Maroko 2007 Z Wrocławia wyjechali my około 1:00 w nocy, czyli – na nasze szcz cie – z du ym zapasem czasowym. Wszystko szło dobrze a do czasu jak gdzie ju za Berliner Ring strzeliła nam jedna z opon. W my lach ju pomału godziłem si z faktem, e na samolot nie zd ymy, jednak Opatrzno najwyra niej czuwała nad nami i udało mi si znale klucz, lewarek i kawałek starego zjazdu z autostrady, na którym mogłem w spokoju walczy . W rodku nocy, w ciemno ciach, strugach zimnego jak cholera deszczu, uwalony błotem i smarem od stóp do głów, po jakich 40 minutach miałem auto znów gotowe do drogi. Od tego czasu, jako e nam si spieszyło, budzik przez reszt drogi nie pokazywał ju mniej ni 180 kmph. Na lotnisku Weeze, zrobionym w miejscu dawnej jednostki wojskowej, poniewa byli my ju bardzo zm czeni - zostawili my auto na strze onym parkingu, nie bacz c na niemałe koszty tego przedsi wzi cia. Refleksja w tej kwestii naszła nas dopiero, gdy czekali my na samolot powrotny, mieli my nawet chytry plan unikni cia tej opłaty, jednak e jako e przy samym szlabanie stał radiowóz, zmuszeni byli my j ponie . Samolot do Marrakechu zapełniony był niemal e w cało ci (głównie Niemcami, Holendrami i Belgami) i około 18:00 czasu maroka skiego, przy d wi kach fanfar na cze Ryanair z pokładowych gło ników, prawie pół godziny przed czasem wyl dował na lotnisku Marrakech Menara. Tutaj, po odstaniu ponad pół godziny do odprawy paszportowej, czekał ju na nas na zewn trz u miechni ty człowiek z karteczk „david woszczak”, który po spisaniu na masce silnika umowy wr czył nam kluczyki do pachn cej jeszcze nowo ci (zaledwie 1600 km przebiegu) Dacii Logan (czy raczej Renault Logan – jak głosiło logo na klapie baga nika). Wersja Logana dla Maroka pozbawiona jest w zasadzie wszystkiego, na czym dało si zaoszcz dzi kilka dirhamów – poduszek powietrznych, ABSu, klimatyzacji, wspomagania kierownicy, elektryki szyb i lusterek, a nawet takich „luksusów” jak ci gienko do otwierania baga nika od rodka, d wignia zamykania dolotu powietrza z zewn trz do wywietrzników albo kołpaki. W mi dzyczasie oba bankomaty na lotnisku (z czego jeden

w ogóle nie „mówił” po angielsku) spłatały nam figla i odmówiły wypłaty jakiejkolwiek gotówki z niemal e wszystkich posiadanych przez nas kart, a było ich nie mało. W jednym (tym angloj zycznym) zadziałała wreszcie cmokisławowa Visa Classic Citibanku, za to gotówka w nim sko czyła si ju po wypłacie dwóch tysi cy dirhamów, czyli niespełna siedmiuset polskich złotych. Z trudem wystarczyło na samochód i troch paliwa, co i tak nale y uzna za szcz cie, bo po nas na lotnisku został ju tylko jeden „działaj cy” bankomat (który nie mówił po angieslku i nie wypłacał nic na adn z polskich kart). Nie lepiej było i w centrum Marrakechu, w pewnym momencie zrobiło si ju naprawd niewesoło, a przed oczyma stan ła nam wizja przesyłania kasy z Polski przez Western Union i nocka w samochodzie. W ko cu które z kolei urz dzenie raczyło nam wreszcie kas wypłaci . Nauczka na przyszło – bra ze sob zapas gotówki, cho by i w naszym europejskim mniemaniu wydawa si mogło, e która z o miu kart płatniczych musi przecie zadziała ! Z lotniska dojechali my do centrum Marrakechu, gdzie znale li my si w samym rodku chaosu, jakim jest tu ruch uliczny. Europejskie wyobra enie poj takich jak pas ruchu, przej cie dla pieszych, sygnalizator wietlny, nie ma adnego odniesienia do tego, co dzieje si tutaj. Panuje całkowita wolna amerykanka, ka dy je dzi jak chce, tr bi c w niebogłosy przy ka dej okazji, piesi przebiegaj przez ulic , by nie zosta przejechanym przez najbli szy pojazd, pomi dzy zwykłymi samochodami przeciskaj si setki skuterów, motorynek, osiołków ci gn cych jednoosiowe wozy, konnych taksówek, mniejszych i wi kszych ci arówek z lud mi na pace i wypchanych po dach, zdezelowanych miejskich autobusów. Tego nie da si opisa , to trzeba zobaczy .

