Diana Mroczek. Nie szukaj mnie

Diana Mroczek Nie szukaj mnie Copyright© MoNaBooks Idzi s.j. Wszelkie prawa zastrzeżone Żaden z fragmentów tej książki nie może być publikowany w ...
Author: Janina Bukowska
2 downloads 0 Views 375KB Size
Diana Mroczek

Nie szukaj mnie

Copyright© MoNaBooks Idzi s.j.

Wszelkie prawa zastrzeżone Żaden z fragmentów tej książki nie może być publikowany w jakiejkolwiek formie bez wcześniejszej pisemnej zgody Wydawcy. Dotyczy to także fotokopii i mikrofilmów.

Wydanie I, Poznań 2017

Projekt okładki: Pomarańcza Redakcja i korekta: Pomarańcza, MoNaBooks Idzi www.selfbook.pl

To jest miejsce, w którym pojawi się Twoja dedykacja.

ROZDZIAŁ I

Kucając za betonową ścianą piwnicy w wielkim magazynie,

stojącym

za

miastem

niedaleko

rzeki,

zastanawiałem się, co sprawiło, że znalazłem się w tak groteskowo, beznadziejnej sytuacji. Odpowiedź była prosta: zakochałem się. Łatwo było mi to przyznać, chociaż nie łatwo to zrozumieć. Wydarzenia, które doprowadziły do tego, że trzęsę się teraz z zimna i strachu, rzadko towarzyszyły miłosnym historiom moich przyjaciół, znajomych, czy nawet bohaterów

filmów,

zarówno

romantycznych

jak

i kryminalnych. Zastanawiałem się zatem, co na moim miejscu zrobiłby Bruce Willis. Zapewne miałby świetnie przygotowany plan odbicia ukochanej z rąk nieprzyjaciela, jednak ręce te były jej najbliższą rodziną. Moje nogi zaczynały powoli drętwieć, mięśnie się napinać prawie zacząłem tracić nad nimi jakąkolwiek władzę w utrzymaniu tej niewygodnej pozycji. Na szczęście, nasze organizmy zaprojektowane są do tego, by jak najdłużej być podporządkowane umysłowi. Dziękowałem w tej chwili za to bogu ze wszystkich sił. Przynajmniej tych, które we mnie pozostały po wyczerpującej wspinaczce, biegu i tak

5

wielkiemu stresie, którego nie mogłem objąć umysłem. Nie wyobrażałem sobie, że nerwy mogą mieć taki wpływ na zdrowie i zachowanie człowieka, zwłaszcza takiego jak ja – spokojnego, chudego faceta, nie zabiegającego nigdy o jakąkolwiek atencję czy dodatkowy dopływ adrenaliny. A jednak byłem w mokrym, zarośniętym paprociami i śmierdzącym grzybami magazynie, słyszałem klikanie broni, szepty ludzi, których nie znam i krzyki ludzi, których znam aż za dobrze. Widziałem kobietę, którą kocham od wielu miesięcy, krzyczącą nie tyle z przerażeniem, co ze złością zmieszaną z ogromnym smutkiem, takim, który wyciska łzy największym przeciwnikom jakichkolwiek emocji. Krzyczała na wysokiego mężczyznę stojącego naprzeciw niej, plecami do mnie. Nie słyszałem żadnych słów, jedynie lekki chichot, który przypomina kaszel i pociąganie nosem jednocześnie. Jak

ja,

Jan



grafik

z małej

miejscowości

w zachodniej Wielkopolsce – znalazłem się w tej sytuacji? Kiedy cofam się pamięcią rok wstecz, nic nie zapowiadało tak gwałtownie rozpędzonych wydarzeń, całą mocą skierowanych w moją stronę. Wiodłem nijakie, niestety muszę to przyznać, ale spokojne życie, jako pracownik urzędu. Nie ma znaczenia jaką pełnię funkcję – nie jest to

6

żadna z tych wysokich, dobrze wyglądających w życiorysie, ale też nie zajmuję się bardzo trywialnymi sprawami. Miałem małe mieszkanie na obrzeżach miasta, z którego codziennie dojeżdżałem rowerem do pracy. Jeszcze do niedawna oszczędzałem pieniądze na jedną ze stylowych kolarzówek, które staroświecką i skromną elegancją przeszywają ulice miasta. Grono moich znajomych było dość szerokie, skupiało się na drogiej przyjaciółce, Marcie, którą znam od prawie dwudziestu lat, z którą podróżowałem i przez jakiś czas mieszkałem, oraz przyjacielu, poznanym kilka lat temu podczas

imprezy.

