarala jęknęła w duszy. - Pozwól, że nie będę wam towarzyszyć. - Musisz zacząć okazywać więcej entuzjazmu. Inaczej Griffinowie będą gotowi pomyśleć, że nie doceniamy należycie ich wspaniałomyślnego gestu. Sarala nie potrafiła stłumić głębokiego westchnienia.

S R

Małżeństwo z Shayem na pewno byłoby korzystne dla jej rodziny, ale te negocjacje! Od początku stawiały Carlisle'ów na podporządkowanej pozycji.

W drzwiach do salonu pojawił się Blankman. - Proszę pani, przyszły lady Allendale i lady Mary Doorley. - Wprowadź je do głównego salonu i podaj herbatę. - Oczywiście, proszę pani.

- Muszę napisać kilka listów - powiedziała szybko Sarala, zmierzając do drugich drzwi. Ojciec pospieszył za nią. - Idź, idź! - machnęła ręką matka. - Dopiero zaczynamy przygotowania. Jeśli miałabyś przeciwstawiać się każdej mojej propozycji, lepiej żebyś zajęła się swoimi sprawami. Nie tracąc czasu na odpowiedź, Sarala wybiegła z pokoju prosto do swojej sypialni. Usiadła w fotelu i chwyciła książkę o podboju

252

Brytanii przez Rzymian. Przeczytała kilka linijek i powoli opuściła ciężki tom na kolana. Powinna czuć wdzięczność. Doskonały żart! Czuła się jak w pułapce, uwikłana w coś, czemu nie potrafiła się oprzeć. Jak ćma lecąca w kierunku płomienia świecy. Gdyby tylko tamtego wieczoru nie zatańczyła z Shayem Griffinem! Ale stało się. Doskonale pamiętała tamten wieczór. Po raz pierwszy od przyjazdu z Indii coś sprawiło jej przyjemność. Aroganckie zachowanie Charlemagne'a spowodowało, że z początku nietrafnie go oceniła, lecz wyciągnięcie z niego informacji o jedwabiach było świetną zabawą. Teraz, kiedy

S R

poznała jego inteligencję, wspomnienie tamtego tańca i rozmowy przyniosło jej jeszcze większą satysfakcję.

Każda chwila spędzona z Shayem była cudowna. Nawet kiedy się kłócili. Szczególnie wtedy. Kłótnia oznaczała pocałunki i rozkoszny dreszcz pożądania.

Ktoś cicho zapukał do drzwi.

- Panienko! - rozległ się głos Jenny. - Wejdź!

Pokojówka wsunęła się do pokoju z szerokim uśmiechem na twarzy. W ręku trzymała jakiś papier. - Blankman powiedział, że przyniesiono to dla panienki. Sarala wzięła od niej list. - Dziękuję. Czemu się tak uśmiechasz? Wyglądasz jak kot, który dobrał się do garnka ze śmietaną.

253

- Panienka i pan Cherlemagne... Wczoraj wszyscy tak biegali, że nie zdążyłam życzyć panience wszystkiego najlepszego. - Dziękuję, Jenny, ale to nieporozumienie. Wkrótce Shay wyjaśni wszystko bratu, a ja moim rodzicom i będzie jak przedtem. - Nie wyjdzie panienka za niego? - Nie taki miałam zamiar. Przełamała pieczęć i na jej dłoń wypadł ciężki, złoty krążek. Zdziwiona, podniosła go do oczu. Rozpoznała dostojny profil cesarza Hadriana. Rzymska moneta, licząca co najmniej tysiąc siedemset lat. Tylko jedna osoba mogła jej przesłać taki prezent. Spojrzała na

S R

dołączony liścik i przeczytała podpis: Shay. Serce zabiło jej mocniej. - Mogłabyś przynieść mi filiżankę mięty? - poprosiła pokojówkę.

Chciała jak najszybciej zostać sama, by przeczytać wiadomość. - W tej chwili, panienko.

Gdy Jenny wyszła, Sarala usiadła w fotelu przy oknie. Charlemagne miał równy, wyraźny charakter pisma, wskazujący na pewność siebie. Wygładziła kartkę i zaczęła czytać. Najdroższa Sarah! Zobaczyłem tę monetę w jednej ze swoich szaf i od razu pomyślałem o Tobie. Nie dlatego, że jesteś stara lub przypominasz cesarza Hadriana... Zachichotała, zakrywając usta dłonią. Była miło zaskoczona, że mimo nawału spraw nie zapomniał o niej i przysłał jej tak niezwykły podarunek.

254

Około trzeciej po południu postaram się wślizgnąć do waszego ogrodu - czytała dalej. - Chciałbym Cię zobaczyć. Mam nadzieję, że uda Ci się wymknąć na chwilę z domu. Pozdrowienia, Shay Poczuła, że ogarnia ją podniecenie. Niedługo znów go zobaczy! Do tego pamiętał, że interesuje ją historia starożytnego Rzymu. Przyjrzała się monecie uważniej. Niewiarygodna! Nie miała pewności, czy to słowo odnosiło się do prezentu, czy ofiarodawcy. Przyjmując taki podarunek, nie narażała na szwank niczyjej reputacji. Jeśli to całe zamieszanie w końcu się wyjaśni, być może zostaną z Shayem przyjaciółmi.

S R

Czy przyjaciele tak się całują? Może jednak ich znajomość miała szansę stać się czymś więcej? Sarah trudno było sobie wyobrazić, że ona i Shay mogliby być kochankami, choćby przez krótki czas. Nie w Londynie, gdzie rodzinę Griffinów znał prawie każdy. A co będzie, jeśli ona lub on w końcu zawrą z kimś małżeństwo? Potrząsnęła głową. Nie czas na takie rozmyślania. Za godzinę czeka ją sekretna schadzka z mężczyzną, którego podziwia, szanuje i... pożąda. Wstała z fotela i z uśmiechem włożyła monetę do szkatułki ze szklanym wiekiem, w której przechowywała cenne przedmioty. Szkoda, że nie mogła umieścić w niej Charlemagne'a, żeby mieć go pod ręką, gdy zapragnie interesującej konwersacji lub... dotyku jego dłoni i ust. Drzwi otworzyły się i stanęła w nich Jenny z tacą.

255

- Przyniosłam miętę - powiedziała. - Lady Hanover prosi panienkę na dół. Niech to diabli! - Powiedziała dlaczego? - Chodzi o wybór miejsca na ślubne przyjęcie, zdaje się. Przyjęcie! Charlemagne musi uprzedzić brata, jakie następstwa może mieć odwlekanie odwołania zaręczyn. Im dłużej pozwolą jej matce oddawać się szaleństwom przygotowań do ślubu, tym trudniej będzie wszystko odkręcić. ***

S R

- A ty dokąd się wybierasz?

Charlemagne rzucił okiem na Zacharego, który stanął w drzwiach jego pokoju. Z westchnieniem skończył zakładać szarą marynarkę.

- Na konną przejażdżkę.

- Chętnie do ciebie dołączę.

- Raczej nie. Potrzebuję ciszy i spokoju. Przy tobie ich nie zaznam. Mężczyzna oparł się o stół. - Chyba ktoś jest w kiepskim humorze. - Po co właściwie przyszedłeś? Za późno na lunch, za wcześnie na obiad. - Chciałem zobaczyć mojego świeżo zaręczonego brata zachichotał Zach. - Przyszedłem do Melbourne'a, ale on jest w jeszcze

256

gorszym nastroju od ciebie. A myślałem, że to na mnie był wściekły, kiedy powiadamiałem go o zamiarze poślubienia Caroline. Shay otworzył usta, by wyartykułować jakąś złośliwą ripostę, lecz zamiast tego usiadł i powiedział: - Zdenerwował się, bo uważał, że robisz coś nierozsądnego. - Brzmi znajomo, nieprawdaż? - Tak myślisz? - odpowiedział Shay pytaniem na pytanie. Wszyscy zakładają, że popełniłem błąd. Jeszcze nikt nie spytał, co ja mam na ten temat do powiedzenia. - Prawdopodobnie dlatego, że wcześniej nigdy nie miałeś

S R

problemów z wygłaszaniem własnych opinii. - Żenię się. To wszystko.

Zachary przez dłuższą chwilę przyglądał się bratu. - To nie jest opinia - powiedział w końcu. - Popraw mnie, jeśli się mylę. To stwierdzenie faktu. Nie wiń nas, że się niepokoimy o ciebie. Jako dżentelmen na pewno znajdziesz sposób, by się z tego wyplątać.

- O czym ty gadasz?! - spytał podniesionym głosem Shay, choć dobrze wiedział, co Zach ma na myśli. - Wiesz, co myśli Seb? Ta Sara zawróciła ci w głowie, opowiadając, jaka czuje się samotna w Londy... - Sarala - poprawił go Charlemagne. -I wiedz, że nie zawróciła mi w głowie. W każdym razie nie tak, jak sugerował to Zachary. Zafascynowała go - jako kobieta i jako człowiek. Zachwycił się jej

257

głosem, akcentem, uśmiechem. Potem poznał jej inteligencję, wrażliwość oraz poczucie humoru i wpadł po uszy. - Caro powiedziała to samo. Charlemagne z trudem wrócił do rzeczywistości. - Słucham? - Moja żona uważa was oboje za tak logicznych i uczciwych, że kiedy schwytano was na pocałunku, nie widzieliście innego wyjścia, jak zaręczyny. - Czysty romantyzm. - Sam powiedziałeś Sebowi, że negocjowałeś z tą dziewczyną

S R

umowę handlową. Wybacz, ale jakoś też nie widzę w tym nic romantycznego.

- Może za mało się starasz.

- Mój drogi, jestem romantyczny aż do szpiku kości. Ty masz głowę nafaszerowaną liczbami i atrament zamiast krwi. Shay musiał przyznać, że słowa Zacha zaintrygowały go. Sarala traktowała jego pocałunki jako wybieg w celu zapewnienia mu przewagi w negocjacjach, a teraz okazało się, iż cała jego rodzina miała podobne zdanie. Atrament zamiast krwi! Czyżby narzeczona widziała go inaczej niż on ją? Wstał, podszedł do brata i klepnął go w plecy. - Dziękuję, Zach. Rozjaśniłeś mi parę spraw. - Naprawdę? - Brat wyprostował się. - Mam nadzieję, że tak. W końcu po to przyszedłem. Powiesz Melbourne'owi, że się wycofujesz?

258

- Nie. Zrobię wszystko, by Sarala mnie pokochała, a potem się z nią ożenię. *** Za kwadrans trzecia Charlemagne zostawił Jaunty'ego w stajni u przyjaciela i ruszył pieszo do domu Carlisle'ów. Kilka tygodni temu, zanim poznał Saralę, spędziłby to popołudnie, nadzorując transport jedwabiów, by mieć pewność, że we wtorek znajdą się w umówionym miejscu. Obecnie jednak, odkąd Sebastian zmuszony został do ogłoszenia jego zaręczyn, był w stanie myśleć tylko o jednym: o poślubieniu lady Sarali Anne Carlisle. Przed domem dziewczyny stało pięć powozów.

S R

Shay rzucił przelotnie okiem na drzwi wejściowe i skręcił za róg. Od strony ogrodu kilka okien było otwartych, dlatego na wszelki wypadek pochylił się, by nikt go nie zauważył, i przemknął się w kierunku szpaleru niskich krzewów, przy których stała kamienna ławka. Choć podczas wizyty w domu Carlisle'ów był jedynie w salonie na parterze, domyślił się, że musi znajdować na wysokości biblioteki. Lokaj zapewniał, że dostarczył list, ale Shay nie miał pewności, czy Sarala będzie chciała się z nim spotkać. Znając jednak jej ciekawość, gotów był postawić pokaźną sumę na to, że niebawem się zjawi. W domu ktoś podszedł do otwartego okna. - ... Ślub na pewno odbędzie się w Westminsterze. W końcu to Griffinowie - rozległ się kobiecy głos.

259

- Myślisz, że Książę Regent zaszczyci ceremonię swoją obecnością? - Shay rozpoznał głos lady Hanover. Rozmawiają o ślubie. Interesujące! - Nawet cała rodzina królewska. To będzie wydarzenie sezonu. Lady Deverill brała ślub w Szkocji, lord Zachary nalegał na skromną uroczystość. Skoro Melbourne zdecydował się pozostać wdowcem, to dla rodziny jedyna okazja, by zabłysnąć. - Książę brał ślub w Westminsterze. Rozpoznałby ten głos nawet na końcu świata. Biorąc pod uwagę niechęć Sarali do zamążpójścia, jej obecność

S R

na spotkaniu zaskoczyła go. Chyba że go oszukała, jak podejrzewał Sebastian. To nie miało sensu. Znacznie bardziej trafne wydawały mu się uwagi Zacharego, nie zamierzał jednak niczego przesądzać z góry, dopóki nie zaspokoi swej ciekawości i nie znajdzie odpowiedzi na wszystkie nurtujące go pytania.

- To było prawie osiem lat temu, lady Saralo - odpowiedział jakiś kobiecy głos. - Raczej mało prawdopodobne, że Melbourne zdecydowałby się ponownie wziąć tam ślub, nawet gdyby jakaś kobieta zdobyła jego serce. Charlemagne poczuł, że ogarnia go gniew. Jak mogą w ten sposób rozmawiać o tragediach, jakie spadły na jego rodzinę?! Czy którakolwiek z tych kobiet miała pojęcie, co przeszli? Najpierw śmierć obojga rodziców, gdy Sebastian miał zaledwie siedemnaście, a Shay - dwanaście lat. Potem odeszła Charlotte, osierocając zaledwie

260

trzyletnią Peep. Charlemagne był wdzięczny losowi, że Sebastian nie słyszał tej rozmowy. - Myślę, że decyzję o wyborze kościoła powinny podjąć obie rodziny - usłyszał ponownie głos Sarali. - Poza tym, jeszcze na to za wcześnie. - Wystarczy, córko! - Przykro mi, mamo, ale nie widzę powodu do świętowania. Oboje z Charlemagne'em popełniliśmy błąd. Na szczęście nic się nie stało i nie doszło do skandalu. Nie wydaje mi się, że w ogóle dojdzie do ślubu. - Rozległ się szelest sukni. - Teraz proszę o wybaczenie.

S R

Muszę zaczerpnąć świeżego powietrza. Trzasnęły drzwi.

- Nie martw się, Heleno - powiedziała jakaś kobieta. - Sarala na pewno wkrótce zmieni zdanie. W końcu każda dziewczyna marzy o pięknym ślubie.

Nie minęło kilka minut i Shay zobaczył Saralę idącą ścieżką w jego kierunku. Nie miała kapelusza, jej włosy lśniły w słońcu, a zielone oczy rzucały wojownicze błyski. - Witaj! - powiedziała, uśmiechając się. Położył palec na ustach, a drugą dłonią wskazał okno. - Tędy! - wyszeptał. Zaoferował jej ramię, które przyjęła po krótkim wahaniu. W milczeniu szli w kierunku stajni, oddalając się od domu. Usiedli na beli siana leżącej pod ścianą jednego z budynków. - Dzień dobry! - dopiero teraz jej odpowiedział.

261

- Długo stałeś pod oknem? - spytała, a na jej policzki wypłynął rumieniec. - Wystarczająco, by usłyszeć, że mamy mieć najwspanialszy ślub w historii. - Nie mam z tym nic wspólnego! Sama nie wiem, czemu mama nalegała na moją obecność podczas spotkania z przyjaciółkami. Przecież obydwoje chcemy zupełnie czego innego! W końcu powiedziała „my". - Dostarczono ci monetę? - Tak. Bardzo dziękuję. Wyjątkowo dobrze zachowana.

S R

- Jakieś osiem lat temu trafiłem na nią na łące w okolicy Verulamium.

- Sam ją znalazłeś? Uśmiechnął się szeroko. - Zrzucił mnie koń przyjaciela. Pierwszą rzeczą, jaką zobaczyłem, kiedy podniosłem głowę z ustami pełnymi trawy, był posępny profil cesarza.

Rozbawiona Sarala pokręciła głową z niedowierzaniem. - Powinieneś powiedzieć, że przez wiele godzin przekopywałeś się przez starożytne ruiny w poszukiwaniu skarbu, którego część mi ofiarowałeś. - Zapamiętam to. Ich oczy spotkały się i Shay poczuł, jak jego ciało przenika rozkoszny dreszcz. Pochylił się i pocałował Saralę. Otoczyła go ramionami i przysunęła się blisko, przytulając do jego muskularnej

262

piersi. Ogarnęła go fala pożądania. Pragnął jej i wiedział, że ona czuje to samo. Dlaczego to wszystko jest takie skomplikowane? - pomyślała Sarala. Jeśli nic się nie zmieni, wkrótce poślubi tego niezwykłego mężczyznę. Czy jednak będą szczęśliwi? Nie potrafiłaby żyć u boku kogoś, kto ożeniłby się z nią wyłącznie z obowiązku. Wyswobodzenie się z jego ramion było jedną z najtrudniejszych rzeczy, jakie zrobiła w życiu. - Shay? Spojrzał jej w oczy. - Słucham?

S R

- Rozmawiałeś z bratem?

- Z Zacharym. Powiedział, że oboje jesteśmy tak uczciwi i pozbawieni wyobraźni, że jedynym logicznym rozwiązaniem wydaje się nam zgoda na wszystko, co się dzieje.

- To niezbyt uprzejme z jego strony. - Oczywiście. I całkowicie nieprawdziwe. Nie pocałowałem cię, by zdobyć jedwabie. - W takim razie, dlaczego to zrobiłeś? Wtedy, pierwszy raz? - Ponieważ nie mogłem się oprzeć. Zdała sobie sprawę, że wciąż trzyma poły jego surduta. Puściła je i wygładziła tkaninę. To, co powiedział przed chwilą, zabrzmiało bardzo obiecująco. Biorąc jednak pod uwagę, że do wczoraj to ona

263

była właścicielką jedwabiów, Shay mógł najzwyczajniej w świecie powiedzieć nieprawdę. - Czy możesz powiedzieć z ręką na sercu, że gdy wczoraj pocałowałeś mnie w domu swojej siostry, zrobiłeś to z zamiarem poślubienia mnie? - Nie. Mimo wszystko jestem pewien, że bez względu na wszystko, dziś też bym się z tobą spotkał. Odsunął z jej twarzy kosmyk czarnych włosów. Uśmiechnęła się. - Ja też. Naprawdę wspaniale całujesz. Roześmiał się krótko na tę odpowiedź.

S R

- Co ci się w takim razie nie podoba, księżniczko? - spytał. Sarala gwałtownie odsunęła się od niego.

- Nie nazywaj mnie tak! - powiedziała poważnie. - Dlaczego? Kiedy pierwszy raz cię ujrzałem, wyglądałaś jak hinduska księżniczka.

- Jestem Angielką i na pewno nie księżniczką. Shay uniósł brwi. - Dosłownie nie, ale... - Porozmawiasz z księciem, prawda? Przez długą chwilę siedział obok niej w milczeniu. Zanim się odezwał, już znała odpowiedź, jednak chciała usłyszeć ją z jego ust. Wyrok wypowiedziany na głos. - Nie poproszę go, by pomógł nam odwołać zaręczyny powiedział w końcu cicho. - Przecież mi obiecałeś!

264

- Nie zrobię tego z dwóch powodów. Po pierwsze zostaliśmy przyłapani na pocałunku i nie robiliśmy tego po raz pierwszy. Bez względu na to, co zostało powiedziane, twoja reputacja byłaby zrujnowana. - Nie przeszkodziłoby mi to. - Ale mnie tak. Czułbym się jak zwierzę. - Całowałeś przedtem kobiety, ale nie zaręczałeś się z nimi. Ja też całowałam się z mężczyznami i nie musiałam za żadnego wyjść za mąż. Wydało jej się, że spochmurniał.

S R

- To nie to samo - powiedział po chwili spokojnie. - Wtedy nikt o niczym nie wiedział. Wszyscy zachowali dyskrecję, nie ucierpiała niczyja reputacja. O tym, co stało się w Corbett House, wie pół miasta. - Wszystko mi jedno!

- Być może, ale ja znałem kobiety, które straciły dobre imię. W żadnym wypadku nie mogę do tego dopuścić.

W jego głosie usłyszała gniew, ale, o dziwo, poczuła się spokojniejsza. Ten człowiek miał wielką władzę i doświadczenie. Zdawał sobie sprawę, co mogłoby się z nią stać, gdyby Melbourne lub on sam nie zachowali się wczoraj jak dżentelmeni. - Uważasz, że powinniśmy wziąć ślub - bardziej stwierdziła, niż zapytała. Serce biło jej jak oszalałe. - Tak. Są gorsze rzeczy od małżeństwa z rozsądku. Na przykład skandal.

265

- To pierwszy powód, a wspominałeś o dwóch. Ten jeden i tak by wystarczył. Już sam w sobie jest przerażający - jej głos załamał się, ale nie próbowała tego ukryć. Poczuła, jak łzy napływają jej do oczu. - Nie tylko dlatego postanowiłem nie rozmawiać z Sebastianem. - Uniósł dłoń ku jej twarzy, ale cofnął ją w ostatniej chwili. - Pozwól mi dokończyć, bo początek tej rozmowy nie był zbyt fortunny. Skinęła głową. - Posłuchaj... - zaczął i odkaszlnął, zastanawiając się nad doborem słów. - Lubię cię. Bardzo. W swoim życiu spotkałem wiele

S R

kobiet, ale żadna tak mnie nie zaintrygowała. Chciałem powiedzieć... Mam doświadczenie, ale z wielu przyczyn zdecydowałem się na żywot kawalera. Mogłem pomagać Melbourne'owi i wystarczyła mi świadomość, że mój młodszy brat i siostra są szczęśliwi w swoich małżeństwach.

Sarala słuchała go. Jej uwagę szczególnie przykuły słowa, że ją lubi. Shay najwyraźniej chciał ją uspokoić, ale w jej głowie kołatało się tyle myśli, że nie była pewna, czy mu się to uda. - Chcę ci tylko powiedzieć, że żadna kobieta, którą spotkałem, tak bardzo mnie nie zainteresowała. Jesteśmy zaręczeni, ale jeszcze nie wzięliśmy ślubu. I nie zrobimy tego, dopóki nie będziesz czuła do mnie tego samego, co ja do ciebie. A jednak była w błędzie. Udało mu się ją uspokoić.

266

Rozdział 14 - Możemy być zaręczeni bardzo długo - powiedziała Sarala, stając naprzeciw Shaya i bujając się w przód i w tył. Przytaknął. Poczuł, że robi mu się gorąco. Przez chwilę obawiał się, że dziewczyna go uderzy z powodu odmowy zerwania zaręczyn. Nie miał pojęcia, jak jej wszystko wytłumaczyć, ale ponieważ nadal go słuchała, uznał, że na razie nie powiedział niczego niewłaściwego. - Nie mam zamiaru na to pozwolić. - Chcesz mnie do siebie przekonać? - Tak.

S R

- Czy najpierw odpowiesz mi na pytanie? - Oczywiście.

Znów usiadła i wzięła jego dłoń w swoje ręce. - Wiem, jak lubisz prowadzić interesy i jak świetnie sobie z tym radzisz. Zmarszczył brwi.

- Sugerujesz, że negocjując z tobą zakup jedwabiów, nie robiłem tego jak należy? - Zwlekałeś przez tydzień i dopiero groźby Chińczyków skłoniły cię do przedstawienia mi rozsądnej oferty... Chciał jej przerwać, ale uniosła dłoń. - Pozwól mi skończyć. - Proszę bardzo.

267

- Chcę cię zapytać, czy potraktujesz uwodzenie mnie jak kolejne negocjacje? Czy jestem dla ciebie jak te pięćset bel jedwabiu? Znam różnicę między interesami a przyjemnością. To, że nie potrafiła odgadnąć prawdziwej przyczyny, dla której ją całował, świadczyło, iż wie mniej, niż jej się wydaje. Charlemagne zaczął zdawać sobie sprawę, że rozmowa z inteligentną kobietą może być dużym wyzwaniem. Jej pytanie miało sens. Chciałby zdobyć jej serce, ale nie wiedział, jak ma odpowiedzieć, by nie pogrzebać swoich szans. - Odpowiesz mi?

S R

Zamiast to zrobić, powiedział tylko: - Chodź do mnie!

Przyciągnął ją do siebie i znów pocałował. Poczuł delikatny zapach cynamonu. Uzmysłowił sobie, że tego, co czuł, kiedy jej dotykał, nie zamieniłby na nic na świecie. Ogarnęła go fala rozkosznego gorąca. Zdając sobie sprawę z jej wątpliwości, starał się być delikatny, ale tak bardzo jej pragnął! Prędzej czy później ona musi być jego i nie zamierzał czekać do końca narzeczeństwa. Co do tego nie miał żadnych wątpliwości. Kiedy powiedziała, że całowała się z innymi mężczyznami, pierwszym impulsem było wydobyć z niej ich nazwiska, znaleźć jednego za drugim i obić. Fakt, że wszyscy prawdopodobnie mieszkali w Indiach, zupełnie mu w tym nie przeszkadzał. W końcu obydwojgu zabrakło tchu i rozdzielili się, opierając o siebie czołami.

268

- Jutro jest bal maskowy w Wexton - powiedział Shay. Wcześniej cała rodzina zawsze je razem obiad. Musisz do nas dołączyć z rodzicami. - Nie zostaliśmy zaproszeni - odpowiedziała Sarala, spoglądając na jego usta. - Teraz już jesteście. Jutro z samego rana twój ojciec dostanie zaproszenie. - Nie wiem, co na siebie włożyć. Poza tym nie odpowiedziałeś na moje pytanie. Uśmiechnął się. Wstał i biorąc ją za ręce, pociągnął ku sobie,

S R

tak że również musiała się podnieść. Gdyby powiedział jej o swoich prawdziwych motywach, mógłby za bardzo się przed nią odsłonić. Zamiast tego pociągnął ją za sobą, aż doszli do kamiennej ławki. Wolał nie podchodzić bliżej domu, ponieważ mógłby zostać zauważony z okien biblioteki.

- Pomyśl, co włożysz na bal. A co do pytania, odpowiedziałem na nie. To już nie są negocjacje, to zaloty.

Pochyliła się w jego kierunku tak, by mógł ją pocałować. Nie potrzebował większej zachęty. Znów wszystko przestało się liczyć: chińscy siepacze, groźba międzynarodowego skandalu, złość i rozczarowanie Sebastiana. Istniały tylko jej słodkie, miękkie usta. Tylko najwyższym wysiłkiem udało mu się powstrzymać przed rzuceniem Sarali na trawę i udowodnieniem jej tu i teraz, że są dla siebie stworzeni. Jeśli to było szaleństwo, to nie chciał zostać z niego wyleczony.

269

- Musisz już iść - wyszeptał, całując jej szyję. Sarala westchnęła i odsunęła się od niego. - Masz rację - powiedziała, z trudem wracając do równowagi. Miło, że przyszedłeś, by wyjaśnić moje wątpliwości. Uśmiechnęła się i pogładziła go po policzku. - Naprawdę, bardzo uprzejmie z twojej strony. - Staram się zachowywać rozsądnie. Pocałował ją po raz ostatni, a potem odwrócił się i wyszedł z ogrodu, nie oglądając się za siebie. Gdyby to zrobił, nie potrafiłby od niej odejść. Coś się zmieniło. Kiedy był w towarzystwie Sarali, nie

S R

wyobrażał sobie, że mógłby choć na chwilę się z nią rozstać. Rzeczywistość dopadła go, gdy tylko Stanton otworzył przed nim drzwi Griffin House.

W holu stał Sebastian, zakładając rękawiczki. - Gdzie się podziewałeś, do diabła? - spytał młodszego brata ostrym tonem.

- Pojechałem zobaczyć się z Saralą. Stało się coś? Melbourne prychnął z irytacją. - Nic, poza kilkoma Chińczykami, którzy chcą cię porwać. Książę wciąż był zły i Charlemagne czuł, że musi oczyścić atmosferę. Nie mogli przecież bez końca boczyć się na siebie. - Dokąd się wybierasz? - Do Carlton House. Muszę poinformować następcę tronu i Liverpoola o jedwabiach i uprzedzić, że być może będą zmuszeni

270

pomyśleć o oficjalnych przeprosinach i odpowiednim zadośćuczynieniu. Jeśli nie jesteś zbyt zajęty, warto, byś wybrał się ze mną. - Oczywiście, że pojadę. Shay zdążył wziąć kapelusz od Stantona, gdy z góry usłyszał głos bratanicy: - Wujku Shay! Spojrzał na schody. Peep wychylała się przez balustradę na pierwszym piętrze. - Słucham? Wspięła się na palce, by na niego spojrzeć.

S R

- Od kogoś, czyjego imienia nie wymienię, usłyszałam, że się żenisz. - Zgadza się.

- Dlaczego nikt mnie o tym oficjalnie nie poinformował? - Wybacz, Peep, ale w ciągu ostatnich dni wiele się działo. - Rozumiem. Dlaczego jeszcze jej nie poznałam? Zmusił się do uśmiechu, świadom obecności Sebastiana za swoimi plecami. - Jutro jej rodzina będzie nam towarzyszyć podczas obiadu przed balem maskowym w Wexon. Będziesz miała okazję zostać przedstawiona. - To dobrze. Mam do ciebie kilka pytań. Kiedy wrócisz, możemy porozmawiać? - Z ust niemowląt zgotowałeś sobie chwałę... - usłyszał szept brata.

271

- Będę pamiętał, Peep. Charlemagne minął Sebastiana i jako pierwszy wsiadł do czekającego przed domem powozu. Chwilę później książę dołączył do niego. - Co powiedziałeś Peep? - spytał Shay po chwili milczenia. Mam rację, że to twojego imienia nie chciała wymieniać? Książę wzruszył ramionami i odrzekł, patrząc przez okno: - Spytała mnie o powód porannego zamieszania. Powiedziałem, że negocjowaliśmy sprawę twoich zaręczyn. - Tylko tyle? - Tak. Czemu pytasz?

S R

- Ponieważ, jeśli Sarala dołączy do naszej rodziny, co mam nadzieję nastąpi, nie chcę, żeby Peep od początku traktowała ją z niechęcią, ponieważ okazałeś niezadowolenie.

- To za łagodne określenie tego, co czuję.

Charlemagne wyprostował się. Przed konfrontacją z tak wymagającym przeciwnikiem jak starszy brat, wolałby mieć za sobą dobrze przespaną noc, ale skoro doszło do niej teraz, to trudno. - Nie jesteś zadowolony z mojego wyboru, czy z tego, że w ogóle chcę się żenić? - Zostałeś oszukany. Schwytany w pułapkę przez kogoś, kto widząc jedność tej rodziny, znalazł sposób, by ją wykorzystać. - Prędzej czy później i tak poprosiłbym ją o rękę - odpowiedział Charlemagne, siłą woli starając się utrzymać nerwy na wodzy.

272

Czul, że Melbourne lada chwila straci panowanie nad sobą i chciał zachować kontrolę nad sytuacją. - Może nie tak szybko, ale zrobiłbym to. Ona jest niezwykłą kobietą. - Jej matkę interesuje wyłącznie twoje urodzenie. - Owszem. Zdaje się, że miała nadzieję, iż to ty zainteresujesz się Saralą. Co do niej samej, to wczoraj i dziś rano wielokrotnie prosiła mnie, bym porozmawiał z tobą o odwołaniu zaręczyn. Prowadziliśmy negocjacje handlowe i tak traktowała naszą znajomość. To ja pierwszy ją pocałowałem, a jej wydawało się, że to element mojej

S R

strategii mający na celu „zmiękczenie jej". Błagała mnie, bym z twoją pomocą znalazł sposób na wyplątanie się z tego nieporozumienia. W końcu Sebastian odwrócił się i spojrzał na niego. - Nie rozumiem... Nie wyglądałeś i nie wyglądasz na nieszczęśliwego.

