Biogazownie w Polsce - miał być boom, jest krach, będzie? Miniraport o biogazowniach w Polsce

Biogazownie w Polsce - miał być boom, jest krach, będzie…? Miniraport o biogazowniach w Polsce Autor: Jacek Krzemiński, www.chronmyklimat.pl/biogazown...
0 downloads 0 Views 165KB Size
Biogazownie w Polsce - miał być boom, jest krach, będzie…? Miniraport o biogazowniach w Polsce Autor: Jacek Krzemiński, www.chronmyklimat.pl/biogazownia - serwis fukcjonujący w ramach projektu edukacyjnego „Biogazownia-przemyślany wybór” (Instytut na rzecz Ekorozwoju we współpracy z IEO)

SPIS TREŚCI 1. 2. 3. 4. 5. 6. 7.

WSTĘP CZYM SĄ BIOGAZOWNIE? POTENCJAŁ BIOGAZOWY POLSKI I KORZYŚCI, KTÓRE PŁYNĘŁYBY Z JEGO WYKORZYSTANIA STAN OBECNY BARIERY W ROZWOJU BIOGAZOWNI W POLSCE CZY BIOGAZOWNIE SĄ BEZPIECZNE DLA OTOCZENIA I ŚRODOWISKA? BIOGAZOWNIE ROLNICZE NA ŚWIECIE

1. WSTĘP Jeszcze 2-3 lata temu wydawało się, że biogazownie, szczególnie te rolnicze, mają w Polsce przed sobą świetlane perspektywy. W 2010 r. polski rząd przyjął dokument, według którego w naszym kraju do 2020 r. miało powstać ponad 2 tys. rolniczych instalacji biogazowych. Czyli średnio po 200 rocznie. Dziś te plany leżą w gruzach: mamy aktualnie 39 biogazowni rolniczych (dane z końca sierpnia). Co gorsza ich zdecydowana większość jest obecnie na minusie, przynosi straty zamiast zysków. Niektóre są już na krawędzi bankructwa. Inne zmniejszają produkcję, by ograniczyć straty. Są też przykłady gotowych, wybudowanych już – przy udziale państwowych bądź unijnych dotacji nowych biogazowni rolniczych, które nie są uruchamiane, bo byłyby deficytowe (jedną z nich jest instalacja w Grochowie Szlacheckim koło Sokołowa). Ponurość tego obrazu wzmagają dziesiątki inwestycji w tej branży, które zostały w ostatnich miesiącach wstrzymane. Zamroziły je m.in. firma Poldanor i giełdowa spółka z Lublina – Wikana. Nie rusza nawet budowa tych biogazowni rolniczych, na których realizację przyznano sute dotacje unijne (z tzw. Regionalnych Programów Operacyjnych - RPO). Tak jest np. w Zachodniopomorskiem, gdzie na dziesięć przyznanych dotacji z RPO do budowy tego typu obiektów tylko dwie zostały wykorzystane. Główne przyczyny takiego stanu rzeczy to niedawne załamanie cen zielonych certyfikatów, wygaszenie z początkiem tego roku systemu żółtych certyfikatów oraz przedłużający się brak ustawy o odnawialnych źródłach energii (OZE). Ta ustawa miała uzdrowić sytuację, w jakiej znalazła się ostatnio energetyka odnawialna w Polsce. Sprawić m.in., że inwestycje w nią (w