Kilka

dni

później,

ktoś

zrzucił

przypadkowo, jak twierdził, butelkę z piwem z balkonu. Przeleciała tuż przed moją twarzą i roztrzaskała się na tysiące kawałeczków pod moimi stopami, rozbryzgując piwo wokół. Był to do niedawna najbardziej przerażający moment mojego życia – bardzo łatwo wyobraziłem sobie butelkę na mojej głowie i krew zamiast piwa na moich ubraniach. Kiedy prawie mdlałem ze świadomością o przemijalności ludzkiego życia, doskonale wzmocnionej alkoholem, podbiegł do mnie Marcin. Udało mu się mnie uspokoić na tyle, że od tamtej pory uspokajał mnie w bardzo wielu momentach. Najważniejszą częścią mojego życia od ponad roku jest jednak ta drobna dziewczyna, na którą boję się teraz

7

spojrzeć. Mógłbym stracić dla niej głowę. Dosłownie, bo gdyby tylko któryś z najemników stojących obok niej mnie zauważył, najprawdopodobniej nie wahałby się ani sekundy, by strzelić prosto w moją spoconą i bladą twarz. Nigdy nie chciałem być pochowany w tajemnicy pod warstwą betonu, dlatego postanowiłem przeczekać trwający już długo dyskurs mojej ukochanej ze wcieleniem zła, na dokładnym przeanalizowaniu mojej drogi to piekła, w którym się właśnie znajduję.

8

ROZDZIAŁ II Sala

bankietowa

powoli

wypełniała

się

osobistościami ze wszystkich najważniejszych i najbardziej elitarnych kręgów towarzyskich, nie tylko miasta, ale i kraju. Zjawiło się kilku ambasadorów mniejszych państw – nie znałem ich twarzy ani nawet nazwisk, ale domyśliłem się, że małe, przyczepione flagi do ich marynarek mogą oznaczać jedynie to. Zastępczyni prezydenta Warszawy rozlała swój blask po sali w momencie, kiedy przestąpiła próg swoimi długimi nogami na wysokich szpilkach. Wydawało mi się, że wszystkie oczy skierowane są na jej smukłą, opiętą błyszczącą, srebrną sukienką, sylwetkę. Cofnąłem się do baru. Stała przy nim Marta, drobna dziewczyna o łagodnych rysach twarzy, na której wyróżniały się blond brwi kontrastujące z pofarbowanymi na jasny włosami. Zazwyczaj takie połączenie nie pasowało do większości osób, jednak ona wyglądała wręcz magicznie. Możliwe, że było to zasługą odwiecznego artystycznego talentu do przemieniania twarzy w twarze innych osób. Stała zatopiona

w telefonie,

z delikatnie

drżącymi

ustami

reagującymi na szybkie czytanie przesuwającymi się w prawo i lewo wielkimi, zielonymi oczami. Owszem, Marta

9

wyróżniała się urodą wśród innych kobiet, zwłaszcza ubrana w prosty czarny kostium. Ruszyłem w jej stronę . W tym czasie podeszła do niej wystrojona i niezwykle zmysłowa dziewczyna.

Pocałowała



delikatnie

w policzek



dostatecznie by wyrazić czułość i nie uszkodzić ciemnej, błyszczącej na jej ustach szminki. Położyła na jej ramieniu delikatnie rękę – była od niej dużo wyższa i zaczęła, bez słowa, również wpatrywać się w ekran telefonu. Podszedłem do nich i poprosiłem wystrojonego we frak z muszką barmana o nową lampkę szampana. Był dość młody i widać było, że po raz pierwszy obsługuje tak szacowne, i przede wszystkim,

zamożne

grono.

Miał

jeszcze

dziecięcą

trądzikową twarz, ponad którą prężyły się niezbyt umiejętnie wymodelowane blond włosy. Trzęsącą się ręką podał mi kieliszek,

lekko

się

ukłonił

i nerwowo

uśmiechnął.

Podziękowałem życzliwym uśmiechem, udając kogoś kto jest na tyle ważny, by nie uśmiechać się szczerze, lecz z nutką zniecierpliwienia i protekcjonalności. Potem zdecydowałem dać mu wysoki napiwek. Głównie dlatego bym ja poczuł się lepiej – nie jestem znowu tyle od niego starszy by nie szanować tego, że młody chłopak stara się o jakiekolwiek pieniądze.

10

Stanąłem po drugiej stronie Marty i zanurzyłem się w woni jej perfum, bardzo kwiatowego i duszącego jednocześnie. Mimochodem spojrzałem w jej rozgrzany od ciągłego działania telefon. Czytała nowe doniesienia dotyczące walk na Bliskim Wschodzie. - Aż tak się nudzisz? – zagadnąłem zaczepnie, jednocześnie zanurzając usta w kieliszku. Było to moje częste zagranie by podczas niewinnej czynności, takiej jak picie czy ziewanie, mieć dostatecznie dużo czasu, by zastanowić

się

nad

odpowiedzią .

