ZESZYTY JAGIELLOŃSKIE PISMO UCZNIÓW, NAUCZYCIELI I PRZYJACIÓŁ LO im. KRÓLA WŁADYSŁAWA JAGIEŁŁY W PŁOCKU NR 61, PAŹDZIERNIK 2011, PISMO UKAZUJE SIĘ OD ROKU 2000
MŁODZIEŻOWY DOM KULTURY IM. KRÓLA MACIUSIA I W PŁOCKU 20 października 2011 roku
GŁOŚNE CZYTANIE NOCĄ
Klasycy historiografii Część IV – Finis Poloniae! czyli o historii, polityce i honorze
1
20 października 2011 roku, godz. 19.00
Państwo Elżbieta i Tomasz Zbrzezni prezentują po raz 42.
W 61. numerze „Zeszytów Jagiellońskich” przedstawiamy materiały zaprezentowane w dniu 20 października 2011 roku w Młodzieżowym Domu Kultury im. Króla Maciusia I w ramach spotkania „Klasycy historiografii” (cześć IV – „Finis Poloniae czyli o historii, polityce i honorze”). W biogramach uczonych informacje pochodzą głównie ze stron Wikipedii. Na okładce: Jan Bogumił Plersch, Bitwa pod Maciejowicami (Kościuszko pada ranny). Uwaga! W tekstach źródłowych została zachowana oryginalna pisownia przedwojenna z niewielkimi zmianami. Zeszyty Jagiellońskie. Pismo Uczniów, Nauczycieli i Przyjaciół Liceum Ogólnokształcącego im. Króla Władysława Jagiełły w Płocku
Redakcja: ul. 3 Maja 4, 09 – 402 Płock; http://www.jagiellonka.plock.pl ; (024) 364-59-20
[email protected]; Opiekun zespołu: mgr Wiesław Kopeć,
[email protected] Opiekun merytoryczny projektu: Tomasz Zbrzezny, filozof, wykładowca Politechniki Warszawskiej. Zespół redakcyjny: członkowie Międzyszkolnego Klubu Myśli Polskiej.
2
Adolf Pawiński (1840 – 1896) – historyk, przedstawiciel "warszawskiej szkoły historycznej", profesor Szkoły Głównej i Cesarskiego Uniwersytetu Warszawskiego
Historyk, docent Szkoły Głównej Warszawskiej i profesor historii powszechnej Cesarskiego Uniwersytetu Warszawskiego. W 1859 r. rozpoczął studia na Uniwersytecie Petersburskim, na którym brał czynny udział się w ruchu studenckim. Zajmował się kontaktami pomiędzy polskimi studentami w Petersburgu i w Dorpacie. W 1862 r. Pawiński przeniósł się na niemiecki uniwersytet w Dorpacie. W 1864 r. otrzyma stopień kandydata nauk. W tym samym roku Teodor Witte, dorpatczyk, przyznał Pawińskiemu dwuletnie stypendium na studia zagraniczne. Najpierw wyjechał do Berlina, następnie udał się do Getyngi, gdzie pod okiem Waitza uzyskał doktorat w dziedzinie genezy ustroju średniowiecznych komun włoskich. Od 1875 dyrektor Archiwum Głównego Akt Dawnych w Warszawie. Członek Akademii Umiejętności. Ważniejsze dzieła: Polska XVI wieku pod względem geograficzno-statystycznym, Rządy sejmikowe w Polsce 1572-1795 na tle stosunków województw kujawskich (1888), Sejmiki ziemskie (1895), Skarbowość w Polsce i jej dzieje za Stefana Batorego. W numerze 31. „Zeszytów Jagiellońskich” (Klasycy historiografii, część II – Rzeczpospolita szlachecka): Charakterystyka dążeń i pojęć szlacheckich osnuta na podstawie instrukcji poselskich (Z książki Adolfa Pawińskiego „Rządy sejmikowe w Polsce”).
3
Rozdział I. Organizacja sejmiku Sejmik, do jakiejkolwiek powołany czynności, czy to dla obrania deputatów na trybunał, czy posłów na sejm, czy dla uchwalenia poborów lub zarządzenia dochodami skarbu wojewódzkiego, ma pewien ustalony porządek swoich obrad, oparty bądź na prawie pisanym, bądź spoczywający tylko na zwyczaju, a mimo stałe prawidła i zasady ulegający w toku dziejów niektórym zmianom. Sejmik złożony przez zwierzchnią władzę lub z mocy prawa albo konstytucji sejmowej, po zaznaczeniu swej prawomocności, tj. po stwierdzeniu, że rozpoczyna swą czynność na podstawie prawnej, przystępował do zagajenia swych obrad. Poprzedzała ten akt niekiedy krótka modlitwa z wezwaniem Ducha Św., do czego skłaniało samo miejsce — kościół, w którym się narady odbywały. W ogóle pod koniec Rzeczypospolitej, już za Stanisława Augusta, w okresie reform, wprowadzono do bardzo prostego dawniej porządku sejmikowania niektóre obostrzenia i formalności, które miały na celu zapewnić obradującej szlachcie spokój, porządek i prawidłowość czynności. Pierwotnie zaś trzymano się wielce prostego sposobu prowadzenia obrad sejmikowych. Po zagajeniu sejmiku przez najstarszego w kole senatora słuchano, jeżeli to był sejmik poselski, instrukcji królewskiej, którą niekiedy odczytywał umyślnie w tym celu przysłany poseł, zalecający w imieniu króla zastosowanie się do życzeń lub żądań w instrukcji piśmiennej, a niekiedy drukowanej, wyłuszczonych. Zdarzyło się raz w 1688 r., że zapowiedziany poseł na sejmik nie przybył, szlachta „nie widząc in medio koła (...) posła jkr. mci, jako prawo jkr. mci chce, cum sufficienti instrumento ordynowanego..." na dwa tygodnie sejmik odroczyć postanowiła. W innych wypadkach, kiedy czynność sejmikowa nie miała bezpośredniego związku z instrukcją przedsejmową królewską, przystępowano wprost do obioru marszałka, który kierował obradami. Brak laudów z końca XVI w., czyli z pierwszej epoki elekcyjnej, nie pozwala rozstrzygnąć wątpliwości, azali już od 1572 r. przewodniczył obradom obieralny marszałek, którym pierwiastkowo może bywał kto inny — np. najstarszy senator. Ponieważ jednak od czasu pierwszego bezkrólewia szlachta na sejmiku dość ważne zajmowała stanowisko, jest więc prawdopodobne, że marszałka sobie wybierała jako przewodniczącego w kole rycerskim już od 1572 r. Nazywają go lauda marszałkiem, dyrektorem koła, rządcą obrad sejmikowych i niekiedy zaznaczają, jak dobry porządek na tym kierownictwie polega. Marszałek spełniał istotnie bardzo ważne obowiązki. Od umiejętnego prowadzenia obrad nieraz pomyślny skutek ich zależał. On głosy rozdawał, on głosy zbierał, on wnioski czynił i konkluzje stawiał, redagował niekiedy uchwały i instrukcje sejmikowe i stwierdzał je zawsze swoim podpisem. W 1683 r., kiedy postanowiono większością głosów obierać deputatów i posłów, marszałek był zobowiązany składać przysięgę na rzetelne pełnienie swego obowiązku, mianowicie na sprawiedliwe obliczanie głosów albo kresek. Ponieważ na osobie marszałka sejmikowego wiele zależało, ubiegano się więc nieraz, szczególniej od połowy XVII w., kiedy rozszerzył się zakres czynności sejmikowych, o przeprowadzenie umówionego kandydata mogącego dopomóc do spełnienia pewnego programatu. Niezgoda powstających na sejmiku partii znajdowała tu już szerokie pole do zgubnego działania. Ponieważ do obioru marszałka stosowano w drugiej połowie XVII w. zasadę jednomyślności, zrywano więc sejmik już w pierwszym akcie, "nie pozwalając" na marszałka przeciwnej strony. Chcąc nie dopuścić obioru deputatów trybunalskich lub poselskich i ukrywając istotny swój zamiar, sprzeciwiano się elekcji marszałka na zasadzie jednomyślności i obstawano przy tym, że dyrektor koła rycerskiego winien być obrany „nemine contradicente". W XVIII w., kiedy za Augusta III (około 1742), a zwłaszcza za Stanisława Poniatowskiego, zaprowadzono zasadę większości głosów, następował zwykle po obiorze marszałka sejmikowego obiór asesorów, których mu dodawano po jednemu z każdego powiatu dla większej ścisłości przy obliczaniu kresek. Niekiedy i tychże asesorów do wykonania przysięgi zobowiązywano. 4
Obrady sejmikowe toczyły się za dnia, wyjątkowo tylko przy zapalonych świecach wieczorem. Porządek ich wskazywał sam przedmiot. Na sejmikach deputackich przystępowano wprost do obioru deputatów trybunalskich, na przedsejmowych do obioru posłów, ułożenia instrukcji, na relacyjnych do wysłuchania sprawozdania, w ogóle załatwiano wszelkie czynności według ich ważności lub potrzeby, a czynności te w miarę wzrastania powagi sejmików bywały bardzo rozmaite. Zwłaszcza od połowy XVII w., kiedy to skarbowe sprawy przeszły pod zarząd sejmiku, rozszerzył się zakres działalności tak, iż słuchano rachunków, sprawdzano taryfy, wybierano komisje skarbowe, wojskowe, czyniono wypłaty, odbierano pieniądze, przyjmowano przysługi od komisarzów i w ogóle załatwiano najrozmaitsze czynności wchodzące w zakres administracji. W takich wypadkach obrady i czynności sejmikowe przez kilka dni z rzędu się ciągnęły. Wszelkie postanowienia lub uchwały wymagały ogólnej zgody całego zgromadzenia. Do ważności ich nie potrzeba było, aby obecnymi byli wszyscy, którzy mieli prawo uczestniczenia na sejmiku. Nie była też wymaganą jakaś pewna określona liczba — najmniejsza — dla nadania prawomocności uchwałom sejmikowym. Bez wojewody, kasztelanów, jak się nieraz zdarzało, gdy ci dostojnicy czy to przy boku królewskim zostawali, czy innymi byli zajęci sprawami publicznymi, mógł się odbyć sejmik, jak również i wtedy, kiedy nie wszyscy zjechali urzędnicy ziemscy lub gdy niezbyt licznie zebrała się szlachta. Tylko w bardzo ciężkich czasach wojen szwedzkich za Augusta II zdarzył się raz i drugi wypadek, że dla nader niewielkiej liczby uczestników sejmik do skutku nie przyszedł. W zwykłym porządku rzeczy ci którzy się na sejmik stawili, utworzywszy koło pod przewodnictwem marszałka, uprawnieni byli do stanowienia uchwał lub dokonania właściwych czynności. Podawano tak zwane vota kiedy pod rozstrzygnienie z porządku obrad przychodziła sprawa lub elekcja. W wypadkach podrzędnej wagi załatwiano rzecz przez aklamację, w innych razach pytano po szczególe o zdanie. Równość zupełna panowała co do głosów na sejmiku. Ani senatorowie, ani urzędnicy nie mieli wyższości nad prostą szlachtą, chyba tylko oddawano im pierwszeństwo co do porządku, w jakim zdania wypowiadano. Pewne ograniczenie zaprowadzono dopiero w 1690 r., nie wcześniej, kiedy postanowiono, o ile się zdaje — po raz pierwszy, wyłączyć od obierania posłów szlachtę gołotę, tj. takich, którzy nie płacili podatków, posiadłości nie mieli, a na sejmiku bywając jako słudzy i czeladź dworska zamożniejszych ziemian, nie mogli zasiadać w ławkach, tylko stać byli powinni bądź przy swych panach, bądź w tłumie gminu szlacheckiego. To wyłączenie od głosowania w razie obioru posłów sejmowych wskazywać się zdaje, że w innych rzeczach ograniczenie to stosowanym nie było i zasady równości szlacheckiej nie nadwyrężało. W roku bowiem 1764 wyraźnie laudum sejmikowe uchwala nie usuwać "ab activitate braci naszych w województwach tych urodzonych, chociażby ich calamitas temporum do straty substancji przyprowadziwszy, sine possessione zostawiła et solo tylko terrigenatus nominis et consanguinitatis titulo gaudentes uczyniła". Przyznano więc jako zupełnie równe prawo głosu mających — szlachtę zubożoną, bez posiadłości, tylko usunięto szlachtę gołotę z innych województw pochodzącą, a więc napływową, czasowo na Kujawach bawiącą. Ponieważ dopiero w 1683 r. zaprowadzono zasadę większości (pluralitas votorum), którą następnie znów usuwano, więc poprzednio, jak i później często wymaganą była jednomyślność. Ową większość stosowano głównie do elekcji deputatów trybunalskich oraz posłów na sejm, jak opiewa konstytucja sejmowa z r. 1685, która zatwierdziła laudum w tej mierze zapadłe na sejmiku radziejowskim. W tych bowiem wypadkach najczęściej uwydatniało się współzawodnictwo osób ubiegających się o te wpływowe godności. Uprzątniono przez zarzucenie jednomyślności jedne z najważniejszych zawad, które hamowały prawidłowy rozwój stosunków wewnętrznych, tę samą, która na sejmach walnych tak zgubne za sobą prowadziła następstwa. Ale chętnie wracano do dawnych nawyknień. Ta jednomyślność w stanowieniu uchwał, w obiorze deputatów lub posłów jest jednym z najwybitniejszych znamion życia publicznego Polski, jedną z najgłówniejszych zasad — a tak zgubną — wszelkich obrad zarówno sejmowych, jak i sejmikowych. Po konstytucji z 1685 r. bardzo prędko odezwały się dawne narody. Zaczęto znów burzyć tylko co zapadłą uchwałę i gdy jedni "prawa pluralitatis odstąpić" nie chcieli, drudzy stawali "circa vetera instituta, nemine contradicente". Udano się nawet do sejmu z prośbą o rozstrzygnięcie tego sporu. Więc starą 5
instytucją, starą zasadą nazywano ową jednomyślność, owo prawo każdego z uczestników rzucenia na szalę rozpraw swojego stanowczego "nie pozwalam". Jak tam na sejmie sprawę załatwiono, wiadomości o tym nie masz. W 1690 r. stosowano wprawdzie prawo większości do obioru posłów, ale później — zdaje się — znów wracano do anarchicznej zasady jednomyślności, w miarę jak prywata górę brać zaczynała nad rzeczą publiczną. Około 1742 r. obiera sejmik deputatów trybunalskich pluralitate votorum na zasadzie konstytucji z 1685 r., tymczasem w lat kilkanaście później wyraźny w laudach ślad się znajduje, że w 1754 r. obierano znów deputatów "non per vota, sed unanimi consensu et libera voce". A więc wróciła jednomyślność i liberum veto, które w tym mianowicie okresie panowania Augusta III tylu zerwanych sejmików stało się powodem. Dopiero ostatni okres reform za Stanisława Augusta przyniósł pożądane w tym kierunku zmiany na korzyść prawa większości. Wprowadzone od r. 1685 głosowanie, czyli zapisywanie wotów albo kresek, prowadziło za sobą konieczność ustalenia pewnego w tym względzie porządku. Jakoż w 1690 r. postanowiono usunąć od głosowania na posłów szlachtę zależną, czeladną, która żadnej posiadłości nie miała, a co do samego odbierania głosów poprzestano na bardzo krótkim przepisie, poleciwszy marszałkowi, aby głosów nie odbierał od stojących (tj. szlachty czeladnej) i tłumnie się cisnących, tylko zapisywał wota tych, co jako posesjonaci w ławkach siedzieli. Taki skromny regulamin winien był starczyć do utrzymania porządku w tak ważnej sprawie, jaką było głosowanie. Łatwo sobie wyobrazić, jaki mógł nieraz powstawać zamęt w XVIII w., kiedy około 1742 r. odnowiono zasadę większości przez dłuższy czas snadź nie stosowaną, obierano asesorów do pomocy marszałkowi przy obliczaniu kresek, co za Stanisława Augusta już jako stały zaprowadzono zwyczaj. Jak zaś w ogóle przedtem, a więc za Augustów i wcześniej, w XVII stuleciu, wyglądał ten osławiony porządek sejmikowania, najlepiej przekonać się można, czytając postanowienie w 1764 r. na sejmiku radziejowskim zapadłe. Zdaje się, że zapobiegając przez zaprowadzenie ścisłego porządku niedogodnościom gwarnych i hałaśliwych obrad niesfornego gminu szlacheckiego, stwierdzono istotnie, że zła reputacja sejmikowania w ogóle nie była potwarzą, ale rzeczywistą prawdą. Przejąwszy się żywo przekonaniem, "iż dobry porządek jest zawsze duszą i fundamentem wszelkich spraw i czynności", sejmik radziejowski w 1764 r., za pobudką ustawy sejmu konwokacyjnego zajął się ułożeniem dość szczegółowych przepisów względem głosowania, mającego nadal na zawsze stanowić przez prostą większość o uchwałach na wszelkich sejmikach. Prawidła te, które na przyszłość obowiązywać miały, rzucają, jak się już wyżej rzekło, ciekawe światło na obraz sejmikowania przed ustaleniem tego porządku. Postanowiono więc "dla powagi i porządku w sejmikowaniu": "że przy zagajeniu sejmiku, gdy jjww. ichm. pp. senatorowie i urzędnicy, tak jako komu ex ordine lege praescripto zasieść w kole przyjdzie i każdemu z braci naszych na swoim miejscu usieść, czyli stanąć, według upodobania, każdemu przyjdzie, non decebit nikogo, we środek koła sejmikowego wchodzić, w zaczęte głosy bądź to senatorskie, bądź urzędników, bądź kogożkolwiek z braci naszych wpadać i one przerywać, ale każdego głosu, komu będzie od marszałka dany, z należytą modestią i poszanowaniem równości braterskiej słuchać, żadnych tumultów prawem na sejmikach zakazanych nie wszczynając, ani prywatnych, do obrady publicznej nie należących i spokojność sejmikową mieszających jeden do drugiego non exprobando urazów i pretensji". Co do prawa głosowania postanowiono wyłączyć szlachtę z obcych województw, nie osiadłą, gołotę. Polecono, aby nadal oficjaliści ziemscy i grodzcy każdego powiatu, przed każdym zebrać się mającym sejmikiem spisali obywatelów mających posesje. Nie ubliżano tym zbiedniałej szlachcie, która w skutku klęsk, nieszczęść i przygód była pozbawiona posiadłości, owszem, w myśl uchwały sejmikowej z tegoż 1764 r. przyznano jej równe prawo i do spisów przyłączyć kazano ,"i tych braci naszych w województwach (kujawskich) urodzonych", choćby nawet przez klęski różne do straty "substancji swych" byli przyprowadzeni. Nadto i przy samym głosowaniu pewien porządek według powiatów zachować postanowiono. Uchylając tak częste sprzeczki, tyle szkodliwe "zgodzie braterskiej i spokojności sejmików", o pierwszeństwo między siedmiu powiatami, z których się oba składały województwa, uszeregowano je w ten sposób, aby powiaty brzeskiego województwa poprzedzały inowłocławskie i mianowicie, aby głosy podawano w takim porządku: powiaty brzeski, kujawski, kowalski, przedecki, radziejowski, kruświcki, inowłocławski i bydgoski." 6
Właściwie dopiero na Sejmie Czteroletnim opracowano szczegółowy regulamin, który ujął w stałe karby organizacją sejmiku, porządek obrad, określił sposób głosowania, ustalił podawanie wotów sekretnych, obostrzył przepisy dotyczące karności itd. Prawo o sejmikach z r. 1791, złożone z 21 rozdziałów, obejmujące zbiór przepisów formalnych pod każdym względem, zmierzało do usunięcia tych wszystkich przyczyn, które tamowały od dawna prawidłowy bieg obrad sejmikowych. Jednym ze skuteczniejszych środków było odebranie prawa głosu szlachcie biednej, nie mającej posesji, szlachcie czynszowej, tym więc żywiołom, które stanowiły w organizacji sejmikowej pierwiastek nieładu, anarchii i demoralizacji. Zamieszanie, którego widownią stała się niebawem cała Rzeczypospolita, nie pozwoliło nowego regulaminu zastosować do życia. Dlatego też nie wprowadzamy tu do naszej pracy szczegółowego rozbioru licznych jego paragrafów, poprzestając tylko na tej pobieżnej wzmiance. Wszelkie postanowienia sejmików przenoszono na papier, utrwalając je za pomocą pisma. Polecenia dawane posłom, na sejm obranym, nazywały się artykułami, a później instrukcją, inne zaś uchwały nosiły od najdawniejszych czasów nazwę laudów. Zarówno jedne, jak i drugie spisywali mianowani do tej czynności deputaci spośród obradującej szlachty, zwykle pod koniec sejmiku. Jeśli czasu starczyło, odczytywano jeszcze wobec wszystkich przygotowane na osobnych arkuszach spisy artykułów, czyli instrukcje lub postanowienia, albo lauda. W innym razie polecano marszałkowi dopilnować ścisłej i dokładnej redakcji oraz własnoręcznie protokół sejmikowy, czyli uchwałę, podpisać i dla większej wiarogodności stwierdzić pieczęcią własną. Prócz tego obowiązkiem tegoż marszałka było odnieść do grodu miejscowego piśmienną uchwałę sejmiku i tam albo zostawić ją w oryginale do przechowania, albo podać ją do obiaty, czyli do urzędowego wciągnienia do ksiąg grodzkich właściwego rodzaju. Z tego pierwowzoru sporządzano na żądanie urzędów lub szlachty wiarogodne odpisy, które również do właściwych grodów powiatowych wnoszono dla wiadomości powszechnej. Dzięki takiemu postępowaniu pozostały z przeszłości naszej tyle bogate ślady życia sejmikowego, które w całej pełni pozwalają odtworzyć obraz administracji w ciągu z górą dwustu ostatnich lat dziejów polskich, nie tylko jednego, ale niemal każdego z sześćdziesięciu kilku sejmików, z jakich się składał organizm administracyjny Rzeczypospolitej. Nie są nam znane po przejrzeniu wielu dziesiątków tysięcy ksiąg grodzkich takie wypadki, gdzie by nie spisano uchwały sejmikowej lub instrukcji dla niedbalstwa, z powodu zawichrzeń domowych lub innej przyczyny. Jeżeli się zaś nawet sejmik rozszedł daremnie, jałowo, jeśli do żadnej na nim nie przyszło uchwały, to i wtedy jednak bardzo często ślad pozostawał po nim w tak zwanych pretensjach mniejszości tej szlachty, która na zasadzie liberum veto zrywała obrady sejmikowe, jak tego najliczniejsze dowody w księgach grodzkich z czasów Augusta III się znajdują.
Rozdział II. Zakres władzy i czynności sejmiku. Konfederacje i elekcje. Zasada viritim, wprowadzona na sejmie elekcyjnym w 1573 r., nie powinna być rozumiana jako środek demagogiczny wymyślony nadspodziewanie i zastosowany w widokach stronnictwa szlachecko-demokratycznego. Zasady tej nie należy uważać za jakąś nadzwyczajną, niezwykłą ideę, która przyszła nagle, niby z zewnątrz, spoza zakresu zwykłego i prawidłowego rozwoju stosunków wewnętrznych. Owszem, trzeba ją rozważać w związku z ogólnym ruchem politycznym, jaki się zaczął w Polsce od zgonu Zygmunta Augusta. Jest ona w ścisłej łączności z tą władzą udzielną, z tym jus majestaticum, które sobie przywłaszczyły sejmiki, zamienione na konfederacje. Pierwszy sejmik radziejowski z dnia 22 sierpnia 1572 r., który zawiązał się w konfederację, nie indywidualizował władzy sądowej, nie utworzył oddzielnego organu, ale ustanowił sąd zbiorowy, sejmikowy całego 7
województwa. Siła egzekucyjna jego spoczywała znów w rękach tejże szlachty, w ruszeniu pospolitym. Wprawdzie powoli nastąpiła w organizacji sejmików konfederackich dalsza ewolucja, ustalił się pewien stosunek władz rządowych i sejmikowych w sądzie konfederacyjnym, czyli kapturowym, ale pierwotnie występowała na jaw dość powszechnie ta dążność do zbiorowego wykonywania zwierzchniej władzy. Wysyłanie deputatów na sejmy elekcyjne, dokonywanie za ich pośrednictwem wyboru, nie licowało z charakterem ruchu demokratycznego, jaki ogarnął społeczność szlachecką. Później utarła się i ta forma udziału sejmików w elekcji, ale pierwotnie, gdy raz rozległo się hasło "obierajmy króla", obierać pragnęli wszyscy, jakby zgodnie z tym powszechnie trafnym spostrzeżeniem, iż zawsze jest wielkim urok władzy i nienasycona chęć korzystania z niej, choćby tylko z początku. Ku zasadzie viritim prowadziła sejmiki skonfederowane jeszcze inna potrzeba, która w następnych elekcjach występowała z całą grozą nieubłaganej konieczności. Elekcja wywoływała zwykle współubieganie się stronnictw lub potężnych kandydatów ościennych albo dalszych mocarstw, którym podobać się mogło zbrojnie dobijać się korony. Taki więc akt, jak obwołanie królem tego lub innego, mógł się stawać początkiem nowej wojny albo hasłem najścia nieprzyjacielskiego. Zdarzały się też później wypadki, że pod bronią, wśród ogólnego ruszenia pospolitego dokonywano obioru króla. Pierwsza elekcja nie odbywała się wprawdzie jeszcze pod grozą takiego niebezpieczeństwa, ale wobec nowej rzeczy niepewność trzymała umysły w obawie, niepokój był rzucony między tłumy szlachty, niezgoda co do kandydatów zapowiadała zbliżające się zamieszki i rozterki. Więc dla osłony porządku, bezpieczeństwa, dla nadania powagi całemu zgromadzeniu i dobrze myślącym przywódcom trzeba było na polu elekcyjnym stanąć osobiście, choćby nie zbrojnie, choćby nie w całym rynsztunku wojennym. Ale, ponieważ według ustanowionego porządku elekcyjnego nie wolno było przybywać ze strzelbą ani z bronią tylko "na te place, gdzie się województwa do namiotów swych zjeżdżają", gdzie indziej zaś ukazywanie się zbrojne nie było zakazanym, więc i pierwsza elekcja miała pozory orężnego zgromadzenia, które na pospolite ruszenie zamienić się mogło. Zasada elekcji viritim tkwiła już zatem w samej istocie konfederacji, tworzonych przez sejmiki podczas bezkrólewia. W nich spoczywała siła egzekucyjna zbrojnego stanu rycerskiego, one były tarczą porządku domowego, spokoju, więc też dla osłonienia prawidłowego biegu najwyższej czynności przybywały sejmiki in plena na pole elekcyjne, aby tam dopełnić viritim obioru. Myśl delegacyjnej elekcji urzeczywistniła się dopiero później. Bywały jednak wypadki zbrojnych obrad elekcyjnych, jak się już nadmieniło, z góry naprzód przez sejm konwokacyjny uchwalonych, albo też zdarzało się tak zwane zbrojne poparcie nowego elekta przeciwko kandydatowi innego stronnictwa. Tak więc pod bronią, przy udziale całej szlachty sejmikowej odbywały się elekcje Zygmunta III w 1587 r., Jana Kazimierza w 1648 r., Michała Wiśniowieckiego w 1689 r., Augusta II w 1697 r., Augusta III w 1733 r. Dla braku niektórych, zwłaszcza z wcześniejszej epoki laudów niepodobna określić bliżej po szczególe udziału sejmiku radziejowskiego w każdej elekcji. Zapewnie różnice, jakie w tej mierze zachodziły, były niezbyt wielkie. Można tu poprzestać na kilku wzmiankach. Na elekcję po abdykacji Jana Kazimierza, kiedy groźnie wzrastała zawziętość stronnictw, postanowiono jechać zbrojnie pospolitym ruszeniem. "Jako każdemu ślachcicowi urodzonemu — tak opiewa laudum na popisie pod Przedczem uchwalone — jeżeli kiedy bronić wolności i poprześć swobód należy, tedy pod ten czas wolny obrania pana elekcji, aby nikt na państwo invitis (wbrew woli) nie wprowadzał Polonis (...), tedy my cnotą ślachecką (...) obowiązujemy się, że się i my rozjeżdżać nie będziemy aż szczęśliwie, da Pan Bóg, przyszłego obierzemy pana." Na każdego, kto by się od tego obowiązku ruszenia pospolitego chciał uchylić, postanowiono surowe kary, konfiskaty majątków itd., tak zupełnie, jak za zaniedbanie obowiązku służby wojskowej podczas wyprawy wojennej.