Marrakech

Spocony i zestresowany, ale szcz liwy, e obyło si bez adnej kolizji, zaparkowałem w ko cu auto i dalej z buta poszli my przed siebie. Tak si zło yło przypadkiem, e stan li my tu przy wej ciu do medyny (starej, arabskiej cz ci miasta), dokładnie do tej jej cz ci, w której turystów jest ju tylko garstka, a w której odbywa si autentyczne ycie tej arabskiej cz ci perły Maghrebu – jak przewodniki zwykły nazywa Marrakech. Bł dzili my w ród suków (targowisk), na których sprzedawano niemal e wszystko, w tym ywe kaczki ładowane na wag , zwisaj ce w upale cały dzie mi cho (gdzieniegdzie ju solidnie mierdz ce), ryby, i tak charakterystyczne dla Maroka przyprawy, z których zapachem ju chyba zawsze b dzie kojarzył mi si ten kraj. Obserwowali my targi mi dzy tymi lud mi i ich małe awanturki, uskakuj c przy tym co chwila przed p dz cymi w skimi uliczkami medyny motorynkami i op dzaj c si przed ró nego rodzaju naganiaczami, „przewodnikami” i sprzedawcami. Próbowali my przy tym znale nasz zarezerwowany wcze niej hotel, jednak zupełnie bez powodzenia. W skie uliczki medyny w wi kszo ci pozbawione s oznacze , szczegółowej mapy nie mieli my, a wi kszo Arabów za jak kolwiek pomoc yczyła sobie pieni dzy. Bł dz c widzieli my momentami prawdziwy trzeci wiat – ludzi yj cych w skrajnej n dzy w czym w rodzaju namiotów lub szałasów, na zewn trz - pod murami medyny. Obrazki momentami były dla nas – Europejczyków – po prostu szokuj ce. Coraz bardziej zm czeni (na nogach byli my ju wtedy od ponad półtorej doby!), wzi li my w ko cu taksówk , za któr nie do , e przepłacili my, to jeszcze taksówkarz i tak zrobił nas w jajo, wysadzaj c w miejscu, z którego i tak nie mieli my poj cia, jak dotrze do hotelu, a jego m tne tłumaczenia w mieszance francuskiego i arabskiego okazały si by bezu yteczne. Było coraz pó niej (zbli ała si północ), a my mieli my ju wszystkiego naprawd dosy . W ko cu napatoczył si jaki Arab, który pomógł nam dotrze do hotelu (nie za darmo oczywi cie), momentami prowadz c nas przez takie zaułki medyny, e w jednym momencie spanikowali my na tyle, e zawrócili my, s dz c e za chwil

dostaniemy w głow i obudzimy si bez niczego (o ile w ogóle si obudzimy). Po dotarciu do hotelu, całkowicie wyko czeni, padli my w obj cia Morfeusza, a wcze niej jeszcze przez dobr godzin dyskutowali my o tym, co widzieli my i prze yli my. Zanim przyleciałem do Maroka, s dziłem e to do zeuropeizowany kraj. Myliłem si . Maroko to totalny orient. Na ka dym kroku i w ka dej dziedzinie. Cho dzieli go od Hiszpanii w pewnym miejscu zaledwie kilkana cie kilometrów Cie niny Gibraltarskiej, to wydaje si , jakby był oddalony od Europy o tysi ce mil. Tu wszystko jest inne. Faceci w turbanach, kobiety w chustach (cz sto zasłaniaj cych tak e twarz, czasem – wraz z oczyma), osiołki na ulicach, arabskie napisy, zgiełk medyny i jej charakterystyczny zapach, b d cy jak wypadkow woni przypraw, grillowanego mi sa, palonej marihuany i spalin motorynek... Tutaj 50% ludzi nie potrafi czyta i pisa (!), 80% wiosek nie ma bie cej wody i pr du, szkoła jest nieobowi zkowa, za nie lubne dziecko mo na i siedzie na 7 lat, a alkohol mog kupowa tylko tury ci. Po pierwszym dniu w Marrakechu mieli my wra enie, e ka dy chce od ciebie pieni dzy: za wskazanie drogi, za zrobienie mu zdj cia, za otwarcie drzwi w hotelu. Gdy jeszcze przy okazji taki Arab zwraca si do mnie „my friend”, to wzbudza to we mnie lekk odraz . Nieco inne jest moje wyobra enie przyja ni przywiezione ze Starego Kontynentu. Nie wiem, czy słowo „bezinteresowno ” w ogóle istnieje w arabskim j zyku. Zdaj sobie oczywi cie spraw z faktu, e taki odbiór przez nas arabskiej natury mo e by obrazem zafałszowanym i wyolbrzymionym, a przede wszystkim by mo e wcale nie reprezentatywnym, niemniej jednak taki wła nie był. Miejscem, o którym nie sposób nie wspomnie pisz c o Marrakechu jest D emaa el-Fna – centralny plac przy medynie. Przewonik okre la go mianem najwspanialszego placu miejskiego na wiecie albo maroka skim mikrokosmosem. UNESCO musiało stworzy dla niego now kategori – Niematerialne Dziedzictwo Ludzko ci. Faktycznie – ju dla samego tego miejsca warto wsi w samolot, by cho na par chwil si tu znale . Atmosfery tu panuj cej, szczególnie po zmroku, nie da si opisa bez zdolno ci literackich. Atmosfery, któr odbiera si wszystkimi zmysłami – wzrokiem, słuchem, powonieniem i

smakiem. Nad całym placem unosi si wo grillowanych mi s, gotowanej tand ii i tad inu, wie ych pomara czy i oliwek i typowych dla maroka przypraw, w ród tego wszystkiego kr c si muzycy, b bniarze, zaklinacze w y, typ z małpk na ramieniu, fakirzy, akrobaci i innej ma ci uliczni arty ci, kucharze i zwykli naganiacze. Z placu mo na zapu ci si w gł b medyny labiryntem niezliczonych w skich uliczek, na którym handluje si wszystkim - im dalej od placu tym mniej pami tek i innego rodzaju straganów nastawionych na turystów, a wi cej suków, na których ka dego dnia zaopatruj si tubylcy. Nieopodal placu, do momentu zaj cia miasta przez Francuzów w 1912 roku (tj. np. zaledwie rok przed urodzinami mojej .p. Babci) trzy razy w tygodniu przed zachodem sło ca odbywały si tu targi niewolników. Jak wspomina przewodnik - mo na tu było kupi np. o mioletni dziewczynk za trzy funty brytyjskie albo „oddanego Murzyna” za 14 funtów. Wyj tkowo pi kna kobieta mogła pono osi gn cen 150 funtów.

