Meredith Webber Podniebni lekarze

Meredith Webber Podniebni lekarze ROZDZIAŁ PIERWSZY Moz˙ecie sie˛ spierac´, ile chcecie, z˙e seksizm w słuz˙bie zdrowia nie istnieje, lecz zare˛cza...
5 downloads 2 Views 49KB Size
Meredith Webber Podniebni lekarze

ROZDZIAŁ PIERWSZY

Moz˙ecie sie˛ spierac´, ile chcecie, z˙e seksizm w słuz˙bie zdrowia nie istnieje, lecz zare˛czam, z˙e jes´li spos´ro´d czwo´rki młodych lekarzy przygotowuja˛cych sie˛ do specjalizacji z ginekologii i połoz˙nictwa w wielkomiejskim szpitalu trzech jest obdarzonych para˛ chromosomo´w XY, a tylko jeden dwoma iksami, to włas´nie ten wyla˛duje na staz˙u w buszu, tam gdzie diabeł mo´wi dobranoc. – Pos´lijcie te˛ dziewczyne˛ – rzuci ktos´ z komisji, a pozostali członkowie, gło´wnie faceci, kiwna˛ głowami, zadowoleni, z˙e decyzja została tak łatwo i szybko podje˛ta. Tak wie˛c, chociaz˙ wcale nie jestem wojuja˛ca˛ feministka˛, to kiedy la˛duje˛ w Bilbarze, wcia˛z˙ wszystko sie˛ we mnie gotuje z powodu tej arbitralnej decyzji. ´ wiadomos´c´, z˙e kilkanas´cie lat temu uciekłam z głe˛boS kiej prowincji do miasta na studia, a teraz tu wracam, zatoczywszy łuk niczym bumerang, nie poprawia mi nastroju. Płyta lotniska jest rozgrzana do czerwonos´ci, powietrze cie˛z˙kie, przesycone wonia˛ eukaliptuso´w, i tak suche, z˙e niemal czuje˛, jak włosy w mgnieniu oka filcuja˛ sie˛ u nasady. Chociaz˙, prawde˛ powiedziawszy, pachnie ładnie – to znaczy powietrze, a nie moje włosy, gwałtownie traca˛ce siły witalne. Ale nie, nie... Nie dam

4

MEREDITH WEBBER

sie˛ uwies´ c´ woni czystego powietrza. Na mnie nie jest az˙ tak łatwo zrobic´ wraz˙ enie! – Doktor Green proszony jest o zgłoszenie sie˛ do stanowiska odprawy – słysze˛ z głos´ niko´ w zaraz po przekroczeniu progu niewielkiego budynku dworca lotniczego, na szcze˛s´ cie klimatyzowanego. Stanowisko odprawy? Hurra! Moz˙ e ktos´ stwierdził, z˙ e nie nadaje˛ sie˛ do tej pracy? Moz˙ e odsyłaja˛ mnie z powrotem do miasta?! Sune˛ wie˛c lekkim krokiem w strone˛ białego kontuaru po prawej stronie hali i niemal ocieram sie˛ o te˛gawego me˛z˙ czyzne˛ zaczajonego w pobliz˙ u. – Doktor Green – przedstawiam sie˛. Stewardesa robi zdziwiona˛ mine˛ i ruchem głowy daje znak me˛z˙ czyz´ nie, kto´ ry wygla˛da na ro´ wnie zaskoczonego co ona. – To pani...? – ba˛ka. Ładne powitanie, nie ma co. Przybysz z obcej planty zrobiłby na nich mniejsze wraz˙ enie, mys´ le˛. – Cos´ nie tak? – pytam, moz˙ e odrobine˛ zbyt napastliwym tonem. Rados´ c´ uste˛puje rozczarowaniu. Ogarnia mnie irytacja. Dopiero teraz dociera do mnie, z˙ e wezwali mnie przez megafon nie po to, by mi wre˛czyc´ bilet powrotny, ale dlatego, z˙ e facet nie wiedział, po kogo przyjechał! – Alez˙ nie, nie... Wszystko w porza˛dku. – Nieznajomy obronnym gestem unosi re˛ce, jak gdyby chciał sie˛ zasłonic´ przed atakiem. – Michael. Michael Reynolds – mo´ wi. – Anestezjolog z zespołu doktora Prentice’a. Szef prosił, z˙ ebym pania˛ odebrał z lotniska. Niestety, nie mo´ gł sam przyjechac´ ... – tłumaczy i ostroz˙ nie wycia˛ga do mnie re˛ke˛.