- Bo nie jestem, a wręcz przeciwnie... Jeśli wolisz, bym pozostał w Griffin House z powodu naszych wspólnych interesów, zapewniam cię, że obecność Sarali nie będzie żadną przeszkodą. Jednak najpierw Melbourne musi zmienić swój stosunek do niej. Charlemagne nie zamierzał pozwolić, by jego przyszła żona była narażona na nie-przychylność brata. Być może świadomość, że nie zostanie sam, pomoże Sebastianowi zaakceptować sytuację. - Nie zamierzam cię więzić, i dobrze o tym wiesz odpowiedział książę. - Nie wyciągaj pochopnych wniosków, kierując się moją sytuacją. Najważniejsza jest dla mnie nasza rodzina.

273

- Jest Angielką. Córką markiza. - To dziwadło. Nie mam pojęcia, czym kierował się jej ojciec, nadając jej takie imię i pozwalając przesiąknąć indyjską kulturą. Jedno jest pewne - nie wyszło jej to na dobre. - Potrafi zaklinać kobry. - Myślisz, że w ten sposób jej pomagasz? - Rozumiem twoje obiekcje, lecz to, co uważasz za jej wady, najbardziej mnie w niej pociąga. Ma niezwykły akcent, karnację skóry. Zanim zaczniesz wyrażać się niepochlebnie o sposobie, w jaki ją wychowano, spróbuj z nią porozmawiać. Interesuje się historią

S R

starożytnego Rzymu, zna grekę. Może nawet byś ją polubił. A co do zaklinania węży, taka wiedza może być użyteczna dla kogoś takiego jak ty, mającego do czynienia z politykami.

- Do diabła, Shay! Robisz to, co zawsze. Sam oceniasz sytuację, podejmujesz decyzję, a potem trwasz przy niej, niezależnie, czy ma to sens, czy nie. Skoro ta młoda dama zrobiła na tobie aż takie wrażenie, dziwię się, czemu wcześniej o niej nie wspominałeś. Co do niej czułeś, zanim doszło do tych nieszczęsnych zaręczyn? Nie wygląda mi to na miłość. - Chcę być z tobą szczery - powiedział Shay, udając, że słowo „miłość" nie zrobiło na nim wrażenia. - Ona mnie pociąga i wiesz, że czasem bywam idiotą. - To znaczy? - Chciałem mieć ją tylko dla siebie. To może nie ma sensu, ale bałem się, że jeśli o niej powiem, wcześniej czy później dojdzie do

274

takiej jak ta rozmowy. Sam przyznaj, że nie uniknąłbym jej, gdybyś tylko się zorientował, co się dzieje. Shay czuł się bardzo niezręcznie i niechętnie się dzielił ze sceptycznie nastawionym bratem swoimi przemyśleniami, tym bardziej że jeszcze do końca sam nie był pewien, co chce powiedzieć. Westchnął i dodał: - Sam powiedz, jak często się mylę? - To może być ten raz, bracie. - Na pewno nie. Twarz Sebastiana wyrażała sprzeczne uczucia.

S R

- Gdybym znalazł sposób, aby odwołać zaręczyny bez wywoływania skandalu, zgodziłbyś się na to? -Nie. - A ona?

W serce Shaya wdarł się chłód. Rano wydawało mu się, że poczynił pewne postępy, ale poczucie honoru Sarali i jej niechęć do bycia pionkiem w grze w każdej chwili mogły dać znać o sobie. - Wiesz, że tak - odpowiedział powoli - ale proszę cię, byś na razie jej o to nie pytał. - Nie uważasz, że to nie w porządku? Charlemagne zmrużył oczy. - Nie udawaj, że działasz w jej interesie. Jeśli mimo moich wysiłków, ona nadal nie będzie chciała za mnie wyjść, wtedy... - Na samą myśl o tym zrobiło mu się przykro i nie był w stanie dokończyć zdania.

275

- Rozumiem. - Sebastian strzepnął niewidzialny pyłek z rękawa. - Mam zacząć planować bal zaręczynowy czy też wolisz z tym zaczekać? - To mogłoby wzbudzić podejrzenia. Z tego, co słyszałem, jej matka już nas ze sobą pożeniła i kazała zamieszkać w zamku Windsor. Jeśli pozwolisz, wezmę na siebie negocjacje w tej sprawie. - Bardzo dobrze. - Melbourne znów odwrócił się do okna, ale po chwili ponownie spojrzał na brata. - Ja porozmawiam z Saralą. Jak na kogoś takiego jak Malbourne, to było bardzo dużo. Charlemagne wiedział, o jak wielką stawkę toczyła się ta gra. Nie

S R

chodziło wyłącznie o niego, ale o cały ród Griffinów, którego korzenie sięgały czasów cesarza Hadriana. Sebastian czuł na sobie brzemię odpowiedzialności. Odziedziczył po przodkach tytuł książęcy i nie zrobiłby nic, co mogłoby zbezcześcić ich pamięć. - Dziękuję, Sebastianie - powiedział cicho. - Nie zapomnij, że Chińczycy wciąż mogą zażądać twojej głowy, a wtedy problem zaręczyn rozwiąże się sam. - Postarajmy się zachować optymizm, bracie. *** - Widziałaś to? - zawołała lady Hanower, wymachując w kierunku Sarali zapisaną kartką papieru. - Zawsze powtarzałam, jak ważna jest znajomość z właściwymi ludźmi. Dzięki Bogu, że nie wydaliśmy cię za mąż w Indiach! - Niedawno mówiłaś coś innego - zauważyła Sarala, odkładając książkę. Niewiele brakowało, a kilka lat temu stanęłaby na ślubnym

276

kobiercu i - pomimo kłopotów, w jakie się obecnie wplątała - była wdzięczna losowi, że do tego nie doszło. - Wcale nie - zaprzeczyła matka i dodała: - Nie zmieniaj tematu! Sarali udało się rozpoznać znajomy symbol gryfa na pieczęci, ale poza tym nie miała pojęcia, kto przysłał wiadomość i co ona zawiera. Ponieważ wiedziała, że matka uwielbia ją zaskakiwać, spytała: - Powiesz wreszcie, co jest w tym liście? - To zaproszenie od księcia Melbourne na wspólny obiad dziś wieczorem. Pyta też, czy później będziemy im towarzyszyć na balu

S R

maskowym w Wexton. Pomyśleć, że zaproszenia rozdano już dawno, zanim jeszcze przyjechaliśmy do Anglii.

- To chyba dobrze - odpowiedziała dziewczyna, czując przenikający ją dreszcz.

Już raz spotkała wszystkich członków rodziny Griffinów, ale to było przed zaręczynami, na koncercie. Teraz wiedziała, że znajdzie się w centrum uwagi, a niedługo - być może - stanie się jedną z nich. - Dobrze? To wspaniale! Muszę natychmiast powiedzieć o tym twojemu ojcu. Zdaje się, że gra w bilard z Johnem DeLayne. -John jest tutaj? - Przyjechał jakiś czas temu. Matka wybiegła z pokoju. Sarala zerwała się i ruszyła jej śladem. - Mamo! - syknęła. Markiza zatrzymała się na pierwszym stopniu.

277

- Słucham, kochanie? - Jesteś pewna, że powinnaś powiedzieć papie o zaproszeniu w obecności lorda DeLayne'a? On na pewno go nie dostał. Przecież niedawno przyjechał do Londynu. - Masz rację. Napiszę Howardowi liścik. Sarala odetchnęła z ulgą i patrzyła, jak matka wchodzi po schodach. Wiedziała, że pomysł z zaproszeniem nie wyszedł od Melbourne'a. Maskarada w Wexton była najważniejszym wydarzeniem sezonu, a książę mógł wybrać każdy inny dzień, by zjeść obiad z rodziną narzeczonej brata. Poczuła podekscytowanie. Bal maskowy! Odkąd Shay o nim wspomniał,

S R

wiedziała, co chce włożyć. Miała jednak problem: swoją matkę. Nie wiedziała, czy będzie w stanie sobie z nią poradzić i przeforsować swój pomysł.

Usłyszała pukanie do drzwi. Chwilę później na progu saloniku stanął kamerdyner, trzymając srebrną tacę, na której leżały bilety wizytowe.

- Lady Deverill i lady Caroline Griffin pytają, czy panienka jest w domu. Sarali zrobiło się słabo. Przez głowę przebiegła jej myśl, że jeśli będzie się tak denerwować, może nie dożyć ślubu z Shayem. - Jestem. Wprowadź panie do salonu i przynieś nam herbatę. Choć obie damy okazały jej wiele sympatii, nie miała pojęcia, co myślą o ostatnich wydarzeniach. Sama nie wiedziała, jak zachowałaby się na ich miejscu, gdyby jej brat lub szwagier został zmuszony do ogłoszenia zaręczyn z nieznaną kobietą.

278

- Dzień dobry! - powiedziała z udawaną pewnością siebie, wchodząc do pokoju. - Dzień dobry! - zawołała na jej widok lady Deverill i razem z Caroline pośpieszyły w jej kierunku. Sarala wyciągnęła dłoń, ale ku jej zaskoczeniu lady Griffin pochyliła się i pocałowała ją w policzek. - Jak się masz, moja droga? - Jestem trochę zagubiona - przyznała Sarala. - Czym mogę wam służyć? - Mamy do ciebie prośbę - powiedziała Eleanor, siadając na

S R

krześle, które wskazała jej dziewczyna.

Pewnie, żeby jak najszybciej wróciła do Indii. - Chętnie ją spełnię.

- Dziś jest bal maskowy. Sebastian zdążył was zaprosić, prawda? Sarala skinęła głową. - Rano przysłał liścik.

- Świetnie! - Caroline odkaszlnęła. - Ty powiesz, Nell, czy ja mam to zrobić? - Na Boga, co się stało? - przerwała jej Sarala, uświadamiając sobie z ulgą, że nie tylko ona czuje się niepewnie. Eleanor i Caroline starały się być dla niej miłe. Była ciekawa, czy oznacza to, że naprawdę chcą się z nią zaprzyjaźnić. - Czy mam kogoś zamordować?

279

- Jeszcze nie. Chciałyśmy cię poprosić o pomoc w wyborze kostiumów na bal. - Mnie? - Pomyślałyśmy - wpadła w słowo szwagierce lady Deverill - że byłoby zabawnie przebrać się za hinduskie damy. Jeśli sądzisz, że nie jest to najlepszy pomysł, nie będziemy nalegać. - Szczerze mówiąc, sama myślałam, żeby włożyć taki właśnie strój - przyznała Sarala. - Nie chciałabym jednak zrobić czegoś, co mogłoby mieć negatywny wpływ na waszą opinię o mnie... - Ponieważ jesteś zaręczona z Shayem? - spytała Eleanor. -

S R

Wystarczająco dobrze znam mojego brata, żeby wiedzieć, iż nie angażuje się w nic, jeśli naprawdę nie ma na to ochoty, i wykazuje niezwykłą zdolność doprowadzania wszystkich swoich planów do końca. Jeśli miałabym być zła, to tylko na niego za to, że zastawił na ciebie pułapkę. To brzmiało szczerze. Chciała, żeby tak było. - Shay nie zastawił na mnie pułapki. Proszę, nie myślcie tak. - Oczywiście, że nie - powiedziała lady Deverill, biorąc od lokaja filiżankę herbaty. - Widziałam, jak na siebie patrzycie. Na jej twarzy pojawił się uśmiech. - Zaprosiłam cię na lunch, zanim wy oboje uświadomiliście sobie wasze uczucia. - Nie jestem pewna, czy teraz już wiem, co czuję. Caroline wzięła ją za rękę. - Wkrótce to się zmieni.

280

- A więc, jak myślisz - wtrąciła Eleonor. - Możemy się przebrać za indyjskie księżniczki? Shay nazwał ją tak dzisiaj rano. Byłoby zabawnie przebrać się w ten sposób, szczególnie że może być to ostatnia okazja w życiu. - Przywiozłam z Indii kilka tradycyjnych salwar kamiz, sari i welonów. Może je obejrzymy? Caroline klasnęła w dłonie. - Zachary chyba zemdleje! - zawołała ze śmiechem. Otworzyły się drzwi i stanął w nich markiz Hanover. - Witam drogie panie! - powiedział, kłaniając się. - Stanton

S R

poinformował mnie o waszym przybyciu. Zastanawiałem się, czy moglibyśmy przyprowadzić ze sobą jeszcze jednego gościa. To przyjaciel domu, który niedawno przyjechał z Indii... - Oczywiście! - przerwała mu Eleonor. - Im większe towarzystwo, tym będzie weselej. Zawiadomię Melbourne'a. - Wspaniale! Nie będę dłużej przeszkadzał. Do zobaczenia! Ojciec Sarali ponownie się ukłonił i wyszedł z pokoju. Dziewczynie z trudem udało się ukryć rozczarowanie, kiedy wraz z Jenny prowadziła obie damy do swojego pokoju. To, że ojciec zapragnie, by DeLayne do nich dołączył, było do przewidzenia, ale ona miała swoje powody, by tego nie chcieć. Przede wszystkim nigdy nie zamierzała dopuścić, by John i Charlemagne się spotkali. W połowie drogi uświadomiła sobie, że to coś więcej niż rozczarowanie. Była przerażona.

281

*** Panie zdecydowały, że włożą kostiumy dopiero po obiedzie. Sarali spodobał się ten pomysł. Po pierwsze trochę obawiała się reakcji matki na widok przebrania, po drugie zyskiwała okazję zawarcia bliższej znajomości z całym klanem Griffinów, zanim pokaże im się w egzotycznym stroju podkreślającym jej obcość. Kilka minut przed dziewiętnastą po raz drugi w życiu znalazła się przed Griffin House. W powietrzu czuło się odświętną atmosferę, całkowicie odmienną od ponurego nastroju panującego tu poprzedniego dnia. Matka nie przestała wprawdzie narzekać na

S R

niedokończone przedślubne negocjacje, ale od otrzymania zaproszenia robiła to trochę rzadziej. Wicehrabia DeLayne pojechał się przebrać i miał pojawić się w Griffin House nieco później. Sarala wysiadła z powozu i weszła po marmurowych schodach przez szeroko otwarte drzwi do obszernego holu. -Witaj!

Obróciła się i ujrzała Shaya stojącego w drzwiach prowadzących do jednego z pokoi. - Dobry wieczór! Jesteś dziś bardzo przystojny. - Siostra powiedziała, że nareszcie doprowadziłem się do porządku. Miał na sobie czarny frak, spod którego widać było czarno-złoty pas. Wąskie spodnie opinały jego muskularne uda. W śnieżnobiały fular wpiął spinkę z czerwonym jak krew rubinem, niewątpliwie pochodzącym z Indii. Patrząc na klejnot, wolała nie zastanawiać się,

282

dlaczego wybrał właśnie tę ozdobę, ale w tej samej chwili uświadomiła sobie, że właśnie to robi. - Pomyślałem, że pokażę ci popiersie Cezara w pokoju bilardowym - powiedział. - Czy nie powinnam najpierw przywitać się z księciem, zanim zacznę oglądać dom? - Ja też tu mieszkam. Wystarczy, że przywitałaś się ze mną. Będziesz jeszcze miała czas na rozmowę z Melbourne'em. Wyciągnął ku niej dłoń. - Chodź!

S R

- Jeśli nie wplączę się przez to w kolejne kłopoty, to bardzo chętnie.

Przynajmniej nie będzie musiała oglądać spotkania swojej matki z księciem.

Wzięła Shaya pod rękę. Poprzednio była tak przejęta, że nie pamiętała nic z wizyty w Griffin House poza tym, że rezydencja przytłaczała swym ogromem. Dziś zauważyła wspaniałe portrety wiszące w holu na piętrze oraz kolekcję wyrobów z delikatnej porcelany i włoskiego szkła. - Od jak dawna ten dom należy do twojej rodziny? - spytała. - Griffinowie odziedziczyli go po mojej prapra-prababce, córce księcia Kornwalii. W 1648 roku nadano mu nazwę Griffin House. Tylna część spłonęła w czasie wielkiego pożaru Londynu, ale odbudowano ją w 1667 roku. Oczywiście kolejni Griffinowie modernizowali i rozbudowywali budynek.

283

- Wasza historia sięga chyba czasów rzymskich? Wiedziała to od lady Augusty Gerard, ale ponieważ sama miała wejść do rodziny, chciała dowiedzieć się jak najwięcej o jej przeszłości. Nawet gdyby nie doszło do zaręczyn, chętnie dowiedziałaby się wszystkiego. Poza tym uwielbiała słuchać głosu Shaya wzbudzającego w niej rozkoszne dreszcze. - Wszystko zaczęło się od Maksimusa Grifanusa, generała w służbie cesarza Trajana. Podobno zakochał się w córce jednego z miejscowych wodzów. W prezencie ślubnym cesarz podarował mu ziemię, na której osiadł po odejściu z armii. Jego potomkowie

S R

postanowili pozostać w Brytanii i w ten sposób dali początek naszemu rodowi.

Weszli do pokoju bilardowego i zatrzymali się przed rzeźbą, stojąca na postumencie między dwoma oknami. - Zach mówi na niego „wujek Juliusz", choć szanse, że jesteśmy spokrewnieni, są raczej niewielkie.

Sarala podeszła bliżej, by dokładniej przyjrzeć się popiersiu. - Mimo wszystko to trochę onieśmielające. - Każda rodzina skądś bierze swój początek. My mamy to szczęście, że zachowały się dokumenty. - Nie sądzę, żebyś aż tak beztrosko podchodził do swej historii odpowiedziała, uważnie studiując twarz cesarza. Nic dziwnego, że Charlemagne kupił to popiersie. Było wspaniale zachowane. Najprawdopodobniej pochodziło z domu

284

jakiegoś rzymskiego notabla. Być może Cezar był tam kiedyś gościem. Koniuszkami palców dotknęła zimnego marmuru. Dziecięcy głos odkaszlnął za jej plecami. Odwróciła się zaskoczona. Przy drzwiach stała dziewczynka bardzo podobna do Eleanor. Ręce założyła za siebie i kołysała się w przód i w tył, przechodząc z pięt na palce, co Sarali od razu skojarzyło się z Melbourne'em. To musiała być jego córka. - Wujku Shay, czy byłbyś tak miły i dokonał prezentacji? spytała. - Oczywiście - Charlemagne uśmiechnął się.

S R

- Peep, to lady Sarala Carlisle. Saralo, moja bratanica, lady Penelope Griffin. Sarala dygnęła.

- Miło cię poznać, lady Penelope. Dziewczynka także się ukłoniła.

- Podoba mi się pani akcent - oświadczyła. Shay znów zaoferował narzeczonej ramię.

- Sarala mieszkała w Indiach. Potrafi zaklinać kobry. - Shay! - szepnęła, niepewna, czy rozmowa o wężach nie przestraszy dziewczynki. Ku jej zdziwieniu Peep podbiegła i chwyciła ją za drugą rękę. - Czy to prawda, że muzyka hipnotyzuje kobry? - spytała przejęta. - Nie. Koncentrują się na ruchach instrumentu, lady Penelope wyjaśniła.

285

Uwolniła obie ręce i zademonstrowała ruchy wyimaginowanego fletu. - Proszę do mnie mówić Peep - poprosiła dziewczynka, naśladując ją. - Czy dobrze to robię? - Wyśmienicie! Jesteś pewna, że nigdy nie zaklinałaś żadnych węży? Peep zachichotała. - Tylko wujka Zacharego. Jak ubierze się pani na bal? Eleanor i Caroline poprosiły ją o dotrzymanie tajemnicy, ale jednocześnie wiedziała, jak ważne może okazać się to spotkanie.

S R

- To tajemnica, lecz obiecuję, że zobaczysz mnie pierwsza, zanim pojedziemy do Wexton.

- Ja przebrałabym się za pirata - odpowiedziała Peep - ale papa powiedział, że przestraszyłabym damy.

- Mnie już przestraszyłaś - rzekł Shay, pociągając ją za długi lok.

- Bardzo zabawne! Czy podczas obiadu będę mogła usiąść obok lady Sarali? - Wystarczy „Sarala" - odpowiedziała dziewczyna, wymieniając z Shayem porozumiewawcze spojrzenie nad głową Peep. - Damy w twojej rodzinie są wyjątkowo urocze. - To przeciwwaga dla paskudnego charakteru mężczyzn odpowiedział, pochylając się i całując ją w rękę. Przez jej ciało przebiegł rozkoszny dreszcz. Po raz pierwszy próbowała sobie wyobrazić, jak może wyglądać jej małżeństwo z tym

286

mężczyzną. Ta myśl przeraziła ją, ale jednocześnie przyjemnie podekscytowała. Ze zdumieniem i zachwytem uświadomiła sobie, że Shay naprawdę chce ją poślubić.

S R 287

Rozdział 15 Peep polubiła Saralę, w czym niewątpliwie pomogła wzmianka o zaklinaniu węży. Charlemagne nie miał wyrzutów sumienia, że o tym wspomniał. Sprawy szły w dobrym kierunku, a to było najważniejsze. Być może wkrótce wszyscy członkowie rodziny dostrzegą urok jego narzeczonej. Na dzisiejszy wieczór wybrała elegancką suknię, nienadającą się jednak na bal maskowy. Kiedy tylko pojawiły się Nell i Caroline, wszystkie trzy zaszyły się w rogu pokoju, rozmawiając o czymś szep-

S R

tem. Po chwili dołączyła do nich zachwycona Peep. Ponieważ ani siostra, ani szwagierka nie były przebrane, za to przywiozły ze sobą pokojówki, Shay domyślił się, że musiały zaplanować na wieczór jakąś niespodziankę.

Lady Hanover, cała w bieli i złocie, dzierżyła w dłoni maskę łabędzia. Gdy dostrzegła Melbourne'a rozmawiającego z Valentinem, natychmiast ruszyła w jego kierunku. Na szczęście Charlemagne był w pobliżu i bez wahania zastąpił jej drogę. Matka Sarali mogła być największą przeszkodą w przekonaniu księcia do narzeczonej brata. Ambitne matki - postrach każdego kawalera! Jedną poznał całkiem dobrze: matkę swojej bratowej Caroline. Na szczęście dama ta była daleko, w swym domu w Shropshire, gdzie mieszkała wraz z sześcioma córkami na wydaniu. Miał nadzieję, że zdążyły już wyjść za mąż i uwolnić się spod matczynej kurateli.

288

- Lady Hanover, wyglądasz jak królowa! - powiedział na powitanie. - Dziękuję, lordzie Charlemagne - odpowiedziała z uśmiechem i dodała: - Czy mogę mówić do ciebie „Shay"? - Będę zaszczycony. - Zaoferował jej ramię. - Pozwoli pani oprowadzić się po domu? Wcześniej nie było na to czasu. - Chciałabym porozmawiać z twoim bratem. Wciąż pozostało do ustalenia kilka spraw dotyczących ślubu. Skinął głową. - Wiem, ale pozwolę sobie przypomnieć, że Sarala nie wychodzi

S R

za Melbourne'a, tylko za mnie. Oprócz dochodów z rodzinnych posiadłości i interesów posiadam także własne, wcale pokaźne środki. Zapewniam, że Sarali nie zabraknie niczego, a pani i lord Hanover będą mogli prowadzić wygodne życie w Londynie. Spojrzała na niego, a w jej zielonych oczach malował się sceptycyzm.

- Pięknie to ująłeś. Nie wspomniałeś jednak ani razu, czy darzysz moją córkę uczuciem. Musiał przyznać, że tym stwierdzeniem markiza zyskała w jego oczach. - Dobrze wiesz, pani, że tak jest, i chyba nie musimy o tym rozmawiać. - Postarajmy się o tym nie zapomnieć. Sarala miała w Indiach dużo swobody. Jak na mój gust nawet zbyt wiele. Zmuszanie jej do czegokolwiek,nawet jeśli wplątała się w to częściowo z własnej winy,

289

uczyni ją nieszczęśliwą. Jak pan wie, uwielbia prowadzić interesy, ale nie jesteśmy jeszcze tak zdesperowani, by sprzedawać ją w zamian za pokrycie naszych długów. Gdyby doszła do wniosku, że tak się właśnie dzieje, nigdy by się na to nie zgodziła. - Będę o tym pamiętał. W swoim czasie usiądziemy i omówimy te sprawy. Jestem pewien, że znajdziemy rozwiązanie, które zadowoli wszystkich. Poklepała go po ramieniu. - To właśnie chciałam usłyszeć, drogi chłopcze! Powiedziawszy to, odeszła, by dołączyć do swojego męża, który

S R

rozmawiał z Zacharym - bez wątpienia o krowach i pastwiskach. Charlemagne wycofał się w róg salonu, by przez chwilę spokojnie się porozglądać. Gdyby nie zaginiony kapitan Blink i chińscy siepacze, ten wieczór mógłby uznać za idealny.

- Wasza Miłość, panie i panowie - rozległ się donośny głos Stantona. - John lord DeLayne!

Była to dość pompatyczna zapowiedź jak na obiad w rodzinnym gronie, ale przyjęcia w Griffin House należały w ostatnich czasach do rzadkości i Charlemagne nie winił kamerdynera za okazywany entuzjazm. Nie miał pojęcia, kim jest nowo przybyły, ale Nell wspomniała coś o wicehrabim, którego lord Hanover znał z Indii i który także od niedawna bawił w Londynie. Melbourne wraz z Hanoverem pospieszyli, by przywitać gościa. Charlemagne ze zdziwieniem stwierdził, że był on zaledwie rok lub dwa starszy od Zacharego. Nie miał tak opalonej twarzy jak Sarala,

290

widocznie pod tym względem dziewczyna była wyjątkiem wśród mieszkających w Indiach Anglików. Shay ruszył w kierunku wicehrabiego, by się przywitać, ale przystanął, gdy poczuł dłoń na swoim ramieniu. Nawet nie musiał się oglądać, by wiedzieć, do kogo należy. - Zakończyłyście wasze tajemne intrygi? - spytał, odwracając się ku Sarali. - To nie są żadne intrygi - powiedziała z udawanym oburzeniem. - Po prostu coś omawiałyśmy. Shay siłą woli powstrzymał się przed pocałowaniem jej.

S R

Pomimo zaręczyn nie byłoby to na miejscu. Poza tym Sarala nie powiedziała jeszcze, czy w ogóle za niego wyjdzie. - Cokolwiek planujecie, miej oko na Peep - poradził. - Sprzeda waszą tajemnicę za jeden cukierek. - Masz jakieś przy sobie?

Rozejrzał się, czy nikt nie stoi w pobliżu, i powiedział cicho: - Musiałabyś przeszukać mi kieszenie, by się tego dowiedzieć. Leniwy uśmiech Sarali sprawił, że po plecach przebiegł mu dreszcz. - Może to zrobię... To nie było w porządku. Starał się postępować jak dżentelmen, a ona najwyraźniej go uwodziła. Nie zachowywała się jak naiwne panienki szukające męża na każdym przyjęciu. Podczas negocjacji zdążyła się nauczyć, jak doprowadzać go do szaleństwa, i teraz robiła to z powodzeniem.

291

- Powinnaś przebrać się za syrenę - powiedział, unosząc jej dłoń i składając na niej pocałunek. - Chętnie roztrzaskałbym się na twojej skale. - Nie powiem ci, jak się przebiorę, ale nie pozwolę, by stała ci się jakaś krzywda. Spojrzała mu przez ramię, a potem znów na niego, z miną, która wskazywała, że chętnie znalazłaby się z nim sam na sam w jakimś zacisznym pokoju. Na myśl, co mogliby tam robić, poczuł gorąco. Skup się na czymś innym - nakazał sobie w myślach. - Na balu będzie moja ciotka Tremaine - powiedział,

S R

rozpaczliwie starając się przywołać z pamięci sielskie obrazki łąk i latających nad nimi pszczół - czegokolwiek, co mogłoby pomóc mu w zapanowaniu nad własnym ciałem. - Zaprosiliśmy ją na obiad, ale stwierdziła, że kolejna osoba przy stole mogłaby przyprawić kucharza o spazmy.

W rzeczywistości podejrzewał, że ciotka nie chciała, by obecność kolejnych członków rodu Griffinów Saralę przeraziła. Starsza dama miała cudowną umiejętność robienia właściwych rzeczy w odpowiedniej chwili i Shay niezwykle ją za to cenił. Sarala roześmiała się. - Cieszę się, że będę miała okazję ją poznać. Czy są jeszcze jacyś Griffinowie, których nie spotkałam? - Tylko kilku dalekich kuzynów. Nie lubimy zagłębiać się w naszą genealogię, choć z tego, co wiem, większość znanych rodów jest z nami w ten lub inny sposób skoligacona.

292

- Nie musisz tego robić. - Czego? - Umniejszać znaczenia swojej rodziny, bym poczuła się lepiej wyjaśniła. - W końcu jestem córką markiza Hanovera, choć ten tytuł przypadł mojemu ojcu dość nieoczekiwanie. Nie mam zamiaru z nikim licytować się na pochodzenie, a już na pewno nie z tobą. Wolał jej nie mówić, że w jego sferach licytowanie się na pochodzenie i posiadane wpływy były nieodłącznym elementem życia. - Jesteś niezwykłą kobietą, Saralo.

S R

- Moja matka nazywa to inaczej. Twoje określenie bardziej mi się podoba.

W tej chwili Stanton zaanonsował podanie obiadu i całe towarzystwo ruszyło w stronę jadalni.

- Za kogo się dziś przebierzesz? - spytała.

Zakłopotany zmarszczył czoło. Zwykle nie zadawał sobie trudu wybierania maski, uważając to za stratę czasu. Jednak skoro zaprosił narzeczoną na bal, wypadałoby coś założyć. Przypomniał sobie, że widział kilka strojów w dawnej sypialni Zacharego. - Skoro nie chcesz mi powiedzieć - zaimprowizował - ja także zachowam swoje przebranie w tajemnicy. Na szczęście pojawiła się Peep, by wyegzekwować obietnicę, że Sarala usiądzie obok niej. Korzystając z wolnej chwili, Shay skinął na Stantona. - Słucham, jaśnie panie?

293

- Wyślij Caine'a do pokoju Zacharego. Niech znajdzie tam dla mnie maskę odpowiednią na dzisiejszy wieczór. - Zaraz się tym zajmę - szepnął kamerdyner. Kiedy Charlemagne odwrócił się w kierunku stołu, zobaczył, że Sarala już siedzi między Peep a księciem. Wspaniale! Chciał, by Melbourne miał okazję z nią porozmawiać i przekonać się, że wyróżnia ją nie tylko cudzoziemski akcent. Ale uważał, iż do spotkania powinno dojść, kiedy już przekona narzeczoną, by stąd wyszła. Charlemagne zdusił w ustach przekleństwo i zajął miejsce obok Peep, mając z drugiej strony Johna Delayne'a.

S R

- Lord Charlemagne, nieprawdaż? - spytał młodzieniec, wyciągając dłoń w jego kierunku.

- Owszem. - Shay uścisnął mu prawicę. - Proszę o wybaczenie, wcześniej nie miałem okazji się przedstawić.

- Nic się nie stało. To pan oświadczył się Sarali? Charlemagne przytaknął. Nie uszedł jego uwagi poufały sposób, w jaki wicehrabia mówił o dziewczynie.

- Tak. Od Hanovera wiem, że przebywał pan w Indiach w tym samym czasie co jego rodzina. - To prawda. Odziedziczyłem tam ziemię i pojechałem, by ją sprzedać. Zostałem ponad dwa lata. Indie to niezwykłe miejsce. - Niedawno pan wrócił? - Dwa lata temu. Mieszkałem w rodzinnej posiadłości w Essex. Nie miałem pojęcia, że lord Carlisle i jego rodzina są w Anglii.