D emaa el-Fna, Marrakech Pierwszego dnia Cmokisław był na tyle przera ony ogółem wra e z Marrakechu, e rozwa ał opcj udania si o wicie nast pnego dnia prosto do Agadiru (tj. jedynego chyba całkiem nowoczesnego kurortu nad Atlantykiem, do którego operuj wszystkie biura podró y organizuj ce wczasy w Maroku) i sp dzenia tam całych 7 dni. Zastanawiał si tak e nad kupnem awaryjnego powrotnego biletu do Polski. Zaopatrzył si tak e w paczk Marsów, którymi planował si ywi do ko ca pobytu oraz butelkowan wod do mycia z bów. Stwierdził tak e, e to jego pierwszy i definitywnie ostatni pobyt w Afryce :) Ja tak e – po półtorej doby na nogach byłem mocno przytłoczony Marrakechem i zupełnie wyko czony padłem spa jak zabity. Pospa jednak e nie było nam dane zbyt długo, gdy ju o 5:13 rano - jak zanotował Cmokisław - obudził nas orientalny piew (czy mo e raczej ryk)

ze znajduj cego si tu obok naszego hotelu minaretu. Tego poranka ju nawet mi przeszło przez my l, by szuka azylu w Agadirze :D Po trwaj cych dobre pół godziny nawoływaniach – najpierw z tego najbli szego nam meczetu, potem z troch bardziej oddalonych minaretów, udało si zasn jeszcze na jaki czas, by móc rano z nowym zapasem energii spróbowa zmierzy si z otaczaj c rzeczywisto ci . Drugiego dnia z rana zastanawiali my si , czy zgodnie z pierwotnym planem jecha na południe, czy mo e zosta w Marrakechu na jeszcze jedn noc i na spokojnie spróbowa ogarn to wszystko. Postanowili my ostatecznie wróci tutaj dzie przed powrotem do Polski, a tego dnia udali my si w dalsz drog w kierunku oaz południa. Ju par kilometrów za Marrakechem zatrzymała nas andarmeria Królewska, której prawdopodobnie co nie pasowało w papierach naszego auta, jednak e jako e oni mówili wył cznie po arabsku i francusku, a my wył cznie po polsku i angielsku, to nie mieli chyba innego wyj cia jak ola spraw i pozwoli nam jecha dalej. W ogóle na maroka skich drogach, praktycznie przy ka dym wje dzie do wi kszej miejscowo ci, stoj posterunki ró nego rodzaju słu b mundurowych. Do turystów wszyscy nastawieni s bardzo pozytywnie, okazuj c zawsze du ch pomocy. Porównanie z polsk policj wypada tu naprawd marnie, szczególnie w odniesieniu do wspomnianej andarmerii Królewskiej (na niekorzy naszej oczywi cie, której ulubionym zaj ciem jest czajenie si z suszark za winklem, najlepiej w miejscu, w którym ograniczenie pr dko ci jest najbardziej absurdalne np. za znakiem, którego zapomniano zdj po dawno zako czonych robotach drogowych). Przez Atlas Wysoki przedostali my si zbudowan przez Francuzów drog N9 przez przeł cz Tizi n'Tiszka. Po drodze natrafili my na knajp , która sprawiała wra enie, jakoby standardy higieny nie odbiegały w niej zbytnio od europejskich, zdecydowałem si wi c wci gn mój pierwszy tad in – bodaj najpopularniejsz maroka sk potraw (obok kuskusu, którego nie jadłem, bo nie lubi kaszy w adnej postaci). Tad in to potrawa gotowana na parze na wolnym ogniu z w gla drzewnego w charakterystycznym glinianym naczyniu, przykrytym pokrywk w kształcie sto ka, w skład której wchodzi pokrojone mi so (z baraniny,

wieprzowiny lub kurczaka), oliwki, czasem te inne warzywa. Bardzo smaczne. Nawet Cmokisław odwa ył si tutaj odej od swoich Marsów i zamówił spaghetti z makaronu gotowanego przecie w ICH WODZIE :D Tu po tym nie omieszkał oczywi cie zdezynfekowa oł dka pi dziesi tk zakupionej specjalnie w tym celu w wolnocłowym sklepie na lotnisku Weeze wódk :D Tego samego dnia, po zjechaniu z Atlasu, dotarli my do miejscowo ci Aït Benhaddu, gdzie zadekowali my si na nock w bardzo przyjemnej, typowo maroka skiej kazbie za jedyne 50 dirhamów (16 zł) na głow . Male kie Aït Benhaddu było dla nas prawdziw ulg po poprzednim dniu sp dzonym w Marrakechu. Nawet ludzie wydawali nam si tu od razu całkiem inni – nie nachalni, spokojni i pogodni, nikt za wszelk cen nie chciał nam niczego sprzeda , nikt nie oferował nam „taniej” pomocy ani swych usług przewodnickich w promocyjnej cenie. Wkrótce za spraw naszego nowego znajomego (o którym napisz kawałek dalej) zrozumieli my sk d ta ró nica: południe Maroka, tereny subsaharyjskie i podnó e Atlasu zamieszkuj głównie Berberowie – rdzenna ludno Maroka, w przeciwie stwie do wielkich miast (w tym Marrakechu) zamieszkałych obecnie głównie przez ludno arabsk . Berberowie czuj siln odr bno w stosunku do Arabów , a sami siebie nazywaj „lud mi wolnymi”. Po tym jak zostawili my nasze rzeczy w pokoju, poszli my poszw da si po Aït Benhaddu.

poro ni t trzcin rzek (w listopadzie jej koryto było zupełnie suche). Kr c mi dzy zabudowaniami, wspinali my si pomału pod gór na szczyt do ruin agadiru (spichlerza), sk d rozpo cieraj si wprost oszałamiaj ce panoramy pustyni. Tego dnia Cmokisław wydał z siebie kilka razy okrzyki zachwytu, a jego mocne postanowienie o ostatnim w yciu pobycie w Afryce zacz ło si chyba z wolna chwia :D Pozwol sobie w tym miejscu zacytowa urodzonego w USA, a zmarłego w 1999 roku w Tangerze pisarza Paula Bowlesa, który 50 lat ył w Maroku zafascynowany tym krajem.