tym w biogazownie) znów będą u nas dobrym, pewnym, opłacalnym biznesem. 17 września b.r. Ministerstwo Gospodarki przedstawiło najnowsze założenia do owej ustawy, pokazujące, jak ma zmienić się polski system wsparcia OZE. Ma się zmienić radykalnie. Czy przedstawione przez resort gospodarki rozwiązania pomogą biogazowniom rolniczym, uczynią je ponownie dochodowymi przedsięwzięciami, doprowadzą do ich wysypu? Niestety, raczej nie (szczegółową odpowiedź na to pytanie znajdą Państwo poniżej, w rozdziale IV pt. „Stan obecny”), choć bardzo wiele zależy od tego, jaki ostatecznie kształt przybierze nowy system wsparcia odnawialnych źródłach energii. Da się go bowiem jeszcze tak zmodyfikować, by doprowadzić w naszym kraju do biogazowego boomu. Warto byłoby to zrobić. Z wielu powodów, której poniżej pokrótce przedstawię. Po pierwsze Polska należy do tych państw w UE, które mają największy biogazowy potencjał. Możemy znaleźć się, obok Niemiec, Francji czy Wielkiej Brytanii, w ścisłej unijnej czołówce producentów biogazu. Według wyliczeń prof. Jana Popczyka z Politechniki Śląskiej, jednego z najlepszych krajowych ekspertów w dziedzinie energetyki, Polska mogłaby produkować rocznie ponad 10 mld m3 biogazu rolniczego – z odpadów z rolnictwa i przemysłu rolno-spożywczego oraz tzw. roślin energetycznych (do tego trzeba doliczyć potencjał kryjący się w przetwarzaniu na biogaz części odpadów komunalnych i osadów ściekowych z oczyszczalni ścieków). Dla porównania: nasz kraj zużywa rocznie 14,3 mld m3 gazu ziemnego (dane za 2011 r.), z czego 4,3 miliarda pochodzi z krajowego wydobycia, a 10 mld to import tego surowca, w zdecydowanej większości z Rosji. Głównym składnikiem gazu ziemnego, tak samo, jak biogazu, jest metan, choć ten drugi zawiera go nieco mniej (do 78 proc., podczas gdy gaz ziemny – ponad 90 proc.). Biogaz – po oczyszczeniu – można zatłaczać do gazociągów (robi się to już np. w Niemczech) i używać do tych samych celów, co gaz ziemny: do kuchenek gazowych, ogrzewania domów czy jako paliwa samochodowego. W przypadku gazu łupkowego, na który liczą miliony Polaków, wciąż nie wiadomo, ile faktycznie wynoszą nasze zasoby tego surowca i jaką ich część będzie opłacało się wydobywać. Inaczej jest w odniesieniu do biogazu: mamy mnóstwo surowca do jego wytwarzania i możemy już dość dokładnie policzyć, ile Polska jest w stanie go produkować. Na dodatek biogaz ma szereg takich atutów, których brakuje gazowi niekonwencjonalnemu (łupkowemu i ściśniętemu – tight gas). Daje on np. możliwość tańszej, a do tego bardziej proekologicznej niż dotąd utylizacji wielu odpadów. Wspominam o tym dlatego, że w mojej opinii - biorąc pod uwagę potencjał biogazowy Polski i wszystkie korzyści płynące z jego wykorzystania - śmiało można zaryzykować tezę, że biogaz może dać naszemu krajowi tyle, ile gaz łupkowy (nawet jeśli potwierdzą się bardziej optymistyczne prognozy co do wielkości złóż gazu w naszych łupkach). Według Agencji Rynku Rolnego w Polsce 20-30 tys. gospodarstw rolnych ma odpowiednie zaplecze surowcowe, żeby powstały przy nich biogazownie. Do tego dochodzi ponad 100 mleczarni, 160 krajowych ubojni i przetwórni mięsa, 60 gorzelni, 45 zakładów przetwórstwa

owocowo-warzywnego oraz 25 destylarni i tłoczni oleju. Przy większości z nich można by zbudować biogazownie. Tak samo jak w przypadku znajdujących się w Polsce 4,3 tys. oczyszczalni ścieków i 800 legalnych składowisk odpadów. Gdybyśmy wykorzystali ten potencjał, po pierwsze zmniejszylibyśmy znacząco zależność naszego kraju od importu gazu, a także i ropy, bo ten pierwszy surowiec coraz powszechniej wykorzystywany jest jako paliwo samochodowe. Surowcem dla biogazowni może być wszelkiego rodzaju materia organiczna, począwszy od tzw. roślin energetycznych, kiszonek kukurydzy pastewnej i traw, poprzez zepsutą i przeterminowaną żywność, resztki jedzenia ze stołówek i lokali gastronomicznych oraz gospodarstw domowych, a skończywszy na osadach ściekowych z oczyszczalni ścieków, tzw. odpadach zielonych (np. liściach), odpadach z przemysłu rolno-spożywczego i z rolnictwa (gnojowica, obornik, liście buraków cukrowych itd.). Utylizacja tych odpadów jest kosztowna i problematyczna (dużą ich część trzeba gdzieś składować lub palić). Wykorzystanie ich jako surowca dla biogazowni jest najtańszą i optymalną dla środowiska metodą tej utylizacji. Na tym nie koniec zalet biogazowni, bo stanowią one dodatkowe źródło dochodów dla rolników, pomagają w restrukturyzacji i modernizacji rolnictwa, dają nowe miejsca pracy, zwiększają dochody samorządów lokalnych. W Polsce mogą powstawać tam, gdzie dziś jest wysokie bezrobocie, niskie pensje, a miejsc pracy nie przybywa – w uboższych regionach, peryferyjnych gminach rolniczych, mało rozwiniętych gospodarczo, których dużą część omija obecna sieć gazociągowa (według wyliczeń Instytutu Energii Odnawialnej największy potencjał w przypadku biogazu rolniczego mają Wielkopolska, Mazowsze oraz kilka biedniejszych województw: lubelskie, warmińsko-mazurskie, podlaskie i kujawsko-pomorskie) . Zapewniając im nie tylko rozwój gospodarczy, dostęp do gazu, tańszego lokalnego źródła energii, ale też zwiększając tam bezpieczeństwo jej dostaw (chodzi o to, że sieć do przesyłu prądu jest dziś w najgorszym stanie właśnie na terenach wiejskich, przez co często dochodzi tam do awarii i przerw w dostarczaniu energii elektrycznej). Warto przy tym dodać, że biogaz jest tzw. biopaliwem drugiej generacji. Biopaliwa pierwszej generacji to bioetanol czy biodiesel, które produkuje się ziaren zbóż, rzepaku i kukurydzy. Do produkcji biogazu można wykorzystywać całe rośliny, a nie tylko jej ziarna, dzięki czemu to duża bardziej racjonalna i efektywna od biopaliw pierwszej generacji metoda wytwarzania paliw ze źródeł odnawialnych. Jest też, m.in. dzięki zastosowaniu kogeneracji, bardzo efektywną (efektywniejszą niż np. elektrownie węglowe), a zarazem najbardziej racjonalną – w polskich warunkach – metodą produkcji energii elektrycznej i cieplnej wśród wszystkich rodzajów energetyki odnawialnej. Chociażby dlatego, że biogazownie w przeciwieństwie do elektrowni wiatrowych, wodnych czy słonecznych mogą produkować energię niemal bez przerwy (ten wątek rozwinę w rozdziale pt. „Potencjał biogazowy Polski i korzyści, które płynęłyby z jego wykorzystania”). Rozwój biogazowni w Polsce mógłby przyczynić się do powstania u nas nowej gałęzi przemysłu, ukierunkowanej na produkcję urządzeń potrzebnych do budowy i

