Jarek Zawadzki. Z lasu i z miasta

Jarek Zawadzki Z lasu i z miasta © Copyright by Jarosław Zawadzki 2007 ISBN nieprzyznany (jeszcze) Pierwsze wydanie freeware’owe, Shenzhen 2007 W...
1 downloads 1 Views 608KB Size
Jarek Zawadzki

Z lasu i z miasta

© Copyright by Jarosław Zawadzki 2007

ISBN nieprzyznany (jeszcze) Pierwsze wydanie freeware’owe, Shenzhen 2007 Wersja beta, może zawierać błędy! Na okładce: Jakiś las THIS E-BOOK IS NOT TO BE TRADED AT ANYBODY’S PROFIT. IT CANNOT BE SOLD, LEASED OUT, LENT OR BORROWED COMMERCIALLY EITHER IN ITS ENTIRETY OR IN FRAGMENT(S). IF SOMEONE HAS OFFERED YOU THIS E-BOOK FOR MONEY, PAYMENT IN KIND OR ANY OTHER FORM OF COMMERCIAL TRANSACTION, THE SAID TRANSACTION IS ILLEGAL BY THE LAW OF THIS COUNTRY AND YOU SHOULD PUNCH HIM (OR HER).

2

Spis treści SPACER PO LESIE............................................ 5 IKAR....................................................................... 6 GAŁĄZKA ............ BŁĄD! NIE ZDEFINIOWANO ZAKŁADKI. ARS(E) PO-ETICA ........................................... 15 ARMIA ................................................................. 16 ARMIA ................................................................. 16 GRA ...................................................................... 17 PYTAM NIEBIOSA .......................................... 19 PLUSKWY ........................................................... 20 ŚCIEŻKA W LESIE .......................................... 21 MOLOCH ............................................................ 22 W MOIM OGRODZIE ...................................... 24 LINGUAM LATINAM AMO ........................... 25 RYBACY I KORSARZE ................................... 26 ZNASZ-LI TEN KRAJ ..................................... 28 SONETY CHIŃSKIE .......................................... 7

SHENZHEN .......................................................... 7 HONGKONG ........................................................ 8 FIREWALL........................................................... 8 CZERWIEC ‘89.................................................... 9 3

RESTAURACYJKA W TAJPEJ ........................... 10 POBUDKA! ......................................................... 12 THE GENERATION ......................................... 43 THE MOON ........................................................ 45 CHICKEN............................................................ 46 TOWN NIGHT ................................................... 48 LEXINGTON ...................................................... 49 HAIL, SPIRANT ................................................ 50

4

Spacer po lesie Spacer po lesie przed zachodem słońca To nieustanne wybieranie dróg I nigdy nie ma pewności do końca, Którą z nich chcemy, a którą chciał Bóg. Kogóż się radzić? Same wokół drzewa; Leśne owoce ścielą się u stóp. Dzięcioł gdzieś puka, tam inny ptak śpiewa; Żuczek do domu śpieszy tup, tup, tup. Gdyby choć jakieś znajome szeptanie, Jakiś znajomy zaufany głos – Poznawszy co się, gdzie i kiedy stanie – Mógł przepowiedzieć nieodgadły los. Tyle się myśli nagle rodzi w głowie, Duszę przepełnia nadzieja i strach, Idźmy, wszak nikt nam dokąd iść nie powie, Żadna odpowiedź nie zjawi się w snach.

5

Ikar przepadł jak kamień w wodę i głuch po nim zasłynął

6

Sonety chińskie Shenzhen Próżno by w mieście tym szukać pagody, Świątyni przodków czy też choćby mnicha, Co by jałmużnę zbierał do kielicha: Tutaj jest nowej siedlisko przygody. Tutaj biurowce, sklepy i ogrody, Tu lud sukcesu, tu zgiełk nie ucicha; Zawiść tu mieszka, nadzieja i pycha; Ze szkła i stali ostatni krzyk mody. Jeszcze nie dawno tylko wieś rybacka, Potem mieścina (gdzieś na końcu świata) Ambicji mekką stała się znienacka. Lecz ten, co świtem ulice zamiata, Albo z fabryki po północy wraca Nie zna wytchnienia, wie tylko co praca.

