Agata Furczyk Nadzieja Płatki kwiatów wirowały na wietrze w radosnym wiosennym tańcu, tworząc na tle nieba ulotne wzory. Figlarne podmuchy zdawały się sprawdzać jak daleko zdołają donieść swój barwny ładunek. Ariana siedziała przy otwartym oknie,a srebrna igła błyskała w słońcu. Z każdym ruchem wprawnej dłoni, na przejrzystej bieli tkaniny rozkwitały kolejne róże barwy świeżego śniegu. Kobieta pewnie prowadziła igłę, pozwalając swoim palcom tworzyć na welonie subtelny wzór. Większość pracy miała już za sobą, jeszcze kilka godzin i jej dzieło będzie gotowe by przystroić głowę panny młodej. Często zlecano jej przyozdabianie ślubnych strojów, gdyż okoliczni mieszkańcy wierzyli, że hafty wychodzące spod jej ręki przynoszą nowożeńcom pomyślność na nowej drodze życia. Dlatego też Ariana nie mogła narzekać na brak zajęć, dzień za dniem przelewając owoce swej wyobraźni na niezliczone szale, koszule, suknie i całe obrazy. Z każdym ściegiem oddawała innym drobną cząstkę samej siebie, a radość widoczna na ich twarzach, gdy odbierali gotowe dzieła, choć na krótką chwilę pozwalała ukoić jej zmartwienia. Wręcz tęskniła do tych momentów, kiedy przynajmniej na ułamek sekundy mogła mieć udział w czyimś szczęściu. Potem ludzie wracali do swoich spraw, a jej pozostawało kolejne zlecenie. Ariana z westchnieniem podniosła wzrok znad właśnie ukończonego kwiatowego wzoru. Cały dzień przesiedziała haftując smukłe łodyżki, liście i płatki róż, tak, że słońce zdążyło przejść swoją całodzienną ścieżkę i chyląc się nad zachodnim horyzontem barwiło niebo odcieniami oranżu, czerwieni i fioletu. Dopiero gdy przerwała pracę poczuła jak bardzo zdążyła zgłodnieć, więc pospiesznie przygotowała małą ucztę, by powetować sobie wielogodzinny post. Następnym razem powinnam nastawić sobie budzik – pomyślała, z błogością delektując się spóźnionym posiłkiem. Raz na miesiąc lub dwa, gdy Arianę dzieliły od ukończenia projektu zaledwie godziny, nie mogła się powstrzymać i całe wieki haftowała bez najmniejszej przerwy. Cicho roześmiała się ze swojej niecierpliwości. Jak to możliwe, że na jedną rzecz

potrafiła czekać latami, a na inne ani minuty dłużej? - Ariana skarciła w duchu swój bezmyślny i niepotrzebny pośpiech. Zaraz po kolacji z ulgą ułożyła się do snu, nawet nie zawracając sobie głowy wkładaniem piżamy. Spała spokojnie, gdy nagle do jej uszu dotarło potworne dudnienie. Zerwała się na równe nogi nie rozumiejąc co się dzieje. Hałas nie ustawał i najwyraźniej dochodził od strony drzwi wejściowych. Ktoś niemiłosiernie wyżywał się na ich starych dębowych deskach. – Kogo niesie o tej godzinie?! - wrzasnęła pod adresem intruza. Ktokolwiek stał na zewnątrz, musiał ją usłyszeć, gdyż kołatanie ucichło. Ariana niepewnie zbliżyła się do drzwi. – Jest druga nad ranem! O co chodzi? Nastąpiła chwila ciszy, po czym Ariana usłyszała stłumione przez drewno, ale i tak wyraźnie pełne rozpaczy słowa mężczyzny: – Pomocy! Błagam! Moja córeczka... Ton jego głosu nie pozwolił Arianie dłużej zwlekać z otwarciem drzwi i do przedpokoju niemal wtoczył się opadły z sił młodzieniec. Twarz znaczyły mu ślady łez. W milczeniu wyciągnął w stronę Ariany błękitny szal z gładkiego materiału, a ona nie zadała mu żadnego pytania. Dla niej jego spojrzenie wystarczało za całą odpowiedź. Choć przemęczona i obolała, Ariana zasiadła niezwłocznie do pracy, gdyż czuła, że w tej sytuacji będzie się liczyć każda minuta. To nie był przecież kolejny welon, czy bogata koszula, na które można było spokojnie poczekać. Ten człowiek musiał jakimś sposobem dowiedzieć się z czego dawniej słynęła Ariana i licząc, że jej talent nie zanikł, chciał by teraz ocalił jego dziecko. Już od lat Ariana nie czuła takiej energii w swoich dłoniach, która, płynąc z głębi jej serca, przelewała się stopniowo na powstający obraz. Każdy najdrobniejszy ścieg musiał zawrzeć w sobie nie tylko siłę jej talentu, ale i szczerą miłość młodego ojca. Praca Ariany poszłaby na marne, gdyby o haft nie poprosiło kochające i ufne serce. Złoto i turkus, srebro i szafir, na przemian te i inne niezliczone kolorowe pasma tańczyły pod jej dłońmi, niczym kwiecie unoszone podmuchami wiatru. Lecz ten wzór nie miał być tak niestały i ulotny, ale rósł z każdym precyzyjnym ściegiem, a kolejne fragmenty całości wyłaniały się z niebytu.