serwisowania instalacji biogazowych. W naszym kraju już istnieją firmy, produkujące takie urządzenia, a co więcej dorobiliśmy się już pierwszych własnych, polskich technologii w tej dziedzinie. Niektóre z nich są unikatowe w skali światowej. Innymi słowy nie musielibyśmy, w przeciwieństwie do wydobycia gazu łupkowego, elektrowni atomowych czy wiatrowych importować technologii, sprzętu i urządzeń potrzebnych do budowy tych instalacji. Rozwijając dzięki temu rodzimy przemysł i tworząc kolejne miejsca pracy. W obliczu licznych w Polsce protestów przeciwko budowie biogazowni trzeba podkreślić, że dobrze zaprojektowane i eksploatowane instalacje biogazowe nie są bardziej uciążliwe dla otoczenia niż małe, nowoczesne fabryki czy typowe gospodarstwa rolne, zajmujące się hodowlą zwierząt. Nie powinny zatruwać okolicy fetorem (choć zdarzają się, niestety, wyjątki od tej reguły), czego najbardziej obawiają się protestujący przeciwko ich budowie. To nie znaczy jednak, że ta technologia nie ma żadnych wad i nie niesie ze sobą żadnych ryzyk oraz zagrożeń dla otoczenia. Są one jednak przez jej przeciwników wyolbrzymiane.

2. CZYM SĄ BIOGAZOWNIE? Biogazownie produkują gaz, wykorzystując występujący na Ziemi od milionów lat naturalny proces biologiczny, nazywany fermentacją metanową (zachodzi ona m.in. na wysypiskach śmieci i w przewodzie pokarmowym krowy - dlatego biogazownie nazywa się czasem betonowymi krowami). Ów proces polega na rozkładzie substancji organicznych, zachodzącym w warunkach beztlenowych i dokonywanym przez bakterie fermentacyjne. W wyniku tego rozkładu powstaje biologiczny gaz (zwany biogazem) oraz tzw. masa pofermentacyjna. By cały proces zachodził, potrzebna jest odpowiednio wysoka temperatura. W takich częściach świata, jak południowe Chiny, Indie czy Wietnam, wystarcza do tego tamtejszy, ciepły klimat. W północnej Europie, a więc i w Polsce, komory, w których przebiega fermentacja, trzeba podgrzewać. Biogaz jest zbliżony swymi właściwościami i składem do gazu ziemnego. Składa się głównie z metanu (45-78 proc.) oraz z dwutlenku węgla, pary wodnej i śladowych ilości innych substancji. Można go wytwarzać w zasadzie z każdego rodzaju materii biologicznej, w tym: 1. Z odpadów z przemysłu owocowo-warzywnego i spożywczego (mleczarni, piekarni, cukrowni, browarów, gorzelni, zakładów mięsnych itd.) 2. Z odpadów z gospodarstw rolnych: gnojowicy, obornika, odchodów drobiu, części buraków cukrowych, których nie wykorzystuje się w cukrowni (m.in. liści), łodyg i liści ziemniaków itd. Takie biogazownie to specjalność Danii. 3. Z kiszonek kukurydzy, traw, buraków, tzw. odpadów zielonych (np. liści, gałęzi) i roślin energetycznych (np. topinamburu) oraz z odpadów drzewnych z tartaków i fabryk mebli. 4. Z osadów ściekowych (powstających w oczyszczalniach ścieków). Biogazownia przy oczyszczalni ścieków to optymalny sposób utylizacji tych osadów, co było przyczyną

