Serwis komputerowy Warszawa - ABC komputera

Legendy Warszawskie Zmieniony czwartek, 31 maj 2007

Legenda o Syrence

Dawno dawno temu przypłynęły z Atlantyku na Bałtyk dwie siostry - syreny; piękne kobiety z rybimi ogonami, zamieszkujące w głębinach mórz.

Jedna z nich upodobała sobie skały w cieśninach duńskich i do tej pory możemy ją zobaczyć siedzącą na skale u wejścia do portu w Kopenhadze.

Druga dopłynęła aż do wielkiego nadmorskiego portu Gdańsk, a potem Wisłą popłynęła w górę jej biegu. Podobno właśnie u podnóża dzisiejszego Starego Miasta wyszła z wody na piaszczysty brzeg, aby odpocząć, a że miejsce spodobało się jej, postanowiła tu zostać.

Rychło rybacy zauważyli, że ktoś podczas ich połowu wzburza fale Wisły, plącze sieci i wypuszcza ryby z więcierzy. Ponieważ jednak syrena oczarowywała ich swym pięknym śpiewem, nic jej nie zrobili.

Pewnego razu bogaty kupiec zobaczył syrenę i usłyszał jej piękny śpiew. Szybko przeliczył, ile zarobi, jeżeli uwięzi syrenę i będzie ją pokazywać na jarmarkach. Podstępem ujął syrenę i uwięził ją w drewnianej szopie, bez dostępu do wody. Skargi syreny usłyszał młody parobek, syn rybaka i z pomocą przyjaciół w nocy uwolnił ją.

Syrena z wdzięczności za to, że mieszkańcy stanęli w jej obronie obiecała im, że w razie potrzeby oni też mogą liczyć na jej pomoc. I dlatego warszawska syrena jest uzbrojona - ma miecz i tarczę dla obrony naszego miasta.

Tyle legenda. Nie wiadomo skąd syrena wzięła się w herbie Warszawy, w każdym razie była w nim już w II poł. XVI w. Tylko, że wtedy syrena to był stwór z tułowiem ptaka, rękami, ogonem ryby i nogami ptasimi zakończonymi pazurami; prawdopodobnie średniowieczni mieszkańcy miasta nasłuchali się opowieści o dziwnych stworach żyjących w zamorskich krainach, a opowieść o syrenach szczególnie im się spodobała.

{mospagebreak title=O Warsie i Sawie} Przedziwna opowieść o Warsie i Sawie

Z nowej stolicy, Krakowem zwanej do starego przodków Gniezna dwie, jakże różne wiodły drogi.

Jedna prowadziła lądem, poprzez dzikie puszcze i knieje, pełne według twierdzeń naocznych świadków okrutnych diabłów, paskudnych wiedźm i ponętnych, kuszących, http://www.abc.waw.pl

Powered by Joomla!

Wygenerowano: 22 June, 2016, 13:22

Serwis komputerowy Warszawa - ABC komputera

a jakże zdradliwych panien głębinowych.

Druga wiodła rzeką Wisłą, spod samego krakowskiego Wawelu aż do odległego Płocka, skąd do Gniezna był tylko rzut patykiem, który najczęściej przemierzano już na wierzchowcach.

Tę drugą drogę wybrał król Kazimierz Odnowicielem zwany, na coroczną podróż do Gniezna.

Już drugiego dnia wyprawy wielce zatęskniło się królowi do świeżego i pachnącego jedzenia, bo jak każdy Słowianin dobrze jeść lubił, a zrobione jeszcze w Krakowie na drogę suszone jedzenie do najsmakowitszych nie należało.

I kiedy o świeżym mleku i świeżej rybie tylko pomyślał, na horyzoncie ujrzał dym, a za chwilę małą chatę.

Wbrew przestrogom załogi wioślarskiej co do mieszkańców chaty, król do brzegu przybić kazał i ostrożnie z łukiem w ręku w jej stronę kroki skierował.

Daleko sam nie uszedł, bo zaraz za nim, jak kot skradał się jego wierny sługa Gniewko, który zarzekał się jeszcze niedawno iż "w niepewne, ręce zbójów nie polezie".

Kiedy podeszli bliżej, chata okazała nie żadną zbójecką, tylko zwykłą chatą rybacką.

Gospodyni bardzo serdecznie przywitała niespodziewanych gości, poczęstowała dostojnika świeżym mlekiem od właśnie wydojonej kozy, a na rybę poczekać radziła, mąż bowiem - Pietrko Rybak - lada chwila z nocnych połowów miał wrócić.

Na Pietrka długo czekać nie było trzeba, tak jak przewidziała gospodyni z pełnymi koszami różnorodnych ryb przybył.

W trakcie spożywania wyśmienicie przyrządzonych owoców nocnego połowu, jakich jeszcze król w życiu nie jadł opowiedział rybak o swojej rodzinie, która w ostatnim czasie powiększyła się o dwoje cudownych bliźniąt.

Jednak nie małe kłopoty mieli rodzice z ochrzczeniem pociech. Świątyni bowiem w pobliżu nie było, a do pobliskiej wsi Bródno kapłan przybywał rzadko, a że do bródnowskiej kaplicy tuż przed urodzeniem http://www.abc.waw.pl

Powered by Joomla!

