Katarzyna Stachowiak

© Copyright Katarzyna Stachowiak 2013 Tytuł: W kolorze krwi. Pierwsi z pierwszych Autor: Katarzyna Stachowiak Wydane przez Miasto Książek www.miastoksiazek.com Ilustracja na okładce: © Ivan Bliznetsov - Fotolia.com Projekt graficzny okładki: miastoksiazek.com

Wydanie I ISBN

Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, rozpowszechnianie części lub całości bez zgody wydawcy zabronione

ZASKAKUJĄCA DIAGNOZA ................................................................ 4 RADA NAJWYŻSZA............................................................................... 42 DAR ŻYCIA .............................................................................................. 79 ZAGUBIONE DUSZE ............................................................................ 117 W OTCHŁANI SZALEŃSTWA ..........................................................167 SAMOTNOŚĆ SERCA ......................................................................... 227 POMIĘDZY ŚWIATAMI ..................................................................... 266 ŚWIĄTECZNE DNI ...............................................................................343 BAL NOWOROCZNY.......................................................................... 380

ZASKAKUJĄCA DIAGNOZA

Na podjazd rezydencji Robillardów zajechał czarny mercedes. Drobinki żwiru prysły spod jego kół, gdy gwałtownie zahamował. Po chwili drzwi pojazdu otworzyły się i z wnętrza wysiadła szczupła, ciemnowłosa dziewczyna. Wolnym krokiem pokonała przestrzeń dzielącą ją od marmurowych schodów wiodących wprost do okazałych drzwi wejściowych. Zanim weszła na pierwszy stopień, zatrzymała się na moment i odwróciła. Wzrok Barbary napotkał spojrzenie Rodericka stojącego przy aucie. Widok przystojnego, odzianego w czerń mężczyzny wywołał w jej sercu dziwne drżenie. Nie zdążyła się jednak nad tym głębiej zastanowić, gdyż nagły podmuch wiatru rozwiał włosy Rodericka, na moment przesłaniając mu twarz. Brunet podniósł rękę do góry i niedbałym ruchem odgarnął niesforne pukle. Ten obraz wydał się jej bardzo znajomy, wręcz bliski. Jakby jakieś odległe wspomnienie, skryte na samym dnie umysłu. Przecież tak nie powinno być! Nie powinna tego czuć! Nie w stosunku do niego! Nie po tym wszystkim, co przeszła wspólnie z Lucasem! Krwawe wydarzenia, które miały miejsce ponad trzy tygodnie temu, na zawsze odcisnęły swoje piętno na osobach, które przez przypadek zostały wplątane w porachunki sprzed wieków. Spokojna, zapomniana przez Boga miejscowość stała się areną pojedynku istot mroku, dla których życie ludzkie nie stanowi żadnej wartości. Teraz jednak wszystko wracało do normy i jedynie wyżłobione ślady pazurów wampira widoczne na asfalcie szkolnego parkingu, przypominały wtajemniczonym o stoczonej walce. Walce wygranej dzięki poświęceniu Caroline. Elizabeth Town znowu było zwykłym, sennym, bezpiecznym miasteczkiem, zagubionym wśród lasów i pagórków. W KOLORZE KRWI

www.miastoksiazek.com | 4

Angelina powoli przystosowywała się do swojego nowego życia. Nie musieli już jej pilnować — najbardziej niebezpieczny okres właśnie minął. Nadal mieszkała w domu Robillardów, ale regularnie kontaktowała się telefonicznie z Flo. Przed koleżanką udawała, że ciągle przebywa u swojej matki w Los Angeles. Tak było lepiej dla wszystkich. Często po szkole odwiedzała ją Barbara i przekazywała najświeższe wiadomości. Przez ten czas zbliżyły się do siebie, tym bardziej, że Caroline musiała pojechać do Europy. Tak, ten wyjazd był konieczny. Przejmując należne jej prawa, wzięła na siebie wszystkie obowiązki i przywileje z tym związane. Ani Lucas, ani Roderick nie mieli pojęcia skąd Caroline czerpie wiedzę na temat historii i obowiązków Patronów. Nie utrzymywali kontaktu z żadnymi innymi wampirami, a w książkach ani w Internecie nie można było wyszukać potrzebnych wiadomości. Być może wszelkie informacje otrzymała wraz z wypitą krwią Kingsleya. W każdym razie wiedziała, że musi poinformować Radę o zaistniałej sytuacji i przyjąć od nich wytyczne dotyczące dalszego postępowania. Wiedziała także, gdzie szukać Rady. Trochę niepokoili się, że zupełnie sama chce jechać w tak daleką podróż, ale musieli uszanować jej decyzję. Teraz to ona miała nad nimi władzę. Niby się nie zmieniła, niby nadal była tą samą Caroline, ale w jej ruchach, w jej spojrzeniu, można było dostrzec coś ulotnego, coś co dodawało jej majestatu. Zaczęli odczuwać przed nią pewien rodzaj respektu. Wyprawa do Alicante została szczegółowo opracowana. Przez Internet zarezerwowali jednoosobowy pokój w hotelu Albahia i wykupili bilet na lot. Z ciężkim sercem odprowadzili Caroline na lotnisko. To była bardzo ważna podróż, ponieważ miała ona zadecydować o ich dalszych losach. Oto właśnie ujawniali swoje istnienie światu wampirów. Przez całe to zamieszanie Roderick nie miał czasu na spotkanie z Sarah i wyznanie jej swoich uczuć. Zresztą, co bardzo go dziwiło, wcale nie było mu do tego spieszno. Często w nocy budził się w swoim wielkim łożu i wpatrując w niebo za oknem, zastanawiał, dlaczego nie czuje do niej tego, co powinien. PIERWSI Z PIERWSZYCH

www.miastoksiazek.com | 5

Przecież to było nowe wcielenie Elizabeth — kobiety, która stanowiła sens jego życia. Tyle czasu na nią czekał, tak długo szukał, a gdy wreszcie znalazł, coś dziwnego sprawiało, że powstrzymywał się przed zrobieniem pierwszego kroku. Czasem z oddali, siedząc w zaparkowanym samochodzie, obserwował ją skrycie. Patrzył na jej twarz, króciutkie, rude włosy i duże, rogowe okulary. Nie pasowała mu do obrazu Elizabeth. Była taka kanciasta, bardziej męska. Nie dostrzegał w niej delikatności swojej żony, tego uroku, który kiedyś nim zawładnął. Ale to była Elizabeth! To była jej dusza była skryta w tym nieatrakcyjnym ciele. Czy miał z niej zrezygnować i czekać na kolejne wcielenie? Ile lat? Ile wieków? A jeśli już jej nie spotka? Lucas i Barbara także nie mieli sposobności upajać się swoim szczęściem. Pocałunek, który połączył ich na szkolnym parkingu, był pierwszym i jak na razie jedynym. Ze względu na to, że Lucas nadal był nauczycielem Bennettówny, nie mogli zdradzić nikomu prawdy o łączącym ich uczuciu. Musieli unikać wspólnego pokazywania się w towarzystwie i nawzajem schodzić sobie z drogi. Widywali się tylko w szkole, podczas lekcji. Poza tym Barbara nadal fatalnie się czuła, przez co często opuszczała zajęcia. Grypa żołądkowa utrzymywała się zdecydowanie zbyt długo i Barbara zaczęła obawiać się, że to coś poważniejszego. Bała się jednak wizyty u lekarza. Jeszcze usłyszałaby jakąś gorszą diagnozę… Wolała nie wiedzieć, co jej dolega. Roderick podszedł do Barbary i obdarzył ją jednym ze swoich najpiękniejszych uśmiechów. Gdy się uśmiechał, w jego oczach zapalały się wesołe ogniki, jakby iskierki płonącego wewnątrz ognia. Idąc z nim ramię w ramię, wchodziła po szerokich, marmurowych schodach, wsłuchując się w melodyjny głos mężczyzny, który opowiadał o tym, co słychać u Caroline, jak radzi sobie w Hiszpanii i jak daleko posunęły się prowadzone przez nią rozmowy. Udawała, że jest zainteresowana tymi wszystkimi nowinami, ale najbardziej pochłaniał ją tembr jego głosu. Było w nim coś niezwykłego. Nigdy się nad tym nie zastanawiała, ale miała pewność, że mogłaby słuchać go w nieskończoność. W KOLORZE KRWI

www.miastoksiazek.com | 6

— Nareszcie jesteś! — Angelina już na nią czekała. Z radością, malującą się w oczach, chwyciła koleżankę za rękę i pociągnęła na górę, prosto do zajmowanego przez siebie pokoju. — Nie będę wam przeszkadzał! — zawołał za nimi Roderick. — Jaki on słodki — szepnęła Angelina, nachylając się do ucha Barbary. — Mogłabym schrupać to ciasteczko, gdyby moje serce nie było już zajęte. — Tak? — Barbara drgnęła, ale nie pokazała po sobie, że wie, o co chodzi młodej wampirzycy. — Oj nie mów, że nie pamiętasz — szczebiotała rozanielona blondynka. — Tak bardzo stęskniłam się za Lucasem. Żałuję, że wrócił do swojego domu. Tu miałam go na wyciągniecie ręki. Jeszcze trochę, a na pewno zrozumiałby, że jestem kobietą jego życia. — Tak, szkoda — przytaknęła Barbara, dziękując w duchu za taki obrót sprawy. — Och powiem ci kochana, że jestem strasznie ciekawa moich mocy. Erick mówił, że wampiry potrafią czytać w myślach ludzi i mogą narzucać im swoją wolę. Tak bardzo chciałabym to wypróbować, ale niestety na razie nie pozwalają mi na kontakty towarzyskie… No tak, oczywiście wyłączając ciebie, ale ty skarbie jesteś jakimś strasznym dziwolągiem. Patrzę na ciebie i nic nie widzę. — Chyba nie próbowałaś rzucać na mnie uroku? — Barbara zmarszczyła brwi. — Tylko odrobinkę — przyznała beztrosko Angelina. — Raz, albo dwa… Ale bez żadnego rezultatu. Może potrzebuję więcej prób? — Możliwe, ale myślę, że lepiej zrobisz zmieniając obiekt swoich eksperymentów — zastrzegła. — Noszę pewien talizman — tu wskazała na zawieszony na szyi wisiorek — który chroni mnie przed wszystkimi wampirzymi sztuczkami. Barbara wiedziała od Caroline, że panna Stewart nie ma na razie żadnych zdolności i być może nigdy ich nie otrzyma. Fakt ten stanowił dla wszystkich PIERWSI Z PIERWSZYCH

www.miastoksiazek.com | 7

zagadkę, której nie potrafili rozwiązać. Po każdej przemianie nowonarodzony odkrywał dodatkowe możliwości swojego ciała. Czytanie w myślach i łączność telepatyczna były czymś tak naturalnym, że ich brak u Angeliny stanowił prawdziwy ewenement. Caroline miała na ten temat pewną teorię: być może panna Stewart była tak zadufana w sobie, że po prostu blokowała odbiór myśli innych ludzi. — Ach, to dlatego! — Angelina poderwała się z miejsca i zakręciła piruet na środku pokoju. — Taka jestem szczęśliwa. Mam przed sobą całą wieczność i będę mieć taką władzę… Jak w filmie! — A jak z piciem krwi? — Barbara przerwała ten wybuch euforii. Drażniło ją nastawienie Angeliny, nie rozumiała jej zachwytu i była zła, że koleżanka próbowała trenować na niej swoje zdolności. Postanowiła troszkę ostudzić zapał panny Stewart. — To musi być coś okropnego. Brrrr, jak tylko pomyślę, to robi mi się słabo. Pewnie smakuje obrzydliwie. — Jest całkiem słodka — Panna Stewart wzruszyła ramionami. — Kurczę, wyobrażasz sobie? Jestem wampirem! Najprawdziwszym wampirem! I Lucas, i Caroline, i Erick też są! Tworzymy jakby rodzinę. Rozumiesz? Lucas i ja to prawie rodzina. Tyle nas łączy… Och czuję, że coś z tego będzie…. — Angelino zejdź na ziemię. Cieszę się, że jesteś taka zachwycona nowym życiem, ale nie zapominaj, kim byłaś. — Człowiekiem — prychnęła pogardliwie. — Marną, słabą istotą, którą tak łatwo zranić. Pamiętasz, co przeszłam przez Kingsleya? Już nigdy więcej nic takiego mnie nie spotka. A wiesz dlaczego? Bo już nie jestem człowiekiem! Podbiegła do szafy i otworzywszy ją, zaczęła wyrzucać na podłogę przeróżne ubrania. — Widzisz? To wszystko jest moje! Erick mi kupił! Mam mnóstwo odjazdowych, cholernie drogich ciuchów! Jestem kimś! Mam władzę! Zobacz! — Pospiesznie ściągnęła z siebie fioletową sukienkę i stojąc w samym biustonoszu i wysoko wyciętych majteczkach, sięgnęła po różową, króciutką sukienkę z W KOLORZE KRWI

www.miastoksiazek.com | 8

dwoma plisami z przodu. — Wiesz co to jest? Chanel! — Założyła na siebie uroczy ciuszek i stanąwszy przed lustrem, z pełnym podziwem patrzyła na swoje odbicie. — Jestem piękna! Piękniejsza niż za życia! Teraz to ja zostanę królową balu. Barbara spędziła jeszcze chwilę z Angeliną, dzieląc się z nią najświeższymi wiadomościami ze szkoły, ale to w większości panna Stewart mówiła, przeważnie na swój temat. Zawsze była trochę egocentryczna, teraz jednak ten egocentryzm wzmógł się wielokrotnie. Na szczęście na górę wszedł Roderick i zaproponował Barbarze, że odwiezie ją do domu. Była mu za to wdzięczna. Z prawdziwą ulgą pożegnała przyjaciółkę i niemalże zbiegła po schodach. Stanęła przed portretem Elizabeth. — Była taka piękna — szepnęła. — Musi ci jej bardzo brakować. — Nawet nie wiesz jak bardzo. — Zwrócił twarz w stronę obrazu. — W każdym momencie swego życia tęsknię za nią. Jest w każdym moim oddechu… — Dla takiej miłości warto żyć — Nutka smutku zabrzmiała w jej głosie. — Warto — przyznał. — Nawet, jeśli miałoby to trwać tylko chwilę. Jestem pewien, że to, co łączy ciebie i Lucasa, jest tak samo trwałe. — Tak… — Chciałaby, żeby to było prawdą, ale coraz częściej łapała się na tym, że związek z Lucasem nie wydaje się jej szczytem szczęścia. Owszem, myślała o nim, śniła, ale to nie było takie uczucie, jakiego się spodziewała. Zaraz po zdarzeniu z Natem, odkryła w sobie ogromne pokłady miłości skierowanej ku Lucasowi. Nawet sama się dziwiła, że tak nagle nabrało to niesłychanej mocy. Jednak wraz z upływem czasu ta siła słabła i chociaż nadal kochała Lucasa, to nie potrafiła wyobrazić sobie ich wspólnej przyszłości. Coś tu nie pasowało, ale nie miała pojęcia co. Może to wina jej stanu zdrowia? Roderick założył skórzaną kurtkę i sprawdziwszy czy w kieszeni ma kluczyki od samochodu, podszedł do drzwi wejściowych. Otworzył je, dając przejść Barbarze. Wychodząc, dziewczyna kątem oka dostrzegła jak postać na