wybudowania instalacji biogazowej m.in. przy największej oczyszczalni w Polsce – „Czajka” w Warszawie, odbierającej większość ścieków ze stolicy. 5. Z organicznych odpadów z gospodarstw domowych, stołówek, lokali gastronomicznych itd. Czyli głównie resztek jedzenia i zepsutej czy przeterminowanej żywności. Wykorzystujące ten surowiec biogazownie powstają zwykle przy wysypiskach śmieci. W Polsce takich instalacji biogazowych jest najwięcej. Postawiła na nie również m.in. Szwecja, która połowę zużywanej w tym kraju energii cieplnej wytwarza z odpadów. W biogazowniach rolniczych stosuje się mieszaninę kilku surowców (z trzech pierwszych wymienionych wyżej grup: odpadów z przemysłu rolno-spożywczego i z rolnictwa oraz kiszonek kukurydzy, traw, buraków i roślin energetycznych). Dodając np. do gnojowicy kiszonkę kukurydzy. Dzięki temu bowiem proces fermentacji jest bardziej stabilny i wydajny. Surowce przetwarza się w szczelnie zamkniętych komorach (dzięki czemu ich zapach nie wydostaje się na zewnątrz). Muszą one być hermetyczne, żeby produkowany biogaz nie ulatniał się. Główne elementy typowej biogazowni to: zbiorniki lub magazyny na surowiec, komory fermentacyjne, zbiorniki na masę pofermentacyjną oraz minielektrownia, wytwarzająca z biogazu energię elektryczną i cieplną (ta druga, podobnie jak ciepło odzyskiwane podczas chłodzenia silników minielektrowni, służy m.in. do podgrzewania komór fermentacyjnych). Biogaz spala się bowiem zazwyczaj na miejscu, wytwarzając z niego w ten sposób jednocześnie prąd i ciepło. Dzięki temu jest to dużo wydajniejsza produkcja energii niż np. ta, którą stosuje się w klasycznych elektrowniach węglowych. W tychże elektrowniach powstająca tam energia cieplna, zawarta np. w gorących spalinach czy w gorącej wodzie, pochodzącej z chłodzenia bloków elektrowni, jest bowiem zwykle marnowana (ze spalin, uchodzących przez kominy, nie odzyskuje się ciepła, podobnie jak z wody używanej do chłodzenia bloków, która spuszczana jest do rzek). Bywa jednak i tak, że biogaz jest na miejscu oczyszczany z domieszek, tak, żeby pozostał z niego sam metan, który zatłacza się do najbliższego gazociągu lub produkuje z niego paliwo samochodowe. W Polsce jeszcze tego się nie robi, ale budowa pierwszej biogazowni, w której będzie wytwarzać się czysty metan zatłaczany do gazociągu, ma ruszyć jeszcze w tym roku (w Długoszynie koło Sulęcina, woj. lubuskie). Jej inwestorem jest niemiecki koncern energetyczny EWE, do którego należy 52 tys. km gazociągów i magazyny na gaz o pojemności 1 mld m3 (dostarcza on gaz 750 tys. klientów, także w Polsce, budując w naszym kraju własne gazociągi).

3. POTENCJAŁ BIOGAZOWY POLSKI I KORZYŚCI, KTÓRE PŁYNĘŁYBY Z JEGO WYKORZYSTANIA Szacunki, dotyczące ilości biogazu, którą Polska może produkować, zależą od tego, czy założymy, że surowcem do jego produkcji mają być w większości odpady czy też uprawiane specjalnie w tym celu rośliny: kukurydza, trawa lub jakiś rodzaj roślin energetycznych (np.

topinambur). Polska – obok Francji i Niemiec – ma największą powierzchnię użytków rolnych wśród krajów UE, a do tego duży udział gruntów rolniczych o bardzo słabych, mało urodzajnych glebach, gdzie uprawianie roślin przeznaczonych do produkcji żywności jest często na granicy opłacalności. Mimo to – za sprawą m.in. rosnącej wydajności w polskim rolnictwie - dochodzi u nas już czasem do nadprodukcji zbóż, czego skutkiem była kilka lat temu patologiczna praktyka, polegająca na spalaniu ziarna – w celu wytwarzania energii - w elektrowniach węglowych (elektrowniom to się opłacało, bo ziarno kwalifikowały jako biomasę, a ta z kolei zaliczana jest do odnawialnych źródeł energii, za której produkcję dostaje się finansowe bonusy w postaci tzw. zielonych certyfikatów). Trzeba też wspomnieć o tym, że obecnie jest w naszym kraju kilka milionów hektarów nieużytków, ziem leżących odłogiem, niezagospodarowanych. Wykorzystanie ich na rzecz tradycyjnego rolnictwa jest – w obecnych realiach ekonomicznych - nieopłacalne, ale byłaby dochodowa tam uprawa roślin energetycznych. Dotyczy to także setek tysięcy hektarów nadrzecznych terenów zalewowych, zagrożonych powodzią, gdzie typowe uprawy rolnicze są narażone na zniszczenie (nie mówiąc już o domach). Bardziej wskazane byłoby posadzenie na nich takich roślin energetycznych, jak np. wierzba, odpornych na podtapianie. Miałoby to także ten walor, że tereny obsadzone wierzbą czy innymi roślinami energetycznymi w większym stopniu zatrzymują (magazynują) wodę w glebie, co ma znaczenie nie tylko w odniesieniu do zagrożenia powodzią, ale i suszą. To zaś – w obliczu już trwających zmian klimatycznych, częstszego występowania ekstremalnych zjawisk pogodowych, rozchwiania klimatu – jest bardzo istotnym czynnikiem. Należy wziąć pod uwagę jeszcze jeden aspekt. W Polsce, tak, jak w wielu innych krajach, już dziś tysiące hektarów ziemi jest zajętych pod uprawy roślin energetycznych. Sęk w tym, że w większości służą one jako biomasa do spalenia w zwykłych kotłach energetycznych lub jako surowiec do produkcji biopaliw pierwszej generacji – bioetanolu czy biodiesela. Główną wadą takich biopaliw, o czym pisałem już wyżej, jest cechująca je bardzo mała efektywność, bo do ich produkcji wykorzystuje się tylko małą cząstkę roślin – jedynie ich ziarna. Spalanie biomasy też charakteryzuje się niską efektywnością energetyczną (zwłaszcza jeśli produkuje się z niej tylko prąd). Ma ono jeszcze jedną wadę – niesie ryzyko wyjałowienia gruntów przeznaczonych pod uprawę biomasy, przeznaczonej do spalenia w kotłach energetycznych, bo nawet jej część (popiół z niej) nie wraca z powrotem na pola. W biogazowniach tylko część surowca przeobraża się w biogaz, z reszty powstaje masa pofermentacyjna, którą wykorzystuje się na ogół jako nawóz. Innymi słowy, wykorzystywanie roślin energetycznych jako surowca do biogazowni to lepszy sposób na produkcję energii oraz paliw ze źródeł odnawialnych niż wytwarzanie z tychże roślin biodiesela i bioetanolu (biopaliw pierwszej generacji) czy spalanie ich jako biomasy w kotłach energetycznych. Prof. Jan Popczyk z Politechniki Śląskiej, jeden z najlepszych ekspertów energetycznych w kraju, twierdzi, że w Polsce możemy, bez uszczerbku dla produkcji żywności i windowania jej cen, przeznaczyć na uprawę roślin energetycznych na rzecz biogazowni co najmniej milion hektarów gruntów. Obsiewając taki areał, moglibyśmy zdaniem prof. Popczyka produkować