7

Hongkong Ze stron dalekich barbarzyńców flota Burzy odwieczny pod niebem porządek. Kupują wyspę, zajmują przylądek. Syn Niebios klęka przed uczniami Watta. Jeden chce opium, drugi łaknie złota, Trzeci motykę zostawia wśród grządek, By przodkom święty odprawić obrządek, Nim misjonarzom odtworzy swe wrota. Sto lat minęło, strzeliły wieżowce, Wartkim strumieniem napłynął kapitał I w metropolię zamienił manowce. Może staruszka warto bym zapytał, Co z Księgi Przemian na chodniku wróży, Czy wiatr spokojny czy też czekać burzy. Firewall Nie jedna ścieżka ku władzy prowadzi; Kto dojdzie celu, dla ludu otuchy, 8

Opróżnia serca, a napełnia brzuchy: Tak Stary Mędrzec wszak cesarzom radzi . Boi się majster pojętnej czeladzi, Lud samodzielny zwiastuje rozruchy. Beton jest twardy, twardy ale kruchy I prędzej sczeźnie, nim go coś rozsadzi. I tak jak hutong otoczony murem, Sznurem cenzury opięte są media: Yahoo cię zdradzi, milczy Wikipedia . Cyfrograf wiecznym podpisujesz piórem. Widzą co czytasz, czego słuchasz wiedzą I po numerach w końcu cię wyśledzą. Czerwiec ‘89 Dawnymi czasy w Zakazanym Mieście Z mandatu niebios rządzili cesarze. Wznosząc warownie, altany, ołtarze. Uczonym, co się wykazali w teście Pan dał posadę w dobrej woli geście, Hetmanom hojne sypał apanaże. 9

Przyjmował ryż i skóry słane w darze Albo też w niemym poddanych proteście. Gdy się turystów przetaczają tłumy Przez Niebiańskiego Spokoju dziś bramę Mnie ta budowla skłania do zadumy: Wszak czołgi przecież nie ruszyły same. Rozpacz zabójcza, rozpacz, gniew i trwoga, Że twarz rządzących jest aż taka droga.

Restauracyjka w Tajpej Usiądę tutaj pod swastyką chwilę I coś dobrego z patelni poproszę. Ostatnio wstręt mam do mięsa – nie znoszę! Tutaj buddysta obsłuży mnie mile. Kucharz nie stary, jeszcze w wieku sile. Smażąc makaron z grzybami po trosze Marne zarabia na swym woku grosze. Może herbaty z nim czarkę wychylę.

10

Robi się późno, nie widać już nieba. Kratę już pewnie zasunąć by trzeba, Wyłączyć światło i klimatyzację. Bywam tu często, wszak mieszkam za rogiem. Obiad u niego jadam i kolację I nie zamierzam zrywać z tym nałogiem

11

Pobudka! Czerwonych szabel jeszcze jazgot słyszę I rżenie koni idących do nieba. Huk grubych armat, potem tylko ciszę, Której pamiętać już więcej nie trzeba. Niechaj przepadną gdzieś w czasu zawiei I więcej prawd nam szlachetnych nie bredzą Krwią wykarmione polany nadziei; Sędziwe lasy, które wszystko wiedzą. Nieśmiałe dłonie w kieszeniach ukryte, Waleczny język niestrudzony w dziele, Prowadzą mędrców jednobarwną świtę Tam, gdzie się przeszłość smutnym kręgiem ściele. Umysł nasz wolny, lecz myśli spętane Bujdą i wróżbą spod ciemnej gontyny. Myślę by oddać komu tę polanę, Ten las szumiący, te narodów kpiny.

12

Gałązka Z takiego bardzo zielonego lasu Przyniosę jedną zieloną gałązkę Taką z ziemi Lubię gałązki A zwłaszcza te zielone w tych zielonych gałązkach coś jest I to bardzo ważne jest to coś I tylko ze względu na to coś Chciałbym sobie gałązkę Taką zieloną Przynieś z zielonego lasu A jak zobaczysz taką gałązkę u mnie Pewnie zapytasz skąd się taka Ładna tutaj wzięła gałązka Bo bardzo ci się spodoba Gałązki które ja przynoszę Zawsze się wszystkim podobają Bo ja już potrafię Po prostu potrafię przynosić gałązki I wtedy będę miał cię w garści A może nawet i w obu 13