Wygenerowano: 22 June, 2016, 13:22

Serwis komputerowy Warszawa - ABC komputera

bliźniąt do kolejnej wizyty minie sporo czasu.

Król za wspaniały poczęstunek monety złote na stół gospodarzom położył, uznał, że za tak dobre jedzenie się zapłata należy. Jednak zgodnie ze starym ludowym zwyczajem i zasłaniając się przysłowiem "Gość w dom, Bóg w dom" gospodarze zapłaty nijak wziąć nie chcieli.

Tymczasem nie omieszkał król o jeszcze dwie przysługi poprosić: o gościnę w drodze powrotnej z Gniezna i o zaszczyt bycia ojcem chrzestnym bliźniąt na chrzcie, do którego sam miał doprowadzić.

Jak obiecał, za dwa miesiące, we wrześniu przybił do brzegu już nie jedną, ale kilkoma łodziami jakże oczekiwany przez Pietrka Rybaka i jego żonę.

Przybył jak obiecał z kapłanem, dostojnymi gośćmi, którzy mieli swoją obecnością uświetnić uroczystość oraz darami dla obydwojga przyszłych królewskich chrześniaków.

Przed przygotowanym na wzgórzu ołtarzem kapłan nadał na polecenie Kazimierza imiona Wars chłopcu, a dziewczynce - Sawa.

Po uroczystości, przy suto zastawionym stole oświadczył uroczyście król Kazimierz, iż odtąd Pietrko Rybak, Piotrerm Warszem nazywany będzie, królewskim rybakiem, ojcem Warsa i Sawy, właścicielem rozległej dookoła puszczy.

A kiedy wokół zagrody rybackiej osada wyrośnie, swoim rodowym imieniem nazwę jej nada, którą po wieki nosić będzie.

Jednak do dziś uczeni nie są do końca pewni pochodzenia słowa Warszawa. Jedni twierdzą, iż wzięło się od imion legendarnych bliźniąt Warsa i Sawy.

Drudzy, iż od Pietrka Rybaka, któremu król Kazimierz nazwisko zmienił na Piotr Warsz i jak król przewidział, wokół gospodarstwa wyrosła wieś. Wieś Warsza czyli Warszewa. I pod taką nazwą przetrwała Warszewa do czasów Jagiellończyka - Zygmunta Augusta, kiedy to sam Jan Kochanowski uraczył nas w swym kunszcie słowotwórczym, fraszką "Na most warszewski":

Nieubłagana Wisło, próżno wstrząsasz rogi,

Próżno brzegom gwałt czynisz i hamujesz drogi;

Nalazł fortel król August, jako cię miał pożyć,

http://www.abc.waw.pl

Powered by Joomla!

Wygenerowano: 22 June, 2016, 13:22

Serwis komputerowy Warszawa - ABC komputera

A ty musisz tę swoje dobrą myśl położyć,

Bo krom wioseł, krom prumów już dziś suchą nogą

Twój grzbiet nieujeżdżony wszyscy deptać mogą.

{mospagebreak title=O nadwiślańskim lisie}

Jak nadwiślański lis gościł w mazowieckim zamku

Kiedy to jeszcze puszcza była bardziej dzika, a w potokach i strumykach kąpały się wiedźmy i panny leśne, zające były pozbawione zupełnie ogona, a lisy miały ogon bardzo krótki i postrzępiony, borsuki zaś nosiły bardzo okazałe, puszyste i rude kity, świat wyglądał zupełnie inaczej.

Zjawili się razu pewnego w tym borze przedziwnym i dzikim dwaj wojowie z łukami i dzidami przewieszonymi przez ramię.

Lis, który właśnie na obiadek z nory się wysunął zaraz do niej się schował, bo i z takimi wojami z drużyny książęcej to i żartów nie ma.

Ale ciekawość taka lisa dopadła, cóż ci mężowie w borze szukają, że na brzuchu się do nich podczołgał i w krzakach na podsłuch się schował. Ci zaś koniom odpoczynek dając owoce leśne pojadali i na trawie legli. A dwaj owi wojowie z rozkazu księcia Janusza i księżnej Anny do Puszczy Zielonej wysłani zostali, aby jej mieszkańców na zamek, na ucztę książęcą sprowadzić.

I dylemat wielki mężowie mieli, bo oto do tej pory - a już siedem dni po borze krążą - zaledwie jednego smolarza i jednego bartnika znaleźli. Zaczajony w krzakach lis z wrażenia aż wstał co obydwaj wojowie zobaczyli. Od razu także śmiać się zaczęli, bo jeszcze tak dziwnego zwierza na oczy nigdy nie widzieli. Zaczerwieniło się biedne lisisko ze wstydu, i zapewne nie wszyscy wiedzą, że od tego czasu i właśnie z tegoż to powodu już mu tak pozostało na zawsze.

Pognał więc z pewnym zamiarem lis do borsuczej nory i tak długo się przymilał, aż w końcu swój zamiar wyjawił. Poprosił mianowicie borsuka o wypożyczenie na tę okazję swej wspaniałej kity, bo jakże on ze swoją marną pokaże się w książęcych progach.