! ! "

"

" # !

" $

"%

"

&

'&

(

! %

maroka skie południe Tutejsze krajobazy po prostu powalaj i nie s podobne do adnych, które widziałem wcze niej. Stanowiły one zreszt tło dla wielu filmów, takich m.in. jak Lawrenc z Arabii, Sodoma i Gomora albo Jezus z Nazaretu. Zwi zki z kinem ma zreszt wi kszo miejscowo ci południowego Maroka, jednak tutejsze kazby uchodz za esencj architektury pustynnej gł bokiego południa. Aït Benhaddu jest przeurocze, poło one u podnó a niewielkiego wzniesienia nad płytk ,

! !"

"

" "

!" ! ' ) Podró uj c potem przez południe Maroka wielokrotnie zatrzymywali my si w rodku pustkowia na małego warzonego w

Tangerze Flaga Specjala, którego zapas wozili my w baga niku, by posłucha tej absolutnej, a dzwoni cej w uszach ciszy. Ciszy, której chyba nie sposób spotka np. w naszym pi knym kraju. B d c u nas w najbardziej nawet odludnym zak tku, cały czas słycha tocz ce si wokół ycie. piewaj ptaki, cudownie cykaj chrz szcze, drzewa szumi , a w powietrzu gra wiatr... Tam, na Saharze, panuje cisza zupełna. Nigdy wcze niej takiej nie „ słyszałem” . Po zej ciu do dolnej cz ci wsi (górna, cho wci zamieszkana przez kilka rodzin, robi ju obecnie bardziej za zabytek i atrakcj turystyczn ) pochodzili my jeszcze mi dzy zabudowaniami obserwuj c ycie ludzi, którzy yj tutaj, jak i na całym maroka skim południu, w domkach zbudowanych z pisé - „ cegieł” wytworzonych z błota wydobywanego z rzek, uformowanego w prostopadło ciany i wysuszonego na sło cu. Cmokisław zabudowania te nazywał „ lepiankami” i rzeczywi cie okre lenie to zdaje si do dobrze oddawa ich charakter. Taki dom, nieremontowany, znika pono całkowicie rozmyty przez deszcz ju po dwudziestu latach. ycie ludzi nie zmieniło si tu chyba zbytnio od kilkuset lat i s dz c po ich u miechni tych buziach i machaj cych do nas dzieciach, chyba im z tym całkiem dobrze, cho ich ycie na pewno nie jest łatwe. Wida mnóstwo kobiet, które d wigaj na plecach wielke kosze z jak ro linno ci na pasz dla zwierz t i przemierzaj kilometry pieszo albo na osiołkach. Nikt nie chciał tu te od nas adnych pieni dzy. Jak e inni to ludzie ni Arabowie z Marrakechu! Ju po powrocie, gdy czytałem troch o Maroku, dowiedziałem si np. tego, e Berberowie, mimo przej cia z chrze cija stwa na islam po ekspansji arabskiej w VII wieku, do dzi zachowali wiele ró nic w obyczajowo ci, obok j zyka np. charakterystyczny szacunek do kobiet, wyra aj cy si w monogamii (zgodnie z prawem Maroka czycy mog mie cztery ony) i prawie współdecydowania o istotnych sprawach rodziny. Po powrocie do Ksaru, w którym spali my, zjedli my co jeszcze i siedli my na ogólnodost pnym tarasie popijaj c drinki i obserwuj c zapadaj cy nad Aït Benhaddu zmrok. Wkrótce doł czył do nas Hamid – młody Berber o jaskrawo proeuropejskiej, proalkoholowej i prokobiecej naturze :DDD pracuj cy w naszym „ hotelu” . Gdy zobaczył stoj cego pod stołem

Smirnoffa a za wieciły mu si oczka, wszak to tutaj towar zakazany :D Po paru gł bszych mój (Hamida zreszt te ) angielski osi gn ł poziom pełnej płynno ci i stuprocentowego wzajemnego zrozumienia :D Rozmawiali my wi c do nocy o Maroku, Polsce, Europie, Berberach, kobietach i samochodach. Hamid ju kilkakrotnie próbował si dosta do Europy, jednak jak dot d adna z ambasad UE nie udzieliła mu wizy. Postanowili my mu pomóc i spróbowa załatwi to po powrocie przez ambasad Polski. Impreza kr ciła si w najlepsze, po jeszcze kilku kielonkach nasz nowo poznany Berber przyniósł swój bł kitny turban i b benki, które nazywał „ tam-tam” , przy piewywał i przygrywał berberyjskie rytmy przez kolejne pół nocy. Potem namawiał nas jeszcze, by my zostali tam kilka dni, obiecywał hasz i trzy ch tne Francuzki :D Jako e wszyscy ju nie le fruwali my, powa nie zastanawiali my si nad realizacj tej opcji i pozostaniu w Aït Benhaddu, rano jednak e w innym ju stanie umysłu postanowili my zgodnie z planem jecha dalej na południe :) O poranku spakowali my si , po czym Cmokisław u wiadomił sobie istotny problem b d cy nast pstwem ubiegłonocnej biby. Mianowicie sko czył si specyfik, którym po ka dym posiłku odka ał swój oł dek z gro nych, afryka skich bakterii, które czaiły si na niego w ka dym potencjalnym tad inie :D Po drodze na szcz cie był Warzazat – do nowoczesne (jak na Maroko) miasteczko, w którym udało si lekarstwo dosta . Zjedli my tu te małe niadanie (najpopularniejsze s tu oczywi cie francuskie omlety, ja jednak e wolałem spróbowa kefty) i pojechali my dalej na południe do Zagory wzdłu doliny rzeki Dara. Zielona wst ka palm ci gn ca si na zdj ciu satelitarnym to wła nie Wadi Dara.