PIERWSI Z PIERWSZYCH

www.miastoksiazek.com | 9

portrecie porusza się, jak macha do niej ręką. Przywidzenie, jak zwykle, kolejne przywidzenie. *** — Kiedy wraca ta twoja koleżanka? — Adam przyniósł do pokoju siostry kubek z gorącą miętą. Nowy atak torsji po raz kolejny zmusił Barbarę do pozostania w łóżku. Nie żałowała jednak, że wieczór spędzi samotnie w sypialni. Za oknem szalała prawdziwa nawałnica. Deszcz bębnił o parapet i szybę. Ciemność nocy co chwilę przerywały błyskawice. Huk grzmotu niósł się echem po okolicy i napawał Barbarę lękiem. Cieszyła się, że może bezpiecznie, otulona ciepła kołdrą, leżeć w swoim pokoju. Tak, wreszcie poczuła, że tu jest jej miejsce. Nowy Orlean stał się przeszłością. Wspomnieniem. To z Elizabeth Town wiązała swoją najbliższą przyszłość… A może nawet całą wieczność… — Dziękuję. — Odebrała od niego naczynie i ostrożnie upiła mały łyczek. Wrzątek parzył ją w wargi, ale pamiętała słowa ciotki, że zioła należy pić tylko gorące, gdyż wtedy uwalniają całe bogactwo swoich właściwości. — Jej podróż może się trochę przedłużyć. Sam rozumiesz, jest w Hiszpanii. — Taaaa… — podrapał się po rozczochranej czuprynie. — Ale dasz mi znać, jeśli będziesz cokolwiek wiedziała? — Jasne — przytaknęła pospiesznie. Szkoda, że raz wymazanych wspomnień nie można przywrócić. Teraz, gdy wszystko dobrze się skończyło, nic już nie stoi na przeszkodzie, aby Adam był razem z Caroline. Chociaż… Czy protoplastka gatunku wampirów powinna spotykać się ze zwykłym człowiekiem? — Idziesz jutro do szkoły? — zapytał, zatrzymując się w progu. — Myślę, że do rana mi przejdzie. — Powinnaś zgłosić się do lekarza. Zbyt długo masz te objawy. — Już mi lepiej. W KOLORZE KRWI

www.miastoksiazek.com | 10

— OK. Dobrej nocy siostra. — Wyszedł, zamykając za sobą drzwi. Ledwie jego kroki ucichły, gdy w okno sypialni Barbary ktoś zapukał. Wstała z łóżka i odstawiwszy czerwony kubek na nocny stoliczek, podeszła do parapetu. Za szybą dostrzegła mokrego od deszczu Lucasa. Pospiesznie otworzyła okno. — Co tu robisz? — Cofnęła się do tyłu, zakładając na swoją cienką koszulę nocną, welurowy szlafrok. — Wreszcie możemy się zobaczyć. — Zwinnie zeskoczył na podłogę. Z jego zamszowej, krótkiej kurtki skapywały wielkie krople wody. Włosy przykleiły mu się do twarzy. — Przeziębisz się. — Pobiegła do łazienki po ręcznik, ale gdy wróciła, uzmysłowiła sobie, jaka jest głupia. Lucas miałby się przeziębić? Wampir? Przez tę krótką chwilę, kiedy jej nie było, Lucas zdążył już zdjąć całe ubranie i stał teraz w samych szarych slipkach. Rzuciła mu ręcznik, pospiesznie odwracając wzrok. Nie była przygotowana na to, co zobaczyła. Uśmiechnął się widząc jej zażenowanie. Dziewczyny w jej wieku nie były już takie niewinne. Miał szczęście, że trafił właśnie na nią. — Już — odezwał się dopiero, kiedy wytarł włosy i całe ciało, a następnie owinął się ręcznikiem wokół pasa. Nie miała odwagi się odwrócić. Podeszła do stoliczka i sięgnęła ponownie po kubek. Piła spokojnie, jak najdłużej odwlekając moment, kiedy będzie mogła na niego spojrzeć. On jednak nie był cierpliwy. Podszedł do niej i objął od tyłu. Pod wpływem jego dotyku wypuściła kubek, który upadł na ziemię i rozbił się na mnóstwo małych kawałków. Chciała się pochylić, aby je podnieść, ale Lucas uniósł ją do góry i przeniósł na łóżko. Ostrożnie położył na pościeli, sam kładąc się obok. Widział jej zdenerwowanie, ale brał je za objaw nieśmiałości. Nie mógł odczytać jej myśli, lecz gdyby to uczynił odkryłby, że powód był zupełnie inny.

PIERWSI Z PIERWSZYCH

www.miastoksiazek.com | 11

Barbara nie chciała się z nim kochać. Przynajmniej nie teraz. Czasem wyobrażała sobie tę chwilę, ale ona nie mogła wydarzyć się dziś. Na pewno nie w teraz! — Czekałem na ciebie tyle czasu… — Usta Lucasa błądziły po jej szyi, po jej ramionach… Schodziły niżej. Ręce nerwowo starały się wyplątać ją ze zwojów szlafroka. — Nie! — Zebrała w sobie wszystkie siły i odepchnęła go od siebie. Poderwała się z łóżka. To, co zrobiła, zaszokowało go. Usiadł zdezorientowany. Nie spodziewał się takiego obrotu sprawy, nie po tym, co razem przeszli. — Barbaro — próbował do niej przemówić, ale zatkała uszy dłońmi. — Nie Lucasie, nie teraz — wyszeptała. — Nie w ten sposób. To niewłaściwe. Jesteś moim nauczycielem… Nie możemy tego zrobić. — Kocham cię Barbaro i to z tobą chcę spędzić całą wieczność — zapewnił. — Wiem, ale nie potrafię zrobić czegoś wbrew przyjętym regułom. Błagam, zrozum mnie. To dla mnie naprawdę bardzo trudne. Ja… — Uszanuję twoją decyzję — przerwał jej. Wstał szybko i nerwowymi ruchami zaczął zakładać na siebie mokre ubranie. — Co robisz? — Naprawiam to, co zepsułem. Nie będę zmuszał cię do niczego. Jeśli twoją wolą jest poczekać do zakończenia szkoły, to poczekamy. — Ja… — Poczuła się trochę niezręcznie. Nadal nie wiedziała, jak mu to wszystko wyjaśnić. Tyle różnych uczuć szalało w jej sercu, skutecznie uniemożliwiając logiczne myślenie. Kochała Lucasa — tego była pewna, ale ta miłość była zupełnie inna. Inna niż… — Nie musisz się tłumaczyć, to ja popełniłem błąd. Proszę cię o wybaczenie. — Zapiął pasek od spodni i zarzucił na siebie kurtkę. — Uznajmy, że dzisiejszej nocy nie było. — Skoczył na parapet i nawet nie oglądając się na Barbarę, zniknął w ciemnościach panujących za oknem. W KOLORZE KRWI

www.miastoksiazek.com | 12

*** Tego dnia historia była ostatnią lekcją, ale mimo to Lucas spóźnił się na nią całe dwadzieścia minut, gdyż po tym, co wydarzyło się poprzedniego wieczora, nie potrafił tak po prostu wejść do klasy i spojrzeć na Barbarę. Odwlekał tę chwilę w nieskończoność, ale wreszcie musiał stawić czoła temu, co nieuchronne. Młodzież, siedząca w ławkach, powitała go jękiem zawodu. Mieli nadzieję, że nauczyciel już się nie zjawi i będą mogli wcześniej skończyć zajęcia. Niestety, ich nadzieje zostały rozwiane. Lucas przekroczył próg, a jego wzrok od razu napotkał spojrzenie Barbary. Wspomnienie wczorajszej nocy wróciło ze zdwojoną siłą. Starając się panować nad swoimi emocjami podszedł do biurka i tak jak to miał w zwyczaju, usiadł na jego blacie. — Zawiedzeni — raczej stwierdził, niż zapytał. Doskonale widział myśli wszystkich uczniów. Wszystkich, oprócz Barbary. — No cóż drodzy państwo, jako że sporo się spóźniłem, nie rozpocznę dziś nowej lekcji. Po klasie rozległ się szmer zadowolenia, jednak Lucas szybko go uciszył. — Ponieważ wkrótce kończycie szkołę i czekają was testy, poświęcę dzisiejsze zajęcia, na sprawdzenie waszej znajomości ostatnio przerabianych zagadnień. Słowom Lucasa zawtórował zbiorowy jęk. Uczniowie nerwowo zaczęli przeglądać podręcznik i notatki. — Jest może jakiś ochotnik? — Na twarzy Lucasa pojawił się złośliwy uśmiech. — No czekam. Znajdzie się śmiałek? Jeśli nikt się nie zgłosi, zaczynam stawiać oceny niedostateczne. Po kolei od samej góry. Kto obroni kolegów? Nie ma chętnych? — Sięgnął po zeszyt z nazwiskami uczniów. W tym momencie spostrzegł, że pierwsza na liście jest Barbara. Jak mógł o tym zapomnieć? Podniósł głowę i spojrzał na nią. Siedziała w pierwszej ławce na wprost niego. PIERWSI Z PIERWSZYCH

www.miastoksiazek.com | 13

— Barbara Bennett… — starał się, aby jego głos brzmiał w miarę normalnie. — Może spróbujesz przypomnieć nam, o czym rozmawialiśmy na ostatniej lekcji? Podniosła się w milczeniu. Pamiętała temat, ale w jej głowie wirowały tysiące myśli. Kłębiły się i skutecznie uniemożliwiały sformułowanie najprostszego zdania. Miała wrażenie, że świat zawirował i ucieka spod nóg. — Ja… ja… — chciała coś powiedzieć, ale głos uwiązł jej w gardle. Nagły skręt żołądka i kolejna fala mdłości dopełniły dzieła. Nie miała nawet czasu, aby usiąść. Jej nogi odmówiły posłuszeństwa i bez przytomności osunęła się na podłogę. Odgłos przewracanej ławki, przerwał ciszę panującą w sali. Lucas zerwał się z biurka i nim ktokolwiek zdołał podejść do dziewczyny, on już był przy niej. Nie zważając na zdziwione spojrzenia uczniów, delikatnie chwycił ją na ręce. Jej głowa opadła do tyłu. Barbara była taka lekka, taka wiotka. W ogóle nie czuł jej ciężaru. — Rozejść się! — krzyknął jak żołnierz do tłoczących się wkoło niego uczniów. Bez sprzeciwu wykonali polecenie, Lucas zaś stąpając ostrożnie, z tym jakże cennym ładunkiem, wyszedł z klasy. Wyjrzeli za nim, zaciekawieni zaistniałą sytuacją. Widzieli jak idzie pustym korytarzem, niosąc na rękach bezwładną dziewczynę. — Co się stało? — Drogę zastąpiła mu pani Lee. — Co z nią? — Zasłabła na mojej lekcji. — Wezwę pogotowie — zaoferowała się. — Nie trzeba. Prędzej będzie, jak sam ją zawiozę do klinki — powstrzymał kobietę. — Proszę zająć się moimi uczniami. — Ależ tak, oczywiście — przytaknęła pani Lee i ruszyła w stronę pracowni historycznej. — Koniec zbiegowiska! — Zagoniła uczniów do klasy. ***

W KOLORZE KRWI

www.miastoksiazek.com | 14

W Elizabeth Town nie było szpitala. Najbliższy znajdował się dopiero w Springfield, ale Lucas nie zamierzał jechać tak daleko. W miasteczku działała mała, prywatna klinika i to tu przywiózł nadal nieprzytomną Barbarę. Kiedy troskliwie wyjmował ją z samochodu, dziewczyna otworzyła oczy. — Co się stało? — zapytała słabym głosem. — Zemdlałaś. — Kopniakiem otworzył drzwi kliniki i wszedł do środka. — Potrzebuję lekarza! — krzyknął do recepcjonistki. — Dziewczyna zemdlała na lekcji. — Już mi lepiej. — Barbara próbowała się wyswobodzić i stanąć na własnych nogach, ale w starciu z nim nie miała szans. Trzymał ją mocno i nie zamierzał puszczać. Recepcjonistka zadzwoniła po lekarza i już po chwili wyszedł do nich wysoki, czarnoskóry mężczyzna w białym, długim fartuchu. — To nasza pacjentka? — zapytał, ukazując w uśmiechy olśniewająco białe zęby. — Dokładnie. — Lucas nadal nie wypuszczał Barbary z objęć. — To może pozwoli mi pan ją zbadać? — zaproponował lekarz. — Tak. Oczywiście. — Dopiero teraz postawił dziewczynę na ziemi, ale nadal wspierał ramieniem. — Proszę za mną. — Czarnoskóry mężczyzna wskazał drzwi gabinetu. — Nazywam się Aron Obayomi. Zajmę się panią i przeprowadzę konieczne badania. . — Barbara Bennett — przedstawiła się, idąc za nim. Lucas wiernie jej towarzyszył i miał zamiar wejść wraz z nią do gabinetu, ale w momencie, gdy już przekraczał próg, doktor Obayomi spojrzał na niego z dezaprobatą. — Proszę wypełnić formularze w rejestracji i załatwić kwestie finansowe. Pozwoli pan, że sam zaopiekuję się pacjentką? No, chyba, że pan też jest lekarzem… — Nie. — Lucas potulnie wycofał się do rejestracji, patrząc jak za doktorem i Barbarą zamykają się drzwi. PIERWSI Z PIERWSZYCH

www.miastoksiazek.com | 15

— Proszę to wypełnić. — Szczupła, skośnooka dziewczyna, siedząca za kontuarem, podała mu plik papierów. — Gdyby miał pan jakieś problemy, to proszę pytać. Płatność będzie gotówką czy kartą? — Kartą. — Sięgnął do kieszeni i wyjął złotą kartę Visa. Dziewczyna uśmiechnęła się do niego. — Nie teraz. Po badaniach. Nie wiem, co zleci pan doktor. — Dobrze… — Wziął do ręki dokumenty i długopis. Martwił się o Barbarę. Co takiego mogło się z nią stać? Dlaczego zemdlała? Usiadł na skórzanym fotelu i zaczął wypełniać formularze, ale nie potrafił zebrać myśli. Nie znał wszystkich danych dziewczyny. Patrzył na rzędy pustych kratek i nie miał pojęcia, co w nie wpisać. Uniósł wzrok na recepcjonistkę i patrzył na nią tak długo, aż wreszcie i ona zerknęła w jego stronę. To wystarczyło. Nakazał jej wziąć dokumenty i wypełnić samodzielnie. Dziewczyna wyszła zza kontuaru i podeszła do niego. Podniosła ze stolika formularze. — Może lepiej będzie, jak ja to zrobię. — Uśmiechnęła się. — Tak. Tak będzie najlepiej — przyznał, spoglądając na ciągle zamknięte drzwi gabinetu. *** — Są wyniki. — Pielęgniarka położyła przed lekarzem kilka niewielkich, komputerowych wydruków. Barbara z zaciekawieniem zerknęła na rzędy cyferek i wykresy. To były badania jej krwi. Lekarz z uwagą przestudiował otrzymane dokumenty. Zerknął na Barbarę i ponownie na wyniki. Poczuła, że znowu robi się jej słabo. Czy było aż tak źle? Może to nie jest zwykła grypa żołądkowa, tylko jakaś podstępna, ukryta choroba? Może to, co miał ojciec? Czy rak jest dziedziczny? Z wrażenia zaschło jej w gardle, ale wiedziała, że gdyby się napiła, to od razu zwróciłaby wszystko. Mdłości nasiliły się i teraz nie były już napadowe, tylko ciągłe. Sam zapach gabinetu powodował, że miała ochotę wymiotować. W KOLORZE KRWI