294

Dowiedziałem się z notatki w kronice towarzyskiej. Byliśmy dobrymi przyjaciółmi, więc nie mogłem sobie odmówić spotkania z nimi. - Na pewno ucieszyli się na pański widok. - Mam nadzieję, że co najmniej tak samo jak ja. Melbourne z wielką wprawą odgrywał rolę dobrego gospodarza, zabawiając gości i poświęcając każdemu uwagę. Charlemagne znał go jednak na tyle dobrze, by zauważyć, że brat nie jest zadowolony. Książę obiecał, iż powstrzyma się z ocenianiem Sarali, dopóki z nią nie porozmawia, ale mimo to Shay był niespokojny. Ożeni się z Saralą. Chciał tego. Zależało mu, by wejście

S R

narzeczonej do rodziny odbyło się bez problemów. Melbourne był nie tylko jego bratem i partnerem w interesach, ale także przyjacielem. Im szybciej zaakceptuje przyszłą bratową, tym lepiej. Charlemagne upił duży łyk wina. Choć uwielbiał konflikty i słowne starcia towarzyszące prowadzeniu interesów, to jednak jeśli chodziło o rodzinę, starał się unikać nieporozumień. Nie chciał zostać zmuszony do dokonania wyboru między Saralą a najbliższymi i miał nadzieję, że książę dostrzeże w jego narzeczonej pozytywne cechy oraz uzna, że małżeństwo brata nie narazi na szwank honoru Griffinów. - Mam żal do wujka Shaya, że nie powiedział mi nic o chińskich szermierzach w muzeum - usłyszał słowa Peep wypowiedziane do Sarali. - Moglibyśmy razem stawić im czoło. Jak dorosnę, chcę zostać piratem. Albo aktorką. - Penelope! - zawołał Sebastian.

295

Siedzący po przeciwnej stronie stołu Zachary prawie zakrztusił się kawałkiem pieczeni. - Przepraszam, że się wtrącam, ale lady Penelope mówi oczywiście o ludziach przebranych za Chińczyków? - wtrącił DeLayne. - Walka z przebierańcami nie byłaby wyzwaniem dla pirata, bez względu na jego wiek - odparł Valentine. Zdumiony wicehrabia uniósł brwi. - To byli prawdziwi, żywi Chińczycy? - Obawiam się, że tak, John - odpowiedział lord Hanover. - To długa historia.

S R

- Długa i nudna, jak wszystkie opowieści o negocjacjach handlowych i kulturowych nieporozumieniach - uciął Charlemagne. Bez względu na sympatię markiza do Johna De-layne'a, młodzieniec nie był partnerem w interesach ani nie należał do rodziny. Nie musiał znać szczegółów transakcji prowadzonych przez Griffinów.

- Lordzie DeLayne - rzekł Melbourne. - Służył pan w Indiach, czy był tam pan w interesach? - To drugie. Wiele lat temu mój wuj otrzymał tam od króla Jerzego II ziemię. Odziedziczyłem ją. - Sprzedał posiadłość jednemu z lokalnych sarandara za całkiem niezłą sumkę - dodał Hanover. Charlemagne rzucił okiem na Saralę. Zauważył, jak przymknęła oczy z dezaprobatą, kiedy jej ojciec wspomniał o udanej transakcji. A

296

myślał, że największy problem będzie miał z lady Helen! Zabawne, wszyscy uważali Saralę za zbyt mało angielską, lecz to właśnie ona miała wyczucie, o czym wypada dyskutować w towarzystwie. Shay dostrzegł, że jest wyraźnie zakłopotana, i zaniepokoiło go to. - Gratulacje, DeLayne - usłyszał własny głos. - Czym zajmuje się pan teraz, po powrocie do Anglii? Zanim wicehrabia zdążył odpowiedzieć, odezwała się Eleanor. - Mężczyźni! - wykrzyknęła. - Będziecie rozmawiać o interesach, kiedy damy wstaną od stołu. W tej chwili interesuje mnie przede wszystkim, jak Caroline udało się nakłonić markiza

S R

Wellingtona, by pozował jej bez kapelusza. Myślałam, że ma go na stałe przymocowany do głowy.

Zachary podniósł kieliszek w kierunku żony. - To dlatego, że jest inteligentna i ma dar przekonywania powiedział z uśmiechem.

- Poza tym nauczyłam się, iż pochlebstwo działa zarówno na mężczyzn, jak i na kobiety - dodała Caroline.

- A jedzenie na stole działa na wujka Zacharego - zachichotała Peep. Rozmowa zeszła na malowanie martwych natur, warzyw i owoców, jednak Charlemagne'a zaintrygowało coś innego. DeLayne przyjechał do Indii w interesach. Ciekawe, czy poznał Carlisle'ów przez Hanovera, czy Saralę. Po skończonym obiedzie panie pod wodzą przejętej i rozchichotanej Peep opuściły jadalnię, by przygotować się na bal.

297

- Jak myślicie, co one knują? - rzucił Zachary, kiedy tylko zamknęły się drzwi. - To kobiety - uśmiechnął się Valentine - więc nie licz, że kiedykolwiek znajdziesz odpowiedź na to pytanie. Charlemagne zgodził się ze szwagrem, choć zaledwie kilka tygodni wcześniej takie kwestie nie zaprzątałyby jego uwagi. Teraz oddałby wiele, by się dowiedzieć, co kryje się w głowie pewnej egzotycznej piękności. *** - Domyślili się, co chcemy zrobić? - spytała Caroline, kiedy

S R

pokojówka zaczęła rozczesywać jej włosy.

- To mężczyźni - odpowiedziała Eleanor, przeglądając się w zwierciadle i poprawiając strój. - Wydaje im się, że wiedzą, ale na pewno się mylą.

Uśmiechnęła się do Sarali.

- Cieszę się, że przywiozłaś te stroje ze sobą. Valentine i Zachary zemdleją na nasz widok.

- Ja też za chwilę stracę przytomność! - jęknęła lady Hanover, siedząca w fotelu przy oknie. - Damy w spodniach! Będziemy musieli opuścić Anglię! Czuję to! Sarala także z początku miała wątpliwości, jednak szybko się ich pozbyła w obliczu entuzjazmu, jaki okazywały Caroline i Eleanor. Były pierwszymi przyjaciółkami, jakie poznała po przyjeździe do Londynu. Nie miała pojęcia, czy gdyby nie wyszła za Shaya, ta

298

znajomość byłaby kontynuowana, ale w tej chwili cieszyła się z obecności obu dam i miała nadzieję, że ich sympatia jest szczera. - To nie są spodnie, mamo. To salwar. Nosi je większość kobiet w Delhi tak samo jak kameez i sari. - Nie jesteśmy w Delhi, córko! - Co jest czym? - zapytała Eleanor. - Kameez to rodzaj długiej koszuli. Sari jest pasem tkaniny owijanym wokół ciała. - Powiedzcie mi przynajmniej, że nie pójdziecie na bal boso! rozległ się głos markizy.

S R

- Mamy odpowiednie pantofle. Nazywają się mojaris, prawda? Caroline wsunęła stopy w czerwone, haftowane zlotem buty, idealnie pasujące do jej sari. Sarala uśmiechnęła się. - Tak, to są mojaris.

- Jeszcze uczysz hindi?! Koniec świata!

- Wręcz przeciwnie, lady Hanover. To bardzo zabawne odpowiedziała jej Eleanor.

Wybrała żółty strój pasujący do jej ciemnych loków. Sarala miała na sobie ciemnozielone sari. Lubiła je z powodu dekoracji z czerwonych koralików zdobiących brzeg tkaniny, a także welonu, który zarzuciła na głowę. Wśród biżuterii, którą miała na sobie, wyróżniał się rubin podarowany jej przez Shaya. Jenny skończyła ostatnie poprawki i Sarala dołączyła do dwóch kobiet stojących przed wielkim lustrem. Na szczęście długie spodnie

299

sięgały poza kostkę, zakrywając rysunek henną, dziewczynie wydawało się jednak, że Eleanor go zauważyła. - Mogę iść pierwsza? - spytała Peep, poprawiając ozdobną opaskę przytrzymującą zarzucony na włosy niebieski szal. Sarala miała dobry pomysł, zabierając ze sobą kilka dodatkowych strojów i ozdób. - Oczywiście, Peep. Wyglądasz ślicznie - powiedziała Eleanor i dodała: - Jesteśmy gotowe? Caroline wzięła głęboki wdech i zakryła twarz welonem. Eleanor i Sarala zrobiły to samo

S R

- Myślę, że tak - rzekła lady Deverill.

Kiedy szły po schodach, poprzedzane przez Penelope, z lady Hanover sunącą na końcu, Sarala zaczęła się zastanawiać, co Shay powie na jej widok. Pokazując się w takim stroju, jasno dawała do zrozumienia, kim się naprawdę czuje. Lepiej, żeby wszyscy to pojęli, zanim przygotowania do ślubu (jeśli w ogóle nastąpią) ruszą pełną parą.

Penelope podeszła do kamerdynera, który wydawał właśnie rozkazy dwóm lokajom. - Stanton, gdzie jest mój ojciec? - spytała. Mężczyzna natychmiast odwrócił się w jej kierunku. Przez chwilę spoglądał na nią, a potem przeniósł wzrok na kobiety stojące na schodach. Sarala nie znała go zbyt dobrze, ale bez trudu zorientowała się, że jest lekko zszokowany.

300

- On... Panowie są w gabinecie, lady Penelope - zdołał jakimś cudem odpowiedzieć. - Możesz otworzyć nam drzwi? - rozległ się chłodny głos Eleanor. Sarala podziwiała jej odwagę. Cóż, lady Deverill była nieodrodną córą Griffinów i niewiele rzeczy ją przerażało, a na pewno nie reakcje innych na to, co miała na sobie. Stanton głośno przełknął ślinę. - O... Oczywiście, pani. Serce Sarali biło gwałtownie, gdy ustawiały się przed drzwiami

S R

gabinetu, czekając na ich otwarcie. W końcu kamerdyner pchnął obydwa skrzydła, a sam błyskawicznie usunął się na bok. - Co myślisz, papo? - spytała Peep, stając na progu i wykonując swoją wersję ruchów zaklinacza węży.

Książę odwrócił się. Otworzył usta, ale nie wydobył z siebie żadnego dźwięku. Sarala przeniosła wzrok na Charlemagne'a, którego wyraz twarzy był w tym momencie identyczny jak u starszego brata. Przyszło jej do głowy, że Shay chyba rzadko nie wie, co powiedzieć. Ukrywając twarz za zielonym welonem, pozwoliła sobie na lekki uśmiech satysfakcji. Jedno było pewne - zrobiła na nim wrażenie. - Na zbroję świętego Jerzego! - usłyszała głośne westchnienie Zacharego. Mąż Caroline dosłownie padł na fotel, z którego przed chwilą się podniósł. Deverill odstawił kieliszek porto.

301

- Która z was jest moją żoną? - zapytał. Eleanor pokiwała palcem w jego stronę - Ja - wyszeptała. - Świetnie! - powiedział, podchodząc do niej. Uchylił welon, zakrywający jej twarz i pocałował Charlemagne zbliżył się do Sarali. Zauważyła, jak drżą mu ręce. - To był twój pomysł? - Mój! - powiedziała Eleonor. - Spójrzcie na Sebastiana! Odebrało mu mowę. - Nic z tych rzeczy - odezwał się Melbourne i pociągnął spory

S R

łyk ze swojego kieliszka. - Wszystkie trzy wyglądacie uroczo. Podszedł do dam i zatrzymał się za Shayem, dokładnie naprzeciwko Sarali.

- Niewątpliwie dziś wieczorem będziecie w centrum uwagi. Jesteście na to gotowe?

- Ja tak - odpowiedział Charlemagne, zanim dziewczyna zdołała otworzyć usta. - Wszyscy mężczyźni na balu będą nam zazdrościć. Była wdzięczna narzeczonemu za te słowa, ponieważ ze spojrzenia, jakie książę rzucił siostrze, bez trudu wyczytała, że nie jest zadowolony. Na szczęście pozostali panowie wyglądali na oczarowanych. Ojciec Sarali uśmiechał się pod nosem i kręcił głową z rozbawieniem. Całe towarzystwo przeszło do holu. Żegnając się z córką, Melbourne zapewnił ją, że wygląda uroczo, ale na pewno nie czułaby

302

się dobrze, gdyby londyńska śmietanka towarzyska miała przyglądać jej się przez całą noc. Charlemagne dotknął palcami dłoni Sarali. - Nie licz, że uda ci się utrzymać mnie z daleka od siebie wyszeptał do jej ucha. - Skąd myśl, że mam taki zamiar? Mocniej uścisnął jej dłoń. - Zapamiętam twoje słowa. - Powinieneś. Gdzie twoja maska? - A niech to! Zaczekaj chwilę! - Puścił jej rękę i pobiegł po schodach na górę.

S R

- Znów wyglądasz jak Sarala, którą pamiętam z Indii - usłyszała głos Johna DeLayne'a.

Stanął obok i zaoferował jej ramię. Udając, że poprawia srebrną opaskę podtrzymującą welon na włosach, zignorowała jego gest. - Nie sądzę, żebyś kiedykolwiek widział mnie w podobnym stroju - odpowiedziała chłodno.

- Być może, ale pasuje do ciebie. Na schodach zadudniły kroki.

- Jesteśmy! - powiedział Shay, unosząc trzymaną w ręku maskę. - Diabeł? - zdziwiła się Sarala. - Chyba pasuje? - rzekł obronnym tonem, wskazując na wpięty w gors rubin. Zachary wskazał na maskę. - Czy to nie... ? Charlemagne wsadził mu łokieć w żebra.

303

- Wybacz, braciszku! - mruknął, choć z tonu jasno wynikało, że nie ma żadnych wyrzutów sumienia. - Musisz jechać z nami - powiedziała Eleanor do Sarali, biorąc ją pod rękę. - Nie puszczę jej samej! - oświadczył Shay. - Lordzie Hanover - odezwał się Zachary, jednocześnie podając ramię lady Helen - mam kilka pytań na temat rolnictwa. Na placu boju pozostał jedynie samotny John DeLayne i na ten widok Sarala z trudem powstrzymała się od złośliwego uśmieszku. Najwidoczniej nie ona jedna zauważyła, że wicehrabia trochę zbyt

S R

skwapliwie starał się zawrzeć bliższą znajomość z rodem Griffinów. Młodzieniec spoglądał na powozy, a jego mina stała się zauważalnie bardziej markotna.

Stojący za nim Melbourne szepnął coś do ucha Zacharemu i nie słuchając odpowiedzi, poszedł do powozu Deverillów. Najmłodszy brat spojrzał na Johna.

- Proszę wsiadać, DeLayne! - zawołał, nie siląc się na szczególną uprzejmość. - Jak na starego przyjaciela rodziny wicehrabia wygląda na nieco opuszczonego - zauważył lord Deverill, kiedy Sarala wsiadła do karety. Dziewczyna zadrżała, oparta o ramię Charlemagne'a. Już po raz drugi znalazła się pomiędzy nim a Melbourne'em i starała się siedzieć tak, by zostawić księciu jak najwięcej miejsca.

304

- Zaproszenie na tak wyjątkową uroczystość to dla nas wielki zaszczyt. Mój ojciec nie powinien zabierać ze sobą lorda DeLayne'a. - Krytykuje pani przy wszystkich jego decyzję? - spytał książę, spoglądając w okno. - Seb! - rzucił ostrzegawczo Charlemagne. - Jedynie jego zbytek uprzejmości. Zdążyłam się już nauczyć, że nie jest ona wysoko ceniona w towarzystwie. Melbourne wydał z siebie odgłos nieco przypominający śmiech. - Teraz mnie się dostało. Najwyraźniej trafiła z ripostą. - Tylko, jeśli tak to odbierasz, Wasza Miłość...

S R

- Jeżeli uważacie, że jest nas za dużo w karecie - wtrącił się Deverill - z przyjemnością zabiorę Eleanor do domu. Przesunął palcami wzdłuż wykończenia welonu okrywającego włosy żony. Z jej wyrazu twarzy można było odczytać, że nie miałaby nic przeciwko temu, ale w odpowiedzi jedynie poklepała męża po kolanie.

- Obawiam się, mój drogi, że najpierw będziesz musiał przynajmniej raz ze mną zatańczyć. Bądź cierpliwy. Przed rezydencją Earla i księżnej Wexton zgromadziły się powozy całej chyba śmietanki towarzyskiej Londynu, skutecznie blokując ulicę. - Jest Hannah Dyson - powiedziała Eleanor, rzucając okiem przez lekko odsuniętą zasłonę w oknie karety. - Biedaczka znów przebrała się za pasterkę. - Widocznie bardzo lubi owce - odpowiedział Deverill.

305

Wysiadł i wyciągnął dłoń do żony. Kiedy całe towarzystwo znalazło się w środku, Sarala zrozumiała, co miał na myśli Melbourne, mówiąc, że będzie wzbudzała sensację. Nie tylko chodziło o niezwykłe stroje, które ona, Eleanor i Caroline miały na sobie. Bal był pierwszym publicznym występem Sarali od chwili ogłoszenia jej zaręczyn z Charlemagnem. - Nigdy nie widziałam tylu ludzi w jednym miejscu. Dziewczyna rozejrzała się po ogromnym holu. - Jak oni chcą tu wszyscy tańczyć? Shay krótko się roześmiał. Odkąd narzeczona pojawiła się w

S R

kostiumie, nie oddalał się od niej na krok.

- Sztuczka polega na jednoczesnym obracaniu się w tę samą stronę. - Spojrzał przez ramię Sarali i z radością zawołał: - Ciociu Trameine!

- Jestem w kostiumie, młody człowieku! - rozległ się w odpowiedzi głęboki głos. - Nie powinieneś mnie rozpoznać. - Za to nie mam pojęcia, za kogo jesteś przebrana. Shay pochylił się, by pocałować ciotkę w policzek. - Jestem Boudiką, pogromczynią Rzymian. Postawna kobieta w złocistym pancerzu na piersiach spojrzała na Saralę. - Ty, moje dziecko, pewnie jesteś lady Saralą. Gladys Tremaine. Sarala wykonała głęboki dyg. Od razu poczuła sympatię do starszej damy. - To zaszczyt poznać panią, lady Tremaine.

306

- Mów do mnie ciociu Tremaine. W końcu niedługo będziemy w jednej rodzinie. - Z przyjemnością, ciociu Tremaine - powiedziała Sarala. Wciąż miała wątpliwości, czy dojdzie do ślubu, i nie chodziło wyłącznie o Melbourne'a. Shay myślał, że wie o niej wszystko, ale ona nie była tego taka pewna.

S R 307

Rozdział 16 Sarala już od kwadransa tańczyła „wiejski taniec". Kiedy podczas kolejnej figury ona i Shay znaleźli się obok siebie, mężczyzna wyszeptał: - Zauważyłaś, że wszyscy nie mogą oderwać od ciebie wzroku? Pomyśleć, że zaledwie tydzień temu tylko on zdecydował się na taniec z nią! Teraz stała się towarzyską sensacją. Wszyscy chcieli ją poznać, proponowali zwiedzanie Londynu, prosili o taniec. - To twoja wina. Przez ciebie tak się mną interesują -

S R

powiedziała do narzeczonego, gdy znów znaleźli się obok siebie. - Ja tylko zauważyłem twoje zielone jak mech oczy, błyskotliwy umysł, niezwykły charakter i zapierający dech uśmiech odpowiedział.

Dziewczyna ujęła jego dłoń i dygnęła z gracją. - Oczy jak mech i uśmiech zapierający dech w piersiach? To opis jakiegoś potwora!

- Nawet gdybyś się nim stała i tak pragnąłbym cię poślubić. Mimo beztroskiego tonu jego oczy pozostały poważne. Sarala w ostatniej chwili powstrzymała się przed dowcipną ripostą. Zamiast tego spytała: - A gdyby istniała jakaś przeszkoda niewidoczna na pierwszy rzut oka? Jego brwi powędrowały w górę. - Co masz na myśli?

308

Po drugiej stronie sali Sarala dostrzegła Johna DeLayne'a, który z kieliszkami madery w dłoniach przeciskał się przez tłum, najwyraźniej w ich kierunku. Chwyciła Shaya za rękę i pociągnęła ku najbliższym drzwiom. - Spójrz prawdzie w oczy! Jesteś Griffinem, a mnie wielu nawet nie uważa za Angielkę. Każda z panien na tym balu z chęcią oddałaby ci rękę. - One mnie nie interesują... Nigdy nie miałem problemu z odwołaniem randki z powodu ważnego spotkania lub niedokończonej pracy. Odkąd poznałem ciebie, nic innego się dla mnie nie liczy. -

S R

Pochylił się ku niej. - Nie jestem święty. W tym stroju wyglądasz niezmiernie kusząco.

To przesądziło sprawę. Sarala podjęła decyzję. Każda rozmowa z Shayem kończyła się tak samo: on zaczynał prawić komplementy, a jej robiło się rozkosznie słabo i brakowało słów. Trzeba zakończyć tę farsę. Dobrze wiedziała, jak to zrobić.

- Co tam jest? - spytała, wskazując na przymknięte drzwi. - Biblioteka. Pchnęła masywne skrzydło i wślizgnęła się do środka. W pomieszczeniu panował półmrok rozświetlany jedynie przez ogień płonący na kominku i kilka zapalonych świec. Rozejrzała się. Jej wzrok padł na duży portret wiszący na ścianie. - To jeden z Reynoldsów? - Wexton w roku, kiedy ukończył Oksford. - Piękny obraz.

309

Zauważyła, że Shay zostawił uchylone drzwi, choć taka dbałość o reputację wydała jej się nieco spóźniona. Bezszelestnie podeszła po miękkim dywanie i zamknęła je. - To chyba nie jest najlepszy pomysł... - Ćśśś! - Położyła palec na ustach. Wróciła do Shaya i chwyciła aksamitne klapy jego fraka. Uniosła głowę. - Pocałujesz mnie, czy najpierw podyskutujemy o cenach jedwabiów? Z uśmiechem odchylił woal częściowo okrywający twarz Sarali i dotknął ustami jej warg.

S R

Otoczył ją ramionami, przyciągając bliżej siebie. Pragnęła go od tak dawna! Pocałunki stawały się coraz bardziej gorące i gwałtowne. Objęła go, przesuwając dłonie po jego plecach. Powoli rozchyliła usta, pozwalając, by ich języki się splotły.

Delikatnie przechylił ją tak, że oparła się o ścianę. W tym momencie rozległ się cichy trzask i drewniany panel za jej plecami przesunął się do tyłu. Rozdzielili się. - Co, do diabla? - wyszeptał zdumiony Shay. Sarala odwróciła się. Panele oddzielone były od siebie wąskimi kolumienkami, rzeźbionymi w kwiaty i liście. Wyciągnęła rękę i nacisnęła najbliższy wzór. Nic się nie stało. Spróbowała z kolejnym, który cofnął się pod jej palcami. - Tajemne przejście! Czy to możliwe? - spytała. Shay zastanawiał się przez chwilę.

310

- Ten pałac należał kiedyś do jednej z kochanek króla Henryka VIII. Być może tu się spotykali. Sarala wyjęła zapaloną świecę z kandelabru, popchnęła drzwi i wślizgnęła się do wąskiego korytarza. Gdyby miała na sobie balową suknię, a nie sawar kameez i sari, na pewno by się nie przecisnęła. Shay stanął na progu. - Dokąd się wybierasz? - szepnął zaniepokojony. - Ten korytarz może prowadzić do sypialni. Chcę to sprawdzić. - Sądzę, że gdybyśmy zeszli do holu, dalibyśmy radę znaleźć normalne wejście. - Weszlibyśmy tam na oczach gości?... - Spojrzała mu w oczy. Idziesz ze mną? - Rzecz jasna! - odpowiedział z uśmiechem. Wszedł do korytarza, zatrzaskując za sobą ukryte drzwi. Sarala szła pierwsza. Cokolwiek planowała (a wydawało mu się, że wie), nie zamierzał się sprzeciwiać. Korytarz miał kilka metrów długości. W kilku miejscach z sufitu zwieszały się pajęczyny, które dziewczyna odsuwała bez wahania. Trudno, by obecność pająków przerażała osobę potrafiącą zaklinać kobry. Nagle korytarz gwałtownie skręcił w lewo i oczom obojga ukazała się ściana. Shay wziął od Sarali świecę i zaczął uważnie studiować mur w poszukiwaniu ukrytego zamka. Szybko udało mu się go znaleźć i już po chwili otworzyły się kolejne sekretne drzwi. Za nimi znajdowała się bogato urządzona sypialnia.

311

- Zaczekaj chwilę! - powiedział Charlemagne, wyprzedzając Saralę i pierwszy wchodząc do pokoju. Podszedł do głównych drzwi i przekręcił klucz w zamku. Potem zapalił świece znajdujące się w ozdobnych kinkietach. Sarala weszła za nim, zamykając tajne wejście. - Niezwykłe! - wyszeptała z uznaniem, przesuwając palcami po prawie niewidocznej szczelinie w ścianie. - Gdybym miała takie w Delhi, nie musiałabym wychodzić przez okno. Shay przeszedł przez pokój i zatrzymał się przed nią. - Z kim spotykałaś się podczas tych wypraw?

S R

- Nie „z kim", ale „z czym" - uśmiechnęła się, dotykając jego policzka. - Z prawdziwymi Indiami.

Wsunęła palce we włosy Shaya i przyciągnęła jego twarz ku swojej. Maska diabła, którą miał odsuniętą z twarzy, upadła na podłogę.

Poczuł rosnące podniecenie.

- Saralo - wyszeptał - staram się zachowywać jak dżentelmen, choć nie jest mi łatwo. - Pragnę być z tobą, Shay - powiedziała po prostu. - Jesteśmy w sypialni. Byłoby grzechem z tego nie skorzystać. Słodki Boże! - Myślałem, że nie chcesz za mnie wyjść. - Nie chcę - uśmiechnęła się, rozpinając guziki jego fraka. - Nie mogę. Ale bardzo cię lubię. Poza tym, skoro to łoże było dobre dla Henryka VIII...

312

- Mam nadzieję, że od tego czasu choć raz zmieniono poduszki. Pożądanie, jakie czuł, odkąd pierwszy raz zobaczył ją w przebraniu, stało się nie do zniesienia. - Jak bardzo jesteś dżentelmenem? - spytała, powoli rozpinając najwyższy guzik jego kamizelki. Wziął ją na ręce i przeniósł na łoże. - Nie aż tak bardzo - odpowiedział. Uciekała z domu, by poznawać Indie... Gdy spoglądał na nią, ubraną w zielone sari, z oczami podkreślonymi kajałem i ze złocistą skórą muśniętą słońcem, wydawała mu się ucieleśnieniem tego odległego kraju. Ukląkł przed

S R

nią, przyciągnął jej twarz ku swojej i delikatnie pocałował. Jej dłonie przesunęły się miękko po jego ramionach. Nagle przestało być ważne, kto uwodzi kogo. Oboje jednakowo siebie pragnęli. Charlemagne nie miał poczucia, że wykorzystuje sytuację. W końcu i tak niedługo staną na ślubnym kobiercu. - Łoże czy podłoga? - spytała.

- Jak sobie życzysz - odpowiedział.

Jak dobrze, że nie był niedoświadczonym młodzikiem na pierwszej schadzce! Wymieniając pospieszne, namiętne pocałunki, Shay pozbył się butów. Potem delikatnie zdjął srebrne ozdoby przytrzymujące welon na włosach Sarali i rozpuścił jej długie, ciężkie loki. Ciemna kaskada włosów opadła jej na plecy. Mężczyzna zaczął okrywać jej szyję pocałunkami, pieszcząc wargami gorącą skórę. Zdjął kamizelkę.

313

- Myślisz, że ktoś jeszcze wie o sekretnych drzwiach? - spytała między pocałunkami, usiłując rozwiązać węzeł przytrzymujący sari na ramieniu. - Wątpię, czy nawet lady Wexton zdaje sobie sprawę z ich istnienia - odpowiedział z uśmiechem, zdejmując jej pantofle i odkładając obok łoża. Wstał i podał jej rękę. Kiedy ona także się podniosła, chwycił jeden koniec zielnego sari i delikatnie pociągnął. Dziewczyna zaczęła się obracać, a szmaragdowo-złota zwiewna tkanina spływała na podłogę. Po chwili została tylko w haftowanej koszuli i luźnych

S R

spodniach, ściągniętych w kostkach.

Shay nie potrafił ukryć zdumienia.

- Ty naprawdę masz na sobie spodnie!

- To salwar. Gdybyś chciał wiedzieć, góra nazywa się kameez. Jesteś zgorszony?

- Nie - odpowiedział i wsunął dłonie pod jej koszulę. Znalazł tasiemki przytrzymujące spodnie. Rozwiązał je. Miękki materiał opadł na podłogę. - Ja też nie. Uśmiechnęła się, wyciągając do niego rękę, by pomógł jej utrzymać równowagę, gdy wychodziła ze spodni, unosząc najpierw prawą, potem lewą stopę. Gdy to robiła, zamarł. Dostrzegł niewyraźny, brunatny wzór na jej kostce - wyblakły rąb, otoczony girlandą kwiatów. Ukląkł i dotknął rysunku placami. - Czy to jest... ? - zapytał.

314

Z wrażenia zabrakło mu tchu. - Henna - odpowiedziała lekko zaczepnie. - Pożegnalny prezent od mojej przyjaciółki Nahi. Charlemagne podniósł jej stopę i złożył pocałunek na tatuażu. Coraz bardziej podniecony przesunął wargi w górę, w kierunku kolana, a potem jeszcze wyżej, całując delikatną skórę jej uda. Pragnął Sarali jak jeszcze nigdy żadnej kobiety, ale jednocześnie nie chciał jej spłoszyć ani przestraszyć zbytnią namiętnością. Postawił jej stopę na podłodze i wstał, sięgając ku jej ustom. - Masz jeszcze inne tatuaże? - spytał między jednym a drugim pocałunkiem.

S R

Przywarła do niego całym ciałem.

- Na razie jeszcze nie - uśmiechnęła się, przymykając oczy. Na moment wydostała się z jego objęć. Chwyciła kameez i pociągnęła w górę, odsłaniając jędrny, płaski brzuch i piękne, krągłe piersi. Rzuciła koszulę na podłogę.

- Dotknij mnie, Shay! - szepnęła, przytulając się do niego. Poczuł, jak jej dłonie sięgają pod jedwab jego koszuli.Obawiał się, że Sarala będzie skrępowana swoją nagością, ale ze zdumieniem i radością stwierdził, że pragnie go równie mocno, jak on jej. Z cichym westchnieniem przykrył dłońmi jej piersi, czując, jak brodawki twardnieją pod jego palcami. Całował teraz jej ramiona i delikatne płatki uszu. Dziewczyna odsunęła się i usiadła na łożu. Zrzucił koszulę i pochylił się, okrywając pocałunkami jej zielone oczy, czoło i policzki.

315

- Jesteś cudem, mój premi - wyszeptała, kładąc głowę na poduszce i pociągając go na siebie. - Co to znaczy? - Mój ukochany. - Jak jest „niebo" w hindi? - spytał, pieszcząc jej piersi. -AkAsha - odpowiedziała. Nie przestając jej całować, sięgnął ku swoim spodniom, rozwiązał przytrzymujące troczki i kolejno wysunął stopy z nogawek. Sarala podniosła głowę i patrzyła, jak wodził palcami po jej ciele, głaszcząc piersi, brzuch i uda. W końcu jego dłoń zeszła jeszcze niżej

S R

i na długą, rozkoszną chwilę zatrzymała się, pieszcząc jej gorące wnętrze. Była gotowa na jego przyjęcie. - Teraz, Shay! - jęknęła.

- Jeszcze nie - wyszeptał.

Chciał ją smakować, poznać każdy cal jej ciała, sprawić, by było jej tak dobrze jak jemu. By po tej nocy już nigdy nie powiedziała, że za niego nie wyjdzie.

