DES

„Polsko-niemiecka scena „Teatr Studio am Salzufer – Tadeusz Różewicz Buhne”/ 28.10.2015 r./ DES Prof. Janina Szarek (JSz)w rozmowie z red. Magdą Pieka...
5 downloads 3 Views 511KB Size
„Polsko-niemiecka scena „Teatr Studio am Salzufer – Tadeusz Różewicz Buhne”/ 28.10.2015 r./ DES Prof. Janina Szarek (JSz)w rozmowie z red. Magdą Piekarską (MP) Z aktywnym udziałem Marii Dębicz (Teatr Polski) i Piotra Załuskiego (radio WE/ex) ECH: Witam wszystkich Państwa, którym oczywiście nieobca jest osoba naszego dzisiejszego gościa – pani prof. Janiny Szarek z Berlina, przed laty znanej aktorki Krystiana Lupy i Henryka Tomaszewskiego, związanej z teatralnym środowiskiem Wrocławia przed stanem wojennym 1981 r. Dzisiejsze spotkanie w ramach cyklu MIGRACJE I RELACJE poprowadzi pani redaktor Magda Piekarska i jej oddaję głos. Dodam tylko, ze projekt nasz jest współfinansowany przez Ministerstwo Spraw Zagranicznych w ramach zadania „Więzi i kontakty z Polonią i Polakami za granicą w 2015 r.” MP: Dobry wieczór Państwu. Wielu z was dobrze zna p. Janinę Szarek, od 1981 r. aktorkę i reżyserkę scen niemieckich i londyńskich, wykładowcę teatrologii na uczelniach Berlina, wreszcie - po 2000 r. – inicjującą tam własną Szkołę Aktorską „Transform” a w 2004 r. scenę polsko-niemiecką „Teatr Studio am Salzufer – Tadeusz Różewicz Bühne”. JSz: Witam gości wieczoru, moich przyjaciół, znajomych, a także wszystkich, których zainteresował temat dzisiejszego spotkania. Witam Marię Dębicz, której zawdzięczam tak wiele w rozwoju mojego teatru. Pozdrawiam reżyser Elżbietę Sitek oraz redaktora Piotra Załuskiego, którzy towarzyszyli mojej inicjatywie berlińskiej. Dziękuję za piękny film „Białe małżeństwo. Berlińska premiera”, który otwierał przed laty Teatr Studio am Salzufer. Cieszę się i dziękuję, że jesteście tu dziś. Dziękuję za zaproszenie. MP: A ja poproszę Panią o podróż w czasie. Od czerwca 1981 r. była Pani w Berlinie. W jaki sposób nastroje polityczne oraz wybuch stanu wojennego zdeterminowały Pani plany twórcze? JSz: w Berlinie znalazłam się przez przypadek. Wrocław był moim miejscem na Ziemi, choć miałam szczęście być związana także ze Lwowem, Krakowem. 23 czerwca 1981 r. Maria odwoziła mnie na lotnisko. Wyjeżdżałam z miasta szczególnego: młodzi ludzie tworzyli tam sztukę i kulturę, mieliśmy Festiwal Teatru Otwartego, tak intensywnie nie było nigdzie w Europie, bo cały Wrocław tym żył! Mieliśmy Grotowskiego, Tomaszewskiego, prężne środowisko literackie, otwarte na świat i na Europę, jak nigdzie w Polsce. W Klubie Związków Twórczych poznałam angielskiego aktora, grającego wtedy w Berlinie, który mnie tam zaprosił. Byłam ciekawa i głodna świata. Z Polski wyrzuciła mnie wtedy coraz bardziej klaustrofobiczna sytuacja polityczna, także niepewność i napięcie. Polityka zaczęła determinować życie artystyczne, niemożliwość realizowania się… MP: Chwilę później ten jakże otwarty Wrocław zamknie się na świat! JSz: Ja nie byłam wtedy szczególnie aktywna. Z Polski wyjeżdżałam na trochę, na niby, z ciekawości świata, życia, sztuki…