Wadi Dara na Google Maps Jazda maroka skimi drogami południa to prawdziwa przyjemno . Cho utwardzonych traktów, w porównaniu z Europ , jest bardzo niewiele, to jednak najwa niejsze miejsca s nimi

poł czone, a nawierzchnia utrzymana jest bardzo dobrze. Ci gn ce si po horyzont puste drogowe szlaki przez Sahar niemal e dokładnie uto samiały moje marzenia i wyobra enia o wakacjach w drodze, jakie wyniosłem z ameryka skich filmów drogi i w jakie planuj wyruszy pewnego dnia na objazdówk po USA. Na tych prostych, suchych, równych i pustych szosach bez problemu osi gało si rednie pr dko ci wi ksze nawet ni na niemieckich aurostradach (tworz cy si wówczas wir w baku Logana był do przyj cia, bo paliwo kosztuje tylko nieco ponad 3 zł, w Polsce jest wi c a o 50% dro sze), skutkiem czego przejechanie np. 300 km zajmowało nam z reguły zaledwie niespełna 3h, licz c sam jazd oczywi cie, gdy malowniczo niektórych odcinków po prostu powalała, wiele wi c razy zatrzymywali my si , by popstryka fotki i nacieszy si t koj c , absolutn cisz . W efekcie udało nam si zjecha nawet wi kszy kawał Maroka ni to planowali my, ł cznie po tym kraju zrobili my ok. dwa tysi ce kilometrów. Trzeciego dnia dolin Wadi Dara jechali my do Zagory, która tylko pozornie jest celem tej podró y, gdy wła ciwym jest wła nie sama dolina – 125 kilometrowy pas oaz z palmami daktylowymi, przy których przycupn ły zbudowane z pisé wioski, w których czas zatrzymał si kilkaset lat temu. Po dotarciu do Zagory musieli my zmierzy si z wyj tkowo nachalnym naganiaczem, który za wszelk cen chciał nam zorganizowa wycieczk na pustyni , w ko cu po długich bojach udało mi si go spławi . W akcie rado ci, e w ko cu zrezygnował, dałem mu nawet 20 dirhamów :D W Zagorze zjedli my obiad, Cmokisław zdobył si na odwag i zdecydował si pochłon swój pierwszy tad in, której to potrawy potem został prawdziwym miło nikiem :) Oczywi cie po posiłku odkaził drogi pokarmowe pi dziesi tk kupionej w Warzazacie wódki, której zreszt nie dokr cił i pozostałe 950 ml znalazło si pod kołem zapasowym, a jej smród z baga nika towarzyszył nam niemal e do ko ca naszej podró y przez Maroko :D Spróbowali my te harir – pikantn fasolow zup , któr jada si tutaj głównie w okresie wi tecznym (ramadanu). Zupka zjadliwa, ale do barszczu ukrai skiego z wrocławskiej Mewy nie podskoczy nigdy, cho by i jej receptur

udoskonalano przez kolejne kilkaset lat :D Sama Zagora nie jest zbyt ciekawa, jednak skoro ju tu byli my, nie mogliby my nie poszuka najbardziej bodaj znanego drogowskazu wiata: Timbuktu (to miejscowo znajduj ca si chyba w Mali) – 52 dni na wielbł dzie. Drogowskaz obecnie jest ju tylko wdzi cznym obiektem zdj , nie jest jednak aktualny, m.in. ze wzgl du na fakt, e aktualnie l dowa granica maroka sko-algierska jest zamkni ta.

Timbuktu - 52 dni Jako e Zagora nie oferowała raczej zbyt wielu wra e , postanowili my wyruszy dalej i jecha a do zmroku w kierunku Erg Chebbi – najwi kszych piaszczystych wydm Maroka. Niedawno utwardzon drog N12 mkn li my w ród cudownych krajobrazów tworzonych m.in. przez majacz ce na horyzoncie masywy D abal Sarhro i D abal Ougnat. Nim całkiem si ciemniło, dojechali my do polecanego przez przewodnik hoteliku nieopodal miejscowo ci N'Kob, który jednak okazał si nie posiada wolnych pokoi. Zaoferowano nam w ko cu mo liwo noclegu w „ apartamencie” . Cena zdecydowanie nie zach cała, Cmokisław wydał z siebie jednak okrzyk „ CH...! B D SPAŁ JAK KRÓL!” i ostatecznie postanowili my zapłaci po całe 50 zł na głow za mo liwo przespania si w luksusach :D Jak okazało si ju wkrótce, „ apartament” okazał si by zwykł , do zapuszczon dziupl , po paru wi c chwilach wahania postanowili my, mimo e zrobiła si ju noc, przejecha jeszcze ok. 30 km do nast pnej miejscowo ci. Tutaj, gdy zdezorientowani rozgl dali my si w ciemno ciach na skrzy owaniu za hotelem, zjawił si u miechni ty funkcjonariusz andarmerii Królewskiej, który pomógł odnale nam drog . Jak okazało si nast pnego dnia rano – poszukiwany przez nas hotel Bougafer nie jest ju jedynym hotelem w tej miejscowo ci, a my trafili my do tego drugiego – o tej samej nazwie. Jak zauwa yli my pó niej – hotelików nazywaj cych si