8
Na elekcją Augusta II uchwalono wyruszyć w 1697 r., w podobnym szyku z całym rynsztunkiem wojennym według przepisów konstytucji 1621 r., obowiązującej do siadania na koń podczas wyprawy wojennej. Ciągnienie pod Warszawę opisano bardzo szczegółowo, ustanowiono duktorów chorągwi, obrano oboźnych, którzy mieli "miejsce województwom" i pole obierania "sposobne" upatrzeć i naznaczyć. Dla ściślejszej kontroli i dla wzmocnienia samej powagi i siły wojskowej postanowiono ciągnąć "sine divsione belli", a więc nie oddzielnie pod znaczkami, ale gromadnie pod chorągwiami w całym szyku wojennym. Stanisława Leszczyńskiego w 1733 r. obwołanie królem odbyło się na Woli pod Warszawą także wśród ogólnego ruszeniu całej szlachty, przy czym wywiązała się, jak wiadomo, przeciwna konfederacja, która Augusta III wyniosła. Na tę elekcję smutnej pamięci wybrać się postanowiła szlachta "viritim, nemine excepto" [osobiście, nikogo nie wyłączając], przewidując zbrojną interwencją mocarstw, które występowały przeciwko kandydaturze Leszczyńskiego. Uwolniono tylko miasta od wypraw, tj. od zbrojnych wozów z zapasami wojennymi, powołano zaś wyłącznie samę "electricem nobilitatem" - szlachtę wyborców i zastrzeżono również, aby, unikając niebezpieczeństwa rozdwojenia politycznego, ciągnąć nie "sparsim" pojedynkiem, ale pod znaczkiem, tj. w szyku wojennym. Ostatnia elekcja, jaka się w Rzeczypospolitej odbyła w 1764 r., przedstawia pod względem udziału w niej województw kujawskich nawet już zwyrodnienie pierwotnej myśli, która tkwiła w licznym a zbrojnym zgromadzeniu szlachty na polu elekcyjnym. Kierowano się tak dziwnymi a błahymi pobudkami, że i te poniekąd, między innymi wyraźnie wskazują, jak płytkim był grunt umysłów, które wpływały do elekcji ostatniego króla Polski. Na sejmie konwokacyjnym zostawiono ziemianom do woli — albo przybyć viritim, albo przez delegatów. Województwa kujawskie ze względu na szczupłość czasu do wybrania się umyśliły wybrać posłów. Naznaczono 42 delegatów. "Żeby jednak ichm. delegowani — są słowa uchwały sejmowej — nie mieli ruborem (wstydu) i województwa nasze opprobrium (hańby), gdyby w szczupłej liczbie stawili się do nominacji najj. pana in conspectu totius reipublicae [w obliczu całej Rzeczypospolitej], ile kiedy z innych województw, jedni viritim, inni per delegatos z liczną wypraw i nadwornych ludzi stawić się in hoc solenni actu gotują asystencją; obligujemy per amorem stany własnego kraju, w którym vivimus et alimur honore [żyjemy i żywimy się honorem] i imienia obywatelskiego tych naszych województw kujawskich wszystkich jjww. ichm. braci naszych, a osobliwie nieprzytomnych, aby glorioso exemplo jjww. ichmościom znajdujących się na dzisiejszym sejmiku ochotnie (...) jedni po kilkunastu, drudzy po kilku (...) pocztowych (...) oddawali." Takie więc zaklęcia na miłość sławy własnej ojczyzny wychodziły z grona sejmikującej szlachty, która poczęła uważać za punkt honoru świetność zewnętrznego wystąpienia, bo o obronę wojenną już wtedy nie szło. W troskliwości nadto o ten zaszczyt czczy i błahy, o ten blask fałszywy, nie zapomniano nawet wydać na sejmiku przepisów co do barwy, w jakiej owe poczty ukazać się miały na elekcji. "A więc — tak brzmiała uchwała sejmikowa — żupan niebieski, katanka popielata z niebieskimi wyłogami, u czapki wierzch niebieski, baran czarny, mituk [krótki czaprak] na kulbakę niebieski z popielatymi listwami, karabin krótki, para pistoletów, ładownica, flintpas." Za tę zamierzoną świetność trzeba było, prócz tego, zapłacić ze skarbu wojewódzkiego. Wziął więc rotmistrz 1000 zł, porucznik 800, a chorąży 600 zł, którzy owe poczty wojewódzkie pod Warszawę ku chwale elekcji prowadzili. Po upływie więc dwustu przeszło lat owa myśl, która spoczywała w zasadzie elekcji zbrojnej szlachty, zamieniła się na czczą formalność, na teatralną dekorację. Jak za ostatniej elekcji zostawionym było do woli województwom albo stanąć viritim, albo przez delegatów wziąć udział, tak poprzednio zdarzały się wypadki, że sejmiki posyłały swych delegatów na pole elekcyjne. Bywało to mianowicie wtedy, gdy dla szczupłego czasu województwa nie mogły natychmiast wyruszyć, aby przybyć w oznaczonym terminie na sam początek sejmu elekcyjnego. W r. 1648 wysłano z sejmiku radziejowskiego 24 delegatów, uzasadniając, iż "z pewnych poważnych przyczyn nie wszyscy zaraz na ten akt electionis z domów naszych wyjeżdżamy". Później jednak wyruszono w szyku bojowym. Podobnież 9
zarządzono w 1697 r., kiedy na elekcję Augusta II wysłano 40 posłów tymczasowych, którzy w imieniu województw działać mieli, dopóki pod Warszawę nie nadciągnęło pospolite ruszenie. W 1648 r. dano posłom zupełną moc traktowania z innymi województw o tym wszystkim, co by się przyczynić mogło do naprawy praw, swobód i pomnożenia wolności. W roku jednak 1697 dano im szczegółową instrukcję, wskazując, czego by przy układaniu paktów domówić się mieli. Na elekcję po śmierci Michała wysłano w 1674 r. ośmiu delegatów. Ruszenia pospolitego nie uchwalono. Zalecono atoli posłom, aby przestrzegali prawidłowego obioru króla; gdyby się zaś zanosiło na jakie scysje, gdyby ktoś ku wzgardzie wolnej elekcji siłą dobijał się panowania, powinni byli nieodwłocznie wyjednać u prymasa wydanie trzecich wici, w skutku których mogłyby się województwa kujawskie ruszyć dla zdążenia jeszcze pod Warszawę na dzień elekcji. Obecność deputatów sejmikowych nie tamowała jednak możności brania udziału w elekcji każdemu z ziemian wojewódzkich, który by przybył na pole elekcyjne dobrowolnie bez upoważnienia, bez charakteru delegata. Wyraźnie to zastrzeżonym było w uchwale sejmikowej z 1764 r., gdzie powiedziano, że prócz delegatów "ktokolwiek ex inclita nobilitate chce zażyć swojej prerogatywy ad eligendum futurum rege, każdemu ex concivibus jako electori populo wolno jechać". Z powyższego przedstawienia rzeczy wypływa, że tylko w wyjątkowych razach odbywała się elekcja przez deputatów, wyznaczanych z łona sejmików konfederackich. Zasadniczą zaś regułą był osobisty udział całej szlachty, związanej między sobą węzłami konfederacji, czyli związku poprzysiężonego, stojącego na stopniu pewnej zwierzchności lub udzielności. Ta zwierzchność, będąc raz uznaną w zakresie władzy, jaką sobie przyswoiły konfederacje, prowadziła bezpośrednio do rozciągnienia jej i na najbliższą dziedzinę, na udział bezpośredni w tej sprawie, gwoli której tworzono "spiski" i sprzysiężenia. Powstawały one, między innymi i dla utrzymania nieograniczonej wolności w obieraniu króla, a tej wolności strzegły i broniły konfederacje, złożone z ogółu zbrojnej szlachty, więc i ogół w tym stosunku szukał uprawnienia zasady viritim, czyli zasady powszechnego głosowania. Jak konfederacje, tak i elekcje, związane ze sobą węzłem bliskiego powinowactwa, podkopywały podstawy gmachu państwa. Podobne do sił wulkanicznych, które w pewnych odstępach czasu wybuchają, mogły one często sprowadzać zgubne wstrząśnienia. Za obu Augustów saskich stały się przyczyną długich zawichrzeń, ciężkiej wojny domowej i śmiertelnej niemocy. A jednak, aż do ostatnich chwil istnienia politycznego, uważała szlachta konfederacje i elekcje wraz z liberum veto za paladium wolności, za źrenicę w oku, za najdroższy swoich przywilejów klejnot.
Rozdział III. Sejmik jako organ reprezentacji. Posłowie, instrukcje i relacje § 2. INSTRUKCJE. Instrukcje sejmikowe — Ich znaczenie — Skrępowanie swobody — Pełnomocnictwa ogólniejsze — Nieograniczanie posłów w ciężkich czasach, w chwilach niebezpieczeństwa powszechnego, w czasie najazdu szwedzkiego, w przededniu wyprawy wiedeńskiej — Krępowanie instrukcjami w zwykłych razach — Różne stopnie ograniczania pełnomocnictwa — Obowiązek trzymania się tylko materii wyłuszczonych w instrukcji królewskiej — Wypadek w 1590 r. — Zastrzeżenie w 1693 r. — Różne stopnie siły poleceń dawanych posłom sejmikowym — Bezwzględne postanowienie, czyli rozkaz stanowczy — Polecenie 10
zerwania obrad sejmowych na zasadzie jednomyślności — Odnoszenie ważniejszych materii do braci, czyli do sejmików — Ograniczenie posłów przez przysięgę — Instrukcje pod względem osnowy — Materiał do dziejów ustawodawstwa ogólnego — Obraz pragnień miejscowych — Wyraz opinii — Właściwości tego materiału — Sposób spisywania instrukcji — Składowe części — Artykuły i petyta albo instancje — Obszerność — Redakcja i jej wady — Znaczenie instrukcji w synchronistycznym rozwoju ustawodawstwa sejmowego — Zbadanie ich ze stanowiska ogólniejszego — Rozbiór ich treści według kategorii życia publicznego i prywatnego — Kategorie osobne w ich rozwoju historycznym — Ogólna cecha — Ślady uczuć wznioślejszych — Pojęcie ojczyzny — Zmienne koleje tych uczuć — Brak ich w dziejach innych społeczeństw — Przykłady poświęceń — Upadek ducha obywatelskiego w XVIII w. — Uszanowanie dla przeszłości — Tradycja — Podstawa miłości ojczyzny — Pobudki w niej materialne — Korzyści polityczne i in. — Ciasne granice miłości kraju — Egoizm szlachecki — Uczucie samolubne solidarności szlacheckiej — Dbałość o interes stanu jako najogólniejsze znamię wszystkich dążności szlachty — Wyłączność — Zazdrosne zachowanie się względem nobilitacji i indygenatów — Ograniczenia zalecane w instrukcjach, aby nie "spodlał klejnot szlachecki" — Dbałość o zachowanie prerogatyw szlacheckich — Szlachta tylko na urzędach — Niedopuszczanie plebejów na najniższe nawet stanowiska urzędowe — Niedopuszczanie ich do arendowania dóbr duchownych, ziemskich i królewskich — Wniosek sejmiku radziejowskiego w 1764 r. — Niedopuszczanie do burs szkolnych — Inne objawy dbałości o interes wyłącznie szlachecki — Stosunek do cudzoziemców zajmujących urzędy w Polsce dworskie, publiczne, wojskowe — Stosunek do klas niższych — Obojętność względem innych stanów — Stosunek do Żydów — Stosunek do chłopów — Środki ogólne — Niechęć do zniesienia poddaństwa — Stosunek do mieszczan — Dążenia do ograniczeń i uciemiężania — Stosunek do klas równych albo wyższych — Stosunek do duchowieństwa— Zakaz nabywania dóbr ziemskich — Obawy o przewagę Kościoła na polu ekonomicznym — Usiłowania i walka — Ograniczanie jurysdykcji sądów duchownych co do dziesięciny i innych spraw — Dbanie szlachty o równomierne z duchowieństwem ponoszenie ciężarów — Stosunek do Rzeczypospolitej — Partykularyzm województw i ziem — Dbałość o nadanie charakteru terytorialnego urzędom i dygnitarstwom królewskim — Wnioski i środki — Interes miejscowy wojewódzki — Dbałość o otrzymywanie soli — Starania o ulgi dla województw — Niechęć do podatków — Zatwardziałość i opór — Zgubne skutki — Zniesienie skarbu — Brak siły zbrojnej — Zaniedbanie przez szlachtę wymiaru sprawiedliwości — Upadek sądownictwa trybunałów — Sprawy ogólniejsze, odbijające się w instrukcjach — Nietolerancja religijna — Związek ścisły z Kościołem katolickim — Ogólny rzut oka na kierunek opinii sejmikowej — Stosunek do tronu — Czcza frazeologia — Trzymanie się jednomyślności — Brak zrozumienia potrzeb i zadań czasu. Od pierwszego roku epoki elekcyjnej (1572) aż do końca istnienia Rzeczypospolitej nie ustał na chwilę zwyczaj zaopatrywania posłów w szczegółowe zlecenia, czyli instrukcje. Na każdy sejm, na każda walną radę, ilekroć wzywano województwa o przysłanie posłów, a bez nich żadne ustawodawcze zebranie miejsca mieć nie mogło, zawsze wyprawiano ich z piśmiennym poruczeniem, z piśmiennymi wskazówkami, jak się zachować mieli we wszelkich przewidzianych a w instrukcji królewskiej wyłuszczonych wypadkach i przedmiotach obrad sejmowych oraz jak popierać mieli sprawy czysto wojewódzkie, miejscowe i wnosić instancje w rzeczach prywatnych. Instrukcja zawierająca w sobie tak zwane punkta, czyli artykuły, w odpowiedzi nieraz wprost na propozycje królewskie, choćby zredagowaną była w najłagodniejszej formie, choćby nie żądała bezwarunkowego poddania się pod jej brzmienie, już sama przez się narzucała posłowi pewną zależność i ograniczała jego samoistność. Wyrażała ona zdanie sejmiku, zwykle jednozgodne, powszechne, ogólne, a takie zdanie osłonięte powagą, zbiorowego ciała, zredagowane na piśmie, przypominające się posłowi przy każdym 11
odczytywaniu wskazówek postępowania, mieszczących się w instrukcji, odbierało mu odwagę występowania przeciwko niemu z własnym, odrębnym, samoistnym poglądem. W ogóle więc, skoro ustne porozumienie się na sejmiku, jak to po większej części przed r. 1572 bywało, z posłami obranymi nie wystarczało, instrukcje, czyli tak zwano artykuły im dawane, już ich samodzielność na sejmie krępowały. Poseł przeto z instrukcją przybywający od sejmiku, ze zdaniem wyrażonym niekiedy w stanowczej formie o tej lub innej sprawie, która dopiero miała być przedmiotem ogólnych narad, przynosił poniekąd ze sobą już uprzedzenie do niej, korzystne lub nieprzychylne, które oczywiście mogło tylko hamować swobodny bieg obrad publicznych. Ponieważ zaś opatrywano posłów sejmikowych w instrukcje stale, ciągle i nieprzerwanie od pierwszego początku epoki elekcyjnej aż do końca istnienia Rzeczypospolitej, stanowisko więc posła można uważać w ogóle za pozbawione tej swobody działania, którą nowsze systemy reprezentacyjne uważają za istotną, niezbędną i nie podlegającą żadnemu ograniczeniu. Zależność posła od sejmiku, skrępowanie jego samodzielności stanowiło najważniejszą osnowę stosunku. To było główne tło obrazu. Zmieniać się mogły tony tego zabarwienia, mogły być to niższe, to wyższe, jaśniejsze lub ciemniejsze kolory, ale zasadniczą podstawą był zawsze pierwiastek zależności mandatariusza od mocodawców. Zawisło to zresztą wprost od tego wysokiego stanowiska, jakie zajęły sejmiki w czasie pierwszego bezkrólewia i następnej epoki. Łatwo też zrozumieć tę dążność do ograniczania władzy i pełnomocnictwa posła, gdy się tylko oceni zakres powagi samego sejmiku. W najłagodniejszej formie wyrażone w instrukcji zlecenia zamykano niekiedy życzeniem, aby posłowie według swego uznania, rozumienia i według sił swoich starali się popierać na sejmie sprawy ogólne i sprawy wojewódzkie. Szczególniej za Stanisława Augusta, kiedy się z upadku swego dźwignął duch publiczny i sejmiki do większej spoistości skłaniać się zaczęły, odzywano się do posłów, zachęcając ich, aby dobro powszechne mieli na względzie, a więc aby większej zażywali swobody w swych zdaniach i postanowieniach. "Tę naszę instrukcją dając ichm. pp. posłom — takie są słowa sejmikującej szlachty w 1773 r. — nie zasadzamy na obszernym opisie jej własności, ale idąc za przykładem dawnych Rzymian, którzy nie na ostrzeżeniach wyraźnych, ale na gruncie i charakterze posłów, pełnomocności udziale swoje ocalenie i warunek zakładali, ich zdaniem kończymy: videat legatus, ne quid detrimenti respublica patiatur [Niech pilnuje poseł, aby Rzeczypospolita nie cierpiała krzywdy]. Instrukcja też ta istotnie napisaną była dość treściwie i przy tym miękko, łagodnie, jakby obojętnie. Zrozumieć też to łatwo, bo to był pierwszy sejm po strasznym ciosie, jaki spotkał Polskę w 1772 r. W podobny sposób na lat pięćdziesiąt przed tym wysyłano posłów z sejmiku radziejowskiego, zachęcając ich formułą rzymską: ut videant, ne quid respublica detrimenti patiatur. Ale to ogólne zaklęcie, wzmocnione innym zaklęciem na honor, prawość i sumienie posłów, ściągało się tylko do tych nowych rzeczy, które by na sejmie były poruszone, a jakich w instrukcji nie przewidziano. Co zaś do bieżących spraw, to instrukcja, którą dano tymże posłom, składała się nie mniej ani więcej tylko z pięćdziesięciu artykułów, zajmujących w naszym zbiorze laudów pięć kart wielkiego formatu. Podobnież i przed tym także w XVII w., w epoce wybujania indywidualizmu sejmikowego, bywały chwile, kiedy wśród klęsk i nieszczęść krajowych duch ogólny, poczucie wspólności i dążność do zjednoczenia się podnosiły. Wtedy zbliżały się sejmiki do siebie, zrzucały z siebie zwykłą swą powłokę szorstką, która zawsze raczej odpychała niżeli przyciągała, i mocniejszą między sobą spójnię wytworzyć pragnęły. Wtedy też posłom rozwiązywano ręce, dawano im władzę szerszą, moc większą, siłę samoistniejszą. Wtedy też, w tych wyjątkowych razach, choć niekiedy tylko w wyjątkowych sprawach występowali posłowie nie jako deputaci wojewódzcy, którzy wyłącznie tylko mają na widoku interes swego województwa lub powiatu, ale jako przedstawiciele Rzeczypospolitej, radzący wspólnie z innymi o jej dobru.
12
Tadeusz Korzon (1839 – 1918) – historyk, powstaniec styczniowy, zesłaniec, pedagog, przedstawiciel "warszawskiej szkoły historycznej"
Polski historyk, uczestnik powstania styczniowego, wykładowca Uniwersytetu Latającego, ur. 9 listopada 1839 w Mińsku, zm. 18 marca 1918 r. Po ukończeniu mińskiego gimnazjum, udał się do uniwersytetu w Moskwie na studia prawne (1855-1859), które ukończył w dwudziestym roku życia ze stopniem kandydata. Zdolności, których dowody m.in. złożył w napisanej w 1859 po rosyjsku rozprawie, pt. "Pogląd porównawczy na procedury karne: francuską i angielską", zwróciły nań uwagę osób wpływowych, które chciały mu utorować drogę do objęcia katedry profesora, ale Korzon nie zdecydował się pozostać w Moskwie i osiadł w Kownie, gdzie w tamtejszym gimnazjum przez dwa lata (1859-1861) wykładał historię. Brał udział w powstaniu styczniowym. Został skazany na przymusowe osiedlenie w Rosji. W końcu roku 1863 wyjechał do Ufy, potem do Orenburga, gdzie przebywał do sierpnia 1867 r.. Tam wypełniały mu czas zajęcia umysłowe, prace malarskie oraz pisanie "Historii wieków średnich". Wróciwszy do kraju w 1867 r., z początku osiadł w Piotrkowie, jako pedagog, skąd w 1869 r. przeniósł się do Warszawy. Tu niepodzielnie oddał się historii, już to nauczając jej w tutejszych zakładach naukowych, już to wzbogacając literaturę sumiennymi i cennymi dziełami. Od razu zajął stanowisko jednego z najpoważniejszych i najpoczytniejszych pisarzy, umieszczając swe rozprawy oraz recenzje i sprawozdania w "Tygodniku Ilustrowanym", "Bibliotece Warszawskiej", "Kłosach", "Ateneum", "Kwartalniku Historycznym" (lwowskim), "Muzeum", "Niwie", "Tygodniku literackim" (lwowskim) i książkach zbiorowych "Charitas", (1894); "Dla Śląska" (1895). W kwietniu 1897 powołany na posadę bibliotekarza w bibliotece Ordynacji hr. Zamojskich. Korzon zajmuje jedno z najpoważniejszych miejsc w gronie historyków polskich. Wytknął nowe drogi dla badań historycznych: jako pierwszy zaczął uwzględniać w swych pracach historycznych warunki administracyjne, ekonomiczne, finansowe, ludnościowe, w jakich się naród w opowiadanej przez niego chwili przeszłości znajdował. W uznaniu jego działalności naukowej Akademia Umiejętności w Krakowie powołała go na swego członka. Dzieła: Kurs historyi wieków średnich (Warszawa, 1871), Nowe dzieje starożytnej Mezopotamii i Iranu (1872), Historycy pozytywiści i Poranek filozofii greckiej (Bibl. Warszawska), Ludzie prehistoryczni (Tygodn. Illustrow.), Historyja starożytna (Warszawa, 1876), Stan ekonomiczny Polski w latach 1782—1792 (Ateneum, 1877), O życiu umysłowym Grecyi (Tygodn. Illustrow.), Historyk wobec swego narodu i wobec ludzkości (1878), Wewnętrzne dzieje Polski za Stanisława Augusta, 1764—94, badania historyczne ze stanowiska ekonomicznego i administracyjnego (Kraków, tom I, 1882; tom II, 1883; tom III, 1884; tom IV, część 1., 1885; tom IV, część 2. i zamknięcie, 1886; wydanie drugie w 7 tomach z zamknięciem, Warszawa, 1897-1899), Grunwald, ustęp z dziejów wojennych Polski (Warszawa, 1910), Dzieje wojen i wojskowości w Polsce (Kraków 1912) W numerze 31. „Zeszytów Jagiellońskich” (Klasycy historiografii, część II – Rzeczpospolita szlachecka"): Bitwa pod Chocimiem w 1673 roku. Z dzieła Tadeusza Korzona Dola i niedola Jana Sobieskiego.
13
WIADOMOŚCI WSTĘPNE. 56. Rozpatrzywszy się w zasobach materialnych narodu, zbadajmy teraz ilość i wartość funduszów wydzielanych z ogółu bogactwa narodowego na potrzeby powszechne, na utrzymanie budowy państwowej. W wieku XVIII, tak samo jak dzisiaj, pieniądz był nerwem " r e r u m g e r e n d a r u m " ; budżety, od dzisiejszych mniejsze rozmiarami, ale niemniej pewno uciążliwe dla opodatkowanych, były niezawodną miarą potęgi rządów. Dla zrozumienia różnicy pomiędzy budżetami dzisiejszymi i rachunkami skarbowymi dawnej Polski zanotować winniśmy nasamprzód, że już w XVI w. (od r. 1512) od skarbu królewskiego został oddzielony skarb Rzeczypospolitej i że w r. 1562 wszystkie wydatki tego ostatniego poddane były pod kontrolę sejmów. Takiemu urządzeniu zawdzięczamy niezwykłe bogactwo i dokładność materiału do dziejów skarbowości polskiej: do dziś dnia przechował się nieprzerwany prawie szereg rachunków koronnych od r. 1520 aż do 1794, w porządnych, starannie, czasem ozdobnie pisanych, w drzewo lub skórę oprawnych księgach. Liczba tych "rachunków generalnych sejmowych" wraz z brulionami i kopiami wynosi 118 w archiwum koronnym skarbowym. Na egzemplarzach głównych znajdujemy zawsze pokwitowania, a czasem uwagi i sprostowania, podpisane przez senatorów i posłów ziemskich, z których składały się deputacje sejmowe "do examinowania" skarbów Rzpltej, koronnego i litewskiego. W skarbie litewskim musiał też znajdować się może mniej liczny, ale równie wiarogodny i cenny poczet rachunków sejmowych; nie mieliśmy sposobności widzieć go w oryginałach; znamy tylko pojedyncze rachunki z diariuszów lub relacji. Nie podlegały kontroli sejmowej rachunki skarbu nadwornego czyli królewskiego, toteż nie doszły nas one w tak obfitej ilości, bodaj nawet nie były układane zawsze z pożądaną dokładnością. Podskarbi nadworny miał do czynienia tylko z królem, więc osobiste przymioty charakteru, okoliczności chwilowe i różne przygody nie zawsze sprzyjały ścisłości w buchalterii. Nawet za panowania Stanisława Augusta podobno znajdą się luki. My przynajmniej znaleźliśmy porządne, zamknięte bilansami obrachunki roczne do roku 1772 w Arch. Gł. Kr. Pol., z lat 1787—1794 w Archiwum znajdującym się w Jabłonnie; 14
z 1781 w papierach Kicińskiego. Wśród zamieszek rozbiorowych, zdaje się, że i w kamerze królewskiej zakradał się nieporządek, więc brak nam ksiąg rocznych z epoki pierwszego rozbioru i niektórych z lat drugiego okresu. Ale jest mnóstwo dat szczegółowych i kilkanaście ksiąg w których Stanisław August własnoręcznie wpisywał przychód i wydatki swojej osobistej szkatuły (w Jabłonnie). Skarbowość polska w ogóle przedstawia wdzięczne pole dla badacza. Materiał jest niezwykle bogaty i wiarogodny; w żadnym kraju zapewne, prócz Anglii, nie znajdzie się tyle i tak szczerych dokumentów, dających świadectwo o obrocie grosza publicznego, odbijających, niby zwierciadło, wszelkie przemiany dziejowe, wszystkie chwile potęgi i słabości rządu, energicznych wysileń lub niedołężnego uśpienia narodu. Niedługo też zapewne będziemy oczekiwali na kompletną historię finansów Polski. Początek jest już zrobiony. Książę J. T. L u b o m i r s k i opracował kilka pierwszych lat XVI wieku, prof. A. P a w i ń s k i skarbowość z czasów Stefana Batorego. Nietknięte są jeszcze wieki XVII i pierwsza połowa XVIII, ale w tych epokach o tyle już wydoskonaliła się technika rachunkowa, księgi już są na tyle dokładne i systematyczne, że z nich powziąć możemy ogólne wyobrażenie nawet bez głębszych studiów naukowych. Co się zaś tyczy epoki przez nas badanej, panowania Stanisława Augusta, nie będziemy już biadali na braki lub niedostateczność informacji, jak to się niejednokrotnie w poprzednich rozdziałach zdarzało: owszem, obiecujemy złożyć dokładne, a co do skarbu Rzeczypospolitej nawet ścisłe sprawozdanie z obrotu funduszów publicznych. Trzymając się ustalonego w dawnej Polsce podziału, będziemy badali oddzielnie skarb królewski, a potem oba skarby Rzeczypospolitej. Ostrzegamy zawczasu, iż z tych trzech skarbów żaden nie obejmował funduszów edukacyjnych, czyli tak zwanego dziś ministerium oświaty, ani kosztów na opłacenie urzędów wojewódzkich i powiatowych, ani budżetu ministerium sprawiedliwości, gdyż zaledwo kilku urzędników sądowych (jak marszałkowie i prezydenci trybunału, jurysdykcja marszałkowska w Warszawie, gród warszawski i sędziowie pograniczni) pobierali pensje skarbów Rzeczypospolitej i to już dopiero od r. 1776.