Bo też byś chciała taką mieć Wszak lubisz piękne rzeczy jak wszyscy I będę cię miał w garści dlatego Że tylko ja potrafię przynosić takie ładne gałązki Ja wtedy powiem że gałązki są w lesie I musimy tam po nie pójść Tak oto będę miał cię w garści A może nawet i w ramionach Bo z gałązkami to nigdy nie wiadomo

14

Ars(e) popo - etica Nie wszystko jest poezja Nawet ja sam nie jestem poezja A to co robię (jeśli kiedykolwiek było Poezja) To (nie ma co tu kryć) Z dnia na dzień przestaje być

15

Armia Komu trzeba takiej armii? Kto te głodne mordy karmi? Gdzie są matki tych żołnierzy? Kto ich kocha? Kto w nich wierzy? Dokąd idą? Po co idą? Pod jakiego z państw egidą? Kto ich czeka? Gdzie ich czeka? Na co zwierze im człowieka? Mężni, silni, głodni, głupi: Kto ich wczesne trupy kupi? Kto ich dusze kiedyś wspomni? – Nie historia. Nie potomni. Rozkaz, rozkaz! Lewa, lewa! Hymn do śmierci ich zagrzewa. Bóg... tfu! Honor i ojczyzna – Jakiż bóg się do nich przyzna?! Komu trzeba takiej armii? Kto te głodne gęby karmi? Dokąd idą oni? Za co? Kto bogaci się ich pracą? 16

Gra Choć jestem prosty z krwi i kości człowiek, Nocą nie umiem we śnie zmrużyć powiek; Umiem zbyt dużo, stać mnie na zbyt wiele: Dokonam cudów, skoro się ośmielę, Poznałem bowiem niezgłębione treści, Jakie prawieczność w sobie tylko mieści. Nic mnie nie zdziwi, nic mnie nie zaskoczy, Gdyż dziwy większe widziałem na oczy Niż wszystkie dzieła ludzkiej wyobraźni, Która przede mną jak dziecko się błaźni. Podlejsze są mi objawione dzieje, Tragedie ludzkie i losu koleje, Niźli poznali w ciągu tysiącleci Uczeni w pismach i święci poeci, Co nad przeszłością spędzili swe życie I znali rzeczy, jakich nie ujrzycie. Ja (niczym prorok ślepy ze starości, Co sobie miejsce już w zaświatach mości, Zdążywszy poznać ile świat jest warty) Sięgam do torby i wyciągam karty; Cicho tasuję i na stół układam Gramy w pokera: ja, Ewa i Adam. 17

Patrząc im w karty, opowiadał będę Okrucieństw pełną ich losów legendę. Adam coś doda, a Ewa zanuci Pieśń, co jak echo po latach powróci, I noc spędzimy, gadając przy śpiewie. A o co gramy? - tego nikt z nas nie wie.

18

Pytam niebiosa Gdy nic nie było, kto żył już przed laty, By nam przekazać, jak powstały światy? Qu Yuan

Pytam niebiosa: czemu mnie stworzyły; Dały chęć życia, lecz nie dały siły? Dlaczego dały mnie, a nie innemu; I czemu teraz, a nie dawno temu? Jeśli Bóg stworzył wszystkie kąty świata I wszystko na nim, co biega i lata; Wszystko, co pływa, to kto Boga stworzył? Jak to się stało, że Bóg nagle ożył? Po co się stało wszystko, co istnieje? Ileż set wieków wstecz sięgają dzieje? Czy wszechświat cały istniałby bez Ziemi? Są mędrcy ślepi. Czy są mędrcy niemi? Czemu prorocy swą promienną wiedzą Wszystko, co dobre i złe, przepowiedzą, Nie bacząc na to czy lud w płaczu słucha Czy też z uśmiechem od ucha do ucha? Pytam niebiosa. Nikt nie odpowiada. Klnę, jakbym nie znał, co szyk i ogłada; Ze zjadliwością wykrzykuję wilczą: Gdzie są niebiosa!!! Lecz niebiosa milczą. 19

Pluskwy Pluskwy są stałe w miłości Nigdy nie myślą o zdradzie Pluskwie pluskwa nie zazdrości Nogi pod nogę nie kładzie Pluskwy są wierne w przyjaźni Cenią sobie dobroć serca W kuchni sypialni i łaźni Obcy im kłamca szyderca Pluskwy to miłe stworzenia Lubią pieszczoty jak wszyscy Lecz pluskiew nikt nie docenia A przecież to nasi bliscy Zawsze chcą pluskwy być z nami Gdyż są bardzo towarzyskie Nie chcą byśmy byli sami Dlatego przychodzą wszystkie.