Jego palce i usta przesuwały się po jej ciele, nie omijając żadnego zakamarka. Sarali wydawało się, że jeszcze chwila, a umrze z rozkoszy. - Shay, przestań, bo odlecę na księżyc. - Do nieba - odpowiedział, ponownie zagłębiając palce w jej gorącym, miękkim wnętrzu. Spojrzał jej w oczy.

316

- To twoja ostatnia szansa. Jeszcze możesz zmienić zdanie szepnął. Przywarła do niego całym ciałem. - Nigdy nie zmieniam zdania - odpowiedziała, pieszcząc jego ucho. - Żadnych negocjacji. Powoli zaczął w nią wchodzić. Delikatny i uważny czekał na moment, kiedy poczuje jej opór i będzie musiał zatrzymać się na chwilę, by wytłumaczyć Sarah, że po raz pierwszy i ostatni sprawi jej ból. Nic takiego nie nastąpiło.

S R

Była cudownie gorąca, wilgotna, gotowa przyjąć to, co chciał jej dać, ale on musiał wiedzieć. A właściwie już wiedział. Zacisnął szczęki i spojrzał w jej zielone, szeroko otwarte oczy. - Nie jesteś dziewicą!

- To też nie jest twój pierwszy raz - odpowiedziała, przyciągając jego twarz do swojej. -Ja...

- Powiedziałam, że nie mogę za ciebie wyjść - w jej głosie usłyszał bezgraniczny smutek, dziwnie niepasujący do pożądania, jakie malowało się w jej oczach. - Ale nie zostawiaj mnie tak. Błagam! - Niech to piekło pochłonie! - zaklął. Zaczęła pokrywać pocałunkami jego policzki,oczy i czoło. Przesuwała dłonie wzdłuż jego ciała, raz pieszcząc je delikatnie koniuszkami palców, raz drapiąc prawie do bólu.

317

- Proszę! - wyszeptała bez tchu. Nie potrafił już zapanować nad swoim ciałem. Ze zduszonym okrzykiem pchnął biodrami, jakby wymierzał jej cios. Jeszcze raz i jeszcze raz. Wchodził w nią coraz głębiej. Sarala skrzyżowała stopy na jego biodrach, cicho pojękując w ekstazie. Zamknęła oczy. - Spójrz na mnie! - rozkazał. - Chcę, żebyś pamiętała, z kim jesteś. Wbiła w niego spojrzenie. - Jestem z tym, z kim chcę być - odpowiedziała. Pochyliła głowę, opierając czoło o jego ramię.

S R

Poczuł jej zęby na skórze i usłyszał, jak wykrzykuje jego imię. Czuł gniew. Już nie zależało mu na delikatności. Pragnął tej kobiety od chwili, kiedy zobaczył ją po raz pierwszy. Teraz należała do niego. Może nie był jej pierwszym mężczyzną, ale na pewno będzie ostatnim. Poruszał się coraz szybciej, przyciskając twarz do jej pachnącej cynamonem skóry...

***

Przez długą chwilę Sarala leżała bez ruchu, próbując uspokoić oddech. Obejmowała Shaya, nie pozwalając mu się poruszyć. Gdyby otworzyła ramiona, mógłby wstać i wyjść, a tego jej serce by nie wytrzymało. Wciąż w niej, uniósł głowę i spojrzał na jej twarz. Jego szare oczy były prawie czarne, a twarz wyrażała ból i złość.

318

- Uknułaś to wszystko, żeby wejść do naszej rodziny? - spytał beznamiętnie. - Melbourne to podejrzewał, ale powiedziałem mu, że na pewno się myli. - A co ty myślisz? - spytała w odpowiedzi. Odsunął się od niej. Poczuła się pusta i wypalona. - Nie lubię, gdy ktoś robi ze mnie głupca - powiedział. Usiadł na łożu i sięgnął po spodnie. Sarala także się podniosła. - Ja mogę powiedzieć to samo. Przede mną na pewno miałeś więcej niż jedną kobietę. Ośmielę się sądzić, że kilka. Kochałeś je? A może wciąż którąś kochasz? Masz jakieś dzieci? - Co?! - żachnął się.

S R

Rzucił ubranie na podłogę, ale zaraz podniósł je z powrotem. - Co to za pytania? Jestem mężczyzną! Nawet powinienem... - Kto tak powiedział?

Shay lubił błyskotliwe wymiany zdań. To mogła być najciekawsza kłótnia w ich życiu. Oczywiście, jako Griffin nie będzie mógł jej poślubić, ale nic nie stoi na przeszkodzie, by na jakiś czas zostali kochankami. - Czyż nie uprzedzałam cię, że nie mogę za ciebie wyjść? - Owszem. A potem mnie tu zaciągnęłaś. Wybacz, ale nie rozumiem. - Chciałam, żebyś sam się przekonał, dlaczego nasze małżeństwo nie będzie mogło dojść do skutku. Teraz będziesz mógł z czystym sumieniem poprosić Melbourne'a o odwołanie zaręczyn.

319

- Zamierzałaś dać mi lekcję? Pokazać, że nie pasujemy do siebie? - Podniósł z podłogi kameez i rzucił w jej kierunku. - Świetnie to sobie wymyśliłaś. W jej oczach błysnęły łzy. Zamrugała. Nie mogła pozwolić, by zobaczył, jak płacze. - Udowodniłam ci tylko, że mówię prawdę. Ponieważ byłam wcześniej z innym mężczyzną, nie mogę poślubić Griffina. Znajdę jakiegoś pośledniego baroneta lub kuzyna wicehrabiego, który doceni moje umiejętności prowadzenia interesów i nie będzie przejmował się brakiem cnoty i niskim urodzeniem.

S R

- To śmieszne! Ty jesteś śmieszna!

- Nie musisz mnie obrażać. Doskonale zdaję sobie sprawę ze swej sytuacji.

- Zamilcz choć na chwilę i pozwól mi pomyśleć! - jęknął, siadając na podłodze. Nawet nie miał ochoty usiąść obok niej na łożu. Zaczął wciągać spodnie.

- Wiemy dobrze, że pasuję do towarzystwa jak pięść w nosie powiedziała cicho, nie starając się ukryć sarkazmu. - Chyba jak pięść do nosa - poprawił ją. - Słucham? - Mówi się „jak pięść do nosa". - To nie jest ważne! Wstała, by założyć kameez. Nie uszło jej uwagi, że na chwilę przestał się ubierać i spojrzał na nią.

320

- Czy mógłbyś mi z tym pomóc? Potem będziesz mógł odejść, dokąd chcesz. -Nie. Jej serce zamarło. Czyżby aż tak ją znienawidził? - Nie pomożesz mi się ubrać? - Nie odejdę stąd. Po jej policzku spłynęła pojedyncza łza. - Teraz to ja cię nie rozumiem. - Ja siebie też nie - przyznał i nie patrząc w jej kierunku, dodał: Kim był ten mężczyzna?

S R

- Nie powiem ci, chyba że zdradzisz mi imiona wszystkich kobiet, z którymi się spotykałeś. - Tego nie mogę zrobić. - Ja też nie.

Dopiero teraz na nią spojrzał.

- Zaczynasz mnie irytować - powiedział podniesionym głosem. Byłbym naprawdę wdzięczny, gdybyś na chwilę przestała mówić. Muszę się zastanowić. - JA cię irytuję? - Oparła dłonie na biodrach. Miała nadzieję, że nikt nie usłyszy ich kłótni i nie spróbuje otworzyć drzwi. - Poznałeś wiele kobiet i powinieneś być odporny na uwodzenie. - Najwyraźniej nie jestem! - wykrzyknął, wkładając kamizelkę. Pomylił guziki i musiał zapinać ją od nowa. - Ja też nie, głupcze! Dlatego... - Jak mnie nazwałaś?

321

Uniosła ręce, świadoma, że Shay wpatruje się w jej nagie nogi. Była gotowa zrobić wszystko, byleby nie pozwolić mu wyjść z pokoju. - Tak, byłam z mężczyzną. Jednym. Jeden raz. To się zdarzyło kilka lat temu. Nie mam zamiaru więcej się z nim widywać. Jestem tu z tobą, i gdybyś nie zauważył... - Jej głos załamał się na chwilę, ale siłą woli powstrzymała łzy. - Staram się ci powiedzieć, jak bardzo chciałam... Nawet nie wyobrażasz sobie, co czuję. Wiedziałam, że nigdy nie będę mogła zostać twoją żoną. Jeśli tego nie rozumiesz, to jesteś głupcem!

S R

Charlemagne przyskoczył do niej i chwycił ją za ramiona. - Kto to był? - spytał, potrząsając nią.

- Nieważne! Myślałam, że go kocham. Był bardzo przekonujący. Myślałam, że zrozumiesz... Czułam się taka samotna... Jeśli to cię nie przekonało, popełniłam kolejny błąd... Nie pozwolił jej powiedzieć nic więcej, zamykając usta pocałunkiem. Przez jej ciało przepłynęła fala gorąca. To było takie proste! Oddala mu pocałunek, a potem odepchnęła go od siebie. - Jesteś niezwykłą kobietą - powiedział, przesuwając palcem po jej nagim ramieniu. - Może masz rację, nazywając mnie głupcem, ale wiesz, że rzadko się mylę. - Wiem. - Zmusiłaś mnie do zmiany poglądów na temat kobiet i sposobu prowadzenia interesów. -I... ? - spytała Sarala bez tchu.

322

- Nie chcę zrywać naszych zaręczyn. - Ale przecież nie jestem... czysta. Skinął głową. - Jak trafnie zauważyłaś, ja też nie. Trudno było to nazwać wyznaniem miłości, ale Shay nigdy nie powiedział jej, że ją kocha. Ona jemu też nie. Wyglądało na to, że w tej rozgrywce oboje wrócili na swoje poprzednie pozycje. Z jedną różnicą: dzielili ze sobą łoże. Sarala nie mogła się powstrzymać, by nie przeprowadzić małego porównania, które w wielu aspektach wypadło zdecydowanie na korzyść Charlemagne'a. - A twoja rodzina? - zadała pytanie.

S R

- To dotyczy tylko nas dwojga - odparł, biorąc ją za rękę i przyciągając do siebie. - Potrzebuję dnia lub dwóch, by wszystko przemyśleć. Potem porozmawiamy. - To dobry pomysł.

Kiedy tak spoglądali na siebie, poczuła nieodpartą ochotę, by go pocałować. Pragnęła znów znaleźć się w jego ramionach, usłyszeć namiętność w jego głosie, gdy wymawiał jej imię. Czy mógłby się z nią ożenić pomimo fatalnego błędu, jaki popełniła w przeszłości, powodowana tylko i wyłącznie młodzieńczą naiwnością? Shay lekko odkaszlnął. - Pomogę ci się ubrać - powiedział. - Chyba że chcesz pozostać nago. Poczuła wielką ulgę. - Chyba nie - odpowiedziała - wieczór jest dość chłodny. Roześmiał się krótko, po raz pierwszy odkąd wstali z łoża.

323

- Mnie zawsze jest gorąco, gdy jesteś w pobliżu. Pomógł jej założyć salwar kameez i owinąć się w sari. Przebranie nie wyglądało tak nienagannie jak na początku, ale Sarala nie sądziła, by na balu znalazł się ktoś, kto wiedziałby, jak nosić tradycyjne hinduskie stroje. Potem Shay doprowadził się do porządku, z czym miał znacznie mniej problemów. Na koniec Sarala owinęła włosy szalem i założyła przytrzymującą go srebrną ozdobę głowy. Chwyciła jeden koniec zielonego materiału, by osłonić twarz. - Zaczekaj! - powiedział cicho Charlemagne. Pochylił się i

S R

pocałował ją w usta. To był długi,namiętny pocałunek, pełen obietnic, których - miała nadzieję - kiedyś dotrzyma. - Nie będziesz żałował? - zapytała.

- Nie sądzę - z uśmiechem odwrócił się, by zdmuchnąć świece. Jeśli powiem, że wciąż chcę się z tobą ożenić, zgodzisz się? W końcu zadał to pytanie! Nie powiedział, że muszą zachować pozory, by uniknąć skandalu. Poczuła, jak jej serce ogarnia fala ciepła. - Nie wiem - odrzekła cicho. Skinął głową, - W takim razie oboje mamy sporo do przemyślenia.

324

Rozdział 17 - Zastanawiałem się... - zaczął Sebastian, pochylając się nad stołem bilardowym i przygotowując do kolejnego uderzenia. - Zawsze się nad czymś zastanawiasz - mruknął Charlemagne z fotela ustawionego przy stoliku do kart. - Dlatego Zach tak się ciebie boi. Przerzucił kolejną stronę rejestru zawierającego spis magazynów należących do rodziny. Szukał bezpiecznego miejsca, w którym mógłby przetrzymać jedwabie, dopóki wysłannicy cesarza

S R

Jiquinga nie będą gotowi, by zabrać je do Chin. Nie zamierzał pozwolić, aby ładunek trafił w niepowołane ręce. - Zgodnie ze zwyczajem to rodzina pana młodego wydaje bal zaręczynowy - kontynuował książę, chodząc wokół stołu w poszukiwaniu odpowiedniej bili.

- Już o tym rozmawialiśmy. Znam twoją opinię na ten temat i nie oczekuję, byś podjął się roli gospodarza. Pomyślałem, że mógłbym porozmawiać z ciocią Tremaine. - Nie urządzisz balu w jej domu. Jesteś moim bratem i postąpię, jak wymaga tego obyczaj. - Entuzjazm, jaki usłyszałem w twoim głosie, był porażający westchnął Shay z krzywym uśmiechem, ponownie pochylając się nad dokumentami. Melbourne miał niewielki magazyn w południowej części miasta. Od Tamizy i najbliższego portu dzieliła go zaledwie mila, ale był dobrze strzeżony.

325

- Musimy się tym wkrótce zająć - usłyszał głos brata - bo wyda się, że nie byliśmy przygotowani. Charlemagne westchnął, przypominając sobie wczorajszy wieczór. Nie pierwszy raz w jego życiu zdarzało się coś niespodziewanego, ale jeszcze żadne wydarzenie tak głęboko nie zraniło go w serce. Poprosił Saralę o czas do namysłu i od tej chwili próbował uzmysłowić sobie, co poczuł, kiedy dowiedział się, że nie był jej pierwszym mężczyzną. Potrząsnął głową, starając się przepędzić natrętne myśli. - Mógłbym skorzystać z twojego magazynu przy Half Moon Street?

S R

Sebastian spojrzał na niego.

- Żeby przechować jedwabie? Bardzo dobry pomysł. - Każę Farlowowi wybrać sześciu ludzi, żeby trzymali straż. Roberts przypilnuje transportu.

- Wracamy do interesów? Jeśli chciałbyś zrezygnować z małżeństwa, daj mi znać odpowiednio wcześniej, zanim wydam bal. - „The Times" zamieścił już wzmiankę o zaręczynach. - W takim razie przyjęcie odbędzie się od tego czwartku za tydzień - powiedział Melbourne. - Nie powinieneś omówić tego z lady Hanover? Książę zacisnął szczęki. - Nie mam zamiaru. Negocjacje to twoja specjalność, o ile sobie przypominam.

326

- Wiem, że matka Sarali ma już plany dotyczące przebiegu uroczystości zaślubin. - Gdzie miałyby się odbyć? Charlemagne zawahał się. Nie chciał ranić Sebastiana. - Wspominała o Westminsterze, ale wydaje mi się, że bardziej stosownie byłoby u Świętego Pawła. - Eleanor uciekła do Szkocji, by wziąć ślub. Zachary żenił się w Shropshire ze względu na absurdalnie liczną rodzinę Caroline. Powinieneś zawrzeć małżeństwo w Westminsterze. - Jestem drugim synem. -I spadkobiercą tytułu.

S R

- Nie miałbyś nic przeciwko? Melbourne westchnął. - Nie widzę powodu. To nie jest wina kościoła, że Charlotte zmarła cztery lata po naszym ślubie.

Sebastian nie rozmawiał o zmarłej żonie z nikim, z wyjątkiem Peep.

- W takim razie Westminster. Dziękuję ci. Książę skinął głową. - Wyślę list do tej kobiety i powiadomię ją o dacie i miejscu przyjęcia zaręczynowego. Musisz mi jeszcze podać dzień, żebym mógł oficjalnie powiadomić gości. Zdecyduj się do wieczora, proszę. - O jaki dzień ci chodzi? - Ślubu. Chyba że zamierzasz pozwolić swoim chińskim przyjaciołom uciąć ci głowę. - Postaram się tego uniknąć. Melbourne odstawił kij bilardowy i ruszył w stronę drzwi. Charlemagne także wstał.

327

- Pojadę obejrzeć jedwabie i omówić kwestię ich transportu. Muszę się upewnić, czy przechowywano je w odpowiednich warunkach. Warto byłoby zabezpieczyć je jakoś przed przewiezieniem. - Zabierz kogoś ze sobą. Nawet ja mogę z tobą pojechać. - Dziękuję, ale nie będzie to konieczne. Wezmę Timmonsa i Farlowa. Poproszę też o przyjazd Saralę i buchaltera pracującego dla jej rodziny, by mieć pewność, że dokumenty są w porządku. Melbourne uniósł brwi. - Uważasz, że to rozsądne? Shay się uśmiechnął.

S R

- Potrafię zadbać o siebie, nie zamierzam też pozwolić, by jej coś się stało. Zaraz wyślę do niej umyślnego z listem. - Shay?

Zatrzymał się u podnóża schodów. - Słucham? - Kochasz ją? Poczuł falę gorąca.

- Darzę ją ogromną sympatią. Jeśli poczuję, że to miłość, będziesz trzecią osobą, która się o tym dowie. - To mi wystarczy. Zaproś ją z rodziną w środę na lunch. Porozmawiamy o zaproszeniach na bal... I dekoracji domu. - Ostatnie zdanie książę wypowiedział z widoczną odrazą. Charlemagne uśmiechnął się i pokręcił głową. - Może zaproszę także Nell? - Świetny pomysł!

328

Gdyby taka sytuacja zdarzyła się rok lub kilka miesięcy wcześniej, Shay wątpił, czy Sebastian potrafiłby potraktować ją choć z odrobiną humoru. Czyżby brat stawał się bardziej ludzki? A może ostatnie wydarzenia po prostu go zmęczyły? Tak czy inaczej, zaszła w nim zmiana na lepsze. - Wujku Shay, czy możemy porozmawiać? Zapieczętował list, w którym pospiesznie skreślił kilka słów do Sarali, i odwrócił się w kierunku bratanicy. - Jestem na twoje rozkazy, Peep. Poprowadziła go do saloniku. Siadając w fotelu,przygładziła muślinową spódnicę dokładnie tak samo, jak robiła to Eleanor.

S R

- Słyszałam twoją rozmowę z papą.

Z ulgą stwierdził, że nie poruszali żadnych intymnych lub zbyt drastycznych kwestii. -Tak?

- Nie zgadzam się z tobą.

- Naprawdę? A w jakiej sprawie?

- Nie można zdecydować, czy się kogoś kocha. Z ledwością powstrzymał się od śmiechu. -Ja... - Powiedziałeś papie, że jeśli zakochasz się w lady Sarali, powiesz mu o tym. To niedorzeczne. - Dlaczego? - Zanim kogoś pokochasz, musisz zrobić kilka rzeczy. To udowodnione. - Zaczekaj chwilę, proszę.

329

Zadzwonił po Stantona i podał mu list do Sarali. Potem usiadł na sofie obok bratanicy. - Możesz mi to wytłumaczyć? - Oczywiście! - oznajmiła poważnym tonem. - Kiedy Nell jeszcze tu mieszkała, ona i lady Barbara często czytały na głos. Siadałam w pokoju na górze i słuchałam przez kominek. Dzięki Bogu, że on sam nigdy nie sprowadzał do Griffin House żadnych kobiet! - Nie powinnaś tego robić. - A jak inaczej miałabym się dowiedzieć, co się dzieje w domu?

S R

Nikt mi niczego nie mówi! Posłuchaj! Żeby móc się zakochać, trzeba zwyciężyć jakiegoś złoczyńcę, najlepiej w pojedynku na szpady. Ostatecznie mogą być pistolety. Kiedy dama zaczyna płakać, bijesz się w piersi lub rozrywasz koszulę i dopiero wtedy bierzesz ją w ramiona. - Pochyliła się bliżej, ściszając głos: - A potem się całujecie. Z poważną miną pokiwał głową.

- Rozumiem. Tak wygląda zakochiwanie się. Peep skwapliwie przytaknęła. - Jak sam widzisz, nie można tak zwyczajnie powiedzieć, że się kogoś kocha. Nie musisz przez cały czas bić się w piersi, ale byłoby dobrze, gdybyś zdobył się na jakiś bohaterski czyn. W książkach piszą o walce ze smokiem, ale to chyba błąd, bo z tego, co mi wiadomo, one raczej nie istnieją. Sądzę, że chodziło raczej o wielkiego wilka lub lwa.

330

Shay z najwyższym trudem powstrzymywał się, by nie wybuchnąć śmiechem. - Dziękuję, że mi o tym powiedziałaś. Nie miałem o niczym pojęcia. - Domyśliłam się tego z twojej rozmowy z papą. Musiałam ci pomóc. - Chcesz, żebym ożenił się z Saralą? - spytał, choć szukanie aprobaty u siedmiolatki mogło wydawać się żenujące. - Dlatego opowiedziałam ci, co zrobić, by się zakochać odparła.

S R

Wstała i poruszając się niczym zaklinacz węży, wyszła z pokoju.

Ile by dał, żeby słowa Peep były prawdziwe! Chyba wolałby zabić dziesięć smoków i bić w piersi przez tydzień, niż otwarcie przyznać, że zakochał się w Sarali.

Sarala przyjechała, kiedy Shay szykował się do obejścia magazynów.

- Obawiasz się, że ktoś może zabrać jedwabie oprócz ludzi, którym masz je zwrócić? - spytała. - Nie wiem - odparł, wyciągając rękę w jej kierunku. Zauważyła już przedtem, jak bardzo lubi jej dotykać. Po tym, co stało się poprzedniego wieczoru, każde zetknięcie się ich dłoni sprawiało, że jej serce zaczynało bić szybciej. - Nie zabrzmiało to uspokajająco.

331

- Im więcej ludzi wie o całej sprawie, tym większe niebezpieczeństwo, że ktoś będzie gotów wywołać wojnę z Chinami lub międzynarodowy skandal, byleby tylko upokorzyć moją rodzinę. Wystarczy rzucić zapaloną pochodnię na dach magazynu. - Stąd tylu uzbrojonych strażników. Przez chwilę przyglądała mu się z boku. Poczuła przyjemny dreszcz. Po wczorajszych wydarzeniach pespektywa poślubienia Charlemagne'a Phillipa Griffina nie wydawała się jej już tak przerażająca. Zaraz jednak przypomniała sobie, że to do Shaya należy decyzja o kontynuowaniu bądź zerwaniu zaręczyn. Postąpiła wbrew

S R

wszelkim regułom i zasadom przyzwoitości. Oczywiście, że będzie musiała ponieść konsekwencje. Nie wiedziała jeszcze jakie, dlatego postanowiła cieszyć się chwilą i na razie nie myśleć o przyszłości. - Pojadę z tobą jutro - oświadczyła niespodziewanie. - Do parku St. James.

- Nie zgadzam się - odpowiedział, jednocześnie wzywając gestem Robertsa, swego sekretarza. - Czy Farlow został poinstruowany, że nikt nie może zbliżyć się do magazynu bez mojego osobistego pozwolenia? - Tak, proszę pana. Dopóki nie zadecyduje pan inaczej, trzech ludzi będzie bez przerwy pilnować terenu. - To dobrze. Gdy sekretarz się oddalił, Sarala wróciła do przerwanej rozmowy.

332

- Myślisz, że możesz mnie powstrzymać? - spytała uwalniając dłoń z uścisku Shaya. - Mam tylko nadzieję, że zlitujesz się nad moimi starganymi nerwami i zostaniesz w domu, gdzie będziesz bezpieczna. Nie potrafiła powstrzymać uśmiechu. - Ach, więc jednak martwisz się o mnie? Rozejrzał się po raz ostatni i poprowadził Saralę w kierunku powozu. Znów wyciągnął ku niej dłoń. Ujęła ją. Nie było sensu zaprzeczać, że uwielbia go dotykać co najmniej tak samo jak on jej. - Nie tyle się martwię, ile... wolę zachować ostrożność. Kiedy

S R

jesteś w pobliżu, mam chęć zedrzeć z ciebie suknię i... Rozpraszasz mnie.

Poczuła, jak przenika ją rozkoszny dreszcz. - A więc zastanawiałeś się nad... Powiedziałeś, że potrzebujesz dnia lub dwóch... Czy coś się zmieniło?

- Chcę, byś została moją żoną - powiedział, zatrzymując się i obracając ku niej.

- Szczerze tego pragniesz czy chcesz uniknąć skandalu z odwoływaniem zaręczyn? Charlemagne pomógł jej wsiąść do powozu. Z jego wyrazu twarzy wyczytała, że jest na nią zły. Być może do znudzenia powtarzała to samo, ale kiedy marzyła o mężu, chciała, by był z nią szczęśliwy. Dla Shaya ta kwestia mogła nie mieć znaczenia, ale ona stała przed niezbyt atrakcyjnym wyborem: zostać zrujnowaną lub nieszczęśliwie wyjść za mąż.

333

- Przyjęcie zaręczynowe odbędzie się za tydzień od najbliższego czwartku - powiedział. - Sebastian prosił, bym ustalił datę ślubu. - Nie próbuj mnie zbyć! - Powiedziałem, że chcę się z tobą ożenić, Saralo. Pragnę pozostać z tobą do końca życia. Nie rzucam takich słów pochopnie, choć według mojej siostrzenicy zrobiłem wszystko nie tak. Powinienem zabić jakiegoś smoka, a potem porwać na sobie koszulę i wziąć cię w ramiona. - Słucham? - Nieważne. Nie przyjeżdżaj jutro do parku. Po spotkaniu dam ci

S R

znać, jak przebiegły negocjacje.

Sarala chwyciła go za rękaw. - A jeśli coś ci się stanie?

- Nie będziesz musiała się zastanawiać, z jakich powodów chciałem się z tobą ożenić - odpowiedział z krzywym uśmiechem, odwrócił się i odszedł.

Rzuciła mu ponure spojrzenie, które jednak nie zdołało go położyć trupem na miejscu. Nie miała innego wyjścia, jak usiąść między Jenny a Warrickiem, który kazał stangretowi jechać prosto do Carlisle House. Przez dłuży czas jechali w całkowitej ciszy. W końcu Sarala spytała: - Co pan myśli, panie Warrick?

334

- Ten Roberts jest trochę w gorącej wodzie kąpany odpowiedział buchalter - ale ma głowę na karku. Żałuję, że kapitan Blink nie był ze mną bardziej szczery, biorąc jednak pod uwagę, że ci siepacze grozili mu śmiercią, a lorda Charlemagne'a chcieli porwać w kajdanach do Chin, ojciec panienki będzie zadowolony, że sprawa tak się dla nas zakończyła. Sarala słuchała go z szeroko otwartymi z przerażenia oczami. - Co pan powiedział?! Chcieli porwać lorda Charlemagne'a w kajdanach do Chin? Dlaczego nic o tym nie wiedziałam? Warrick zaczerwienił się.

S R

- Przepraszam, panienko. Myślałem, że panienka wie. Inaczej siedziałbym cicho.

- Mężczyźni! - westchnęła.

W pierwszym odruchu chciała nakazać stangretowi, by zawrócił powóz. Potem uświadomiła sobie, że gdyby nawet zdążyła jeszcze spotkać Shaya w magazynie, nie powiedziałby jej nic więcej ponad to, czego już zdołała się od niego dowiedzieć. Z początku była tylko na niego zła, ale teraz poczuła, że zaczyna ogarniać ją strach. Gdyby coś się mu stało... Poczuła, jak serce zamiera jej w piersi. Dzięki Shayowi znalazła cudowne przyjaciółki. To on sprawił, że Anglia powoli przestawała być dla niej obcym krajem. Z niecierpliwością czekała na każde spotkanie z nim, a jego pocałunki... Za jego sprawą ponownie uwierzyła w miłość. Bez Charlemagne'a Griffina jej życie stałoby się na powrót puste.

335

Długo siedziała w powozie, nie odzywając się do nikogo, aż w końcu zaniepokojona Jenny spytała: - Możemy jechać, panienko? - Tak, tak... - odpowiedziała. Poczuła, że jak najszybciej musi znaleźć się w domu. Przebierze się, a potem napisze liścik do Eleanor z prośbą o spotkanie. Miała nadzieję, że siostra Shaya udzieli jej kilku wskazówek, jak z nim postępować. Kiedy zajechała przed Carlisle House, zobaczyła lekki powóz stojący przed wejściem. Od razu rozpoznała herby namalowane na

S R

drzwiczkach i ogarnęła ją irytacja. Lord John DeLayne! Czy ten człowiek nie ma nic lepszego do roboty, niż nachodzić jej ojca? Pan Warrick pospieszył do swojego gabinetu, a ona i Jenny ruszyły schodami na górę. Sarala miała cichą nadzieję, że John nie dowie się, iż wróciła do domu.

- Gdzie się podziewałaś? - usłyszała za sobą głos matki dobiegający z saloniku. Zawróciła i weszła do pokoju. - Spotykałam się z Shayem w interesach - odpowiedziała. Przynajmniej nie musiała już kłamać. - Mam dla ciebie wiadomości. - Markiza uniosła dłoń, w której trzymała list. - Jego Miłość książę Melbourne zaprosił nas pojutrze na lunch, podczas którego będziemy omawiać kwestie balu zaręczynowego i ślubu. Najwyższa pora! Myślałam, że będę musiała wyzwać go na pojedynek, by raczył mnie wysłuchać. Sam książę wysłał zaproszenie? Interesujące!

336

- To bardzo uprzejmie z jego strony. Lady Hanover żachnęła się. - Tylko tyle masz do powiedzenia? Powinnaś okazać więcej entuzjazmu! Książę gotów pomyśleć, że nie jesteśmy mu wdzięczni. - Masz rację, mamo. Spotyka nas wielki zaszczyt - potulnie przytaknęła Sarala. - Jesteś niemożliwa! Aha, przyjechał lord DeLayne. Pragnie się z tobą zobaczyć. Powiedziałam,że cię nie ma i nie wiem, kiedy wrócisz, ale zdecydował się zaczekać. To dopiero prawdziwy dżentelmen! Pamiętaj, by zaprosić go na bal zaręczynowy! - Dobrze, mamo. Gdzie on jest?

S R

- W bibliotece, z twoim ojcem.

- Dziękuję, mamo. Zaraz do niego zejdę. Sarala odwróciła się. Gdy przekraczała próg,markiza zawołała z nią:

- Poproś Johna, by został na obiedzie. Obydwaj mężczyźni pochyleni nad stołem bilardowym wyprostowali się, gdy weszła do biblioteki.

- Wszystko gotowe na jutro? - spytał ojciec z uśmiechem. - Myślę, że tak - odpowiedziała, ledwo rzucając okiem na wicehrabiego. - Wspaniale! Opowiedziałem Johnowi o naszych przygodach. - Niezwykłe! - przytaknął DeLayne. - Chińscy siepacze i cesarskie jedwabie w środku Londynu! Trudno w to uwierzyć. Trudno uwierzyć, że mój ojciec okazał się takim plotkarzem! pomyślała Sarala. Nie spodziewała się tego po nim. Uśmiechnęła się niefrasobliwie.

337

- W rzeczywistości cała sprawa nie jest nawet w połowie aż tak interesująca, jak opowieść o niej - skłamała, przypominając sobie, co Shay mówił na temat zachowania tajemnicy. DeLayne odłożył kij bilardowy. - Tak czy inaczej, nie martwcie się. Potrafię być dyskretny. Skinęła głową, ale nie poczuła ulgi. - Cieszę się; że możemy liczyć na twoją dyskrecję. Mama mówiła, że chciałeś się ze mną zobaczyć. - Przyjechałem, ponieważ otrzymałem list od kapitana Amunforda i pomyślałem, że ci go przeczytam.