PZałuski: Pamiętam ten czas! Po wyborze Solidarności. Nic się nie liczyło poza nadzieją. Sztuka na bok! Liczyły się akcje, że będzie lepiej. A 13 grudnia okazało się, że uderzono w nas bezpardonowo. JSz: Pamiętam, ze wzięłam urlop w Teatrze Polskim na rok. Maria Dębicz mi wtedy pomogła. [FILM ( wywiad z J. Szarek dla TV ARTE)] MP: Co Pani robi z tymi studentami? (pytanie po obejrzeniu filmu) JSz: Dręczę ich! MP: Widzę fascynację na poziomie hipnozy! JSz: Tak , zamykamy się w celi wyizolowanej ze świata. Pracujemy intensywnie. Nieomal wyciąga się z trzewi to, co istotne. Ale nie jest się samym…Podchodzimy do siebie tak blisko. To już osmoza: psychiczna, cielesna, a ten entuzjazm jest piękny. Ja kształcę inaczej, niż Niemcy. Korzenie sukcesu tkwią w metodzie, stylistyce. Tymczasem teatr niemiecki jest bardzo konwencjonalny, choć Berlin ma pretensje do wieloznaczności. Ale nie ma tu już Petera Steina, wypędzili go urzędnicy. Teraz rządzi młode pokolenie w Niemczech; Peyman jest rybą na bezrybiu. Kiedy mówimy o kształceniu aktorskim, to trzeba dostrzec, ze w Polsce podczas egzaminu konkursowego wybiera się 20 studentów, podczas gdy w Niemczech są większe możliwości. W Polsce trzeba mieć dużo szczęścia. Ale istota aktorstwa tkwi w sile charakteru.. Znam aktorów nie aż tak zdolnych, ale za to niesamowicie zmotywowanych. MP: jakie emocje towarzyszyły Pani na początku, jechała Pani „na trochę”? JSz: Szczerze mówiąc, tu mi się w Polsce trochę życie osobiste skomplikowało. Trochę uciekałam od tego, co bolało. Dużo tam pracowałam, aby się znieczulić. Słowem – jechałam do Berlina bez koncepcji. Stan wojenny był zaskoczeniem. Ale Berlin w czasach muru prawdziwie fascynujący. Jestem z Ak-owskiej rodziny, a w niemieckim filmie grałam Polkę, która szuka katów swojego ojca. Kiedyś „wypatrywałam esesmanów”, teraz żyję w atmosferze tolerancji. Niemcy są otwarci na świat, podczas gdy Anglicy i Francuzi sa dość zamknięci. Dziś media polskie i niemieckie nie mówią prawdy; czyżby to koniec Europy? W stanie wojennym wyjeżdżali Polacy do USA, Australii. Siedzieliśmy na walizkach. Ja zostałam tutaj, tu dojrzałam, bo Berlin daje kopa, ale też daje szansę! W takiej branży, jak teatr ważny jest język. Peter Stein twierdził, że teatr jest możliwy tylko w języku ojczystym… MP: A co trzeba w takiej sytuacji mieć: odwagę, brawurę, misję, nic do stracenia? JSz: Ekstremalne sytuacje to najważniejsze sytuacje ; tylko dzięki nim możemy się rozwijać. Albo myjemy gary i sprzątamy, albo odnajdujemy się w swoim zawodzie. Trzeba było postawić na jedna kartę. To było tez znieczulające. Człowiek był obolały, bez rodziny i najbliższych, a kraj, jakby go nie było. To, co pozostało, to stosunki męsko-damskie.

PZał: Wyjechała krucha Jenny i zamieniła się w żelazną damę. To, co zrobiła, wymaga od emigranta dwóch cech: niektórzy żądają od Niemców, ale istotne jest to, co ja im okażę. To, co zrobiła Janina i Olav, to niesamowite, to wzorzec. Wtedy możliwa decyzja ostateczna: zerwanie z krajem. Pierwsze 25 lat bowiem to opanowanie nowego języka, cięzka praca. Ale ty, Janino, pokazałaś Niemcom wartości! MD: Wiem, ze w okresie stanu wojennego wielu tam pomagałaś, choć sama nie byłaś w najlepszej sytuacji! JSz: Ale sozialu nie brałam! A potem w Londynie to tak jak w tej opowieści o rabbim z kozą, krową…Anglicy są w sobie zakochani, hermetyczni, żyją w kastach. Znam Paryż, Londyn, jako cudzoziemka tam się u siebie nie poczułam…Mówię to jako Polka z polskim paszportem. Tak więc wróciłam do Berlina po zburzeniu muru. Poznałam Olava Muenzberga. Był to czas nowego podziału władzy w kulturze. Wylądowałam u Heńka Baranowskiego , założyliśmy własną szkołę. Wtedy Niemcy nas potrzebowali, nieco czapkowali przed młodą polską demokracją. W 1992 r. dostałam pozwolenie na pracę dzięki życzliwości niemieckiej aktorki. MP: Spotkała Pani Niemców nie zainteresowanych Polską, wojną, przeszłością. Czy Pani teatr coś w tym obszarze przełamał? JSz: Dobry teatr jest prowokacją. Gdy prowokuje, to nas boli. Przez konflikty człowiek się rozwija., to pozwala też na refleksję. Po zburzeniu muru fascynowała Niemców dynamika zmian w Polsce, ale skończył się okres dobroci Niemiec dla Polski, były to wielkie narcystyczne momenty. Bliskość czy emocjonalność to nie są niemieckie specjalności, w tym względzie teatr Gorkiego to wyjątek! Niemcy mają teatr Piscatora, Reinhardta, Brechta, którzy nie dają wielkich szans aktorom! A przecież aktor bazuje na emocjonalności i podświadomości! PZ: Czy ty chciałaś wypracować własną metodę, czy szłaś tropem Stanisławskiego? JSz: Pierwsze lata to było pogubienie. Teraz wiem, jak pracować. Mam za sobą krakowską PWST, potem ukształtowali mnie Lupa i Tomaszewski. Takiego zjawiska jak Lupa Niemcy nie mają; on idzie w psychokreację, podświadomość, w pozytywnym sensie. Tomaszewski to praca nad ciałem, to polska szkoła to myślenie ciałem i emocją! Każdy gest człowieka oznacza konkretną emocję, barwę emocji. Grotowski szedł w kreację. Tam był pewien zmysł, on szukał piekna! Przekraczał bariery patologiczne. Ciało było instrumentem, ale nie była to koncepcja tak otwarta, jak u Tomaszewskiego. MD: To ciekawe, że w Berlinie działają trzy publiczne szkoły aktorskie oraz 60 prywatnych. Do Janiny idzie wielu, dlaczego? MP: Czy Niemcy oceniają kształcenia?