20

Ścieżka w lesie Dokąd nas wiodła ta ścieżka, któż zgadnie, Biegnąc cichutko między topolami, Na których kosy gwizdały tak ładnie Jakby pytały czy mogą iść z nami. I coś w nas grało tam w sercu gdzieś na dnie; I zdało nam się, że byliśmy sami: W tak wielkim lesie nie było nikogo, Kto jeszcze szedłby za nami tą drogą. Wieczorem kosów ustało śpiewanie Jakby spłoszone nadejściem ciemności. Nikt z nas nie wiedział co teraz się stanie Jakże las nocą przywita swych gości: Czy się za nimi stęsknił niesłychanie? Czy ich obecność wielce go rozzłości? Lecz las nie odrzekł cichy ani słowa. Spokojna była długa noc lipcowa.

21

Moloch Błagasz o litość – tu nie ma litości, Tutaj jest praca, cierpienie i praca. Wyście skazani, boście ludzie prości, Do możnych wasze wszak należą kości, Im się wasz cały tylko trud opłaca. Kto was był skazał, dziś nikt nie pamięta, I dziś żadnego to nie ma znaczenia, Nie dla was pachną akacja i mięta, Dla was cierpienie i dola przeklęta, Która wam w kamień chleb powszedni zmienia. O, chwalcie sobie każdy dzień spoczynku, Módlcie się, aby gościł jak najczęściej, Nie ma lepszego bowiem upominku Dla niewolników kupionych na rynku... Noc i dzień taki – to jedyne szczęście. Nikt wam kajdanów nigdy nie rozkuje, Wy już na zawsze skazani jesteście, Wyście złodzieje są, chamy i zbóje, Pana jest życie, więc oddajcie mu je, Wszak on was kupił i osiedlił w mieście. 22

Pracujcie, myśli porzućcie o buncie, Niechaj w umyśle chęć zemsty nie gości, A wy anioły plugawe, przyfruńcie By dopilnować spraw na swoim gruncie! Błagasz o litość – tu nie ma litości.

23

W moim ogrodzie W moim ogrodzie owocowe drzewa Zbieram owoce z nich każdego lata Widzę jak ptaki wiją sobie gniazda I każdy wijąc sobie gniazdo śpiewa Śmieje się wiecznie dnia złocista gwiazda Chmury nie chmurzą się na moim niebie Usiądę tutaj pod jabłonią w cieniu I liczył będę kwiaty na gałęziach I zasnę może w błogim zapomnieniu Kiedy się zbudzę – może w środku nocy – Wiatr cichy przemknie między gałęziami Przypomnę sobie co tu kiedyś było – i już nie będzie więcej – między nami

24

Linguam latinam amo Po życie sięgać nowe Adam Asnyk

Gal Anonim, Gal Anonim Powiedz: co zostało po nim? Wielkie księgi, które czyta Średniowieczny eremita. Bo język ludzki, język wszelki, Choćby nie wiem jak był wielki, Kiedyś umrze, świetność zginie: Cóż zostało po łacinie? Czym więc nasze jest pisanie I co po nim pozostanie, Gdy narody już zapomną Naszej mowy treść ogromną? Język jak żywe stworzenia: W nim się ciągle wszystko zmienia; Ma swój własny każda era – Bo co żyje, to umiera. 25

Rybacy i korsarze Życie stało się proste jak kliknięcie myszką Jak kadrowanie obrazka Jak skasowanie linijki Wszystko pod kontrolą Spokój niezakłócony Świat w milionach barw Ludzie tańczą Kiedy muzyka gra Rzeczy niemożliwych już nie ma Każda usługa dostępna Za pieniądze lub darmo O tempes o mores Morze bezkresne Nawet niebo Chronione kluczem dzikich gwiazd Wolność, niepokalana wolność Przez otwarte okna Wlatują gołębie Zapach wiosny I ty. 26

Świat w zasięgu ręki Przeszłość i przyszłość W jedną pojmane sieć Jak dzieci Najbielsze kruki Najświeższe kaczki Chleb igrzyska I wszystko na wynos Życie jest proste jak kliknięcie myszką Jak kadrowanie obrazka Jak skasowanie linijki Wszystko pod kontrolą

27

ZnaszZnasz - li ten kraj Kraj lat dziecinnych on zawsze zostanie Święty i czysty jak pierwsze kłamanie.