DZIAŁ I. S K A R B K R Ó L A I M C I. ROZDZIAŁ VII. Stosunki pieniężne Stanisława Augusta. 57. „Czy bardzo bogaty jest król polski"? — zapytywała pani Geoffrin Stanisława Augusta, otrzymawszy wiadomość o obiorze jego. Gdyby pytanie takie skierowanym było do nas jako do historyka, gdyby wymagano odpowiedzi ścisłej i ogólnej, cały obszar dziejów polskich obejmującej: musielibyśmy zażądać z parę lat czasu na przygotowanie się do niej. Trzeba by najprzód zebrać kompletny spis dochodów królewskich z oznaczeniem wartości monety, co nie jest łatwym, a kto wie, czy jest nawet możliwym na każde panowanie. Następnie należałoby zbadać rejestra wydatków stałych i przygodnych, koniecznych i zbytkowych — co jest rzeczą jeszcze trudniejszą. Nasunęłaby się następnie rubryka długów, a nareszcie kwestia najtrudniejsza: czy porządnie, czy starannie, czy umiejętnie były administrowane dochody królewskie; czy w wydatkach nie było utracjuszostwa, które wszelkie skarby pochłonąć, wszelkie bogactwa wyczerpać może? Nie możemy się kusić obecnie o odpowiedź w takim zakresie. Nie śmiemy orzekać, o ile słusznym było mniemanie szlachty, że król jest bardzo bogaty i dlaczego ostatni 15
Jagiellończyk wykrzyknął z goryczą w izbie sejmowej: "Zastawiałem, bom nie miał co jeść'! W zgodzie z Lengnichem zdobędziemy się chyba na określenie ogólnikowe, że zamożność tronu uszczuplała się stopniowo w miarę ograniczenia władzy królewskiej przez możnowładców. Po Kazimierzu Wielkim przetrwały do dziś dnia baszty, zamki i ratusze z ciosowego kamienia; majestatycznie piętrzy się rezydencja Jagiellonów na Wawelu; zaledwie przystojnie przedstawia się oku zamek warszawski, siedziba Wazów, a zarazem miejsce obrad sejmowych, a więc opatrywany z funduszów Rzeczypospolitej. Jan III przy własnym majątku, z którego mógł wojsku wypłacać po kilka milionów, przy łupach tureckich z wyprawy wiedeńskiej, przy skrzętności i reputacji bardzo bogatego króla, mógł wystawić zaledwo mały wiejski pałacyk, który jednak wydawał się zbytkownym pewnemu senatorowi: "Wilanów prawda, jest sztuka piasku, ale i na niej siedziałby szlachcic, a na Powsinku drugi!". Augustowie II i III utrzymywali się głównie z dochodów dziedzicznej swojej, małej, ale bogatej Saksonii; ich też prywatną własnością był pałac Saski z ogrodem w Warszawie. Jedzenia zapewne nigdy zabraknąć nie mogło królowi polskiemu, bo dobra jego nawet po ostatecznym oddzieleniu ekonomii od królewszczyzn czyli starostw (w r. 1595), były bardzo obszerne i najliczniejszy dwór wyżywić by zdołały, ale pieniędzy, pracy ludzkiej, usług, kunsztów, artyzmu i wszelkich narzędzi przepychu monarchicznego bywało zawsze za mało. Któryż z królów elekcyjnych mógłby zamarzyć o wybudowaniu Watykanu z kościołem św. Piotra. Eskorialu, Wersalu? Za to małe Wersale budowali sobie Braniccy w Białymstoku, Czartoryscy w Puławach, a zamek Nieświeski Radziwiłłów i pałac Tulczyński Szczęsnego Potockiego mogły iść o lepsze z Wilanowem, Ujazdowem i Łazienkami. Ale jakże odpowiedział Stanisław August na obcesowe zapytanie swej przyjaciółki, swej "mamy"? "Pragniesz wiedzieć — pisze on d. 22 grudnia 1764 r., czy król polski jest bardzo bogaty? Nie bardzo, o tyle o ile; przy małym zasiłku, jakiego mu naród udzielił, przy staranności i przestrzeganiu ścisłego porządku w interesach swoich, król, mam nadzieję, znajdzie sposób utrzymania się mniej więcej z godnością. Bądź co bądź, król polski daje i dawać będzie bez rozgłosu tym, którzy się znajdują w wielkiej potrzebie. To nigdy nie jest stratą. Takie jest moje przekonanie". Zapamiętajmy te słowa, czyli raczej zapiszmy je na czele protokółu, do którego niniejszym powołujemy ambitnego stolnika litewskiego. Są one szczere, rzetelne i rozsądne; jeśli o nich Poniatowski na tronie zapomni, tym większą będzie jego wina, tym ważniejszymi zarzutami wypadnie obciążyć jego sumienie i sławę. 58. Rozpatrzmy się teraz w rachunkach i rozrządzeniach co do funduszów Stanisława Augusta w pierwszym trzyleciu jego panowania. Zebrany po śmierci Augusta III sejm konwokacyjny nie przepomniał o uposażeniu przyszłego króla "na to wzgląd mając, żeśmy determinowali przyszłą elekcję Polaka". Zalecono tedy podskarbim i Komisjom Ekonomicznym obojga narodów "ażeby w ekonomiach tak Koronnych, jako też Litewskich tudzież Wielkorządach, żupach solnych, cłach, portorium Gdańskiem i innych wszelkich ekonomicznych prowentach stołu królewskiego, całości tychże prowentów przestrzegali i do siebie odbierali dla zachowania onych przyszłemu królowi". Za wszelką szkodę, w tych dochodach zrządzoną, konstytucja niniejsza zagroziła sądem. Wyznaczono nawet cztery liczne komisje z senatorów i posłów do zrewidowania żup solnych i ekonomij królewskich: "w jakim znajdują się stanie, jeżeli konserwacja ich należyta była, albo jeżeli w czym jakim sposobem i od kogo szkodę poniosły". Wyznaczono też deputację do rewizji klejnotów i archiwum w zamku Krakowskim. Litwini zalecili swemu podskarbiemu, aby spłacił dług ciążący na ekonomii szawelskiej i tę, od dnia 24 lipca 1764 r. objąwszy, do dóbr stołu królewskiego przyłączył. Nareszcie "chcąc aby pro honore gentis Król Imć przyszły mógł pro condigno z dworem swoim mieszkać w zamku tutejszym (warszawskim), kazano ukończyć rozpoczęte w nim roboty, pokoje przyozdobić 16
obiciami i innymi rekwizytami, dwa place przyległe dokupić dla rozprzestrzenienia tegoż zamku — wszystko to na koszt skarbu Rzeczypospolitej. Zapomniano jednak o kosztach koronacji. Tym przyszłym królem, o którego się troszczyła konfederacja Czartoryskich, został za sprawą posłów rosyjskiego i pruskiego, nie Xżę August, ani syn jego Adam, ani Xżę Ogiński, lecz jeden z sześciu synów, a ośmiorga dzieci parweniusza Stanisława Poniatowskiego, wojewody Mazowieckiego, już nieżyjącego podówczas. Wybraniec pięciu i pół tysięcy zgromadzonej pod Wolą szlachty przyznawał się do krwi Jagiellońskiej przez matkę, Czartoryską; w marzeniach tej matki, w dodanym do Stanisława Augusta imieniu "August" upatrywał przepowiednię przeznaczonej od losu korony, ale dla większości narodu szlacheckiego i dla własnych wujów Czartoryskich obiór ten był dziwną i niemiłą niespodzianką. Ród Poniatowskich nie mógł jeszcze, pomimo talentów protoplasty, dorównać świetnością znakomitym domom magnackim; osobistych zasług Stanisław August nie miał za sobą żadnych; o charakterze człowieka mało znanego niewiele było do powiedzenia; znali go tylko protektorowie, a najlepiej przenikliwy Fryderyk II, kiedy, odwodząc Katarzynę od przyzwolenia na gotujące się w Polsce reformy, pisał do niej: "Zgoda, że przy królu Stanisławie nie potrzebujemy się obawiać (wzmocnionej reformami Polski), lecz po jego śmierci?" Podobnież zapewne sądziła Katarzyna swego dawnego ulubieńca; przynajmniej obawy Dywanu Tureckiego, że go na tron Polski prowadzi, żeby miała wyjść za niego za mąż okazały się zupełnie płonnymi. Jeśli można wierzyć słowom, wezyra, wszystkie dwory, z wyjątkiem rosyjskiego i pruskiego uznawały Stanisława Augusta niegodnym korony. Elekcja taka świadczy niewątpliwie o upadku moralnym i politycznym społeczeństwa, a w szczególności możnowładztwa polskiego; świadczy też o chorobliwej, lekkomyślnej, poziomej ambicji elekta, który drogą intrygi przedzierał się do stanowiska trudnego ze wszech miar i niebezpiecznego, goniąc tylko za blaskiem, za świetnością zewnętrzną majestatu. Rozogniły mu wyobraźnię zapewne wrażenia z podróży zagranicznych, przepych dworów francuskiego, angielskiego, petersburskiego: podniecało tę próżność poczucie własnego ubóstwa. Bo Stanisław August Poniatowski posiadał po rodzicach bardzo skromną fortunę. Dobra jego dziedziczne: Targówek i Kaleń pod Pragą, Ujazdów pod Warszawą, Zaleszczyki, Jazłowiec przyniosły w roku 1767 zaledwie 67.399 złp. (może to dochód niekompletny). Z tak szczupłym dochodem czyż można było dorównać magnatom o milionowych intratach, a chociażby nawet zamożniejszemu ziemianinowi — takiemu np. Suchorzewskiemu, który miał 150.000 rocznie? Więc nowy król Stanisław August zaraz po swoim obiorze potrzebował dużo pieniędzy. Obaczmy jakże sobie w trudnym położeniu poradził? Na zamku warszawskim krzątano się pilnie około nakazanych przez konfederację porządków: sprowadzano meble, tapicerowie oklejali pokoje mieszkalne, zdobiono tron "z aksamitu karmazynowego, suto galonami i frandzlą z krepinami złotymi szamerowany"; sale zaś sejmowe musiały już być w porządku, gdy w nich właśnie obradowała konfederacja. Mieszkanie tym sposobem było zapewne gotowe przed koronacją, a chociaż uchwała sejmowa nic nie wspomniała, jednakże Skarb Rzpitej wydał "na reparacyą i memble" (tj. umeblowanie) zamku warszawskiego 1,255.780 złp. Potem znajdujemy w Rachunkach Sejmowych z lat 1766 — 1775 dodane jeszcze dwie sumy ze skarbu Rzpitej: 804.934 i 87.118 złp., a z ksiąg szczegółowych i z inwentarza, sporządzonego w 1769 r. możemy się przekonać, że roboty w zamku nie ustawały w najcięższych dla kraju czasach: Konfederacji Radomskiej, Barskiej i Sejmu Delegacyjnego rozbiorowego. Artystyczne upodobania Stanisława Augusta, nabywania obrazów, posągów, zegarów i t. p. wciągały go niezawodnie w nadbudżetowe wydatki. Oczekiwały jednak na dyspozycję Stanisława Augusta i gotowe pieniądze: z ekonomii, czyli dóbr stołowych w ciągu 12-miesięcznego blisko bezkrólewia 704.154 złp. i z innych rachunków od podskarbiego Wessla 359.567 złp., czyli razem 17
1.063.721 złp. Gdańszczanie złożyli 20.000 dukatów na podarunek koronacyjny za potwierdzenie przywilejów swoich. Ale poza tym niepodobna było wyglądać jakiegokolwiek zasiłku nawet od sejmu, gdy oba skarby Rzeczpospolitej znajdowały się jeszcze w nieładzie, a zresztą posiadały zaledwo jakie 1,5 miliona złp. w rocznych dochodach na wszelkie potrzeby państwowe (prócz opłaty wojska). Na przyszłość Stanisław August zapewne nie mógł obliczyć z góry budżetu swojego. Wyświeciły ogół dochodów królewskich dopiero późniejsze rachunki. Po upływie pierwszego trzechlecia od 1 października 1764 do tejże daty 1767, dochody te przedstawiły się w następnej postaci: [tu Tabela 134: Percepta pieniędzy in Annis 1764 a 1 Octobris et 1765, 1766, 1767: suma 3-letniej percepty: 16,987,934 złp] W niektórych latach dochody znacznie przewyższały tę średnią normę; tak np. rok 1767 dał 7,721.254 złp. Niemała to suma! Niektórzy królowie rozrządzali większymi funduszami — to prawda. Tak, sam Stanisław August szacował dochody króla angielskiego na 40 blisko milionów złp. Koszta utrzymania dworu francuskiego podawano w r. 1746 na 20., w r. 1749 na 24, w r. 1750 na 24 miliona liwrów, czyli 30 i 36 milionów złp. a w r. 1751 podobno aż do 68 milionów liwrów czyli 102 mil. złp. Były to już czasy panowania pani Pompadour, czasy utracjuszostwa i zbytku, czasy ruiny finansowej państwa, która w ciągu lat 30 doprowadziła Bourbonów do rewolucji i gilotyny. Prawda, że te cyfry przenoszą 5 do 6, a w r. 1757 aż 13 razy sumę dochodów Stanisława Augusta (lubo ta różnica zmniejszyłaby się znacznie przy strąceniu kosztów utrzymania dworu królowej i książąt krwi, które w owej chwili nie obciążały skarbu polskiego); prawda, że Waszyngton nie dał jeszcze przykładu oszczędnego obchodzenia się z groszem publicznym, że nie były jeszcze praktykowane skromne listy cywilne prezydentów republik: ale nie widzimy znów konieczności, żeby człowiek szczupłej fortuny z antenatów, wyznający publicznie i urzędownie, że "zostawszy z łona równości wyniesionym, nie utracił jednak smaku ulubienia tego równości stanu, w którym rodzić się i wychować się mu przyszło, człowiek mający panować w kraju nieludnym, zubożałym, osłabionym, nawet bezsilnym politycznie — żeby taki człowiek, powtarzamy, miał się urządzać z wydatkami na sposób monarchów, panujących "z łaski Bożej" nad krajami najludniejszymi i najbogatszymi. Zdrowy rozsądek i prawe sumienie nakazywało Stanisławowi Augustowi skromność i oszczędność w urządzeniu swego dworu. Tym łatwiej można było domyśleć się takiego obowiązku, że o kilkanaście mil od granicy polskiej, w Berlinie, mieszkał król, już sławny i możny, Fryderyk II, który dawał przykład najściślejszej, może nawet przesadnej oszczędności. Obaczmyż, jaką drogę obierze sobie Poniatowski? Kosztów koronacji nie znamy. Zdaje się, że nadzwyczajnych zbytków nie popełniano; odbyła się przystojnie, w głosach współczesnych nie znajdujemy szczególnych podziwów, tylko trochę niechęci, że król wystąpił w cudzoziemskich szatach i że na rynku warszawskim wywijał na cztery strony świata szpadką, nie szablą, która wymagała kontusza i podgolonej czupryny. Damy wcale korzystne składały świadectwa. Opisawszy strój koronacyjny, tak dziwny dla naszego oka (tom 1, str. 35), decydowały, że "do twarzy mu było... ale mu w koronie nie tak pięknie, jak w kapuzie" (angielskiej). Lud zachowywał się obojętnie. W dzień koronacji nikt nie wołał wiwatów przechodzącemu do kościoła królowi — "to na drugi dzień byli komenderowani żołnierze bez broni, którzy zaczynali wiwat i bili (sąsiadów z pospólstwa, żeby wołali). Posiadamy za to o dworze i o zwyczajnych wydatkach królewskich dostateczne, lubo niekompletne wiadomości. Najobfitszy materiał rachunkowy znajdujemy w powołanej już księdze z trzylecia 1764 — 7. Wypisujemy z niej sumy ogólne, obliczone przeciętnie na rok pojedynczy w rekapitulacjach; zmieniamy tylko porządek pozycji dla dogodniejszego usystematyzowania tychże; zresztą w drugiej rubryce zaznaczymy porządek oryginału. 18
[tu Tabela 135: Tabela expensy generalney Króla z trzylecia 1764-67. Summa: 6,877.544 złp] Ten obraz, cyframi kreślony, możemy uzupełnić i ożywić wspomnieniami ludzi, którzy widywali Stanisława Augusta: Magiera i Niemcewicza. Wspomnienia ich pochodzą z późniejszej epoki, bliskiej czasów sejmu czteroletniego, ale różnice nie są ważne. Tu i ówdzie znajdą się też pojedyncze szczegóły z przemówień samego Stanisława Augusta, z różnych korespondencji i pamiętników. Najważniejsze stanowiska przy dworze zajmowali bez wątpienia urzędnicy Kamery i Gabinetu. Kasztelan K a r a ś zajęty był podobno tylko sprawami pieniężnymi i gospodarczymi; w pałacu jego, do dziś dnia istniejącym (wprost Kopernika na rogu Oboźnej) mieścił się departament paziów; o charakterze jego nie zdołaliśmy powziąć żadnych informacji. R o c h K o s s o w s k i , podskarbi nadworny, a z czasem wielki koronny odznaczy się pożyteczną pracowitością w Komisji Skarbowej; biografię jego podamy niżej (§. 89). Po nim podskarbim nadwornym kor. został Tomasz Ostrowski.
Tomasz Ostrowski, podskarbi nadworny koronny.
Przez lat kilka bankierowie Tepper i Blanc byli kasjerami J. K. Mci. ale w roku 1784 uwolniono ich "od dalszego trzymania kasy królewskiej" z zapisaniem wdzięcznej pamięci za pracę i usługi, a w nowo utworzonej Komisji Ekonomicznej Skarbu J. K. Mci objął prezydencję J. K i c k i koniuszy w. k., który odtąd prowadzi naczelny zarząd wszelkich interesów pieniężnych aż do śmierci Stanisława Augusta, a i potem jeszcze udziela wyjaśnień plenipotentom Xcia Józefa Poniatowskiego i toczy z nimi spory aż do 1808 r., kiedy był zawarty układ ostateczny.
Jacek Ogrodzki, dyrektorem gabinetu. Dyrektorem gabinetu był Jacek Ogrodzki, scharakteryzowany przez samego Stanisława Augusta: "Wychowany po wyjściu z uniwersytetu krakowskiego w domu mojego ojca, towarzyszył mi 19
w podróżach po Francyi; zostawiony przy braciach w Hollandyi, podzielał nauki u Kauderbacha... był zarządcą kancclaryi u kanclerza Załuskiego; nie tylko znał prawie wszystkich Polaków i Litwinów z twarzy i imienia, ale miał dokładną wiadomość o ich interesach, przygodach, stosunkach. Pracowity, ścisły, tajemnicę zachować umiejący, skromny, cierpliwy, spokojny... Obowiązkiem swoim znał kochać mnie i czuwać nade mną. Ukazywał się na sejmach 1764 i 1766, ale bez wybitniejszej roli: umarł w r. 1780, mając 69 lat wieku; zostawił bardzo szczupły majątek, co słusznie mu do zalet policzono. Zastąpił go najprzód Cieciszowski, a potem Pius K i c i ń s k i , szef gabinetu, który mając przed sobą 6 k a n celistów ( w tej liczbie D e s z e r t a ) , trudnił się wyprawianiem poczt i sztafet, sporządzaniem kluczy cyfrowych, dozorem korespondencji sekretniejszych i utrzymywaniem protokółu pism, spod pieczęci pokojowej wychodzących. Obrany posłem liwskim na sejmie czteroletnim, wyróżniał się zaszczytnie z całego otoczenia królewskiego zdolnościami i żarliwością uczuć obywatelskich, jakie tryskają ze znakomitej mowy jego, w dniu 3 maja 1791 r. wygłoszonej. Gdy król miał podpisać akces do Konfederacji Targowiekiej. Kiciński pożegnał go listem patriotycznym, zrzekł się nadanej mu kasztelanii połanieckiej i odjechał do Galicji. Dzieduszycki kierował inną kancelarią, złożoną z 4 subalternów ( w tej liczbie Tęgoborski), Badeni z dwoma subalternami był dyrektorem trzeciej z kancelarii przybocznych. W tomie IV poznamy bliżej dyrektorów Kancelarii Wojskowej J. K. Mci. jenerałów amplojowanych przy boku J. K . Mci, J a n a K o m a r z e w s k i e g o (1774 - 1789) i G o r z e ń s k i e g o (1789 — 1794). W epoce sejmu czteroletniego przyszedł do znacznego wpływu, mianowany sekretarzem do ekspedycji włoskiej, 1'abbé P i a t o l i, dawny nauczyciel w domu Ignacego Potockiego, "człowiek światły, uczony, poczciwy", poprzestając na skromnej pensji, w jego to mieszkaniu odbywały się narady nad ustawą rządową, gdy się gotowano do dnia 3 Maja 1791 roku, w obecności Stanisława Augusta, który schodził tu incognito bocznymi korytarzami poprzedzany przez głuchoniemego dworzanina Wilczewskiego [za: J.U. Niemcewicz, Pamiętniki czasów moich, Paryż 1848 r.