Borsuk jednak w tym własny interes dostrzegł. Ślinka mu na myśl o frykasach na książęcym stole pociekła i sam na wyprawę do Warszawy nabrał ochoty. Tu lekki niepokój ogarnął lisa i postanowił nie dopuścić do tego.

Okłamał więc borsuka, jakoby na mazowiecki zamek tylko on zaproszony został specjalnie. Tylko o wypożyczenie ogona prosi w zamian oczywiście cały półmisek frykasów obiecując.

Borsuk, jak to borsuki w zwyczaju mają, łakomczuchem był wielkim i na tę propozycję oczywiście przystał, jednakże o natychmiastowy zwrot ogona po powrocie prosząc. Cztery dni i cztery noce lis biegł do Warszawy, tak perspektywą obżarstwa pogrążon.

Wielce strudzony dotarł w końcu do bram miasta, ale tu na niego mała niespodzianka czekała. http://www.abc.waw.pl

Powered by Joomla!

Wygenerowano: 22 June, 2016, 13:22

Serwis komputerowy Warszawa - ABC komputera

Jasne się okazało, że dzikiego zwierzęcia za bramy miasta nie wpuszczą. Ale, że sztuka fortelu była lisom znana, tak też i tym razem lisisko wpadło na pomysł pewien.

Martwego udając na gościńcu legł i na poczciwca, który zatroskan dolą martwego zwierza w bramy miasta go wniesie.

I nadarzył się taki człek, tylko nie poczciwy, a raczej bardzo chytry, który to futro o dziwnym kolorze zobaczył natychmiast w stronę kuśnierza z lisem się udał. Lecz lis podstęp wyczuł i cudownie ożywiając wśród tłumu przekupek i przechodniów się ukrył.

Tu także tak łatwo nie było. Ale strażnik, który lisa zatrzymał okazał się bardzo wyrozumiały a może raczej łatwowierny i lisa na dziedziniec zamkowy wpuścił. A tu spotkała go kolejna przeszkoda.

Natrafił na kucharza, który to tak wychudzonego zwierza widząc wielce się wzburzył, że dla kundli ulicznych gotować nie będzie. Jednak i tym razem lis dumnie wytłumaczył, że za specjalnym zaproszeniem księcia i księżnej się tu znajduje i do porządku nawołuje i o szacunek prosi.

Zasiadł w końcu lis przy suto zastawionym stole i z niecierpliwością na znak do jedzenia książęcy czekał. Moment ten się jednak przedłużał, bo oto księżna Anna dziwaka wśród gości dostrzegła. Poczęto się więc wkoło zachwycać owym przedziwnym zwierzem, jego futrem i ogonem. Panny dworskie nawet głośno zaczęły zastanawiać się nad fasonem i krojem futer, jakie by uszyć można było z tak pięknego zwierzęcia.

Kiedy to jednak opychając się wołowym gnatem lisisko zorientowało się, że mowa o nim i jakieś niebezpieczeństwo wisi w powietrzu szybko z uczty umknął. Schował się w pustym koszu, który to za bramy miasta wyjechać miał niedługo i tak opuścił niegościnne miasto.

Czym prędzej pomknął nad brzeg Wisły i wskoczył na płynącą w tym właśnie czasie kłodę. Popłynął w stronę swego domu - Puszczy Zielonej. Będąc już prawie na miejscu, przypomniał sobie o borsuku i o obietnicy mu złożonej. Ratując własną skórę zapomniał o półmisku przysmaków w zamian za jeszcze posiadaną kitę. Bo cóż jest wart półmisek jedzenia w porównaniu z jego życiem.

Postanowił więc nie wracać do swej nory, a szczególnie nie pojawiać się w okolicach rewiru borsuka. Nie chciał się tłumaczyć i nie chciał zapewne brać konsekwencji spowodowanych nie wywiązaniem się z umowy.

Od tej pory, nie wszyscy o tym zapewne wiedzą, iż zające uciekają przed lisami bo noszą ich marne ogony.

A lisy dopóty noszą dumnie ogon w górze, dopóki na drodze swej nie napotkają na borsuka. Nauka dla nas zapewne z tego żadna nie wynika, ale jedno jest pewne - każdemu przyjaciel jest potrzebny, ale prawdziwy.

{mospagebreak title=O sercu złodzieja}

Kiedy jeden włos może zmienić serce złodzieja

Jak w każdym mieście tak i w Warszawie pełno było drobnych http://www.abc.waw.pl

Powered by Joomla!

Wygenerowano: 22 June, 2016, 13:22

Serwis komputerowy Warszawa - ABC komputera

złodziejaszków i rzezimieszków, którzy to jednak wcześniej czy później trafiali pod sąd rady miejskiej, a następnie do lochów.

Ale był w Warszawie Makary Kulawik, o którego profesji wszyscy wiedzieli nawet daleko poza regionem mazowieckim. Chyba najlepszym był złodziejem, jakiego Warszawa od niepamiętnych czasów w swych murach miała. Cała czas straż miejska była postawiona w pogotowiu aby Makarego na gorącym uczynku złapać. Czyniono to jednak bezskutecznie, bo był mistrzem w swoim fachu. Lecz szczęście wieczne nie jest.

O tym przekonać się miał Makary Kulawik na własnej skórze. W swych poczynaniach sięgał coraz dalej i bardziej odważnie.