Zieleń, karmazyn, indygo... Barwy wirowały i przeplatały się przed jej oczami, podobnie jak pewnego pamiętnego wieczora niemal dwadzieścia lat wcześniej. Była wigilia Nowego Roku. Dziesiątki par na lśniącym parkiecie. Wszyscy wokół przybrani w najbogatsze stroje, a na niejednym pyszniły się wielkie kwiaty, dzikie zwierzęta, całe krajobrazy, nad którymi jeszcze niedawno Ariana i jej pomocnicy tak bardzo się trudzili w zatłoczonej pracowni. Lecz czas pracy dobiegł końca i Ariana miała się bawić; wzrokiem szukała wśród tłumu wyjątkowej osoby, dla której postanowiła wziąć udział w sylwestrowym balu. - Leonardzie! - Ariana zbudziła się z imieniem dawnego przyjaciela na ustach. We śnie osunęła się w fotelu, w którym zwykła pracować i głowę miała teraz wspartą o twardy podłokietnik. Westchnęła zmęczona i obolała po niespokojnej drzemce, patrząc jak za oknem powoli wstaje świt. Nasłuchiwała chwilę, ale w domu panowała cisza. Jej niespodziewany gość musiał nadal spać. Pospiesznie zjadła śniadanie i wróciła do haftowania. Pogrążona w pracy, nagle usłyszała dziwne trzaski dochodzące z góry. Jej dom nie miał piętra ani strychu, wybiegła więc na zewnątrz sprawdzić co się dzieje z domem. Pośpiesznie obeszła niewielki budynek dokoła i stanęła jak wryta na widok nocnego przybysza, teraz siedzącego na łagodnie opadającym dachu, przewiązanego dla bezpieczeństwa liną przymocowaną do komina i łatającego dziury w goncie. - Cóż, wygląda na to, że ja też będę miała jakiś pożytek z tej wizyty – wymruczała pod nosem i nie niepokojąc młodzieńca powróciła do robótki. * Wszystkie dni obecności młodego człowieka w domu Ariany wyglądały identycznie – ona, pomimo narastającego bólu palców, wytrwale tworzyła niezwykły haft, a mężczyzna krzątał się wokół, usiłując wyładować na czymś swój niepokój. Co

rusz z

nowego

kierunku dochodziły dźwięki przybijania, rąbania drewna na opał, szorowania podłogi lub gotowania. Żadne z nich nie ośmielało się próżnować. * Pod gibkimi palcami Ariany obraz rósł w oczach, choć nie brak mu było misternych detali. Pojawiły się mieniące niczym drogie kamienie drobne piórka, elegancki łebek, lśniące i czarne niczym agat okrągłe oko, ostre pazurki, a w końcu i dumny dziobek.

Z ulgą, ale i satysfakcją w oczach, Ariana odchyliła się w fotelu, by przez zaledwie kilka sekund nacieszyć się ukończonym haftem. Na jeszcze niedawno gładkim błękitnym tle królował teraz rwący się do lotu rajski ptak, a tyle w nim było mocy i energii, że nikt by się nie zdziwił, gdyby w którymś momencie zerwał się i poszybował w niebo. Ariana, pełna radosnej dumy, zabrała swoje dzieło i poszła odnaleźć młodzieńca. Zastała go w ogrodzie za domem w zamyśleniu koszącego trawnik. Gdy Ariana podała mu wyhaftowany szal, przez moment zdawało się, że mężczyzna wybuchnie płaczem. Opanował się jednak, wiedząc, iż na emocje przyjdzie czas później. Sięgnął do kieszeni, by podać Arianie spory plik wymiętych banknotów. - Nie. - Ariana pokręciła głową. - Za coś takiego nie bierze się pieniędzy. Na to stanowcze stwierdzenie, mężczyzna minął Arianę chowając zapłatę, w pośpiechu zebrał swoje rzeczy, wypadł za furtkę i odbiegł drogą, a wszystko to bez słowa pożegnania. - Nawet nie poznałam twojego imienia. - Ariana westchnęła z żalem, choć bez wyrzutu, doskonale rozumiejąc roztargnienie młodzieńca. - Oby tylko nadzieja cię nie zawiodła. Kobieta niespiesznie wróciła do domu. * Kolejne dni mijały powoli, a ich monotonię przerwała jedynie krótka wizyta klientki, dla której Ariana wykonała wyhaftowany różami ślubny welon. Nie mając żadnych nowych zamówień, Ariana przypomniała sobie o pewnym obrazie, czekającym na ukończenie już od dobrych paru lat. Wreszcie miała dosyć czasu na zajęcie się starym projektem. Z samego dna przepastnego kufra, gdzie trzymała tymczasowo zbędne szpargały, wyciągnęła dawno zaczętą robótkę i jej oczom ukazały się miniaturowe, ciasno stłoczone drzewa zielonego lasu. Ariana musnęła palcami niedokończony obrazek, z lekkim niedowierzaniem chłonąc realizm detali. Czasami, gdy przez bardzo długi czas nie widziała jakiejś swojej pracy, oglądając ją ponownie miała dziwne wrażenie, że to ktoś inny, zdolniejszy od niej, musiał ją stworzyć - bo jak coś tak pięknego mogło wyjść spod jej zupełnie zwyczajnej ręki? Ariana na powrót zasiadła do pracy, dokładnie tak samo jak tydzień za tygodniem robiła to przez ostatnie dwadzieścia lat. Wcześniej jednak było nieco inaczej. Ariana