Departament Paziów w Pałacu Karasia. S c h m i d t, starosta Brodnicki niczym się nie uwydatnił; był posłany w r. 1766 do Paryża z tytułem S e c r é t a i r e p r i v é et l ' i n t e n d a n t d e la m a i s o n d u r o i — może dla odsunięcia od żony, która była kochanką króla; umarł też za granicą w r. 1777. W gabinecie znajdowało się dużo cudzoziemców. G l a i r e zajął miejsce Schmidta i miewał polecenia wielce poufne. G h i gio t t i , konsyliarz tajny prowadził korespondencję z Rzymem, której liczne pliki zachowały się w Jabłonnie; miał pod sobą dwóch subalternów, a tymi byli: X. Lewiński, późniejszy biskup unicki, i Bacciarelli. Ale zakałą gabinetu królewskiego był B o s k a m p L a s o p o l s k i , rodem Wołoszyn, agent, nawet szpieg rosyjski, który zakończył w 1794 roku życie zbrodnicze na szubienicy. Wątpliwą notę musimy dać A n t o n i e m u d e F r i e s e , który od początków panowania uwija się 20
przy królu, zrazu jako sekretarz Kompanii Manufaktur Wełnianych, potem jako sekretarz, nareszcie jako konsyliarz Tajny J. K. Mści. Protestant i mieszczanin z pochodzenia, uniżony, "bardzo do króla przywiązany", załatwiał ostatecznie najpoufniejsze zlecenia, służył za posłańca do ambasadorów rosyjskich, rozdzielał pieniądze, tajemnie przeznaczane dla osób faworyzowanych, i pisał dla nich odpowiednie dokumenty. Raz atoli, w r. 1796, nie przyjął wyznaczonych dla siebie 4.000 dukatów i oświadczył, że mając tylko dwie córki i 13.000 dukatów majątku, uważa się za dość zamożnego i nie chce korzystać ze szczodrobliwości królewskiej. Trudno jest przecież uwierzyć w to bezinteresowne oddanie się Stanisławowi Augustowi, wiedząc, że podczas pobytu w Grodnie w 1795 Friese właśnie przesłał Repninowi szczegółowe doniesienia o wszystkich osobach, jakie były przyjmowane na zamku oraz o całym trybie życia codziennego. A w czasie sejmu delegacyjnego w r. 1773 dostał 100 dukatów z kasy wspólnej ambasadorów "za dziennik sejmowy jak i za inne papiery z archiwum w różnych czasach wypisywane. Jeszcze bardziej zagadkową figurą jest niejaki L i t t l e p a g e , który w roku 1787 był wysłany do Paryża, w r. 1793 pobierał pensyi "gratyskowej" 50 dukatów, wyciągał ze Stanisława Augusta poufne wyznania polityczne i komunikował je Igelstromowi, a na liście długów z V listopada 1793 (Tab. 148) figuruje jako wierzyciel grubej sumy 432.000 złp. C r u t t a , tłumacz do języków orientalnych, mianowicie tureckiego, był jednym z głównych agentów do pożyczania pieniędzy. Ufali mu jednak Ignacy Potocki i Kościuszko i wysyłali do Konstantynopola w r. 1794. Codziennie pełniło służbę przy królu dwóch adiutantów, a rangę tę nosili: Kierkor, Czapski, Szydłowski, Dzierżanowski, Stanisław Zakrzewski i Arnold Byszewski, któremu król co roku opłacał długi, dał szefostwo Lekkiej Jazdy, nareszcie rangę jenerała lejtenanta i komendę dywizji w r. 1792, chociaż z raportów, nadsyłanych w owym czasie, wygląda ciężkie nieuctwo, dochodzące aż do grubej nieznajomości ortografii, do ekonomskiego bazgrania (np. "Całując nóżki y Racky Waszy kr. Mci"). Ale zapewne umiał być pokornym służalcem. Szambelanów mianował król w ciągu swego panowania 743, ale pensjonowanych bywało najwięcej 6. Do takich należeli różnymi czasy: C o r t i c e l l i , C a m e11i, St r ę b o s z, Sobo1ewski, Wa1enty Kow n a c k i , D u c h ê n e , D u h a m e l (ten ostatni dostawał pieniędzy na zastawy, najwyższa ich pensja miała wynosić 50 dukatów n a miesiąc. Kilku młodych kamerjunkrów kręciło się w przedpokojach. Paziowie w liczbie 1 2 mieścili się stale w pałacu Karasia pod zwierzchnim dozorem pułkownika Königsfelda. Do gabinetu puszczał furyer w liberii pąsowej z galonami i kutasikami; nazwiska tych odźwiernych królewskiej pracowni: P e t r a s z, K o r z e n i e w s k i, B o u r 1 o t, Schultz — znane były na mieście. Również powtarzano nazwiska kamerdynerów: Rousseau, Heinrich, Brunet, Beigrand, pod którego imieniem A d a m Xżę C z a r t o r y s k i wydał kilka komedii, a szczególnie głośnym było nazwisko R y x a, który wyszedł n a przedsiębiorcę teatru i starostę piaseczyńskiego. Załatwiał on poufne polecenia drażliwej natury, chociaż służba jego urzędowa zależała na wkładaniu wstęgi orderowej na króla, gdy starszy kamerlokaj H o f m a n dokończył ubierania i zapinania guzików na sukniach. Lokajów służyło codziennie 12; nosili liberię zieloną z pąsowymi wyłogami, a na dnie galowe jeszcze zwierzchnią suknię z wyłogami zielonymi i bortami kamelerowymi. Stanisław August snadź zaprzątał się poważnie kwestią łiberii, kiedy sam wymyślał i malował wzory galonów, które następnie wykonywano w fabrykach grodzieńskich. Dwunastu hajduków nosiło pantalony opięte, ciżmy haftkami zapinane, katanki bortami szamerowane, od parady płaszcze białe. Oprócz murzyna (Ledoux) znajdował się też pomiędzy służbą jeden Turek (Kirkor). Straż przy zamku, pałacach i tronie w sali sejmowej była utrzymywana przez gwardie: pieszą i konną. Ta ostatnia zwała się mirowską od dawnego dowódcy swego jenerała Miera, czy M i r a (do dziś dnia istnieją resztki koszar mirowskich w Warszawie). Oficerowie mirowscy nosili aksamitne pąsowe kolety ze srebrnymi słońcami na piersiach. 21
O powozach nie zapomniał też Stanisław August. W jednym z pierwszych swych listów, do pani Geoffrin po koronacji pisanych, obstaluje w Paryżu dwie karety; z tych jedna miała być zaopatrzona w latarnie wewnętrzne do czytania i wybita materią żółtą; wszystkie ozdoby " w kolorach najweselszych, lakier powinien być najpiękniejszy". Gdy sprzedawano pojazdy w latach 1796 — 7, Dangel oszacował je na 12.000 dukatów, czyli na 216.000 złp. Koni utrzymywano ze 300; najpiękniejsze byty dwa cugi: kary i gniady. Za karetą jechali zawsze dworzanie konno, zapewne sześciu, bo tyle ich stawało do służby co kwartał i wtedy pobierali płacę po 10 dukatów na miesiąc). Ale jeden dworzanin Wilczewski, brat szambelana, jako głuchoniemy, był używany do przepisywania pism tajemnych. Eskortę królewską przy wyjazdach na miasto stanowili: adiutant i 6 ułanów, od r. zaś 1 7 7 1 , czyli od zamachu konfederatów barskich, jeździło przy karecie 24 ułanów. Jakkolwiek dzieje zbytku i pompy monarszej mogą wskazać liczniejsze i kosztowniejsze dwory, przecież dwór Stanisława Augusta wydawał się pysznym i głośnym w porównaniu z późniejszym dworem Fryderyka Augusta Xięcia Warszawskiego i Króla Saskiego, który "rządząc w trudniejszych nierównie czasach", pracował codziennie od godziny 8. do 1. i 1/2 z rana i od 3. do 8. po południu wśród cichych komnat i pustych korytarzy z a m k u warszawskiego. Stolnik litewski, miernej fortuny, mógłby z pewnością poprzestać na takich dostatkach, jakich mu Polska użyczała. Czterystu ludzi do posługi w samej Warszawie, nie licząc gwardii i wojskowych, około 7 milionów rocznego dochodu przy gotowym mieszkaniu i dowozach z ekonomii bliższych — to nie jest bynajmniej stan ubóstwa. Rzuciwszy okiem na ceny (§, 37), chociażby z późniejszych droższych czasów, przekonamy się, że z dochodów Stanisława Augusta wyżyłoby przez rok przynajmniej 70.000 chłopów, przeszło 20.000 zakrystianów, ze 2.000 dostatniej szlachty i można byłoby utrzymać 7.000 towarzyszów z pocztami, czyli 14.000 kawalerzystów z końmi, a gemeinów z piechoty ze 23.000. Gdy poznamy jeszcze stan skarbów Rzeczypospolitej oraz szczupłość zasobów na opłatę wojska, urzędów i wszelkich potrzeb państwowych, przekonamy się, że dla króla Polska była wcale hojną. A rozglądając się baczniej w tabeli expensy (Tab. 135), przekonamy się znów, że wydatki stałe, konieczne, zaliczając do nich już i ludwisarnię i "fabryki" z utrzymaniem malarzy Pilment, Canaletta, Bacciarellego, Triblego i 800.000 do szkatuły, wynosiły tylko 4,654.000; że dodając suty expens extraordynaryjny i pensje "gratiskowe" nawet dla kochanek królewskich, jak pani Lullé, wydatki nie o wiele przenosiły sumę 5,5 milionów; że przy opłacie wszystkich prowizji pozostawało jeszcze około 700.000 do dyspozycji; że deficyt pierwszego trzylecia w kwocie 275.000 zł. powstał z użycia na opłatę długów 900.000, a można było zapewne u m knąć go, przeznaczając na tę spłatę tylko podwyżkę realną, 700.000. Więc pierwsze trzylecie nie wykazało rachunkami ani nędzy, ani trudnych powikłań w kasach królewskich. Zresztą na sejmie 1766 roku Stanisław August wystąpił z d a rowizną dla Rzpltej około 3 mln. zł. należnych m u za poselstwa, za urządzoną ludwisiarnię, za korpus kadetów, i t. p., odrzucił też kilkakroć sto tysięcy złp., ofiarowanych mu przez izbę. 59. Lubo w latach pojedynczych dochód skarbu królewskiego znacznie przeniósł podaną wyżej cyfrę przeciętną, bo w r. 1766 doszedł aż do 8,674.804 złp., a w r. 1767 przy 7,721.254 złp. było expensy generalnej tylko 7.383.147 złp.: jednakże w sumach ogólnych z trzylecia okazał się deficyt i długi nie dały się spłacić. Skąd i jakim sposobem powstały te długi? Kategorycznego wyjaśnienia nie dostarczają nam księgi rachunkowe Kamery: więcej oświecić mogą wydatki ze szkatuły królewskiej, zapisywane ręką samego Stanisława Augusta, ale i tu wiele pozycji jest oznaczonych tylko pierwszymi literami. Zresztą i bez głębszych studiów, bez dochodzenia tajemnic, łatwo jest odgadnąć, że Stanisław August grzązł w kłopoty pieniężne przez nieokiełznaną chętkę błyszczenia, używania uciech i przyjemności wysokiego stanowiska, tudzież przez brak oględności i rachunku. 22
Pierwsze długi zaciągnęło się zapewne przed koronacją; potem szły koszta ogromne na umeblowanie, malowanie, ozdabianie apartamentów, na kupno Łazienek od Lubomirskich w 1764 r. za 1.100.000 złp., następnie na budowę tego pałacu, zaczętą w r. 1767, a trwającą aż do 1793; na przebudowywanie Ujazdowa, potem jakieś zagadkowe wydatki, które się pokrywały głuchą pozycją w księgach rachunkowych: "do rąk królewskich". W r. 1766 pozycja ta wynosi aż 2,195.832 złp. Zaraz po wstąpieniu na tron sprowadza Poniatowski francuza Louis, budowniczego, który mu robi szkice i modele do przyszłych budowli i któremu posyłają się później do Paryża spore sumy np. 2.500 dukatów (45.000 złp.). Malarze sławni, Boucher i Vien, otrzymują znaczne obstalunki, chociaż w samej Warszawie na stałej pensji są utrzymywani malarze: Canaletto, Pilment i Bacciarelli. Pani Geoffrin odbiera 2.000 dukatów na różne sprawunki, nadto jedzie niejaki Krempiński do Paryża po aktorów i bawi tam jeszcze w r. 1766 r. Czytamy też w haniebnej pamięci roku 1768, w maju, pełen zadowolenia list Stanisława Augusta, że wkrótce oczekuje wysłanych na umyślnie najętym okręcie karet i biustu Henryka IV. Ale sprowadzając sobie wizerunek szlachetnego króla francuskiego, zdemoralizowany głęboko król polski nie chciał naśladować jego uległości nieograniczonej oszczędnemu Sully; przeciwnie, puszczał mimo uszu świeże napomnienia pani Geoffrin. Ta musiała udzielać morałów Stanisławowi Augustowi już podczas pobytu w Warszawie; potem pisała do niego z Paryża w dwóch listach: „Bardzo mi pochlebia..., że W. K. .Mc przypomina sobie moją zasadę oszczędności. Skoro ją zastosujesz w praktyce, przekonasz się, jak słodką jest ona dla duszy, serca, a nawet dla ciała. Zdrowie służy lepiej, gdy myśl jest spokojna!" W odpowiedzi Stanisław August obiecywał, że jego sekretarz i intendent dworu, Schmidt przyjedzie wkrótce dla opłacenia rachunków. Na to odpisuje pani Geoffrin: „Rozumiem, że W. K. Mc doznaje kłopotów ze swymi finansami; jestem przekonaną, że jęki wszystkich rzemieślników sprawiają ci wiele udręczenia. Ośmielam się powiedzieć W. K. Mci, że nie należy rozpoczynać nowych wydatków, dopóki dawne się nie zaspokoją". Słowa te były grochem, rzuconym na ścianę. W ośm lat później, w r. 1776 pani Geoffrin radzi sprzedać meble, zrobione dla króla „ponieważ niszczą się i wymagają kosztu na najem oddzielnego mieszkania; bankier Sellouf ma z nami dużo kłopotu". Dlaczegóż nie sprowadzono ich do Warszawy? Zapewne nie były opłacone i na transport brakło pieniędzy; za to przed kilkoma miesiącami chwalił się król, że w Parku Ujazdowskim odnowił i pobudował wiele mieszkań, pomiędzy którymi znajdują się też bardzo ładne. Podczas pierwszego rozbioru zaniechał tych robót dla braku pieniędzy i ofiarował z czasem Rzeczypospolitej cały Pałac Ujazdowski na koszary dla wojska. W tejże korespondencji napotykamy tajemnicze napomknienia o zrozpaczonej Lubomirskiej i o jakiejś winie Stanisława Augusta względem niej. Skąd inąd dochodzą nas wieści o czułym stosunku z Czartoryską, jenerałową ziem podolskich, którą poświęcić miał Repninowi dla wyjednania przychylnego do Katarzyny raportu. Może to być plotka, ale charakterystyczna. Ów sekretarz Schmidt, starosta brodnicki, wysłany do Paryża, był mężem jakiejś piękności, którą Stanisław August zaszczycał swymi afektami. Nie uganiając się za dokładnością chronologiczną, wymienimy dalszy rejestr kochanek: dwie Sapieżyne (jedna wojewodzina Branicka z domu, druga kanclerzyna w. lit.) ex-aktorka hrabina Tomatysowa, Buonafini, Malczewska. Luliié „uczona wdowa po tapicerze", baronowa Schitter; żona fabrykanta fajansów z Belwederu i zapewne niejedna jeszcze z kobiet, wymienionych w rejestrze pensji „gratiskowych", a może i nie wymienionych wcale. Jenerałowa Grabowska, ustąpiona Stanisławowi Augustowi przez brata, księcia Kazimierza podkomorzego w. k. została żoną morganatyczną. Towarzyszyła też w ostatnich latach życia do Grodna i do Petersburga, sama w podeszłym wieku, garbata, czy przygarbiona, zostawiwszy w historii smutne wspomnienie, że ona to głównie miała nakłonić Stanisława do podpisania akcesu do Konfederacji Targowickiej. Pobrała też niemało pieniędzy: w jednym rachunku z r. 1793 było dla niej pod cudzymi imionami zapisanych 41.030 dukatów, czyli 738.000 złp. z czasem 23
nie zapomniał Stanisław i o swoich nieprawych dzieciach: "Stasiu"; Michale i Kazimierzu Grabowskich, Cichockim, Cichockiej zamężnej Szwan czy Zwan i podobno 3 braciach Grabowskiej oraz siostrze jej Górskiej. Wedle Niemcewicza zarzucić można Stanisławowi Augustowi, że on wprowadził do kraju niemoralność w obyczajach, zdeptanie wiary małżeńskiej. Galanteria była w największej modzie; nie było pięknej kobiety, która by nie miała kochanka swego. Nie zaniedbywał tedy Poniatowski wyzyskać najbardziej poziomych przywilejów stanowiska monarszego, skwapliwie naśladował, a bodaj prześcignął pod tym względem najgłośniejszych monarchów dziedzicznych: Ludwika XIV, Augusta II Sasa i Ludwika XV z jego markizą Pompadour i hrabiną Dubarry. Jakkolwiek byśmy chcieli tłumaczyć naszego szlachcica elekta wpływami rozpusty, panującej w wyższych warstwach ówczesnego społeczeństwa; jakkolwiek byśmy przecenili potęgę modnych obyczajów Paryża i Wersalu: niemniej przeto uznać musimy, że Stanisław August nosił w głębi swej duszy moralną zgniliznę, której wstrętność i nieuleczalność stanie w całej grozie dopiero przy zestawieniu wszystkich stron jego życia prywatnego i publicznego. Tymczasem objawi się ona już na wstępie panowania w kwestiach pieniężnych. Bo gdzież dostawał pieniędzy, u kogo zaciągał długi Stanisław August? J u l i a n B a r t o s z e w i c z twierdzi, że do opędzenia kosztów koronacji dopomogli mu wujowie, a więc Xżęta Michał i August Czartoryscy. Nie wiemy, na jakich podstawach opiera się to twierdzenie; nic podobnego nie wyczytaliśmy w znanych nam dokumentach. W pierwszych księgach rachunkowych skarbu królewskiego, powoływanych już kilkakrotnie, znajdujemy takie nazwiska wierzycieli: [tu Tabela 136 - Nazwiska wierzycieli króla: m.in. Sapieżyna wojewodzina mścisławska, książę Poniatowski jenerał austriacki, książę Poniatowski podkomorzy, książę Sułkowski, biskup płocki Szeptycki, Merlini, Panny sakramentki warszawskie po 6%, Panny karmelitki po 7%] Z tego pocztu wierzycieli można się domyślać, że Stanisław August pożyczał najprzód u krewnych i przyjaciół, potem u sług swoich, potem u kogo się dało, nie przebierając, nie targując się o wysokość procentu. Ajenci jego nie gardzili nawet drobnymi kapitalikami, jak np. 6.000 złp. od panien Karmelitek. Są to już niewątpliwe symptomata gorączki utracjuszostwa. Dostojeństwo królewskie otworzyło drogę do skrzyń bankierskich. Nie pominął jej Stanisław August. Nasamprzód warszawskiego kupca Teppera wyprowadził na pole operacji bankierskich, zaszczycając go swymi pożyczkami, które dochodzą w roku 1766 do 360.000, a w końcu 1767 roku do 773.686l/4 złł. po 7% rocznie. Za pośrednictwem tegoż Teppera udało się znegocjować pożyczkę w Hollandii, którą nazwiemy pierwszą, na sumę 600.000 złł. po 6%. Nareszcie Genueńczycy dali 1.653.7763/4 złł. po 5,5 a później (podobno w r. 1767.) dopożyczyli jeszcze 418.750 złł. z niezwykle niskim procentem, 5 od sta. Domyślamy się, że skarbili sobie protekcję, czyli po prostu przekupywali króla w zamiarze otrzymania dzierżawy na projektowaną właśnie loterię w całym kraju. Jakoż mocą uchwały sejmowej od r. 1769 wprowadzoną została Loteria Genueńska w Koronie; głównym przedsiębiorcą był margrabia de Groza, a pierwszym dyrektorem Filip de Gibelli. Wszystkie te operacje finansowe są zaznaczone mniej lub więcej wyraźnie w księgach Kamery Królewskiej. Można je ganić, uznać za niepotrzebne, lekkomyślne, bezładne, wszakże nie przekraczają one jeszcze granic możności i wypłatności skarbu królewskiego, mieszczą się prawie bez deficytu w dochodach z pierwszego trzylecia i na bezwzględne potępienie, na zarzut jawnej nieuczciwości nie zasługują. Ale Stanisław August miewał bez porównania gorsze pieniądze w ręku, pochodzące z datków haniebnych, z jałmużny żebraczej. Te jego dochody nie wpisywane do żadnych ksiąg, o ile nam wiadomo, stanowiły dla narodu, a zapewne i dla otoczenia tajemnicę: jedynym dowodem są raporty ambasadorów rosyjskich, których wiarogodność stwierdza się do pewnego stopnia i mnogością wypadków, i ubocznymi okolicznościami i naturą stosunku ich do Stanisława
24
Augusta i nareszcie korespondencją własną jego samego. Cesarzowa Katarzyna, ująwszy w swą rękę rządy Rosji w końcu 1762 r., snuła zaraz plany ambitne w polityce zagranicznej, szczególnie względem państw ościennych. Pragnęła zdobyć wpływ stanowczy w Szwecji, Polsce i Turcji, posługując się siłą oręża i potęgą pieniędzy, hojnie na przekupstwo sypanych. Największe podobno sumy szły do Szwecji, bo Ostermann żądał co kilka miesięcy po 800.000 albo i po milionie talarów; panowie polscy poprzestawali na mniejszych bez porównania kwotach, jednakże kasa ambasady rosyjskiej była, w stosunku do mniejszych wymagań, zaopatrywaną hojnie. Po śmierci Augusta III służyła ona do pokierowania obiorem nowego króla dogodnego widokom Imperatorowej. Te koszta wyszły na pożytek Poniatowskiemu. Po dokonanej elekcji nowy król otrzymał pensję miesięczną po 1.200 dukatów (21.600 złp.) na swoje utrzymanie do końca sejmu koronacyjnego, ponieważ pierwej nie mógł pobierać swoich dochodów skarbowych. Z tej pensji zapewne oddzielał Stanisław August 26.800 złp. dla ambasadora rosyjskiego, hr. Keiserlinga, swojego protektora, a niegdyś nauczyciela logiki i przyjaciela rodziców. Ale hr. Keiserling umarł właśnie przed koronacją; przydany mu do boku siostrzan Panina Xżę Repnin, objął zaraz interesa ambasady, a niedługo otrzymał nominację na ambasadora. W jednym z pierwszych raportów swoich doniósł, że w kasie "ministerialnej" znajdowało się 85.566 dukatów, (około l l / 2 miliona złp.); załączał zarazem rejestr niewypłaconych należności prymasowi Łubieńskiemu. Czartoryskim i Ogińskiemu. Katarzyna kazała wszystko wypłacić, a nadto "przez szczególną swoją życzliwość i przyjaźń dla Poniatowskiego" zrobiła mu dar ze 100.000 dukatów (1,800.000 złp.) na pierwsze potrzeby i zaopatrzenie dworu. Przyjąłże Stanisław August datki takie, będąc już na tronie? Jeśli go tłumaczył do pewnego stopnia widok przedajności panów polskich i szlachty podczas zabiegów i intryg przedelekcyjnych, czyliż najwyższe dostojeństwo w narodzie, czyliż obrzęd koronacji i namaszczenie monarsze nie zbudziło w duszy jego poczucia godności? Czy nie zaliczył przynajmniej tych datków do rejestru długów swoich, które spłacić należało przed wszystkimi innymi, przed długiem Xcia Podkomorzego i Xcia Jenerała Austryackiego, i Ogrodzkiego, i Teppera, i nawet PP. Karmelitek? Czy nie rozumiał, że dary te nie są darami "szczególnej życzliwości i przyjaźni", że będą zapłatą zdrady wobec interesów narodowych? Niestety! Stanisław August spełnił do dna zbrodnię, jaką nie splamił się dotychczas żaden król polski. Przyjął datki po kryjomu i posłał swojej opiekunce pudło trufli! Nowoczesny historyk rosyjski lituje się ubóstwa jego, ale my wiemy teraz, że i ta okoliczność, niby łagodząca, nie istniała, bo Stanisław August posiadał miliony swoje w dochodach stałych i w dostarczonych mu z kraju pożyczkach. Miał też dosyć wykształcenia, i biegłości, a nawet przebiegłości dyplomatycznej, żeby nie rozumiał: do czego takie datki obowiązują? Tego tylko z pewnością nie przewidywał, że tenże Repnin, który go na tron wprowadzał, kiedyś po lat 30 pełnych hańby wszelakiej, będzie jego dozorcą w niewoli grodzieńskiej i w rocznicę koronacji odbierze od niego akt abdykacji. Nie trzeba było zresztą czekać tak długo, żeby poczuć gorycz prezentów Imperatorowej. Oto, Repnin niezwłocznie zażądał nowego traktatu przymierza między Rosją i Polską z uznaniem gwarancji, oraz nadania praw politycznych dysydentom. Obie kwestie były palące, obie narodowi wstrętne otwierały przepaść między królem i poddanymi jego, prowadziły do zaburzeń i wojny domowej. Czartoryscy, którzy właśnie interwencję rosyjską w widokach reformy państwowej sprowadzili, usunęli się wnet od stosunków z Repninem. Stanisław August próbował wywinąć się od twardych żądań figlami drobnej dyplomacji, ale po daremnym borykaniu się zawsze w końcu ulegał ambasadorowi i wykonywał jego instrukcje, jak płatny służalec. Bo w r. 1766 Repnin ofiarował mu 20.000 dukatów tytułem pożyczki; a zresztą groził i obchodził się z nim tak niegrzecznie, tak natarczywie, że pani Geoffrin, która była świadkiem audiencji i konferencji podczas swoich odwiedzin w r. 1766. pisała później: "Nie jestem w stanie myśleć o Repninie bez oburzenia. Nigdy nie widziałam, aby ktokolwiek posuwał zuchwalstwo do tego stopnia, jak on względem W. K. Mci". Wywarła nawet zemstę kobiecą, robiąc mu afront, gdy po kilku latach przybył do Paryża. Odczuwał te zniewagi sam Stanisław August, bo przy rozstaniu powiedział otwarcie Repninowi: "Sprawiałeś mi, Xżę, osobiście więcej udręczeń, niźli ktokolwiek na świecie"; ale na żaden krok energiczny ku poratowaniu godności tronu, lub osoby swojej nie zdobył się. Gdy, przerażony gromadzącymi się żywiołami zamieszki i nienawiści narodu ku sobie, próbował stawiać opór żądaniom posła, ten zapowiadał, że się wyniesie z Warszawy do Grodna i zabierze z sobą pułki rosyjskie, a groźba taka skutkowała od razu. Wyjście Rosjan z Warszawy byłoby dla Stanisława Augusta wyrokiem detronizacji, on zaś tak pragnął być królem za jaką bądź cenę! Połykając tedy wszystkie upokorzenia, wykonywając najwstrętniejsze rozkazy, robił jeszcze dobry w oczach swoich interes, bo się utrzymywał na chwiejnym tronie.
25
Władysław Smoleński (1851 – 1926) – historyk, przedstawiciel "warszawskiej szkoły historycznej", profesor Uniwersytetu Warszawskiego Historyk i prawnik, badacz dziejów Polski osiemnastowiecznej oraz dziejów szlachty mazowieckiej. Jeden z najwybitniejszych przedstawicieli tzw. "historycznej szkoły warszawskiej". Ideowy pozytywista. Studiował na wydziale prawa Uniwersytetu Warszawskiego. W 1881 r. został członkiem Akademii Umiejętności, a w 1882 otrzymał profesurę w Uniwersytecie Warszawskim. Jako wykładowca historii brał udział w pracach Uniwersytetu Latającego. Członek Towarzystwa Naukowego Warszawskiego. W 1921 uzyskał na Uniwersytecie Warszawskim doktorat honoris causa. Jego księgozbiór wchodzi w skład zbiorów Biblioteki im. Zielińskich Towarzystwa Naukowego Płockiego w Płocku. Dzieła: Dzieje narodu polskiego (1897-98), Szkice z dziejów szlachty mazowieckiej, Przewrót umysłowy w Polsce wieku XVIII. Studia Historyczne (1891), Kuźnica Kołłątajowska (1895), Wiara w życiu społeczeństwa polskiego w epoce jezuickiej, Stan i sprawa Żydów polskich w XVIII wieku, Drobna szlachta w Królestwie Polskim, Studium etnograficzno-społeczne, Mazowiecka szlachta w poddaństwie proboszczów płockich, Szkoły historyczne w Polsce. Główne kierunki poglądów na przeszłość, Ostatni rok Sejmu Wielkiego (1896), Mieszczaństwo warszawskie w końcu XVIII wieku (1917).