Razu pewnego zakradł się do Świętojańskiej Fary i skarby składane przez wiernych skraść postanowił. Po cóż bowiem drewnianemu Chrystusowi takie skarby, które jego samego uczynią bogaczem na miarę Sapiehy lub Radziwiłła.

Kiedy to złodziej już miał schodzić z najwyższej kondygnacji ołtarza, skąd zdejmował złotą koronę Chrystusa, ręka posągu złapała go za włos. I to jak!? - tylko za jeden włos. I mimo usilnych starań, nijak się nie udało Makaremu uwolnić z owej Chrystusowej pułapki.

Rano zastał Makarego w ten sposób uwięzionego kościelny Sebastian, który od razu na ratunek wezwał organistę Jacentego, księdza proboszcza i wikarego. Ale oto tłum gapiów mnożyć się począł bo wierni na mszę świętą poranną zbierać się zaczęli. Ale jak tu najszybciej złapanego na gorącym uczynku wielkiego złodzieja ukarać?

Wójt Wawrzyniec Krupa łotra zdjąć nakazał i w żelaznej klatce przed ratuszem umieścić. Lecz jakże go zdjąć. Próbowało to zrobić dwóch największych strażników i bezskutecznie. Przypalić ten jeden włos także próbowano, ale bez efektu. Dziw wziął wszystkich, kiedy podsadzona pod włos świeca nie spaliła go, a jedynie lekko smaliła.

Cęgami więc do cięcia najgrubszej blachy włos odciąć postanowiono.

Ale to cud jakiś, bądź nie daj Boże diabelskie czary tego włosa przeciąć nie dały. Tego już było ze wiele. Z braku rady na zaistniałą sytuację, komuś do łepetyny pomysł wpadł taki, co by do świątyni kata zawołać i na miejscu łotrowi głowę ściąć. Ale od razu bunt powstał - było by to bowiem grzechem śmiertelnym krwią grzeszną ściany świętego miejsca kalać.

Do tej pory cicho siedzący wikary wpadł na pomysł taki, aby łotrowi w konsekwencji grzech i winę wybaczyć, http://www.abc.waw.pl

Powered by Joomla!

Wygenerowano: 22 June, 2016, 13:22

Serwis komputerowy Warszawa - ABC komputera

i na wolność wypuścić, mówi się bowiem "(...) odpuść nam nasze winy jako i my odpuszczamy naszym winowajcom (...)".

Radę postanowiono wypróbować od razu i od Makarego groźny tłum odstąpił. Posąg Chrystusa palce na włosie lekko rozluźnił i Makary został uwolniony.

I stało się to, czego nikt raczej wcześniej przewidzieć nie mógł. Makary Kulawik spod Gnojnej Góry się nawrócił. Za uczciwie zarobione pieniądze w warsztacie płatnerskim u mistrza Szymona pomagał biednym i niedołężnym. A jego dzieła, wykonywane bardzo zręcznie i kunsztownie złodziejskimi palcami były znane nie tylko na całym Mazowszu i w całej Polsce, ale i w samej Pradze, Kijowie, Wiedniu, Paryżu, Madrycie czy Rzymie.

A co się działo w Świętojańskiej Farze i z posągiem Chrystusa? W czasie Insurekcji Kościuszkowskiej wszystkie tamtejsze skarby zostały przetopione i ofiarowane Narodowi. W czasie okrutnej wojny, posąg ukryty został w podziemiach dominikańskiego kościoła Świętego Jacka. Na swoje pierwotne miejsce Cudowny Pan Jezus powrócił dopiero w 1948 roku, prowadzony parotysięczną procesją i umieszczony w kaplicy Baryczków, gdzie oczywiście znajduje się do dziś.

{mospagebreak title=O chlebie spleśniałym}

Komu chleb spleśniały stanie za specjały

"Na uciechy i zabawy trza pospieszyć do Warszawy" - takie sobie powiedzonko przypomniał długowąsy, szanowny szlachcic przemierzając wierzchem Rynek Nowego Miasta. A powód do takiego stwierdzenia miał. Pełno było tu bowiem swarliwych przekupek, kuglarzy, grajków i innych wybryków matki natury. Ale oto wyjeżdżając tuż za Bramę Nowomiejską inny mu się obrazek objawił. Nędzarz żebrzący o dziwnie czystej twarzy, ale w łachmanach, rękę do przejeżdżającego o grosz na kromkę, bądź kruszynę chleba prosząc. Zapytał się więc bogacz, czy aby się nie obawia zamiast owego grosza, batogiem nie dostać.

Ale dla żebraka tysiąc razy batog jest przyjemniejszy niż głód go ciągle ściskający. Szlachcic miał jednak przy sobie tylko mały kawałek dość jednak nieświeżego już chleba. Ale jak powiadają wśród ludzi ubogich: "prawdziwie głodnemu nawet chleb czerstwy i spleśniały stanie za dworskie specjały". W wielkim zamyśleniu ruszył dalej szlachcic na swym rumaku.

Zapewne w Warszawie aż roi się od tego typu żebractwa, któremu, jak się okazuje, pomocy nijakiej nie udziela.

Wybrał się co prędzej wąsaty szlachcic do znajomego już piekarza mistrza Bonifacego Pakuły na ulicy http://www.abc.waw.pl

Powered by Joomla!