W przypadku

tej

dziewczyny zazwyczaj były one szybkie i ostre. Niestety, tym razem tylko na mnie spojrzała. - Ja się bawię świetnie! – zachichotała natomiast druga dziewczyna. – Czuję się jak gwiazda. Gdyby tylko moja biedna matka mogła mnie widzieć! w świetle reflektorów, we fleszach dziennikarzy – dodała już teatralnie, głośno i energicznie kładąc dłoń na piersi i patrząc się gdzieś do góry, wzrokiem mającym pokazywać transcendencję jej przeżyć. Natalia, bo tak miała na imię, była w długoletnim związku z Martą. Poznaliśmy ją równocześnie na pierwszym roku studiów graficznych, które z Martą rozpoczęliśmy jednocześnie.

11

Natalia była bardzo miła i otwarta, więc oboje od razu zauroczyliśmy się w jej przyjemnej jasnej buzi, która obdarowywała

nas

uśmiechem

przy

każdej

okazji.

Studiowała rok wyżej i pomimo swojego talentu, nie potrafiła żadnego projektu skończyć na czas, często zapominała o egzaminach i w końcu, zanim doszło do wyrzucenia jej z uczelni, sama zrezygnowała z tym samym serdecznym uśmiechem. Ich relacja jednak cały czas trwała i się rozwijała, przez jakiś czas bez mojej wiedzy. Pewnego dnia Marta zaprosiła mnie na wspólny obiad i dowiedziałem się, dlaczego od kilku miesięcy chodzi rozpromieniona. Ten związek był dla mnie i wielu innych znajomych moich i jej, wzorem do naśladowania – była to jedna z nielicznych par, które

potrafiły

spędzać

czas

razem

produktywnie

i przyjemnie bez naruszania trwających przyjaźni. - Maleńka, zaproszę cię do siebie i pokażę mojego Oskara – wypaliłem i obie spojrzały się na mnie z uśmiechami mówiącymi jedynie „Jezu, dlaczego?”, więc zacząłem jeszcze raz. – Po uroczystości idziemy z działem IT do pubu. Oczywiście, jeśli nie wykorzystają całej swojej siły na darmowym alkoholu tutaj. Chcecie mi potowarzyszyć? Nie chcę z nimi siedzieć sam.

12

- Znajdź sobie kogoś innego – odpowiedziała Marta, nie spuszczając wzroku z telefonu. – My jedziemy do Wrześni, do rodziców Natalii. - Zaraz po? - Tak, chcemy się wyspać w jej wielkim łóżku – spojrzała wyzywająco na swoją towarzyszkę i delikatnie pogładziła ją po talii, na co Natalia tylko prychnęła i lekko uderzyła ją w ramię. - Nie idź z nimi, jeśli nie musisz. To nie tak, że stracisz od tego pracę – odezwała się z kolei do mnie. - Lepsze to niż sączyć piwo przed telewizorem, gdzie na zmianę jest mecz i telezakupy – odparłem, mieszając kieliszkiem resztki szampana. Nie chciałem jeszcze raz spoglądać w twarz młodocianego kelnera. Mógłbym zarazić się jego stresem, co w moim przypadku jest naturalne i w dodatku bardzo łatwe. Rozpoczynały się przemówienia. Na początku pani dobrodziejka, potem pan prezes, kolejny i kolejny, znowu pani dobrodziejka o dzieciach, dla których zbierano datki, znowu prezes jakiejś korporacji, która dała wyjątkowo wysokie datki, i tak dalej. Wieczór zdawał się nie kończyć, podobnie jak bardzo długa kolejka chętnych do wygłoszenia płomiennej

mowy

o potrzebujących,

13

głodzie,

wodzie

i chlebie, o tym jak dana firma czy organizacja wspiera działalność pani dobrodziejki (w połowie wydarzenia zapomniałem, jak się nazywa - nie wypadało pytać, więc nie pytałem.) oraz kilkudziesięciu innych na rzecz: psów, delfinów, dzieci w Afryce, Azji, Rumunii, Serbii, starych samolotów, starych kamienic i starych miast, właścicieli małych piekarni i wielkich dyskotek. Litania wydawała się nie mieć końca. Alkohol pomagał znieść potok słów, uśmiechów i braw (w tej kolejności), jednak wiedza, że większość tych wspaniałomyślnych działaczy robi to tylko dla reklamy i, owszem, dla dotacji, ale na rzecz własnej firmy. Cofnąłem się do barku. Nie było w nim już młodego kelnera/barmana, a stary, bardzo wyrafinowany, któremu bałem się powiedzieć, czego chcę, bo bałem się, że zabrzmię źle i nieprofesjonalnie. Dlatego wypaliłem prosto z mostu „piwo!” i wewnętrznie zalałem się łzami. Widać „pan starszy” to zauważył, ponieważ wlał bez słowa jasną ciecz do długiej, pięknej szklanki na nóżce i porozumiewawczo kiwnął głową bez żadnej emocji. Kiedy tylko moje lekko pijane już palce dotknęły zimnego szkła, odwróciłem się na pięcie i wbiłem sparaliżowany przez salonową wpadkę wzrok dokładnie

14

naprzeciw siebie. Tak się zdarzyło, że były tam akurat drzwi na salę.

15