S R

Charles Amunford był jednym z angielskich oficerów, których Sarala poznała w Delhi.

Sarala i John zeszli na dół i skierowali się do ogrodu na tyłach domu.

- Mogę zobaczyć list? - spytała dziewczyna. DeLayne odkaszlnął.

- Nie dostałem żadnego listu - odpowiedział. Skrzyżowała ręce na piersiach. - Tego się po tobie nie spodziewałam! Życzę miłego dnia! Odwróciła się, by wrócić do domu. - Potrzebowałem pretekstu, by się z tobą spotkać, Saralo. Zatrzymała się. - Dlaczego? Z niezbyt miłym uśmiechem usiadł na starym ogrodowym krześle.

338

- Przede wszystkim chciałbym cię zapewnić, że z mojej strony nie musisz się niczego obawiać. - Nie obawiam się ciebie, John - odpowiedziała spokojnym tonem. Sześć lat negocjowania handlowych umów w imieniu ojca nauczyło ją trzymać nerwy na wodzy. - To wspaniale, że udało ci się złapać Griffina. Gratuluję! - Nie traktuję go jak zdobyczy. Jestem zaręczona i szczęśliwa. To znaczy byłaby, gdyby wiedziała na pewno, że zaręczył się z nią, ponieważ tego chciał, a nie postępował tak, jak nakazywał mu honor dżentelmena.

S R

- Cieszę się z tego powodu i zapewniam, że nie będę rzucał ci kłód pod nogi.

Sarala nie wykonała żadnego ruchu, choć jej serce gwałtownie przyspieszyło.

- Powtórzyłeś to już dwa razy, John - powiedziała powoli, starannie dobierając słowa. - Zakładam, że nie bez przyczyny. Czego naprawdę chcesz? Położył rękę na sercu. - Twoje słowa głęboko mnie ranią. Jesteśmy starymi przyjaciółmi i wiem o tobie to i owo. Oczywiście mogę cię zapewnić, że wszystko pozostanie między nami. Potrafię dotrzymać tajemnicy. Ze swojej strony proszę tylko, byś nie odtrącała mojej skromnej osoby.

339

- Czy kiedykolwiek dałam ci coś takiego do zrozumienia? zdziwiła się uprzejmie Sarala. - Mam tylko nadzieję, że nasze wzajemne relacje będą takie jak przez ostatnie dwa lata, to znaczy nie będziemy sobie wchodzili w drogę. Odwróciła się i zdecydowanym krokiem ruszyła w stronę domu. Tym razem już nie zamierzała się zatrzymywać. Była w połowie drogi, gdy poczuła na ramieniu dłoń wicehrabiego. - Nie utrudniaj mi tej rozmowy - powiedział, zmuszając ją, by obróciła się w jego stronę. - Wiesz, co chcę powiedzieć. Masz teraz

S R

bardzo interesujących przyjaciół. Chciałbym być jednym z nich, jak za dawnych czasów. Odsunęła się od niego.

- Jeśli znów zaczniesz się kręcić koło mojego ojca, na pewno zawrzesz odpowiednie znajomości. DeLayne pokręcił głową. - To za mało.

Poczuła, że ogarnia ją gniew. - Musi ci to wystarczyć. Nie mam zamiaru spotykać cię na każdym kroku. - Przyjaciele są po to, by sobie pomagać. Niedługo wejdziesz do jednej z najlepszych rodzin w Anglii. Bez twojej pomocy mogę nie poznać nikogo więcej poza księciem Melbourne'em i Charlemagne'em Griffinem. To interesujące towarzystwo, ale rozmowy z tymi dwoma panami mogą mi nie wystarczyć.

340

Gniew ustąpił miejsca panice. Więc tego chciał DeLayne! Właśnie w ten sposób osiągał swoje cele - z początku był czarujący, gdy to nie skutkowało, posuwał się do gróźb. - Kiedy będziesz dyskutował z Charlemagne'em - powiedziała sztywno - postaraj się nie podchodzić do niego zbyt blisko. Jest świetnym bokserem. Przez dłuższą chwilę DeLayne przyglądał się jej w milczeniu. - Myślę, że znaleźlibyśmy kilka wspólnych tematów. Na przykład o różnych miejscach, które przyszło nam odwiedzić. Jestem pewien, że są takie, gdzie zjawiłem się jako pierwszy. Nie wiem, czy ktoś podążył w moje ślady...

S R

Sarala z najwyższym trudem zachowała spokój. - Już ci powiedziałam, że możesz robić, co chcesz. Żegnam. Zacisnęła szczęki i odwróciła się.

- To Griffin, moja droga. Uważasz, że zadowoli się towarem z drugiej ręki? Szczególnie, jeśli wśród londyńskiego towarzystwa zaczną krążyć plotki.

Miał rację. Jak niewiele było trzeba, by zniszczyć jej przyszłe małżeństwo! Nawet gdyby Shay zdecydował się nie zrywać zaręczyn, reputacja jego rodziny mogłaby poważnie ucierpieć. Pamiętała, jak natarczywie dopytywał się, kim był mężczyzna, który pozbawił ją cnoty. Kto wie, do czego mógłby się posunąć. Sama myśl o tym przyprawiła ją prawie o utratę przytomności.

341

Tymczasem DeLayne kontynuował tym samym, beztroskim tonem, jakby mówił o pogodzie, a nie groził zrujnowaniem Sarali życia. - Na początek wystarczy, jeśli zaprosisz mnie na przyjęcie zaręczynowe i postarasz się, by Griffinowie wzięli mnie pod uwagę w swoich interesach. Sarala otworzyła usta, gotowa oznajmić Johnowi, za kogo go uważa, ale powstrzymała się w ostatniej chwili. Błąd, jaki popełniła pięć lat temu, mógł w najgorszym przypadku pozbawić ją szans na małżeństwo, które uszczęśliwiłoby jej matkę. Shay kierował się w

S R

życiu rozsądkiem i logiką, a co więcej - wydawało się, że darzy narzeczoną szczerym uczuciem i gotów był zaakceptować jej... braki. Sarala czuła jednak, że fortuna przestała jej sprzyjać. Przyszłość zależała od tego, jak rozegra tę najtrudniejszą w życiu partię. - Rozumiem - powiedziała, odwracając się, by DeLayne nie dostrzegł łez w jej oczach. - Zobaczę, co będę mogła dla ciebie zrobić.

- O nic więcej nie proszę - usłyszała jego aksamitny głos. Przekaż ojcu wyrazy szacunku. Wyjaśnij mu, że byłem umówiony z krawcem albo coś w tym rodzaju. Sarala prawie biegiem wróciła do domu, ledwo zatrzymując się przed drzwiami, które Blankman usłużnie przed nią otworzył. Odkąd postawiła nogę na angielskiej ziemi, bez przerwy wpadała w tarapaty! Najgorsze, że przy tym pociągała za sobą innych. Powinna jak najszybciej zniknąć z Londynu. Najlepiej wyjechać na północ i zaszyć

342

się w jakimś odludnym miejscu. Może jako guwernantka? Oczywiście, jeśli ktokolwiek zechciałby zlecić jej wychowanie dzieci pomimo jej dziwnego akcentu. Ktoś energicznie zastukał do drzwi wejściowych i Sarala aż podskoczyła ze strachu. - Sprawdzę, kto to - powiedział Blankman, naciskając klamkę. W progu stał Charlemagne, trzymając przed sobą olbrzymi bukiet białych i czerwonych róż. - Witaj - powiedziała zaskoczona Sarala. Uśmiechnął się ciepło. - Dzień dobry! Czy jesteś w domu?

S R

- Wygląda na to, że tak - odpowiedziała, żałując, że nie miała choć chwili czasu, by przemyśleć ostatnie wydarzenia i uspokoić się. DeLayne właśnie zrujnował jej szczęście. - Wejdź, proszę! - Chciałem cię przeprosić za swoje zachowanie dzisiaj rano powiedział Shay, podając jej bukiet, podczas gdy kamerdyner dzwonił po Jenny. Nawet będąc zaręczona, Sarala wciąż potrzebowała przyzwoitki.

Poprowadziła gościa do saloniku. - Nie masz za co przepraszać - powiedziała, starając się zachować jasność myślenia. - Oboje mamy sporo spraw na głowie. Zauważyła pokojówkę. - Jenny, mogłabyś przynieść wazon? poprosiła. Dziewczyna zawahała się przez moment, a potem skinęła głową i wybiegła z pokoju. Charlemagne natychmiast podszedł do Sarali i

343

złożył na jej ustach długi, namiętny pocałunek. Zamknęła oczy, napawając się tą cudowną chwilą. Kiedy się rozdzielili, powiedział: - Teraz czuję się o wiele lepiej... - Musimy porozmawiać - przerwała mu, odsuwając się od niego i siadając na najbliższym krześle. Shay nie ruszył się z miejsca. - Słucham. Wtuliła twarz w miękkie płatki róż, napawając się ich delikatną, świeżą wonią.

S R

- Zmieniłam zdanie - powiedziała jednym tchem. - Nie wyjdę za ciebie.

Shay podszedł do drzwi i zamknął je tuż przed nosem wracającej z wazonem Jenny. Oczywiście, nie trzasnął nimi, na to był zbyt dobrze wychowany. Po prostu dał pokojówce do zrozumienia, że nie jest w tej chwili potrzebna. Podszedł do Sarali. - Dlaczego? - spytał. Starając się zachować zimną krew, odpowiedziała: - Czy jako dżentelmen nie możesz po prostu zaakceptować mojego życzenia? Starając się powstrzymać ogarniający go gniew, Charlemagne uważnie przyglądał się narzeczonej, szukając znaków, które pozwoliłyby mu odgadnąć, czemu tak nagle zmieniła decyzję. Sarala

344

miała rozpalone policzki, rozbiegane spojrzenie, a jej dłonie ściskały bukiet tak mocno, że kostki palców zbielały z wysiłku. - Chciałbym jednak poznać przyczyny tej decyzji - rzekł cicho. - Przemyślałam wszystko i doszłam do wniosku, że zupełnie do siebie nie pasujemy. - Nie znam kobiety, która lepiej by do mnie pasowała odpowiedział. - To tobie się tak wydaje. Oddałby wszystko za łyk czegoś naprawdę mocnego. Czuł się tak, jakby przed chwilą otrzymał potężny cios w głowę. Musiał się

S R

skoncentrować, by odkryć, o co naprawdę tu chodzi. Pod wpływem pierwszej myśli, jaka przyszła mu do głowy, zapytał: - Czy Melbourne ci coś powiedział? - Na Boga, nie! - wyszeptała.

- W takim razie nie rozu... - Nagle głos mu się załamał. Podszedł do drzwi, by się uspokoić, a kiedy znów stanął przed Saralą, spytał:

- A może to ja zrobiłem coś niewłaściwego? Wiesz, że nigdy bym cię nie skrzywdził... - Po prostu nie chcę za ciebie wyjść. Proszę, wracaj do domu. Zauważył, że w jej oczach pojawiły się łzy. Przysunął krzesło i usiadł obok niej. Nie zamierzał błagać jej na kolanach, ale tu działo się coś złego i po prostu musiał się dowiedzieć co. - Nigdzie nie pójdę. Spojrzała na niego wzrokiem śmiertelnie zranionego zwierzęcia.

345

- Nie możesz! Jeśli jedno z narzeczonych chce zerwać zaręczyny, drugie powinno to uszanować. - Mnie to nie dotyczy, jestem Griffinem. - Tu właśnie tkwi problem! - wykrzyknęła. - Uważasz, że wysokie urodzenie chroni cię przed wszelkimi zagrożeniami. To nieprawda. Miał ochotę wydać z siebie triumfalny okrzyk. Przeczucie go nie myliło, coś musiało się stać. - O jakich zagrożeniach mówisz? - spytał spokojnie. - O mnie. Nawet nie wiesz, jak bardzo mogę zaszkodzić twojej rodzinie.

S R

- Nie wydaje mi się to możliwe. - Bardzo się mylisz.

Po jej policzku spłynęła łza. Shay siłą woli powstrzymał się, by jej nie otrzeć. Najpierw musiał uzyskać odpowiedź. - Mogłabyś mi to wytłumaczyć?

- Nie zmuszaj mnie, bym zawołała ojca, aby wyprosił cię z tego domu - rzuciła. Za pierwszą łzą pojawiła się następna. - Myślę, że powinnaś go poprosić. A może ja to zrobię? - Wstał i wolnym krokiem ruszył w stronę drzwi. -Stój! W jej głosie brzmiał tak wielki smutek, że natychmiast zawrócił i przyklęknął przed nią.

346

- W takim razie powiedz mi, co się dzieje. Gwałtownie wciągnęła powietrze. - Znienawidzisz mnie za to - szepnęła łamiącym się głosem. - To niemożliwe. -Shay, ja... Ujął jej dłonie. - Proszę, powiedz mi. Przynajmniej nie będziesz z tym sama. Przez dłuższą chwilę siedziała w milczeniu, starając się uspokoić. W końcu zaczęła mówić, powoli i bardzo cicho. - Co by się stało, gdyby ktoś, kto wie o mnie coś okropnego, powiedział o tym publicznie? - Nazwisko Griffin cię obroni - odpowiedział bez wahania Shay. - Ja cię obronię.

S R

- Nic nie rozumiesz. To nie takie proste. Mężczyzna, z którym coś mnie łączyło, jest w Londynie i jeśli nie przedstawię go twojej rodzinie... Jeśli nie nakłonię ciebie i księcia, byście zapewnili mu udział w zyskach z waszych interesów... Powie wszystkim, że wychodząc za ciebie, nie byłam czysta.

Charlemagne poczuł, jak ogarnia go chłód. Spojrzał w oczy Sarali, pełne cierpienia i desperacji. Z drżeniem serca czekała, co teraz zrobi. Mógł się roześmiać, obruszyć albo po prostu wstać i wyjść, by więcej nie wrócić. - Czy ten mężczyzna ma dowód, że to właśnie on pozbawił cię cnoty? - Czy to ma znaczenie? - odpowiedziała, ale w jej głosie pojawił się cień nadziei.

347

- To zależy, czy jest godnym zaufania człowiekiem honoru. W co wątpię, skoro ci groził. - Potrafi być czarujący i sprawiać wrażenie szczerego. Dlatego kiedyś tak mi zawrócił w głowie. - Ile miałaś lat? - spytał, delikatnie gładząc jej zbielałe palce. - Siedemnaście. Był starszy ode mnie. Ja też ponoszę część winy za to, co się stało. Mówił rzeczy, które chciałam usłyszeć. Wydawało mi się, że wiem wiele o życiu, a dzięki niemu chciałam poznać je jeszcze lepiej. - Powiedziałaś, że go kochałaś.

S R

- Tak mi się wtedy wydawało. Byłam głupia. Jemu zależało tylko na znajomości z moim ojcem i korzyściach, jakie mógł z tego mieć. Kiedy to sobie uświadomiłam, odprawiłam go. Więcej mnie nie nachodził, ale umiejętnie podtrzymywał przyjaźń z moim ojcem i innymi osobami. Teraz...

Charlemagne doznał nagłego olśnienia. - To DeLayne! - wykrzyknął.

Sarala wzdrygnęła się, jak ukąszona przez węża. To mu wystarczyło. Wiedział, że ma rację. Wicehrabia nie zrobił na nim dobrego wrażenia, ale dla dziewczyny od urodzenia mieszkającej w Indiach musiał być kimś niezwykłym, innym od urzędników Kompanii Wschodnioindyjskiej czy stacjonujących w Delhi oficerów. - Nieistotne, o kogo chodzi - usłyszał. - Ważne jest to, że jeśli nie otrzyma tego, czego żąda, spełni swoje groźby. Mamy dwa wyjścia: albo twoja rodzina uczyni go bogatym, albo ja zerwę

348

zaręczyny i wyjadę, by nie narażać Griffinów na niepotrzebny skandal. - Gdybyś zdecydowała się na to drugie, to co dalej? - zapytał. Gdyby był zupełnie pozbawiony serca, powinien przystać na jej propozycję, mając na względzie dobro rodziny. Ciekawe, co powiedziałby Melbourne, gdyby dowiedział się o wszystkim? - Moja reputacja byłaby zrujnowana, ale gdybym wróciła z rodzicami do Indii, ojciec zdążyłby odnowić dawne znajomości, zanim wieść o moim upadku dotarłaby do Delhi. Uśmiechnęła się gorzko. Najwyraźniej zdążyła wszystko dokładnie przemyśleć.

S R

- Gdybyś nie nazywał się Griffin, być może nikt by się o niczym nie dowiedział. Jednak twój ród jest tak sławny, że nawet ja o nim słyszałam, zanim jeszcze przyjechałam do Anglii. Zacisnął zęby. To się nie mogło tak skończyć. Jeśli nie dane im było zawrzeć małżeństwa, to na pewno nie z takiego powodu. - Istnieje jeszcze jedno wyjście - powiedział przyciszonym głosem. - Jakie? - Martwi nie rozsiewają plotek. - Puścił jej dłonie i wstał. Wiesz, gdzie ten łotr się zatrzymał? Podniosła na niego przerażone spojrzenie. - Chyba nie mówisz tego poważnie? Shay, przecież nie możesz... !

349

- Nie zaprzątaj sobie tym głowy - mruknął i ignorując jej protesty, wybiegł z pokoju. Podążyła za nim, bezskutecznie próbując go zatrzymać. Nie czekając na Blankmana, Shay pchnął drzwi. Wypadł na zewnątrz, gdzie stał uwiązany Jaunty. Wskoczył na siodło. Znalezienie wicehrabiego przyjdzie mu bez trudu. Nikt nie będzie groził jego najbliższym. DeLayne już był martwy.

S R 350

Rozdział 18 A myślała, że już gorzej być nie może! - Shay! - krzyknęła, ale chyba jej nie usłyszał, oddalając się szaleńczym galopem na Jauntym. - Panienko? - przerażona Jenny pojawiła się na progu, ściskając w rękach porcelanowy wazon. - Pojedziesz ze mną! - zawołała Sarala, zbiegając po schodach. - Co mam powiedzieć rodzicom panienki? - usłyszała głos Blankmana.

S R

- Że pojechałam na obiad z lady Deverill! - zawołała, nie zwalniając kroku. Wbiegła do stajni.

- Horton! Potrzebuję powozu! Natychmiast! Stajenny tylko spojrzał na jej twarz i od razu kazał zaprzęgać konie. Najchętniej wzięłaby faeton, którym mogłaby powozić sama, ale zbyt słabo znała jeszcze rozkład londyńskich ulic.

- Dokąd jedziemy, panienko? - spytała Jenny, prawie depcząc jej po piętach. Sarala spojrzała na pokojówkę, wyjęła z jej rąk wazon i podała ogrodnikowi. - Proszę to zanieść Blankmanowi - poleciła. Pytanie Jenny zmusiło ją do zastanowienia. Dokąd właściwie miała jechać? Śladem Shaya? Nawet gdyby go dogoniła, na pewno nie zdołałaby go przekonać, by zrezygnował z zamiaru zabicia wicehrabiego.

351

- Jedziemy do Griffin House - zdecydowała. Cóż warte jej życie i reputacja, gdyby coś stało się Shayowi? - Panienka nie jest odpowiednio ubrana! - Nie mam czasu na takie głupoty! Rozległ się stukot kół i powóz wjechał na podwórko. Horton siedział na koźle. - Do Griffin House! Szybko! - rozkazała Sarala, wsiadając z pomocą stajennego. Jenny posłusznie weszła za nią. Byli w połowie drogi do Grosvenor Square, kiedy dziewczyna uświadomiła sobie dwie rzeczy. Po pierwsze: o tej porze Melbourne

S R

mógł być poza domem. Po drugie, nie była pewna, czy w czasie krótkiej rozmowy z Charlemagne'em DeLayne podał mu swój londyński adres.

- Szybciej! - szeptała do siebie, wiercąc się niespokojnie. Kiedy tylko powóz zatrzymał się przed rezydencją Griffinów, wyskoczyła z niego i podbiegła do drzwi. Otworzył jej siwowłosy kamerdyner o bardzo dostojnym wyglądzie.

- Czy książę jest w domu? - spytała zdyszana. - Muszę się z nim niezwłocznie zobaczyć! - Proszę zaczekać w błękitnym saloniku, panienko. Pójdę spytać. Przez drzwi w holu wprowadził ją i Jenny do uroczego pokoju. - Proszę mi chociaż powiedzieć, czy go zastałam! - zawołała, widząc, że się oddala. - To bardzo ważne!

352

- Zapytam - odrzekł tym samym uprzejmym tonem, szykując się do zamknięcia drzwi. - Niech to diabli porwą! Nie macie pojęcia, co się dzieje! zawołała. - Shay może... Nie była w stanie dokończyć. W Indiach DeLayne polował na tygrysy z jej ojcem i wiedziała, że jest niezłym strzelcem. Jeśli zobaczy nadjeżdżającego Charlemagne'a, kto wie, co zrobi. Może dojść do najgorszego... Szloch uwiązł jej w gardle. - Nie mogę tu czekać!

S R

- Ależ, panienko! Rzuciła się w stronę drzwi. - Nie zamierzam siedzieć i wymieniać uprzejmości, kiedy... - Kiedy co? - rozległ się spokojny, niski głos i książę Melbourne stanął w progu. Dzięki niebiosom!

Sarala wykonała głęboki dyg.

- Wasza Miłość, musimy porozmawiać. Sam na sam. Skinął głową, spoglądając na przerażoną Jenny. - Zostań tu, moja panno. Poprowadził Saralę długim korytarzem do swojego gabinetu, którego środek zajmowało ogromne mahoniowe biurko. Zamknął drzwi i wskazał dziewczynie krzesło. - Może napije się pani herbaty? - spytał, opierając się o blat. - Nie, dziękuję - odpowiedziała. Nie miała czasu na towarzyskie pogawędki. - Przyjechałam, bo nie wiem, co zrobić. Shay...

353

- Jeśli ma pani nadzieję, że narzekania skłonią mnie do przekazania dodatkowej sumy na rzecz pani rodziny, rozczaruje się pani. Poza tym jeszcze za wcześnie, by mogła pani stwierdzić, iż jest w stanie błogosławionym. Zamrugała zdumiona. - Słucham? - Widziałem wczoraj, jak wymykaliście się z sali balowej. Jeśli to próba szantażu lub... - Nie! - krzyknęła Sarala, wstając. Złość i wstyd walczyły w niej z rosnącym niepokojem o Shaya.

S R

Zrozumiała, że musi powiedzieć Melbourne'owi wszystko, w przeciwnym bowiem razie nigdy nie zmieni on zdania na temat powodów, dla których zjawiła się w jego domu.

- Pięć lat temu dopuściłam się niedyskretnego czynu powiedziała wypranym z emocji głosem

- z lordem DeLayne. Teraz zagroził, że o tym rozpowie, rujnując nasze rodziny, chyba że po ślubie uczynię go przyjacielem domu i zagwarantuję udział w zyskach z prowadzonych przez was interesów. Książę wyprostował się i Sarala musiała unieść głowę, by móc patrzeć na jego twarz. - Co dalej? - spytał oschle. - Rozumiem, że nie mówi pani tego wyłącznie po to, by mnie oświecić. - Powiedziałam Shayowi, że chcę odwołać zaręczyny, i poradziłam, by zerwał ze mną wszelkie kontakty, zanim pojawią się plotki. Brzydzę się szantażem równie mocno jak ty, książę, i nie za-

354

mierzam pozwolić, by ktokolwiek padł jego ofiarą. Shay odgadł, że chodzi o wicehrabiego i pojechał go szukać. Powiedział, że martwi nie rozsiewają plotek. - Sarala wciągnęła powietrze i dokończyła: - Nie pozwolę, by Charlemagne płacił za moje błędy. Wasza Miłość musi go powstrzymać. Melbourne zaklął pod nosem. - Przyjechała pani powozem? - spytał, obchodząc biurko i otwierając jedną z szuflad. Wyjął pistolet, który włożył do kieszeni surduta. Potem minął Saralę, kierując się w stronę drzwi. A więc zrozumiał! - Tak.

S R

- To dobrze. Nie zwróci takiej uwagi jak mój. Santon! Wychodzę!

Przechodząc obok błękitnego saloniku, wsunął głowę do środka i powiedział. - Jedziesz z nami!

Rozległ się pisk i Jenny wybiegła z pokoju, jakby goniło ją stado lwów. - Panienko, ale... ! - Będziesz naszą przyzwoitką - zawołała Sarala, idąc za księciem w stronę drzwi. - Wie pani, dokąd pojechał? - spytał Melbourne, nie czekając na kamerdynera. - Nie znam dokładnego adresu wicehrabiego. Wiem, że zatrzymał się u kuzyna, Williama Adamsena, gdzieś w Knightsbridge.

355

- Poznałem go przez lorda Beasley. Proszę wsiadać. Nie zastanawiając się, czemu książę chce, by z nim jechała, Sarala weszła do powozu, wciągając za sobą Jenny. Melbourne podał stangretowi adres w Horton i wsiadł za nimi. - Mój ojciec na pewno zna adres Johna - odezwała się Sarala po chwili milczenia. - Nie pomyślałam, żeby go spytać. Książę, siedzący naprzeciw niej, pokręcił głową. - Pojedziemy do niego, jeśli się okaże, że Beasley nic nie wie. Na razie wolałbym trzymać go od tego z daleka. - Ojciec nic nie powie, jeśli go o to poprosimy - odpowiedziała,

S R

przypominając sobie swoją reakcję na ostatnią rozmowę lorda Carlisle'a z wicehrabią. - Po prostu bardzo długo mieszkał poza Anglią. Nigdy nie przypuszczał, że odziedziczy tytuł markiza. Zna się na interesach, a nie na politycznych intrygach.

Szare oczy księcia przez chwilę uważnie studiowały jej twarz. - Pani ojciec przyjaźni się z Johnem DeLayne. Gdyby usłyszał o tym, co się stało, miałbym na głowie dwóch ludzi niezbyt przyjaźnie nastawionych do wicehrabiego. Shay mi z zupełności wystarczy. - Oczywiście! - przytaknęła Sarala, karcąc się w myślach za własną głupotę. - Powiedziała pani - znów odezwał się Melbourne - że mój brat zgadł, iż chodziło o wicehrabiego. Mogłaby pani to wyjaśnić? - Nie jestem pewna, ile już wiesz, Wasza Miłość odpowiedziała dziewczyna.

356

Na pewno sporo zdążył się już domyślić. Nie miała wątpliwości, że książę, podobnie jak jego brat, jest obdarzony błyskotliwym umysłem i zdolnością zimnego rozumowania. - Jeśli uważasz, książę, że użyłam gróźb Johna, by wykorzystać Shaya do rozwiązania moich problemów, zapewniam cię, że jesteś w błędzie. Twój brat jest bardzo upartym człowiekiem. Kiedy powiedziałam mu, że chcę zerwać zaręczyny, koniecznie chciał poznać powód mojej decyzji. - Shay potrafi być dociekliwy - mruknął książę z lekką nutką uśmiechu w głosie.

S R

- Oznajmiłam, że wrócę do Indii. Dzięki temu cała wina spadłaby na mnie. Shay zdawał sobie sprawę, że tak by się stało, i nie zgodził się, choć było to jedyne logiczne rozwiązanie. Nie chcę, by ktokolwiek naprawiał moje błędy.

- Jeśli już rozmawiamy tak szczerze - przerwał Melbourne zakładam, że mój brat wie o pani... niedyskretnym czynie. Sarala spojrzała mu w oczy. Wkrótce i tak wszyscy się o tym dowiedzą, powinna więc przyzwyczajać się do słuchania rozmów na ten temat. - Wie - potwierdziła - ale do dziś nie miał pojęcia, kim był ten mężczyzna. Sądzę, że także dlatego tak bardzo się zdenerwował. - Pięć lat temu? Miała pani szesnaście lat? - Zaczęłam siedemnasty rok. DeLayne nie... Wiedziałam, co robię. - Wrodzona szczerość kazała jej dodać: - Tak mi się przynajmniej wydawało.

357

- Policzki paliły ją żywym ogniem. - To teraz nie jest najważniejsze. Nie chcę, żeby Shay poniósł jakikolwiek uszczerbek na zdrowiu czy honorze tylko dlatego, że popełniłam błąd. Powóz zatrzymał się. Melbourne wyjrzał przez okno, a potem wstał. - To dom Beasleya. Proszę zaczekać, zaraz wrócę. Sarala z ulgą zdała sobie sprawę, że działają według określonego planu, podczas gdy rozwścieczony Charlemagne mógł w poszukiwaniu wicehrabiego chaotycznie krążyć po mieście. Miała nadzieję, że ona i książę pierwsi trafią na DeLayne'a. Chyba że Shay od

S R

razu pojechał do jej ojca. Nie, nie zrobiłby tak. Złość nie pozwalała mu myśleć logicznie. Na zewnątrz książę powiedział coś do Hortona, a potem otworzył drzwi i wsiadł.

- Według Beasleya jesteśmy niecałą milę od domu Adamsena oznajmił, pukając w dach powozu. Konie ruszyły z kopyta.

Sarala z ulgą przymknęła oczy. Charlemagne wyjechał od niej pół godziny temu. Na pewno jeszcze nie dotarł do celu. A może jednak? - Co zrobimy, jeśli okaże się, że już tam jest? - spytała, spoglądając na księcia. Melbourne odwzajemnił jej spojrzenie. - Nie wiem. Poza tym mamy też inny kłopot. - Johna może nie być w domu. - To jedno.

358

- Racja - westchnęła, przenosząc wzrok na przesuwające się za oknem powozu domy. - Jeśli Shaya nie będzie, jak długo mamy na niego czekać? Czy ryzykować i jechać na jego poszukiwanie, skoro w każdej chwili może się pojawić i zrealizować swój zamiar? - Moglibyśmy nakłonić wicehrabiego, by pojechał z nami do Griffin House - zasugerował książę. Sarala gwałtownie pokręciła głową. - Biorąc pod uwagę, jak John wykorzystuje informacje, które posiada, nie sądzę, że rozsądne byłoby mówienie mu o zamiarach Shaya.

S R

- Nie to miałem na myśli.

Sarala spojrzała na kieszeń, w której Melbourne ukrył pistolet. - Nie pozwolę ci, książę, zabić Johna DeLayne'a. - Chroni go pani?

- Chronię ciebie, Wasza Miłość. Uniósł brwi. - Nie wydaje mi się, żeby to było konieczne. Najwyraźniej arogancja i pogarda dla niebezpieczeństwa były wpisane w charakter Griffinów. - Mężczyźni! - wybuchnęła. - Jeśli myślisz, Wasza Miłość, że pozwolę, by z mojego powodu cokolwiek stało się Shayowi lub jego najbliższym, jesteś w błędzie! - O matko! - pisnęła Jenny, wciskając się w najciemniejszy kąt powozu. - Pozwoli pani, że nie zapytam, w jaki sposób zamierzałabyś mnie powstrzymać - powiedział, krzyżując ręce na piersi. - W każdym

359

razie nie chcę go zabijać ani porywać, jeśli tego się pani obawia. Wręcz przeciwnie. Spojrzała na niego zdumiona. - Wasza Miłość chcesz się zgodzić na jego warunki? - Mogę sprawiać takie wrażenie. Przynajmniej na razie, ale do tego będę potrzebował pani pomocy. Gdyby DeLayne uwierzył, że jego groźby odniosły zamierzony skutek, zyskaliby trochę cennego czasu. - Sama postąpiłam podobnie - rzekła powoli. - By zyskać na czasie, powiedziałam mu, że zobaczę, co da się zrobić. - To dobrze.

S R

Powóz ponownie sie zatrzymał.

- Nie jestem pewien, czy dobrowolnie będzie chciał do nas dołączyć.