Pani absolwentów? Jaki mają stosunek do innych koncepcji

JSz: … mają tolerancję na brzydotę, to moja prowokacja…Niemcy są ciekawi, co zachwycało Gombrowicza! Dostałam dawno temu pracę u pani Kinsky, która radziła mi wymyśleć coś, co ja robię lepiej od Niemców; a byłam przecież specjalistką od Stanisławskiego! Ponadto u nich trzeba się

obnażyć bardziej, niż u innych. Moją inność zaakceptowano po pół roku, choć byłam konkurencją. Ponadto w l. 80 młodzi Niemcy przychodzili do mnie z wielu powodów np. aby się zmierzyć z esesmańską przeszłością dziadków. Wstydzili się, że są Niemcami. Teraz już przychodzą ze względu na specyficzną metodykę, intensywną pracę 16 godzin dziennie! Bo Berlin – po doświadczeniu muru potrzebuje innego teatru. Młode pokolenie jest też bardziej otwarte, zinternacjonalizowane. A teatr niemiecki ma małe poczucie absurdu, boi się irracjonalności, opiera się wciąż na dialogu. Zaś szkoła, jak zauważyłł Ernst Busch , uczy rzemiosła, ale niszczy dusze młodych ludzi. MP: Ucząc sztuki aktorskiej postanawia Pani stanąć przed publicznością. Czy to mocny punkt? W Berlinie już wcześniej sporo grałam w Volksbühne, w języku niemieckim np. rolę Belissy w spektaklu Garcii Lorci. Tak potężna rola a w języku obcym to było wariactwo, to stworzyło mnie na nowo! Niemcy komentują sztukę aktorską inaczej niż Polacy, mówiąc np. „ona ma poczucie pewności, samoświadomość”, podczas , gdy w Polsce : „ona ma ogromne wnętrze”! Różewicz jest bardzo aktualny. Warstwy, metafory, tropy, które prowadzą ku abstrakcji, pozwalają znaleźć klucz interpretacyjny. Moi studenci uczą się też reżyserii (np. Karolina Łodyga, córka polskiego emigranta). W mojej szkole jest to specyficzne: studenci idą na scenę z etiudami, ja pomagam znaleźć esencję, środki. MP: A jakie jeszcze wariactwa w planach? JSz: Będzie książka, dość prowokacyjna, wyda ja Księgarnia Akademicka z okazji 10-lecia naszego teatru studyjnego. To jest wielkie doświadczenie życiowe: opisana jest metodyka,, analizy aktorskoreżyserskie wystawianych sztuk (tego uczyłam się od Lupy!), będą tez recenzje, artykuły o Różewiczu – patronie szkoły i sceny. Ostatnio wystawiliśmy minipowieść satyryczną Brygidy Helbig „Anioły i świnie. W Berlinie!”. To jest coś bliskiego mojego statusu migrantki, rodzaj rozstrojenia schizofrenicznego, dość ostro skonstruowany obraz bólu i rozczarowania pokolenia tzw. późnych przesiedleńców, rzucony wprost w twarz Niemcom. Przychodzą tłumy na ten spektakl. Może dlatego, że robimy to z samoświadomością, stosujemy zasadę krzywego zwierciadła – wobec Niemców i Polaków.Już Grotowski zwracał uwagę, ze przyciąga to, co inne, bo daje nam lustro, dzięki niemu poznajemy, kim jesteśmy, odkrywamy siebie. W najbliższych planach jest też kontakt z Ingą Iwasiów, Teatrem Współczesnym ze Szczecina. Niewykluczone, ze możemy też przyjechać do Wrocławia, do Elżbiety Czaplińskiej. MP: Chcę zapytać o Pani powroty do Wrocławia. Co pani robi, gdy ma Pani tu jeden dzień… JSz: Idę wtedy na Nowy Świat, koło Teatru Współczesnego. Wracam tu jako „stara kobieta Różewicza”. Wrocław mnie ukształtował, tak jak Lwów i Kraków. Ale Wrocław rozstrzępił mnie. Stara kobieta szuka tu tego, co zgubiła, metaforycznie. To była młodość, pierwszy po studiach angaż… Och te wariackie miasta Wrocław i Kraków…

(krótka wymiana zdań na temat aktualnych zagadnień politycznych między obecnymi) MP: Czasem artyście się wydaje, że polityka nie wkracza do teatru… JSz: Mimo wszystko teatr musi być metafizyczny!