Jak dla Warszawy i wojska, tak i dla konfederatów akces Stanisława Augusta był niespodzianką. Hetman Branicki, dowiedziawszy się o nim w Lublinie od Ożarowskiego, pisał do Szczęsnego Potockiego: «Raptem się rzeczy odmieniają i szybko idą». Niemniej zdumiony był Potocki, który pod koniec lipca ze Starego Konstantynowa przeniósł się ze swym sztabem konfederackim do Dubna. Akces króla pokrzyżował plany i zmącił widoki konfederatów. Zarówno Szczęsny Potocki, jak Szymon Kossakowski myśleli o zdobywaniu Warszawy. Kossakowski, otrzymawszy wiadomość o wymaszerowaniu korpusu rezerwowego spod Pragi, już 18 lipca meldował Kreczetnikowowi gotowość swoją pociągnięcia z czterema tysiącami Rosjan wzdłuż Buga, obejścia wojsk polskich, przeprawienia się przez Wisłę i wtargnięcia do stolicy. Zamiarem Potockiego było triumfalne wkroczenie do Warszawy na czele wojska konfederackiego, które pomnażał przy pomocy Złotnickiego i Rudnickiego; ziszczenie swych marzeń wiązał z sukcesami Kachowskiego. 26
Wobec akcesu króla upadała potrzeba zdobywania Warszawy. Zachwiały się tajone widoki na detronizację Stanisława Augusta. Szczęsny był niezadowolony z akcesu królewskiego. Nie dlatego tylko, że go nie pragnął: Stanisław August zbagatelizował powagę zwierzchności konfederackiej. Król, abdykując przed Rosją, nie przed konfederacją bezpośrednio, niedwuznacznie dokumentował, że poczytuje ostatnią nie za władzę samoistną, lecz za narzędzie w ręku gabinetu petersburskiego. Ani nie przesłał Szczęsnemu formalnego aktu akcesu, ani wspomniał o nim w swym liście. Nie poddawał się marszałkowi konfederacji generalnej koronnej, wzywał go tylko do współudziału w pracy około uszczęśliwienia ojczyzny. Obrażała przy tym Potockiego treść listów, jakie Stanisław August rozesłał do obywatelstwa. Wszak król w nich stwierdził, że przystąpił do konfederacji tylko z powodu wyczerpania zasobów pieniężnych i niedopisania pomocy zewnętrznej; że uczynił to w zamiarze ocalenia choć części ustaw, uchwalonych na sejmie konstytucyjnym. Niezadowoleniu swemu Potocki dał wyraz w dwóch aktach datowanych 2 sierpnia w Dubnie: w odpowiedzi królowi i w pozwie, wydanym Kołłątajowi. «Miałem honor odebrać list WKMości 24 julii. Gdy wart byłem dawniej łaski i ufności WKMości, tej wart jestem i teraz, bo nigdy tej wolnej rzeczy pospolitej nie zdradzałem... Zawsze mówiłem, że WKMość winieneś dotrzymywać narodowi pactów, które były jednem prawem WKMości do tronu; a gdy spiskiem 3 maja, złamane zostały, błagałem WKMości, abyś prawo swoje; do tronu i prawa odwieczne rzeczy pospolitej, występnie stargane, przywrócił. Głos mój był głos wołający na puszczy; skutecznym nie był, bo nie dogadzał ambicyi niczyjej; bo przypominał powinności króla, przez Rzeczpospolitę obranego, co jest tylko jej naczelnikiem, gdy go podłość panem nazywała. Mówiłem wtenczas, że nie godzi się rwać przysięgę, narodowi poprzysiężoną, dla projektów dogodniejszych; że jest nieroztropnie czynić rzeczy, co się utrzymać nie dadzą. Odwróciłeś WKMość swe ucho od rad zdrowych; podchlebnym, co mało o zgubę Rzeczypospolitej nie przyprawili, siebie poddawszy. Teraz, Mości wy Królu, trzeba to nadgrodzić narodowi republikańskiemu; i, jeżeli nie chcesz ujść za wiarołomcę, co zamiast wdzięczności narodowi, że ciebie osadził na pierwszem miejscu, chciał go podbić i własnością swoją uczynić, — powinieneś nie bronić i nie utrzymywać te czyny, ale raczej wyrzec się ich na zawsze. Ale, Mości Królu, straszą nas listy, które rozpisujesz do obywatelów i ubolewasz nad utratą konstytucji, co nam więzy wkładała; mówisz, że dla tego już jej bronić przestajesz, że już nie staje sposobów utrzymywania wojska. To, gdyby jeszcze pieniądze były, nie przestałbyś lać krew republikantów zwiedzionych, aby swą nową moc monarszą utrzymywać. To współbraci krew nie woła w twem sercu, abyś dla próżnej ambicyi ją lać przestał. Tylko skarb wyniszczony wstrzymuje cię od tego i że szukanej od swej ambicyi pomocy u obcych znaleźć nie możesz... Mówisz w tych listach, że gdy Polak z Polakiem bić się przestanie, utrzymasz, jeśli nie całą, to przynajmniej część konstytucyi... Wszak od tego czasu, kiedy ułani WKMości konfederatów ścigali, lub kiedy gwardye posłów, prawnie obranych, na sejmie 1776 przez kolby przepuszczali, Polak z Polakiem nie wojował; a więzy, które występni Polacy na nas włożyli, wielka Katarzyna skruszyć raczyła... Teraz sami o sobie radzić możemy, nie sącząc krwi współbraci, bo ta, która się teraz niewinnie wylała, kalać powinna tych, którzy nią marnie szafowali na dopięcie dumnych zaszczytów absolutnego i dziedzicznego panowania. Ta konstytucya niewolnicza tak mocno WKMość uprzedziła, że, jeżeli nie całą, to część jej utrzymać pragniesz; ja zaś mówię szczerze: zapomnij wcale stanowienie praw nowych, prezyduj narodowi wolnemu; dopuść, na koniec, aby naród dla siebie je stanowił... Mówisz w tychże listach, że nieprzyjacielowi opierać się nie możesz. Któż to jest ten nieprzyjaciel?... Słyszę tu o akcesie WKMości do konfederacyi... Cóż się znaczy, że WKMość z wojskiem do nas chcesz przystąpić? Konfederacya generalna tak WKMość przystępującego żąda widzieć, jakim król polski być powinien, tj. jak głowę stanów Rzeczypospolitej, a nie jak hetmana. Wojsko powinno zaprzysiądz wierność i posłuszeństwo rzeczypospolitej, bo pod jej władzą być powinno... Trafimy we wszystkiem do karbów prawdziwych, gdy i WKMość i my zawsze pamiętać będziemy, że Polska jest Rzecząpospolitą ukoronowaną, nie monarchją, nie królestwem dziedzicznem.. ». [Respons JW Stanisława Szczęsnego Potockiego, generała art. kor., marszałka konfederacji generalnej, na list JKMości z dnia 24 lipca 1792 roku] W pozwie, wydanym Kołłątajowi, podobnie jak przedtem marszałkom sejmowym i Ignacemu Potockiemu, zarzucała generalność podkanclerzemu różne winy, pomiędzy innymi skłonienie króla 27
do złamania pactów conventów. Potocki wiedział od Ożarowskiego, że Kołłątaj, wyjeżdżając z Warszawy, akces do konfederacji złożył na ręce swego przyjaciela, barona Strassera; że nie zrezygnował z urzędu i że gotów był wrócić do Warszawy. Wiedząc, o wszystkim, pozwał podkanclerzego, iżby tego, którego poczytywał za ramię króla, człowieka zdolnego a zręcznego, przez pozbawienie pieczęci i usunięcie od spraw publicznych uczynić dla konfederacji nieszkodliwym. W obu aktach, zwłaszcza w odpowiedzi królowi, Potocki zdobył się na samodzielność, godną stanowiska marszałka generalnego. Zdumiewa odrzucenie akcesu, zaaprobowanego przez posła rosyjskiego. Zdumiewa zuchwalstwo dydaktyczno-polemiczne listu, pisanego do osoby ukoronowanej. Obciążając króla zarzutami, Potocki upatrzył winę jego nawet w tym, że przystępował do konfederacji z wojskiem, którego faktycznie — choć nieprawnie, zdaniem marszałka generalnego — był wodzem naczelnym. Stanisław August oddawał konfederacji całą swoją królewskość z armią, wszystko, co posiadał z ręki sejmu konstytucyjnego; tymczasem powiadają mu: nie masz prawa przystępować do nas z wojskiem; należy ono nie do ciebie, lecz do Rzeczypospolitej, do hetmanów! Ależ hetman Rzewuski ordynansem, datowanym 14 maja pod Targowicą, daremnie wzywał armię koronną do słuchania rozkazów konfederacji. Ależ wojsko odpowiedziało Rzewuskiemu: «Tacy, jak WPan, są ohydą narodu i zdrajcami ojczyzny». Ależ to wojsko walczyło przeciwko hetmanom, wałęsającym się w obozach rosyjskich, i było wierne królowi do ostatniej chwili! W kwestii wojska, tego samego zdania, co Potocki, byli i inni konfederaci. «Zdaje mi się — pisał Branicki do Szczęsnego — iż ten wyraz, że król z wojskiem przystępuje do konfederacji, nie jest przyzwoity: wojsko i skarb są Rzeczypospolitej, a nie królewskie; te wprzód konfederacja odebrać powinna (od kogo?), a potem o akcesie królewskim będziesz JWP. Dobr. z radą decydować. Nie chcieli konfederaci przyjąć zwierzchnictwa nad wojskiem z rąk króla; nie śpieszyli się zresztą do komendy dla różnych trudności finansowych i moralnych. « Wojska w komendę — pisał Branicki pod datą 29 lipca — brać teraz, ani przysięgi od niego odbierać nie chciałem: raz bowiem, iż to wojsko od czterech niedziel jest niepłatne, trzeba więc wiedzieć sposoby zapłacenia go; po wtóre, po uniwersale (z 18 lipca) względem późniejszych patentów i znaków przypuszczać do przysięgi patentowanych w tym czasie byłoby ich akceptować. Baron Bühler odpowiedź Szczęsnego z 2 sierpnia, zakomunikowaną mu w przekładzie francuskim przed wysłaniem oryginału do Warszawy, uznał za zbyt mocną. Potocki jednak uparł się i żadnych do niej nie wprowadził złagodzeń. Odpowiedź tę z listem królewskim, który ją wywołał, oraz z pismami Stanisława Augusta do kasztelana Morskiego, Kajetana Wyleżyńskiego i Michała Deniski, przejętymi przez konfederację, w tłumaczeniu francuskim wyprawiono natychmiast do Petersburga. «Wasza Wielkość — pisał Potocki do imperatorowej — lepiej ode mnie wyczuje intencję listów królewskich. W liście do Zubowa Potocki usprawiedliwiał gwałtowność odpowiedzi danej królowi. Dowodził, że, znając sposób myślenia Stanisława Augusta, wie, jakich w postępowaniu z nim użyć trzeba sposobów, i wierzy w skuteczność środków bezwzględnych. Wstrząsa go do głębi dwulicowość króla i zażycie przezeń marnych sposobów postępowania. «Jeżelim — kończył Potocki — uczynił krok niestosowny, racz mnie, Ekscelencjo, usprawiedliwić przed monarchinią. Gdyby otwartość moja okazała się szkodliwą, winną będzie imperatorowa, że stanowisko, które zajmuję, powierzyła człowiekowi nieodpowiedniemu». Odpowiedź królowi Potocki kazał wydrukować i rozrzucić po kraju. Uczynił to z tendencją obudzenia w powszechności nienawiści dla Stanisława Augusta, czego nie taił w liście do Kachowskiego, pisanym jednocześnie z odpowiedzią. «Inaczej — głosił — przywiązać narodu do Moskwy nie można, jak tylko zwalając na króla całą nienawiść Polaków». Stanisław August, w mniemaniu, że uległością, względem imperatorowej okupi choć część urządzeń sejmu konstytucyjnego, czynił wszystko, czego zażądał poseł rosyjski. 26 lipca wydał ordynans generałowi Gorzeńskiemu, iżby sprowadził do Warszawy i odesłał do ambasady rosyjskiej więzionych w Częstochowie: archimandrytę słuckiego Sadkowskiego i ihumena Medwedowskiego. Po przywiezieniu do Warszawy Sadkowskiego, nakazał wydać Bułhakowowi dyzunitów, trzymanych pod aresztem w Ujazdowie. 10 sierpnia pod naciskiem Bułhakowa komendę nad armią obojga narodów przelał na Komisję wojskową która wysłała zaraz od siebie do generalności koronnej 28
delegację z rekognicją. Ulegał Stanisław August imperatorowej we wszystkim, w niej też tylko szukał obrony przeciwko konfederatom. Szukał u imperatorowej obrony z zahaczeniem godności monarszej: posłał jej kopię odpowiedzi Szczęsnego Potockiego ze skargami — on, król, na swego poddanego! Imperatorowa przestrzegała pilnie taktyki, zaleconej baronowi Bühlerowi w instrukcji z 3 maja: «Warunki chwili obecnej wymagają największej delikatności i ostrożności w postępowaniu z osobą ukoronowaną». Gdy Branicki, chwaląc się z zawiązania konfederacji wołyńskiej i czernichowskiej, zwierzał się z pomysłów, zmierzających do terroryzowania króla (des idées d'extrémité dirigées contre le roi) — zapędy hetmana imperatorowa i sama hamowała listownie i poleciła Bühlerowi, iżby zawczasu przedsięwziął środki ku wyleczeniu go z zakusów, niezgodnych z jej intencjami. Mogłoby to wszystko dawać Stanisławowi Augustowi podstawę do pewnych nadziei, gdyby ich nie rozwiały instrukcje, nadesłane Bühlerowi i Bułhakowowi, ostrzejsze od wszystkich dawniejszych. Rada państwa na posiedzeniu 6 sierpnia (26 lipca v. st.) roztrząsała nadesłany przez Bułhakowa akces króla i list jego do imperatorowej, oraz wniesione przez prezydującego w kollegium wojskowym, hrabiego Sałtykowa, projekty reskryptów do Kachowskiego i Kreczetnikowa, dotyczących dyslokacji wojsk rosyjskich w Polsce. Projekty Sałtykowa zostały przyjęte; akces i list królewski zrobiły wrażenie dobre. Uchwalono odpisać Stanisławowi Augustowi, że akces do konfederacji zadawalnia imperatorowę, zapewnia mu jej życzliwość i przyjaźń; że konsystujące w Polsce wojska rosyjskie, zabezpieczając osobę króla, dają mu możność spełnienia przyrzeczeń zgodnie z widokami, wyrażonymi w deklaracji Bułhakowa z 18 maja. Oprócz tego Rada uchwaliła polecić reprezentantom imperatorowej w Polsce, iżby, porozumiawszy się z naczelnikami konfederacji i innymi mężami zaufanymi, jak najprędzej przygotowali i przysłali do Petersburga projekt rządu Rzeczypospolitej w duchu deklaracji Bułhakowa i instrukcji, danych 30 kwietnia i 3 maja baronowi Bühlerowi. Niebawem nadeszły do Petersburga depesze Bułhakowa i Bühlera z wiadomościami: o potyczce 26 lipca pod Markuszewem, o widzeniu się Kachowskiego z księciem Poniatowskim, o przeprawie armii polskiej przez Wisłę i o zarządzonej przez króla dyslokacji wojsk obojga narodów; oraz z kopiami: listów, jakie Stanisław August po swym akcesie rozesłał do obywateli, odpowiedzi Szczęsnego Potockiego z 2 sierpnia. Hr. Bezborodko przedstawił to wszystko pod rozwagę Rady Państwa i zarazem wniósł, czy by nie wypadało żądać od króla, iżby odwołał z Petersburga Debolego. Rada na posiedzeniu 13 sierpnia (2 v. st.), na podstawie przedstawionego jej materiału, doszła do wniosku, że król, chociaż przystąpił do konfederacji, jednakże nie wypełnia rzetelnie swych zobowiązań i dlatego nie może być dopuszczonym do udziału w sprawach publicznych dopóty, dopóki nie ustali się właściwy porządek rzeczy. Lepiej więc w sprawie odwołania Debolego zwrócić się nie do króla, lecz do naczelników konfederacji. A jeszcze lepiej zawiadomić wprost Debolego, że utrzymywanie z nim stosunków ministerialnych nie dogadza dworowi imperatorowej, skutkiem czego i bytność jego w cesarstwie jest zbyteczna. Obok tego na podstawie przedstawionego materiału Rada omawiała treść reskryptów do Bühlera, Bułhakowa, Kreczetnikowa i Kachowskiego Rezultatem roztrząsań Rady była odpowiedź imperatorowej na list królewski z 25 lipca, oraz reskrypty do posłów i generałów. W odpowiedzi królowi (3 sierpnia v. st.) imperatorowa ogólnikowo wyraziła zadowolenie swoje z jego akcesu do konfederacji. W reskrypcie do Bühlera pochwalała dotychczasową działalność konfederacji, a więc akceptowała i odpowiedź Szczęsnego na list królewski z 24 lipca. «Zawiadom pan marszałka konfederacji generalnej i jej konsyliarzów, żem zadowolniona z ich działalności roztropnej, stanowczej i zgodnej z mymi zamiarami». Polecała Bühlerowi, żeby jak najprędzej nadesłał jej projekt rządu Rzeczypospolitej. «Obowiązkiem pana jest baczyć, żeby do tej roboty nie wkradło się nic niekorzystnego i szkodliwego naszym interesom!» 29
Bułhakow otrzymał reskrypt następujący: «Żądamy nieodmiennie, żeby wojska polskie były pod komendą przychylnych nam hetmanów, znajdujących się przy konfederacji generalnej: koronne pod dowództwem hrabiów Branickiego i Rzewuskiego, litewskie — Kossakowskiego, a nie tych, którzy zuchwale podnieśli oręż przeciwko armii rosyjskiej, posiłkującej Rzeczpospolitę. Król polski z powodu dwuznaczności swego postępowania nie zasługuje na zaufanie. To, co zaszło 26 lipca z armją Kachowskiego, przekonywa aż nadto, jak niezbędnem jest dla Rosyi i spokoju Polski obezwładnienie jawnych wrogów naszych, którzy postąpili tak wiarołomnie po akcesie królewskim. Po złożeniu przez wojska przysięgi na wierność Rzeczypospolitej i hetmanom, dyzlokacya ich ma być dokonaną w porozumieniu z naszymi generałami, komenderującymi w Polsce. Wojska koronne powinny pozostać w Polsce, litewskie wrócić na Litwę; rozlokować je zaś należy w ten sposób, iżby nie zagrażały spokojowi. Temu celowi wcale nie odpowiada dyzlokacya, proponowana przez króla polskiego, tem bardziej, że usiłuje on utrzymać przy komendzie te osobistości, które okazały się względem nas najbardziej wrogiemi. Oprócz tego nie odpowiada woli naszej rozlokowanie wojsk koronnych za Wisłą, a litewskich w bliskości ich. Należy te wojska oddalić od siebie jak najbardziej, zarówno w interesie łatwiejszego ich wyżywienia, jak i zabezpieczenia spokoju. W obecnym stanie rzeczy, dopóki pan nie wykonasz tego rozporządzenia, trzeba mieć na wojsko polskie baczność najpilniejszą». W reskrypcie do Kreczetnikowa zalecono z naciskiem, żeby «wojska polskie, pod pretekstem łatwiejszego ich wyżywienia i utrzymania spokoju, były rozdzielone i nietrzymane w jednem miejscu w liczbie znaczniejszej. Ponieważ Kachowski bliskim był zajęcia Warszawy, przeto armja Kreczetnikowa wróci na Litwę». Kachowskiemu zrobiono wymówkę, że po bitwie pod Dubienką nie rozbroił wojsk polskich. «To, co zaszło 18 lipca, stanowi nowy dowód zdradziectwa i nienawiści ku nam tych, którym powierzono zwierzchnictwo nad wojskami Rzeczypospolitej. Kierując się wskazówkami reskryptów z 20 kwietnia i 21 czerwca (v. st.), po czynie tak wiarołomnym, niedopuszczającym najmniejszego zaufania, należało panu nie przepuszczać wojsk polskich za Wisłę, lecz zmusić je do uznania nad sobą władzy hetmanów». Polecono Kachowskiemu popierać we wszystkim rozporządzenia Bułhakowa, zakomunikowano mu dyslokację korpusów rosyjskich. «Wyprawiając do Wielkopolski korpus pod komendą generała Goleniszczewa-Kutuzowa, zaleć mu pan baczność na konsystujące tam wojsko polskie, a bardziej jeszcze na obywateli, którzy zachowywali się względem nas nieprzychylnie». W pierwszej połowie sierpnia wojska rosyjskie, obozujące pod Węgrowem, ruszyły z powrotem na Litwę. Korpus, stojący pod Pragą, otrzymał również rozkaz wymarszu za Bug, lecz dowódcy jego, Kossakowskiemu, polecono w interesach konfederacji pozostać w Warszawie. Przed wymarszem korpusu, na wieść o narodzinach córki następcy tronu rosyjskiego, Kossakowski 12 sierpnia wyprawił wspaniały festyn: bił z armat i podejmował obiadem gości, zaproszonych z Warszawy. Ledwo zamilkły huki armatnie pod Pragą, nadciągnął pod Warszawę i zaobozował pod Czerniakowem Kachowski. 16 sierpnia śród wielu znakomitych osób, które zjechały pod Czerniaków dla przypatrzenia się wejściu wojsk rosyjskich do obozu, znajdował się incognito i król polski. Nazajutrz Kachowski obiadował u posła rosyjskiego. 19 sierpnia karetą ośmiokonną zajechał do zamku, był przez Bułhakowa prezentowany królowi, po czym wizytował prymasa. «W samej Warszawie i w całej Polsce — pisał Kachowski — wszędzie panuje dotychczas spokój i nie ma obawy jakichkolwiek zamieszek». Istotnie! w Warszawie, ujętej w kleszcze obozów rosyjskich, panował spokój. Usunęły się z niej zresztą żywioły gorętsze. Na mieszczaństwo padł postrach kar z ręki zwycięzców; terroryzowała je drożyzna. Obiegały pogłoski o zamiarze Rosjan nałożenia na samą Warszawę trzech milionów rubli kontrybucji. Zatrzymywanie przez wojska fur, dążących do stolicy, podniosło niesłychanie cenę produktów spożywczych. Śród takich warunków Warszawa zdobywała się zaledwo na nieśmiałe objawy uznania dla tych, którzy zaszczytnie służyli sprawie narodowej.
30
10 sierpnia wchodzącego do sali teatralnej księcia Józefa powitano hucznymi oklaskami i okrzykami wdzięczności. Na prowincji nie dawano z początku wiary wiadomościom o akcesie króla do konfederacji. W Wilnie rozrzucono w kopii list, pisany rzekomo przez Trębickiego, posła inflanckiego, zawierający ostrzeżenia, że pogłoskę o akcesie króla rozpuścili Targowiczanie w celu zachęcenia obywateli do konfederacji. Nawet po opublikowaniu «obwieszczenia» konfederacji generalnej litewskiej z 3 sierpnia nie wszyscy wierzyli w akces królewski. Po stwierdzeniu faktu ogarnęło obywateli zdziwienie, opanował kraj niepokój. «Obywatele województwa krakowskiego i sieradzkiego — donoszono królowi — bardzo są potrwożeni tak z przyczyny wojsk N. imperatorowej rosyjskiej, zbliżających się, jako też i różnych, grożących nieszczęściami, z Warszawy doszłych wiadomości...» Ten sam korespondent pisał współcześnie do Gorzeńskiego: «Po doszłej wiadomości, że N. Pan podpisał konfederacyę targowicką, wielkie wzburzenie obywateli nastąpiło, tak dalece, że niektórzy sądzą to być zdradą». Wielce oddany królowi Łubieński, starosta nakielski, komunikował: «Z uszanowaniem o akcesie WKMości do nowej konfederacyi powziąłem wiadomość, lubo wyznać muszę, iż to wszelkie moje przechodzi pojęcie». Wyjątkowi byli optymiści, poczytujący akces króla za akt rozumu politycznego. «Są głoszący — pisano z Wilna — że książę Konstantyn będzie królem, że konstytucya utrzyma się; że kraje, nam dawniej zabrane, wrócą się, i że Prusak za zdrady wszystkie ukarany zostanie przy wspólnem na niego uderzeniu... Jest tu wiadomość z dosyć dobrej ręki, że król nasz albo już objął, albo wkrótce obejmie generalną nad wojskiem rosyjskiem komendę. Zdaje się to i stąd potwierdzać, że komenda Kossakowskiego na rekwizycyę królewską zatrzymała się w Kobyłce o dwie mile od Warszawy, ile gdy twierdzą niektórzy, że to był prosto ordynans, a nie rekwizycya, i że wkrótce złączą się wojska rosyjskie z naszemi na Prusaka». Pomysły optymistyczne rozpowszechniała i broszura Józefa Sołtykowicza: JA LEPIEJ TRZYMAM O KRÓLU, napisana z inicjatywy Stanisława Augusta. W powszechnym popłochu pytano: co robić? Z pytaniem tym różni obywatele zwracali się wprost do Stanisława Augusta. Emigranci, przebywający na terytorium galicyjskim, ze zdziwieniem odczytywali listy Stanisława Augusta z 25 lipca, pisane do wybitniejszych obywateli, wykładające powody przystąpienia do konfederacji. Wielu z nich, zmęczonych tułactwem, natychmiast ruszyło do domów w gotowości poddania się «panującej w województwie wołyńskiem partyi». Niektórzy jednak mieli skrupuły. Józef Jabłonowski i dwaj Worcellowie: Leon Leonard i Stanisław Grzegorz, przebywający w Podhajcach, zbiorowym listem prosili króla o radę: co robić? Starzyński, chorąży podolski, pisał ze Lwowa: «Szukam u WKMci rady, co mam począć? Wiem, że człowiek poczciwy przy dobrej sprawie na wszystko winien eksponować się; ale też wiem, że największe ofiary na nic się nie przydają, gdy przemoc jest bliska do zniszczenia wszystkiego. Miło mi będzie zostać ubogim, gdybym tylko mógł być pewnym, że ojczyzna moja szczęśliwą będzie». W takim samym sensie zwracali się do króla niepokojeni przez ziemian sieradzkich: Łubieński, starosta nakielski, Ludwik Walewski, chorąży piotrkowski i inni. Król na tego rodzaju zapytania odpowiadał jednobrzmiąco. Zapewniając korespondentów, że «w sercu jego zapisanym będzie pamiętny szacunek dochowanej wierności», zalecał im poddanie się okolicznościom. Starzyńskiemu odpisał: «Znam wierność i cnotę WPana, ale znam oraz nagłość okoliczności; więc gdy WPan akces poszlesz, już teraz nie ubliżysz obywatelstwu...» W obszernym liście do Łubieńskiego usprawiedliwiał swój akces do konfederacji i dowodził, że «im prędzej usuną się wszystkie rozróżnienia między obywatelami, tem łatwiej przyjdzie mu zabezpieczyć naród od ucisku». Walewskiemu donosił: «W teraźniejszej sytuacyi o tem najbardziej myśleć należy, żeby kraj ocalał i wy, dobrzy w nim obywatele. Więc dawniejsze zamiary zmienić trzeba na te, bez których prześladowania byście nie uszli»... Wojewodę czerniechowskiego, który tłumaczył się, że syn jego pod przymusem przyjął najprzód konsyliarstwo we Włodzimierzu, następnie laskę marszałkowską chełmską, Stanisław August uspakajał: «W takim składzie okoliczności, 31
w jakim teraz zostaje ojczyzna nasza, nie można było skuteczniejszego znaleźć środka, jak łącząc się do konfederacyi generalnej, zapobiec wylewowi krwi niewinnej i przyśpieszyć spokojność i bezpieczeństwo wewnętrzne. Dlatego aprobuję powolność i ojca i syna». Lecz nie dość było radzić i uspakajać! — wypadało ratować tych, którzy nie lenili się chwycić za broń i brali czynny udział w walce z najazdem. Miaskowski, przewodnik województwa poznańskiego, nie wiedział co począć z ochotnikami, których miał pod swą komendą dwustu kilkudziesięciu. W takim samym kłopocie był Stadnicki, przewodnik województwa kaliskiego. Gdy generał Gorzeński kazał im ochotników rozpuścić do domów, oparli się temu, dowodząc, że «nagłe ich błąkanie się mogłoby sprawić w tych tu województwach jakowe przypadki». Sami ochotnicy nie radzi byli wracać do domów; domagali się żołdu i umieszczenia w wojsku krajowym. «W momencie dopełnienia nieszczęść publicznych — pisał Wawrzecki do Gorzeńskiego — nie może być obojętnych na losy tych szacownych i wspaniałych obywatelów, którzy, zapaleni miłością ojczyzny i jej obroną, pobudzeni uniwersałem, a wezwani odezwą N. Pana, przyprowadzili ochotników... Zawisza i Wiszniewski sędziowie ziemscy, Middleton pisarz opuścili domy, dzieci etc, przyszli na obronę kraju; już tego nie potrzeba i powracać im wypada. Mają razem około 70 ludzi i tyleż koni; mają drogi przez kraj głodny mil więcej siedmdziesiąt; potrzebują na powrót najmniej 20 dukatów... » Zdesperowani wolontaryusze spod regimentarstwa Woyny, w liczbie 21, skarżyli się, że przez cały czas zaciągu nie otrzymali grosza i są bez sposobu do życia. Strażnicy i strzelcy z leśnictwa ekonomii grodzieńskiej i brzeskiej, pod pretekstem polowania w Kozienicach wyprawieni do Warszawy i obróceni do wojska, błagali króla, żeby im ułatwił powrót do żon i dzieci. Jan Nagórski, uciekłszy przed zemstą konfederatów za granicę, prosił króla o opiekę nad starym ojcem. «Porzuciłem żonę chorą — pisał z Prus do Gorzeńskiego Kublicki, poseł inflancki — Nieszczęśliwy tułacz, los mój i ojczyzny mojej opłakuję... Uczyń staranie za wolnością moją; nie chcę jej jednak nabywać skażeniem przysięgi mojej... Wolę cios przykrzejszy, niżeli skazę uczciwego sposobu myślenia... Ubogi mój mająteczek roztrwoniłem. Byłem posłem, żołnierzem w obozie, teraz nieszczęśliwym wygnańcem... Długo w Prusach bawić się nie życzyłbym; lękam się, by nie użyto jakiej przemocy nade mną»... Król wyprosił u Bułhakowa list do generała Kreczetnikowa, polecający bezpieczeństwo starego Nagórskiego, rodziny jego i majątku. Podobneż wstawiennictwo przyrzekał Kublickiemu. Bezradny był w sprawach, wymagających nakładu pieniędzy. Wawrzecki radził na opędzenie potrzeb ochotników obrócić fundusze, nagromadzone z ofiar obywatelskich; sam przeznaczał na ten cel swe srebra, które w początkach wojny złożył komisji porządkowej preńskiej. Pomysł posła brasławskiego trudny był do urzeczywistnienia: ofiary obywatelskie w części wyczerpano już na potrzebę publiczną, w części wycofano je lub zamierzano wycofać z powodu przerwania działań wojennych. Pierwszy marszałek Małachowski, opuszczając Warszawę, odebrał z Komisji skarbowej sumy, jakie w niej w czerwcu i początkach lipca złożył na potrzeby Rzeczypospolitej. Za przykładem marszałka poszli inni. Komisja cywilno-wojskowa mazowiecka pod datą 30 lipca doniosła królowi, że niektórzy obywatele żądają zwrotu ofiar, złożonych na obronę pospolitą. Sytuacja króla była opłakana. Tym gorsza, że usunęli się i usuwali od niego ludzie, na których charakterze można było polegać, których pomoc nigdy bardziej nie była pożądaną, jak teraz. Ustąpił książę Józef Poniatowski, żegnany przez swych podkomendnych patriotyczną odezwą (z 6 sierpnia) i zaleceniem wybicia na jego cześć medalu z napisem: Miles Imperatori. Opuścili armię: Kościuszko, Wielhorski, Mokronoski, Michał Zabiełło i wielu innych. W połowie sierpnia, po przejściu komendy nad armią na Komisję wojskową, podlegającą już konfederacji, oficerowie, których król zdołał prośbami zatrzymać na stanowiskach, domagali się dymisji. «Pod ostatnią moją bytność w Warszawie — pisał generał Wodzicki — kazałeś mi, WKMość, być cierpliwym w prośbie mojej do otrzymania dymisji. Na rozkaz N. Pana wstrzymałem się, ale gdy teraz widzę, że tylu najwierniejszych, najcnotliwszych i najlepszych pierwszej rangi oficerów odeszło, na czele których JO. ks. Józef i jenerał Kościuszko — pozwól mi teraz, N. Panie, abym, za przykładem tych zacnych idąc mężów, równie z nimi mógł otrzymać dymisję... Wolę w mizeryi żyć, aniżeli służyć w tem wojsku, z którego najwierniejsi Tobie, królu, odejść musieli, uznając, że już, pod Twoją nie zostając komendą, ani królowi, ani ojczyźnie użyteczni być nie mogą».
32
Józef Tretiak (1841 – 1923) – historyk, historyk literatury, profesor Uniwersytetu Jagiellońskiego Pełny biogram uczonego w numerze 31. „Zeszytów Jagiellońskich”: Klasycy historiografii, część II – Rzeczpospolita szlachecka. Tam fragment dzieła Józefa Tretiaka „Historia wojny chocimskiej”.
Polski historyk literatury, krytyk literacki, profesor Uniwersytetu Jagiellońskiego, członek Polskiej Akademii Umiejętności. Studiował filologię na uniwersytetach w Kijowie, Zurychu i Paryżu. Doktoryzował się i habilitował z twórczości Mickiewicza na Uniwersytecie Jagiellońskim. Uczeń Stanisława Tarnowskiego. W pracy naukowej zajmował się głównie historią literatury polskiego romantyzmu i historią literatury ukraińskiej i rosyjskiej. Był wielbicielem Mickiewicza, któremu poświęcił kilkanaście publikacji. Uczył języka polskiego w gimnazjum we Lwowie oraz w żeńskim Seminarium Nauczycielskim w Krakowie. Niektóre prace naukowe: Słowo o Chopinie (1877), O bajronizmie w poezyi polskiej (1879), O dramacie staroindyjskim (1879), Kalewala, epopeja fińska (1882), Tragiczność w życiu Zygmunta Krasińskiego (1884), Poezja pomickiewiczowska (1885), Idea Wallenroda (1887), Stosunki i pieśni miłosne Mickiewicza w Odessie (1887), Szkice literackie (1896-1901, 2 tomy), Kto jest Mickiewicz (1898), Młodość Mickiewicza 1798-1824 (1898, 2 tomy), Obrazy nieba i ziemi w "Panu Tadeuszu" (1898), Mickiewicz i Puszkin (1906), Piotr Skarga w dziejach i literaturze Unii Brzeskiej (1912), Bohdan Zaleski do upadku powstania listopadowego. Życie i poezja. Karta z dziejów romantyzmu polskiego (1911) Bohdan Zaleski na tułactwie. Życie i poezja. Karta z dziejów Emigracji Polskiej (1913-1914, 2 tomy), Adam Mickiewicz w świetle nowych źródeł 1815-1821 (1917).