Wygenerowano: 22 June, 2016, 13:22

Serwis komputerowy Warszawa - ABC komputera

Piekarskiej, swoją piekarnię mającego, pod szyldem: "Najlepsze chleby, rogale i buły znajdziesz u Bonifacego Pakuły". Zapoznał go szlachcic z planem jaki po drodze wymyślił. A zamierzał każdemu żebrakowi ofiarować bochen chleba. Piekarz tylko za głowę się złapał, jak zamiar usłyszał, do rozpaczy niemalże doprowadzony tym faktem. Bał się bowiem, że do ruiny doprowadzony takim przedsięwzięciem zostać może. Ale szlachcic za chleb owy z własnej kieszeni zapłacić obiecał i natychmiast w białe ręce piekarza wypchaną sakwę wsadził.

Zabrali się więc piekarczykowie czym prędzej do gniecenia i pieczenia bochnów i ze świeżymi, jeszcze ciepłymi na Rynek Starej Warszawy, Rynek Nowej Warszawy i Bramę Krakowską czym prędzej pognali, by żebrakom rozdawać. Nakaz jednak od szlachcica był bardzo ważny - chleb tylko i wyłącznie dla biedoty, dla potrzebujących o pustych żołądkach. Takie właśnie rozporządzenie wydając, skierował się na swym rumaku w stronę Zamku Królewskiego, gdzie od dawna oczekiwano na powrót hetmana Jana Sobieskiego.

Gdy o tym, że jakieś głuptasy rozdają darmowe chleby dowiedział się Bartłomiej Krupa - zamożny, ale bardzo sknerowaty kupiec bakalii, natychmiast z okazji skorzystać postanowił. Umazał sobie twarz węglem, odział stare łachy stangreta i w kolejce żebraczej szybko się ustawił.

Piekarczyk pilnujący porządku przy koszu z chlebami lekko się zaniepokoił, widząc co prawda biednie ubranego żebraka lecz z brzuchem nie wskazującym na długotrwałą głodówkę sięgającego po największy bochen. Dla pewności jeszcze zapytał, czy oby na pewno ów jegomość nie ma ani grosza przy sobie i czy w niedalekiej przeszłości ich nie posiadał.

Ale jakże Bartłomiej mieć mógł jakieś grosze, skoro nawet kieszenie w łachmanach dziurawe były. Z radością wrócił Krupa do domu i dopiero tu go nieopisane zdziwienie spotkało, strach i przerażenie zarazem. Oto bochen coraz bardziej w rękach mu twardniał, aż w końcu całkiem skamieniał.

A z całej owej legendy, nawet najstarsi warszawiacy nie pamiętają powiedzenia: "Prawdziwie głodnemu nawet chleb czerstwy i spleśniały stanie za specjały", ale pamiętają z całą pewnością rzecz inną.

W Świętojańskiej Farze, aż do 1939 roku na ołtarzu Baryczków u stóp posągu Cudownego Pana Jezusa w misternej srebrnej skrzynce ozdobionej perłami, umieszczony był kamień najprawdziwszy, dziwnie kształtem przypominający bochen chleba. Przyczyny na to, skąd się wziął i co miał oznaczać, podobno do tej pory nie odkryto. Ale czy oby na pewno?

{mospagebreak title=O Bazyliszku}

Bazyliszek na Krzywym Kole

http://www.abc.waw.pl

Powered by Joomla!

Wygenerowano: 22 June, 2016, 13:22

Serwis komputerowy Warszawa - ABC komputera

Razu pewnego chłopcy terminujący się u szewca Pomykały na Podwalu zastanawiać się zaczęli, kogo lub czego w Warszawie bać się trzeba bądź należy. Skąd to pytanie się zrodziło? Nie wiadomo. We Franku największy strach wzbudzała miotła pani majstrowej, ciężka ręka pana majstra, która to nie raz spadała na biedną głowę chłopaka. Bać się należy także niejakiego imć pana halabardnika Bartłomieja, który to zaraz za malutkiego psikusa przed ławę rajców ciągnie.

Ale w tym miejscu przypomniało się drugiemu - Jaśkowi - kogóż to jednak rzeczywiście bać się należy.

Jest bowiem przy Krzywym Kole stara, rozwalająca się kamienica, a w niej straszna piwnica. Podobno - wieść niesie - iż tę piwnicę zajął stwór okrutny, wykluty z jaja złożonego przez siedmioletniego koguta, a wysiedzianego przez jadowitego węża.

Wielu, jak powiadają, którzy zakradają się do owego smoczego lochu w poszukiwaniu skarbów, których jest tam podobno niezliczona ilość, znika bez wieści. Tak stało się z Kulawym Ziuto i kilkoma innymi złodziejaszkami. Jednak nie zastanawiali się nad tym dalej dwaj przyszli szewczykowie, w żołądkach głód poczuli i na ulicę Miodową na wspaniałe pierniczki się wybrali. Daleko jednak nie uszli, gdy przeraźliwe wołanie o pomoc w okolicach Podwala usłyszeli. Jakieś nieszczęście się stało na Krzywym Kole.