nawet ponad 10 mld m3 biogazu rolniczego rocznie. To z kolei pozwoliłoby nam zmniejszyć import gazu z Rosji o połowę. Ten sam efekt moglibyśmy osiągnąć i bez obsadzania setek tysięcy hektarów gruntów roślinami energetycznymi: wystarczyłoby, żebyśmy zamiast tego wybudowali instalacje biogazowe, wykorzystujące jako surowiec odpady organiczne, z oczyszczalni ścieków (osady ściekowe), składowisk odpadów komunalnych, zakładów przetwórstwa rolno-spożywczego, ferm hodowlanych, większych gospodarstw rolnych itd. Inne prognozy są ostrożniejsze. Instytut Energii Odnawialnej (IEO) oszacował w ekspertyzie przygotowanej dla Ministerstwa Gospodarki, że Polska mogłaby produkować 6,6 mld m3 biogazu rocznie. IEO założył, wyliczając tę ilość, że surowiec do biogazowni będą stanowić nie tylko odpady z produkcji rolnej i z przemysłu rolno-spożywczego, ale także rośliny uprawiane specjalnie w tym celu (m.in. kukurydza). Ostrożniejsze są też oficjalne szacunki rządowe. W przyjętym przez Radę Ministrów w 2010 roku dokumencie "Kierunki rozwoju biogazowni rolniczych w Polsce w latach 2010-2020" tzw. potencjał teoretyczny naszego kraju obliczono na 5 mld m3 biogazu rocznie (osiągalny przy równoczesnym wykorzystaniu odpadów z rolnictwa i z przemysłu rolno-spożywczego oraz wprowadzeniu celowych upraw energetycznych na surowiec do biogazowni na powierzchni około 700 tys. ha). Zaś potencjał, oparty tylko na samych odpadach z rolnictwa i z przemysłu rolno-spożywczego, na 1,7 mld m3 biogazu. To jednak wciąż bardzo duże ilości, które pozwoliłyby zaoszczędzić Polsce miliardy złotych na imporcie gazu. Warto je też zestawić z obecnym zużyciem gazu w gospodarstwach domowych na terenach wiejskich w Polsce, które wynosi około 0,5 mld m3 rocznie. Jedna średniej wielkości biogazownia (o mocy 1 MW) może zapewnić wystarczającą ilość prądu miejscowości, liczącej 2 tys. mieszkańców. Tylko z gnojowicy powstającej w fermach świń w naszym kraju można by produkować rocznie 4,1 mln MWh prądu (a także 4,4 MWh energii cieplnej). To wystarczyłoby do pełnego zaopatrzenia w energię elektryczną nawet ponad miliona gospodarstw domowych. Według dotychczasowych planów i dokumentów rządowych do końca obecnej dekady (chodzi m.in. o dokument pt. „Kierunki rozwoju biogazowni rolniczych w Polsce w latach 2010-2020”, przyjęty przez rząd w lipcu 2010 r.) w naszym kraju ma powstać 2-2,5 tys. biogazowni rolniczych. Mowa jest jednak w tym przypadku o biogazowniach stosunkowo dużych, o mocy co najmniej 0,5 MW. Tymczasem równie duży potencjał ukryty jest w instalacjach o mniejszej mocy, zwanych mikrobiogazowniami. Według szacunków Agencji Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa w Polsce nawet 20-30 tys. gospodarstw rolnych mogłoby wybudować własną mikrobiogazownię o mocy od 30 do 150 kW (tyle polskich gospodarstw ma wystarczające zaplecze surowcowe do tego, żeby prowadzić taką instalację). Rolnicy nie muszą jednak sami budować biogazowni, żeby dzięki niej zarabiać. Wystarczy, że będą do niej dostarczać surowiec (mogą go sprzedawać lub w zamian za niego otrzymywać nawóz wytwarzany z masy pofermentacyjnej). Szacuje się, że w Polsce dochód rolnika z jednego hektara kukurydzy uprawianej na rzecz biogazowni może sięgać kilku tysięcy złotych rocznie.