Finis Poloniae. Historia legendy maciejowickiej i jej rozwiązanie. VIII. Zapomniany pamiętnik. — Rozwiązanie legendy. Rękopis Niemcewicza, zachowany w Rogalinie, na który chcę szczególną zwrócić uwagę, jest opisem podróży jego z Petersburga do Sztokholmu, odbytej razem z Kościuszką w r. 1796. Czy on się
33
tam zachował w odpisie, czy w autografie, tego nie wiemy. Tytuł ma: Dziennik mojej podróży. Rzecz pisana po francusku, ale znamy ją dotychczas tylko w przekładzie polskim, którego w r. 1858 dostarczył Przeglądowi Poznańskiemu syn Edwarda Raczyńskiego, Rogier, właściciel Rogalina, i który wydrukowany został w XXV tomie tego pisma. Pomimo, że od wydrukowania jego upłynęły już 62 lata, umiał on się tak dobrze schować między różnymi artykułami Przeglądu, że dotychczas uszedł uwagi historyków, którzy pisali o Kościuszce. Dziennik zaczyna się od chwili, do której doprowadzone były Notes sur ma captivité i druga część Pamiętników czasów moich, tj. od chwili wyjazdu Niemcewicza i Kościuszki z Petersburga. Opowiedziawszy pokrótce, jak przejechali przez stolicę nadnewską aż za rogatki, dokąd z rozkazu cesarza Pawła odprowadzał ich adiutant cesarski, Nelidow, i gdzie ich pożegnał, tak pisał dalej Niemcewicz: Od owego nieszczęśliwego dnia, w której naszej wolności pozbawieni zostaliśmy, to jest od 26 miesięcy, ujrzeliśmy się po raz pierwszy bez świadków. Obejrzawszy się naokoło, czyli kto z tyłu lub obok pojazdu nie podsłuchuje nas, zaczęliśmy mówić z sobą otwarcie o niewoli naszej ojczyzny, o naszych osobistych cierpieniach i o tem wszystkim, co się do nich ściągało. Kościuszko dwa zwierzenia mi uczynił, które tu umieszczę. Podczas bitwy maciejowickiej, gdy już wszystko było stracone i gdy Kozacy już, już go uchwycić mieli, włożył on pistolet w usta, pociągnął za cyngiel, lecz krucica nie wypaliła. W początkach zaś swego uwięzienia w fortecy petersburskiej tak mu życie było zbrzydło, że chciał się głodem umorzyć. Przez pewien przeciąg czasu żywił się tylko kilkoma łyżkami zupy, czym tak skurczył sobie wnętrzności i tak się osłabił, iż co chwila śmierci jego oczekiwano. Wtenczas to przysłano mu poczciwego Rogersona, lekarza dworskiego, który po użyciu największych sztuki swojej wysileń, życie mu uratował, lecz nie zdołał żołądka jego do porządku przyprowadzić i dziś jeszcze dwie filiżanki kawy i uncja mięsa z drobiu stanowią, całe jego pożywienie. Potem następuje bardzo szczegółowy i bardzo zajmujący opis podróży zimowej przez Finlandię do Sztokholmu, kilkanaście razy obszerniejszy, a stąd i szczegółowszy od tego opisu, jaki jest podany przez sędziwego autora z pamięci, w czterdzieści lat po wypadkach, w Pamiętnikach czasów moich (trzem niewielkim stronicom Pamiętników odpowiadają 22 duże stronice Przeglądu). Ale o ten opis, który podajemy w Dodatku, jako rzecz zupełnie nieznaną, tj. zupełnie zapomnianą a niezmiernie cenną, obecnie tu nie chodzi, tylko o dwa owe zwierzenia Kościuszki, które rzucają nowe światło na tragedię maciejowicką, a raczej na tragedię, jaka się odgrywała w duszy Naczelnika w chwilach poprzedzających kieskę. Kościuszko przed wybuchem powstania 1794 r., znając dobrze materialne i duchowe zasoby narodu i konstelację polityczną Europy, nie miał ufności w powodzenie, w danej chwili, orężnej rozprawy z Moskalami i dlatego nie chciał przyjmować naczelnego dowództwa, które naród z całą ufnością i zapałem w jego ręce składał, pomny jego zwycięstw w obronie Konstytucji 3-go maja. W tym są zgodne wszystkie świadectwa historyczne. Ale kiedy mu przedstawiono najdowodniej, że powstanie tak czy owak, to jest jeżeli nie pod jego, to pod czyimś innym dowództwem, musi wybuchnąć i że żadne inne imię nie zdoła wzbudzić tyle ufności w narodzie, co jego, uznał za swój obowiązek poddać się woli powszechnej i stanąć na czele powstającego narodu, aby nie zmniejszać szans jego zwycięstwa. Czuł też niewątpliwie, że dla przyszłości narodu gorszą od przegranej rzeczą byłoby bierne poddanie się najeźdźcom, polityka, której przedstawicielem był Stanisław August, i dlatego, znalazłszy na rynku krakowskim dnia 24 marca 1794 r. niewielką garstkę tych, z którymi miał rozpoczynać powstanie, powiedział z cicha do kilku bliżej stojących zaufanych swoich: «za mało nas, panowie bracia, aby zwalczyć trzy mocarstwa, ale zawżdy dosyć, żeby bez czci nie zginąć». I w pierwszym uniwersale do narodu, tegoż dnia wydanym, tak kończył swoje wezwanie do powstania: «Biorę z wami, ukochani koledzy, za hasło: Śmierć albo zwycięstwo! Ufam wam i temu narodowi, który zginąć raczej postanowił, aniżeli dłużej jęczeć w haniebnej niewoli». Naturalnie przez wyrazy «ten naród» rozumiał Kościuszko nie cały naród ze wszystkimi jego nieuświadomionymi warstwami, ale tych wszystkich patriotów, którzy go powoływali do objęcia naczelnej władzy. Otóż to hasto: Śmierć albo zwycięstwo! w zastosowaniu do całego narodu niemożliwe — w zastosowaniu do pojedynczej osoby nie było dla Kościuszki nieobowiązującym frazesem. Ponieważ podjął i rzucił takie hasło, chciał mu pozostać wiernym i postanowił nie przeżyć klęski powstania, któremu przewodził. Było to zupełnie zgodne z jego charakterem, w którym nie było rozdziału między słowem, przekonaniem a czynem, a jeżeli niekiedy wzgląd na dobro przyjaciół lub narodu (jak np. w sprawie przyjęcia dobrodziejstw z ręki cesarza Pawła) zmuszał go do odstępstwa od tej zasady, stawało się ono dla niego źródłem najgłębszych cierpień moralnych. Więc kiedy ujrzał zupełny pogrom swojego wojska i widział, że za chwilę musi się dostać w ręce kozaków, goniących za nim, wyjął krucicę, włożył w usta i pociągnął za cyngiel. Krucica nie wypaliła, a wtem nadbiegli
34
kozacy i zadali mu ciężkie rany, które mu odebrały przytomność. Wszystko to stało się błyskawicznie, ale na szczęście została Kościuszce pamięć tej chwili i przekonanie, że jeśli nie spełnił tego, co zapowiadał w uniwersale, co przyrzekł sobie i o czym napomykał innym, to jest, jeżeli doznawszy klęski został przy życiu i znalazł się w rękach wrogów, to stało się to nie z winy jego woli, tylko z winy przypadku. Pamięć o tym niewątpliwie stanowiła pewną ulgę dla niego w strasznych udręczeniach fizycznych, a straszniejszych jeszcze moralnych, przez jakie przechodził w swojej długiej podróży do Petersburga i podczas dwuletniego tam więzienia. Więc kiedy się znalazł, po raz pierwszy od owej tragicznej chwili, zupełnie sam na sam z przyjacielem, uczestnikiem klęski i niewoli, uczuł potrzebę zwierzyć się mu z tego, ulgę przynoszącego, wspomnienia. Ale Niemcewicz, którego natura była zupełnie różną od natury Kościuszki, nie zrozumiał wagi tego zwierzenia, przyjął je, jak płyta fotograficzna przyjmuje każdy obraz, który na nią padnie; zapisał wiernie na papierze, ale nie utkwiło mu ono pomimo swego głębokiego znaczenia w pamięci i, kiedy się rozstał z tym fragmentem swego pamiętnika podróży (układanego, jak się zdaje, z luźnych notat z podróży w Sztokholmie), zupełnie zapomniał o tych zwierzeniach Kościuszki i nie wprowadził ich ani do Notes sur ma captivité, co zresztą da się usprawiedliwić względami chronologii, ani do Pamiętników czasów moich, pisanych w starości, które obejmowały i podróż z Petersburga do Szwecji. A ponieważ fragment owej podróży, drukowany w r. 1858 w Przeglądzie Poznańskim, nie zwrócił na siebie niczyjej uwagi, więc owe zwierzenia Kościuszki, właściwie dopiero dzisiaj, po 124 latach od ich wypowiedzenia, wychodzą na jaw, na horyzont historyczny, aby rzucić nowe światło na tragedię Kościuszki pod Maciejowicami i rozwiązać legendę z tą tragedią związaną. Więc nie wykrzykiem: Finis Poloniae kończyła się owa tragedią, ale gestem Naczelnika, gestem, który wskazywał, że chce być wiernym przyjętemu wraz z innymi patriotami hasłu: Śmierć lub zwycięstwo! i nie chce przeżyć klęski narodu. Należy jeszcze dodać, że to zwierzenie raz tylko wyszło z ust jego, w szczególnej chwili rozrzewnienia, gdy się znalazł po raz pierwszy po odzyskaniu wolności sam na sam z towarzyszem niedoli. Nie powtórzył go potem nikomu, nawet Paszkowskiemu, którego tak lubił, bo gdyby było inaczej, Paszkowski nie omieszkałby tego szczegółu wprowadzić do swoich Dziejów Tadeusza Kościuszki, zwłaszcza, że go do tego pobudzałaby bardzo ważna okoliczność przy opowiadaniu sprawy z Ponińskim w Paryżu: wszak Poniński w drugim liście do Kościuszki przypominał z wyrzutem słowa jego, że ma pistolety, które go od niewoli ochronią. Widocznie Kościuszko rozumiał, że wyjawiać przed światem swój zamach na własne życie, ażeby okazać, że został wiernym przyrzeczeniu złożonemu wobec narodu, zamach, udaremniony przypadkiem, mógłby się wydawać próżną chełpliwością, i milczał, a w tym dostojnym milczeniu malowała sie dusza wielkiego obywatela. I tu jeszcze raz warto zwrócić uwagę na stanowisko dwu naszych największych poetów względem Kościuszki, bardzo charakterystyczne. Słowacki brał z legendy motyw, w którym się odbił własny jego pesymistyczny pogląd na naród. Mickiewicz, podając portret Kościuszki w Panu Tadeuszu, uwydatnił w nim moment największego podniesienia ducha, moment, budzący wiarę w przyszłość narodu, a odpowiadający własnej wierze poety; a przenosząc do przysięgi to, czego w przysiędze nie było, ale co było we współczesnym uniwersale Naczelnika: Takim był, gdy przysięgał na stopniach ołtarzów — Że tym mieczem wypędzi z Polski trzech mocarzów — Albo sam na nim padnie, chwytał najistotniejszą treść duszy bohatera i przeczuł to, o czym sam nie wiedział, co dziś dopiero występuje przed nami, jako fakt historyczny, że tylko przypadkiem się to stało, iż Kościuszko, wierny przyjętemu hasłu: Śmierć albo zwycięstwo! nie odebrał sobie życia przed dostaniem się w ręce wroga pod Maciejowicami.
35
Stanisław "Cat" Mackiewicz (1896 – 1966) – publicysta i pisarz polityczny, konserwatysta, monarchista, Premier Rzeczypospolitej Polskiej na Uchodźstwie
Stanisław "Cat" Mackiewicz – ur. 18 grudnia 1896 w Petersburgu, zm. 18 lutego 1966 w Warszawie – polski publicysta polityczny, konserwatysta stronnictwa "Żubrów Kresowych", monarchista. Starszy brat Józefa Mackiewicza. Pochodził ze zubożałej rodziny ziemiańskiej. W latach 1922–1939 wydawca wychodzącego w Wilnie dziennika konserwatywnego „Słowo”. W 1931 odbył podróż po ZSRR, której owocem była książka Myśl w obcęgach. Zwolennik Józefa Piłsudskiego. W okresie od 1928 do 1935 był posłem na Sejm z ramienia BBWR. Po śmierci Józefa Piłsudskiego znajdował się w opozycji wobec ostatnich rządów sanacji, za co w 1939 r. przez 17 dni więziony był w obozie w Berezie Kartuskiej pod zarzutem osłabiania ducha obronnego Polaków, gdyż ostro krytykował politykę obronną i zagraniczną ówczesnych władz (szczególnie ministra spraw zagranicznych Józefa Becka). 18 września 1939 opuścił kraj i wyjechał na Zachód. Był zajadłym przeciwnikiem polityki gen. Władysława Sikorskiego. W latach 1946–1950 wydawał w Londynie tygodnik „Lwów i Wilno”. Był premierem Rządu na Uchodźstwie od 7 czerwca 1954 r. do 21 czerwca 1955 r. W 1956 roku powrócił do Polski. Po powrocie publikował głównie w Instytucie Wydawniczym PAX, pisywał też do paryskiej „Kultury”. Pseudonim „Cat” zaczerpnął z opowiadania Rudyarda Kiplinga o kocie, który chodził własnymi ścieżkami. Wybrane książki: Historia Polski od 11 listopada 1918 r. do 17 września 1939 r., Historia Polski od 17 września 1939 r. do lipca 1945 r., Myśl w obcęgach, Londyniszcze, Europa in flagranti, Był bal, Zielone oczy, Muchy chodzą po mózgu, Dostojewski, Stanisław August (Polski Dom Wydawniczy, Warszawa 1991), Dom Radziwiłłów, Herezje i prawdy, Klucz do Piłsudskiego, Kto mnie wołał czego chciał, Odeszli w zmierzch, Grudzień 1941 (broszura), O jedenastej – powiada aktor – sztuka jest skończona (polityka Józefa Becka), Nowogródek, Polityka Becka (Universitas, Kraków 2009), Lata nadziei 17 września 1939 r. – 5 lipca 1945 r.
36
XVII. ZAKOŃCZENIE I. Musimy się skracać, bo książka wydana na emigracji nie może przekraczać pewnej ilości stronic. Kiedy przystąpiłem do pisania tej książki, sądziłem, że znajdę w niej odprężenie nerwowe, ucieczkę od plugawej rzeczywistości emigracyjnej i bolesnych myśli o stanie rzeczy w kraju. Stało się wręcz odwrotnie. Te szesnaście rozdziałów, które dotychczas napisałem, mnie samemu przypominają taki film współczesny, gdzie pod zewnętrzną formą groteski, czasami trywialnej groteski, ukrywa się rozpacz. Przytaczałem wiele anegdot o Panie Kochanku czy Ksawerym Branickim, poszukując w nich swojskości, polskości, szlachetczyzny, zapachu miodu w wosku, jednym słowem nastrojów gawęd pod starą lipą. Ale za tymi anegdotami szczerzyła do mnie swe trupie zęby prawda wyciągnięta z grobu: naród do którego należę, nie miał już w XVIII wieku poczucia państwowości, dyscypliny narodowej; swoją miłość Ojczyzny wyżywał w bojach bez ładu i składu. Już w XVIII wieku nie rozumiał, że wojna to nie tylko pole bitwy, ale centralna myśl państwowa, która dla wojny musi zorganizować wprzód politykę, potem plan i dyscyplinę narodową, i że wynik boju będzie zawsze uzależniony od wysiłku organizacji państwowej. Tuż w XVIII wieku partie polityczne polskie prowadziły politykę na własną rękę, tak jak na emigracji za naszych czasów. Już w XVIII wieku myśl polityczna narodu polskiego skłaniała się do wojen na dwa lub trzy fronty, czyli do bezmyślności politycznej, do nonsensu politycznego, do działania obliczonego na wywołanie katastrofy. Już w XVIII wieku także Polacy przestali rozumieć, że polityka międzynarodowa to przede wszystkim stosunek do sąsiadów, jak to słusznie rozumiał Piłsudski, a szukali sojuszów takich, jakie je w innych swoich książkach nazywam "sojuszami egzotycznymi". Od lat trzydziestu piszę stale, że bolszewicy zakłamują historię. Ale jakże zakłamał historię Polski w XVIII wieku romantyzm polski i przez ten romantyzm natchniona historiografia polska XIX i XX wieku. Odczuwam to tak wyraźnie właśnie dlatego, że książka niniejsza miała być życiorysem Stanisława Augusta. Romantyzm polski znakomicie ułatwił sobie zadanie. Z grubsza teza Polaka wychowanego na naszej historiografii wygląda jak następuje: naród w czasach rozbiorów był wspaniały, bohaterski, kryształowy, cnotliwy; tylko król był obrzydliwy, tchórzliwy, przekupny, niemoralny. Winy całego narodu umiejscawia się w jednym człowieku. Winy całego narodu zwala się na jednego człowieka. Oskarża się Stanisława Augusta na podstawie wielu dokumentów, które się publikuje przez cały wiek XIX. Dokumenty te wykazują ponad wszelką wątpliwość cechy Stanisława Augusta, które nas drażnią i oburzają. Uniżoność wobec Katarzyny. Rozrzutność pieniężną, zaciąganie długów lekkomyślnie, niepłacenie długów tak daleko posunięte, że długi niespłacone królewskie stały się przyczyną upadłości wielu banków w Polsce. Skłonność do szukania romansów na prawo i lewo, choć muszę dodać nawiasowo, że ten ostatni punkt oskarżenia najmniejsze znajduje potwierdzenie w znanych mi źródłach. Wszystko to jest prawdą, czasami wyolbrzymioną przez plotkę, obmowę, złość, namiętność, ale prawdą, tylko w tej prawdzie brakuje jednego: zestawienia wizerunku moralnego Stanisława Augusta z przeciętną moralnością Polaka owych czasów. Gdybyśmy to zestawienie uczynili sumiennie, bez propagandowo-romantycznego nastawienia usprawiedliwiania i uniewinniania ogółu Polaków owych czasów, to byśmy musieli skonstatować, że Stanisław August nie tylko nie był gorszy od przeciętnego Polaka swoich czasów, ale dużo lepszy. Moralnością osobistą przewyższają go jedynie i wyłącznie ludzie przez niego wychowani. Kościuszko był człowiekiem o wiele mniej inteligentnym od Stanisława Augusta, ale miał dużo charakteru. Był on wychowankiem szkoły kadetów, 37
założonej przez króla, która wychowała szereg przyzwoitych ludzi, zupełnie różnych od generacji, z którą Stanisław August rozpoczął swe panowanie. Pozostaje nam teraz do omówienia Konfederacja Targowicka, drugi rozbiór Polski, Sejm Grodzieński, powstanie kościuszkowskie, trzeci rozbiór i śmierć człowieka. II. Konfederacja Targowicka wyżywa się przede wszystkim w potępianiu Konstytucji 3 Maja, jako despotycznej i monarchicznej, przeciwstawiając jej swoją ideologię republikańską i wolnościową. Znosi order "Virtuti Militari", zabrania noszenia odznak tego orderu uczestnikom kampanii 1792 r. w imię republikańskiej równości. Jednocześnie znosi prawa nadane mieszczanom przez Sejm Wielki i piętnuje nieśmiałe próby reformy sprawy włościańskiej przez ten sejm przedsiębrane jako "jakobinizm". Nonsens nazywania Konstytucji 3 Maja konstytucją despotyczną jest równy bzdurze nazywania konstytucji 1935 r. konstytucją autorytatywną czy niedemokratyczną. Targowica jednak powtarza ten nonsens tak samo często, jak polska prasa emigracyjna naszych czasów powtarza tamtą bzdurę. Ksawery Branicki przemawiał do cesarzowej Wszechrosji: — "Już był despotyzm osiadł na tron polski. Wejrzeli nań: Bóg i Katarzyna...". Katarzyna II, największa i bodajże najgenialniejsza despotka swoich czasów, miała żywe poczucie humoru, jednak większą jeszcze umiejętność wyzyskiwania kłótni Polaków między sobą. Podczas powyżej zacytowanego przemówienia Branickiego ani drgnęła. A uniwersał Konfederacji Targowickiej głosił: "...Uwolnić Ojczyznę od narzuconej przez rewolucję 3 maja niewoli. Zniszczyć okropny przykład, jaki oczom Polaka ten dzień tak smutny zostawił... ...Oddać rekognicję Jego Królewskiej Mości, że się wyrzekł dzieła, które imieniem jego dotąd okrywane, wprowadzić usiłowano do Polski niewolę, hańbę i rozpacz cnotliwych obywateli". Targowiczanie zresztą byli bardzo niezadowoleni z przystąpienia króla do Targowicy. Oskarżali go, że w ten sposób chce dzieło Targowicy sabotować, a dzieło 3 Maja ratować. Zresztą tak było naprawdę, a wyraz ten dają chociażby dokumenty następujące: Oto list Szczęsnego Potockiego do króla, w którym wódz Targowicy występuje całkiem moim zdaniem logicznie jako ideowy kontynuator Konfederacji Barskiej i jako przeciwnik tego sejmu 1776 r., nad którym Stanisław August, uśpiwszy czujność Stackelberga i pozyskawszy go sobie, całkowicie panował: Pisze Szczęsny: "...Wszak od czasu kiedy ułani Waszej Królewskiej Mości konfederatów ścigali, lub kiedy gwardie posłów, prawnie obranych, na sejmie 1776 r. przez kolby przepuszczali, Polak z Polakiem nie wojował, a więzy, które występni Polacy na nas włożyli (mowa tu oczywiście o Konstytucji 3 Maja) wielka Katarzyna skruszyć raczyła. Ta konstytucja niewolnicza tak mocno Waszej Królewskiej Mości jest miłą, że jeśli nie całą, to część jej utrzymać pragniesz, ja zaś mówię szczerze: zapomnij wcale stanowienia praw naszych, prezyduj narodowi wolnemu, dopuść na koniec, aby naród dla siebie je stwarzał. ...Cóż to znaczy, że Wasza Królewska Mość z wojskiem chcesz do nas przystąpić. Konfederacja generalna tak Waszą Królewską Mość przybywającego żąda widzieć, jako król polski być powinien, to jest głową Stanów Rzeczypospolitej, a nie hetmanem. Wojsko powinno zaprzysiąc wierność i posłuszeństwo Rzeczypospolitej, bo pod jej władzą być powinno...". Jednocześnie ten Szczęsny pisze do gen. Kachowskiego to zdanie zdradzieckie: "Inaczej narodu przywiązać do Moskwy nie można, jak tylko zwalając na króla całą nienawiść Polaków". 38
W swoich listach poufnych Stanisław August usprawiedliwia oskarżenia Szczęsnego, bo chce ze wszystkich sił ratować wszystko, co się z Konstytucji 3 Maja da uratować. Po swoim pierwszym akcesie do Targowicy w dniu 23 lipca 1792 r. król w liście poufnym pisze: — "Dla próżnej chwały szukając tragicznego końca, który by wprawdzie mnie był milszy nad to, co cierpię, gdyby nie był na moim sumieniu zostawił tej wymówki: ty, królu dla dogodzenia miłości własnej zapomniałeś o tym, że twoja pierwsza nad wszystkie inne jest powinność wtedy, gdy już żadną inną miarą nie możesz uskutkować największe dobro twej Ojczyzny, powinieneś czynić to, co jest dla niej najmniej złe. I w dopełnieniu tylko tej powinności, królu, możesz znaleźć prawdziwy honor, a nie w próżnych dramatycznych porywach. Chciwość obca na to tylko czuwa, abym ja uporem swoim dodał pretekstu do przyczynienia się do naszej zguby ostatecznej". Katarzynie nie wystarczył akces króla do Targowicy z dnia 23 lipca. Przysłała mu do podpisania deklarację zredagowaną w sposób przypominający żywo owe "pokajanja", które dziś wygłaszane są na komunistycznych procesach pokazowych. W tym "pokajanju" król wyrzekał się Konstytucji 3 Maja w sposób obrzydliwy. Zaraz po tym pisze do swego zwolennika i wyznawcy Bukatego w Londynie w liście sekretnym; dnia 20 sierpnia 1792 r.: "Nieznośną stąd zgryzotą moją, tym jednym świadectwem sumienia własnego sobie słodzę, że innego sposobu nie mam jeszcze czynienia krajowi i obywatelom. Od tego dnia, w którym podpisałem ten potworny akces, przecież już w kilku punktach dają mi nadzieję, jako to względem zachowania, choć nie całkiem komisji cywilnowojskowych, formy sejmikowania, formy sądów, prawa o rozgraniczeniach, konserwacji 65 tysięcy wojska z ograniczeniem praw hetmanów i ulepszenia miast, przynajmniej stołecznych. Ale tymczasem odjęto mi posłuszeństwo gwardii, zakazano kanclerzom cośkolwiek pieczętować, aż do dalszej dyspozycji. Względem Małachowskiego ex-marszałka sejmowego, dają mi wiele nadziei po uczynionym moim akcesie, że mu nic złego nie zrobią finalnie ...". Trzeba przyznać, że bronienie ludzi zagrożonych jest piękną cechą Stanisława Augusta. Teraz broni Stanisława Małachowskiego, swego sojusznika z czasów Sejmu Wielkiego w sprawach ustrojowych, który go teraz opuścił, będąc bezwzględnym przeciwnikiem Targowicy, a później, za insurekcji kościuszkowskiej, będzie bronił przed Kołłątajem i podjudzonym przez Kołłątaja tłumem także targowiczan, którzy mu teraz tak dokuczają. Co do kwestii polityki zagranicznej to Stanisław August orientował się lepiej od swoich sojuszników w sprawie reform ustrojowych: Ignacego Potockiego i Małachowskiego mechanikę polityki pruskiej. — "Oni nas z Moskwą pokłócili, aby nas rozebrać" - pisze już wtedy, kiedy Ignacy Potocki wierzy jeszcze, że Prusy dotrzymają swoich zobowiązań. Stanisław August był jedynym Polakiem tamtych czasów, który umiał przewidywać politycznie. I tej trafności przewidywania, temu trzeźwemu sądowi o wypadkach politycznych przypisujemy tę wielką różnicę, która zachodzi w postawie króla w okresie pierwszego rozbioru Polski, a teraz, w okresie drugiego rozbioru. Niby jego polityka była taka sama. Wtedy, przed pierwszym rozbiorem, a nie teraz, pisze do pani Geoffrin: „J'ai été dans le cas singulier, mais bien horrible de sacrifier l'honneur au devoir". I wtedy i teraz jest realistą, tylko wtedy wierzy, że dzięki temu realizmowi nie tylko coś uzyska, ale spowoduje odrodzenie Polski, teraz już nie wierzy, teraz już marzy, aby ratować resztki i to raczej z poczucia obowiązku, a nie z poczucia wiary, że to mu się uda. Kiedy w 1793 r. przyjechał na sejm do Grodna, to Duklan Ochocki tak pisze o nim: "Fizjonomia jego dawniej ożywiona była, słodka, ujmująca, z tym wyrazem przyjemnym, którym sobie jednał każdego. W Grodnie mizerniejszy był, wychudły, zmieniony; twarz miał ściągniętą i żółtą, jakby po ciężkiej i wyniszczającej chorobie, nie podnosił nawet oczu,
39