Bougafer jest w południowym Maroku mnóstwo. Niestety ten nasz był dro szy od tego opisanego w przewodniku blisko pi ciokrotnie i tym sposobem sp dzili my noc za 70 zł/osob , fakt – e w miejscu bardzo czystym, zadbanym i ... murowanym (nie za jak zwykle zbudowanym z pisé), pozbawionym jednak e zupełnie maroka skiego klimatu. Tutaj wieczorem Cmokisław postawił winko w hotelowej restauracji, które spo yli my w ród palm, a wskutek działania zawartego w nim alkoholu zostawił obsługuj cemu nas kelnerowi 50 dirhamów (ok. 17 zł) napiwku. Po tym fakcie kelner (zupełnie czarny) biegał dookoła nas, jakby my stali si centrum jego wiata. Jednak gdy rano przy niadaniu zobaczyłem tego Murzyna na drzewku pomara czowym zrywaj cego nam pomara cze, ze miechu o mało nie spadłem pod stół, a z za enowania – o mało si pod niego nie schowałem. Do niadania wypili my bardzo charakterystyczn dla Maroka, przepyszn mi tow herbat , ze wie ymi li mi mi ty, zapewnili my Murzyna, e bez problemu damy rad samemu zanie nasze dwa małe plecaczki do samochodu, i udali my si w dalsz drog w kierunku Merzougi i wydm Erg Chebbi. Od Hamida – naszego znajomego Berbera z Aït Benhaddu dostali my namiar na noclegi w tej okolicy. Gdy dotarli my w poblisk okolic , GPS wskazał (miałem współrz dne tego miejsca), e od celu dzieli nas jakie 750 km :D Dłu sz chwil główkowałem nad tym, jaki bł d popełniam przy przeliczaniu minut i sekund (które miałem podane na wizytówce) na tysi czne cz ci stopnia (które przyjmował mój GPS), jednak e nic nie udało mi si wymy li . Potem ju okazało si , e bł du nie popełniałem w zasadzie adnego, nie wiedziałem tylko tego, e w mojej Nokii literka „ W” oznacza WSCHÓD, a nie jak s dziłem – WEST :-DD Przypadkowo na szcz cie rzuciła mi si w oczy na głównej (niedawno utwardzonej) drodze strzałka do miejsca, którego szukali my i dalel ju pist przez hamad (pista to nieutwardzona droga, a hamada – kamienista pustynia) dojechali my do celu – uroczej maroka skiej „ lepianki” z widokiem na wydmy Erg Chebbi. W mi dzyczasie byli my jeszcze w Merzoudze, w której przewodnik ka e spodziewa si najbardziej uci liwego i najbardziej hała liwego komitetu powitalnego w całym Maroku. Poza sezonem jednak było

całkiem spokojnie, a naganiacz trafił si tylko jeden, w dodatku o stosunkowo nieznacznym stopniu wspomnianej uci liwo ci. Merzouga poza sezonem wygl dała na całkiem spokojn , zapuszczon wioseczk . W małej, zapyziałej knajpce ja wci gn łem gigantyczn maroka sk sałatk , a Cmokisław zamówił brochette. Ku naszemu zdziwieniu jednak zamiast spodziewanej klasycznej włoskiej bruschette'y przystawki w postaci pieczonego pieczywa z pomidorami, czosnkiem, oliw , bazyli i oregano, dostał jagni cin z ro na :D Potem wyczytali my, e maroka skie brochette z włosk bruschette nie ma nic wspólnego :) Weszli my tutaj te na chwil do napotkanej przypadkiem Internet Cafe sprawdzi stany kont bankowych, czy mamy jeszcze za co wróci z niemieckiego lotniska do Polski :D. W ciemnej lepiance stało troch nie najnowszych Compaq'ów, a przy nich młodzi Berberowie ze słuchawkami na uszach i bł kitnymi turbanami na głowach tłukli w jakie gry. Po rodku na glinianej podłodze stał du y metalowy dzban z herbat , któr ka dy mógł sobie nala . Niezły widok. Ł cze, cho szybkie nie było, to jednak pozwalało przy odrobinie cierpliwo ci zalogowa si z sukcesem do polskich banków. Erg Chebbi uchodz za jedn z najbardziej spektakularnych atrakcji Maroka, co niestety moim zdaniem urokowi całej okolicy nie wychodzi na dobre. Na głównej drodze stoi wiele pstrokatych drogowskazów z wymalowanymi wielbł dami, a na samych wydmach ci ko raczej o uczucie samotno ci. lady wielbł dzich kopyt i opon terenowych samochodów s wła ciwie wsz dzie, mimo e byli my tam przecie zupełnie po sezonie. Na zachód sło ca wybrali my si na wydmy na około dwuipółgodzinny spacerek na grzbietach dromaderów.

Erg Chebbi Atrakcja przyjemna, cho bez w tpienia przepłacona i robiona wył cznie pod turystów (Berberowie

hoduj dla siebie ta sze w „ eksploatacji” osiołki). Generalnie polecam ka demu zachód sło ca na Wydmie Czołpi skiej w Słowi skim Parku Narodowym – doznania s z pewno ci nie gorsze :) Na autentyczn piaszczyst pustyni trzeba si b dzie kiedy wybra do Algierii. Maroka skie Erg Chebii w porównaniu do ergów algierskich, to tylko mała łacha piachu (maj około 28 km długo ci i 7 km maksymalnej szeroko ci). Wieczorem wci gn li my kolacj w naszym hoteliku (Cmokisław dnia czwartego rozkr cił si ju na dobre i z zamiłowaniem wci gał potraw , której nazwy nawet nie znali my, a o której przewodnik równie nie wspomina słowem :D, popijaj c mi tow herbat Z ICH WODY). Potem s czyli my winko na dachu naszej kazby, w samym rodku pustkowia, maj c nad sob miliardy gwiazd. Just a perfect evening. (Gliniany dach solidnie si pod nami uginał, ale przeszli my nad kuchni , gdzie był murowany :D). Cmokisław wysłał sms-a do kumpla z Poznania: „ Wła nie pijemy winko na dachu autentycznej maroka skiej kazby z gliny i słomy, na pustyni, w samym rodku niczego, maj c nad sob niebo z ilo ci gwiazd, jakiej nie wiedzieli my nigdy wcze niej w yciu” . W odpowiedzi dostał: „ A my s czymy cienkie piwko. Pogoda chujowa: zimno, deszczowo, zero widoczno ci gwiazd” . Pozdrowienia dla Roberta :) Podró uj c przez maroka skie południe w listopadzie, sił rzeczy chodzi si spa bardzo wcze nie. Około 18:00 jest ju całkiem ciemno, a koło 21:00 spali my ju w najlepsze. Potem człowiek budzi si po dziewi ciu godzinach snu i o szóstej rano jest ju na nogach, cho czasem nawet troch wcze niej budzisz si na skutek ryku muezina z najbli szego minaretu :D (tam na pustyni akurat adnego minaretu szcz liwie nie było). Nad ranem czekała nas niemiła niespodzianka. Przeja d ka pist poprzedniego dnia sprawiła, e ju po raz drugi w ci gu ostatniego tygodnia musiałem zmienia koło na zapasowe. Jako e byłem ju wprawiony w boju, tym razem poszło ekspresowo i ju po paru chwilach ruszyli my w drog . W Rissani dali my jeszcze nasz uszkodzon opon do wulkanizacji na wypadek, gdyby zapas okazał si jeszcze raz niezb dny. Drobny problem polegał na tym, e wszyscy mechanicy z zakładu byli tu niepi mienni, nie znali te słowa po angielsku, a czytanego przeze mnie