- Jenny może zanieść mu wiadomość - zaproponowała Sarala. Sądzę, że wtedy bezzwłocznie uda się do Griffin House. - Zawahała się i dodała:

- Wasza Miłość, jesteś pewien, że chcesz to zrobić? Wielokrotnie mi mówiono, jak wielką czujesz odrazę do wszelkich skandali. - Doprawdy? - spytał sucho. - Mogłabym pójść do wicehrabiego i powiedzieć mu, że odwołałam zaręczyny i wracam do Indii, sama lub z rodzicami. Naprawdę była gotowa to zrobić i miała nadzieję, że książę zdaje sobie z tego sprawę. Nade wszystko pragnęła, by zaczął

360

traktować ją poważnie. Cokolwiek miałoby się stać, nie zamierzała dopuścić, by przez jej głupotę Griffinowie ponieśli jakikolwiek uszczerbek na honorze. - Gdybym się na to zgodził, pewnie straciłbym brata - westchnął Melbourne i zwrócił się do Jenny: - Posłuchaj uważnie. Twoja pani przysyła cię do lorda DeLayne'a, byś poinformowała go, że rozmawiała z księciem Melbourne. By uniknąć skandalu, jest on gotów zawrzeć ugodę z wicehrabią, ale ten musi natychmiast przyjechać do Griffin House. Zrozumiałaś? Na szczęście Jenny bez wahania skinęła głową.

S R

- A co, jeśli będzie chciał wiedzieć coś więcej, Wasza Miłość? spytała nieśmiało.

- Powiesz mu, że nie wiesz nic ponad to, co kazano ci powiedzieć, ale książę nie wyglądał na zadowolonego. - Poradzę sobie.

- Idź. Nie mamy czasu. Shay lada chwila może się pojawić. Zaczekamy na ciebie tam, za rogiem.

Jenny wstała, a Melbourne otworzył drzwi powozu. W ostatniej chwili dziewczyna spytała: - Co mam zrobić, gdyby pojawił się lord Charlemagne? - Schować się - padła krótka odpowiedź.

***

361

DeLayne ukrył się niczym szczur w kanałach. Charlemagne był nawet zadowolony, że nie znalazł go od razu. Jego gniew narastał, zmieniając się we wściekłą pasję przenikającą całe ciało. Pięć lat temu wicehrabia perfidnie wykorzystał naiwność Sarah. Teraz gotów był ją zniszczyć, bez skrupułów grożąc wywołaniem towarzyskiego skandalu. Shay nie zamierzał pozwolić, by łotr odebrał mu ukochaną. Po godzinie poszukiwań trafił do domu Adam-sona i od podekscytowanej pokojówki dowiedział się, że kuzyn jej pana został zaproszony do Griffin House. To było co najmniej niepokojące. Czyżby Melbourne czegoś się dowiedział?

S R

Kiedy dojechał do domu, ze zdziwieniem zauważył kariolkę wicehrabiego, a obok niej powóz Carlisle'ów. Możliwe, że książę wezwał także Saralę. Jeśli DeLayne coś powiedział... Shay oddał Jaunty'ego pod opiekę Timmonsowi i z bijącym sercem wbiegł po schodach na ganek. Drzwi otworzyły się, gdy tylko dotknął klamki.

- Gdzie DeLayne? - zapytał Stantona, który odsunął się, by go przepuścić. - W błękitnym saloniku, proszę pana. - Dobrze. Niech nikt nam nie przeszkadza. Wszedł do pokoju. - DeLayne, ty... Ktoś popchnął go od tyłu. Trzasnęły drzwi i rozległ się dźwięk przekręcanego w zamku klucza. - Stanton! - ryknął Shay, z impetem uderzając w masywne, drewniane skrzydło. Na niewiele się to zdało.

362

Także drzwi po przeciwnej stronie były zamknięte na głucho. Nie zamierzał pozwolić, by to go powstrzymało. Chwycił jedno z krzeseł i zamierzył się w kierunku największego z frontowych okien. W tym momencie drzwi się otworzyły. - Odstaw to krzesło, Shay! Zrobił to, choć niezbyt delikatnie. - Nie pozwolę ci się mieszać do moich spraw, Melbourne warknął, idąc w kierunku brata. Ten wyciągnął rękę. - Nie zamierzam tego robić, ale najpierw mnie wysłuchaj. - Dość się dzisiaj nasłuchałem! Zejdź mi z drogi! - Nie chcesz wiedzieć, dlaczego go tu sprowadziłem?

S R

To pytanie sprawiło, że Charlemagne na chwilę się zawahał. Tylko na chwilę.

- Przepuść mnie, Melbourne. Nie powtórzę tego po raz trzeci. Książę się odsunął. Shay z zaciśniętymi pięściami ruszył w stronę wyjścia i... zatrzymał się. Na progu stała Sarala. - Co się dzieje?!

Podeszła do niego i chwyciła go za ręce.

- Ja mu wszystko wyjaśnię - rzuciła przez ramię. Sebastian skinął głową i wyszedł z saloniku, zamykając za sobą drzwi. Shay wyrwał dłonie z uścisku dziewczyny. - Co mi wyjaśnisz? - spytał. - Musisz mnie wysłuchać - powiedziała zdecydowanym głosem. - Jestem zły - odrzekł - i nie wiem, czy chcę się dowiedzieć, co zrobiłaś.

363

- Kiedy wybiegłeś z mojego domu, pojechałam do twojego brata. - Można wiedzieć po co? - Ponieważ nie mogłam dopuścić do śmierci wicehrabiego. Tego jednego nie chciał usłyszeć: że Sarala miała jakikolwiek powód, by chronić łotra. - Jak, twoim zdaniem, miałem postąpić po tym, co mi powiedziałaś? - Pozwolić mi odejść, głupcze! To nim wstrząsnęło. - Już drugi raz nazwałaś mnie głupcem - warknął. - Wytłumacz się!

S R

- Gdybyś zabił Johna DeLayne'a, mógłbyś trafić do więzienia, zostać stracony lub wygnany z kraju. Nie mogłam na to pozwolić. - Wiesz, że nie zgodzę się, byś wróciła do Indii. Znaleźliśmy się w sytuacji bez wyjścia.

- Nie. Przyjechałam do twojego brata i opowiedziałam mu wszystko.

- Wszystko? - Jego gniew zaczął ustępować miejsca przerażeniu. To oznaczało, że Melbourne dowiedział się o możliwym skandalu. Nie darzył Sarali sympatią, więc kto wie, jaką decyzję podjął. Cokolwiek zdecydował, Shay nie zrezygnuje z ukochanej. Jeśli nie da się inaczej, wyjedzie razem z nią. - Co powiedział mój brat? - spytał drżącym głosem.

364

- Będziemy udawali, że zgadzamy się na warunki wicehrabiego, dopóki nie dowiemy się, jak bardzo jest chciwy i gotowy na ryzyko, by dostać to, czego chce. Zdumiony Shay opadł na krzesło, które prawie załamało się pod jego ciężarem. - Nie rozumiem... - stwierdził bezradnie. Sarala pochyliła się nad nim. - Czego nie rozumiesz? - Sebastian nie zrobiłby czegoś takiego! - A jednak. Sam to zaproponował. Byłoby dobrze, gdybyś zechciał nam pomóc.

S R

- Jak wytrzymasz spotkanie z tą kanalią? - spytał, unosząc twarz w jej kierunku.

Ich oczy spotkały się, po raz pierwszy, odkąd weszła do pokoju. - Nie chcę opuszczać Londynu - wyszeptała. Po policzku spłynęła jej łza.

Serce zaczęło bić mu jak oszalałe. Przez chwilę siedział w milczeniu, starając się uspokoić. Czuł, jak opuszcza go gniew. Wstał. - Co mam zrobić? - spytał. - Nie wiem. Czekaliśmy na ciebie. Przez długą chwilę stali przytuleni do siebie. Wdychając cynamonowy zapach jej włosów, Shay powoli się uspokajał. W końcu wyszeptał: - W takim razie musimy coś wymyślić.

365

- Więc nie zabijesz wicehrabiego? - Nie w tej chwili.

S R Rozdział 19 366

Charlemagne i Sarala weszli do gabinetu, w którym czekał John DeLayne. Wicehrabia odstawił kieliszek wina i wstał. Rzucił niespokojne spojrzenie w kierunku pogrzebacza przy kominku. Shay zauważył to i uśmiechnął się z zimną satysfakcją. Łotr byłby martwy, zanim zdążyłby go wziąć do ręki. Griffin żałował, że DeLayne nie pokusił się o sięgnięcie po tę prowizoryczną broń. Wskazał wicehrabiemu fotel. - O czym rozmawialiście? - zapytał, spoglądając na brata, który podszedł do barku i nalał sobie solidną porcję porto.

S R

- O interesach - krótko odparł Melbourne.

- Coś szczególnie pana interesuje, DeLayne? - Dobre pytanie, lordzie Charlemagne. - Mów mi Shay.

- Z przyjemnością. Markiz Hanover wspomniał, że rozpoczęliście rozmowy z cesarzem Chin, w które zaangażowani są ponoć także następca tronu i premier Liverpool. Byłbym zainteresowany udziałem w tym przedsięwzięciu. Niewątpliwie jest prestiżowe, a do tego zyskowne. - Nie ma... - Ciekawe, że właśnie nim jesteś zainteresowany - Shay nie pozwolił bratu dokończyć zdania. Szkoda, że nie był w lepszych stosunkach z Junem i jego ludźmi. Mógłby przekonać ich, iż to DeLayne, a nie Blink był

367

odpowiedzialny za kradzież. Na szczęście jeszcze nie wszystko stracone. Na pewno znajdą się jeszcze inne możliwości. - Spotykamy się z Chińczykami jutro - powiedział powoli. - Hanover mówił to samo. Pozwolę sobie przyłączyć się do was. - Doskonale. Charlemagne z całego serca marzył, by jego pięść znalazła się na nosie wicehrabiego. Z wielką przykrością powstrzymał się od rękoczynu. Zamiast tego podszedł do Sarali i ujął jej łokieć, jakby dotyk narzeczonej miał przynieść mu uspokojenie. - W południe. Na zachód do stawu w parku St. James. Nie

S R

spóźnij się. Ci ludzie przywiązują wielką wagę do dobrych manier. DeLayne skinął głową z wyraźnym zadowoleniem. - Co mam robić? Nie zamierzam stać w ukryciu, podczas gdy wy będziecie prowadzili rozmowę.

- Przedstawię cię, jako naszego partnera w interesach. Ubierz się bogato. Chińczycy lubią przepych.

- Jak dotąd wszystko wydaje się proste. Co z zyskami? - Jeszcze nie uzgodniliśmy szczegółów - włączył się nieoczekiwanie Melbourne, podchodząc do drzwi i otwierając je na oścież. - Na pewno sporo na tym zyskamy. Wszyscy. Nie ruszając się z miejsca, DeLayne pociągnął solidny łyk wina ze swego kieliszka. - Nie wątpię. - Rozumiem, że możemy liczyć na twoją dyskrecję, DeLayne? dodał książę.

368

- Oczywiście. Czemu miałbym chcieć zaszkodzić moim partnerom w interesach? Sarala, stojąca obok Shaya, aż zatrzęsła się z oburzenia. - Mam ochotę go uderzyć! - wyszeptała, robiąc krok do przodu. Charlemagne przytrzymał ją. Przynajmniej nie był jedynym, którego arogancja i zadufanie wicehrabiego doprowadzały do furii. - Bądź łaskaw nam wybaczyć, ale mamy jeszcze kilka innych spraw do omówienia - zwrócił się do młodzieńca. - Jak wiesz, planujemy ślub. DeLayne nareszcie wstał z fotela. Dopił wino do końca i odstawił kieliszek.

S R

- Rozumiem. Gdyby jednak przyszło wam do głowy mnie oszukać, pożałujecie.

- Jesteśmy ludźmi honoru - rozległ się zimny głos Melbourne'a. Jednocześnie w drzwiach pojawił się przywołany dzwonkiem Stanton.

- Odprowadź lorda DeLayne'a do powozu - polecił książę. - Oczywiście, Wasza Miłość. - Do zobaczenia jutro w południe. - Wicehrabia skinął głową w kierunku Sarali. - Dziękuję, moja droga. Wiedziałem, że podejmiesz słuszną decyzję. Charlemagne ruszył w kierunku wychodzącego mężczyzny, ale Melbourne wyprzedził go i zamknął drzwi, kiedy tylko DeLayne przekroczył próg. - Jeśli ma nam się udać, musisz zacząć panować nad sobą.

369

- Jak myślisz, co robiłem do tej pory? - parsknął Shay. - Postanowiłeś ściągnąć wicehrabiego do parku godzinę po spotkaniu z Chińczykami? - Skoro nie pozwoliłeś mi go zabić... Pomyślałem, że skoro trzech chińskich szermierzy ściga mnie po Londynie, co samo w sobie brzmi absurdalnie, a nam zależy na zdyskredytowaniu wicehrabiego, dlaczego by nie połączyć jednego z drugim. W końcu miałem tylko dwie minuty. Przez długą chwilę Sebastian przyglądał się mu w milczeniu, a w końcu powiedział:

S R

- Mam szczęście, że jesteśmy braćmi. Nie chciałbym stanąć ci na drodze.

- Wiesz, że najchętniej zabiłbym tego łotra - mruknął Shay. - Na to zawsze będzie czas, jeśli twój plan się nie powiedzie. Książę podszedł do drzwi.

- Nie mamy wiele czasu. Sądzę, że przyda nam się wsparcie. Saralo, mam nadzieję, że zostaniesz na obiedzie? Spojrzała najpierw na jednego, potem na drugiego brata. Czuła zawrót głowy. Sprawy zaczynały biec coraz szybciej. - Muszę wysłać wiadomość rodzicom, ale nie sądzę, by mieli coś przeciwko. - Wstrzymaj się z tym jeszcze przez kilka chwil - odrzekł Melbourne. - Być może ich także zaprosimy. Pochylił głowę w ukłonie i wyszedł z pokoju. Shay intensywnie przyglądał się Sarali.

370

- Co się stało? - spytała w końcu. - Poszłaś do Melbourne'a. - Powiedziałam ci, że musiałam. Kopnięciem zamknął drzwi i przyciągnął ją do siebie. Pochylił się, wargami muskając jej policzki. Zamknęła oczy. Tak niewiele brakowało, by go straciła. Nigdy nie dowiedziałby się, ile dla niej znaczył. - Ryzykowałaś nasze zaręczyny - szepnął, przytulając ją. Jego dłonie pieściły jej kark. Każde dotknięcie budziło w niej rozkoszny dreszcz.

S R

- Poświęciłabym wszystko, by ratować twoje życie odpowiedziała między jednym a drugim pocałunkiem. - Nie wyobrażam sobie, że mógłbym cię stracić - szepnął. ***

Wsparcie, o którym mówił Melbourne, pojawiło się mniej więcej po godzinie. Charlemagne obserwował przez okno pokoju bilardowego, jak przed Griffin House zajechały powozy Zachary'ego i Caroline, a potem Deverilla i Nell. Chwilę później cała czwórka była już w środku. Dla postronnego obserwatora wyglądało to jak zwyczajne rodzinne spotkanie. Jedynie wtajemniczeni wiedzieli, jak jest naprawdę. - Nie wyjdziesz do nich? - spytała Sarala, stając za narzeczonym. Potrząsnął głową.

371

- Niech Melbourne najpierw im wszystko wytłumaczy. Poza tym wciąż zastanawiam się, jak postąpić z wicehrabią. Nie powiedział jej, że nie chciał oszczędzić jej wysłuchiwania komentarzy członków rodziny dotyczących jej osoby. - Ukrywasz mnie. Sądziłeś, że się nie domyśle? Nie jestem naiwna. - Nie o to chodzi. Sebastian będzie im musiał wytłumaczyć, dlaczego powinniśmy brać poważnie groźby Johna DeLayne. - Niedawno dałam się omotać obietnicom, których dziś nawet już nie pamiętam. Teraz trzeźwo oceniam swoje czyny i chcę naprawić to, co zepsułam.

S R

- Czasem sprawiasz, że się ciebie obawiam, wiesz o tym? Skinęła lekko głową. Wzięła do ręki kij bilardowy i pochyliła się nad stołem. Uderzyła w bilę, która odbiła się od następnej, posyłając ją do łuzy.

- Podoba mi się ta gra - oświadczyła.

- Na pewno nigdy wcześniej nie próbowałaś? - spytał, stając po przeciwnej stronie stołu, skąd mógł lepiej obserwować, jak dziewczyna składa się do kolejnego uderzenia. - Często obserwowałam mojego ojca i innych graczy wyjaśniła, wbijając drugą kulę. Potem wyprostowała się i uśmiechnęła do Shaya. - Nie przejmuj się. Poradzę sobie. Idź, porozmawiaj ze swoją rodziną. - Przyślę do ciebie Jenny - odpowiedział.

372

Był wdzięczny bratu, że wysłał pokojówkę do kuchni na czas negocjacji z wicehrabią. Okrążył stół, podszedł do Sarali i ucałował jej usta. Najwyraźniej trudno mu było tego nie robić. - Następne drzwi prowadzą do biblioteki - powiedział, gładząc ją po policzku. - Możesz zadzwonić po Stantona... - Nie bój się, nie ucieknę - przerwała mu - ale nie myśl, że zostanę tutaj przez cały czas, podczas gdy wy będziecie decydować, co zrobić z wicehrabią. - Nauczyłem się już, że twoje zdanie zawsze jest warte wysłuchania, księżniczko.

S R

- Nie czuję się jak księżniczka - westchnęła ciężko. - Raczej jak słoń w składzie porcelany.

Charlemagne roześmiał się krótko, otwierając drzwi. - Dla mnie zawsze będziesz księżniczką. Kiedy zszedł na dół, usłyszał głosy dobiegające zza zamkniętych drzwi salonu. Zapukał i wszedł do środka. - Można? - zapytał.

Pięć par oczu zwróciło się w jego stronę. Nie miał pojęcia, co go za chwilę czeka. Na wszelki wypadek przybrał wojowniczą minę. Kochał swoich braci i siostrę, ale w tej chwili gotów był poświęcić wszystko i wszystkich dla Sarali. Eleanor wstała z fotela, podeszła i pocałowała go w policzek. Zaskoczony, zawahał się przez moment, zanim odwzajemnił jej gest. Poczuł nieopisaną ulgę. - Nie spodziewałem się tego - wyznał.

373

- Ten DeLayne od początku mi się nie podobał - odpowiedziała, wzdrygając się z niechęcią. - Teraz już wiem dlaczego. - Jaki masz plan? - odezwał się Zachary, podnosząc się ze swego miejsca i składając bratu głęboki ukłon. - Już dość tych wygłupów. - Możesz mnie obrażać, ile chcesz. Nie ja jestem ofiarą szantażysty. - W tym problem - wtrącił Melbourne - że wszyscy możemy się nimi stać. DeLayne zagraża całej rodzinie. Gdyby doszło do najgorszego, nasze nazwisko uchroniłoby nas przed poważniejszymi

S R

konsekwencjami, ale skandal nie ominąłby Shaya,a co gorsze rodziny Carlisle, właśnie ze względu na ich związki z nami. Charlemagne zacisnął zęby.

- Wybaczcie, że to powiem, ale nie zostawię Sarah samej sobie. - Nikt tego od ciebie nie oczekuje - odpowiedział książę, wskazując bratu wolny fotel. - Musiałem jednak jasno postawić sprawę. Może teraz przedstawisz nam swój plan wykończenia tej kanalii. - Sebastianie! - wykrzyknęła Eleanor. Rzucił jej krótkie spojrzenie. - Czy tylko dlatego, że staram się nie być wulgarny, nie mogę pozwolić sobie na takie określenia? - Moim zdaniem jest ono jak najbardziej na miejscu - poparł przyjaciela markiz Deverill.

374

- Seb powiedział, że ten łotr chce zarobić na aferze z jedwabiami. Nie mógłbyś namówić swoich chińskich przyjaciół, by pozbawili go głowy? - Mam kilka pomysłów - odezwał się powoli Charlemagne - ale najpierw muszę wyznać, iż nie spodziewałem się, że zaoferujecie mi swą pomoc. - Myślałeś, że zostawimy cię samego sobie? - odpowiedział Melbourne. - Przecież zawsze ratujemy Zacha, kiedy pakuje się w tarapaty. - Zdążył was do tego przyzwyczaić swoimi wyskokami.

S R

- W tym rzecz - wtrącił młodszy brat. - Muszę przyznać, że mi ulżyło. Zawsze byłeś tym mądrzejszym i rozsądniejszym. Dziś przekonałem się, że jednak nie jesteś bez skazy. Lubię tę twoją Saralę. Nie powinna płacić za drania, który niecnie wykorzystał jej naiwność. Pozostali przytaknęli w milczeniu. Przez chwilę Charlemagne nie był w stanie wydobyć z siebie słowa. Wiedział, jak jego rodzina jest ze sobą związana, ale poczuł wzruszenie, że bez wahania, jak jeden mąż stanęli po jego stronie, choć nie musieli tego robić, zważywszy, iż praktycznie zmusił ich, by przyjęli Saralę do rodziny. - Dziękuję wam - powiedział w końcu. - Zajmijmy się naszym planem - odezwał się Deverill. - Mam ochotę zrobić coś niegodziwego. Już od dwóch tygodni zachowuję się przyzwoicie. - Pójdę po Saralę - odpowiedział Shay. - Ona też ma kilka pomysłów.

375

- Czemu od razu jej nie przyprowadziłeś? - spytała siostra. - Chciała, żebyśmy mogli porozmawiać, nie krępując się jej obecnością. - Zostań tu. - Nell wyciągnęła dłoń do Caroline. - My po nią pójdziemy. Powinna wiedzieć, że wszyscy chcemy jej pomóc. - Jest w pokoju bilardowym. Obie kobiety wyszły z salonu. Kiedy tylko drzwi zamknęły się za nimi, Deverill zapytał: - Może po prostu zabijemy łotra? Chyba nie odrzuciliśmy całkowicie tego rozwiązania.

S R

Melbourne pokręcił głową.

- Ktoś musiałby ponieść za to odpowiedzialność. Poza tym lepiej, żebyśmy pozostali poza wszelkimi podejrzeniami. Jeśli plan Shaya się powiedzie, plotki na pewno się pojawią, ale nikomu nie zaszkodzą. Z wyjątkiem Johna DeLayne.

- Jeśli nam się nie uda - wtrącił Charlemagne - odczujemy to na własnej skórze.

Chciał, by bracia i szwagier w pełni zdawali sobie sprawę z konsekwencji, jakie mogła ponieść cała rodzina, gdyby intryga wyszła na jaw. Melbourne obdarzył go przeciągłym spojrzeniem. - Wtedy będziemy lizać rany - odpowiedział spokojnie. - Kiedy poszukiwaliśmy Johna DeLayne'a, uciąłem sobie długą pogawędkę z Saralą. Choć nie urodziła się w Anglii, jest godna nosić nazwisko Griffin. Będę szczęśliwy, gdy tak się stanie.

376

Shay wysłuchał tych słów z niedowierzaniem. Doprawdy, dzisiejszy dzień był pełen niespodzianek! Znał swojego brata dwadzieścia osiem lat i wydawało mu się, że wie, czego może się po nim spodziewać. Jak widać, był w błędzie. Sarala w towarzystwie Caroline i Nell weszła do pokoju. Z niepokojem poszukała jego spojrzenia. Uśmiechnął się i wyciągnął ku niej dłoń. - Właściwie to nawet trochę żal mi wicehrabiego - powiedział. Nie ma z nami szans. ***

S R

Charlemagne i Sarala szli przez park St. James, starając się nie spieszyć. Dochodziła jedenasta rano. O tej porze w alejkach spacerowały głównie guwernantki z dziećmi, a liczni ogrodnicy zajęci byli przycinaniem i pieleniem trawników. Shay specjalnie wybrał to miejsce, wiedząc, że jest tłumnie odwiedzane i nikt nie pozostanie niezauważonym. Jego decyzja okazała się słuszna. - Wyglądasz na zaniepokojonego - odezwała się Sarala. - Bo tak jest. Wiesz, jak wiele zależy od tego, czy ci trzej zgodzą się zostać naszymi wspólnikami? Jeszcze niedawno grozili, że zaciągną mnie do Chin w łańcuchach, jeśli nie gorzej. - Tym ja się z kolei martwię. To chyba nie jest najlepszy plan. - Brałaś udział w jego wymyśleniu - odpowiedział, uważnie obserwując okolice stawu. Potem przeniósł wzrok na narzeczoną. Wziąłem pod uwagę ryzyko, że sprawy mogą potoczyć się nie po naszej myśli.

377

Ponieważ wiał chłodny wiatr, otoczył ją ramieniem. Gdyby równie łatwo mógł ochronić ją przed szantażem Johna DeLayne'a! - Chciałaś tu dziś być. Twoje życzenie się spełniło - dodał. Znów się rozejrzał i Sarala poczuła, jak napinają się jego mięśnie. - Już są! - rzucił przez zęby. Trzej Chińczycy niczym duchy pojawili się przy stawie. Jeszcze przed chwilą znajdowało się tam wyłącznie kilka wierzb płaczących. - Moglibyśmy uciec do Indii - wyszeptała Sarala słabym głosem. - Nigdy...

S R

- Wiem, wiem... Nie mógłbyś zostawić swojej rodziny. - Poza tym nie zamierzam dać wicehrabiemu satysfakcji z pokonania mnie. Jeśli wszystko pójdzie dobrze, skinę głową i podejdziesz do nas. Gdyby działo się coś złego... - Skrzyżujesz ręce na piersiach, a ja mam uciekać. Pamiętam sygnały, choć wątpię, czy w sukni dam radę umknąć tym ludziom. - Zach i Valentine czekają uzbrojeni wśród tamtych krzewów. Biegnij w ich kierunku. - Dobrze. - Wzięła go za rękę i mocno uścisnęła. - Miejmy nadzieję, że wszystko pójdzie po naszej myśli. - Na pewno - uśmiechnął się do niej. Wyswobodził dłoń z jej uścisku i nie oglądając się za siebie, ruszył w kierunku Juna i jego towarzyszy. - Griffin! - Chińczyk uprzejmie skłonił głowę.

378

- Przedyskutowałeś sprawę z pozostałymi? - Tak. Jesteśmy wstrząśnięci ciężarem zbrodni popełnionej przeciw naszemu władcy. - Podobnie jak ja. Jakie są wasze żądania? - Osobiste przeprosiny od Regenta powinny usatysfakcjonować Syna Niebios, podobnie jak odpowiedni podarunek będący dowodem szacunku. Być może ten gest pozwoli nawet na nawiązanie przyjaznych stosunków między naszymi krajami. Charlemagne skinął głową. Na razie wszystko szło zgodnie z planem.

S R

- Obydwa warunki są jak najbardziej możliwe do spełnienia. Oczywiście, niezwłocznie zwrócimy wam jedwabie. - Nasz statek odpływa do Chin za dziesięć dni - powiedział Jun. - Do tego czasu sprawa musi zostać zamknięta. - Co z kapitanem Blinkiem?

- Jest złodziejem i musi zostać ukarany za swój czyn. Shay zaklął w myślach. Nie spodziewał się innej odpowiedzi, ale chociaż musiał spróbować. - Rozumiem. - Teraz możesz przedstawić swoje żądania - usłyszał głos Juna. - Nie mam żadnych. Doszło do kradzieży, a ja jestem w stanie zwrócić wam utraconą własność i zatroszczyć się o odpowiednią rekompensatę. To wszystko. Wyjął z kieszeni żakietu złożony na czworo dokument i podał Chińczykowi.

379

- Tu zapisano adres magazynu, w którym znajdują się tkaniny. Moi ludzie pilnują go dzień i noc, by nikt niepowołany się tam nie dostał. Gwardzista spojrzał mu prosto w oczy. - Widzę, że mogłem się pomylić w mojej ocenie mieszkańców tego kraju. Nie wszystkich - przemknęło przez głowę Shaya. Wziął głęboki oddech. Teraz nadszedł właściwy moment. - Jun, miałbym tylko jedno życzenie. Mężczyzna przechylił głowę - Jakie?

S R

- Nie mam prawa cię o to prosić, ponieważ jest to sprawa natury osobistej.

- Co będzie, jeśli odmówię?

- Nic. Masz moje słowo, że odzyskasz jedwabie, a Książę Regent wywiąże się ze swego zobowiązania. To się nie zmieni. - Więc cóż to za życzenie? Charlemagne zaczął z lekkim wahaniem: - Jest pewien mężczyzna, który zagroził mojej rodzinie, że publicznie rozpowie pewne historie. Są prawdziwe, ale dotyczą wyłącznie najbliższych mi osób i nikt obcy nie powinien ich poznać. Co gorsze, mogą zrujnować reputację znanej mi młodej damy. - Nie zabijamy ludzi na zlecenie, Griffin. - Wiem. Chcę tylko ośmieszyć tego człowieka, by już nikt nie brał jego słów poważnie. Twoja pomoc byłaby dla mnie bezcenna.

380

Ku jego zaskoczeniu Jun się uśmiechnął. - To ta dama? - zapytał, wskazując Saralę. -Tak. - Gdybyśmy cię zaatakowali, byłaby gotowa stanąć w twojej obronie? Charlemagne przytaknął. - Ten człowiek coś jej ukradł? - Znieważył jej honor. Chińczyk odwrócił się i powiedział coś do swoich towarzyszy. Po trwającej kilka minut rozmowie znów spojrzał na Griffina. - Co chcesz zrobić?

S R

Bogu niech będą dzięki!

Shay zwrócił się w stronę Sarali i kiwnął głową. Ruszyła w ich kierunku.

- Ten mężczyzna, John DeLayne, będzie tutaj mniej więcej za dwa kwadranse - zaczął wyjaśniać Shay. - Posługując się groźbami, zmusił mnie, bym obiecał mu zyski w interesach. Uznał, że sprawa jedwabiów ma wymiar wyłącznie finansowy. Nie interesuje go, jak ważna jest dla obu naszych krajów. Chce sławy i pieniędzy. - Chyba rozumiem - odpowiedział Jun, posyłając zbliżającej się Sarali długie, uważne spojrzenie. - Chcecie go schwytać w jego własną sieć. - Zgadza się. Lady Saralo, to jest Jun. Oto moja przyszła żona, panna Sarala. - Teraz rozumiem - uśmiechnął się Chińczyk, wykonując głęboki ukłon.

381

Dziewczyna dygnęła i odpowiedziała: - Jesteśmy niezmiernie wdzięczni, że zgodził się pan nam pomóc. - Czego od nas pani żądasz? - spytał Jun, przywołując gestem swoich towarzyszy. - Chcemy, byście zaoferowali mu cenną porcelanę w zamian za jedwabie - odpowiedziała. - Oczywiście, my ją wam dostarczymy. Podobnie jak honorowy order, który wręczycie Johnowi DeLayne w zamian za jego udział w trudnych handlowych rozmowach. Bardzo nam zależy, by go nosił.

S R

- To nie wszystko - włączył się Shay, spoglądając na Juna. - Na koniec będziesz musiał uciąć mi głowę.

382

Rozdział 20 John DeLayne przyjechał do parku St. James powozem swojego kuzyna. Kiedy wysiadł, Sarala mogła się przekonać, że posłuchał rad Charlemagne'a i włożył swój najlepszy wieczorowy strój. Zegary właśnie wybiły południe. - Pamiętaj - szepnął do jej ucha Shay - musimy udawać niezadowolonych. W końcu dzielimy się z nim zyskami. - Nie muszę niczego udawać - odpowiedziała Sarala, ledwo zaszczycając wicehrabiego spojrzeniem.

