Henryk Bardijewski MONSTRUM

Henryk Bardijewski MONSTRUM Otrzymałem w spadku jezioro. Radość, czy kłopot? Pojechałem w rodzinne okolice rozejrzeć się, a tam jezior pełno, woda o...
Author: Ludwika Kubiak
5 downloads 1 Views 34KB Size
Henryk Bardijewski

MONSTRUM

Otrzymałem w spadku jezioro. Radość, czy kłopot? Pojechałem w rodzinne okolice rozejrzeć się, a tam jezior pełno, woda obok wody, nie wiadomo która moja. Usiadłem na brzegu, na czymś w rodzaju plaŜy, i wyjąłem z plecaka lornetkę. Nie powinienem, bo juŜ nieraz zobaczyłem przez nią rzeczy, których lepiej było nie oglądać, ale moje oczy źle sobie radzą bez szkieł. Świat bez nich ma niewiele szczegółów, a w szczegółach właśnie ukryty jest - obok przysłowiowego diabła - cały jego smak. Najpierw zobaczyłem ptaka. Leciał tuŜ nad wodą nie poruszając skrzydłami, a potem nagle wzbił się i uciekł mi z pola widzenia. Poleciał na wyspę, bo jezioro miało wyspę, i tam zniknął między drzewami. MoŜe czuł, Ŝe jest obserwowany. Ja natomiast nie czułem - a byłem. W tej okolicy zwracało się uwagę na obcych, a ja nie naleŜałem do swoich. Przysiadł się ktoś niepozorny, ale z doświadczenia wiem, Ŝe z niepozornymi trzeba się liczyć. Wszystko miał szare, i bluzę, i koszulę, i spodnie, buty teŜ miał szare. Na twarzy duŜo zmarszczek, gęsta siatka, a właściwie dokładna mapa trosk. - Wypatruje pan... - rzekł cicho, jakby bał się, Ŝe spłoszy widok. - Kiedyś takŜe uŜywałem lornetki, ale jak się ma szczęście, to moŜna go zobaczyć gołym okiem. - Kogo zobaczyć? - spytałem zdziwiony. - Raczej co - uśmiechnął się niepozorny. Nie miał wątpliwości, Ŝe ja dobrze wiem co. Mylił się, rzecz jasna, bo ja nigdy nie udaję, Ŝe czegoś nie wiem, juŜ raczej udaję, Ŝe wiem, zwłaszcza kiedy mam wątpliwości lub wręcz pustkę w głowie. Tym razem nie miałem nawet pustki - strzępy jakichś myśli latały, myśli czy nastrojów, nic co się da wyrazić słowami. To się zdarza nad wodą, nad morzem zwłaszcza, ale jezioro teŜ potrafi wprawiać mnie w stany nostalgiczne. PoniewaŜ o nic nie pytałem - najlepszy to sposób, Ŝeby się czegoś dowiedzieć - niepozorny sam zaczął opowiadać. - Na początku to było, panie, zwyczajne jezioro, woda jak wiele innych w tych stronach. Nie przynosiło zysku, no bo co takie jezioro moŜe przynieść? śeby coś przyniosło, trzeba mieć pomysł. A skąd się biorą pomysły? Nie zgadnie pan. Z innych pomysłów. Tak jak informacja bierze się z informacji, a nauka z nauki.