To nie jedyna korzyść dla lokalnych społeczności. W części polskich miejscowości, gdzie już istnieją biogazownie rolnicze, ogrzewają one tamtejsze szkoły, świetlice, sale gimnastyczne czy domy mieszkalne (tak jest m.in. w Nacławiu, Boleszynie, Grzmiącej i Rawie Mazowieckiej). Ogrzewają tanio. Np. w Grzmiącej koło Szczecinka o 30 proc. taniej niż kotłownie węglowe, do których wcześniej było podłączonych kilka publicznych obiektów, dziś korzystających z ciepła z miejscowej biogazowni. Dla samorządów lokalnych instalacje biogazowe to także spore dodatkowe wpływy z podatków od nieruchomości, liczone w setkach tysięcy złotych rocznie. Warto przy tej okazji powiedzieć o jeszcze jednej bardzo istotnej rzeczy. Duża część rolniczych, peryferyjnie położonych gmin w Polsce jest pozbawiona dostępu do sieci gazowej oraz ciepłowniczej i zdana na taki opał, jak węgiel, olej opałowy czy drewno (według danych Ministerstwa Rolnictwa tylko 19 proc. mieszkańców terenów wiejskich w naszym kraju ma dostęp do gazociągu, a jedynie 3,4 proc. ciepło z sieci). Wybudowanie w nich biogazowni może to zmienić, ale co więcej zapewnić im gaz tańszy od tego, który sprzedają dziś polskim odbiorcom duzi dostawcy, tacy, jak PGNiG. Sprzedają one bowiem gaz ziemny, w większości sprowadzany z Rosji. Biogaz jest od niego tańszy, bywa, że nawet 5-krotnie. Kolejnym problemem, który dotyka polską wieś, to częstsze i dłuższe niż w miastach wyłączenia prądu. Koncernom energetycznym dużo mniej opłaca się inwestować i modernizować sieć elektroenergetyczną na terenach wiejskich niż w miastach, bo tam – ze względu na mniejsze zaludnienie - oznacza to większe wydatki na takie inwestycje w połączeniu z niewielkim zużyciem energii elektrycznej. Szacuje się, że m.in. z tych powodów 1/3 mieszkańców polskiej wsi jest narażona na tzw. ubóstwo energetyczne. Tymczasem biogazownie jako lokalne źródło gazu, energii elektrycznej i cieplnej poprawiają tę sytuację.

4. STAN OBECNY Biogazowy potencjał Polski wciąż jest, niestety, w zdecydowanej większości niewykorzystany. Mamy na razie tylko 200 biogazowni (Niemcy ponad 7 tys.). Według Biogas Barometer pod względem ilości energii wytwarzanej z biogazu jesteśmy daleko w tyle nie tylko za Niemcami, ale i za Wielką Brytanią i Włochami. Więcej biogazu niż my produkują także Francja, Hiszpania oraz dużo mniejsze od nas kraje UE. Takie, jak Holandia, Austria i Czechy. To najbardziej rzuca się w oczy w przypadku biogazowni rolniczych, których na razie jest w naszym kraju tylko 39 (dane z sierpnia 2013 r.). Tymczasem według rządowych dokumentów i planów sprzed kilku lat, m.in. programu „Kierunki rozwoju biogazowni rolniczych w Polsce w latach 2010-2020”, do 2020 r. miało ich powstać 2 tysiące. By osiągnąć ten cel, powinno więc powstawać u nas po 200 takich instalacji rocznie. Pod koniec zeszłego roku, jak podała w swym raporcie firma BioAlians, w budowie było u nas zaledwie 29 tego typu obiektów. Wprawdzie to dużo więcej niż jeszcze kilka lat temu, a od 2011 r. biogazowni zaczęło u nas