PODNIEBNI LEKARZE

5

Boi sie˛, z˙ e go ugryze˛? Dłon´ ma mie˛kka˛ i lepka˛ od potu, ale opanowuje˛ sie˛ i nie wycieram palco´ w o spo´ dnice˛. – Hillary. Hillary Green – mo´ wie˛. – Ciesze˛ sie˛, z˙ e be˛de˛ pracowała z panem i z doktorem Prentice’em. Widzicie, nawet w buszu ucza˛ dobrych manier. Michael Reynolds znowu obrzuca mnie zdumionym wzrokiem, ale poniewaz˙ i on odebrał staranne wychowanie, usiłuje zabawiac´ mnie rozmowa˛, kiedy idziemy po moje bagaz˙ e. – Hillary? Rzadkie imie˛. Nazywaja˛ pania˛ Hilly? – Tylko ci, kto´ rzy nie boja˛ sie˛ wyprucia wne˛trznos´ ci albo kastracji – ripostuje˛. Przepraszam, wiem, z˙ e czasami reaguje˛ zbyt ostro, ale całe z˙ ycie przezywano mnie Silly Hilly albo Hilly Dilly i mam tego dos´ c´ . – Aha – ba˛ka Michael, bierze ode mnie walizke˛ i rusza w strone˛ wyjs´ cia. – Samocho´ d zaparkowałem o tam... – Hej! Jeszcze nie wszystko! – wołam za nim, ale mnie nie słyszy. Złorzecza˛c w duchu, zbieram z tas´ mocia˛gu pozostałe trzy walizki, pudło z ksia˛z˙ kami i drugie z przyborami kuchennymi i czekam, az˙ mo´ j nowy kolega wro´ ci. – Boz˙ e! – wykrzykuje na widok tej go´ ry bagaz˙ u, podnosi pudło z ksia˛z˙ kami i idzie z powrotem do samochodu. Poda˛z˙ am za nim, cia˛gna˛c obie walizki. Potem robimy jeszcze jedna˛ runde˛ po pozostałe rzeczy. – Przydałby sie˛ wo´ z meblowy – mruczy pod nosem, kiedy z trudem udaje nam sie˛ załadowac´ cały ten majdan do samochodu terenowego z nape˛dem na cztery koła.

6

MEREDITH WEBBER

Po drodze do szpitala doktor Reynolds bawi sie˛ w przewodnika i objas´ nia, co włas´ nie mijamy: strzelnice˛, oczyszczalnie˛ s´ cieko´ w, plac targowy... – Jest dzien´ targowy – informuje, całkiem zreszta˛ niepotrzebnie, gdyz˙ unosza˛cy sie˛ w powietrzu zapach bydle˛cego potu i gnojo´ wki nie pozostawia z˙ adnych wa˛tpliwos´ ci. Hillary, jestes´ z powrotem w buszu, mys´ le˛. – Szef jest na targu – cia˛gnie Michael. – W niedziele˛? – pytam zdziwiona. – To jakas´ specjalna okazja – wyjas´ nia mo´ j towarzysz takim tonem, jak gdyby hodowla bydła była dla niego kompletna˛ abrakadabra˛. – Chodzi o cos´ z bykami... – dodaje. – Wiem tylko, z˙ e musiał tam is´ c´ . Tymczasem dojez˙ dz˙ amy do szpitala. – Fiu, fiu! – wyrywa mi sie˛ z ust. – Robi wraz˙ enie, co? – Michael po raz pierwszy us´ miecha sie˛ szczerze, nawet z lekka˛ duma˛. – Skrzydła dla pacjento´ w sa˛ całkiem nowe, ale wkomponowane w stary budynek. Z pocza˛tku troche˛ trudno sie˛ połapac´ , co gdzie jest, ale w sumie dobrze to wszystko funkcjonuje. Przemawia z takim entuzjazmem, z˙ e wybaczam mu wszelkie dotychczasowe gafy. Proponuje˛, z˙ ebys´ my mo´ wili sobie po imieniu. Michael che˛tnie na to przystaje. – Na razie zakwaterowalis´ my cie˛ w starym hotelu dla piele˛gniarek, tuz˙ za szpitalem, ale kiedy rozejrzysz sie˛ po mies´ cie, moz˙ e cos´ wynajmiesz... O ile uda ci sie˛ znalez´ c´ jakies´ lokum. – Zajez˙ dz˙ amy na tyły szpitala i zatrzymujemy sie˛ przed zniszczonym drewnianym budynkiem z weranda˛z z˙ aluzjami zamiast okien. Tu na remont wyraz´ nie poska˛piono grosza. – No, nie jest to