S R

- Chińscy szermierze już przybyli? - spytał DeLayne, podchodząc bliżej. - Podobno cenią punktualność. - Oczywiście - odrzekł przyciszonym głosem Griffin. - O ile się nie mylę, kilku jest ukrytych wśród tamtych krzewów. Wskazał na zarośla, gdzie wcześniej zajęli pozycje Zachary i Deverill. Sarala wyobraziła sobie ich stojących z bronią wycelowaną w Johna. Dziwnym trafem nie była to przykra wizja. - Ilu ich jest? - zapytał wicehrabia, ustawiając się tak, by dziewczyna znalazła się między nim a krzewami, na linii strzału. Hanover wspominał o trzech. - Bo tylko tylu się ujawniło. Sądzę, że jest ich około dwunastu rzucił sucho Shay. Z wyrazu jego twarzy jasno wynikało, że zauważył manewr przeciwnika. - Miej oczy otwarte, bo to podejrzliwe bestie. Nie wiem, jak się zachowywać, by zyskać ich szacunek.

383

Stojący w pewnej odległości od nich Melbourne zbliżył się do całej trójki. - Zauważyłem powóz wysłanników - powiedział. - Jadą w naszym kierunku. Nadal uważam, że to fatalny pomysł. Jeśli nie spodobają im się twoje warunki, możesz stracić głowę. - Jednak gdyby się na nie zgodzili, zarobimy fortunę. Widziałeś wazę, którą pokazał nam ten ze szramą, lord Jun. - Byłoby łatwiej, gdyby nie byli przekonani, że to my ukradliśmy jedwabie. Już sama próba wymuszenia na nich zapłaty za tkaniny jest wystarczająco ryzykowna.

S R

Podczas gdy DeLayne w milczeniu przysłuchiwał się rozmowie braci, Sarala miała okazję, by uważnie się mu przyjrzeć. Zeszłego wieczoru lord Deverill powiedział jej, na co zwrócić uwagę, by mieć pewność, że wicehrabia - jak się wyraził - „chwycił przynętę". Dziś na własne oczy mogła się o tym przekonać: John nie spuszczał wzroku z Griffinów i co chwila oblizywał wargi, jakby zawczasu delektując się smakiem przewidywanego sukcesu. - Jak zwykle jesteś zbyt pewny siebie - kontynuował Melbourne. - Mam nadzieję, że zdajesz sobie sprawę z konsekwencji porażki? - Ćśśśś! - przerwała im Sarala. - Jeszcze was usłyszą! Podjechały dwa powozy: odkryty i furgon. Młody Chińczyk zeskoczył z kozła pierwszego, otworzył drzwi i rozłożył schodki. Mężczyzna, którego Shay przedstawił Sarali jako Juna, dostojnie ruszył w ich kierunku. Za pas miał zatknięty połyskujący w słońcu miecz. Pozostali dwaj gwardziści stali przy furgonie, obserwując

384

otoczenie. Wyglądali tak, jakby rzeczywiście kilkunastu ich kompanów czekało ukrytych w zaroślach. - Lordzie Jun - odezwał się Charlemagne, składając głęboki ukłon. - Nie mam czasu na uprzejmości, złodzieju! - ryknął szermierz. Gdzie jedwabie cesarza Jiaquinga?! - W bezpiecznym miejscu. Przywiozłeś uzgodnioną zapłatę? - Raczej okup! Zdajesz sobie sprawę, że to oznacza wojnę między naszymi krajami? Zginiesz jako pierwszy! Jun mógłby dać samemu Edmundowi Keanowi kilka lekcji gry

S R

aktorskiej! Nic dziwnego, że DeLayne na wszelki wypadek odsunął się od niego. Nawet Sarala miała ochotę odwrócić się i uciekać. - Wiesz co, Jun - mruknął Shay - wcale nie musimy oddawać ci tych jedwabiów. Mogę kazać je pociąć na końskie derki. Chińczyk błyskawicznym gestem sięgnął po miecz i przytknął jego czubek do szyi Charlemagne^. - Zdrajco! - wykrzyknął.

- Zrób coś! - wyszeptał Melbourne do ucha wicehrabiego i popchnął go do przodu. Shay odwrócił głowę w kierunku Sarali i mrugnął porozumiewawczo. - Panowie! Panowie! - zawołał DeLayne lekko piskliwym głosem. - Jeśli dojdzie do rozlewu krwi, wszyscy na tym stracimy. - Kim jesteś? - zapytał wrogo Jun, kierując ostrze miecza w stronę nowego przeciwnika.

385

- John, wicehrabia DeLayne. Mam dopilnować, by transakcja była uczciwa i przebiegła zgodnie z planem. Chińczyk uważnym spojrzeniem obrzucił nadmiernie elegancki ubiór rozmówcy. - Czy przychodzisz w imieniu swojego Regenta? - spytał. - Powiedz, że tak! - syknął Shay, odsuwając się za wicehrabiego. Ten posłał mu pełne pogardy spojrzenie. - Nie - oświadczył. - Szczerze mówiąc, wątpię, czy Jego Wysokość wie, co knują ci ludzie. Jun opuścił broń, ale jej nie schował.

S R

- W takim razie co tu robisz, odziany tak uroczyście? - zapytał. - Sądzę, iż tych dwóch chciało zrobić z nas głupców, wmawiając ci, że reprezentuję Jego Wysokość. Nie sądzę, by darzyli któregokolwiek z nas szacunkiem. Wiem, że są zdolni zachować się nie-honorowo. To powinno powstrzymać cię od robienia z nimi interesów.

- W takim razie od tej chwili będę rozmawiał tylko z tobą oświadczył Jun, chowając miecz. - Mam nadzieję, że zaoferujesz godziwą sumę - odrzekł DeLayne, przywołując na twarz łagodny, czarujący uśmiech. Chińczyk skinął głową. - Chwileczkę! - wmieszał się Shay. - To ja zaaranżowałem dzisiejsze spotkanie!

386

- Jeśli nie dojdziemy do porozumienia, zapłacisz za to własną głową - oświadczył Jun, wymownym gestem kładąc dłoń na rękojeści miecza. - Gdzie są jedwabie? Wicehrabia spojrzał na Charlemagne'a. - Radziłbym, byś mu powiedział. Twoje pochodzenie nie ma dla niego znaczenia. Griffin zaklął pod nosem, a potem wycedził przez zęby: - Magazyn na Half Moon Street pod numerem dziewiątym. Jun zawołał coś do swoich towarzyszy, a potem odwrócił się do wicehrabiego.

S R

- Nareszcie Anglik, który okazał się dżentelmenem - rzekł zadowolony.

- A nasza porcelana? - zapytał Charlemagne, bezpiecznie ukryty za plecami Johna DeLayne.

Na znak Juna jeden z Chińczyków zniknął we wnętrzu furgonu, a kiedy się z niego wynurzył, trzymał w rękach piękną, porcelanową wazę malowaną we wzory w kolorze żółci, błękitu i zieleni. Podał ją swojemu dowódcy, który z kolei przekazał naczynie wicehrabiemu. - Zaraz! - wykrzyknął Charlemagne. - W środku znajdują się jeszcze dwa tuziny podobnych powiedział Jun, ignorując wybuch Griffina. - Kolejne zostawimy o ósmej rano w magazynie, kiedy przyjedziemy odebrać jedwabie. Są twoje, lordzie DeLayne, i możesz robić z nimi, co chcesz. John ukłonił się nisko. - Dziękuję, lordzie Jun. Sprawiedliwości stało się zadość.

387

Poruszając się z prędkością błyskawicy, Chińczyk skoczył za niego i chwycił Shaya za poły żakietu. - Módl się do swojego boga, Griffin, byśmy się więcej nie spotkali! Jeśli zabraknie choć jednej beli jedwabiu, utnę ci głowę i osobiście wręczę ją Synowi Niebios jako zadośćuczynienie. Puścił mężczyznę i cofnął się, stając twarzą w twarz z wicehrabią. - To dla ciebie, lordzie DeLayne. Order Błogosławionego, nadawany wybranym przez cesarza Jiaquinga. Spomiędzy fałd luźnej koszuli wydobył szeroką czerwono-złotą

S R

wstęgę, przyozdobioną żółtą, jedwabną różą. Z namaszczeniem przełożył ją przez głowę i ramię Johna.

- Teraz wszyscy rozpoznają cię jako członka cesarskiej osobistej Gwardii Smoka - powiedział uroczyście. - Jesteś pierwszym Anglikiem, który dostąpił tego zaszczytu.

- Dziękuję, lordzie Jun. Ze wzruszenia brak mi słów. Posyłając ostatnie spojrzenie Shayowi, Chińczyk odwrócił się i wsiadł do powozu. Jego towarzysze dołączyli do niego, pozostawiając furgon na ścieżce. Kiedy tylko zniknęli z oczu, Shay rzucił się w kierunku wicehrabiego, ale Melbourne w ostatniej chwili go przytrzymał. - Wystarczy, Shay! - powiedział ostro. - Ten człowiek prawdopodobnie ocalił ci życie. - Pamiętaj o tym! - dodał DeLayne, wyciągając szyję, by spojrzeć w dół, na wstęgę przecinającą jego pierś.

388

Trzeba przyznać, że Eleanor i Caroline wykazały się dużym talentem przy projektowaniu i szyciu Orderu Błogosławionego. - A gdzie nasz zysk?! - ryknął Charlemagne, wyrywając się z uścisku brata. - Jun dał mu wszystko! Z dobrotliwym uśmiechem DeLayne podał księciu wazę, którą trzymał w rękach. - Możecie sobie ją wziąć. Pozostałe należą do mnie. Wspominaliście, że ile są warte? - Osiemdziesiąt lub dziewięćdziesiąt gwinei każda. Nie tak się umawialiśmy!

S R

- Potraktuję to jako zapłatę za moje milczenie w sprawie niedyskretnego czynu Sarali.

Podszedł do furgonu i zajrzał do środka, na dwadzieścia trzy pozostałe wazy.

- Jutro odbiorę resztę z magazynu.

- Dobrze, że nie będzie go na wieczorku u lady Ellis powiedziała Sarala szeptem, ale na tyle głośno, by DeLayne usłyszał jej słowa. - Przynajmniej nie będziemy musieli patrzeć, jak publicznie obnosi się ze swoim orderem. - Cśśśś! - Shay położył palce na ustach. DeLayne obrócił się. - Byłbym zapomniał! Powinniśmy chyba uczcić powrót jedwabiów do Chin. Dołączę do was podczas tego... wieczorku u lady Ellis. Nie zapomnijcie ją zawiadomić o moim przyjeździe. Malbourne zrobił krok w jego kierunku.

389

- Pamiętaj, DeLayne, że to jeszcze nie koniec. Jeśli coś pójdzie źle, Chińczycy obwinią Charlemagne'a. Będę musiał wtedy osobiście zająć się sprawą i wierz mi, na pewno nie chciałbyś, bym przy okazji zwrócił uwagę na ciebie. Wicehrabia miał na tyle rozsądku, by zblednąć ze strachu. - Powinieneś traktować mnie bardziej uprzejmie, Wasza Miłość - powiedział, siląc się na spokój. - To dopiero początek naszej współpracy. Mam nadzieję, że będzie równie owocna jak dziś. Nie czekając na odpowiedź, wspiął się na kozioł furgonu i chwycił cugle zaprzężonej do niego szarej klaczy. Pozostawiając

S R

powóz kuzyna na łasce losu, ruszył w kierunku bramy parku. - Bufon! - warknął Melbourne, kiedy tylko furgon znikł za zakrętem.

- Mój Boże! - westchnęła Sarala, czując, jak serce wciąż wali jej jak oszalałe. - To było wspaniałe przedstawienie! Nie zastanawiając się, podbiegła do Shaya i zarzuciła mu ręce na szyję. Uniósł ją i pocałował.

- Właściwie to żal mi tego głupca. - Zachowuj się, bracie! - upomniał go Melbourne i machnął ręką w stronę krzewów. Chwilę później wynurzyli się z nich Zachary i Deverill. - Rozumiem, że poszło po naszej myśli? - spytał najmłodszy z Griffinów. - Nawet lepiej. - Książę zerknął na Charlemagne'a. - Nie uważasz, że postąpiłeś nierozsądnie, prowokując Juna?

390

- Niewiele brakowało, a naprawdę uciąłby mi głowę odpowiedział Shay, dotykając palcem miejsca pod brodą. Na opuszce zaczerwieniła się kropla krwi. Wyjął z kieszeni kamizelki zegarek. - Lepiej jedźmy do magazynu i pomóżmy Junowi w przeładowaniu jedwabiów. - Ile tak naprawdę są warte te wazy? - zapytała Sarala, biorąc narzeczonego pod rękę i spoglądając na jego szyję. Rozcięcie było niewielkie, ale biorąc pod uwagę szybkość, z jaką poruszał się Chińczyk, nabrała szacunku dla jego szermierczych

S R

umiejętności, a także zdolności Shaya do zachowania zimnej krwi. Griffin wziął od księcia naczynie.

- Około szylinga, prawda Sebastianie?

- Tak, ale postarajmy się jej nie stłuc. Ogołociliśmy sklep z porcelaną. Jeśli będziemy potrzebowali kolejnych waz, będziemy musieli poprosić Caroline, by je dla nas pomalowała. - W każdym razie wybrałeś najładniejsze, jakie były. - Nic dziwnego. Przez całą noc studiował twoją książkę o chińskich dziełach sztuki - wtrącił Zachary. - Dzieci! - zganił ich łagodnie Melbourne. - Pamiętajcie, że to nie zabawa. Musimy przygotować wszystko na dzisiejszy wieczór i nie możemy pozwolić sobie na żaden błąd. W grę wchodzi nie tylko nasz honor. Jun wyświadcza nam uprzejmość. Jeśli poczuje się upokorzony, to tak, jakbyśmy obrazili samego cesarza.

391

- Wszystko będzie tak jak trzeba - odrzekł Charlemagne. - A tak przy okazji, jestem dłużnikiem Juna, ale i waszym. - Nonsens! - odparł książę. - Tylko nie wspominaj przy Peep o naszym przedstawieniu. Nie zamierzam zachęcać jej do podjęcia kariery aktorskiej. Zatrzymał się przy swoim powozie. - Jadę na spotkanie z następcą tronu. Przekażcie Junowi, iż prawdopodobnie dziś wieczorem zostanie zaproszony na audiencję. *** Sebastian odjechał. Zachary i Deverill także się pożegnali i

S R

ruszyli na Half Moon Street, by dopilnować przeładunku jedwabiów. Charlemagne spojrzał na Saralę.

- Jak się czujesz? - spytał, pomagając wsiąść jej do powozu. Jenny drzemała wciśnięta w kąt. Jeśli chodzi o Shaya, mogłaby przez całą drogę się nie obudzić.

Kiedy już weźmie ślub z Saralą, obecność przyzwoitki będzie zbędna.

- Myślałam, że serce wyskoczy mi z piersi - szepnęła dziewczyna głosem wciąż lekko drżącym z emocji. - Wciąż nie mogę uwierzyć, że wszyscy tak się dla mnie narażali. - Dla nas - poprawił ją, a po chwili dodał: - Przypomniałem sobie coś. - Co takiego? - Jak ci mówiłem, Sebastian chce, żebyśmy ustalili datę ślubu, którą ogłosi w przyszłym tygodniu.

392

Poczuł na sobie uważne spojrzenie jej zielonych oczu. -I... ? - Pomyślałem o następnej sobocie. - Najpierw mówisz mi, że pozostaniemy zaręczeni, dopóki sama nie zdecyduję, czy za ciebie wyjdę, a za chwilę proponujesz, byśmy pobrali się za niecałe dwa tygodnie! Wziął ją za rękę, marząc, by pocałunkami mógł przekonać ją do swojego zdania, i mając nadzieję, że w jej głosie rozbrzmiewało zaskoczenie, a nie niechęć. - W takim razie w sobotę za trzy tygodnie. Naprawdę chcę się z

S R

tobą ożenić. Intryga Johna DeLayne'a niczego nie zmieniła. - Jeszcze za wcześnie, by to mówić. Pociągnął ją ku sobie tak, że musiała usiąść mu na kolanach.

- Dziś w nocy utną mi głowę. Mogłabyś okazać choć odrobinę współczucia.

Zachichotała, przeczesując palcami jego włosy i składając delikatny pocałunek na jego wargach. Poczuł, jak rośnie jego pożądanie, i wiedział, że Sarala doskonale zdaje sobie sprawę z jego stanu. - Ale tylko odrobinę - droczyła się z nim. - Diablica z ciebie! - wyszeptał, ujmując jej twarz w dłonie. Całowali się namiętnie, dopóki nie zabrakło im tchu. Pokojówka kilka razy mruknęła coś przez sen, ale zignorowali ją. - Zmieniłam zdanie - powiedziała w końcu Sarala, tuląc się do niego. - Zasługujesz na więcej współczucia.

393

- To rozumiem! - uśmiechnął się, ale nagle spoważniał i spojrzał na nią zaniepokojony. - Nie wydaje ci się, że DeLayne może chcieć pochwalić się swoim sukcesem przed twoim ojcem? Dziewczyna podniosła głowę. - Nie wiem... To bardzo prawdopodobne... Papa przecież nic nie wie! - Musimy porozmawiać z twoimi rodzicami. Przecież będą na dzisiejszym wieczorku. - Powiemy im? - spytała zaniepokojona. - Zawiodłam zaufanie papy. Poza tym zawsze uważał Johna za dobrego przyjaciela.

S R

- Tym bardziej powinniśmy powiedzieć im prawdę. - Pocałował ją w policzek. - Moglibyśmy zaoszczędzić im szczegółów, ale jeśli coś pójdzie nie tak, nie chcę, by dowiedzieli się o wszystkim od wicehrabiego lub kogokolwiek innego, chętnie słuchającego plotek. - Masz rację, ale ja im o wszystkim opowiem. Ty zaczekasz w powozie, w razie gdybym musiała uciekać.

Poczuł, że drży, i uśmiechnął się, by dodać jej odwagi. - Zgoda. Pamiętaj, że cię nie opuszczę. Nawet gdybyś miała znów założyć ten okropny, brązowy czepek. Sarala roześmiała się. To niezwykłe, że pomimo tylu piętrzących się wokół problemów, jego zdaniem wszystko było tak, jak być powinno. Pragnął jedynie trzymać narzeczoną w ramionach i choć na chwilę zapomnieć o smokach, które jeszcze musi zabić. Chyba jednak Peep miała rację.

394

Rozdział 21 Z pokoju znajdującego się po drugiej stronie korytarza dobiegły przytłumione głosy. Shay wstał i niespokojnie popatrzył na drzwi. Nie tak to sobie zaplanował. Nie podobało mu się, że musi tu tkwić, podczas gdy Sarala tłumaczy się rodzicom. Jak przyjmą wiadomość o tym, że pięć lat temu straciła cnotę, a teraz z tego powodu mogą ucierpieć obydwie rodziny? Prosiła narzeczonego, by nie mieszał się do rozmowy. Zgodził się, ale wcale mu się to nie podobało. Odczekał jeszcze dwie minuty, po czym z przekleństwem na

S R

ustach otworzył drzwi i mijając zaskoczonego kamerdynera, skierował do pokoju naprzeciwko.

- Lordzie Hanover, lady Hanover - powiedział, wchodząc. Dostrzegł ich wykrzywione złością twarze i łzy w oczach przygnębionej Sarali. Na ten widok ścisnęło mu się serce. Przecież zaledwie dwie godziny temu obiecał, że nigdy nie zostawi jej bez pomocy.

- Wybacz, Shay, ale omawiamy prywatne sprawy - oświadczył chłodno markiz, ledwo skinąwszy mu głową. - Zdaje sobie z tego sprawę – odpowiedział - lecz chciałem zapewnić, że ani ja, ani moja rodzina nie winimy Sarali za nic, co się stało. Wręcz przeciwnie. Wszyscy uważamy ją za niezwykłą kobietę. Czuł, że gdyby z jakiegoś powodu przestał teraz mówić, logiczna część jego umysłu nakaże mu przeprosić i wyjść, by nie zakłócać swoją obecnością rodzinnej narady.

395

- Sarala jest inteligentna, silna i piękna. Każdego dnia, od chwili, gdy ją poznałem, dziękuję Bogu, że nie przypomina panien, które spotyka się w Londynie na każdym kroku. Napotkał spojrzenie jej zielonych oczu i wydało mu się, że cały pokój, wraz z lordem i lady Hanover, gdzieś się rozpłynął. Choć narzeczona stała po przeciwnej stronie pomieszczenia, czuł, jakby był o krok od niej. Wystarczyło wyciągnąć rękę, by jej dotknąć. - Ona i ja... idealnie pasujemy do siebie - zaczął mówić wolniej, na dobrą sprawę nie mając pojęcia, co chce powiedzieć, dopóki nie usłyszał własnych słów. - Oboje cenimy logiczne myślenie, kierujemy

S R

się rozsądkiem i przedkładamy intelekt ponad wyobraźnię i uczucia. Ostatnio jednak zdałem sobie z czegoś sprawę. - Z czego? - usłyszał jej cichy głos.

- Z tego, że miłość nie jest logiczna. Nie ma nic wspólnego z inteligencją czy zdrowym rozsądkiem. Zrozumiałem, że cię kocham, a twoja miłość jest dla mnie ważniejsza od całego jedwabiu Chin. Kocham cię, Saralo, całym swoim nielogicznym sercem. Zaczęła iść w jego kierunku i zatrzymała się dopiero wtedy, gdy znalazła się w zasięgu jego ramion. - Nie sposób polemizować z twoimi argumentami - wyszeptała, podnosząc ku niemu twarz. - Ja też cię kocham. Zaszumiało mu w głowie. Niewiele myśląc, objął ją i pocałował. A więc kochała go! Wszystko okazało się nagle takie proste. To, co do niej czuł, nie wymagało przemyśleń czy poszukiwania logicznych rozwiązań. Wystarczyło posłuchać głosu serca.

396

Głośne kaszlnięcie markiza wyrwało go z romantycznego uniesienia. Zaskoczony uniósł głowę. - My... - powiedział z niezbyt mądrym wyrazem twarzy. - Niedługo bierzecie ślub i sądząc z tego, co widziałem i usłyszałem przed chwilą, jest to jedyne dobre rozwiązanie. - Zamilknij, Howardzie! - zganiła męża lady Carlisle. - To było przepiękne. Wciąż obejmując Saralę ramieniem, Charlemagne odezwał się poważnie: - Nie wiem, jak wiele Sarala zdążyła wam powiedzieć, ale punkt

S R

kulminacyjny naszej intrygi będzie miał miejsce dziś wieczorem. DeLayne pojawi się u lady Ellis.

- Nie zapomnę zabrać pistoletu! - warknął Hanover z wściekłością.

- Sarala postanowiła, że nikt nie zostanie pozbawiony życia odpowiedział Shay. - Chyba że nie będziemy mieli innego wyjścia. Wtedy zajmę się tym osobiście.

- Mamy się uprzejmie uśmiechać do tego łajdaka? - Oczywiście, że nie. Wciąż nie ma pojęcia, że oboje wiecie o tym, co się dzisiaj stało. Za chwilę o wszystkim wam opowiem. W tej chwili najważniejsze jest, by podczas wieczorku nikt z nas nie wspominał o Chińczykach i jedwabiach. Jeśli sam DeLayne wspomni o tym w czyjejś obecności, zbądźcie go żartami. Markiz skinął głową.

397

- Rozumiem. Jak mógł w tak nikczemny sposób nadużyć mego zaufania?! - Spojrzał na córkę. - Gdybym znał wszystkie fakty, miałbym dla niego znacznie mniej tolerancji. - Co się stało, to się nie odstanie. Najważniejsze, by nikt z dzisiejszych gości nie uwierzył w jego opowieści. - Okropny człowiek! - oświadczyła lady Hanover, biorąc do rąk robótkę, lecz zaraz odłożyła ją na sofę. - Uwiódł niewinną dziewczynę, udawał naszego przyjaciela, jadł przy naszym stole! Wszystko to wyłącznie z myślą o własnych korzyściach. Nigdy mu tego nie daruję! - Ani ja - dodała Sarala.

S R

- Jeśli będziemy działać razem, nic nas nie powstrzyma uśmiechnął się Charlemagne, starając się, by w jego głosie zabrzmiał entuzjazm. Jeszcze tyle rzeczy mogło pójść nie tak! - Mam kilka spraw do załatwienia. Zobaczymy się o siódmej? Sarala wspięła się na palce i pocałowała go w policzek. - Będziemy punktualnie.

- Wtedy rozpocznie się ostatni akt naszego przedstawienia. *** Kiedy wieczorem Sarala wsparta na ramieniu ojca weszła do sali balowej w rezydencji Ellisów, czuła się tak, jakby wyrosły jej skrzydła. Spotkanie z Chińczykami poszło nadspodziewanie dobrze, John DeLayne złapał przynętę, a Charlemagne... W końcu, w bardzo romantyczny sposób wyznał, że ją kocha. Nawet jej krytycznie nastawiona matka była pod wrażeniem jego słów i - jak to określiła -

398

zachowania godnego prawdziwego dżentelmena. Ojciec tylko kręcił głową, ale wyglądał na zadowolonego. Sprawy ułożyły się znacznie lepiej, niż ktokolwiek mógłby przypuszczać. Jej radość podszyta była jednak niepokojem. Przede wszystkim DeLayne mógł się zorientować, że padł ofiarą intrygi, a Shay zostać ranny, albo i gorzej. Dziwne... Jeszcze dwa tygodnie temu marzyła wyłącznie o tym, by jak najszybciej powrócić do Indii. Teraz jednak sama myśl o tym, że mogłaby zostawić narzeczonego, sprawiała jej ból. Usłyszała znajomy głos. Poczuła, jak ogarnia ją fala gorąca, i nie musiała nawet oglądać się za siebie, by wiedzieć, że Shay właśnie

S R

pojawił się w drzwiach. Kiedy go zobaczyła, razem z Melbourne'em rozmawiał z księciem i księżną Ellis oraz ich trzema córkami na wydaniu. Poczuł jej wzrok i spojrzał na nią, uśmiechając się. Inni mogli postrzegać go jako chłodnego, kierującego się wyłącznie logiką arystokratę, ale ona wiedziała swoje.

- Już tu jest! - usłyszała głos ojca. Uśmiechnęła się. - Wiem. - Nie on. On.

Uśmiech zamarł na jej twarzy, gdy obejrzała się za siebie, w kierunku wskazanym przez ojca. John DeLayne stał za dwoma lokajami, widziała więc tylko jego głowę. Dopiero kiedy odeszli, mogła mu się dokładnie przyjrzeć. Jak dobrze! Jego pierś zdobiła czerwono-złota szarfa z ogromną rozetą z żółtego jedwabiu. Teraz na

399

pewno wszyscy goście zwrócą na niego uwagę i każdy będzie chciał się dowiedzieć, co oznacza ta dziwaczna ozdoba. - Dobry wieczór! - usłyszała za plecami miękki, niski głos i serce zabiło jej mocniej. - Witaj, Shay! - Lord Hanover uścisnął prawicę przyszłego zięcia. - Zdaje się, że przyjechaliśmy w samą porę - powiedział Griffin, spoglądając ponad ramieniem Sarali w stronę Johna. - Mówimy wszystkim, że Sebastian musiał prosić Ellisów, by zgodzili się wpuścić wicehrabiego. Wcześniej DeLayne przysłał list, błagając,

S R

byśmy zabrali go ze sobą. Melbourne stanowczo go odprawił, ale głupiec i tak przyszedł, stawiając nas w niezręcznej sytuacji. - Cieszę się, że uważacie nas za swoich przyjaciół. Lepiej nie stawać wam na drodze - odpowiedział Hanover. Shay znów popatrzył na Saralę.

- Deverill poszedł posłuchać, o czym rozprawia nasz przyjaciel. Sam jestem ciekaw, co ten szczur wymyślił.

Choć starał się zachowywać beztrosko, w jego głosie zabrzmiały twarde nuty. Jak widać traktował całe przedsięwzięcie bardzo poważnie. - Kiedy na ciebie patrzę, brakuje ci tylko rycerskiej zbroi i konia, który zawiezie cię na pole walki - odpowiedziała dziewczyna, by go rozweselić. Udało jej się, bo Shay wyraźnie się odprężył.

400

- Mamy jedną w którymś z pokojów na piętrze - rzekł. Należała do mojego praprapradziadka Harolda Griffina. Może faktycznie powinienem ją włożyć. - Nie musisz. I tak czuję się przy tobie bezpiecznie. Ujął jej dłoń i pocałował. - Chyba poproszę cię o taniec, księżniczko. Wiesz, co powiedzieć, by mężczyzna poczuł się bohaterem. Zaś ona czuła się w tej chwili spokojna i bardzo, bardzo zakochana. Zapomniała, że jej reputacja leży w rękach podstępnego łajdaka, który nie zawahałby się przed niczym, by zdobyć pozycję i pieniądze.

S R

- Nie wpatruj się tak w niego! - rzucił cicho Shay. - Twoje spojrzenie spali go na popiół, zanim zdążę zrobić z niego pośmiewisko.

- Jest bardzo zajęty gadaniem - rozległ się głos lorda Deverilla, który podszedł do nich razem z Eleonor.

Chwilę później wokół Sarali pojawili się wszyscy Griffinowie. - O czym mówi? - spytał Melbourne. - Opowiada, jak uratował Shayowi życie. Zdążył już się pochwalić swoim wkładem w ocieplenie stosunków między Anglią a Chinami, nie zapominając wspomnieć o orderze, jaki otrzymał od cesarza, i honorowym tytule członka Gwardii Smoka. - To lepsze niż historia, którą myśmy wymyślili - mruknął Zachary. - Ktoś mu uwierzył? - książę wolał się upewnić.

401

- Zdania gości są podzielone - odrzekł Deverill. - Zgadzają się tylko w jednym: taką wstęgę mógł założyć albo ktoś rzeczywiście odznaczony przez cesarza, albo kompletny szaleniec. - Bardzo dobrze! - warknął Shay. - Barbara Howsen spytała mnie, czy to prawda - wtrąciła Eleonor. - Powiedziałam jej, że DeLayne poznał Carlisle'ów w Indiach i odkąd dowiedział się, że są przyjaciółmi Griffinów, jego obsesją stało się wywarcie jak największego wrażenia na londyńskim towarzystwie. Dodałam jeszcze, że uwielbia rozgłos.

S R

Charlemagne pocałował siostrę w policzek. - Brawo, Nell! I nawet jest w tym sporo prawdy! Książę skinął głową z zadowoleniem. Z kieszeni kamizelki wyjął zegarek.

- Mamy jeszcze około czterdziestu minut. Potem Shay wyjdzie na balkon zapalić cygaro i zobaczymy, jak się sprawy potoczą. Griffinowie rozeszli się, a Charlemagne poprowadził narzeczoną na parkiet. Orkiestra właśnie zaczynała grać walca. Przez dłuższą chwilę tańczyli w milczeniu. Sara-la czuła się szczęśliwa, jak nigdy dotąd. Dotyk dłoni narzeczonego wywoływał w niej rozkoszny dreszcz. Zaczęła żałować, że nie dała mu się przekonać, by pobrali się w następną sobotę. Budzić się codziennie w jego ramionach, rozmawiać z nim przed zaśnięciem, kochać się... Pomyśleć, że wszystko zaczęło się od transakcji, która miała wybawić jej rodzinę z finansowych kłopotów.

402

- Shay - wyszeptała. - Słucham? - W pierwszą sobotę lipca. - Co w pierwszą sobotę lipca? - Weźmiemy ślub. Mówiłeś, że Melbourne chce ogłosić... Charlemagne z zachwyconą miną wykonał z nią zamaszysty obrót. Zderzyli się z inną parą, prawie przewracając nieszczęsną lady Gordin. - Najmocniej przepraszam! - zawołał Charlemagne, podczas gdy Sarala z trudem powstrzymała śmiech. - Chyba oszalałem z miłości!