www.miastoksiazek.com | 16

— Tak pani Barbaro. Jest dokładnie tak, jak podejrzewałem od samego początku. — Odłożył wyniki i spojrzał na nią, uśmiechając się jeszcze szerzej. Dlaczego on się śmieje, kiedy ona umiera? Zaraz dowie się, że cierpi na jakąś straszną, nieuleczalną chorobę, a ten mężczyzna się z tego cieszy. — Co… co mi jest? — wydukała z trudem. — Ile mam czasu? — Myślę, że jakieś siedem miesięcy. — Uśmiech nie schodził z jego twarzy. Siedem miesięcy życia! Jak bezduszny musi być lekarz, aby mówiąc o tym pacjentowi, śmiać mu się prosto w twarz? Czyli koniec… Tak szybko… Nawet nie poszła na studia, nawet nie zaczęła normalnie żyć. Dopiero poznała Lucasa i już będzie musiała go stracić. Siedem miesięcy… Tylko siedem miesięcy, aby pożegnać się ze wszystkimi… Czy w ciągu siedmiu miesięcy można przeżyć całe życie? — To nieuleczalne? — zapytała z drżeniem w głosie. — Nic nie można zrobić? Naprawdę nie ma żadnego ratunku? Lekarz przestał się uśmiechać. Teraz patrzył na nią z powagą, a nawet naganą. Jakby nagle zamiast Barbary zobaczył przed sobą jakąś szczególnie odrażającą istotę. — To już pani decyzja. Zrobi pani, co będzie chciała. Nie mogę ingerować w pani życie, chociaż osobiście nie radziłbym podejmować żadnych pochopnych kroków. Wariat! Kompletny wariat! Ona umiera, ma przed sobą siedem miesięcy życia, a on namawia ją do nie podejmowania kuracji. Zdenerwowała się i wstała gwałtownie z krzesła. Trochę zbyt gwałtownie. Ponownie zakręciło się jej w głowie. Nie upadła tylko dzięki temu, iż w porę schwyciła się blatu biurka. — Ostrożnie. — Lekarz poderwał się z miejsca i objął ją ramieniem, ale ona odtrąciła jego pomoc. — Jak pan może? — krzyknęła, tłumiąc łzy, które jednak mimo wszystko popłynęły po policzkach. — Umieram, a pan mi to mówi z uśmiechem i jeszcze przekonuje, abym nie podejmowała kuracji? Ale ja chcę żyć! Chcę żyć!

PIERWSI Z PIERWSZYCH

www.miastoksiazek.com | 17

Jej krzyk zaalarmował Lucasa, który nie zważając na protesty recepcjonistki wtargnął do gabinetu. — Lucas. — Barbara dopadła do niego i ukryła twarz w koszuli na jego piersiach. — Co on ci zrobił? — Oczy Lucasa nabiegły krwią, zaczynał tracić nad sobą kontrolę. Jeszcze chwila i przemieni się w potwora. — Moment! — lekarz gwałtownie zaprotestował. — Zaszło chyba jakieś nieporozumienie. Nie powiedziałem, że ma pani przed sobą siedem miesięcy życia. Skądże! Jest pani zupełnie zdrowa, chociaż ma lekką anemię. Wystarczy jednak żelazo i kwas foliowy, a wszystko wróci do normy… — Ale mówił pan… — Uniosła głowę i odwróciła się w stronę lekarza. Na jej policzkach lśniły łzy, ale w sercu pojawiła się odrobina nadziei. Może jednak nie wszystko stracone? — Mówiłem, że jest dokładnie tak, jak przypuszczałem. Senność, zawroty głowy, nudności… Owszem symptomy mogą być mylące, ale mam potwierdzenie w badaniach. — Wrócił do biurka i wziął do ręki kartkę z wykresami. — Pani Barbaro, nie mam żadnych wątpliwości. Jest pani w ciąży! *** Była w ciąży. Ciągle nie wierzyła w te słowa. Myślała o wszystkich, możliwych, ciężkich chorobach, ale nie o czymś takim. Nigdy nie brała tego pod uwagę. W ciąży! To musiało stać się wtedy w lesie… Nat… To jego dziecko. Chciała krzyczeć, ale nie potrafiła. W milczeniu wpatrywała się w uśmiechniętą, twarz lekarza. Widziała, jak porusza ustami, jak mówi coś do niej, nie słyszała jednak ani jednego słowa. Miała wrażenie jakby oglądała niemy film, tyle tylko, że to ona była jego główną bohaterką. Opierała się na ramieniu Lucasa, zdając się zupełnie na niego. Pozwoliła, aby zaprowadził ją do kolejnego gabinetu, gdzie ten sam doktor, kazał jej położyć W KOLORZE KRWI

www.miastoksiazek.com | 18

się na zielonej leżance. Podciągnął jej bluzkę do góry, odsłaniając brzuch. USG. Nie chciała patrzeć na monitor, bo i po co? Nie miała ochoty oglądać tego dziecka. Głowica przesuwała się po jej brzuchu, a ona z odwróconą w bok głową, z zaciśniętymi ustami, czekała na słowa doktora. Miała nadzieję, że to jednak pomyłka, że nastąpił jakiś błąd. O Boże, jak bardzo chciała to usłyszeć. Lucas trzymał jej dłoń. Stał tuż przy niej, żadna siła nie dałaby rady wyprosić go z tego pomieszczenia. — Wszystko w porządku — wesoły głos lekarza zabrzmiał jak wyrok. — Zdrowy, rozwijający się płód. Według pomiarów około siedmioośmiotygodniowy. O proszę tak bije jego serce. — Podkręcił jakiś wskaźnik i w sali rozległ się dziwny dźwięk. Bum, bum, bum, bum, bum, bum… Szybciutko, raz za razem. Ten dźwięk wwiercał się w głąb jej umysłu. To dziecko żyło. Żyło w niej i rosło. Jego serce biło… Odwróciła głowę w stronę monitora. Zerknęła na ekran, ale oprócz mnóstwa dziwnych linii i cieni nie dostrzegła niczego, co przypominałoby dziecko. — Nie widzę go — wyszeptała z trudem. — Bo jest jeszcze bardzo maleńki, jak okruszek. Trzeba wiedzieć, czego szukać — wyjaśnił lekarz i palcem dotknął jednego punktu na monitorze. — Proszę spojrzeć uważniej. Tu bije jego serce. Wytężyła wzrok i dostrzegła malutką, pulsującą plamkę. Bum, bum, bum, bum… Serce jej dziecka. Serce dziecka Nata…. *** Roderick znowu siedział w swoim samochodzie zaparkowanym na wprost kościoła. Nie mógł przestać tu przyjeżdżać, musiał chociażby z daleka na nią spojrzeć. Szła od strony miasta. Ubrana w granatowe jeansy i fioletową krótką kurtkę wyglądała jak chłopak. Nawet buty nosiła typowo męskie, ciężkie, za

PIERWSI Z PIERWSZYCH

www.miastoksiazek.com | 19

kostkę, sznurowane. Jakim cudem, w tym nieatrakcyjnym ciele, mogła się skryć dusza Elizabeth? Zauważyła go, tak jak widziała za każdym poprzednim razem, teraz jednak postanowiła sama uczynić pierwszy krok. Zamiast skręcić do kościoła, zatrzymała się i odwróciła w stronę czarnego mercedesa. Poprawiła przewieszoną przez ramię płócienną torbę i zdecydowanym krokiem podeszła do drzwi od strony kierowcy. Zapukała w szybę. — Czy mogę w czymś pomóc? — zapytał, otwierając okno. Nawet jej oczy były inne. Takie zwyczajne, bez wyrazu. Nie dostrzegł w nich niczego, co mogłoby przypomnieć mu Elizabeth. — To chyba raczej ja powinnam o to zapytać. — Patrzyła mu prosto w oczy, a on czytał w jej myślach. Podobał się jej, była pod wrażeniem. Zastanawiała się, czy przyjeżdża tu specjalnie po to, aby ją zobaczyć. Miała nadzieje, że tak. — Widuję cię tu prawie każdego dnia. Siedzisz w tym aucie, tak jakbyś na kogoś czekał. Może masz jakiś problem i nie wiesz, jak się zwrócić o pomoc. Nacisnął klamkę i otworzył drzwi. Odsunęła się na bok, aby mógł wysiąść. Stanął koło niej zastanawiając się nad odpowiedzią. Co mógł jej powiedzieć? Że odnalazł w niej duszę swojej zmarłej żony? Nigdy by w to nie uwierzyła. Uznałaby go za pomyleńca. — Właściwie mam problem — przyznał z wahaniem. — Jaki? — Oparła się o maskę samochodu, czekając na jego wyjaśnienia. Nie zamierzała tak łatwo odpuścić. Zrobiła pierwszy krok i miała nadzieję, że coś z tego będzie. — Wiesz, jestem raczej nieśmiałym facetem… — Ty? — Nie kryła zdziwienia. — Dokładnie. Jak widzisz trudno mi nawiązać kontakt z kobietami. — Może ty… Czy ty wolisz mężczyzn? — Zarumieniła się zadając to pytanie. Naprawdę zaczęła go o to podejrzewać. Chyba pierwszy raz w życiu poczuł zmieszanie. W KOLORZE KRWI

www.miastoksiazek.com | 20

— Skąd taki pomysł? — Przepraszam. — Starała się zatuszować swoją gafę. — Nie powinnam o to pytać. To takie nie na miejscu z mojej strony. — Ok. Postawmy sprawę jasno, bo te wszystkie niedomówienia powodują tylko niepotrzebny zamęt. Po pierwsze wolę kobiety. Po drugie mam problem. Po trzecie ty jesteś tym problemem. — Co takiego? — Nerwowo poprawiła okulary. Gdyby zapuściła włosy, zmieniła styl uczesania i zrezygnowała z noszenia okularów, może nawet mogłaby zostać uznana za ładną. Może… Ale ta jej chłopięca sylwetka pozbawiona prawie w ogóle biustu, wąskie biodra i obwisłe ramiona… Nie podobała mu się jako kobieta. Nic do niej nie czuł, była mu zupełnie obojętna. A przecież to była Elizabeth, ta na którą tyle czekał. Ta, która oddała za niego swoje życie. — Od dłuższego czasu zastanawiam się, czy poszłabyś ze mną na kawę. — Włożył ręce do kieszeni długiego, czarnego płaszcza. Obiecał, że ją odnajdzie, więc jak teraz, gdy wreszcie stoi tuż koło niej, miałby odwrócić się i odejść? — Ty chcesz mnie zaprosić na kawę? Ty? — Nie mogła uwierzyć w to, co usłyszała. Przecież to było spełnienie jej najskrytszych pragnień! Ten nieziemsko przystojny mężczyzna, za którym oglądały się wszystkie kobiety, właśnie ją zaprasza na kawę. — Czy coś w tym złego? — Nie, ale nie rozumiem dlaczego po prostu nie wszedłeś do biblioteki i nie zaproponowałeś mi tego wcześniej, tylko czaiłeś się w samochodzie. — Roześmiała się i przez jedną chwilę jej twarz wydała mu się nawet ładna. Tak, ta dziewczyna potrzebuje odpowiedniej oprawy, a wtedy rozbłyśnie. Może nie będzie taką pięknością jak Elizabeth, ale rozkwitnie jak wiosenny kwiat. — To właśnie wina mojej wrodzonej nieśmiałości. — Również się uśmiechnął. — Już dawno nie umawiałem się z żadną dziewczyną i trochę

PIERWSI Z PIERWSZYCH

www.miastoksiazek.com | 21

wyszedłem z wprawy. — Sto pięćdziesiąt lat samotności. Tyle czasu przeżył bez kobiety. Śnił tylko o Elizabeth, tylko o niej marzył. — Właściwie nie jestem miłośniczką kawy, ale chętnie napiję się herbaty. — Może być herbata. — Przystał na to bez wahania. — To co, przyjadę po ciebie dziś o siedemnastej? — Wolałabym o osiemnastej. Muszę zrobić nowy katalog, a nie lubię przerywać zaczętej pracy. Do osiemnastej na pewno zdążę się wyrobić. — Ok. Będę na ciebie czekał. — Wiem. Tak jak każdego dnia. — Ze śmiechem klepnęła go w ramię, w sposób jakim mają zwyczaj witać się i żegnać dobrzy znajomi. Nawet jej zachowanie było mało kobiece. Westchnął patrząc za nią. To będzie trudne. Bardzo trudne, ale nie niewykonalne. Może przywyknie do tej nowej Elizabeth. Przynajmniej będzie się bardzo starał. *** — Chcesz pogadać? — Lucas zjechał na pobocze i wyłączył silnik samochodu. Odwrócił się w stronę siedzącej obok Barbary. Od wyjścia z kliniki nie odzywali się do siebie ani słowem, ale widział, że Barbara jest wstrząśnięta tym, co usłyszała od lekarza. Patrzył na jej pobladłą twarz, na zamyślone, jakby nieobecne spojrzenie. Obie dłonie przycisnęła do swojego brzucha i trzymając je tak kurczowo zaciśnięte, nawet nie drgnęła przez całą drogę. — Barbaro, słyszysz mnie? — powtórzył. Otrząsnęła się, wracając do rzeczywistości. Już nigdy nic nie będzie takie jak przedtem. Jak ma powiedzieć ciotce o swoim stanie? Jak wytłumaczyć to, co się stało? Czy w ogóle urodzić to dziecko? Ono rosło w niej, żyło. Słyszała bicie jego serca. Ta mała, pulsująca plamka na monitorze… Wszystkie plany, wszystkie marzenia właśnie prysły jak bańka mydlana. Jest w ciąży! Co ze studiami? Co z przyszłością? Przecież nawet jeszcze nie spotykała się tak naprawdę z chłopakami! W KOLORZE KRWI

www.miastoksiazek.com | 22

Wtedy, tam w lesie, gdy Nat ją napadł, to był ten pierwszy raz. Pierwszy i zarazem tak brzemienny w skutkach. Gdyby chociaż kochała Nata… Gdyby to stało się w inny sposób, nie tak brutalny… — Słyszę. — Spojrzała na Lucasa, a w jej oczach pojawiły się łzy. Zbierało się ich co raz więcej i więcej, aż w końcu spłynęły po policzkach. Wyciągnął dłoń i czubkami palców otarł te słone krople. — Nie jesteś z tym sama — powiedział cichym, ale stanowczym tonem. — Chcę, abyś o tym pamiętała. Cokolwiek postanowisz, ja jestem z tobą. Na dobre i na złe. — Ale właśnie ja nie wiem, co mam postanowić — szlochała. Wreszcie oderwała dłonie od brzucha, a przycisnęła do twarzy. — Nie wiem! Nie wiem! Nie wiem! Odpiął pas i przysunął się do niej bliżej, tak iż mógł ją objąć. Ukryła twarz w koszuli na jego piersiach. Jej drobnym ciałem wstrząsał dreszcz, a on nie wiedział, jak ją pocieszyć. Nikt nie spodziewał się takiego obrotu spraw. Teraz, po zakończeniu sprawy z Kingsleyem, liczyli na chwilę spokoju. Miało być tak przyjemnie, normalnie. Zaprawdę los czasem szykuje niezwykłe niespodzianki. Jakże okrutne. — Co ja mam zrobić? — Uniosła głowę do góry, patrząc mu prosto w oczy. — Co powinnam zrobić? Może ty to wiesz? — Chciałbym wiedzieć. — Pogładził jej kasztanowe włosy. — Nigdy nie byłem w podobnej sytuacji, więc nie mam pojęcia, co ci poradzić. — To dziecko Nata! Noszę w sobie dziecko tego potwora! Rozumiesz Lucasie? Dziecko człowieka, który mnie zgwałcił i zostawił w lesie na pewną śmierć. On chciał mnie zabić! Był pewien, że tam umrę! Gdyby nie Erick, nie byłabym tu dzisiaj z tobą… O Boże, nie musiałabym teraz podejmować tej strasznej decyzji. — To także twoje dziecko — przypomniał łagodnie. — Nie myśl w takich kategoriach. Ono niczym nie zawiniło. To przypadek, zrządzenie losu… PIERWSI Z PIERWSZYCH