PODNIEBNI LEKARZE

7

pałac – odzywa sie˛ Michael – ale poniewaz˙ aktualnie nikt tu nie mieszka, be˛dziesz miała mno´ stwo miejsca dla siebie – dodaje tak przepraszaja˛cym tonem, z˙ e robi mi sie˛ go z˙ al. Nie jest to pałac... Ogle˛dnie powiedziane! W budynku jest dziesie˛c´ pokoi, a raczej pokoiko´ w – cele zakonne sa˛ chyba wie˛ksze – wychodza˛cych na długa˛ werande˛ z z˙ aluzjami, okalaja˛ca˛ cały dom. W rogu werandy stoja˛ chybotliwy sto´ ł, cztery stare krzesła, dwa lez˙ aki i telewizor. Dalej, juz˙ za rogiem, jest blat kuchenny i zlew, a pod przeciwległa˛ s´ ciana˛kuchenka pamie˛taja˛ca chyba czasy przedwojenne. Mam oczywis´ cie na mys´ li pierwsza˛ wojne˛. Tutaj, zamiast z˙ aluzji, w otwory wstawiono prawdziwe okna z kolorowymi szybkami. Niekto´ re z nich musiały jednak z czasem pope˛kac´ i zostały zasta˛pione zwykłym przezroczystym szkłem. Robi to ogo´ lne wraz˙ enie łataniny, gdzie wzgle˛dy praktyczne zwycie˛z˙ yły nad estetyka˛. Za ta˛ponura˛kuchnia˛sa˛jeszcze dwa pomieszczenia. Domys´ lam sie˛, z˙ e to sanitariaty. Widza˛c moja˛ zawiedziona˛ mine˛, Michael odzywa sie˛: – To jedyne mieszkanie rotacyjne, jakim szpital dysponuje – i z głupia frant dodaje: – Przynajmniej na razie. Puszczam te˛ uwage˛ mimo uszu. Wiem dobrze, z˙ e lekarze przygotowuja˛cy sie˛ do specjalizacji z anestezjologii, podobnie do tych, kto´ rzy wybrali ginekologie˛ i połoz˙ nictwo, wysyłani sa˛ do interioru na po´ łroczne praktyki w lotniczej słuz˙ bie medycznej, domys´ lam sie˛