Siedmioletni syn wdowy Smolikowej bawiąc się nadmuchiwanym pęcherzem świńskim wpadł za tym pęcherzem do lochu, w którym okrutny stwór rezydował. Tłumu się zebrało co niemiara, po części jednak z ciekawości dla przekonania się, czy rzeczywiście legendarny potwór istnieje. A znalazł się w tym tłumie tylko jeden bohater, który Piotrusia uratować się odważył i postanowił. Obmyśliwszy plan misterny do kramu zlustrami szybko pobiegł i po chwili powrócił cały obwieszany lustrami i z garnkiem na głowie.

Tak się bowiem postanowił zabezpieczyć przed, podobno, śmiertelnym wzrokiem Bazyliszka.

Po kilku minutach grobowej ciszy w trakcie pobytu Franka w piwnicy bazyliszkowej, powrócił bohater z na poły omdlałym Piotrusiem na rękach.

A potwór? Bazyliszek zginął, jak wyznał Franek, od własnej broni, wzroku, który odbił się od frankowych lusterek. A samym bohaterem postanowiła zająć się rada miejska i co bogatsi mieszkańcy Warszawy. Wysłać go do szkół postanowiono, ubierać, karmić i strzyc za darmo przez długie lata.

Od owego, pamiętnego dnia nikt już o Bazyliszku nie słyszał, ale za to jeszcze przez długie lata z ust do ust przekazywano mit o nim. Bardzo jest możliwe, że jeszcze opowiada się do dziś, np. przy kawiarnianych stołach "U Dekerta", w "Manekinie" czy w "Bazyliszku", ale ja rozmów nie podsłuchuję. http://www.abc.waw.pl

Powered by Joomla!

Wygenerowano: 22 June, 2016, 13:22

Serwis komputerowy Warszawa - ABC komputera

{mospagebreak title=O Twardowskim}

O mistrzu Twardowskim, mniszchowych braciach i wielce urodziwym duchu

Wielka żałoba ogarnęła w 1551 roku kraj cały, a najbardziej Kraków. Po zaledwie rocznym królowaniu zmarła druga żona króla Zygmunta Augusta - Barbara z Radziwiłłów. W porównaniu do poprzedniczki Elżbiety, wielka to była pani. Bardzo piękna zewnętrznie i wewnętrznie, bo wielkość jej serca nie tylko krakowiakom znana była. Nie ma jednak lekarstwa na śmierć, która nawet pod pierzyną nieoczekiwanie dopadnie, a i na prośby i płacze nieczuła, bo i jak przysłowie powiada - na oba uszy głucha.

Pewnego późnego wieczora, prawie miesiąc po uroczystościach pogrzebowych Barbary, do kamienicy przy Bramie Grodzkiej w Krakowie ktoś do drzwi zastukał. Właściciel - koniuszy Mistrz Twardowski przybyszom drzwi otworzył i wielce uradował się z gościny. A byli to wielce szanowani dworzanie królewscy, sam kanclerz koronny, dwaj bracia Jerzy i Mikołaj z Mniszchów i ktoś trzeci pod wielkim kapturem zakryty. Po niezwykłą poradę i prośbę dostojnicy do Twardowskiego przyszli. Oto bowiem król miłościwie panujący Zygmunt August po stracie ukochanej Barbary od zmysłów niemalże odchodzi. Nocami po zamczysku się słania, nie je, nie pije, brednie wygadywać poczyna. Ukochani dworzanie, w tym właśnie i dostojnik ów tajemniczy - ksiądz Krasicki uratować go postanowili, ukazać choć przez chwilę Barbarę żywą. A, że Twardowski w całym Księstwie i na Litwie znany był ze swych czarodziejskich sztuczek to i do głowy panom dworskim przyszło, iż czarami króla uratuje.

Jednak nawet Twardowski wyznawał zasadę, że to co nagle to po diable, od razu więc asanom odpowiedzi nie dał, postanowił się namyślić i poradzić. Tak więc goście bez odpowiedzi konkretnej dom Mistrza opuścili.

Tymczasem Twardowski od razu do powierzonego zadania wziąć się postanowił. Udał się do tajemniej komnaty, w której to "Liber magnus" - księgę czarnoksięską od diabła Trzeciaka otrzymaną przetrzymywał i otworzył ją. Natychmiast z kart diabeł wyskoczył i przed Twardowskim się skłonił.

Wysłuchawszy jednak sprawy, głową tylko przecząco pokiwał i ponownie w kartach księgi się schował. Jeszcze nie rezygnując Twardowski do samego Trzeciaka po pomoc udać się postanowił. Lecz i tu także nijakiej pomocy nie znalazł. Nie trafiła bowiem dusza wielmożnej Barbary do piekielnego królestwa, tak więc pomocy w niebiosach szukać trzeba. Gdyby jednak taka pomoc możliwa była, sam Krasicki nie zwracałby się z http://www.abc.waw.pl

Powered by Joomla!

Wygenerowano: 22 June, 2016, 13:22

Serwis komputerowy Warszawa - ABC komputera

prośbą do czarnoksiężnika.

Kiedy to już bezradność ogarniała ratowników duszy królewskiej, na pewien pomysł oto wpadł Twardowski. Skoro to ani boska, ani diabelska pomoc skuteczna się nie okazała, trzeba to załatwić innym sposobem - ludzkim - lisim fortelem. Opowiedział Twardowski, jak to niedawno goszcząc w Warszawie mieszczkę pewną na ulicy widział i nie byłoby to niczym dziwnym, gdyby nie marny ubiór, zapewne by się owej pokłonił - tak bowiem do miłościwej Barbary podobna była. Tak więc zawiązano misterny plan.