www.miastoksiazek.com | 23

— Dlaczego ja wtedy nie umarłam! — krzyknęła z rozpaczą. — Nawet tak nie mów! Barbaro, nigdy tak nie mów! Nie wiem, co bym zrobił bez ciebie! Jesteś dla mnie wszystkim! Nie ważne czy zdecydujesz się urodzić, czy nie! Będę przy tobie! Rozumiesz Barbaro? Mogę być ojcem dla twego dziecka! Mogę się wami zaopiekować! — Nie wiem… Ja nawet nie mam z kim o tym porozmawiać. Gdyby była tu Caroline… Tak bardzo jej potrzebuję. — Poczuła ulgę słysząc słowa Lucasa. Domyślała się, że nie zostawi jej w potrzebie, ale teraz, gdy tak otwarcie to powiedział, była pewna, że może na niego liczyć. Jeśli zdecyduje się urodzić, nie chciałaby być samotną matką. Lucas jako ojciec… Czy to możliwe? Chciała wierzyć, że tak. — Zadzwoń do niej. — Sięgnął po telefon leżący w skrytce samochodowej i podał go dziewczynie. — Hiszpania nie jest tak daleko, żeby nie docierały tam połączenia. — Ja… — Wzięła od niego aparat. — Zostawię cię samą. — Zrozumiał jej wahanie. Czasem kobiety potrzebują samotności, aby wyżalić się przyjaciółce. — Pójdę się przejść po lesie. Wysiadł z samochodu i mrugnąwszy do niej porozumiewawczo, skierował się w stronę drzew. Odgarnęła z twarzy pozlepiane od łez kosmyki. Pochyliła się nad telefonem, wyszukując w spisie kontaktów potrzebny numer. Caroline… Jest! Nacisnęła przycisk rozmowy. Chwilę trwało, zanim usłyszała koleżankę. — Co nowego Lucasie? — Głos Caroline był jak zwykle melodyjny i bardzo wyraźny. Barbara miała wrażenie, że dziewczyna jest tuż koło niej. — To ja… Barbara — starała się mówić w miarę normalnie, ale głos się jej rwał. — Czy coś się stało? — Caroline bez trudu wyczuła, że coś jest nie tak. — Barbaro, ty płaczesz? Czy to wina mego nieznośnego braciszka? Coś ci powiedział? W KOLORZE KRWI

www.miastoksiazek.com | 24

— Nie — pospiesznie zaprzeczyła, jednocześnie wycierając dłonią ciągle płynące łzy. — Wiem, że nie powinnam ci teraz zawracać głowy, ale dowiedziałam się czegoś, co może zmienić moje życie. Nie wiem, co zrobić! Tak bardzo cię potrzebuję… — znowu zaczęła szlochać. — Kochanie uspokój się i powiedz mi, co się stało! Czy jest tam Lucas? Może on mi powie? — Jestem sama. Dał mi swój telefon i wyszedł się przejść. Caroline, byłam dziś u lekarza! Jestem w ciąży — niemalże wykrzyczała jednym tchem. Cisza. Po drugiej stronie zapanowała kompletna cisza. Barbara miała wrażenie, że połączenie zostało przerwane, ale po długiej, przerażająco długiej chwili, usłyszała niepewny, drżący głos Caroline. To już nie był ten wesoły, beztroski ton. — Czy to się stało wtedy… Czy to… — Tak. Nigdy nie spałam z żadnym facetem. To dziecko Nata. To się stało wtedy, gdy mnie zgwałcił. — Nie podejmuj żadnych kroków, dopóki nie wrócę! Barbaro, poczekaj na mój powrót! Rozumiesz? Musisz na mnie poczekać! — Ale co ja mam zrobić? Nie chce tego dziecka! Jego ojciec był potworem! Chciał mnie zabić! — Barbaro, nic nie jest takie, jak ci się wydaje. Poczekaj na mnie. Proszę cię tylko o kilka dni zwłoki w podjęciu decyzji. Wszystko ci wytłumaczę, gdy wrócę. Jeszcze dziś zarezerwuję lot. Błagam, nie rób niczego! Obiecujesz, że nie zrobisz? — Caroline była naprawdę przerażona. Barbara nawet nie spodziewała się, że koleżanka tak emocjonalnie zareaguję na tę wiadomość. Liczyła na radę, wsparcie, nie na prośbę o wstrzymanie się z jakąkolwiek decyzją. — Ale to dziecko rośnie we mnie — krzyknęła. — Rozwija się! Widziałam jego serce! Jak mam czekać, wiedząc o jego istnieniu? — Czy kiedykolwiek zawiodłam twoje zaufanie? Czy kiedykolwiek zrobiłam coś, aby cię skrzywdzić? Proszę tylko o kilka dni zwłoki. Wrócę PIERWSI Z PIERWSZYCH

www.miastoksiazek.com | 25

najszybciej, jak mi się uda. Tu wszystko już prawie załatwiłam. Wytrzymaj te parę dni. Obiecuję ci, że wszystko będzie dobrze. — Obiecujesz? — Tak. Proszę daj mi na chwilę Lucasa. Zawołaj go. Proszę, zawołaj Lucasa — powtórzyła. — Ok. — Wysiadła z samochodu i rozejrzała się po okolicy. Stali na skraju lasu. Po jednej i drugiej stronie drogi ciągnęły się linie gęstych drzew. — Lucas — krzyknęła i niemalże w tej samej chwili Westmoore pojawił się koło niej. — Caroline chce z tobą rozmawiać. — Wyciągnęła do niego dłoń z telefonem. Odebrał od niej aparat i przyłożył go do ucha. — To ja — rzucił krótko. — Lucasie, pilnuj jej. Nie pozwól, aby podjęła jakąkolwiek decyzję przed moim powrotem. To dziecko jest bardzo ważne. — O co chodzi? — Jak zwykle Caroline była bardzo tajemnicza, doprowadzając tym Lucasa do furii. — Wszystko wyjaśnię, jak wrócę, a do tego czasu dopilnuj, aby nie zrobiła niczego głupiego. Muszę kończyć. Schował aparat do kieszeni jeansowej kurtki. Co Caroline miała na myśli, mówiąc, że dziecko Barbary jest wyjątkowe? Czy chodziło jej o to, że jego ojcem jest człowiek-niedźwiedź? Ale jakie znaczenie miałoby to dla nich? No trudno, trzeba będzie uzbroić się w cierpliwość i wytrzymać te kilka dni. *** Caroline położyła telefon na łóżku, na którym siedziała. Westchnęła ciężko patrząc na przeciwległą ścianę, tak jakby tam chciała uzyskać poradę. Kremowe, gładkie ściany pokoju milczały jednak, nie dając żadnych wskazówek. Jednostajny szum klimatyzacji podwieszonej pod sufitem, nieopodal dużego, zasłoniętego w tej chwili materiałowymi roletami okna, był jedynym słyszalnym W KOLORZE KRWI

www.miastoksiazek.com | 26

odgłosem, który także nie przekazywał niczego sensownego. Podniosła się z łóżka przykrytego cienką, kremową narzutą. Pokój był śliczny, taki przestronny i jasny. Dominowały w nim odcienie bieli i écru, które jeszcze bardziej optycznie powiększały pomieszczenie. Caroline podeszła do małego, okrągłego stoliczka postawionego przy oknie. Wyminęła biały fotel i odsunęła rolety. Jej oczom ukazał się piękny widok na nadmorski bulwar, plażę i morką toń. Wprawdzie było już ciemno, gdyż dochodziła godzina dwudziesta pierwsza, ale bulwar był rzęsiście oświetlony i w blasku padającym od ulicznych latarni wszystko wyglądało tak bajkowo, cudnie. Patrzyła na ludzi idących w dole i zastanawiała się nad niespodziankami szykowanymi przez los. Każda z tych osób miała swoje życie. Swoje troski, zmartwienia, radości… Każda kochała, cierpiała… Ale żadna z tych osób nie miała takiego problemu jak ona. Żadna nie musiała podjąć kolejnej ważnej decyzji. To znowu w jej rękach spoczywała przyszłość świata. Ten, niby zwyczajny telefon, wywrócił wszystko do góry nogami. Już miała nadzieję, że uporządkuje swoje życie, a tu nagle taka wiadomość. I co zrobić? Czy Barbara będzie potrafiła zrozumieć? A Lucas? I jak to im powiedzieć? Jak przekonać? Przecież to takie nierealne… Na powrót zasunęła roletę i wróciła do łóżka. Podniosła telefon. Chwilę trwało, zanim wybrała odpowiedni numer. Gdy po drugiej stronie usłyszała chropowaty, kobiecy głos, odetchnęła głębiej i przemówiła. Była spokojna, opanowana. Nie chciała ujawniać swoich emocji. Nie przed tą osobą. — Witaj Yadiro. Chciałabym prosić o spotkanie. To ważne. Muszę wcześniej wracać do domu… Dziękuje. Tak oczywiście, najlepiej jutro. Oczywiście jedenasta godzina bardzo mi pasuje. Ok. Gdzie? Dobrze, będę przy Mercado1. *** Mercado – przystanek podziemnej stacji tramwajowej w Alicante. Z tego przystanku, specjalnym, panoramicznym chodnikiem, można się udać na szczyt góry Benacantil, gdzie zbudowana jest warownia Castillo de Santa Barbara. 1

PIERWSI Z PIERWSZYCH

www.miastoksiazek.com | 27

Lucas chciał odwieźć Barbarę do domu, ale poprosiła go, aby zatrzymał się przy cmentarzu. Na razie nie miała ochoty wracać do pustych, czterech ścian. Potrzebowała chwili w zupełnej samotności, a spacer po starym cmentarzu mógł jej dać trochę wytchnienia. Bez słowa sprzeciwu wysadził ją przed zakrętem i obiecawszy zadzwonić wieczorem, pojechał dalej. Szła wolno, krok za krokiem. Nie spieszyła się, bo i nie miała po co. Szurała butami po piaszczystej drodze, wzbudzając tumany pyłu. W skupieniu podziwiała wirujące drobinki piasku. Sama czuła się takim ziarenkiem. Bezbronnym, wystawionym na pastwę wiatru. Nie mogła decydować sama o sobie. Wszystko działo się jakby poza jej udziałem. Cały świat okazał się zupełnie inny, niż myślała. Straciła wszystko, co było jej bliskie. Nowy Orlean, ojciec, spokojne życie… Jakież to wydawało się teraz odlegle i nierealne. Trafiła do tego sennego miasteczka, które okazało się jaskinią lwa. Przez ostatnie dwa miesiące przeżyła więcej, niż przez siedemnaście lat swego życia. Wampiry… Nigdy nie wierzyła w ich istnienie. Dla niej były to dziwne istoty, zrodzone tylko w wyobraźni twórców. Fikcyjne postacie, nie mające prawa bytu w normalnym, tak dobrze jej znanym świecie. Dlaczego więc jedno z tych, zdawałoby się nieprawdopodobnych stworzeń, stało się dla niej kimś bliskim? Kimś szczególnie bliskim… Lucas. Nauczyciel. Mężczyzna jej życia. Wampir. I Caroline… Wszyscy, którzy coś dla niej znaczyli, nie byli zwykłymi ludźmi. Nawet ona sama… Przez tyle lat nie wiedziała nic o swoim prawdziwym pochodzeniu, o historii swojej rodziny. Ojciec zadbał, aby wychowywali się z dala od przynależnego im dziedzictwa. Nigdy nie zdradził tajemnicy. Ludzieniedźwiedzie, oto kim była jej rodzina. Adam mógł przejąć należne mu prawa, ale nie zdążył. Ubiegł go Nat… Nat. Na samą myśl o chłopaku jej dłonie mimowolnie zacisnęły się w pieści. Nat był potworem. Uczynił coś tak strasznego… Wspomnienie tamtego dnia, tamtego lasu, powróciło z całą wyrazistością. Znów czuła ten lęk i ból. A teraz spodziewała się dziecka. Jego dziecka… W KOLORZE KRWI

www.miastoksiazek.com | 28

Stanęła przed cmentarną furtką i pchnąwszy ją do przodu, weszła do środka. Jak zwykle panowała tu cisza i spokój. Nawet szum drzew był delikatniejszy. Stąpała ostrożnie pomiędzy pochyłymi mogiłami, starając się, aby zbyt gwałtownym ruchem nie zburzyć podniosłego nastroju. Atmosfera pełnego skupienia udzieliła się i jej. Zmierzała tam, gdzie ciągnęło ją coś bliżej nieokreślonego. Czuła potrzebę, że musi tu przyjść, że to konieczne. Ten pomnik kobiety z twarzą zasłoniętą włosami, zdawał się przyciągać ją jak magnes. W swojej głowie słyszała szept wołający jej imię. Zasuszone, kremowe róże, leżące na kamiennym bloku, były pamiątką po ostatnich odwiedzinach Caroline. Patrzyła na nie i na wyryty napis, który częściowo przysłaniały. Elizabeth Robillard… Dziewczyna z portretu… Dlaczego czuła ucisk w sercu, patrząc na ten grób? Dlaczego widok tych róż, przypominał jej coś, czego jednak nie potrafiła sobie uzmysłowić? — Barbaro — i ten głos w jej głowie. Nie, on nie brzmiał tylko w jej głowie! Odwróciła się i zobaczyła stojącą z tyłu dziewczynę. Elizabeth! W przestrachu cofnęła się o krok i zahaczywszy nogą o róg pomnika, przewróciła się na nagrobek. Wyciągnęła rękę, aby zamortyzować upadek. Jej dłoń zatrzymała się na uschniętych różach. — Ciebie tu nie ma! — krzyknęła. — To tylko moja wyobraźnia! Tylko moja, głupia wyobraźnia! — Mylisz się. — Głos zjawy brzmiał bardzo realnie. Przepojony był smutkiem. Barbara chciała się podnieść, ale nie mogła się poruszyć. Miała wrażenie, że zrosła się z tym grobem w jedno, że stanowi jego część. Leżała więc i patrzyła na stojącą przed sobą dziewczynę. Błękitna suknia Elizabeth powiewała na wietrze. Dostrzegła, że przybyła trzyma w dłoni jedną, długą, kremową różę. — Kim jesteś? — wyszeptała z przerażeniem. — Tym kim byłam. — Postać uśmiechnęła się. — Nie musisz się mnie bać. Nawet nie powinnaś. Jesteś mi bardzo bliska. PIERWSI Z PIERWSZYCH

www.miastoksiazek.com | 29

— Elizabeth? — musiała zapytać, chociaż znała odpowiedź. — Znasz mnie, a ja znam ciebie. Czekałam na twój przyjazd. Wiedziałam, że kiedyś się zjawisz. Bill mi to obiecał. Jak Bill mógł jej obiecać coś takiego? Skąd miał wiedzieć o Barbarze, przecież zmarł ponad sto lat przed jej narodzinami? Nie odrywała wzroku od zjawy, ale ze zdziwieniem zauważyła, że odczuwany jeszcze chwilę temu strach, gdzieś zniknął. — Dziwisz się, bo tego nie rozumiesz. Też kiedyś nie rozumiałam. Śmierć nauczyła mnie wielu rzeczy. Przede wszystkim tego, że nigdy już nie można być tym kimś, kim się było. — Ale czego chcesz ode mnie? — To jest pytanie, na które sama musisz znaleźć odpowiedź. Musisz jej poszukać wewnątrz siebie… Dużo od tego zależy. I nie pomyl się… — Nie rozumiem — westchnęła. — Kochasz, ale w twoim sercu pojawiają się wątpliwości. Ja takich wątpliwości nie miałam. Jeśli ty je masz, to zastanów się, czy dokonałaś słusznego wyboru. Lucas jest moim bratem i słodki z niego mężczyzna, ale czy to on jest miłością twojego życia? To dziecko, które nosisz w sobie, ono ma moc. Jest spełnieniem obietnicy. Lękasz się nieznanego, wahasz przed podjęciem decyzji, ale wiedz, że tak musi być. To przeznaczenie, które kiedyś pokierowało moje kroki do kopalni. Ty też masz swoje przeznaczenie… — Ale ja nie chcę tego dziecka! — krzyknęła rozpaczliwie. — Jeśli wiesz wszystko, to wiesz także, w jaki sposób ono powstało. Jego ojciec był potworem, który skazał mnie na śmierć. Gdyby nie Erick… — Roderick. — Twarz Elizabeth rozpromieniła się. — Tak, on zawsze zjawiał się w odpowiednim momencie. Uratował ciebie, tak samo jak mnie. To też było przeznaczenie, znak z zaświatów. Jak czasem ciężko wam ludziom odczytać najprostsze przesłanie.