I Dziwny to kraj jest a mieszkańcy próżni, Do ziem szlachetnych stąd jeszcze daleko, Na krótko tutaj przystają podróżni, Inaczej tutaj niż za siódmą rzeką, Niż za lasami siedmioma inaczej. Zaduch w tej ziemi omdlałej i suchej, Którą rusałki omijają raczej, Bo cóż jest warta nimfa w ziemi głuchej. Trudno tu spotkać choćby pustelnika. Od wieków nie ma już dzikiej zwierzyny; Nawet ostani zagajnik zanika, W którym podstępne się czają gobliny. Gdy noc zapada straszna jest i cicha, Nawet puchacze nie puchają nocą 28

Muzyka muraw jak rosa usycha, Nie słychać świerszczy, co indziej świergocą. Tańców i śpiewów nikt już tutaj nie zna, Wiatr tylko szemrze czasami ballady, O pięknej niksie lub o księciu z Gniezna, Których jedynie księżyc słucha blady. A gdy poranek wstaje, gdy się budzi Ze snu ten smętny kraj opustoszały, Trudno napotkać na ulicach ludzi I lepiej pałać uczuciem do skały Niż do żywego stworzenia w tej ziemi, Gdzie nikt już nie wie, co znaczy, że kocha; Ci którzy mowę znają, są tu niemi I giną w cieniu pasaży molocha. Kto tutaj rządzi – nikt naprawdę nie wie, Albo udaje, że nie wie; jak sądzę, Wszak tu przy pracy, spoczynku i śpiewie Władają życiem bezduszne pieniądze. Nocą o świcie i popołudniami Wloką się ciężko godziny niemrawe. 29

Snobi, gogusie – zawsze tacy sami, Proszą kobiety do kina, na kawę, Do cyrku ujrzeć tresowane słonie Groźne pantery i lwice ryczące, A każda chwila w słów delirium tonie I rodzi nowych skazańców tysiące. (Olu i Mirku Nigdy w większym nie byliście cyrku!) W parkach nie kwitną już więcej kasztany, W lasach nie rosną już więcej jagody, A śpiew słowików dawno zapomniany. Gdzie się podziały planty i ogrody? Dawno umarła już radosna sztuka, Taka co rodzi się w natchnieniu nagle; Nikt już nie liczy, gdy kukułka kuka, I wiatr nie dmucha w marzycieli żagle. Tu wierzą tylko w bunt i ksenofobię, Jeżeli myślą to tylko o sobie, Tak bardzo dumni ze świetnej przeszłości, Której im naród żaden nie zazdrości. 30

Nad wielkim miastem szary wstaje ranek, Słońce przebija się przez tuman smogu Budzi się pijak u drzwi swoich progu, Budzi się ze snu zdradzony kochanek. Sprawdza godzinę - wcześnie. Włącza radio: Gdzieś jakiś zamach, gdzieś biją skinheadzi... Podnosi głowę i siada, i siedzi; Zapala fajkę, tęskniąc za arkadią. A pocierając o cybuch piżamą Dosięga radia, szuka innej stacji Nic nie znajduje, zostawia tę samą; I chyba musi pójść do ubikacji. Zaczyna padać deszcz z brudnego nieba, Kapie na chodnik, parapet, o szyby Takiego deszczu nikomu nie trzeba, Nie wyrastają po tym deszczu grzyby. Deszcz coraz większy, coraz mocniej pada, Stuka o szyby jak dziecko w cymbałki. Zbiera się burza, pewnie zagrzmi lada Moment. Aniołki bawią się w zapałki. 31

Wiatr się rozhulał i drzewa wierzgają, Jakby z pijana kochały się Gają; I już boginię pieściły w ekstazie, Słodkie szeptając słowa wyraz po wyrazie. Wreszcie zagrzmiało raz, drugi i trzeci, Ziemia zadrżała i padać przestało I dreszcz ostatni był przemknął przez ciało. Tęcza wyjrzała zza chmury i świeci. Raz jeszcze patrzy na zegarek - późno. Odkłada fajkę i myśli co zrobić, Chciałby się podnieść - nie może się zdobyć. Myśli po głowie błąkają się próżno. Oto filozof – ja umywam ręce, Żadnej w nim bowiem nie znajduję winy, Krew jego na was i na wasze syny; Wam go oddaję. Nie powiem nic więcej.