spotykała się ze znajomymi, czasem nawet dawała się zaprosić na jakieś przyjęcie. Tak było w tamtego sylwestra, którego w ostatnim czasie często wspominała. Wtedy jeszcze wierzyła, że wszystko da się jakoś pogodzić i przyszłość ułoży się po jej myśli. Lecz życie miało inne plany, a ona i Leonard poszli w przeciwne strony – ona zaczęła całymi dniami pracować nad haftami, on zdawał się myśleć tylko o biznesie. Oboje, absolutnie oddani swoim pasjom, nie pozostawili w swoim życiu miejsca dla drugiego człowieka. - Ciekawe gdzie teraz jesteś? - Ariana rzuciła pytanie w milczącą przestrzeń swojego domu. Po niespodziewanej wizycie zdesperowanego młodzieńca nastąpiły dla Ariany długie miesiące spokoju. Kobieta mozolnie haftowała kolejne fragmenty leśnej sceny, a tylko od czasu do czasu wykonywała niewielkie zamówienia. Dawno nie pamiętała tak leniwie płynących dni i zaczynała jej doskwierać nuda. Przyzwyczajona do ciągłego nawału zadań, nie potrafiła przywyknąć do nowej sennej atmosfery. Nie potrafiła też jednak sama dokonać zmiany. Umiała już tylko czekać, nawet jeśli wewnątrz targało nią zniecierpliwienie. Ariana błądziła myślami po krainie gorzkich rozmyślań, a tymczasem pod jej dłońmi wyłaniała się coraz szersza panorama leśnych ostępów: smukłe młode drzewka u stóp niebosiężnych wiekowych pni, przemykający w cieniu lis, dumny jeleń w niezrównanej koronie swego poroża; a wszystko to powstawało mimochodem, niemal bezwiednie. W swoich rozważaniach Ariana dotarła w końcu do miejsca, gdzie musiała się przyznać przed samą sobą do popełnionego dwie dekady wcześniej błędu... Stuk, stuk, stuk. Nieoczekiwany dźwięk kołatania do drzwi wyrwał Arianę ze świata przykrych wspomnień. - Otwarte! - zawołała. Nikt jednak nie wszedł. Zaintrygowana podeszła do okna i wyjrzała do ogrodu, a tam – nie mogła wprost uwierzyć własnym oczom – stał mężczyzna dla którego wyhaftowała niebieski szal, pod rękę z młodą kobietą, zapewne żoną, a oboje, z czułymi uśmiechami na ustach, śledzili zabawę biegającego wśród rabatek roześmianego dziecka. Kilkulatka wręcz emanowała radością i tańcząc beztrosko wyciągała w górę drobne rączki, unosząc nad głowę błękitny szal. Tkanina falowała na wietrze,

a wraz z nią

szybował iskrzący w słońcu tęczowy rajski ptak. Ariana wzruszona obserwowała dziewczynkę, dla której z takim poświęceniem

wykonała haft, napełniając go mocą swojego serca i uzdrowicielskiego daru. Tymczasem dziecko tańczyło, lekkie i wolne niczym ptak unoszony prądem powietrza wysoko na bezchmurnym niebie. - I niech ktoś teraz ośmieli się nazwać mnie wiedźmą. - Ariana czuła przyjemne ciepło na sercu, myśląc o tym jak wspaniałą rzecz pozwolił jej osiągnąć nadzwyczajny hafciarski dar. Podeszła do drzwi, by w końcu wyjść gościom naprzeciw, ale oni już czekali za progiem, rozpromienieni i szczęśliwi. Młodzieniec przemówił: - Wuj nie kłamał, mówiąc, że ma pani szczególne zdolności. Uratowała pani życie naszej kruszynce... - zaledwie tych kilka słów dotarło do Ariany z jego gorących podziękowań, gdyż nagle zdała sobie sprawę, że za nimi, na ogrodowej ścieżce stoi jeszcze jedna osoba. - Leonard. - Miałem nadzieję, że znowu się spotkamy... ***