stosunkowo szybko przybywać (głównie za sprawą wysokich wtedy cen zielonych certyfikatów i sporej puli dotacji oraz preferencyjnych pożyczek przeznaczonych na takie inwestycje, udzielanych m.in. przez Narodowy Fundusz Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej oraz wojewódzkie fundusze ochrony środowiska). Jednak już w zeszłym roku ten rodzący się boom zaczął szybko przygasać. Równie źle jest w innych gałęziach gospodarki, mających spory biogazowy potencjał. W I kw. 2013 r. na 115 mleczarni w Polsce jedynie przy czterech działały biogazownie, na 60 gorzelni tylko w trzech były biogazowe instalacje, a na 45 zakładów owocowowarzywnych – zaledwie w jednym. Na 160 krajowych ubojni i przetwórni mięsa oraz na 25 destylarni i tłoczni oleju nie przypadała ani jedna biogazownia, nie licząc kilku w budowie. Na 4,3 tys. oczyszczalni ścieków w Polsce tylko 75 ma instalacje biogazowe (produkując biogaz z osadów ściekowych). Choć mogłoby je mieć co najmniej ¾ tych oczyszczalni. Podobnie jest w przypadku składowisk odpadów komunalnych, gdzie biogaz powstaje samoistnie. Tych legalnych jest u nas około 800, ale tylko 90 wykorzystuje powstający w nich biogaz do produkcji energii (na pozostałych składowiskach jest on marnowany). Dlaczego tak jest? Aktualne warunki ekonomiczne, inwestycyjne i prawne, w jakich funkcjonują biogazownie w Polsce, blokują ich rozwój. To dotyczy w szczególności biogazowni rolniczych, których w obecnych realiach po prostu nie opłaca się budować, a te już istniejące w większości przynoszą straty i ograniczają z tego powodu produkcję. Jakby tego było mało, niektórym już funkcjonującym instalacjom, wytwarzającym biogaz rolniczy, z uwagi na ten stan rzeczy grozi bankructwo, a kilkadziesiąt spośród tych, które miały być dopiero budowane, zawieszono. W ostatnich miesiącach do biogazowni rolniczych nabrały dużego dystansu także banki, które nie chcą już finansować ich budowy. Nic więc dziwnego, że brakuje chętnych na dotacje i preferencyjne pożyczki NFOŚiGW na takie instalacje (to finansowanie trzeba uzupełnić sporym wkładem własnym, który większość inwestorów chciałoby pokryć z kredytu bankowego). Dzieje się tak przede wszystkim z trzech przyczyn: 1. Wciąż nie ma ostatecznego projektu ustawy o odnawialnych źródłach energii (OZE), nie wspominając już o uchwaleniu go przez Sejm. Wciąż więc nie wiadomo, na jakie dokładnie wsparcie (i na jakich zasadach) będą mogły liczyć poszczególne instalacje OZE, w tym biogazownie. Bez tej wiedzy nie da się skonstruować sensownego biznesplanu dla planowanej biogazowni i nikt nie zaryzykuje wydania milionów złotych, które pochłania taka inwestycja. Z tego samego powodu bank nie da na jej budowę kredytu. Poziom wsparcia publicznego dla biogazowni jest czynnikiem przesądzającym o jej opłacalności. W swej ostatniej, upublicznionej jesienią zeszłego roku wersji projekt ustawy o OZE przewidywał zbyt małe – zdaniem wielu ekspertów – wsparcie dla biogazowni rolniczych, zbyt małe, żeby zapewnić im dostateczną opłacalność, żeby mogło ich szybko przybywać. Resort gospodarki sygnalizował jednak potem, że poziom wsparcia dla instalacji biogazowych może jeszcze zmienić się w tym projekcie. Zabiegało o to Ministerstwo

Środowiska, którego szef – Marcin Korolec – jest gorącym orędownikiem biogazowni rolniczych. 2. W ostatnich miesiącach gwałtownie spadły w Polsce ceny zielonych certyfikatów (na skutek ich dużej nadpodaży). Do takiego poziomu, że branżę biogazową dotknął krach. W związku z tym inwestorzy wstrzymywali budowę kolejnych biogazowni, zamrażali nawet te przedsięwzięcia, do których przygotowania były już bardzo zaawansowane (tak zrobił np. Poldanor, który zawiesił dwa projekty, w których przypadku miał już prawomocne pozwolenia na budowę). 3. Z końcem 2012 r. wygasł w Polsce system żółtych certyfikatów, z których korzystały m.in. biogazownie rolnicze. Miał zostać on przedłużony na kolejne lata, ale rząd spóźnił się z decyzjami w tej sprawie. Na domiar złego okazało się, że jest na to potrzebna zgoda Komisji Europejskiej. Zgody tej wciąż nie ma, choć brak systemu żółtych certyfikatów znacząco przyczynił się do obecnego kryzysu polskiej branży biogazowej i nadal pogarsza jej kondycję. Żółte certyfikaty przyznawano m.in. instalacjom energetycznym, które produkowały energię z gazu, stosując wysokosprawną kogenerację (czyli jednoczesną produkcję prądu i ciepła). Zaliczano do nich także biogazownie rolnicze. Było to dla nich bardzo poważne wsparcie, bo ze sprzedaży żółtych certyfikatów mogły uzyskiwać w zeszłym roku 129 zł za każdą 1 MWh wyprodukowanej energii elektrycznej. Taka kwota znacząco wpływała na dochodowość biogazowni. Instalacja o mocy 2 MW mogła zarobić na tym nawet milion złotych rocznie. W zeszłym roku rząd wprawdzie zapowiedział, że przedłuży system żółtych certyfikatów do 2015 r., ale niestety nie przygotował na czas potrzebnych do tego zmian w przepisach (przekazał ich projekt do Sejmu dopiero w marcu tego roku). Na dokładkę okazało się, że do przedłużenia tego systemu niezbędna jest zgoda Komisji Europejskiej (tzw. notyfikacja). Polski rząd przedstawił jej zmienione przepisy do akceptacji w kwietniu bieżącego roku. Jednak aż do początku września zgody KE nie udało się uzyskać, co oznacza, że nie ma już większych szans, by przywrócić żółte certyfikaty jeszcze w tym roku. Tym bardziej, że związany z nimi system już wymaga modyfikacji, bo pomimo jego wygaśnięcia, właściciele instalacji energetycznych w 2013 r. nadal otrzymywali żółte certyfikaty. Gdyby więc przywrócić ów system bez uwzględnienia tego faktu i unieważnienia przyznawanych w tym roku certyfikatów, mielibyśmy do czynienia z ich ogromną nadwyżką i co za tym idzie, załamaniem cen. Trzeba dodać, że istnieje ryzyko, iż Komisja Europejska uzna żółte certyfikaty za niedozwoloną pomoc publiczną. Gdyby tak się stało, Polskę czekałaby w tej sprawie nie lada przeprawa bez gwarancji pomyślnego zakończenia. Póki co branża biogazowa w Polsce jest w stanie zawieszenia i bardzo nerwowego wyczekiwania na dalszy rozwój zdarzeń. W najbliższych miesiącach powinno rozstrzygnąć się, co będzie dalej z rozwojem biogazowni rolniczych w Polsce. Czy ten rozwój załamie się czy nie? 17 września b.r. Ministerstwo Gospodarki przedstawiło najnowsze założenia do ustawy o odnawialnych źródłach energii, pokazujące, jak ma