których wzrok był tak miły i pełen wyrazu, — ledwiem w nim poznał dawnego Stanisława Augusta". W okresie pierwszego rozbioru zarzucano mu, że kurczowo się trzyma władzy, że powiedział, iż chociażby Polski zostało tyle, ile kapeluszem da się nakryć, on królem zostanie. Teraz wyrzeka się tych słów, które mu tylko wtedy zaszczyt przynieść mogły. Ale wtedy chciał być królem, bo wierzył, że będzie pożyteczny, co zresztą było słuszne, zważywszy, że za jego panowania i dzięki jego w pierwszym rzędzie staraniom Polska przebyła dystans olbrzymi od sejmu delegacyjnego pod laską Ponińskiego do Sejmu Wielkiego. I tak jak mu zaszczyt przynosi, że wtedy upierał się przy władzy, tak teraz znów mu zaszczyt przynosi, że chce abdykować. Konstytucja 3 Maja, dzieło całego jego życia została złamana przez nieostrożną politykę zagraniczną Sejmu Wielkiego, której był przeciwnikiem; — teraz obawia się — jakże słusznie — że Katarzyna pójdzie na politykę nowego rozbioru Polski i chce temu zapobiec przez abdykację i nowego króla, do którego Katarzyna miałaby więcej sympatii. Gotów jest zgodzić się nawet na swego największego wroga, Szczęsnego Potockiego, ale próbuje manewru bardziej pewnego, chce oddać koronę wnukowi cesarzowej, Wielkiemu Księciu Konstantemu, aby Katarzyna była zobowiązana do bronienia całości Polski ze względów dynastycznych. Ale Katarzyna już obrała inną drogę. Na propozycję Stanisława Augusta w sprawie Konstantego na tronie polskim odpowiada wzniośle i jakże perfidnie, że broni wolności Polaków przed despotyczną Konstytucją 3 Maja i nie ma zamiaru narzucać im króla. Co do Szczęsnego Potockiego to carowa ani myślała robić z niego króla. Ta genialna kobieta od samego początku swej polskiej polityki bazowała ją na wzniecaniu ustawicznych kłótni partyjnych w Polsce. Przecież zaczęło się od tego, że przeciwko Stanisławowi Augustowi, swej karykaturze i swemu ex-kochankowi, wznieciła Konfederację Radomską, złożoną ze zwolenników Sasów i przeciwników Rosji. I teraz bynajmniej nie odda dyktatury nad Polską Konfederacji Targowickiej. Potrzebuje koniecznie kłótni w Polsce, a nie tego, aby ktoś jeden w niej rządził. Na kandydaturę Szczęsnego zgodzi się prędzej Stanisław August, właśnie dlatego, że uważa, że mniej ważną rzeczą jest, kto rządzi, w jakim kierunku rządzi, aby ktoś nareszcie rządził. Nie wierzy, aby targowiczanom udało się uratować Polskę przed nowym rozbiorem, ale nie chce im przeszkadzać. Kwintesencję polityki polskiej w latach 1790-1793 wypowiada trafnie wierszyk uliczny: "Zwiódł król pruski marszałków, marszałkowie posłów, A carowa rosyjska targowickich osłów". Istotnie dnia 2 stycznia 1793 r. Katarzyna w liście do Sieversa, swego nowego ambasadora w Warszawie, wypowiada swoją politykę, którą dotąd nawet przed nim taiła: Cesarzowa pisze: "Jak dalece Stanisław August był w postępowaniu swoim nieszczery, okazuje to jego konduita. Pomijając zdradzieckie propozycje mające na celu pokłócenie Rosji z dworami sąsiedzkimi, jest rzeczą dostatecznie stwierdzoną, że dotychczas podtrzymuje w narodzie polskim nienawiść ku nam i wojskom naszym — Wziąwszy pod uwagę niestałość i lekkomyślność narodu polskiego, jego stwierdzoną ku Rosji nienawiść, osobliwie zaś ujawnioną skłonność do wyuzdania i szaleństw francuskich — przychodzimy do przekonania, że nie możemy w nim mieć sąsiada spokojnego i bezpiecznego dopóty, dopóki nie będzie doprowadzony do zupełnej bezsilności i niemocy. Nie czyniąc zadość żądaniom króla pruskiego, pozbawilibyśmy Austrię jego pomocy w wojnie z rewolucją i do utrzymania równowagi europejskiej i tak już zachwianej zwycięstwami Francji. Zresztą król pruski rozsrożony bezowocnością dotychczasowych układów, w razie gdybyśmy nie uwzględnili jego żądań, mógłby uniesiony właściwą sobie porywczością, albo zająć orężnie ziemie Rzeczypospolitej, lub też narazić nas na nowe uciążliwe kłopoty, do których Polacy najchętniej przyłożyliby swą rękę.. .". W swych listach tajnych Katarzyna wyraża się ze wspaniałą precyzją i jasnością. Nie darmo jest najwybitniejszą rosyjską publicystką swoich czasów. Widzimy 40
z powyższego, iż jako na dowód pierwszy swej zgody na nowy rozbiór Polski wskazuje na konieczność solidarności w ogólnoeuropejskiej wojnie przeciw rewolucji francuskiej. Jak słusznie wskazuje Julian Ursyn Niemcewicz, Francuzi byli powodem drugiego rozbioru Polski, a powstanie kościuszkowskie, które dla nas spowodowało katastrofę trzeciego i ostatecznego rozbioru Polski przyczyniło się wybitnie do odciążenia Francuzów w ich wojnie z Prusami i Austrią. Drugi jednak powód drugiego rozbioru Polski tkwi w obawie Katarzyny, aby król pruski nie powrócił do swej propolskiej, a antyrosyjskiej polityki z lat 1788 - 1790. Dnia 16 stycznia Buchholz, poseł pruski w Warszawie, wręcza generalności targowickiej notę o wkroczeniu wojsk pruskich w granice Polski. Generalność targowicka nie wie, że to się dzieje za zgodą Katarzyny, uderzona jest jak obuchem w głowę, chce wysłać wici na pospolite ruszenie, chce zabierać działa z arsenałów pooddawanych Rosjanom. Seweryn Rzewuski, ten wstrętny poliszynel, duchowy ojciec wszystkich frazesowiczów patriotycznych XIX i XX wieku, zaczyna deklamować: "Zabiera mimo świętość najuroczystszą traktatów ziemię polską król pruski pod pozorami, które go w jego własnych oczach usprawiedliwić nie mogą. Milczą na to sąsiedzi nasi. którzy niedawno mu zaboru tego zaprzeczali, wzdycha Polak; a uderzony tą niespodzianą odmianą, miota wzrok troskliwy na wszystkie strony i pyta się sam siebie, co ma czynić. Co mają czynić najjaśniejsze narody? — Dźwigać się orężem, albo ginąć ze sławą. Ta jedna dziś jego powinność, ten jeden krok, którym on ruszyć zaraz powinien...". Miotając się na prawo i lewo targowiczanie przypomnieli sobie nawet o królu. Dnia 13 lutego tak do niego przemawiają: "Podnosimy głos nasz do Ciebie królu. Ojczyzna i wolność nasza tak Waszej Królewskiej Mości jak nam miłą być powinna. Uczyń to, co my czynimy. Zapomnij o przeszłem...". Sievers przez pewien czas udawał, że wkroczenie Prusaków jest niespodzianką dla cesarzowej i łudził targowiczan różnymi nadziejami. Ale ostatecznie notyfikował solidarność cesarzowej z królem pruskim. Z jego polecenia tę notę wręczył Stanisławowi Augustowi sekretarz prywatny królewski, kawaler Littlepage, Anglik, będący cały czas swego pobytu w Warszawie szpiegiem rosyjskim, o czym Stanisław August nie dowiedział się nigdy. Szczęsny Potocki mówiąc o tej nocie głośno szlochał. Wyjechał do Petersburga, gdzie Katarzyna przyjęła go tupnięciem nogą — "Ojczyzna Pańska jest tutaj". Istotnie, większość olbrzymich dóbr Szczęsnego znalazła się w zaborze rosyjskim. III. Wkroczenie Prusaków wykończyło Konfederację Targowicką. Organizacja ta z rąk warchołów, którzy przez warcholstwo doszli do zdrady państwa przechodzi do rąk ludzi, dla których zdrada była sposobem działania. Na plan pierwszy wysuwają się bracia Kossakowscy. Generał-lejtenant służby rosyjskiej, Szymon Kossakowski, nieprawnie został przez Konfederację Targowicką uznany za hetmana. Brat jego, biskup inflancki, tłumaczył, że uznanie drugiego rozbioru jest zgodne z przysięgą, którą uprzednio Konfederacja była złożyła, że "ani cząsteczki" ziemi nie odstąpi. Teraz chodzi nie o "cząsteczkę" — wywodził biskup — lecz o duże części Polski, więc zgadzając się na drugi rozbiór, nie łamiemy przysięgi. Za przykładem 1773 r. Katarzyna i król pruski życzą sobie, aby traktat rozbiorowy podpisany był przez sejm. Król nie chce jechać do Grodna na ten sejm, chce abdykować, nie chce się do niczego mieszać. Ale Katarzyna nie zgadza się na abdykację. Szantaż polega na groźbie rozbioru ostatecznego, polityka na tłumaczeniu: przecież jeszcze państwo polskie macie. Nie jest tak duże, jak uprzednio, ale przecież istnieje. Czy chcecie, aby całkiem istnieć przestało? Sejm Grodzieński zwołany w czerwcu 1793 dnia 17 sierpnia ratyfikował traktat rozbiorczy z Rosją, a dnia 18 września także z Prusami. Wniosku w sprawie pruskiej nikt 41
z posłów nie chciał składać, wreszcie złożył go przekupiony kwotą 800 dukatów poseł Podhorski. Nie będę bardziej szczegółowo opisywał przebiegu tego sejmu. Walczyły na nim aż cztery partie: Sieversa złożona z posłów pod jego wpływem obranych; grupa Pułaskiego, czyli targowiczan z Korony, bo Szczęsny Potocki i inni dotychczasowi przywódcy Targowicy już w Sejmie Grodzieńskim wziąć udziału nie chcieli; grupa Kossakowskich, która w lojalności wobec cesarzowej licytowała się z Sieversem, oskarżając rosyjskiego ambasadora, że zbyt ulega perfidnym chwytom Stanisława Augusta; wreszcie grupa opozycyjna, patriotyczna, kierowana przez króla. Do tej grupy należeli: Szydłowski, Błeszyński, Grodzicki, syn Ponińskiego, późniejszy powstaniec kościuszkowski, Karski itd. Kilku z nich było aresztowanych w czasie sejmu przez Rosjan. W tej Polsce, która miała pozostać niepodległą, pozostawiono jednak wojsko rosyjskie. Toteż w kilka miesięcy po podpisaniu przez sejm grodzieński haniebnych traktatów wybuchło w Polsce powstanie. Jako przed odruchem broniącym honoru narodowego pochylmy przed nim czoło. Pojedynek jest instytucją powstałą w średniowieczu mającą na celu obronę honoru. Pomimo iż pojedynek zabroniony jest przez prawo kościelne i prawie zawsze przez prawo państwowe, instytucja ta jednak utrzymała się wśród narodów miłujących honor. Pojedynek wychodzi z założenia, że honor należy cenić ponad życie i dlatego zwycięstwo w pojedynku nie ma nic wspólnego z militarnym — że tak powiemy — zwycięstwem w tymże pojedynku. Przeciwnie. Można ponieść śmierć w pojedynku, a będzie to właśnie uznane za najpiękniejsze i najcałkowitsze obronienie honoru. Wojna jest czymś zupełnie innym. Dla większej plastyczności weźmy przykład z kraju, w którym pojedynki nie istnieją, bo nie istnieje też poczucie honoru w europejskim tego słowa znaczeniu, to jest Anglię. Wojna w Anglii jest tylko instrumentem dla obronienia pewnych dóbr materialnych. Anglia prowadziła wojnę o to, aby Chińczycy zmuszeni byli do kupowania opium sprzedawanego przez Anglików. Toteż wypowiadanie wojny, która musi się zakończyć katastrofą, przegraną, będzie uważane w Anglii za zbrodnię. Anglia nigdy nie wypowie wojny, która by nie miała szans zwycięstwa. Ocenę Powstania Kościuszkowskiego uzależniamy od tego, które kryterium wojny uznamy za słuszne. Jeżeli stosować będziemy kryterium pierwsze, wojny o charakterze pojedynku, to oczywiście Powstanie Kościuszkowskie należy uczcić wyrazami: Gloria Victis. Człowiek słaby, gdy w obronie naruszonej swej czci wyzywa doskonałego szermierza i zostaje przez niego zabity, pięknie swój honor obronił. Powstanie Kościuszkowskie rozpoczęło walkę na dwa fronty z Rosją i Prusami. Ani Jagiełło, ani Witold, ani Kazimierz Jagiellończyk nie walczyli jednocześnie z Moskwą i z Krzyżakami, chociaż Moskwa była wówczas dużo słabsza od Rosji Katarzyny II, a Krzyżacy nie dają się również porównać z Prusami. Piłsudski był także zdecydowanym przeciwnikiem wojny na dwa fronty. Wojny na dwa fronty próbowali Wilhelm II i Hitler ze znanym skutkiem. Toteż walcząc na dwa fronty Powstanie Kościuszkowskie mając za sobą tylko iluzyjnego sprzymierzeńca w postaci rewolucyjnej Francji, skończyło się tym, czym skończyć się musiało, to jest śmiercią państwa, ostatnim rozbiorem Polski. Na czele powstania stali ludzie wychowani przez Stanisława Augusta, jego duchowi synowie, uczniowie kultury francuskiego wieku oświecenia, bardziej masoni niż katolicy. Ale taktyka polityczna Stanisława Augusta była jeszcze z czasów rokoka, oparta na chytrości, fałszywości, omamieniu i oszukaniu przeciwnika. Przez całe swe życie starał się oszukiwać ambasadorów rosyjskich i ci zgodnie się skarżyli, że to mu się udawało. Kościuszko i ci, którzy szli z nim razem, już pogardzali tymi metodami; świat osiemnastowieczny wychodził już z zygzakowatych, krzywych, łamanych i łaszących się kokieteryjnie linii rokoka, zbliżał się do równych i kanciastych linii neoklasycyzmu. Teraz tej generacji biły serca w takt 42
rewolucji francuskiej. Zresztą Stanisław August wyprzedził ich i całe swoje pokolenie w miłości do ludu wiejskiego i miejskiego. Ale Powstanie Kościuszkowskie — teoretycznie całkiem słusznie — w odwołaniu się do ludu widziało zbawienie Polski. Oto jednocześnie Rewolucja Francuska zwyciężyła potężną koalicję, ponieważ potrafiła rozbudzić namiętność mas ludowych. Czemuż więc tego samego nie miała uczynić Polska? Rozumowanie to — jak powiedziałem — teoretycznie słuszne — w praktyce było niewykonalne. Polska była o sto lat spóźniona w rozwoju psychologicznym w stosunku do Francji. Na apel Kościuszki do ludu wiejskiego ten lud nie odpowiedział. Bardziej dojrzałe było "pospólstwo" — jak się wtedy mówiło — miejskie. Masy ludu Warszawy i Wilna wzięły namiętny udział w powstaniu. Powstanie Kościuszkowskie było oczywiście nową formą konfederacji. Dla zrealizowania pewnych celów politycznych zawieszało działanie normalnych władz państwowych, jak to czyniły zawsze konfederacje w Polsce do Targowickiej włącznie. Ale jak Stanisław August nie lubił kontusza, podgolonej czupryny i karabeli, tak Kościuszko i jego ludzie nie lubili konfederacji, ponieważ instytucja ta tyle złego Polsce wyrządziła. Toteż Kościuszko pod wpływem częściowo Plutarcha, częściowo Robespierra, sięga po władzę dyktatorską. Konstytucji 3 Maja nie przywraca. Króla odsuwa od wszelkiej władzy, nawet tej, którą pozostawiła mu Konfederacja Targowicka. Stanisław August od pierwszego dnia wybuchu powstania w Warszawie solidaryzuje się z nim. Demonstruje swój czynny udział po jego stronie. Czy wierzył w jego zwycięstwo ostateczne? — Na pewno nie. Ale w czasie swego męczeńskiego panowania przyzwyczaił się do tego, że naród go albo wcale nie słuchał, albo słuchał częściowo. W powstaniu widział tylko nową odmianę tego pierwszego stanu rzeczy. Odsunięto go od obowiązków króla i władzy, spełniał więc żywo, chętnie i lojalnie obowiązki obywatela, który powinien słuchać rozkazów swego rządu podczas wojny. Inaczej rozumował brat jego, ks. Michał, prymas Polski. W czasie oblężenia Warszawy miał nawet wysłać jakiś list do króla pruskiego, który Warszawę oblegał. List przejęto, nastąpiło wzburzenie ludu miejskiego podburzonego przez Kołłątaja. Król posłał bratu truciznę doradzając samobójstwo. Pogodność, sielska-anielska w dziejach Polski ma także swe skurcze tragiczne. Prymas się otruł. Ciało jego wystawiono wśród purpury, jedwabiu i złota kandelabrów. Wspaniały ceremoniał pogrzebowy zgromadził tysiące kleru i zakonników i odbył się nienagannie wśród huku dział oblężniczych pruskich i obronnych, powstańczych. Za pogrzebem tym biegł wierszyk: „A ksiądz Prymas zwąchał linę, Wolał proszek, niż drabinę". Lud warszawski wieszał. Czasami targowiczan, czasami ludzi niewinnych. Kołłątaj był to ogień i dusza rewolucji, ale człowiek osobiście podły, zajadły, mściwy. Wydaje wtedy książkę pomniejszającą udział króla w opracowaniu Konstytucji 3 Maja i chce powiesić króla. Kościuszko musiał Kołłątajowi zagrozić aresztowaniem, chociaż Kołłątaj był naprawdę inicjatorem rewolucji i powstania. Król jeździ po mieście bez trwogi, pomaga przy sypaniu okopów, ale już przez wąskie ulice miasta jak szczury biegają wieści, że król chce uciec. Te wąskie ulice miasta wypełnia ryk złości. Margrabiankę, Francuzkę, którą podejrzewano, że jest kochanką królewską, chciano zabić na ulicy. Życie króla jest w niebezpieczeństwie. Ale 10 października 1794 r. przyszły Maciejowice, potem rzeź Pragi, wejście Rosjan do Warszawy, koniec niepodległości Polski. I teraz stała się rzecz całkiem do tych oburzeń na króla niepodobna. Oto 7 stycznia 1795 r. na rozkaz władz rosyjskich Stanisław August opuszcza Warszawę, jadąc pod strażą rosyjską na wygnanie do Grodna. I oto lud miejski, warszawski, owe pospólstwo, które kilka miesięcy przed tym chciało go wieszać, teraz go żałuje i kocha. Tysiące, dziesiątki tysięcy 43
mężczyzn, kobiet i dzieci biegnie dokoła jego karety, tłoczy się, wciska między konie kawalerii rosyjskiej, załamuje ręce, wyrywa włosy z głowy, zawodzi, szlocha, płacze. Po tylu latach panowania, po raz pierwszy, po raz jedyny, Stanisław August zobaczył łzy na tysiącach twarzy płynące z miłości do niego. Ale to było już tylko pożegnanie ostatniego króla Polski i jej niepodległości. IV. Przyjazd króla do Grodna poprzedził list ks. Mikołaja Repnina, niegdyś ambasadora rosyjskiego w Warszawie, obecnie dowódcy wojsk rosyjskich na Litwie. Repnin zresztą teraz stał się człowiekiem dobrego serca i ani Polakom, ani Stanisławowi Augustowi dokuczać nie chciał. W tym liście jednak broni polityki Katarzyny, co jest z jego punktu widzenia zrozumiałe, ale przez to wystawia chlubne świadectwo tak przez nas spotwarzonemu królowi: "Niejednokrotne doświadczenie nas przekonało" — pisze Repnin — "że ten monarcha był zawsze szkodliwy naszym interesom, gdyż nigdy w Polsce nie stał się żaden krok, przeciwny korzyściom i planom najwyższego naszego Dworu, którego by on nie był głównym kierownikiem, lub przynajmniej nie brał w nim żywego udziału. Że zaś wnioskować można, że król będzie się starał poróżnić między sobą współdziałające i związane dwory, również skłonić na swą stronę i inne, rozmaitymi, jemu jednemu znanymi zabiegami...". Z dwuletniego pobytu króla w Grodnie pozostały szczegółowe zapiski sporządzone przez jego rosyjskich stróżów i szpiegów. Wynika z nich, że król przede wszystkim dużo jeździł konno. Prawie codziennie odbywał dalekie spacery to drogą na Skidel, to do Poniemunia, że jeździł brzegiem Niemna. Z tyłu za nim galopowała zawsze eskorta rosyjska, a w końcu Repnin kazał rozebrać most na Niemnie, bojąc się jakichś planów ucieczki. Krajobraz dokoła Niemna jest piękny, marzycielski, podobny do krajobrazu okolic Świtezi i Nowogródka, do którego tak tęsknił Mickiewicz, a srebrna szarfa Niemna dodaje mu jeszcze uroku. Jazda konna uspakajała nerwy jak środek odurzający, jak zapewne uspakajane jest niemowlę, gdy się je w chacie huśta w kołysce, przy nuceniu rzewnych piosenek, tylko tutaj zamiast skwaśniałego powietrza wnętrza chaty jest pęd, wiatr, wyładowanie energii, które również kołyszą złe myśli, aby usnęły. Odwiedzały króla damy, z którymi jadał śniadania. Ale były to przeważnie jakieś starsze panie pod prezydencją jego rodzonej siostry, pani Krakowskiej. Ostatnia królewska kochanka, urocza, młodziutka emigrantka francuska markizówna de Lullie była w Grodnie bardzo krótko, bo od 20 lipca do 5 sierpnia 1795 r. Król nadal się interesuje wszystkimi listami, książkami, obrazami, astronomią. Ale nie pozwala obchodzić swoich imienin, stroni od wszelkich przyjęć, zebrań czy uroczystości. A nie brakowało w tym czasie hucznych bali na ziemi polskiej i litewskiej. Z tych to czasów także pochodzi ów wierszyk: "Lech pierwszy zrąb postawił, Piast podniósł wierzchołek Kazimierz prawa nadał, wszystko popsuł Ciołek licz się Polsko po szkodzie brać do domu ludzi Bo gdy bydło brać będziesz, wszystko ci spaskudzi". V. Dnia 6 listopada 1796 r. umarła Katarzyna II. Niedługo potem, do pokoju, w którym więziony był Tadeusz Kościuszko wszedł na czele licznej świty, człowiek o kurnosej, kałmuckiej twarzy, oczach wypełnionych niepokojem ze skrami szaleństwa, o wzroku nie znajdującym odpoczynku tylko ustawicznie szukającym kogoś i czegoś. Człowiek ten miał ruchy nienaturalne, przesadnie sztywne, jakie mają widma 44
w naszych wyobraźniach i powiedział wspaniałą francuszczyzną z wybitnie paryskim akcentem kilka zdań do Kościuszki, zakończonych oświadczeniem: — Vous êtez libre, mon generał. Paweł był pół bestią, pół rycerzem. Miał naturę o chorobliwie rozwiniętych impulsach woli i despotyzmu. Katarzyna trzymała go w posłuszeństwie przez długie lata, w czasie których wył jak lew, który nie daje się tresować. Teraz wyżywał swój despotyzm w wywracaniu w Rosji wszystkiego do góry nogami, co zrobiła matka. Matce urządził pogrzeb wspólny z pogrzebem ojca, którego ona zamordowała. Stanisława Augusta, którego Katarzyna skrzywdziła, sprowadził do Petersburga na wiosnę 1797 r. Był dla niego grzeczny, nadskakujący, honorował go jako króla, oddał mu Pałac Marmurowy do zamieszkania. Stackelbergowi, który niegdyś tak dokuczał królowi w Warszawie, obchodząc się z nim arogancko, kazał być teraz szambelanem przy królu do posług codziennych. Ale król nie skorzystał z tej sytuacji, aby poniżyć Stackelberga. Nie chciał tylko zbyt często na niego patrzeć. Sytuacja w Europie podporządkowana była wojnie Francji z Anglią. Różne państwa niemieckie i inne, powoli wycofywały się z wojny, którą rozpoczynały ze względu na zasady ideowe, na obronę monarchizmu, szlachty, katolicyzmu. Ale Anglia toczyła tę wojnę nie ze względu na tego rodzaju pobudki, lecz ponieważ Francja, jej odwieczny konkurent, wzmogła swe siły, swą zaborczość. Z uporem i bezwzględnością, jak zawsze, Anglia wszystko podporządkowywała tworzeniu coraz nowych koalicji przeciwko Francji. Nie darmo Burke, wielki trybun Izby Gmin, przyjaciel Polaków, wielbiciel Konstytucji 3 Maja, wołał w parlamencie angielskim dnia 18 lutego 1797 r., że nie pora myśleć o odległej Polsce, że trzeba myśleć o zagrożonych przez Francję Niderlandach. Wstąpienie Pawła na tron pomieszało szyki polityce angielskiej, podobnie jak wstąpienie na tron jego niepoczytalnego ojca, Piotra III, wywróciło wszystko w Europie do góry nogami. Przecież wiemy, że genezą późniejszego spisku na Pawła i jego zamordowania była chęć tego cesarza do wojowania z Anglią. Paweł chciał wysłać wojska rosyjskie na granicę Indii. Po jego zamordowaniu rozkazy te zostały odwołane. Ale i teraz Paweł wyrządza brewerie polityczne. Oto na Nowy Rok 1798 przyjeżdża do Stanisława Augusta, długo rozmawia z nim sam na sam w gabinecie. Po jego wyjeździe, Stanisław August wychodzi wzruszony, ucieszony, wstrząśnięty, całkiem inny, do swoich sekretarzy i nie mogąc wytrzymać ze szczęścia powiada im w największej tajemnicy dosłownie co następuje: — "Przecież sprzykrzyło się losowi prześladować nas dłużej. Wkrótce zobaczymy Warszawę, jako stolicę odzyskanej Ojczyzny". Warszawa w 1798 roku była w posiadaniu Prusaków. Paweł odbierając im to miasto, mógł ewentualnie wywołać wojnę Rosji z Prusami, a nawet z Austrią i w ten sposób oddać niesłychaną usługę Francji. Czy Paweł myślał na serio o projekcie odzyskania Warszawy dla Stanisława Augusta, czy ta myśl nie przebiegała w jego głowie jak kruk przelatuje nad ścierniskiem, tego nie wiemy. Ale Stanisław August opowiedział o obietnicy Pawła swoim sekretarzom, wśród których był niejaki Friese, który w Warszawie szpiegował Stanisława Augusta na zlecenie Rosjan. Z czyjego ramienia Friese był teraz szpiegiem tego nie wiemy. Dnia 12 lutego 1798 r. o godz. 10 rano jak zawsze Stanisławowi Augustowi przyniesiono do łóżka filiżankę bulionu. Po jej wypiciu głowa opadła mu na poduszki. Wyobrażam sobie, że wpierw uczuł on jak gdyby pęknięcie szklanek w mózgu. Oto pękło szkło jednej szklanki, oto drugiej, oto trzeciej. Teraz znów mu się zdaje jak gdyby głowa jego upadla na coś i rozdusiła coś, co było podobne do gniazda jaskółczego ulepionego z gliny i pierza, jakie się widuje na naszych stajniach. Ale oto z tego miękkiego gniazda z piskiem uciekają brzydkie myszy, oto biegną po nim, oślizgłymi łapkami, zaczepiają o guziki od koszuli. A oto wielkie przepotężne skrzydła wiatraka, tylko czarne, jakże czarne, zakręciły się jak koń w karierze, na ich czarności siedzi Katarzyna z usteczkami do całowania, 45
momentalnie odsłania szczęki prawie zupełnie wypróżnione od zębów, stara, zła, straszna; brat Michał. Zawiadomiono cesarza, że król kona. Paweł przyjechał natychmiast, był przy zgonie, zarządził sekcję zwłok. O rezultatach tej sekcji mamy dwie relacje. Pierwsza pochodzi od nadwornego lekarza królewskiego, Beklera, który tak pisze do nadwornego malarza Bacciarellego: "Przy otwarciu jego zwłok nie znaleziono nic nadzwyczajnego wewnątrz, tylko to, co zwykle bywa u osób kończących na apopleksję, to jest, napełnienie się wodą komórek mózgowych. Wszystko się znajdowało w najlepszym stanie, bez żadnego śladu jakichś narośli polipowych w naczyniach. Umarł na to samo, co nieboszczka Imperatorowa i z jednakowymi go też honorami pochowano...". Według opinii współczesnego lekarza, u którego zasięgałem porady w sprawie listu powyższego, Bekler się myli gruntownie. Skoro była woda w komórkach mózgowych to apopleksja jest wykluczona. Więcej światła rzucają zapiski sekretarza królewskiego Jana Sagatyńskiego; "Nazajutrz z rozkazu cesarza zrobiono sekcję i udano puszczając wieść, że woda na mózg wpadła i była przyczyną tak nagłej śmierci. Bekler, przytomny temu, był wezwany do Pawła i zapewne wyjawił aktualny powód śmierci, sądził bowiem, że subtelny rodzaj trucizny zwany Aqua Tofana, którego ciężko i trudno znaków spostrzec, gdyż śladu po sobie nie zostawia, musiał być dany w bulionie. Mnóstwo ludzi trzeba było egzaminować. Naprzód tego kto wydawał mięso i zwierzynę. jako też różne korzenie z cergardy, czyli spiżarni, potem kucharza i kuchcika, dalej lokaja, który wyniósł z kuchni i oddawał kamerdynerowi, a ten postawił filiżankę z tacą na stole, gdzie się kilka osób znajdowało, wchodzi do króla uświadamiając go, że bulion jest gotowy. Nie robiono ścisłej indagacji, tylko jednego po drugim wołano, a każdy jak mógł się tłumaczył i na tem pozostano". Paweł urządził wspaniały pogrzeb, który trwał przez dni trzynaście od 13 do 26 lutego. Trzydzieści tysięcy mieszkańców Petersburga przeszło koło mar królewskich. Dnia 22 lutego cesarz przyjechał do Marmurowego Pałacu w towarzystwie Wielkich Książąt i księcia Kondeusza, podniesiono głowę Stanisława Augusta i cesarz włożył na nią koronę. W dalszych uroczystościach spędzano tysiące urzędników, setki szwadronów i batalionów gwardii i armii, działa huczały salwami, setki sołdatów padło pod pałkami za niezgrabność w oddawaniu honorów. Z opisów, które czytałem tego wspaniałego pogrzebu trzynastodniowego, utkwił mi w pamięci jeden frazes: "Przy kolumnach stały małe geniuszki trzymające tarcze z cyfrą królewską". Trumnę złożono w kościele Św. Katarzyny na Newskim Prospekcie. Położono wielką granitową płytę z nadpisem: Stanislaus Augustus Rex Poloniae, Magnus Dux Lithuaniae insigne documentum utriusque fortunae prosperam sapienter, diversam fortiter tulit Obiit Petropoli VII kal. Febr. MDCCXCVIII Paulus I Autocrator et Imperator Totius Russiae amico et hospiti posuit.