(miałem zapis fonetyczny) pytania po arabsku najwyra niej nie rozumieli :D Ostatecznie stan ło na dwudziestu dirhamach (niespełna siedmiu złotych :D), dałem wi c im dodatkowo jeszcze trzydzie ci i pojechali my dalej. Tego dnia poszlajali my si troch po dolinie i w wozie Dades, a popołudniu ruszyli my w drog powrotn w kierunku Marrakechu. Po zmroku zawitali my ponownie do sprawdzonej ju mety u Hamida w Aït Benhaddu. Obiecanych kilka dni temu Francuzek niestety ju nie było, w zamian za to napatoczyło si dwóch Francuzów :D Biba była maksymalna, a jako e była nas w sumie pi tka, wódka sko czyła si bardzo szybko, przenie li my si wi c potem do nich, gdzie dalej imprezowali my przy ich whiskaczu. Francuzi umarli zanim Hamid zd ył przynie im zamówiony tad in (rano mieli jak znalazł, tylko troch zimny :D), a sam Hamid le ał rano skacowany, nie mieli my wi c nawet komu zapłaci za nocleg :D Najlepszy był jednak Cmokisław, który dnia szóstego z rana, gdy zacz ło go suszy , na łopał si maroka skiej kranówy, co trzeba przyzna było aktem sporej odwagi. Nie zmieniło to jednak faktu, e potem mył z by w butelkowanej mineralnej :D Wcze niej jeszcze bladym witem biegał po Ksarze przy wiecaj c sobie komórk w poszukiwaniu zaginionego buta oraz polaru. Ten pierwszy znalazł pod łó kiem, a drugi – u Francuzów :D Jako e byli my jeden dzie do przodu w porównaniu do pierwotnego planu, postanowili my opu ci maroka skie południe i wybra si nad ocean. Pomkn li my wi c w kierunku le cej nad Atlantykiem, oddalonej od Marrakechu o jakie 180 km AsSawiry. Przeje d aj c przez Marrakech mijany uliczny termometr wy wietlał 35 st.C., a z Polski przychodziły SMSy od znajomych, którzy wła nie lepili bałwanka :D Kopary opadły nam niemal do ziemi, gdy jad c tras na ocean mign ł nam po drodze ...fotoradar, w szczególno ci e na zegarku miałem wówczas co koło 150-160 km/h. Cho spodziewali my si mo liwo ci wr czenia nam na lotnisku przez ziomka z wypo yczalni albo przez królewskich pograniczników ewentualnej fotki mej uroczej facjaty zrobionej przez ten fotoradar, to jednak nic takiego nie miało miejsca. As-Sawira to przesympatyczne portowe miasteczko w kolorze bł kitu i bieli z bardzo przyjemn starówk , medyn i fortyfikacjami. Jest te okrutnie mierdz cy rybami,

autentyczny mały port rybacki i nie najgorsza piaszczysta pla a miejska, która nad ranem na skutek odpływu jest szersza o dobre 100m ni wieczorem :) Jest te jaka taka lu niejsza ni gdzie indziej atmosfera tworzona chyba przez do licznych turystów. Zadekowali my si w podupadłym, ale bardzo klimatycznym hoteliku w medynie, z tarasem z widokiem na ocean i fortyfikacje. Niepowtarzalna atmosfera!

Port w As-Sawirze W As-Sawirze sp dzili my dob , snuj c si niespiesznie i bez celu po tym uroczym miasteczku. Nale y jednak e w tym miejscu wspomnie tak e o tym, e i tutaj widzieli my miejsca momentami szokuj ce. Na tyłach medyny, w uliczkach, w których ludzie nie maj bie cej wody, jest delikatnie rzecz ujmuj c niezbyt przyjemnie, a unosz cy si fetor kału po prostu zabija. Poza obr bem medyny tak e wida tutaj w niektórych miejscach ulice przywodz ce na my l trzeci wiat. Siódmego dnia popołudniu opu cili my As-Sawir , przejechali my si jeszcze na północ now szos wzdłu Atlantyku i pod wieczór zjechali my z powrotem do Marrrakechu. Oswojeni ju z tutejsz rzeczywisto ci , wypocz ci i otwarci na doznania, wyruszyli my na spotkanie z tym bez w tpienia fascynuj cym miastem. Cmokisław dnia siódmego nie wspominał ju nic o tym, jakoby był to jego ostatni pobyt w Afryce, z pasj planował za to ze mn kolejn wizyt :D, ci gn ł w najbardziej mierdz ce suki i najpodlejsze miejsca medyny, a tak e zajadał si wraz ze mn arciem ze straganu na D emaa el-Fna :D Jakkolwiek Marrakech jest wyj tkowo fascynuj cym miejscem, to jednak tak e i tym razem z pełn sił rzuciły nam si w oczy cechy, które (słusznie lub nie) wydaj nam si typowe dla tutejszych Arabów. W hotelu chciano nam wcisn (w dodatku za wy sz cen ) inny pokój zamiast zarezerwowanej dwójki z łazienk (zreszt pierwszej nocy zrobiono nas tutaj oczywi cie i wpakowano do