32

II Jak wiele razy, chyba nie policzę Chcieliśmy zacząć to wszystko od nowa, Bo skąd nam było wiedzieć jak zwodnicze I jak podstępne zazwyczaj są słowa. O dziwo sami nie byliśmy wcale W naszych marzeniach; o, my romantycy, Rośniemy szybko, jest nas wielu, ale Wszyscy samotniśmy, nadzy i dzicy. Chcemy pomniki widzieć ku swej chwale. My niedołęgi, my ostanie dziady W noc obmyślamy jak przewracać światy, I śpimy długo, gdy dzień wstaje blady, Pamięć potomnych chcąc kupić na raty. Uczeni w piśmie wielkich epopei, Liczący zgłoski w każdym wersie ody. Chcemy wydźwigać upadłe narody I nie straciliśmy nawet nadziei, Że jeszcze wszystko całkiem nie przepadło. Myśmy idioci! Nam się wciąż wydaje, Że co odbite przez wieków zwierciadło, 33

Akademosa już słyszały gaje I trzeba dumnym być w takiej przeszłości. Lecz jaka korzyść komu z martwych kości Wieszczów poetów i uczonych w sztuce, O jakiej światu się wcześniej nie śniło. Po cóż powracać do tego, co było, Gdy ja odejdę to wszak już nie wrócę.

III Pieśń wzorowego ucznia

Nauczyłem się liczyć do tysiąca, Umiem dodawać i dzielić przez cztery, Wiem ile dni jest każdego miesiąca, Cały alfabet znam – wszystkie litery. Wiem co to trójkąt i funkcja rosnąca, Mam nienaganne ponadto maniery; Wiem kiedy była bitwa w Termopilach I bardzo dużo czytam w wolnych chwilach. Nocami lubię spoglądać na niebo, Wiem gdzie jest Orion, Wielka Niedźwiedzica; Często wychodzę wtedy za potrzebą To od patrzenia na tarczę księżyca. 34

I wiem, że byliśmy kiedyś amebą, I że cnotliwa jest tylko dziewica. Znam wielu mędrców, króli i poetów: Żadnych przede mną świat nie ma sekretów. Jestem szczęśliwy, bardzo dumny z siebie, Wiem już tak wiele, nie brak mi niczego, Jestem wesoły jak anieli w niebie, Nie muszę pytać nikogo:„Dlaczego?” Sam sobie radzę w tak błahej potrzebie. Kiedy rozmawiam czasami z kolegą, Staram się trochę przekazać mu wiedzy, Lecz nie pojętni są moi koledzy.

IV Pratypie królów starożytnych Słowian! Ojcze narodu, który przetrwał wieki, Mimo lat wojen i ucisku mocarstw; Co cię stulecia ustnego przekazu Z prostego kmiecia uczyniły carem, Jeśliś w ogóle kiedykolwiek istniał.

35

Kto cię wymyślił, kto dał ci to imię, Którym twój naród zwą inne narody? Ojcze, którego pranigdy nie było! Dziecię rusałki leśnej i strzygonia, Spłodzone w blasku bladego miesiąca Gdzieś pod gontyną w samym środku puszczy. Ciebie Swarożyc chyba był wychował, Lelum-polelum wybrało mesjaszem, A lud cię przyjął i w sercu zachował I pokoleniom przekazał jak wiarę. Wiara przepadła, a tyś ostał cało W tym wielkim gmachu pradziejów ojczyzny. Co nam po tobie, kiedy z nas się śmieją, Żeśmy największe narodowe skarby, W kufrach zamknęli a klucz wyrzucili, „A kysz!” Wołając - dziadowskie jaskółki. Co nam po wiekach dzikiego antyku, Gajach i borach, w których żyły tury, Jeśli po tamtym świetności okresie Tyle zostało, co kwiatów po burzy. To wszystko brednie! - naród nie istnieje. Co lud narodem czyni? - demagogia! Pratypie królów starożytnych Słowian. 36