W KOLORZE KRWI

www.miastoksiazek.com | 30

— Jakie przesłanie? Elizabeth, ja zostałam zgwałcona! Rozumiesz? A teraz spodziewam się dziecka… — Kochanie, wkrótce to zrozumiesz… To dziecko jest darem, obietnicą sprzed wieków. Jeśli spojrzysz oczami duszy, dostrzeżesz to, co istotne. Patrz w głąb siebie. Wsłuchaj się w swoje serce. Twoje uczucia… Barbaro nie pomyl się! Od tego dużo zależy! — Elizabeth pochyliła się i włożyła różę, w nadal bezwładne palce Bennettówny. Zacisnęła jej dłoń na łodydze kwiatu, tak mocno, że kolec wbił się w skórę dziewczyny. Barbara cichutko krzyknęła i w tym momencie poczuła, że jej ciało odzyskuje władzę. Rozprostowała palce, wypuszczając kwiat z dłoni. Krople jej krwi skapnęły wprost na kremowe płatki. Podniosła się i rozejrzała dookoła, ale nigdzie nie zobaczyła już Elizabeth. Zjawa zniknęła tak samo bezszelestnie, jak się pojawiła. Tylko ta świeża, zbroczona krwią róża, leżąca na wiązance zwiędłych kwiatów, była świadectwem jej niedawnej obecności. *** Roderick zatrzymał samochód na poboczu piaszczystej drogi. Wysiadając z samochodu, spojrzał w stronę pobliskiego domostwa Bennettów. Przez chwilę pomyślał o Barbarze i jej błękitnych oczach… Elizabeth miała takie same. Elizabeth… Wolnym krokiem podszedł do cmentarnej furtki. Nie lubił tego miejsca, unikał przez tyle lat. Chciał wymazać ze swojej pamięci jego istnienie. To tu spoczywała jego żona. Gdy Caroline pierwszy raz pokazała mu grób, zrozumiał, że czasu nie można już cofnąć. Że to, co się stało, jest nieodwołalne i ostateczne. Pozwolił odejść Elizabeth, tej Elizabeth, którą kochał i znał… Ta osoba, którą odnalazł, mimo że ma duszę jego żony, jest już zupełnie innym człowiekiem. Zupełnie. Patrzył na zatarte, nagrobne napisy, zmierzając w kierunku charakterystycznego nagrobka. Bill został z nią. Nie opuścił. Zadbał o wszystko. PIERWSI Z PIERWSZYCH

www.miastoksiazek.com | 31

Sam wyrzeźbił pomnik, wyciosał trumnę. Jakimże uczuciem musiał ją darzyć ten człowiek? Nawet dom postawił w pobliżu jej grobu, tak aby zawsze być blisko. Do końca. Ta sama ziemia przyjęła jego szczątki. A on, jej mąż, podążał za mrzonkami. Szukał czegoś, co sam dobrowolnie oddał. Był głupcem, strasznym głupcem. To Bill pokazał, jak należy kochać. Stanął przed nagrobkiem przedstawiającym zadumaną kobietę. Wiatr rozwiewał poły jego długiego, czarnego płaszcza, smagał po twarzy i targał włosy. Ciemne kosmyki przesłaniały mu oczy, więc uniósł dłoń do góry i je odgarnął. W tym momencie poczuł coś, co ścisnęło mu serce. Pochylił się ku płycie nagrobnej i podniósł piękną, kremową różę, leżącą na zeschniętej wiązance. Ostrożnie obracał w palcach ten kwiat, który jakimś dziwnym trafem pachniał tak jak Elizabeth. Intensywny, znajomy aromat… Dostrzegł czerwoną smugę na kremowych płatkach i przybliżył różę do ust. Krew… Jeszcze świeża krew… Ten zapach… Jego Elizabeth… Tak, nie miał wątpliwości, to była ona. — Elizabeth — krzyknął, unosząc głowę do góry. — Gdzie jesteś? Elizabeth! *** Sarah Bishop szybko uporała się z pracą i miała chwilę czasu, aby przygotować się psychicznie na spotkanie z Robillardem. Odkąd, dziś rano, zdecydowała się podejść do jego samochodu i wreszcie wyjaśnić, dlaczego prawie każdego dnia siedzi w aucie przed kościołem, czuła się jak nowo narodzona. Ten wyjątkowy mężczyzna chciał się z nią umówić. Z nią! Właśnie z nią! Sarah Bishop, klasowa kujonka, dziewczyna na studiach uważana za frajerkę. Nieatrakcyjna, wyśmiewana, samotna i bardzo nieszczęśliwa. Tylko wśród książek czuła się kimś wyjątkowym. Tu odnajdywała spokój, zrozumienie i akceptacje, a nawet miłość. Książki nie mogły jej zdradzić, zranić, ani opuścić. Były jej wiernymi przyjaciółkami, towarzyszkami niedoli. Każdą traktowała jak W KOLORZE KRWI

www.miastoksiazek.com | 32

najcenniejszy skarb, w końcu każda powstała w umyśle jakiegoś człowieka. Była jego nieśmiertelnością. A teraz zjawił się Erick Robillard. Nieco tajemniczy, nieziemsko przystojny, bajecznie bogaty. Ucieleśnienie marzeń wszystkich dziewcząt. Takich mężczyzn znała tylko z okładek kolorowych magazynów i filmów. Nie bywali w jej świecie. Nigdy nawet nie pomyślała, że jeden z takich półbogów zawita do Elizabeth Town i ją tu odnajdzie. Była pewna, że resztę swego życia spędzi zagrzebana wśród zakurzonych tomów, nadal samotna i niekochana. Podeszła do lustra i zerknęła na swoje odbicie. Jak zwykle nie była zadowolona z tego, co zobaczyła. Nienawidziła swoich rudych włosów i dlatego ścinała je na jeżyka. Denerwowały ją zbyt blade policzki z wystającymi kośćmi. Nie lubiła swojej szczupłej, chłopięcej sylwetki. Gdyby była blondynką o błękitnych oczach i pełnym, kształtnym biuście? Gdyby olśniewała jako wysoka, ponętna brunetka? Czasem zastanawiała się, jakby wtedy wyglądało jej życie, ale nie żałowała tego, kim jest. Właściwie, gdyby miała wybór, chciałaby, aby wszystko było tak jak teraz. Dokładnie tak samo. Zwłaszcza, że Erick zainteresował się nią, właśnie taką, jaką była. Duży, stojący, zabytkowy zegar, pamiętający zapewne początki Elizabeth Town, wybił właśnie godzinę osiemnastą. Drgnęła słysząc ostatnie uderzenie. Już czas. Jeszcze raz spojrzała na swoje odbicie i przegładziła ręką niesfornie piejące włosy. Podeszła do drzwi, sięgnęła po kurtkę, wiszącą na drewnianym wieszaku i założywszy ją na siebie, przerzuciła przez ramię dużą, płócienną torbę. Rozejrzała się po pokoju, sprawdzając czy wszystko jest w porządku, a ponieważ nie zauważyła nic niepokojącego, otworzyła drzwi. Starannie zamknęła wszystkie zamki i wrzuciła klucze do kieszeni kurtki. Samochód Ericka znajdował się w tym samym miejscu co rano, ale mężczyzna nie siedział teraz w środku, tylko stał oparty o maskę mercedesa. — Punktualny — zauważyła, podchodząc do niego.

PIERWSI Z PIERWSZYCH

www.miastoksiazek.com | 33

— Bardzo staroświecki ze mnie typ. — Uśmiechnął się do niej i okrążywszy auto podszedł do drzwi od strony pasażera. Z kurtuazją uchylił je przed dziewczyną. — I dobrze wychowany. — Zajęła wskazane miejsce. — Staram się jak mogę. Od bardzo wielu lat. — Zamknął drzwiczki i odwrócił się do tyłu, a wtedy spostrzegł stojącą tuż obok Elizabeth. Ten widok go zaskoczył. Postać w błękitnej sukni znajdowała się tak blisko, iż dzieliło ją od niego zaledwie kilka centymetrów. Miał wrażenie, że czuje jej zapach, że delikatny powiew jej oddechu owiewa mu twarz. W błękitnych oczach Elizabeth widoczny był smutek. Po bladych policzkach dziewczyny płynęły łzy. — Hej, co cię tak wcięło? — Sarah uchyliła okienko. — Wyglądasz jakbyś zobaczył ducha. Z trudem oderwał wzrok od niezwykłego zjawiska i spojrzał na swoją towarzyszkę. Czy naprawdę dusza Elizabeth skryła się w tym ciele? Dlaczego zjawa płakała? Czy to może być pomyłka? Gdy ponownie przeniósł wzrok w miejsce, gdzie jeszcze przed chwilą stała jego żona, zobaczył już tylko pusty plac. *** Spotkanie przy herbacie upływało w miłej, chociaż nieco sztucznej atmosferze. Roderick przez cały czas starał się być wyjątkowo sympatyczny. Zagadywał Sarah o jej studenckie czasy, opowiadał o swoich podróżach po świecie. Ze wszystkich sił pragnął upchnąć na samo dno duszy, to dziwne uczucie, które ciągle nie dawało mu spokoju. Dlaczego nie czuje do Sarah tego, co do Elizabeth? Dlaczego nic go do niej nie przyciąga? Siedzą razem przy kawiarnianym stoliku, rozmawiają, niby dobrze się bawią, a on jednak wie, że coś jest nie tak. Że to nie z nią chciałby tu być. Sarah należała do osób bardzo inteligentnych, oczytanych. Barwnie przedstawiała przeróżne akademickie anegdoty i zaskakiwała Rodericka W KOLORZE KRWI

www.miastoksiazek.com | 34

rewelacyjną znajomością, zdawałoby się zapomnianych już dzieł literackich. Nawet nie spostrzegli, kiedy ich rozmowa zeszła na tematy dotyczące wampirów. — Nie boisz się mieszkać zupełnie sam, w takim ogromnym domu? I w dodatku na zupełnym odludziu? — To Sarah pierwsza nawiązała do legendy, dotyczącej rezydencji Robillardów. — Ja, chociaż nigdy tam nie nocowałam, to jednak nawet w dzień, siedząc sama w pustej sali, miałam wrażenie, że za chwilę dopadnie mnie jakiś wampir i wgryzie się w moją szyję. — Wierzysz w te brednie? — Patrzył na nią uważnie. Historia, służąca przyciąganiu turystów, naprawdę go denerwowała. — To dom moich przodków. Chyba nie sądzisz, że byli wampirami? — Bardzo cię przepraszam. — Zrobiło się jej głupio. Nie powinna poruszać tego tematu. — Nie miałam zamiaru obrażać twoje rodziny. Po prostu czasem legendy są bardzo mocno związane z naszą świadomością i nie możemy nic poradzić na to, że odczuwamy irracjonalny strach. — Nie mam do ciebie o to żalu. — Upił łyk herbaty, ale ten smak w ogóle mu nie odpowiadał. Sarah wybrała specjalną odmianę białej herbaty, mającą ponoć właściwości oczyszczające organizm. Z tego, co zorientował się podczas rozmowy, panna Bishop była wierną wyznawczynią ideologii zdrowego żywienia, a w dodatku weganką. Jakoś nie mógł się oprzeć myśli, co zrobiłaby na wiadomość, że jego głównym składnikiem pożywienia jest krew. — Jeszcze raz przepraszam. Wampiry nie istnieją, ale ich wyobrażenie działa na ludzi. — Wyobrażenie? Nie rozumiem… — Wszystko co tajemnicze, niezwykłe przyciąga jak magnes. Nieśmiertelność… Każdy chciałby żyć wiecznie. — Ty też? — Ja? — Zaśmiała się. — Pewnie, ale pod warunkiem, że nie musiałabym pić krwi. Nawet po śmierci wolałabym nie mieć do czynienia z niczym, co pochodzi od zwierząt. PIERWSI Z PIERWSZYCH

www.miastoksiazek.com | 35

— Albo ludzi — dodał niby mimochodem, a ona na dźwięk tych słów wzdrygnęła się z odrazą. — Rozumiem, że w związku z tym nie mam u ciebie szans. — Obracał filiżankę w palcach, ciągle przyglądając się swojej towarzyszce. — Ja czasem lubię krwisty befsztyk. — Specjalnie zaakcentował słowo krwisty. — Oj tam! — Machnęła ręką. — Postaram się nawrócić cię na słuszną drogę. Każdy ma prawo błądzić, ale tylko głupcy trwają w błędzie. Pomyślałeś kiedyś, co czują te biedne stworzonka prowadzone na rzeź? Małe, różowe prosiaczki, cielaczki o wielkich oczach… Idą, prowadzone przez swoich oprawców, prosto pod nóż. Możesz wyobrazić sobie ich przerażenie? To oczekiwanie i ból? Mógł to sobie doskonale wyobrazić. Pamiętał każdą ze swych ofiar. Ich oczy, ich wpółotwarte usta. Ludzie… Jego matka… Gdyby Sarah wiedziała o tym… Zwierzęta. Przecież to właśnie zwierzęta, były jego dietą. Dzięki nim mógł przestać zabijać ludzi. Gdyby nie one… Innej alternatywy nie miał. Odstawił filiżankę na spodeczek, zastanawiając się nad odpowiedzią. Sarah czekała, wpatrując się w niego z napięciem. Na szczęście w tym momencie rozległ się dźwięk dzwonka telefonu. — Przepraszam cię na moment. — Pospiesznie sięgnął po leżący na stoliku aparat. Ze zdziwieniem zauważył wyświetloną nazwę. Caroline? O tej porze? W Alicante, ze względu na siedmiogodzinną różnicę czasu, musiała być teraz trzecia w nocy. — Co się stało? — zapytał, odbierając połączenie. — Musisz pilnować Barbary. — Caroline od razu przeszła do sedna sprawy. — Musisz być przy niej! Będzie cię potrzebować! — Mnie? — Wydało mu się to dziwne. Sarah patrzyła na jego zaskoczony wyraz twarzy, ale milczała, nie chcąc mu przeszkadzać. — Przecież to dziewczyna Lucasa. — Nie dyskutuj! Musisz być przy niej!