mierdz cej nory bez łazienki naturalnie), jednak tym razem widz c moje stanowcze i roszczeniowe podej cie, Arab szybko si zreflektował i tym razem ju bez szemrania otrzymali my produkt, który zamawiali my. Tak e i sprzedawcy na D emaa el-Fna tn przy ka dej okazji, doliczaj c np. do cen arcia jakie dziwaczne dopłaty, których nie spotkali my nigdzie na maroka skim południu. Ósmego dnia rano, gdy jechali my przez Marrakech, zatrzymała nas jaka policja (chyba co w rodzaju naszej drogówki) daj c mandatku w wysoko ci 40 euro lub 400 dirhamów. I tak tyle przy sobie nie mieli my, ja za gdy widziałem co si wi ci, z moich ostatnich 120 dirhamów setk schowałem w popielniczce i wymachuj c mu przed oczyma dwudziestodirhamówk (jakie 6,70 zł) tłumaczyłem, e oto wła nie jedziemy na lotnisko na lot do Europy, wydali my wszystko i tylko tyle nam zostało. Policjant pokazywał, e zatrzyma mi w takim razie prawo jazdy, doszedłem jednak do wniosku, e wyrobienie nowego wci b dzie ta sze ni 40 euro, wi c gdy dalej oferowałem mu wył cznie 20 dirhamów, machn ł w ko cu r k i kazał stamt d zawija :D. Najlepsze jest to, e nie wiem nawet, za co zostali my zatrzymani, gdy jego angielski ograniczał si do „ forty euro” , a wykroczenie tłumaczył mi po francusku, który u mnie z kolei ogranicza si do „ s'il vous plaît!” , „ bon jour” i „ bon voyage” . Potem pochodzili my jeszcze po ogrodach i bulwarach Guéliz (nowszej, francuskiej cz ci miasta), rzucili my okiem na tutejsz stacj kolejow , natkn li my si te na ...McDonalda, w którym pochłon łem niejak McArabi , wydali my ostatnie dirhamy na małego Flaga i cieszyli my si by mo e ostatnimi w tym roku promykami sło ca, które tego dnia w Marrakechu wyj tkowo mocno dawało si we znaki. Wydawanie wszystkiego co do grosza okazało si w sumie nie najm drzejsze, bo na ulicy na której stan li my po paru chwilach pojawił si „ parkingowy” (ten akurat miał nawet jaki identyfikator, niewykluczone wi c, e rzeczywi cie reprezentował jak instytucj ). Jako e nie mieli my ju adnych dirhamów, parkingowy nie rozumiał słowa po angielsku, a parkuj cy obok Murzyn, którego wzi ł sobie w tej sytuacji za tłumacza zasugerował (tłumacz c z arabskiego na migowy :D) oddalenie si – niezwłocznie to

wi c uczynili my słysz c i widz c za sob tylko okrzyki brzmi ce mniej wi cej [ ANDARMERI !] i wymachiwanie telefonem komórkowym :D Na lotnisku o mało nie skonałem ze miechu wraz z odprawiaj c obok lot do Marsylii kobiet , gdy Cmokisław niemal e skacz c po swoim plecaku próbował go wcisn do stojaka okre laj cego dopuszczalne rozmiary baga u podr cznego :D Ostatecznie nie bez trudu si zmie cił, cho nieco gorzej było z jego wyj ciem :D Po czterogodzinnym locie byli my znowu w Niemczech, sk d ju bez wi kszych przygód nast pnego dnia w godzinach przedpołudniowych dojechali my do Wrocławia. Maroko to pora aj co pi kny i fascynuj cy kraj. Totalny orient, który je li dobrze poszuka , le y o zaledwie 300 zł (w obie strony) st d. W tej chwili mo liwy jest ju nawet lot z wrocławskich Strachowic z przesiadk np. w katalo skiej Gironie. Je li kto potrzebuje po prostu udanego „ urlopu” : sło ca , wina i pla , to Maroko nie b dzie dla niego dobrym wyborem – w tej kategorii do Chorwacji albo Cypru niewiele miejsc podskoczy. Szukaj cy jednak troch innych wra e – z pewno ci b d Marokiem zachwyceni. A ja? Niewykluczone, e za rok b d tam znowu. Bodzki po obejrzeniu fotek wyra aj du y entuzjazm, a ja z Cmokisławem te mam tam jeszcze tyle miejsc do zobaczenia... Z drugiej strony, o ile Cmokisławowi uda si załatwi bilety na koleje chi skie, rosyjskie i mongolskie, to kolej transsyberyjska i Tybet ju si do nas tak ładnie u miechaj ... :D B d c w Maroku mo na sobie te u wiadomi , jak bardzo jest si zakorzenionym w kulturze i tradycji europejskiej. Dzi jeszcze bardziej wiem, e Europa to jest mój dom (cho nigdy nie miałem co do tego w tpliwo ci), a cywilizacja łaci ska, oparta na chrze cija skiej etyce, rzymskim prawie i greckiej filozofii, jest moj cywilizacj . No i to chyba tyle. Wi cej grzechów nie pami tam. Pozdrawiam tych, którym chciało si czyta a do tego miejsca :) Wszystkim gor co polecam wypraw do wrót Maghrebu! Troch fotek z Maroka (mieli my b.słaby aparat i jedn tylko kart pami ci, a do tego jednorazowe baterie – wi c nie jest ich wiele) jest lub b dzie do zobaczenia na http://batonik.blog.pl w notkach z listopada i grudnia 2007.

Dave listopad 2007 http://batonik.blog.pl