V W jego ramionach, jeszcze w sen wpatrzona Taka bezpieczna się czuje kochanka U wrót deszczowych wiosennego ranka, Który się budzi, a zda się, że kona. Ciepłe są jego pieszczące ramiona, Jak sierść jedwabna białego baranka, A bicie serca jego - kołysanka. I cisza wszędzie - tylko on i ona Nad wielkim miastem szary wstaje ranek, Budzi się ze snu szczęśliwy kochanek. W jego ramionach, jeszcze w sen wpatrzona Najbliższa z ludzi - tylko on i ona. Sprawdza godzinę i znowu się kładzie. Patrzy na sufit i myśli o zdradzie.

37

VI Skąd te wojska wracają, hufce po zęby zbrojone Krew im dłonie oblepia z błotem zmieszana i potem. Kto im ruszyć rozkazał? Kto dał im rozkaz powrotu? Kto zniewolił ich dusze? Kto ich umysły napoił Patriotyzmem, honorem, dumą narodu i armii? Dzisiaj wielcy wygrani, wrogów swych niosą na tarczach, Choć im korzyść niewielka z tak ogromnego zwycięstwa, Bo nie oni się cieszą ze swej wiktorii, nie oni – Oni jęczą ranieni albo, poległych chowając, Płaczą i łgają na rozkaz: „żołnierz ten poległ na polu Chwały, wspomni historia jego zasługi ojczyźnie!” Bardzo bowiem ojczyznę kochał, tak! On kochał naród! Bardziej niż siebie samego. ale cieszą się możni - ci, co w czas wielkiej obławy Spali z tanią kobietą, córą Koryntu lub ludu; Ci, co podczas wieczoru, kiedy dwa pułki poległy, Grali w karty, warcaby, w wielkich kasynach hulali, Obstawiając zwycięzcę, jakby to mecz był lub wyścig; Szybko skrycie liczyli, ile zarobią lub stracą Producenci i kupcy, wielkie koncerny naftowe, Monopole i banki - wszyscy wygrali tę szarżę... 38

Magia granic i zazdrość mocarstw o inne mocarstwa. O, potęgo okrutna! Kto cię był nazwał, żeś cnotą Sam nie wiedział, co czyni; niech mu przebaczą polegli, Niech mu żywi przebaczą, bo był jak dziecko naiwny. O, potęgo narodu! Która go wiążesz w uprzęży Jakiejś wiary, języka, może historii, poezji Wielkiej literatury, mitów, herosów i wieszczb. O! Patriotyzmie! - ty, plago! Który omamiasz żołnierza, Co ni bogactw nie widzi jakie przynosi ta wojna Możnym i politykom; który odruchem Pawłowa, Słysząc: zemsta na wroga, w pień tnie niewinne zastępy, Tych co owce na halach jeszcze pasali przedwczoraj, Wcale nie myśląc o wojnie. Noc przysłania pożogę, zgasły już łuny kanonad. Oto puchacz się zjawia, sępim wpatrując się wzrokiem W to, co ziemia chwyciła w swoje potężne ramiona, Jakby ziemi zazdrościł, tylko nie wiedział sam czego. Dwa zatoczył okręgi ponad czołgami i ludźmi, Oczu parę wydziobał z czaszki wgniecionej jak miska, Po czym, niesmak poczuwszy, dalej pofrunął żerować. Wolał widać gryzonie niźli poległych ilotów.

39

Cicho wieczór odpełza, zwija się żmija ciemności; Welon mroku opada, nad horyzontem już widać Słońca blade promyki – wkrótce jutrzenka nastanie; Nieuchronny poranek w rozpacz zamieni zwycięstwo: Jutro ruszą z odwetem wojska tej nocy pobite; Znowu banki i kupcy, wielkie koncerny naftowe, Producenci i wielcy stanu mężowie odbiorą Dywidendy, wołając: „Wojny tej sprawa jest słuszna! Nie żałujcie ojczyźnie, która was żywi y broni, Swej krwi!”