W KOLORZE KRWI

www.miastoksiazek.com | 36

— Ale o co chodzi? Może łaskawie zechcesz mi wyjaśnić? — próbował dowiedzieć się czegoś więcej, ale uciszyła go. — Jutro mam ostatnie spotkanie, a zaraz po nim wracam do domu. Na razie nie mogę ci nic powiedzieć… Pilnuj, żeby Barbara nie zrobiła żadnej głupoty. — Rozumiem, że wszystko udało ci się załatwić? — Tak, ale jest inaczej niż myśleliśmy… Teraz jednak Barbara jest najważniejsza! Rozumiesz Rodericku? — Ok. Caroline. Przypilnuję tej małej. Mam jednak nadzieję, że naprawdę nie zawracasz mi głowy bez powodu. — Uwierz mi, że powód mam bardzo dobry. Wszystko ci wytłumaczę, gdy wrócę. To nie jest rozmowa na telefon. Aha i uważaj na Lucasa… Może być przybity tym, co się stało. — Czym? Caroline przerażasz mnie swoją tajemniczością. — Muszę kończyć. Wkrótce dowiesz się wszystkiego i obiecuję, że będziesz bardzo, bardzo zaskoczony. — Już jestem — powiedział bardziej do siebie, gdyż panna Westmoore właśnie się rozłączyła. — Twoja dziewczyna? — zapytała Sarah. Przez cały czas nurtowało ją to pytanie. — Caroline? Nie, to przyjaciółka. — Spróbował się uśmiechnąć. — Znamy się już kopę lat. — Ale pewnie gdzieś tam jest jakaś dziewczyna… — Zdjęła okulary i ostrożnie wycierała je w serwetkę, wyjętą z uchwytu ustawionego na stoliku. — Nie uwierzę, żeby taki facet nie miał sympatii. — Kiedyś miałem żonę... — Miałeś? — Zaciekawiła się. — Rozstaliście się? Jesteście po rozwodzie? Co za dziewczyna zostawiła takiego przystojniaka? — Nie. Ona umarła. — Wstał z krzesła. — Pozwolisz Sarah, że odwiozę cię do domu? Ten telefon… Wiesz, trochę mnie zaniepokoił. PIERWSI Z PIERWSZYCH

www.miastoksiazek.com | 37

— Ok. Przepraszam. — Znowu popełniła gafę. Pospiesznie założyła okulary i również podniosła się od stolika. Poczekała przy drzwiach, gdy Roderick płacił przy barze za herbatę. Być może właśnie straciła okazję na związek z tym mężczyzną. Tylko skąd miała wiedzieć, że był żonaty? — Przepraszam — powtórzyła, gdy przepuszczał ją w progu. Najwyraźniej nadużywała dziś tego słowa. To Roderick tak na nią działał. — Naprawdę jest mi głupio. Pewnie będziesz miał o mnie złe zdanie. — To nie twoja wina, przecież się nie znamy. — Uspokoił ją tonem swojego głosu. — A myślisz, że będziemy mieć okazję poznać się lepiej? — głos jej lekko drżał, gdy zadawała to pytanie. — Dajmy sobie szansę. — W jego oczach odbijały się światła ulicznych latarni. Wyciągnął rękę i przyciągnął dziewczynę do siebie. Zaciągnął się jej zapachem. Obca, zupełnie obojętna mu osoba. Elizabeth? Czy to naprawdę ona? *** Lucas był zdenerwowany, gdyż Barbara nie odbierała telefonu. Dzwonił już od dobrych trzech godzin i za każdym razem zgłaszała się poczta głosowa. — „Cześć tu Barbara. Chwilowo nie mogę z tobą rozmawiać, ale zostaw wiadomość, a na pewno oddzwonię” — na pamięć nauczył się już tego tekstu, którego słuchał raz po raz. Dlaczego wyłączyła telefon? Może źle się poczuła. Może zasłabła. Targały nim sprzeczne uczucia, spotęgowane niepewnością. W końcu dość już miał czekania. Schwycił kluczyki od samochodu i podszedł do drzwi z zamiarem udania się do Barbary, gdy wtem wyczuł osobę znajdującą się za progiem. Jak zwykle Roderick zjawiał się nie w porę. W tym momencie rozległo się pukanie. Niemal natychmiast otworzył drzwi i stanął twarzą w twarz z niespodziewanym gościem.

W KOLORZE KRWI

www.miastoksiazek.com | 38

— Czyżbyś na mnie czekał? — Roderick zagwizdał z podziwem. — No zaskakujesz mnie przyjacielu. — Nie jestem twoim przyjacielem — odburknął wściekle. — Czego tu szukasz? Raczej nie podejrzewam, żebyś się za mną stęsknił. — Wybierasz się gdzieś? — zapytał, udając że nie dostrzega jego sarkastycznego tonu. — Nie twój interes. — Ok. Te odwiedziny nie są przyjemne również dla mnie. Dzwoniła Caroline… — Czy ona… — Lucas cofnął się o krok. Nie, to niemożliwe! Caroline nie mogłaby zdradzić Roderickowi tajemnicy Barbary. — Czy to ona kazała ci tu przyjść? — Nie. — Przecząco pokręcił głową. — Sam na to wpadłem. — Dobra, streszczaj się. Nie mam czasu. — Nie wpuszczał go do środka domu. Stał w progu, zasłaniając wejście. — Mówiła coś o Barbarze. Prosiła, abym miał na nią oko. Może ty wiesz, o co chodzi? — Od Barbary trzymaj się z daleka! — Gwałtownym ruchem pchnął Rodericka do tyłu. — To moja dziewczyna. Zrozumiałeś? — Nie kwestionuję tego i naprawdę dobrze wam życzę. — Nie dał się sprowokować. Stał niewzruszony, uważnie wpatrując się w oczy Lucasa. Westmoore coś ukrywał. Wiedział o czymś, ale starał się to za wszelką cenę ukryć. — Nie zamierzam wtrącać się w twoje sprawy. — I bardzo dobrze. To ciebie nie dotyczy. To wszystko, czy jeszcze coś ode mnie chciałeś? — Wszystko. — Wzruszył ramionami, odwracając się i zmierzając w stronę swojego mercedesa. Lucas wyszedł przed dom. Czekał, aż Robillard odjedzie i dopiero wtedy zamknął drzwi. Jeszcze raz spróbował dodzwonić się do Barbary, ale ponownie PIERWSI Z PIERWSZYCH

www.miastoksiazek.com | 39

usłyszał to samo nagranie z taśmy. Przez chwilę wahał się czy wsiąść do samochodu, czy wybrać się pieszo, ale w końcu doszedł do wniosku, że szybciej będzie jeśli skorzysta ze swoich zdolności. Niczym wiatr pomknął w stronę domu Bennettów. Biegł szybko, zatracając się w pędzie. Nie zwracał uwagi na nic i nie myślał o niczym prócz Barbary. Wiadomość o jej stanie była dla niego szokiem. Martwił się, że jest teraz sama ze swoim problemem. Co też musi teraz przeżywać? Taka ważna decyzja. Czy będzie w stanie ją podjąć, a jeżeli podejmie to jaką? Zatrzymał się na wprost okna Barbary. Światło paliło się w pokoju jej brata, a w jej sypialni panowała ciemność. Odbił się od ziemi i bezszelestnie wylądował na parapecie. Przez szybę zajrzał do środka. Pokój tonął w mroku, ale dla niego nie stanowiło to żadnego problemu. Dokładnie widział najdrobniejsze detale skromnego wyposażenia. Alena Bennett zdecydowanie nie potrafiła zajmować się młodymi dziewczynami. Która kobieta wybrałaby dla siedemnastoletniej panienki taki pozbawiony wyrazu pokój, z oknem wychodzącym na cmentarz? Biedna Barbara, pragnęła uczucia i znikąd nie mogła się go doprosić. Była taka sama jak Elizabeth. Bez rodziców, z dala od znajomych miejsc, mająca tylko brata. I także pokochała niewłaściwą osobę. Obdarzyła miłością pierwszego mężczyznę, którego napotkała na swej drodze. Zrobiła ten sam błąd. A tym błędem był on. Niczym nie różnił się od Rodericka. Teraz właśnie to zrozumiał. Patrzył na Barbarę skuloną na łóżku. Spała tak słodko, niewinnie, tak jakby to całe zło, które ją spotkało, nigdy nie miało miejsca. Tak bardzo chciał jej pomóc, ale nie wiedział jak. Jedynym, rozsądnym wyjściem wydawało mu się teraz wymazanie jej umysłu i sprawienie, aby o nim zapomniała. Mógłby stworzyć jej obraz innego życia. To byłoby proste i takie szlachetne. Mógłby jej wmówić, że jest szczęśliwa z… może z Zackiem? Jemu też zmieniłby wspomnienia przeszłości. Tak, mógłby to zrobić, gdyby nie ten przeklęty amulet. Barbara była chroniona, nawet przed tym, co mogło ją uszczęśliwić. W KOLORZE KRWI

www.miastoksiazek.com | 40

Postał jeszcze chwilę żałując, że nie może nic zrobić. Oddałby wszystko za możliwość pomocy Barbarze. Caroline… Cała nadzieja w Caroline. Oby wróciła jak najprędzej. Zeskoczył z parapetu, przyrzekając sobie w duchu, że cokolwiek się stanie będzie wspierał Barbarę. Nawet gdyby miał zostać ojcem dla jej dziecka.

PIERWSI Z PIERWSZYCH

www.miastoksiazek.com | 41

RADA NAJWYŻSZA

Caroline nie spała przez większą cześć nocy. Siedziała na białym fotelu, ustawionym przy oknie i przypatrywała się widokowi zza szyby. Uliczne latarnie oświetlały promenadę przy plaży. W ich świetle widziała spacerujące, zakochane pary, młodych ludzi wracających z imprezy. Odbierała ich myśli, ale nie zwracała na nie uwagi. Bez reszty pochłonięta była rozpamiętywaniem wydarzeń z kilku ostatnich dni. Jej przyjazd do Alicante, spotkanie z Radą Najwyższą i z Wyrocznią… Wtedy, po śmierci Kingsleya, gdy napiła się jego krwi, spłynęło na nią całe dziedzictwo Patronów. Cała wiedza dostępna tylko nielicznym wybranym. Zrozumiała, że przyjmując władzę, musi odbyć pielgrzymkę do świętego miejsca wampirów — do góry, gdzie według legendy miał miejsce ich początek. Benacantil, z arabskiego Banu-lQatil, co oznacza małżowinę uszną. Odpowiednia nazwa dla kolebki istot, które potrafią słyszeć ludzkie myśli. Zresztą sama nazwa miejscowości Alicante, tłumaczona z arabskiego jako „źródło światła”, wskazuje na niezwykłość tego rejonu. To tu przed wiekami, u samego zarania dziejów, pierwsi z władców ciemności pojawili się, aby objąć we władanie Ziemię. Wyłamali się spod praw obowiązujących w swoim świecie, gdyż marzyła się im odrębność i wolność. Przybyli tu, aby rozpocząć nowe życie, a za nimi podążyli wysłannicy światła mający ukarać ich za samowolne opuszczenie królestwa. Na nagiej skale rozegrała się pierwsza bitwa, w której siły dobra uległy przewadze wroga. Dzięki temu potężni Patroni mogli podzielić między siebie, poszczególne części świata. Góra stała się ich prapoczątkiem i miejscem świętym. Przez kolejne stulecia mieli tu swoją siedzibę ci wybrani z pierwszych, tworzący Radę Najwyższą. Nie ma nad nimi wyższej władzy na Ziemi. To oni decydowali o życiu W KOLORZE KRWI

www.miastoksiazek.com | 42

i śmierci Patronów, to oni przyjmowali hołdy od nowych władców, to oni namaszczali. Bez ich wiedzy, żaden wampir nie miał i nie ma prawa istnieć. Wszystko jest zapisane i ustalone, zgodnie z wielowiekową tradycją. Bała się, idąc na pierwsze spotkanie. Wiedziała, że oto ujawnia swoją obecność, że wydaje swoich przyjaciół. Od decyzji Rady Najwyższej zależało, co się z nimi stanie. Czy będą mogli przyjąć dziedzictwo Patronów, czy też zostaną zgładzeni? Zagłębiając się w tunel przy Avenida de Jovellanos, zmierzała prosto w stronę szybów dwóch wind, wydrążonych we wnętrzu góry. Tymi windami turyści pokonują dystans stu czterdziestu dwóch metrów, udając się na szczyt. Jednak Caroline nie zamierzała jechać ze wszystkimi. Spokojnie czekała, aż grupa rozwrzeszczanych, młodych ludzi zapakuje się do kabiny i rozpocznie swoją podróż, a wtedy przesunęła się w stronę posępnie wyglądającego biletera. Ona wiedziała, kim jest ten człowiek. Od razu wyczuła jego prawdziwą naturę. Około pięćdziesięcioletni, wysoki, chudy mężczyzna o zapadniętych policzkach i bielutkich włosach, patrzył na nią swoimi przenikliwymi, niezwykle jasnymi oczyma, których barwa przywodziła na myśl stal. Jego szary uniform podkreślał jeszcze bardziej nienaturalną bladość cery. Albinos… Wampir… Strażnik Wrót. — Ty. — Mężczyzna wycelował w nią wskazujący palec. — Nie powinnaś tu przychodzić bez zaproszenia. Rada nie lubi, gdy ktoś nęka ją swoją obecnością. — Mam zaproszenie. — Starała się zachować spokój. — Moje zaproszenie pochodzi od samego Duncana. — Duncan… — Albinos splunął ze wstrętem. — To ścierwo przynosiło wstyd nam wszystkim. — Ale już nie przynosi — przemawiała łagodnie, jak do małego dziecka. Nie czuła chłodu, jednak mimo to miała wrażenie, że owionął ją powiew mroźnego powietrza. — Panowanie Duncanów właśnie się zakończyło. Ja je zakończyłam.