Zorganizowanie sesji nocnej na zamku właśnie w Warszawie i sprowadzenie tam Zygmunta Augusta. Trochę to zdziwiło króla, gdy dowiedział się, iż aby ujrzeć Barbarę choć przez chwilę do zamku swej matki w Warszawie udać się musi. Dziwne to było także tym bardziej, że królowa Bona za Barbarą także nie przepadała, a teraz dusza nieboszczki tam właśnie przebywa.

Na nocną sesję z duchem czekać było do odpowiedniej fazy księżyca, w ten bowiem choć sposób trzeba było zachować pozory czarodziejskie.

Kiedy ten dzień, a noc raczej nastała, wielkie zdenerwowanie i niepokój króla ogarnął. Wcześniej przygotowana aura i nastrój na wizytę ducha ukochanej tak na Zygmunta Augusta wpłynęły, że bez protestów poddawał się wszelkim sugestiom. Kiedy oto w lustrze ustawionym pośrodku sali ukazała się wyraźnie ukochana postać, król nie wytrzymał i wyrwał się z fotela aby ją pochwycić. Zjawa jednak natychmiast zniknęła, a Krasicki wpółomdlałego króla począł strofować za jego nieroztropność, nierozwagę i nieopanowanie.

Przez taką nagłą reakcję dusza miłościwej Barbary na katusze skazana być może, jak to się dzieje w większości takich przypadków.

Tymczasem sprawca owej tajemnej duchowej sesji, Mistrz Twardowski wymknął się niespostrzeżenie wraz z sobowtórem Barbary z komnat zamkowych i na pozostawionym u znajomego kowala kogucie, wrócił do swojej krakowskiej kamienicy. Król także nie zamierzał długo bawić w domu matki i po powrocie do Krakowa jakby zmienił się trochę.

Mniej już wspominał Barbarę, może z wyrzutów sumienia, że przez swoją impulsywność przestraszył niebogą jak także skazał na cierpienia.

http://www.abc.waw.pl

Powered by Joomla!

Wygenerowano: 22 June, 2016, 13:22

Serwis komputerowy Warszawa - ABC komputera

Opowiedziana powyżej legenda może okazać się dla niektórych nieprawdziwa. Inne bowiem podania donoszą, iż sesja z duchem poczciwej Barbary odbyła się w Krakowie na Wawelu, gdzie sprowadzona została z Warszawy właśnie Barbara Giżanko, domniemany sobowtór.

Jedno wiadomo jednak na pewno, że lustro, które towarzyszyło w sesji wisi w zakrystii kościoła parafialnego w Węgrowie nad Liwcem. A co do jego tam obecności, także historia nie jest jednoznaczna. Jedna głosi, że zawiózł je tam sam Twardowski uciekając od braci Mniszchów, chcących zgładzić jednego świadka spisku królewskiego. Druga, że lustro ofiarował w testamencie ksiądz Krasicki proboszczowi Węgrowa. Trzecia, że pozostawione w komnacie zabrał ochmistrz królewski i ofiarował swemu bratu, ówczesnemu proboszczowi Węgrowa.

Jednak siła taka z lustra emanowała, która była negatywnie odbierana przez parafian. A razu pewnego kościelny tamtejszy zobaczywszy tam nie swoje, ale jakiegoś potwora odbicie, stłukł je. Lecz o dziwo nie w drobny mak lecz na trzy części lustro pękło. Ale tak pęknięte nadal wisi w zakrystii tamtejszego kościoła, pięknego i zabytkowego z XVI wieku.

A kto nie wierzy, niech sam się przekona.

{mospagebreak title=O nadwiślańskiej biedzie}

O nadwiślańskiej Biedzie i gnacie wołowym

Historia powyższa miała miejsce za panowania młodszego z synów Zygmunta III Wazy - Jana Kazimierza. Ale nie ma to dla opowieści jednak większego znaczenia.

Żyło sobie w grodzie warszawskim dwóch braci Orzeszków od jednego ojca urodzonych lecz różne życie wiodących. Bartosz, starszy z braci był zamożnym rzeźnikiem mieszkającym w willi przy Krzywym Kole, a Walery - młodszy z braci - wiódł życie ubogiego piaskarza. Mieszkał w małej drewnianej i rozwalającej się chacie na nadwiślańskich Rybakach.

Bartoszowi z dnia na dzień brzuch i sakiewka w zadziwiającym tempie się powiększały - ciągłe bowiem zamówienia z kuchni królewskiej dawały duże dochody. Piasek zaś z dna Wisły wydobywany przez Walerego wielkiej wartości nie miał, a i towarem drogim nie był. Stąd też życie młodszego Orzeszka było nawet gorsze od życia myszy kościelnej w klasztorze Dominikanów.

Pewnego dnia, Walery wracając z parodniowej pracy spod samego Kazimierza, wpadł swą marną łodzią w wir rzeczny i cały swój dorobek w postaci jednego złotego talara w nurcie stracił. http://www.abc.waw.pl

Powered by Joomla!