2

- Rzeczywistość teŜ się do tego przydaje - wtrąciłem. - Rzeczywistość? - skrzywił się. - Ona jest, proszę pana, wtórna. Ona jest jak muzyka - trzeba ją najpierw stworzyć, Ŝeby była. - Zna pan powiedzenie „teorie mijają, Ŝaba zostaje”? - Zostaje? - skrzywił się ponownie. - Tego by trzeba wpierw dowieść. śaba nie dowiedziona przestaje być Ŝabą. Bóg jeden wie, czym jest, jeŜeli w ogóle jest. - Jest. Nawet w tym jeziorze. - Niech sobie będzie. CóŜ mnie obchodzi, skoro to nie jest Ŝaba mojego pomysłu? W tym jeziorze jest coś znacznie, znacznie waŜniejszego. Bo na początku nic nie było. - Było podobno słowo. - A przed słowem? Nie wie pan. Cisza. Na początku była cisza. Ale nie sięgajmy tak daleko, zostańmy przy jeziorze. Pomyślałem sobie, Ŝe to jezioro powinno coś mieć. Coś, co zaciekawi i przyciągnie ludzi. Zacząłem myśleć i wymyśliłem potwora. Czyli monstrum. - Mało oryginalne. - ZaleŜy od potwora. JeŜeli go nie ma, to rzeczywiście mało oryginalne, ale jeŜeli jest... Niech pan popatrzy tam, na prawo od wyspy. Popatrzyłem. Nic potwornego, nie było teŜ śladów po potworze. Wiatr marszczył wodę i niebo wyglądało w niej niekorzystnie. - Schował się za wyspę - rzekł niepozorny. - Nie lubi ludzi z lornetkami. Niech pan odłoŜy szkła. OdłoŜyłem jak prosił, ale potwór się nie pokazał. Ptaki przysiadały na wodzie, niczego się nie bały. Dzień miał się ku obiadowi, słońce tarzało się w ciepłej wodzie. Niepozorny zdjął szarą marynarkę i podwinął szare nogawki. - Czy widział go ktoś poza panem? - spytałem. - Czy ktoś widział? - zawołała. - Tysiące widziały! Jest dokumentacja, są dowody. - Zdjęcia? - Rysunki. Na fotografiach źle wychodzi. Myśli pan, Ŝe bez niego jezioro miałoby takie powodzenie? Czy przyjeŜdŜałoby tylu ludzi? Czy bez niego powstałyby w okolicy te dacze, zajazdy, pensjonaty? Czy ziemia osiągnęłaby takie ceny? To wszystko on, potwór. - Otrzymałem właśnie jezioro w spadku - powiedziałem. - Ale obawiam się, Ŝe puste.

3

- Nie ma sprawy, zasiedlimy. Jezioro bez potwora jest nic niewarte. O! Niech pan patrzy! On zobaczył - ja nie. Ani gołym okiem, ani przez lornetkę. Przyjechali jacyś ludzie, co najmniej dwie rodziny, i teŜ niewiele zobaczyli. - Jak wygląda ten potwór? - spytałem. - Jak potwór - wyjaśnił niepozorny. - Kiedy jest w pełnej gali. Bo na co dzień moŜe wyglądać bardzo zwyczajnie, jak ja, albo jak pan. - Co?! Jak ja?... Ludzie spojrzeli w moją stronę z zaciekawieniem, a parę osób podeszło bliŜej, Ŝeby mnie lepiej obejrzeć. - On czasem wychodzi z wody - ciągnął dalej niepozorny - siada sobie na brzegu i wdaje w pogawędkę z ludźmi. Przyjmuje dowolną postać, nawet w konia moŜe się przemienić. Widzi pan tego konia? To moŜe być on. Ale to nie był on. Znałem tego konia od małego, znałem teŜ jego rodziców, bardzo zacne konie. To nie mógł być on. Ale w takim razie kto? A w ogóle o czym ja myślę, co mi się roi w tej biednej głowie? Czy wystarczy coś wymyślić, Ŝeby to powstało? Dotąd sądziłem, Ŝe nie, ale teraz... - Czy on jest groźny? - spytałem. - Czasami groźny, czasami dobrotliwy, róŜnie. Bardzo w tym przypomina człowieka. Chce pan popłynąć na wyspę? - Wpław? - Skąd wpław - łódką. Mam własną łódkę i dwa wiosła. PoŜegluje pan sobie. - Sam? - Ze mną. Zobaczy pan, jaka to wyspa i co z niej moŜna zobaczyć. Nie jedź, mówił mi wewnętrzy głos, ale ja go z zasady nie słucham, i popłynęliśmy. Łódka była licha i chybotliwa, nasiąkała wodą jak gąbka, a wiosła miała wielkie i cięŜkie, jeszcze jedno takie i poszłaby na dno. Wiosłowaliśmy w milczeniu, niepozorny nadspodziewanie wprawnie, ja mniej, lecz mimo to sunęliśmy dość szybko, chociaŜ wiatr mieliśmy z przodu. Nie było głęboko, wciąŜ widziałem dno, gdzieŜ w takiej płyciźnie zmieściłby się potwór, pomyślałem. JeŜeli to moja woda, to wolałbym głębszą. Wyspa przybliŜała się z kaŜdą chwilą, juŜ widać było kawałek piaszczystej plaŜy. Nad drzewami, które z bliska wydały się mniejsze niŜ z daleka, kołowały ptaki. - Pan naprawdę wierzy w tego potwora? - spytałem nagle. - Mnie, mój panie, wystarczy wiara w to, Ŝe ja istnieję.