PIERWSI Z PIERWSZYCH

www.miastoksiazek.com | 43

— No, no… A więc to ty… I dlatego chcesz się widzieć z Radą. — Ze zrozumieniem pokiwał głową. — Ale ja nie wiem, czy oni będą chcieli widzieć ciebie. — Czy możesz im przekazać, że przyjechałam specjalnie, aby złożyć im hołd i zapewnić o pełnym posłuszeństwie. W przeciwieństwie do Kingsleya, nie zrobię niczego, co naraziłoby Radę Najwyższą i wszystkich naszych braci na niebezpieczeństwo. — Jedź na górę. — Nie wyglądał na przekonanego. — Powiadomię ich. Jeśli będą chcieli z tobą rozmawiać, to odnajdą cię tam. — Wskazał palcem w stronę sklepienia nad swoją głową. — Jeśli nie, to wracaj skąd przybyłaś i módl się, aby pozwolili ci nadal żyć. Nie mogła z nim dyskutować. Strażnik Wrót ma za zadanie pilnować wejścia do Rady Najwyższej. To on pośredniczy pomiędzy zwykłymi wampirami, a elitą zamieszkującą Benacantil. W milczeniu poczekała na windę i wraz z innymi turystami wjechała na górę. Spacerując po dziedzińcach twierdzy Castillo de Santa Barbara i zwiedzając jej poszczególne części, podziwiała także wspaniały widok na przycupnięte u podnóża Alicante, przepiękną zatokę Costa Blanca i wyspę Tabarca. Gdyby znalazła się tu w innych okolicznościach, byłaby najszczęśliwszą osobą na świecie. Panorama roztaczająca się przed jej oczami zapierała dech w piersiach. Niezwykły lazur morskiej wody, skrzył się w słońcu, sprawiając, że fale wyglądały jak szmaragdy. Poczuła błogość wypełniającą jej serce. W taki dzień, w takim miejscu, nie mogło zdarzyć się nic złego. To był początek, nie koniec… Jej wizje ukazywały szczęśliwe zakończenie. Dziś nie czas na śmierć. — Piękny widok. — Usłyszała dźwięczny, kobiecy głos. Odwróciła się i spostrzegła stojącą nieopodal niewysoką, szczupłą, czarnoskórą kobietę, która z wyglądu mogła mieć około trzydziestu lat. Kolor jej skóry przypominał odcień gorzkiej czekolady, a włosy... Caroline z podziwem patrzyła na fryzurę nieznajomej. Dziesiątki, setki drobnych warkoczyków, z nanizanymi na nie W KOLORZE KRWI

www.miastoksiazek.com | 44

różnokolorowymi koraliczkami tworzyło swoiste arcydzieło sztuki. — W tym miejscu można się zakochać i spędzić tu całą wieczność. Wieczność… Dopiero teraz Caroline odkryła, kim jest jej rozmówczyni. Pochyliła głowę w geście pełnym szacunku. Nie co dzień można rozmawiać z kimś, kto przybył z Wiecznej Krainy. — Więc to ty unicestwiłaś Kingsleya? Któżby się tego mógł spodziewać? Niepozorna dziewczyna, o której nie mieliśmy pojęcia… Przejęłaś jego dziedzictwo? Czy wiesz, że złamałaś nasze prawo? Tylko Patroni mogą przekazywać między sobą swoje moce. Nikt, żaden pospolity wampir, nie ma prawa sięgać po te zaszczyty. To szczególne wyróżnienie i władza, której nawet sobie nie wyobrażasz. I jeszcze masz czelność się tu zjawić i powiedzieć jak gdyby nigdy nic, że odebrałaś należne sobie dziedzictwo? To bluźnierstwo! — Mimo iż kobieta uśmiechała się, to w oczach jej widoczne były złowrogie błyski. — Proszę o wybaczenie… Nie powiedziałam wszystkiego… Jestem córką Duncana. Kingsley był moim bratem. — Bratem? — Kobieta cofnęła się o krok i uważnie przyjrzała Caroline. Bez trudu przebiła się przez jej barierę ochronną i zajrzawszy do wnętrza umysłu, przekonała się, że blondynka nie kłamała. — Jesteś potomkiem Duncana? Ty? — Tak. Moja matka była człowiekiem. Ja też nim byłam, dopóki mój ojciec… — Dziwnie było nazywać ojcem tego potwora, który na wrzosowiskach skazał ją na jakże okrutny los. — Nic nie mów! Na wyjaśnienia przyjdzie czas. Chodź, zaprowadzę cię przed oblicze Rady. Ja nazywam się Yadira i jestem Wyrocznią. Caroline posłusznie postępowała za swoją przewodniczką. Ciemnoskóra kobieta ubrana była w długi, orientalny, błękitny kaftan, uszyty z dwóch prostokątnych kawałków materiału. Wycięcia na ręce oraz okolice dekoltu zdobił misterny, biały haft. Przód szaty również zdobiony był białym, haftowanym ornamentem roślinnym. Kaftan sięgał do samej ziemi, tak iż dokładnie zasłaniał

PIERWSI Z PIERWSZYCH

www.miastoksiazek.com | 45

stopy dziewczyny. Ruchy Yadiry były lekkie, harmonijne, zdawało się, że płynie w powietrzu. Minęły dziedziniec najstarszej części warowni i zbliżyły się do jednej z baszt. Wyrocznia, nie niepokojona przez nikogo, otworzyła drzwi z umieszczoną na nich tabliczką „Wstęp wzbroniony” i skinąwszy na Caroline weszła do środka. Wprost ze słonecznego miejsca, przeniosły się do mrocznego przedsionka. Panna Westmoore dostrzegła kręte schody wiodące na szczyt wieży, ale Yadira nie zwracała na nie żadnej uwagi. Wręcz przeciwnie, podeszła do kamiennej ściany i nacisnęła kilka, na pozór identycznych, kamiennych bloków. Niemalże w tej samej chwili ściana rozsunęła się, ukazując tunel ze schodami wiodącymi w dół. — To co widać, to tylko część wielkiej budowli. — Przewodniczka spojrzała na zaskoczoną Caroline. — Zazwyczaj to co istotne jest ukryte przed naszym wzrokiem. Castillo de Santa Barbara zostało zbudowane na początku dziewiątego wieku, my wcześniej zamieszkiwaliśmy tę górę. Naszą siedzibą jest Benacantil, nie twierdza postawiona na jego szczycie. Zagłębiły się w tunelu, a gdy tylko przekroczyły próg, ściana zasunęła się za ich plecami. Droga odwrotu właśnie została odcięta. Yadira sięgnęła po płonącą pochodnię umieszczoną tuż przy wejściu i ujęła ją w swoje dłonie, aby oświetlić drogę. Schody były wąskie, wykute w kamiennym bloku. Musiały ostrożnie stawiać stopy, aby nie poślizgnąć się na omszałej nawierzchni. Niewielka przestrzeń potęgowała poczucie uwięzienia. Mogły iść jedynie w dół, szły więc tak w zupełnym milczeniu, koncentrując się na samej czynności schodzenia. W pewnej chwili Caroline pomyślała, iż mogłyby skorzystać ze swojej umiejętności szybkiego przemieszczania się w terenie. Na pewno w ten sposób szybciej i bezpieczniej przebyłyby cały dystans. — Niestety to niemożliwe. — Jakim cudem Yadira czytała w jej myślach? Przecież Caroline potrafiła wytworzyć wkoło siebie barierę, chroniąca ją przed ingerencją innych wampirów.

W KOLORZE KRWI

www.miastoksiazek.com | 46

— Wiem, że jesteś zaskoczona — kontynuowała Wyrocznia nie odwracając się nawet w jej stronę. — W chwili obecnej nic cię nie chroni. To magiczne miejsce. Nie masz żadnych swoich zdolności, jesteś po prostu zwykłym człowiekiem… Nawet twój dar nieśmiertelności jest teraz zupełnie bezużyteczny. Gdybym chciała, mogłabym z łatwością zakończyć twoją ziemską wędrówkę. — Więc czemu ty nadal odbierasz moje myśli? — Dopiero teraz spostrzegła, że widzi w ciemnościach tylko dzięki pochodni trzymanej przez Yadirę. — Taka mała sztuczka. — Kobieta roześmiała się, a jej śmiech odbił się echem od ścian korytarza. — W Benacantil tylko Rada Najwyższa ma wszystkie moce. To zabezpieczenie przeciwko ewentualnym buntownikom. Każdy, kto tu dotrze, staje się na czas pobytu zwykłym śmiertelnikiem. Jest bezbronny, niczym małe dziecko. — Ciekawy sposób na zapewnienie sobie władzy absolutnej. — W głosie Caroline pobrzmiewała ironia. — Rozumiem, że wy, w obawie o własne bezpieczeństwo, nigdy nie opuszczacie twierdzy. — Gdybyś żyła tyle czasu co ja, zrozumiałabyś, że to absolutna konieczność. Kiedyś było inaczej i niestety doprowadziło to do wielu tragicznych sytuacji. Patroni byli bezlitośnie zabijani przez swoich konkurentów. Nasz pierwotny cel, aby zawładnąć Ziemią i zdominować siły światła, uległ zapomnieniu. Wewnętrzne wojny klanowe doprowadziły do rozłamu i rozpadu naszej potęgi. Kimże teraz jesteśmy? Wyrzutkami, ukrywającymi się wśród ludzi. Niektórzy z nas, tak jak ty, zasymilowali się z nimi. To było nie do pomyślenia! Jak wampir może zaprzyjaźnić się z człowiekiem? Jak może mieć ludzkie uczucia? Nie po to powstaliśmy! Nic już nie jest tak, jak miało być… — Ale przecież nie musimy zabijać ludzi! Możemy żyć z nimi w zgodzie! — Mówisz tak, gdyż należysz do pokolenia, które zrodziło się już na Ziemi. To niezaplanowane, skutki uboczne… Nikt nie pomyślał, co się stanie, gdy nasi mężczyźni zwiążą się z tutejszymi kobietami. Powstała nowa rasa, PIERWSI Z PIERWSZYCH

www.miastoksiazek.com | 47

dysponująca cechami przynależnymi obu gatunkom. Taki ewenement, który nigdy nie powinien mieć miejsca. Pierwsi Patroni byli czystymi wampirami. Pierwszymi z pierwszych. Byli najpotężniejsi. Mieli tworzyć swoje armie, ale im zachciało się rodzin. To był początek końca… — Ty jesteś pierwszym z Patronów? — Wszyscy, których dziś zobaczysz, są pierwszymi z pierwszych. Ostatnimi, prawdziwymi wysłannikami sił ciemności. Pochodzimy ze świata tak różnego od tego, który znasz. Tam, gdzie żyliśmy, byliśmy czystą energią, bytem doskonałym nie mającym początku, ani końca. Każdego dnia swego życia tutaj, tęsknię za tym, ale ja w przeciwieństwie do innych wampirów, wiem, że moje tęsknoty może kiedyś się ziszczą. Przepowiednia o tym mówi, a ona nigdy się nie myli. — Jaka przepowiednia? — zapytała, ale nie otrzymała już odpowiedzi, ponieważ właśnie doszły do drewnianych, okutych żelazem drzwi. Yadira pchnęła je z całej siły, a one pod naporem jej ciała otworzyły się, wydając przy tym dźwięk przypominający skrzypienie zardzewiałych zawiasów. Aby wejść do środka musiały pochylić głowy, gdyż otwór był niezbyt wysoki. Zapewne specjalnie zaprojektowano te drzwi tak, aby każdy wchodzący, mimowolnie oddawał pokłon osobom znajdującym się w sali. Po przekroczeniu progu, Caroline wyprostowała się i powiodła wzrokiem po całym pomieszczeniu. Musiała przyznać, że było ono imponujące. Ogromna, okrągła sala, wykuta w kamiennym bloku. Dookoła, w równych odstępach znajdowały się, przymocowane do ściany, żelazne uchwyty na pochodnie. Każda z pochodni płonęła oświetlając wnętrze. Wysokie ściany, pozasłaniane udrapowanymi, ciemnoczerwonymi tkaninami, dodatkowo zdobiły portrety poważnie wyglądających osób. Pod każdym obrazem znajdowała się mała, mosiężna tabliczka.

W KOLORZE KRWI

www.miastoksiazek.com | 48

— To wszyscy Patroni, którzy zasiadali w Radzie — wyjaśniła szeptem Yadira, umieszczając jednocześnie pochodnię w jednym z wolnych uchwytów. — Pokolenia, które przeszły do historii. Posadzka wyłożona była kostką tworzącą wzór domina. Czarne i czerwone kwadraty. Obcasy Caroline stukały, uderzając o kamienne kafle. Szła za Yadirą, która kierowała się w stronę ściany przeciwległej do wejścia. Tam znajdowało się podwyższenie, na którym stał prostokątny stół przykryty czerwonym suknem, a za stołem stały cztery, wysokie krzesła. Krzesła były tak masywne, że dopiero podchodząc bliżej Caroline dostrzegła, siedzące na nich postacie, spowite w czarne stroje. Poczuła dziwny niepokój, który potęgował się z każdym kolejnym krokiem. Zwolniła, tak jakby chciała opóźnić chwilę spotkania z Radą. Yadira podeszła do stołu i okrążywszy go stanęła za dwoma środkowymi krzesłami. Przez chwilę panowała niczym nie zmącona cisza. Wszyscy badawczo przyglądali się pannie Westmoore zgłębiając tajemnice jej umysłu. Stała przed nimi bezbronna, pozbawiona swojej tarczy ochronnej. Mogli poznać jej każdą najskrytszą myśl. Była dla nich niczym otwarta księga. Po dłuższej chwili krępującego milczenia, Wyrocznia ponownie zabrała głos — widocznie wszystkie potrzebne informacje zostały już poznane. Zwróciła się w stronę Caroline i coś przypominającego uśmiech, pojawiło się na jej twarzy. — Podejdź bliżej. Członkowie Rady pragną cię poznać. Stuk obcasów był jedynym dźwiękiem rozbrzmiewającym w sali. Starała się iść na palcach, aby wyciszyć ten odgłos. Jeszcze cztery kroki, trzy… Stanęła przed stołem, który oddzielał ją od szanownych członków Rady. Nie wiedziała, kto siedzi na krzesłach, gdyż czarna tkanina dokładnie spowijała każdą z postaci i ukrywała jej twarz w zwojach kaptura, upodabniając niejako do sennych zjaw. — Nazywam się Caroline i jestem… — zaczęła, ale jedna z postaci przerwała jej wystąpienie.

PIERWSI Z PIERWSZYCH

www.miastoksiazek.com | 49

— Już wiemy, kim jesteś i po co przyjechałaś. Twoja tarcza ochronna jest tutaj zupełnie bezużyteczna i dzięki temu widzimy wszystkie twoje myśli. — Lekko zachrypnięty, męski głos, śpiewnie przeciągający samogłoski, należał do osoby siedzącej po prawej stronie Yadiry. — Chcemy jednak usłyszeć od ciebie, dlaczego właśnie teraz zdecydowałaś się na ujawnienie? Dlaczego przez tyle czasu ukrywałaś się przed nami? — Dopiero niedawno przejęłam dziedzictwo… — Zła odpowiedź — odezwał się kobiecy głos, osoby siedzącej po lewicy. — Chcemy poznać prawdziwą odpowiedź. Wiemy, że długo unikałaś zakończenia cyklu. Dlaczego zdecydowałaś się na ten krok? — Kingsley, on nam zagrażał, a tylko ja… — Nie mów tego, co myślisz, że należy powiedzieć, tylko to, co naprawdę tobą kierowało. — Yadira nie przestawała się uśmiechać. — Powiedz to, co nosisz w sercu. — Musiałam zakończyć cykl, aby uratować przyjaciół. Tylko ja mogłam przejąć dziedzictwo Patronów i dzięki temu pozwolić im na normalne życie. Gdybym tego nie zrobiła, nadal musielibyśmy ukrywać się przed innymi wampirami. To była jedyna możliwość na ujawnienie się i pozostanie przy życiu. Nigdy nie chciałam być Patronem, nie mam ambicji stania się równą wam. Przyszłam tu z własnej woli, aby złożyć hołd i zapewnić o moim oddaniu. Dziedzictwo Duncanów jest u mnie bezpieczne. Nie wykorzystam go przeciwko wam. — Stworzyłaś nową linię dynastyczną bez naszej zgody. — Znowu zabrzmiał głos zachrypniętego mężczyzny. — Na co liczyłaś robiąc taki krok? To była samowola! — Wiem… Gdy stworzyłam Rodericka uczyniłam to po to, aby uratować mu życie. Pomagał mi w walce z Duncanami. To on przyczynił się do śmierci Patrona… Byłam mu to winna. Lucasa przemieniłam, aby zacząć normalne, ludzkie życie. Potrzebowałam go. Moje wizje kazały mi tak postąpić. W KOLORZE KRWI