S R

John DeLayne z dumą strząsnął niewidzialny pyłek z jedwabnej róży zdobiącej szarfę. Ci Chińczycy byli niezrównani! Dzięki nim nie tylko mógł opowiedzieć wspaniałą historię, ale miał także namacalny dowód, że jego słowa są prawdziwe. Order może trochę za bardzo rzucał się w oczy, jednak na pewno wzbudzał zainteresowanie. Wprawdzie William Adamsen ostrzegał kuzyna, by nie próbował wystawiać Griffinów na pośmiewisko, lecz nie miał pojęcia o asie, którego John chował w rękawie. Oczywiście, Shay i Melbourne mogli kazać go zabić, kiedy zażądał od nich udziałów w interesach, ale teraz przestał się bać. Gdyby cokolwiek mu się stało, wszyscy wiedzieliby, kto za tym stoi. Uśmiechnął się do siebie z dumą. Opowieść o tym, jak uratował Charlemagne'owi życie, była kolejnym genialnym posunięciem. Członkowie jednego z najznamienitszych rodów w całej Anglii stali się jego dłużnikami, a wieść o tym niedługo obiegnie cały Londyn. To

403

było znacznie lepsze niż poślubienie Sarali, choć musiał przyznać, że ostatnio znacznie wyładniała. Niech Griffin ją sobie bierze! Jemu jest już niepotrzebna. Pozbawił ją cnoty, a teraz będzie czerpać z tego korzyści. Zauważył, że Shay samotnie wyszedł na balkon. Zarówno on, jak i jego bracia przez cały wieczór konsekwentnie unikali wicehrabiego. Nawet ich za to nie winił. Na wszelki wypadek postanowił jednak przypomnieć Charlemagne'owi, że jakakolwiek próba wycofania się z umowy może mieć fatalne następstwa. Rozejrzał się po sali, upewniając się, że żaden Griffin nie ruszy

S R

jego śladem, i niezauważony przez nikogo (tak mu się przynajmniej wydawało) poszedł w ślady Shaya.

- Dobry wieczór! - powiedział uprzejmie do opartego o balustradę mężczyzny.

- Czego chcesz? - spytał ten, nawet nie odwracając się w jego kierunku.

- Podziękować za dopuszczenie mnie do negocjacji z Chińczykami. Pewnie już odebrali swoje jedwabie. - Właśnie. I to mnie martwi. John niespokojnie oblizał wargi. - Dlaczego? - Widzisz... Pożyczyłem sobie jedną czy dwie bele. Moja siostra, szwagierka i Sarala marzyły o nowych sukniach. - Shay wyprostował się, wyrzucając niedopalone cygaro do ogrodu. - Mam

404

nadzieję, że te dzikusy nie potrafią zliczyć do pięciuset. Nie sądzę, by zauważyli... W tym momencie na balkonie nie wiadomo skąd pojawiła się odziana na czarno postać, chwytając Charlemagne'a za szyję. Błysnął miecz i ostra jak brzytwa klinga zatrzymała się tuż nad śnieżnobiałym fularem Griffina. - A jednak zauważyliśmy - rozległ się pełen wściekłości głos Juna. - Ratuj mnie, John! - jęknął Shay, ledwo mogąc oddychać. Rozpaczliwym gestem wbił palce w rękę prześladowcy.

S R

DeLayne głośno przełknął ślinę.

- Lordzie Jun, na pewno jakoś dojdziemy do porozumienia... Jun warknął coś w swoim języku i na balkonie pojawiło się dwóch kolejnych Chińczyków z mieczami skierowanymi ku piersi wicehrabiego.

- Nie wtrącaj się, lordzie DeLayne. Masz szczęście, że usłyszeliśmy wyznanie, jakie uczynił ci ten złodziej. Tylko twoja niewinność ochroni cię przed podzieleniem jego losu. - Na litość boską! - wydyszał Griffin ostatkiem sił. - Zrób... Nie zdołał dokończyć. Błysnął miecz i biały gors jego koszuli zaczerwienił się od krwi. Z głuchym jękiem Charlemagne odchylił się do tyłu i oparł o balustradę. Nie namyślając się ani chwili, Jun popchnął go, posyłając w ciemność. DeLayne poczuł, że robi mu się słabo.

405

- Zabiłeś go! - wyszeptał zbielałymi wargami. - Zabiłeś Charlemagne'a Griffina! - Głupiec myślał, że nazwisko uchroni go przed zasłużoną karą. - Jun wytarł klingę w jedwabną chustkę i wsunął miecz za pas. Twoja zapłata czeka w magazynie. Machnął zakrwawionym kawałkiem materiału. Jeden z jego towarzyszy schował broń, cofnął się w mrok z głębokim ukłonem, a za chwilę pojawił się, trzymając w dłoniach porcelanową wazę. - Planowaliśmy zostawić ją przy twoim ciele, ale znów okazałeś się człowiekiem honoru.

S R

Wicehrabia drżącymi rękami wziął od niego naczynie. - Zawiadom jego rodzinę. Chcę zobaczyć jego kobietę rozpaczającą nad ciałem.

- Boże! - John nie był w stanie dłużej panować nad sobą. Z przeraźliwym krzykiem odwrócił się i wbiegł do sali balowej. Sarala tańczyła z księciem Melbourne. Nigdy wcześniej nawet nie widziała go na parkiecie, ale musiała przyznać, że radził sobie całkiem nieźle. - DeLayne wyszedł na balkon - szepnął w pewnej chwili, spoglądając ponad jej głową. Nerwowo wciągnęła powietrze. - Skąd wiedziałeś, książę, że to zrobi? - Shay to przewidział. Mój brat ma niezwykłą zdolność rozumienia ludzi. Potrafi powiedzieć z dużą dozą pewności, co zrobią

406

w danej sytuacji. - Spojrzał na Saralę. - Powinienem bardziej ufać jego osądom. Jestem ci winien przeprosiny. - Za co? - zdziwiła się. - Bo myślałeś, książę, że dziewczyna z Indii będzie zainteresowana wyłącznie złowieniem bogatego, przystojnego męża? - Bo nie dostrzegłem niczego więcej. Zwykle jestem bardziej roztropny. Uśmiechnęła się. - Biorąc pod uwagę, jak wiele zrobiłeś dla mnie, książę, przez ostatnie dni, nie musisz mnie za nic przepraszać.

S R

Rzuciła krótkie spojrzenie na uchylone okno balkonowe i dodała:

- Jeśli to poprawi ci humor, moja matka z początku uważała, że powinnam wyjść za ciebie.

Roześmiał się, a potem nagle spoważniał i szepnął ostrzegawczo: - Przygotuj się!

Z dworu dobiegł przeraźliwy krzyk. Sarala odwróciła się w momencie, kiedy John DeLayne z poszarzałą, wykrzywioną przerażeniem twarzą wbiegł do sali balowej. W dłoniach trzymał niebiesko-żółtą porcelanową wazę. Widząc go w tym stanie, dziewczyna przez chwilę poczuła coś na kształt współczucia, ale szybko się otrząsnęła. Zasłużył sobie na takie traktowanie.

407

Wicehrabia rozejrzał się nieprzytomnym wzrokiem. Dojrzał księcia i zaczął przepychać się w jego kierunku. - Melbourne! - krzyknął. - Na Boga, Melbourne! - Co się stało? - spytał Griffin. - Opanuj się, człowieku! - On nie żyje! - Kto? Przestań machać tą wazą. - To przecież moja porcelana! - zawołała lady Ellis, podbiegając do wicehrabiego. - Odziedziczyłam tę wazę po babce! - Jest moja! - odarł z wściekłością DeLayne. - Dali mi ją! - Co za głupiec! - mruknął lord Ellis. - Garvey, odstaw wazę na miejsce!

S R

Jeden z lokajów podszedł i wyjął z rąk naczynie z rąk Johna. Ten prawie rzucił się na niego

- To moje! - krzyknął. - Chcieli mnie zabić, ale obcięli głowę Charlemagne'owi!

- Co?! - ryknął książę, chwytając wicehrabiego za ramiona i odwracając w swoim kierunku.

Stojąca z boku zafascynowana Sarala przyglądała się wydarzeniom. Prawie zapomniała, że teraz kolej na nią. Na szczęście w porę oprzytomniała i składając ręce na piersiach, spytała słabym głosem: - O czym ty mówisz, John? - Chińscy gwardziści - wydyszał, wskazując balkon. - Byli tam! Jeden poderżnął mu gardło, a ciało wyrzucił przez balkon. - Na Boga, nie! - jęknęła i zaczęła osuwać się na podłogę.

408

Zachary pojawił się w odpowiedniej chwili, by ją podtrzymać. - Uspokój się, Saralo - powiedział łagodnie. - Zaraz to sprawdzimy. Mam wrażenie, że twój przyjaciel próbuje z nas zakpić. - Jeśli tak, wcale mi się to nie podoba - szepnęła słabym głosem, wyciągając dłonie ku Caroline i Eleanor, które przybiegły jej na pomoc. Spojrzała na wicehrabiego. - Bawiły mnie twoje przechwałki i opowieści o bohaterskich czynach, ale wiedziałam, że nie uczynią nikomu krzywdy. Tym razem przekroczyłeś wszelkie granice. - Chcecie zrobić ze mnie głupca! - odparował.

S R

- Nie uda wam się! Charlemagne Griffin leży w ogrodzie cały we krwi, a Chińczycy czekają na balkonie!

- Dosyć tego! - rozległ się ostry głos Melbourne'a. Książę ruszył w stronę balkonu, a za nim połowa gości. Sarala wyjrzała przez okno.

- Nikogo tam nie ma, John - oświadczyła. - Powinieneś się wstydzić.

- Nie kłamię... - Wciąż na miękkich nogach DeLayne wyszedł na balkon i się rozejrzał. - Uciekli! Nic dziwnego, przecież zostaliby aresztowani za zabójstwo. Ale Charlemagne na pewno leży na dole. - Pełnym dramatyzmu gestem wskazał balustradę, na wszelki wypadek nie zbliżając się do niej. Melbourne podszedł i spojrzał w dół.

409

- Nikogo tam nie ma - odwrócił się w stronę wicehrabiego. Myślę, że jest nam pan winien wyjaśnienie. John wychylił się tak bardzo, że Sarala przestraszyła się, iż wypadnie. - Widziałem krew! - krzyknął. - Musi tam być! Ktoś przyniósł świecznik, ale kamienny chodnik biegnący pod balkonem był pusty i czysty, z wyjątkiem kilku liści. Wśród gości rozległy się przytłumione śmiechy. Ktoś przypomniał słowa Eleanor o wrażeniu, jakie wicehrabia chciał wywrzeć na londyńskim towarzystwie.

S R

- Wracajmy do środka - zaproponował Melbourne, zaciskając palce na ramieniu Johna. - Sądzę, że na dziś mamy dosyć sensacji. DeLayne wyrwał rękę.

- Jeśli kłamię, to gdzie jest Charlemagne? Dlaczego go tu nie ma? Bo jest martwy! Na pewno ukryli gdzieś jego ciało. Zaniepokojeni goście zaczęli szeptać między sobą, rozglądając się wokoło. Nagle ktoś zawołał: - Jest tutaj! Tłum rozstąpił się, robiąc przejście Shayowi, który stał spokojnie z kieliszkiem wina w dłoni. - Co się tu dzieje? - zapytał zdumiony. - Shay! - krzyknęła Sarala, rzucając się w jego stronę. - Dzięki Bogu, żyjesz! John powiedział, że jacyś Chińczycy cię zabili! Chwyciła go za połę fraka i pod palcami poczuła zwiędnięty liść. Zręcznie ukryła go w dłoni.

410

- Słucham?! - Przecież widziałem!... - DeLayne wyglądał teraz jak szaleniec, przenosząc rozbiegany wzrok z Charlemagne'a na Malbourne'a. - Wyszedłem po szampana - wyjaśnił Shay i w tym momencie w drzwiach pojawił się lokaj z butelką. - Moja narzeczona ustaliła datę ślubu i chcieliśmy uczcić to wydarzenie. - Najdroższy! - wyszeptała Sarala bez tchu, przytulając się do niego. Tym razem jej zachowanie nikogo nie zgorszyło. - Tak się przeraziłam! Griffin pocałował ją w rękę, a potem podszedł do wicehrabiego i spojrzał mu w oczy.

S R

- Cokolwiek to miało być, posunąłeś się za daleko. Sądzę, że lady Sarali, gospodarzom i wszystkim gościom należą się od ciebie przeprosiny - powiedział twardym głosem.

- Nie będę nikogo przepraszał! - krzyknął DeLayne z wściekłością - Wiem, po co to wszystko wymyśliliście! Próbujecie mnie ośmieszyć, by nikt mi nie wierzył! Nie uda się wam! - Wskazał palcem na Saralę. - Miałem ją w łożu! Nie chcieli, by ktokolwiek się o tym dowiedział! Charlemagne podszedł do wicehrabiego i nie wahając się ani sekundy, wymierzył mu potężny cios w szczękę. DeLayne jak kłoda zwalił się na podłogę. Shay poczekał, aż usiądzie, a potem pełnym wściekłości i odrazy głosem oświadczył:

411

- Nie będę tolerował obrażania mojej narzeczonej. Nie wiem, jaki masz w tym cel, ale ostrzegam, że jeśli jeszcze raz usłyszę od ciebie coś podobnego, bez wahania cię zastrzelę. - Shay - powiedział Melbourne, stając między bratem a wciąż siedzącym na podłodze wicehrabią. Po minie księcia Sarala zorientowała się, że nie jest do końca pewien, czy Charlemagne gra, czy mówi poważnie. - Na dziś mamy już dość wrażeń. Ten nieszczęśnik najwyraźniej stracił rozum. Możemy tylko mu współczuć. Lord Ellis razem ze swym kamerdynerem pomogli Johnowi stanąć na nogi.

S R

- Proszę iść do domu, lordzie DeLayne - powiedział cicho gospodarz. - Mam nadzieję, że już się nie spotkamy. To była najbardziej żałosna próba wejścia do towarzystwa, jakiej kiedykolwiek byłem świadkiem.

Kiedy upokorzony wicehrabia opuścił salę, lady Ellis klasnęła w ręce.

- Orkiestra, zagrajcie walca! Zapraszam wszystkich do tańca! Udajmy, że nic się nie stało! Chwilę później parkiet zapełnił się wirującymi w walcu parami. Jedynie Sarala nie mogła się uspokoić. - Powiedział, że Jun zrzucił cię z balkonu. To prawda? - spytała cicho Shaya, biorąc go pod rękę. - Wylądowałem tuż obok wyjątkowo kolczastego krzewu róż odpowiedział cicho, siląc się na beztroskę. - Dobrze, że byłem

412

przewiązany liną. Cały fular miałem we krwi i musiałem szybko go zmienić. Poza tym Jun chyba trochę za bardzo wczuł się w rolę. Przez chwilę myślałem, że złamie mi kark. Skinął na lokaja z tacą. - Sądzę, moja droga, że należy nam się po kieliszku szampana. - Jestem tego samego zdania - odpowiedziała z uśmiechem.

S R 413

Rozdział 22 Charlemagne stał w pierwszym rzędzie gości zgromadzonych w majestatycznej sali recepcyjnej, Sarala za nim. Nieco dalej jej ojciec wraz z księciem Melbourne czekali, aż Książę Regent skończy rozmawiać z Junem i jego towarzyszami. Następca tronu nie ukrywał swego zadowolenia z powodu podpisania traktatu przyjaźni pomiędzy Imperium Brytyjskim a Cesarstwem Chin. Shay nie był tym zaskoczony. Regent uwielbiał wszystko, co było związane z Dalekim Wschodem.

S R

- Jak twoja szyja? - spytał Jun kilka minut później, podchodząc do Griffina i jego narzeczonej.

- Lepiej, niż gdybyś obciął mi głowę - odpowiedział Shay. Wyświadczyłeś nam wielką przysługę.

Gwardzista rzucił spojrzenie ponad jego ramieniem, w kierunku następcy tronu.

- Kiedy cesarz dowie się, z jak wielkim entuzjazmem wasz regent podchodzi do handlu z naszym krajem, moja pozycja na dworze znacząco wzrośnie. - Miło to słyszeć. - Charlemagne wyciągnął prawicę. - Jeśli kiedykolwiek losy zawiodą cię jeszcze do Anglii, nasz dom będzie twoim domem. Jun błysnął białymi zębami.

414

- Może ty wybierzesz się do Chin. Z radością będę twoim przewodnikiem. Oczywiście, jeżeli wcześniej nikt nie pozbawi cię głowy. - Postaram się, by pozostała na karku. Sarala wysunęła się do przodu i dygnęła z wdziękiem. - Dziękuję, Jun. Ukłonił się jej nisko i odszedł. Melbourne i Hanover dołączyli do Shaya i jego narzeczonej. Kiedy za trzema Chińczykami zamknęły się drzwi, książę odetchnął i klepnął brata w ramię.

S R

- Wszystko poszło dobrze - oznajmił. - W dowód przyjaźni Książę Regent wyśle cesarzowi sześćdziesięcioczęściowy serwis z angielskiej porcelany.

- Co będzie z kapitanem Blinkiem?

- Stanie przed sądem za kradzież. Wysłano już żołnierzy do magazynu, w którym przetrzymywał go Jun. Niedługo powinien trafić do aresztu w Old Bailey.

Charlemagne z ulgą skinął głową. - Przysporzył nam sporo kłopotów, ale jestem gotowy mu wybaczyć, tym bardziej że nie podał Chińczykom imienia Sarali, ale moje. - Shay! - rozległ się głos następcy tronu. Odwrócił się w stronę księcia Jerzego. - Słucham, Wasza Wysokość? - Zaprosisz mnie na ślub?

415

- To będzie dla mnie zaszczyt. Kiedy wyszli z Carlton House, Melbourne powiedział z uśmiechem: - Rozumiem, że już wszystko ustalone i nie ma mowy o potajemnym ślubie. - Jesteś pewien, że uroczystość ma się odbyć w Westminsterze? - spytała Sarala. Ujął ją za rękę. - Jak najbardziej, moja droga. Hanover i ja jedziemy na lunch do White'a, a wy?

S R

Charlemagne spojrzał na Saralę.

- Pomyślałem o małej wycieczce po mieście. Poza tym chciałbym zamienić słowo z kapitanem Blinkiem. Mam nadzieję, że będzie to możliwe.

- Nie bądź dla niego zbyt pobłażliwy - rzekł książę. - W końcu to przez niego wszystko się zaczęło.

- Na szczęście skończyło się dobrze - odpowiedział Shay, całując dłoń narzeczonej. Odpowiedziała mu uśmiechem. Co do niej, to najchętniej pojechałaby w jakieś spokojne miejsce, gdzie mogłaby zobaczyć go nagiego. Musi być cierpliwa. Jeszcze tylko cztery tygodnie. Jenny czekała na nich przed pałacem. We trójkę wsiedli do powozu Charlemagne'a. - Dokąd jedziemy? - spytała Sarala, kiedy ruszyli.

416

- Ponieważ widziałaś tylko dział egipski w British Museum, pomyślałem, że moglibyśmy zobaczyć kolekcję ze starożytnego Rzymu. - Z przyjemnością! - odpowiedziała. - Najpierw powiedz mi jednak, czy słyszałeś coś o DeLaynie? - Według Melbourne'a jego kuzyn stwierdził, że wicehrabia chce wracać do Indii. - Spojrzał na nią uważnie. - Chyba nie jest ci go żal? - Nie, ale pomyśl: z człowieka, który myślał, że ma cały świat u stóp, stał się pośmiewiskiem.

S R

- Bez wahania był gotów narazić cię na to samo. Westchnęła. - Wiem, ale to trochę nie w porządku, że może pojechać do Indii. - A ty masz tylko mnie?

Nagle rozległ się głuchy huk. Drewniana ściana powozu, ponad ramieniem Charlemagne'a, rozpadła się na kawałki. Mężczyzna osunął się na podłogę.

- Shay! - krzyknęła przerażona Sarala. Opierając się na rękach, wstał i kopniakiem otworzył drzwi. - Zostań tu! - zawołał, wyskakując na zewnątrz. Nie zamierzała go słuchać. Kiedy znalazła się na ulicy, jej oczom ukazał się obraz całkowitego chaosu. Powóz stał na środku drogi. Przechodnie w panice biegali we wszystkich kierunkach. Przed piekarnią zaczął gromadzić się tłum. Kiedy przepchnęła się do przodu, zobaczyła

417

dwóch walczących na pięści mężczyzn. Jednym z nich był Shay, a drugim... John DeLayne! Charlemagne właśnie chwycił go za poły żakietu i dźwignął na nogi, po to tylko, by wymierzyć mu potężny cios. Wicehrabiemu udało się zablokować go ramieniem. Złapał przeciwnika za rękaw i pociągnął z całej siły tak że obydwaj polecieli na szybę piekarni, która pękła w drobny mak, a oni wpadli do środka. Gapie posunęli się o krok do przodu, by mieć lepszy widok. Pomiędzy ich stopami Sarala dostrzegła leżący na trotuarze pistolet. Pochyliła się i udało jej się go dosięgnąć. Lufa wciąż była rozgrzana.

S R

DeLayne chciał zabić jedno z nich lub nawet obydwoje. Chwyciła mocniej broń i uniosła ją. - Odsuńcie się! - krzyknęła.

Wśród gapiów rozległy się przerażone krzyki, ale ludzie posłusznie ustępowali jej z drogi. Pchnęła drzwi piekarni i ostrożnie weszła do środka. Zobaczyła, jak John DeLayne rzuca się w kierunku Shaya, ściskając w dłoni długi i ostry nóż do chleba. Griffin zdołał się uchylić. Odepchnął wicehrabiego, który cofnął się o kilka kroków, ale najwyraźniej zamierzał powtórzyć atak. - Stój! - zawołała i wymierzyła pistolet w Johna. - Nie zmuszaj mnie, bym strzeliła. - Będziesz musiała! - ryknął z furią. - Nie mam nic do stracenia. I tak mnie zniszczyłaś! Zrobił krok w stronę Sarali, ale w tej chwili Shay skoczył, uderzając go w klatkę piersiową. Obaj upadli na długą drewnianą

418

ladę. Griffin chwycił Johna za nadgarstek i uderzył nim o krawędź kontuaru. Wicehrabia rozwarł palce i nóż upadł na podłogę. - Nie strzelaj! - wydyszał Charlemagne, spoglądając na Saralę. Z jego policzka spływała krew. - Nie strzelaj - powtórzył. - Czekałem, żeby osobiście móc się nim zająć. - Nie pozwolę ci zakatować go na śmierć - odpowiedziała zaniepokojona nie tylko widokiem krwi, ale także szaleństwem, jakie dostrzegła w jego oczach. Po raz pierwszy uświadomiła sobie, jak gwałtowny potrafi być

S R

Shay. Nie na darmo Melbourne tak często ostrzegał go, by trzymał nerwy na wodzy.

- Tylko to powstrzyma go przed kolejną próbą zabicia nas! odparł, wymierzając wicehrabiemu kolejne ciosy. Ten zwalił się z lady, tocząc wokół siebie nieprzytomnym wzrokiem.

- Co tu się dzieje? - rozległ się energiczny męski głos i kilku ludzi w mundurach stróżów porządku przepchnęło się przez tłum gapiów. - Dzięki Bogu! - westchnęła Sarala, opuszczając pistolet i podając go jednemu z nich. - Ten człowiek - wskazała na Johna DeLayne'a - przed chwilą próbował nas zabić. - To kłamstwo! - wykrztusił wicehrabia, plując krwią. Zostałem zaatakowany!

419

- W moim powozie jest dziura po kuli. Zostałem ranny w ramię - powiedział Shay, krzywiąc się z bólu, kiedy dwóch policjantów przytrzymało go za ręce. - Od kilku dni ten młodzieniec zachowuje się jak oszalały. Wczoraj podczas wieczornego przyjęcia prawie toczył pianę z ust. Żądam, by go aresztowano! - Można poznać pańskie nazwisko, sir? - spytał dowódca patrolu. - Charlemagne Griffin. To jest wicehrabia John DeLayne. - Ten od historii z Chińczykami? - zawołał ktoś z tłumu. Słyszałem, że zamknięto go w Bedlam!

S R

Mężczyźni puścili Shaya, gdy tylko usłyszeli jego nazwisko. - Zabierzemy go do Old Bailey - powiedział kapitan. - Czy wniesie pan przeciwko niemu skargę? - Jak najbardziej.

Policjanci chwycili Johna DeLayne'a pod ręce i wyciągnęli z piekarni. Jeszcze z ulicy słychać było jego przeraźliwe krzyki i zapewnienia o niewinności.

Kiedy patrol znikł za zakrętem, a gapie zaczęli się rozchodzić, Sarala podbiegła do narzeczonego i chwyciła go za rękę. - Postrzelił cię? Dlaczego nic nie powiedziałeś? Mógł cię zabić! - Ciebie też - odpowiedział, krzywiąc się z bólu. - To tylko draśnięcie. Później się nim zajmiemy. Delikatnie wyswobodził się z jej uścisku i podszedł w róg sklepu, gdzie zza worków z mąką podnosił się przerażony piekarz.

420

- Czy dwadzieścia funtów wynagrodzi te straty? - spytał, wciąż jeszcze z trudem łapiąc oddech. - Tak, jaśnie panie! Shay odliczył monety i położył je na ladzie. - Przepraszam za to wszystko i dziękuję za pomoc w schwytaniu potencjalnego zabójcy. Wrócił do Sarali i razem wyszli z piekarni. W drodze do powozu zachwiał się tak mocno, że musiał oprzeć się na jej ramieniu. Serce dziewczyny gwałtownie przyspieszyło ze strachu. Nie miała pojęcia, jak poważna jest rana.

S R

- Musimy pojechać do lekarza - powiedziała, pomagając mu wsiąść do powozu. - Nic mi nie będzie.

- Ledwo trzymasz się na nogach.

- Kopnął mnie w kolano. Żadnych lekarzy. - Nie możesz...

- Mój dom jest za rogiem. Oswald mnie opatrzy. Usadziła go na ławce i usiadła obok. - Do Gaston House! - rozkazała stangretowi, zamykając drzwi. Zdejmij płaszcz. Jenny, pomóż nam! Razem z pokojówką ostrożnie zsunęły z Shaya podarte i brudne okrycie. Ku swojemu przerażeniu Sarala zobaczyła wielką plamę świeżej krwi na lewym rękawie koszuli. - Shay, czemu nic...

421

- Równie dobrze mógł postrzelić ciebie - odpowiedział, przyciągając ją do siebie i gwałtownie całując. - Powinnaś była pozwolić mi go zabić. - Musisz bardzo cierpieć - powiedziała, a po policzkach popłynęły jej łzy. - Ten ból to nic w porównaniu z tym, który bym czuł, gdybym stracił ciebie. Odchylił się i delikatnie pogładził ją po policzku. - Melbourne nie będzie zadowolony. Zniszczyłem piekarnię. Nie potrafiła powstrzymać się od śmiechu.

S R

- Zapłaciłeś temu nieszczęśnikowi za straty. Wyjęła chusteczkę i obwiązała mu ramię.

- Co będzie, jeśli wezwą cię, byś zeznawał przeciw wicehrabiemu? Ktoś może zapytać o Chińczyków, a przecież oni istnieli naprawdę.

- Nie dojdzie do procesu - odrzekł, ocierając wierzchem dłoni krew z policzka. - Chciałem tylko, żeby DeLayne przestał nas nękać. Za kilka dni złożę mu propozycję. Będzie miał do wyboru wieloletni pobyt w więzieniu lub powrót na stałe do Indii. Sądzę, że wybierze to drugie. Dołożę wszelkich starań, by trzymać go jak najdalej od nas. - Sądzę, że sam będzie tego chciał. -I bardzo dobrze - odpowiedział lekkim tonem, ale w jego oczach błysnęła złość.

422

Gdyby Sarala go nie powstrzymała, na pewno zabiłby Johna. Zadała sobie pytanie, czy DeLayne kiedykolwiek uświadomi sobie, że mimo wszystko miał wiele szczęścia. Powóz zatrzymał się szybciej, niż się tego spodziewała. - Jenny, sprowadź pana Oswalda! - poleciła pokojówce, a sama została z narzeczonym. Pokojówka zaczęła walić w drzwi i chwilę później przyprowadziła wysokiego, postawnego kamerdynera, który z niepokojem zajrzał do wnętrza powozu. - Jaśnie pan jest ranny? - zapytał grzmiącym głosem.

S R

- To tylko draśnięcie. Kobiety jak zwykle lubią przesadzać. Mimo tych beztroskich słów Shay zachwiał się, kiedy Sarala z Oswaldem pomagali mu wysiąść. Gdy szli w stronę wejścia, dziewczyna na chwilę uniosła głowę, przyglądając się rezydencji. Gaston House wyglądał jak wiele rezydencji zamożnych londyńczyków. Miał dwa piętra i przynajmniej tuzin okien wychodzących na plac Piccadilly i pobliski park. Ściana frontowa najwyraźniej została niedawno odmalowana. - Gdzie jest twoja sypialnia? - spytała, prowadząc go w głąb domu. Zawahał się, a potem wskazał drzwi na parterze. - Zaprowadź mnie do salonu. - Nie ma mowy! Musisz się położyć. Gdzie jest sypialnia? - Na piętrze. Pierwsze drzwi po prawej - wtrącił kamerdyner. - Możesz przynieść wodę i bandaże?

423

- Oczywiście, panienko. Kiedy odszedł, Charlemagne przyciągnął ją do siebie i przytulił tak mocno, jak pozwalała mu wciąż krwawiąca rana. - Jesteś niezwykła - wyszeptał jej do ucha, a głośno powiedział: - Jenny, zostań na dole. Pokojówka dygnęła. - Tak jest, proszę pana. Kiedy szli po schodach, Sarala miała okazję przez chwilę się porozglądać. Na ścianach zauważyła liczne obrazy, a w gablotach ustawionych w korytarzu stały cenne antyki. Shay miał wspaniały

S R

gust i nie mogła się doczekać, kiedy będzie miała okazję zwiedzić dom.

Drzwi, które wskazał Oswald, były zamknięte. Sięgnęła do klamki, ale Shay zatrzymał jej rękę.

- Jest niegotowa - powiedział tajemniczo.

- To co? Wiem, jak wygląda niepościelone łóżko. - Nie o tym mówię...

Popchnęła drzwi, weszła do środka i... zamarła. W oknach wisiały ciężkie złotożółte jedwabne zasłony, ściany zdobiły barwne gobeliny, a podłoga usłana była ogromnymi poduchami. Szerokie, niskie łoże przykryto ciemnozieloną narzutą, haftowaną złotą nicią. Zdobione złotymi okuciami meble miały cudowny, ciemnoczerwony odcień mahoniu. - Shay! - westchnęła zachwycona.

424

- Brakuje jeszcze kilku rzeczy. Chciałem ci zrobić niespodziankę. - I zrobiłeś - odpowiedziała drżącym ze wzruszenia głosem. - To piękny pokój. - Pomyślałem, że skoro tak tęsknisz za Indiami... Nie pozwalając mu dokończyć, namiętnie go pocałowała. - Kocham cię - szepnęła. - Ja też cię kocham - odpowiedział, sięgając za siebie, by zamknąć drzwi. - Chcę, żebyś była tu szczęśliwa. Cicho zapukał Oswald.

S R

Sarala niechętnie wyswobodziła się z ramion Shaya i wzięła od kamerdynera miskę z wodą oraz czyste bandaże. Potem zamknęła drzwi. Odstawiając rzeczy na stolik, pomyślała, że chyba zobaczy ukochanego bez odzienia szybciej, niż się spodziewała. Podeszła do niego i ostrożnie wyciągnęła mu koszulę ze spodni. - Mai khush hu. Mai tum pyar karne - wyszeptała namiętnie, kiedy jego dłonie ześlizgnęły się wzdłuż jej pleców, a usta dotknęły jej szyi. - Jestem taka szczęśliwa. Kocham cię.

425