VII Któżby pomyślał, że zginie tak wielu Dla nigdy nie osiągniętego celu.

VIII W pośrodku drogi naszego żywota Srebrzy się piorun i nagle przygasa, Tak jakby świeca nad talią tarota, Do której dłonie dorzucają asa.

40

Nic nas nie zbawi. My przez los przeklęci; A dusza nasza na pochlebstwa łasa, Które się kryją gdzieś w naszej pamięci, Jakoby skarby najdroższe, bezcenne; I zdaje nam się, że jesteśmy święci I święte nasze jest życie codzienne; Lecz czy, gdy ukłon bijemy i modły Kornie składany, częste, bezimienne I na czas święta przystrajamy jodły, To znak, że Bóg jest z nami a my z Bogiem? Że słowa jego przez życie nas wiodły, Prowadzić będą dalej za dni progiem, Gdy nic nie będzie więcej takie samo? Któż z nas się kiedy bratał ze swym wrogiem? Kto kołaczącym otworzył pod bramą, Gdy mróz i zima a oni w łachmanach. Dom nasz pieczarą tylko - smoczą jamą, W której składamy lubieżny almanach Tego, co z życia nam jeszcze zostało; I dnia każdego przed snem na kolanach, Wciąż się żalimy, że mamy za mało. Szkaradny umysł i łakome ciało! 41

IX Śpiew się już znużył, ptaki odleciały, Melodia wiatru cichutko odpierzcha. Wielcy uczeni spisują annały. Powoli zmierzcha.

42

The generation Ages ago died the last elven king, Ages ago the children of the Vikings Ruled over the lands and wide oceans Whose every fish and non-fish was theirs. Doesn’t it scare you that so many Empires, powerful as the Olympic gods themselves, Or fabulous as the laws of economy Written in a fairy-tale book, All have collapsed never to be reborn? Son of woman, Daughter of man, You are but a will-o’-the-wisp: Attractive and mischievous, So prone to betraying. A point in time You consider longevity you can Never obtain by any yoga. “Your time had come and passed ages ago” Say the constellations Ages ago you would have been The master, The ruler, 43

The king or the queen, Or happy shepherd in the highlands; But you have chosen the wrong century to be born in. This is the time of curiosity and disaster foretold: You are doomed to be the slave-driver or the scapegoat... And it’s your choice now! Go ahead! There is no accounting for taste; The History has finished.

44

The moon The day so gently passed away So beautifully the evening fell, When by a riverbank we lay And bade the fainting sun farewell. I said to her that night was near, She said it would be coming soon, And whispered lightly to my ear That I had promised her the moon.

45

Chicken Chicken, chicken, born of egg, Hanging slaughtered on the peg; What immortal ax or knife Hast seized thee and cut short thy life? Where’s thy head cut off so soon One hot summer afternoon? Thinkest thou there was a sense In treating men with confidence? Who will eat thee, chicken dead? Who will drink thy blood so red? Will they thee boil or stew or roast Thee they’ll pity once at most. Ah, how shameless, thou art bare. I’m embarrassed so to stare. All thy feathers have been plucked; Now flowing down an aqueduct.

46

Chicken, chicken, born of egg, Hanging slaughtered on the peg; What immortal ax or knife Durst seize thee and cut short thy life?

47

Town night The towns are far too plentiful with men. The streets are jammed, the sidewalks short of breath, The wise men dumb, the poets poor of pen: We live on hope of living after death. And when the evening lulls the town to sleep, We’re doomed to listen to the main street’s song, And count the dashing cars instead of sheep. Somehow, I don’t know how, we get along.

48

Lexington the morning rose with a robin song, the air was fresh and clear, among the houses gentle sunshine lay. it was an early springtime day. the sky was blue, the clouds were rare, and no uneasy stir was there: wind, whistling on its oaken flute, cared not who’d been the first to shoot.

49

Hail, spirant While you’re healthy while you’re young, Train the muscles of your tongue: Dorsal, central… and the tip Lest you should produce a slip. Freeze you not your teeth in a fridge, Brush your alveolar ridge. Feel the palate and the velum, Cleanse then often do not peel’em. Don’t neglect your upper teeth Do not shirk those underneath: It’s your only firing ground For the most outstanding sound Born of forces elemental: Fricative the interdental.

50

Suggest Documents