www.miastoksiazek.com | 50

— A ta mała… — Angelina… To było głupie z mojej strony, ale nie mogłam patrzeć na śmierć koleżanki… — Myśli jak człowiek. — Postać mówiąca kobiecym głosem, nachyliła się w stronę siedzącego obok zachrypniętego mężczyzny. Tylko te dwie osoby poza Yadirą prowadziły rozmowę z Caroline. Pozostała dwójka, siedząca po bokach, nadal pogrążona była w milczeniu. — Czuje jak człowiek. — Kocha jak człowiek. — Dopiero teraz jedna z tych, milczących postaci odezwała się i podniósłszy się zza stołu, wolnym, majestatycznym krokiem podeszła do dziewczyny. Okrążywszy ją, stanęła za jej plecami, a wyciągnąwszy przed siebie obie ręce, ukryte w zwojach materiału, dotknęła dłońmi jej skroni. To co się stało, totalnie zaskoczyło Caroline. Oto w tej samej chwili po środku sali pojawił się obraz, coś jakby projekcja filmowa, tyle tylko, że przedstawiająca wspomnienia panny Westmoore. Zobaczyła Lucasa, Rodericka, Barbarę i… Adama. Ich rozmowa nad brzegiem rzeki, gdy powiedziała mu kim jest. Ich pierwszy pocałunek… Obrazy zmieniały się jeden za drugim, aż w końcu ukazała się scena, gdy poprosiła Rodericka, aby odebrał Adamowi wspomnienie… Jęknęła cicho, a postać puściła jej głowę i tak samo majestatycznie wróciła na swoje miejsce. — Jesteś zdolna do poświęceń, tak jak prawdziwy człowiek. — Zachrypnięty mężczyzna dał znak Yadirze, aby się do niego nachyliła i długo coś jej tłumaczył. Caroline z napięciem przyglądała się ich dialogowi. Właśnie ważyły się jej losy. Yadira wyprostowała się, ale uśmiech zdążył już zniknąć z jej twarzy. Skrzyżowała ręce na piersiach i obchodząc stół, zbliżyła się do Caroline. Zatrzymała się dwa kroki przed nią. Przez dłuższą chwilę, w zupełnym milczeniu, wpatrywała się prosto w jej oczy. Oto przed sobą miała osobę, o której nadejściu informował Zwój Cienia. Córka najpotężniejszego wysłannika ciemności i ziemskiej kobiety. Przepustka do wieczności. PIERWSI Z PIERWSZYCH

www.miastoksiazek.com | 51

— Witaj Caroline, nowa Patronko. — Wyprostowała ręce i położyła dłonie na ramionach dziewczyny. — Długo kazałaś nam na siebie czekać, ale wreszcie jesteś. Może wspólnymi siłami odbudujemy to, co zostało zniszczone. Postacie siedzące za stołem podniosły się i odrzuciły kaptury z głów. Gdy Caroline spojrzała na nich, zobaczyła dwóch młodych mężczyzn, oraz dwie niezwykle piękne kobiety. Jedna z tych kobiet dopiero przed chwilą projektowała jej myśli. — Razem? — Była zbyt oszołomiona, aby coś z tego zrozumieć. Przyjechała do Alicante tylko po to, aby zapewnić bezpieczeństwo swojej rodzinie, nawet przez chwilę nie pomyślała, że zostanie przyjęta na członka Rady. Nie! Tylko nie to! Członkostwo w Radzie oznaczało wieczne uwiezienie w Benacantil. *** Minęła godzina dziesiąta i do spotkania z Yadirą zostało jeszcze trochę czasu. Caroline szła nadmorską promenadą, wdychając zapach morskiej wody. Wprawdzie był już listopad, ale tutaj pogoda nadal dopisywała i było całkiem ciepło. Słońce przyjemnie ogrzewało jej twarz, a bryza od morza rozwiewała długie, blond włosy. Ubrana w zieloną tunikę z długim rękawem i białe spodnie rybaczki, wyglądała jak zwykła turystka. Specjalnie nie zakładała dziś butów na obcasie, pamiętając o śliskich, kamiennych schodach. Białe, sznurowane tenisówki były zdecydowanie odpowiedniejsze na długie spacery. Przy stacji Mercado zatrzymała się czekając na przybycie Yadiry. Usiadła na jednej z ławek i ponownie zaczęła analizować informacje, jakie otrzymała od Rady. Jadąc do Alicante nie spodziewała się usłyszeć o czymś takim. Imperium rozpadło się, nie było już starych patronich rodów, gdyż większość z nich wybiła się podczas wzajemnych walk,

a część nie przekazała dziedzictwa swoim

następcom. Dodatkowo, idąc za przykładem starego Duncana, który kiedyś miał W KOLORZE KRWI

www.miastoksiazek.com | 52

bardzo duży szacunek wśród wampirów, wszystkie patronie rody pozbyły się ewentualnych uzurpatorów do tronu, aż do dziesiątego pokolenia w dół. Skutkowało to tym, iż wprawdzie władza została w rękach wybrańców, ale ich liczba drastycznie spadła i brakowało kontynuatorów tradycji. Zwykłe wampiry były pozbawione możliwości chodzenia w świetle słonecznym. Noc skrywała ich upiorne sylwetki. Nie przypominali swoich prastwórców i wiedząc o tym, starali się zmieść ich z powierzchni ziemi. Liczne wampirze powstania, krwawymi falami przetaczały się przez karty historii. Rewolucja Francuska — kto by pomyślał, że ścinanie głów miało za zadanie pozbyć się nie tylko ludzkich, ale przede wszystkim patronich władców. Ostatni Patroni, stanowiący Radę Najwyższą, schronili się w górze, która kiedyś była miejscem ich narodzin. Tu, będąc zabezpieczeni przed wszelkimi atakami ze strony wampirzego plebsu, starali się utrzymać w ryzach chwiejące się imperium. Kingsley nie zamierzał się im podporządkować i marzył o przejęciu pełni władzy. Próbował zjednać sobie rozrzuconych po świecie współbraci, ale nie zyskał w ich oczach uznania. Owszem pomagali mu w jego brudnych interesach, ale nienawidzili szczerze, już za sam fakt, że jest wybrańcem, że jest inny. Caroline przejmując dziedzictwo Duncanów otrzymała tylko przywilej bycia Patronem. Nic więcej… Nie miała wiernych poddanych, nie miała podległych sobie terenów… Dawna świetność przeminęła. Jeśli chciałaby odzyskać to, co należne jej rodowi, musiałaby zdecydować się na wstąpienie do Rady. Niewątpliwie był to prawdziwy zaszczyt, jednak akurat nie takiego splendoru pragnęła. Po co jej istnienie w ukryciu, z dala od przyjaciół, od świata który kocha? Nie mogłaby wyrzec się tego, do czego przywykła. Nie chciała być członkiem Rady, nie za taką cenę. Lata ukrywania się przed współbraćmi, nie poszły jednak na marne. Dzięki temu uniknęli wielu tragicznych momentów i mogli w spokoju wieść na pozór normalne, ludzkie życie. Rada nie wiedziała o ich istnieniu, nie miała takich mocy jak kiedyś, chociaż dysponowała zdolnościami, o których inne PIERWSI Z PIERWSZYCH

www.miastoksiazek.com | 53

wampiry mogły tylko pomarzyć. Paradoksalnie, właśnie te zdolności stały się przyczyną buntu i doprowadziły do zachwiania potęgi istot cienia. Olegario, wysoki, przystojny szatyn o przenikliwych brązowych oczach i zachrypniętym głosie, był mężem Reiny, kobiety która wraz z nim przepytywała Caroline. Stanowili coś na wzór pary królewskiej i to oni mieli decydujący głos. Olegario potrafił zabijać za pomocą wzroku, zaś jego małżonka miała dar blokowania

wampirzych

zdolności.

Kobieta

potrafiąca

wizualizować

wspomnienia, nazywała się Aisha i była doradcą. Czwartą postacią okazał się mężczyzną o imieniu Basit, który nie zabierał głosu z tej prostej przyczyny, że przed wiekami został pozbawiony języka. Komunikował się z pozostałymi członkami Rady wyłącznie za pomocą myśli i jako jedyny dysponował mocą upodabniania się do dowolnej osoby. Rada pragnęła wzmocnić swoją władzę i na powrót podporządkować rozproszone po świecie wampiry, ale niestety nie mogła tego przeprowadzić bez odbudowania linii dynastycznej. Ujawnienie się Caroline było dla Rady istnym prezentem od losu. Gdyby dołączyła do nich, wraz ze swoją zdolnością przewidywania przyszłości, mogłaby zmienić obraz Rady wśród pozostałych wampirów. Byłaby pierwszym wampirem wywodzącym się spośród ludzi, który wszedłby do Rady Najwyższej. Synowie Duncana, którzy również zrodzili się z kobiety, nigdy nie przyłączyli się do nich z tej prostej przyczyny, że chcieli władzy absolutnej wyłącznie dla siebie. Zgoda Caroline byłaby przełomem, nowym początkiem, nadzieją i szansą. Gdyby tylko zechciała… Ale ona nie brała tego pod uwagę. Otwarcie powiedziała o swojej decyzji. Nigdy nie zależało jej na żadnych zaszczytach i chociaż przyjęła dziedzictwo Patronów, zrobiła to tylko dlatego, aby zapewnić bezpieczeństwo swojej rodzinie. Owszem, będzie wiernym poddanym Rady, ale nigdy, przenigdy nie dołączy do niej, jako jeden z jej członków. Decyzja zaskoczyła wszystkich, ale chyba najbardziej Yadirę. Czarnoskóra kobieta była pewna, że Caroline pozostanie w Benacantil, gdyby myślała inaczej, nigdy nie ukazałaby jej ludzkiej twarzy Rady. Dla osób niewtajemniczonych, W KOLORZE KRWI

www.miastoksiazek.com | 54

przedstawiciele władzy mieli być niedostępni, owiani tajemnicą, niemalże zrównani z boskimi istotami. Caroline ujrzała ich prawdziwe oblicza, poznała ich imiona. To Wyrocznia nalegała na pozostałych członków, aby ujawnić się przed panną Westmoore, aby uznać ją za równą najwyższym… Według zapisu na Zwoju Cienia, pojawienie się Caroline było przewidziane już tysiące lat temu i miało zwiastować nowy początek — powrót do źródeł. „A gdy lud cienia rozproszy się po Ziemi i będzie deptał swoją władzę, pojawi się istota, która odbuduje to, co zrujnowały wieki. Powróci dynastia. Król z królową powiodą wybranych ku wieczności. A wieczność trwać będzie i światło z ciemnością zatańczy wspólny taniec”. — Jestem. — Yadira stanęła przed ławką, na której siedziała Caroline. Dziś także ubrana była w długi, orientalny kaftan, jednak zamiast niebieskiego, wybrała biały z granatowymi haftami. — Co takiego ważnego skłania cię do wcześniejszego powrotu do domu? Rada nie będzie tym zachwycona. — Wiem. — Wstała z ławki. — Dlatego prosiłam cię o spotkanie. Wyjaśnię ci wszystko, a ty przedstawisz to Radzie. Tylko ty jedna możesz mnie zrozumieć i tylko ty jedna opuszczasz wnętrze góry. Nie chciałam tam przychodzić… Bałam się, że może będą chcieli zatrzymać mnie siłą — Siła to nie rozwiązanie. — Potrząsnęła głową. — Sama musisz chcieć zostać z nami. — Przejdźmy się. — Poprosiła Caroline. W milczeniu ruszyły w stronę plaży. Caroline poza murami twierdzy znowu dysponowała swoimi mocami i otoczona przez tarczę uniemożliwiała Yadirze poznanie swoich myśli. — Dziś wieczorem odlatuję do domu — odezwała się wreszcie. — Nie mogę zostać z wami, chociaż zaszczytem dla mnie była wasza propozycja. Mam życie które kocham i przyjaciół, których nie chcę stracić. Mogę zrobić dużo więcej, jeśli pozostanę wśród ludzi.

PIERWSI Z PIERWSZYCH

www.miastoksiazek.com | 55

— To ty tak uważasz, my sądzimy inaczej. Twoim przeznaczeniem jest dołączyć do nas. — Nie. — Pokręciła głową. — Wybacz mi moją śmiałość, ale tym razem się mylicie. Ja widziałam swoją przyszłość i wiem, że nie jest związana z wami. Widziałam siebie wraz z przyjaciółmi… Tam jest moje miejsce. — Zwój mówi coś innego. — Yadira patrzyła na nią uważnie. Doszły do plaży i Caroline zdjęła tenisówki. Związała ich troczki razem, po czym przewiesiła sobie przez szyję. Z lubością zatopiła stopy w złocistym piasku. — To nie o mnie mówi. — Szurała stopami, rozgarniając złote drobinki. — Może pojawi się inny Patron… Ja nie potrafię wyrzec się tego… — Przychyliła się i nabrała w dłonie piasku. Pozwoliła, aby swobodnie przelatywał przez jej palce. — Jak mam zrezygnować z wiatru muskającego moją twarz? Jak mam zapomnieć o szumie morskich fal? A jak wydrzeć z serca wspomnienie miłości? — Twoje ludzkie życie nie może być ważniejsze niż przeznaczenie. Jesteś wybrana… — Ale to nie muszę być ja! — Odwróciła się do swej towarzyszki. — Równie dobrze Zwój może mówić o Rodericku, Lucasie lub Angelinie… A może jeszcze kimś innym, kto zostanie przemieniony w przyszłości. Zastanawiałaś się nad tym? Przecież jeszcze kilka dni temu nie mieliście pojęcia o moim istnieniu. A jeśli są inni mnie podobni? — Dlaczego musisz wracać do domu? Może zostań dłużej i jeszcze przemyśl swoją decyzję. — Zignorowała jej pytanie. Jako Wyroczni nie wypadało jej przyznać, że mogła opatrznie zrozumieć zapis na Zwoju. — Muszę wracać do Elizabeth Town. Wprawdzie planowałam zostać jeszcze klika dni, ale zdarzyło się coś nieprzewidzianego. Widzisz Yadiro, moja najlepsza przyjaciółka jest w ciąży… — A co tobie do tego? Jesteś jedyną osobą, która może ją wesprzeć? Jeśli jest w ciąży, to znaczy, że to człowiek… Ludzie mają swoich współbraci i niech do

W KOLORZE KRWI

www.miastoksiazek.com | 56

nich zwracają się o pomoc. My wampiry musimy trzymać się razem. To nasz obowiązek. — Ale ja muszę być przy niej! — niemalże krzyknęła. — Stało się coś, czego ona nie zrozumie… Tylko ja mogę jej to wytłumaczyć… — Złość, a może bezsilność spowodowały, że tarcza chroniąca umysł Caroline opadła. Trwało to tylko kilka chwil, ale wystarczyło, aby Yadira zobaczyła wszystko, co chciała. To wszystko, na co wcześniej nie zwrócili uwagi, gdyż wydawało się, że nie dotyczy ich spraw. — To dziecko… — Na twarzy Wyroczni widać było totalne zaskoczenie. — Taniec światła i cienia… — wyszeptała z nabożna czcią. Jednak Zwój nie kłamał, to ona źle zinterpretowała zapis. — „A gdy lud cienia rozproszy się po Ziemi i będzie deptał swoją władzę, pojawi się istota, która odbuduje to, co zrujnowały wieki. Powróci dynastia. Król z królową powiodą wybranych ku wieczności. A wieczność trwać będzie i światło z ciemnością zatańczy wspólny taniec”.

PIERWSI Z PIERWSZYCH

www.miastoksiazek.com | 57