VI. Kiedy wiadomość o śmierci Stanisława Augusta, ostatniego króla polskiego i ostatniego Wielkiego Księcia Litewskiego, w kilka dni po tym wydarzeniu, przybiegła do znanego mi pałacu w Polsce, był właśnie karnawał, zima, bal. Na chwilę powstało zamieszanie, nawet orkiestra przestała grać tańce. Korzystając z tego Pepita, młoda panienka, która tańczyła już godzin pięć bez ustanku, wymknęła się z sali balowej i z pałacu do ogrodu. Miała rozgrzane ramiona i szyję, w głowie trochę jej szumiał szampan, śnieg był suchy, sypki, taki właśnie, jaki powinien być podczas dużego mrozu. Pepita zaśmiała się raptem tak głośno, że aż się zdziwiła. "Przecież nie jestem pijana" — pomyślała. Było jeszcze całkiem ciemno, ale w tej ciemnocie czuło się, że już niedługo zacznie się coś zmieniać. Pepita przestraszyła się, że może się przeziębi i zaczęła wracać, przy tym okna pałacu oświetlone świecami od zewnątrz wyglądały całkiem żółte, jak gdyby żółte chustki jedwabne. Kiedy wracała, już tańczono znowu i przez okna, przez mury słychać było hołubce mazura, które — rzecz dziwna — słyszane tutaj w tym zastygłym od mrozu ogrodzie, wydawały się być senne i monotonne. Muzyka grała dalej. Życie szło dalej.
46
Stanisław Kutrzeba (1876 – 1946) – historyk państwa i prawa, profesor i rektor Uniwersytetu Jagiellońskiego, prezes Polskiej Akademii Umiejętności
Stanisław Marian Kutrzeba (ur. 15 listopada 1876 w Krakowie, zm. 7 stycznia 1946 w Krakowie) – polski historyk prawa, profesor i rektor Uniwersytetu Jagiellońskiego, prezes Polskiej Akademii Umiejętności, działacz polityczny, poseł do Krajowej Rady Narodowej. Absolwent Gimnazjum Św. Anny w Krakowie (1886–1894), studia prawnicze i historyczne odbył na Uniwersytecie Jagiellońskim (1894–1898), uwieńczone doktoratem praw (1898). Był słuchaczem najwybitniejszych ówczesnych uczonych krakowskich rożnych specjalności, uczestniczył w wykładach Stanisława Krzyżanowskiego, Stanisława Smolki, Stanisława Tarnowskiego. Mistrzem Stanisława Kutrzeby był Bolesław Ulanowski, pod kierownictwem tego uczonego uzyskał doktorat praw. Uzupełniał studia w Paryżu. Przez kilka lat prowadził prace badawcze w archiwach paryskich oraz w Archiwum Watykanu; w 1902 na podstawie pracy Sądy ziemskie i grodzkie w wiekach średnich habilitował się i został docentem w Katedrze Prawa Polskiego i Jego Historii UJ. Pracował jednocześnie jako adiunkt w Archiwum Krajowym Aktów Grodzkich i Ziemskich w Krakowie. W 1908 otrzymał nominację na profesora nadzwyczajnego i objął Katedrę Prawa Polskiego; kierował nią do końca życia, od 1912 z tytułem profesora zwyczajnego. Dwukrotnie pełnił funkcję dziekana Wydziału Prawa, był prorektorem i rektorem UJ. Po aresztowaniu przez nazistów w ramach tzw. Sonderaktion Krakau był więziony od listopada 1939 do lutego 1940 w Krakowie, Wrocławiu i obozie koncentracyjnym Sachsenhausen. W pracy naukowej zajmował się historią średniowiecznego prawa polskiego, historią ustroju Polski od XIV do XVIII wieku, historią Krakowa. Wybrane prace (z ponad 400): Historia ustroju Polski w zarysie. IV tomy (cyfrowa wersja znajduje się w zasobach Wielkopolskiej Biblioteki Cyfrowej), Konstytucja Trzeciego Maja 1791 roku, Przyczynek do dyplomatyki polskiej w XIII wieku (1895), Finanse Krakowa w wiekach średnich (1899), Historya rodziny Wierzynków (1899), Stosunki prawne Żydów w Polsce w XV stuleciu (1901), Taryfy celne i polityka celna w Polsce od XIII do XV wieku (1902), Urzędy koronne i nadworne w Polsce, ich początki i rozwój do roku 1504 (1903), Skład sejmu polskiego, 1493–1793 (1906), Unia Polski z Litwą. Problem i metoda badania (1911), Dawne polskie prawo sądowe (1921, 2 tomy), Polska Odrodzona (1921), Sejm Walny dawnej Rzeczypospolitej Polskiej (1922), Polskie prawo polityczne według traktatów (1923, 2 części), Historia Śląska (1933, redaktor), Wstęp do nauki o państwie i prawie (1946).
47
IDEA WOLNOŚCI W USTROJU DAWNEJ RZECZYPOSPOLITEJ POLSKIEJ Jeśli chce się określić najistotniejszą cechę ustroju dawnej Rzeczypospolitej Polskiej w nowszej epoce od XVI do XVIII wieku, to można to jedynie wyrazić w taki sposób, że przenikała ten ustrój idea wolności. Nie jest to spostrzeżenie nowe. Nie o to mi tu też chodzi, by jeszcze raz podkreślić ten charakter dawnej konstytucji polskiej. Mój cel jest inny. Chcę ocenić tu wartość tej idei wolności dla dawnej Rzeczpospolitej. I nad tym się już niejednokrotnie zastanawiano. Lecz oceny te nie były dostatecznie obiektywne, nawet jeśli starano się ujmować je ze ściśle naukowego stanowiska. I to zarówno oceny polskich, jak obcych uczonych. Nad tymi ocenami ciążył jeden fakt - rozbiorów Polski. I obcy, i Polacy w ocenie instytucji politycznych i społecznych dawnej Rzeczpospolitej patrzyli na nie pod tym kątem widzenia, czy lub o ile przyczyniły się do upadku dawnego państwa polskiego. Przeważnie wydawano o tych instytucjach, o ile wyrażały ideę wolności, sąd ujemny. Dopiero w czasie wojny zbudziła się przeciw tego rodzaju ujmowaniu tych zjawisk reakcja. Rewizja poglądów natrafiła przecież na opór niektórych badaczy, i to pod pewnymi względami od siebie bardzo odległych. Kwestia nie jest rozstrzygnięta ostatecznie. Można więc na nowo ją podjąć. Jeśli się chce ze stanowiska obiektywnego ocenić charakter ustroju dawnej Rzeczypospolitej i znaczenie idei wolności, która go przenikała, trzeba moim zdaniem rozpatrzyć ten ustrój na tle rozwoju historycznego państwowości w ogóle, jego stosunek do typów państwowości i jego wartość dla niej. Przy obserwacji rozwoju ustroju państw, które istniały dłuższy czas, czy istnieją od dłuższego czasu do dzisiaj, można zauważyć, iż rozwój ten przedstawia się jakby ruch wahadłowy od jednego do drugiego z dwóch krańcowych typów państwowości. Wahania nie są jednakie. Raz wahnięcie jest silniejsze, bardziej przesuwa się ku ekstremum, to znów słabsze. Nieraz wahnięcie trwa czas dłuższy, to znów krócej. Nie zawsze te wahnięcia są równie wyraźne. Obok zasadniczych okresów wahnięć można spostrzec chwilowe odstępstwa od tej linii rozwoju, jakby zaburzenia przypadkowe. Ale główna linia rozwoju da się zawsze stwierdzić. Tu już jednak zastrzegam, iż nie można mówić o jakimś prawie wahnięć w znaczeniu prawa fizycznego. Takich praw nie zna historia ducha ludzkiego a państwowość jest przecież ducha wytworem. Jakkolwiek tego rodzaju rozwój wahadłowy da się skonstatować w ogromnej ilości wypadków, można mówić jednak tylko o tego rodzaju 48
tendencji rozwojowej, nie o prawie rozwojowym. Bliżej wyjaśnię to w dalszym ciągu wykładu. Tak samo w dalszym ciągu wykładu wyjaśni się równoczesne użycie dwóch określeń, które mogą na pierwszy rzut oka przedstawiać się jako ze sobą sprzeczne: ruch wahadłowy i rozwój. Bo ruch wahadłowy - to powrót w kierunku pierwotnego punktu wyjścia, więc zdawałoby się, że nie może być mowy o rozwoju. Jednak ten rozwój jest. Jak każda analogia, tak i ta szwankuje; ale że lepszego określenia tego ruchu powrotnego nie znajduję, zostaje więc przy tym jego określeniu, tylko je później wyjaśnię. Kierunki tego ruchu wahadłowego - to z jednej strony ustroje z przewagą czynnika władzy w państwie, z drugiej ustroje, zapewniające swobodę czynnikowi społecznemu, więc rządzonemu, udział w rządach. Do pierwszego typu należą tego rodzaju ustroje, gdzie władza spoczywa w rękach jednostki (czy to będzie monarcha czy dyktator, czy jak tę jednostkę nazwiemy) lub mniejszej lub większej grupy ludzi, ale stanowiącej znaczną mniejszość w społeczeństwie. Do typu przeciwstawnego należą ustroje określane zwykle jako demokratyczne; najdalej idąc w kierunku tego ekstremum demokracje bezpośrednie, mniej jaskrawo przejawia się ten typ w różnego rodzaju demokracjach pośrednich, w których pierwiastek bezpośredniości rządów jest ograniczony w mniejszej lub większej mierze. Już w pierwotnych formach ustroju społecznego, przedpaństwowego, można spostrzec objawy odpowiadające obu tym typom rządzenia. Przesuwanie się w rozwoju od typu pierwszego do drugiego i na odwrót spotykamy we wszystkich epokach. Najciekawiej przedstawia się rozwój w państwach europejskich, które przeszły największą ilość form ustrojowych, najwięcej wykazują wahnięć. Przejdę pokrótce te fazy rozwoju, od czasu wędrówki narodów. A więc naprzód okres rodowy ze starostą (typ pierwszy) lub wiecem (typ drugi) na czele. Potem przychodzi epoka państw z okresu wczesnośredniowiecznego, w których gruntuje się typ pierwszy jako monarchii absolutnej patrymonialnej (państwo Karolingów, w Polsce państwo pierwszych Piastów itd.). W epoce późniejszej wieków średnich (od XIII w. w Anglii, Francji, od XIV w. w Niemczech) państwowość przechodzi w typ drugi - monarchii stanowej, zapewniającej pewnym grupom społecznym gwarancje wolności w formie różnego rodzaju przywilejów i współudziału w rządach. I znowu od XV, względnie XVI wieku, przychodzi na zachodzie Europy wahnięcie w kierunku typu pierwszego - monarchii absolutnej, przechodzącej aż w ekstrem absolutyzmu oświeceniowego, a nawet państwa policyjnego. Są jednak wyjątki - przede wszystkim Polska, z krótkimi interwałami Anglia. Jasny dowód, że to nie prawo historyczne. Na kontynencie dalsze wahnięcia przychodzą od końca XVIII wieku; rozpoczyna je Francja, która przechodzi do typu nowożytnego państwa konstytucyjnego z "prawami człowieka" i rządami parlamentarnymi; w XIX wieku ten typ coraz szersze zatacza kręgi, najpierw w epoce rewolucyjnej i napoleońskiej Francji; potem w epoce wiosny narodów, aż ostatecznie zwyciężył bezwzględnie w początkach XX wieku, ogarniając Rosję i Turcję. I dość niespodziewanie po wojnie nastąpiło znowu wahnięcie w przeciwnym kierunku, ku typowi pierwszemu; w całym szeregu krajów ustrój, w ostatnim dziesiątku lat, przechodzi w rozmaitego rodzaju dyktatury; ale nie wszędzie, co znowu stwierdza, że nie mamy tu do czynienia z prawem historycznym. Ten krótki przegląd wahnięć pozwala nam też wyjaśnić, iż mimo tego wracania do punktu wyjścia wahnięcia - mamy do czynienia z rozwojem; wahnięcie powrotne nie wraca ściśle do pierwotnej formy, ale do przekształcającej, więcej rozwiniętej, choć w pojęcie tego samego typu. Ustrój starościński - monarchia absolutna średniowieczna - absolutyzm nowożytny - dyktatura powojenna - to cztery rodzaje pierwszego typu, z których każdy następny jest więcej rozwinięty, więcej udoskonalony, więcej skomplikowany w stosunku do poprzedniego, tak jak znowu w typie drugim niższe typy przedstawiają: ustrój wiecowy rodowy i monarchia stanowa późnośredniowieczna w porównaniu do monarchii 49
konstytucyjnej lub republiki w nowożytnej epoce, a razem znowu na pewno będą się przedstawiać jako mniej doskonałe formy w stosunku do dalszego szczebla tego typu - tego szczebla, którego jeszcze nie ma, ale którego nadejścia spodziewać się należy. Zapytać trzeba jakież powody tych wahnięć? Nie wystarczy powiedzieć, że duch ludzki to wieczny malkontent, bo każda rewolucja czy ewolucja ma swoje przyczyny. Tych przyczyn wahnięć szukać trzeba w zaletach i wadach obu typów rządzenia. Najjaśniej zaś występują one tam, gdzie mamy do czynienia z ustrojami, które właściwości typu doprowadzają do ekstremum - zwłaszcza wady. W typie pierwszym, zapewniającym przewagę czynnikowi władzy, jako strona dodatnia występuje właściwe ujęcie interesu ogólnego państwa, a to: staranie się o bezpieczeństwo państwa na zewnątrz przez zapewnienie siły wojskowej i skarbowej oraz prowadzenie odpowiedniej polityki przymierzy, na wewnątrz przez utrzymywanie spokoju oraz niedopuszczanie do przewagi jednostronnych interesów, politycznych czy gospodarczych, poszczególnych warstw. Ujęcie interesu państwa jako takiego jest w grupach ustrojowych należących do tego typu ułatwione przez to, że zwyczajnie schodzą się ogólne interesy państwowe z interesami czynnika rządzącego. Siła państwa, więc ilość i jakość wojska, pełny skarb, dobra polityka zagraniczna i gospodarcza, zapewniają znaczenie temu czynnikowi, zwykle więc dynastii panującej, możność zaspokojenia ich ambicji i pożądań, materialnej czy umysłowej natury. W ustrojach typu drugiego swoboda w urządzeniach, zapewnienie ludności (niekoniecznie całej, ale pewnym warstwom) przywilejów czy praw obywatelskich, oraz dopuszczenie jej do udziału - w różnym zresztą stopniu - w rządach, wytwarza zadowolenie tej ludności, a więc zapewnia chęć z jej strony do wysiłku dla obrony państwa w razie niebezpieczeństwa, nie tylko z przymusu, rodzi też poczucie wspólności interesów. Ale oba typy wykazują też wady, które - jak zaznaczyłem - występują najsilniej w ustrojach doprowadzających pierwiastki tego typu do ekstremum. W ustrojach typu pierwszego łatwo wyradza się czynnik władzy, który, nie mając kontroli ze strony czynnika społecznego, przechodzi w samowolę. Samowola ta występuje nie tylko u czynnika najwyższego, który zwykle nie może być prawnie pociągnięty do odpowiedzialności (princeps legibus solutus); przejawy jej występują też u czynników podrzędnych, czerpiących swoją moc od górnego, a usiłowania, by zapewnić w ustrojach tego typu praworządność w funkcjonowaniu administracji, zwyczajnie szwankują. W typie drugim zaś bardzo trudno o wyrobienie pojęcia ogólnego interesu państwa, o dostosowanie do niego postępowania tych, którzy mają przewagę we władzy. Powstają kolizje; między interesem państwa a interesami warstw lub warstwy przeważającej, i te drugie zyskują łatwo przewagę. Zwłaszcza niechęć ponoszenia ciężarów państwowych silnie się odbija na mocy państwa. Walki między warstwami, gdy brak czynnika ponad nimi stojącego, rozstrzygającego w myśl interesu ogólnego, mogą doprowadzić wprost do anarchii. Ustroje tego typu dobrze funkcjonować mogą tylko przy bardzo wysokim stopniu wyrobienia intelektualnego i obywatelskiego tych warstw społecznych, które do rządów są dopuszczone. Zdaje mi się, że po tych wyjaśnieniach nietrudno zrozumieć, skąd pochodzą wahnięcia od jednego do drugiego typu idące. I nietrudno zrozumieć, że nie jest to jakieś prawo historyczne, lecz tylko tendencja, która się pospolicie przejawia, może występować dość szybko po wyrobieniu się pewnego typu jako reakcja, przeciw niemu - może nawet przez wieki się nie pojawiać. O ile typ jest bardziej skrajny - a właściwie o ile silniej uwydatniają się wady typu, o tyle więcej prawdopodobieństwa, że przyjdzie do wahnięcia. O ile wady ostrzej się zaznaczają, o tyle bardziej prawdopodobne, że wahnięcie będzie silne. Ogromnie wiele zależy przy tym od charakteru narodowego, który dla tego lub innego typu wykazuje większą predylekcję; ale ten charakter może ulegać zmianom. Mogą te wahnięcia przejawiać się w formach mniej lub więcej silnych - innymi słowy mówiąc, mogą przybierać charakter ewolucji lub rewolucji. Państwo typu pierwszego może przejść w typ drugi, ale łagodny - np. monarchia absolutna w ograniczoną konstytucyjną 50
i może to zadowolić czynnik społeczny na dłuższy okres czasu, nim dojdzie do dalszego rozwijania tego typu w kierunku ekstremum. Ale jeśli typ pierwszy, posiadający silne wady ekstremalne, nie okazuje chęci wahnięcia ku jakiejś formie drugiego typu, może w drodze rewolucji przejść wprost do drugiego ekstremum - np. państwo absolutne wprost do republiki bardzo skrajnych form. Jeśli na tym tle przyjrzymy się rozwojowi ustrojowemu Polski, jasno zarysuje się nam jego ewolucja. Za pierwszych Piastów widzimy przewagę czynnika, władzy. Odpowiada fen okres wczesnośredniowiecznemu okresowi na zachodzie Europy. Przeważa czynnik władzy absolutnej. Silnie zaznacza się samowola tego czynnika, co wywołuje reakcje. Następuje wahnięcie w kierunku uznania praw cz ynnika społecznego; wahnięcie to idzie bardzo powoli, trwa długo, ale coraz dalej posuwa się ku ekstremum. Zaznacza się w wydawaniu przywilejów jednostkowych i dopuszczeniu warstw wyższ ych do faktycznego współudziału w rządzie, zwłaszcza, w instytucji wieców, w okresie XIII i XIV wieku. Za Jagiellonów przychodzi dalsze wzmocnienie czynnika społecznego, zorganizowanego w stany, wytwarzające ostatecznie jako swój organ sejm, zabezpieczając swoje stanowisko prawne przez liczne przywileje stanowe. Po Jagiellonach nowy etap wzrostu znaczenia, czynnika, społecznego: artykuły henrykowskie, pacta conventa, senatorowie rezydenci (1573) aż do przejęcia przez czynnik społeczny obok władzy ustawodawczej także władzy wykonawczej przez utworzenie Rady Nieustającej (1774). Jesteśm y w ekstremum wahnięcia. Wady też tego ustroju zacz ynają wtedy występować jak zwyczajnie w typach skrajnych w sposób niesłychanie jaskrawy: a więc zatracenie zrozumienia interesu ogólnopaństwowego, przewaga interesu jednej warstwy, wprost anarchia. Linia rozwoju szła więc w Polsce od XIII do XVIII stuleciu konsekwentnie w jednym kierunku, kiedy na zachodzie Europy już od XV wieku poszło wahnięcie w kierunku przeciwnym i to bardzo daleko. W Polsce wahnięcie w kierunku typu pierwszego, ku wzmocnieniu władzy rządzącej, przyniosła dopiero Konstytucja 3 Maja 1791 roku. Wahnięcie to jednak nie było silne. Władzę monarszą wzmocniono tylko w zakresie władzy wykonawczej. Wahadło stanęło mniej więcej w połowie między ekstremami, raczej jeszcze z nachyleniem ku typowi drugiemu. Przy takim ujęciu rozwoju ustroju Polski nie będzie nam się on przedstawiał jako jakiś dziwoląg. Oba typy ustrojowe spotyka się wszędzie i to na przemian. Oba typy miały swoje zalety, oba typy, w razie zwłaszcza ich egzageracji, wykazywały silne wady. Z zaletą tego typu, który w Polsce tak silnie się zaznaczył: zabezpieczeniem swobód, przynajmniej wyższych stanów, i uznaniem ich wpływu na rząd, łączy się rozszerzenie granic Polski. Ten moment bowiem doprowadził do zespolenia z Polską w formie inkorporacji lub unii szeregu terytoriów, jak ziemie dawniej polskie (Pomorze), które następnie podpadły pod władzę Zakonu Krzyżackiego, jak Litwa, terytoria ruskie, Inflanty; doprowadził do wchłonięcia przez element polski elementów narodowościowo obcych: ruskich, litewskich, a nawet niemieckich, pozyskanych przez tę wolność i ten współudział w rządach. Rezultatem zalet było zapewnienie w epoce porozbiorowej poczucia narodowego, przejawiającego się w powstaniach i narodowej solidarności, umożliwienie odbudowy Polski w granicach szerszych, niż dawna za Piastów, Rezultatem wad było osłabienie siły państwa, jego odporności w stosunku do nacisku z zewnątrz, w ostateczności rozbiory; dzisiejsza Polska wskutek tego jest mniejszą, niż mogła być, mniej ma procent polskiej ludności, niżby miała, gdyby byt jej nie był uległ przerwaniu. Rozwiązania trudności, jak pogodzić ze sobą w państwowości te dwa czynniki: autorytet władzy i wolność obywateli, nie dało na stałe żadne państwo. Każda państwowość podejmuje tę pracę na nowo; nieraz ona słabiej występuje, przychodzą epoki spokoju, trwające dłużej lub krócej. Ale trwałe one nie są nigdy. Zagadnienie tym dla nas ciekawsze, że obecnie znowu w Europie i w Polsce weszła państwowość w stadium nowego wahnięcia.
51
Klasycy historiografii w "Zeszytach Jagiellońskich": W numerze 28 (luty 2009):
Część I – Polska Piastów i Polska Jagiellonów 1. Karol Szajnocha (1818 – 1868) - pisarz, historyk, patriota, kustosz Ossolineum. 2. Stanisław Smolka (1854 – 1924) - współtwórca krakowskiej szkoły historycznej. 3. Stanisław Kutrzeba (1876 – 1946) – historyk państwa i prawa polskiego. 4. Józef Szujski (1835 – 1883) – współtwórca krakowskiej szkoły historycznej. 5. Zygmunt Wojciechowski (1900 – 1955) – mediewista, historyk ustroju. 6. Kazimierz Tymieniecki (1887 – 1968) – wybitny mediewista. 7. Ignacy Chrzanowski (1866 – zm. w 1940 r. w obozie koncentracyjnym Sachsenhausen) – historyk literatury polskiej.
W numerze 31 (kwiecień 2009):
Część II – Rzeczpospolita szlachecka 1. Aleksander Brückner (1856-1939) – badacz dziejów kultury polskiej. 2. Adolf Pawiński (1840-1896) - historyk ustroju Rzeczypospolitej szlacheckiej. 3. Lucjan Rydel (1870 -1918) - poeta, Pan Młody w „Weselu” Stanisława Wyspiańskiego, autor rozprawy o Królowej Jadwidze oraz popularnych "Dziejów Polski dla wszystkich". 4. Józef Tretiak (1841 – 1923) – historyk, historyk literatury, znawca twórczości Mickiewicza. 5. Wiktor Czermak (1863 – 1913) – historyk Polski XVII wieku, edytor. 6. Ludwik Kubala (1838 – 1918) – wybitny historyk, patriota, nauczyciel z powołania, źródło wiedzy dla Sienkiewicza w czasie pisania „Trylogii”. 7. Tadeusz Korzon (1839 – 1918) – historyk, powstaniec styczniowy. 8. Władysław Łoziński (1843 – 1913) – powieściopisarz i historyk.
W numerze 35 (czerwiec 2009):
Część III – Przed zachodem Słońca 1. Tadeusz Korzon (1839 – 1918) – historyk, powstaniec styczniowy. 2. Szymon Askenazy (1866 – 1935) - historyk, twórca lwowskiej szkoły historycznej. 3. Ksiądz Jędrzej Kitowicz (1727 – 1804) - historyk, pamiętnikarz, autor dzieła „Opis obyczajów za panowania Augusta III”. 4. Józef Ignacy Kraszewski (1812 – 1887) - pisarz i historyk, najpłodniejszy autor literatury polskiej. 5. Władysław Konopczyński (1880 – 1952) - historyk, polityk narodowy, więzień Sachsenhausen. 6. Ignacy Chrzanowski (1866 – 1940) - historyk literatury, więzień Sachsenhausen. 7. Ludwik Finkel (1858 – 1930) - historyk, bibliograf, profesor Uniwersytetu Lwowskiego. 8. Oswald Balzer (1858 – 1933) - wybitny historyk ustroju i prawa polskiego. 9. Władysław Smoleński (1851 – 1926) - historyk szkoły warszawskiej, darczyńca księgozbioru Bibliotece im. Zielińskich Towarzystwa Naukowego Płockiego. 10. Antoni Chołoniewski (1872-1924) - publicysta społeczno-polityczny, autor apologetycznego obrazu historii Polski (Duch dziejów Polski), polemicznego wobec szkoły warszawskiej i krakowskiej.
52