8

MEREDITH WEBBER

wie˛c, z˙ e Michaelowi przydzielono duz˙ o lepsza˛kwatere˛ gdzies´ w okolicy. Aha, wspominałam wam juz˙ , co to jest lotnicza słuz˙ ba medyczna? Nie? To skorzystam z chwili, z˙ e mo´ j przewodnik poszedł po kolejne bagaz˙ e – mo´ wiłam przeciez˙ , z˙ e nie jestem wojuja˛ca˛feministka˛ – i nadrobie˛ zaległos´ ci. Pierwsza lotnicza słuz˙ ba medyczna powstała w Romie na południu prowincji Queensland, a teraz zorganizowano podobna˛ w Bilbarze, duz˙ ym mies´ cie w s´ rodkowej cze˛s´ ci stanu. Dzie˛ki temu ginekolog połoz˙ nik regularnie odwiedza szpitale w całym okre˛gu. To przedsie˛wzie˛cie, czyli: lekarz specjalista, samolot, dwo´ ch piloto´ w, anestezjolog i lekarz staz˙ ysta – w danym momencie ja – finansowane jest z funduszy stanowych. Wraca Michael. Dz´ wiga karton z ksia˛z˙ kami i walizke˛, a za nim, taszcza˛c pozostałe dwie walizy, poda˛z˙ a kobieta ubrana w granatowe rybaczki i koszule˛ w niebieskobiała˛ krate˛. – Nie moge˛ wprost uwierzyc´ , z˙ e przysłali dziewczyne˛... – mo´ wi, stawiaja˛c walizy przy drzwiach jednej z cel i obrzucaja˛c mnie pełnym dezaprobaty spojrzeniem, z kto´ rego łatwo sie˛ domys´ lic´ dalszego cia˛gu owej wypowiedzi: donne˛, co to nawet nie potrafi wnies´ c´ własnych bagaz˙ y. – O co wam wszystkim chodzi, ludzie? – wybucham. – Chyba nie uwaz˙ acie, z˙ e kobiety powinny tylko rodzic´ dzieci i stac´ przy garach! Ale macie przedpotopowe pogla˛dy! Moz˙ e zaczynam za ostro, ale pierwsze zetknie˛cie z nowym mieszkaniem nie wpłyne˛ło dobrze na mo´ j humor.

PODNIEBNI LEKARZE

9

– Tu nie chodzi o nas, koten´ ku – ripostuje kobieta – ale o zdanie szefa. Moz˙ e nie jest az˙ tak bardzo przedpotopowy w pogla˛dach, ale nie cierpi na staz˙ u dziewczyn. Pows´ cia˛gam je˛zyk i postanawiam, z˙ e tyrade˛ przeciw seksizmowi ws´ ro´ d lekarzy wygłosze˛ do samego szefa. – Hillary Green – mo´ wie˛ i wycia˛gam do kobiety re˛ke˛. – Tylko nie nazywaj jej Hilly – ostrzega Michael i odsuwa sie˛ na bezpieczna˛ odległos´ c´ . – Maureen Sharp. Przełoz˙ ona piele˛gniarek i instrumentariuszka, kiedy szef operuje tu, w Bilbarze. Moz˙ e juz˙ wiesz, z˙ e opro´ cz wszystkich innych zaje˛c´ , ma w mies´ cie mała˛ praktyke˛ prywatna˛. Dlaczego wszyscy nazywaja˛ go szefem, zastanawiam sie˛. Czyz˙ by facet nie miał imienia? Na oficjalnym skierowaniu, jakie mi wre˛czono, przed nazwiskiem Prentice widniały tylko inicjały: G.R. A moz˙ e nie lubi, kiedy podwładni zbytnio sie˛ spoufalaja˛? Chociaz˙ nie, tu nie chodzi o imie˛, ale o cos´ innego... Tylko o co? – Dlaczego doktor Prentice nie lubi staz˙ ystek? Maureen wzrusza ramionami. – Kto go tam wie, koten´ ku? Sama nie jestem tu długo, ale tak wszyscy mo´ wia˛. Moz˙ e ma złe dos´ wiadczenia? Szef nie nalez˙ y do rozmownych, nie obnosi sie˛ ´ wietny fachoze swoimi pogla˛dami ani uczuciami. S wiec – dodaje – skupiony, bardzo oddany pacjentom... – Urywa i rozgla˛da sie˛, jak gdyby w obawie, z˙ e powiedziała za duz˙ o. – To nora – zmienia temat – ale w tej chwili trudno znalez´ c´ cos´ lepszego. W pobliz˙ u otworzyli nowa˛kopalnie˛ i wszystkie kwatery zaje˛li dla