Wygenerowano: 22 June, 2016, 13:22

Serwis komputerowy Warszawa - ABC komputera

Na próżno w swej rozpaczy kilka razy nurkował w poszukiwaniu jakże cennego, bo jedynego, zarobku. Zniknął talar jak przysłowiowy "kamień w wodzie". Siadł więc biedak na brzegu i rzewnie zapłakał. Wtem jakiś głos, nie wiadomo skąd się wydobywający, zagadnął płaczącego przysłowiem: - Pech z biedą zawsze w parze chodzą.

Dnia następnego z samego rana, żonie swojej nic nie mówiąc Walery białą koszulę na kark włożył i na gościnę weselną do swego rodzonego brata bogacza się wybrał. Pomyślał, że przy takiej uroczystości brat gościny w domu nie odmówi.

A w krok za Walerym wychudła, wręcz przeźroczysta Bieda warszawska wyruszyła, która to biedaka strasznie jak widać polubiła, bo trzymała się go jak "rzep psiego ogona". To dzięki tej Biedzie stracił Walerek ów cenny talar, łódź, jedyną żywicielkę rodziny - Kozulę, a nawet kury kokosze, które zostały skradzione.

Skryła się Bieda za pazuchą Walerka i na ucztę weselną także dostać się chciała. Z uczty jednak nic nie wyszło. Bartosz przez posłańca bratu wielką, gołą kość wołową posłał wraz w wyzwiskami, że darmozjadów i gołodupców karmić nie będzie.

A samą kość dostaje tylko na wzgląd, iż od jednej matki ponoć pochodzą, kwitując to przysłowiem "kto grosza nie strzeże, temu diabeł go odbierze". Cóż miał na to Walerek poradzić. Podzielił się marną zdobyczą z Biedą, która to na widok kości aż trząść się poczęła. Sam zdrapał pozostawione resztki na wierzchu kości, a Biedzie pozostawił szpik, równie smaczny. I kiedy to Bieda zajadała się owym szpikiem we wnętrzu kości, wpadła do głowy Walerka myśl niezwykła: "a może tak pozbyć się Biedy na zawsze zamykając ją we wnętrzu kości?". Jak pomyślał, tak też się i stało. O jakże Bieda prosiła, błagała o wypuszczenie, a ileż bogactw w zamian obiecywała.

Ale Walerek był nieugięty. Gnat z warszawską Biedą do studni na końcu Nowej Warszawy wrzucił, gdzie nikt nigdy nie zagląda i Biedy nigdy nie znajdzie.

Od kiedy Walerek Biedy się pozbył, wieść mu się poczęło całkiem nieźle. I godziwą zapłatę za swoją pracę dostawać zaczął i nijakie nieszczęścia go już nie nawiedzały, a pieniędzy miał tyle, że nawet biedakom i kalekom mógł jakiś grosz zawsze rzucić. Odmiana losu brata biedaka bardzo zainteresowała brata bogacza. Poszedł więc z wielką ciekawością w sercu i szynką pod pachą Bartosz na wypytki do Walerego.

A nic tak nie rozwiązuje języków jak dobre jadło i picie, którym to już mógł Walery uraczyć swego bogatego brata. Piaskarz nic do ukrycia nie miał, więc całą historię bratu opowiedział. I tu w głowie rozgoryczonego Bartosza Orzeszka zrodziła się myśl obrzydliwa, aby Biedę warszawską uwolnić i bratu w bogaceniu się przeszkodzić. Jak się okazuje, zawiść bywa silniejsza od miłości braterskiej. Tymczasem złośliwy plan http://www.abc.waw.pl

Powered by Joomla!

Wygenerowano: 22 June, 2016, 13:22

Serwis komputerowy Warszawa - ABC komputera

rzeźnika się nie powiódł. Kiedy to otwierając kość tuż pod drzwiami chaty piaskarza, Bieda wymknęła się małą szparką i radośnie na ramieniu wybawcy się rozsiadła.

Na szczęście Walerka a na nieszczęście Bartosza temu drugiemu dozgonną miłość i służbę za wybawienie przysięgła. I oczywiście tej przysięgi dotrzymała. Nie minęło dużo czasu jak Bartosz Orzeszek bogactwo stracił i stał się jednym z biedaków zasiadających przed Świętojańską Farą. Mogło się tak również stać, że Bartosz stał się podopiecznym Walerka, który przez na wzgląd na swoją dawną biedę - biedaków wspierać zaczął.

Minęły lata i wieki i powoli o historii braci Orzeszków zapomniano w Warszawie. Jednak po owych czasach pozostało kilka przysłów.

O kimś, kto nadmiernie narzeka na swój los, mówi się że "piszczy jak nadwiślańska bieda w gnacie wołowym". A gdy przysłowie wyszło poza obręb Warszawy, skrócono je do: "piszczy jak bieda w gnacie". Obecnie jednak na stronach ksiąg z przysłowiami na wspomnienie owej historii, pozostały tylko dwa krótkie: "piszczy jak bieda" oraz "bieda aż piszczy".

I jeszcze coś zostało! Została sama Bieda. Ale o niej może innym razem?



http://www.abc.waw.pl

Powered by Joomla!

Wygenerowano: 22 June, 2016, 13:22