4

Dopiero po tych słowach na dobre obleciał mnie strach. CzyŜbym płynął z potworem - i to nie wiadomo dokąd? Ilu juŜ ludzi on zabrał w ten sposób, zabrał, być moŜe, bezpowrotnie? A moŜe tylko w ten sposób ich przekonuje, utwierdza w wierze w potwora? Bo w tej chwili, szczerze mówiąc, gotów byłem uwierzyć we wszystko. Byle dopłynąć i wrócić. - Pan go chyba dobrze zna? - spytałem z drŜeniem w głosie. - Owszem, znamy się nieźle. Oddaję mu róŜne przysługi. Ja jemu, on mnie, jak to sąsiedzi. Ale niech pan nie wierzy plotkim. - Jakim plotkom? - zaniepokoiłem się. Dopiero co przyjechałem, nie zdąŜyłem w nic uwierzyć, a plotek się boję, bo chętnie daję im wiarę. - Powiadają, Ŝe kto wyląduje na tej wyspie, staje się potworem - spokojnie wyjaśnił niepozorny. - Pan tam był wielokrotnie, i nic -rzekłem bez przekonania. - Ja nie wysiadam. Tylko przewoŜę ludzi. - Ale ze mną pan wysiądzie... - Za nic w świecie! - Niech pan zatrzyma. Ale on ani myślał zatrzymywać. Łódka wciąŜ płynęła, mimo Ŝe odłoŜył wiosła, sunęła jakby niesiona jakimś niewidzialnym prądem, wiatr zmienił kierunek i teŜ robił swoje, chociaŜ nie mieliśmy Ŝagla. Co robić? Wyskoczyć i wracać wpław? Nigdy nie przepłynąłem więcej niŜ dziesięć metrów, a i to kiedy widziałem dno pod sobą. Ale nie było głęboko, moŜe udałoby się przejść. - Wracam na piechotę - powiedziałem. Niepozorny tylko się uśmiechnął. Błysnęły mu zęby i nagle przestał być niepozorny. Nie miałem wątpliwości - to był potwór. Płynąłem z potworem, płynąłem nie wiadomo dokąd i po co! Czy mu to powiedzieć? Nie, lepiej udawać, Ŝe o niczym nie wiem, a najlepiej, Ŝe w takie rzeczy nie wierzę. I zachowywać spokój. On się uśmiechnął, to i ja się uśmiechnę. On niezwykły, to i ja niezwykły. Tak trzymać. I co dalej? Nie bez satysfakcji zobaczyłem w jego oczach strach. Dopatrzył się we mnie kogoś - wiadomo kogo. On we mnie, ja w nim. Rozejrzałem się po wodzie. Dno gdzieś przepadło. Płynęliśmy, dwa potwory, jedną łódką. Szkoda tylko, a moŜe i nie szkoda, Ŝe z kaŜdą chwilą nabierała wody. - Wpłynęliśmy na głębię - zakomunikował, jakbym sam tego nie czuł.

5

- Ile metrów wody pod nami? - spytałem. - Dziesięć. - No to koniec. - Na to wygląda. Łódź wolno się zanurzała. Czy teraz świat będzie lepszy? Nie sądzę. Przyszłość świata zaleŜy nie od tych, co giną, tylko od tych, co się rodzą. Chciałem mu to powiedzieś, ale nie zdąŜyłem. Potem ludzie opowiadali, Ŝe wyłowił nas jakiś potwór i delikatnie połoŜył na brzegu.

xxx xxx xxx