10

MEREDITH WEBBER

swoich. Nie z˙ eby było tego duz˙ o... A kemping tez˙ pe˛ka w szwach. – Odwraca sie˛, patrzy na Michaela taszcza˛cego reszte˛ moich bagaz˙ y, i pogardliwy us´ mieszek wypływa na jej usta. – Sa˛dzisz, z˙ e be˛dziesz miała tu okazje˛ pokazac´ sie˛ w tych ciuchach? Nie zniz˙ am sie˛ do udzielania wyjas´ nien´ , z˙ e z wrodzonego ska˛pstwa zrezygnowałam z wynajmowania mieszkania w mies´ cie i z tego samego powodu nie oddałam rzeczy na przechowanie. W walizach i pudłach jest cały mo´ j dobytek. – Kiedy sie˛ juz˙ urza˛dzisz, zajrzyj do szpitala – zaprasza Maureen. – Poznasz Georgie˛, sekretarke˛ szefa. Wpadła dzisiaj nadgonic´ papierkowa˛ robote˛, bo od jutra idzie na urlop. Zaproponowała, z˙ e oprowadzi cie˛ po szpitalu, pokaz˙ e stoło´ wke˛, da ci słuz˙ bowa˛ komo´ rke˛, pagera i harmonogram dyz˙ uro´ w. Budzik przywiozłas´ ? Maureen ponownie zerka na go´ re˛ bagaz˙ y, a ja, chociaz˙ w z˙ yciu nie posiadałam budzika, zapewniam ja˛, z˙ e oczywis´ cie przywiozłam. Nie, nie. Tym razem mylicie sie˛, to nie ze ska˛pstwa. Natura obdarzyła mnie niezawodnym budzikiem wewne˛trznym. Mo´ wie˛ mu, o kto´ rej mam sie˛ obudzic´ , i juz˙ . Nigdy mnie nie zawio´ dł. Maureen wraca do swoich zaje˛c´ , Michael zas´ zostaje. Kre˛ci sie˛ bez celu. Robi wraz˙ enie, jak gdyby nie ˙ al mi go. wiedział, co z soba˛ pocza˛c´ . Biedaczysko. Z Naprawde˛. – Szef obiecał, z˙ e be˛dzie przed druga˛... – zaczyna. – Nie przejmuj sie˛ – uspokajam go. – Jestem dziewczyna˛ i co z tego? Przeciez˙ mnie nie zje. Ani nie podda operacji zmiany płci. To by było zbyt drastyczne posunie˛cie, prawda? Odes´ le mnie z powrotem? Co´ z˙ ,

PODNIEBNI LEKARZE

11

nie opierałabym sie˛ zbytnio. Mys´ lisz, z˙ e rwałam sie˛ na to odludzie, z˙ eby spadac´ z nieba niczym bocian nowej generacji i przynosic´ dzieci? – Rzadko be˛dziesz musiała to robic´ – rozlega sie˛ głe˛boki głos. – Przy naturalnych porodach nie jestes´ my potrzebni. Za to przeprowadzamy duz˙ o wszelkiego rodzaju operacji ginekologicznych. Odwracam sie˛ na pie˛cie i widze˛ ida˛cego w naszym kierunku wysokiego, ciemnowłosego okularnika o wyrazistych rysach. Jak bezszelestnie sie˛ porusza, dziwie˛ sie˛ i spostrzegam, z˙ e jest w samych skarpetkach. Przypominam sobie, z˙ e na prowincji ludzie maja˛ zwyczaj zostawiac´ buty za progiem. Musiał zauwaz˙ yc´ moje spojrzenie, bo wyjas´ nia: – Byłem na targu bydle˛cym i chociaz˙ ten hotel to nie Hilton, nie ma co brudzic´ go łajnem. – Staje mniej wie˛cej metr przede mna˛ i kurtuazyjnie pyta: – Doktor Hillary Green, nie myle˛ sie˛? – Nie. A pan to doktor G.R. Prentice, czy tak? – G... Richard – mruczy pod nosem, tak cicho, z˙ e pierwsza cze˛s´ c´ imienia umyka mi, i wycia˛ga do mnie re˛ke˛. Nieuprzejmie by było nie podac´ mu re˛ki, lecz gdy nasze dłonie sie˛ stykaja˛, natychmiast z˙ ałuje˛ tego gestu. Me˛z˙ czyzna musi byc´ naładowany jaka˛s´ energia˛ elektryczna˛, bo jego dotyk działa na mnie poraz˙ aja˛co. Zanim ochłone˛, jest juz˙ za po´ z´ no prosic´ go o powto´ rzenie imienia. – Hillary. Hillary Green – udaje mi sie˛ wyba˛kac´ . Cofam re˛ke˛, zerkam na nia˛, by sprawdzic´ , czy bardzo jest poparzona. Nie widze˛ z˙ adnego zaczerwienienia,