zmienić się polski system wsparcia OZE. Ma się zmienić radykalnie. Choć nie obejmie on już istniejących elektrowni produkujących energię z odnawialnych źródeł, a także najprawdopodobniej tych, które są już w budowie. Takie zakłady mają nadal dostawać zielone certyfikaty, ale tylko do 2021 r. Jednak dla budowanych właśnie biogazowni to może być za krótki okres, żeby móc spłacić kredyty zaciągnięte na ich budowę. Grozi to więc przerwanymi, niedokończonymi inwestycjami. W nowym systemie zamiast zielonych certyfikatów firmy dostaną na 15 lat stałą i gwarantowaną przez państwo cenę energii elektrycznej. Dostaną pod warunkiem, że wygrają w rządowych aukcjach na dostawę określonej ilości tej energii. Aukcje mają wygrywać ci, którzy zaproponują najniższą cenę dostarczanego prądu. W tak skonstruowanym systemie biogazownie, rywalizując z elektrowniami wiatrowymi czy biomasowymi, będą na przegranej pozycji. Bo po pierwsze są od nich droższe w budowie i eksploatacji (roczny koszt zakupu surowca do biogazowni sięga nawet połowy kosztów jej budowy). Po drugie bardzo dużo kosztują przygotowania do ich budowy, a mniejsi inwestorzy, którzy wybudowali dotąd zdecydowaną większość biogazowni rolniczych w Polsce, nie będą mogli pozwolić sobie na poniesienie tych kosztów, nie mając pewności, że wygrają aukcję (by w niej wystartować, projekt – według obecnych propozycji Ministerstwa Gospodarki - musi być już bardzo zaawansowany). Po trzecie wreszcie ceny surowców do produkcji biogazu są, tak, jak ceny płodów rolnych, zmienne. Jeśli już po wygranej aukcji wzrosną, może okazać się, że biogazownia będzie deficytowa. W branży mówi się, że z tych powodów banki nie będą chciały finansować ich budowy. Jedynym rozwiązaniem byłoby postawienie na biogazownie rolnicze, wykorzystujące jako surowiec wyłącznie lub głównie odpady. Ale one mają pewną słabość: są na ogół mniej wydajne (wytwarzają mniej biogazu) od tych, które bazują na roślinach energetycznych, bardziej uciążliwe od nich dla otoczenia oraz potrzebują dużo większego areału pól do wywiezienia pofermentu. Jest jednak jeszcze inne światełko w tunelu. Resort gospodarki wspomniał, że w aukcjach jednym z kryteriów wyboru projektów może być tzw. stabilność produkcji energii. Pod tym względem biogazownie, które mogą ją produkować niemal bez przerwy i to w tej samej ilości, biją na głowę elektrownie wiatrowe, fotowoltaiczne, a także wodne (te ostatnie zmniejszają produkcję podczas suszy czy zimą, gdy rzeką spływa kra). Pytanie tylko, czy to kryterium rzeczywiście zostanie wprowadzone i w jakim stopniu będzie wpływać na wynik aukcji. Na pocieszenie można powiedzieć, że zdaniem ekspertów nowy aukcyjny system zostanie wprowadzony nie wcześniej niż za 2-3 lata. Ustawa o odnawialnych źródłach energii ma zacząć obowiązywać dużo wcześniej, mówi się, że od stycznia 2015 r. Rząd chce w niej zawrzeć przepisy, które likwidują wsparcie (w postaci zielonych certyfikatów) dla istniejących elektrowni wodnych o mocy powyżej 1 MW oraz ograniczają je – o połowę – dla współspalania. To powinno doprowadzić do znaczącego wzrostu cen zielonych certyfikatów. Właściciele już istniejących i budowanych właśnie biogazowni rolniczych złapią dzięki temu oddech i przestaną nawet być może dokładać do interesu. Tym bardziej, że jest szansa, iż w przyszłym roku wrócą żółte certyfikaty.

5. BARIERY W ROZWOJU BIOGAZOWNI ROLNICZYCH W POLSCE Główną barierą w rozwoju biogazownictwa w Polsce jest opisany w poprzednim rozdziale („Stan obecny”) rozchwiany system wsparcia energetyki odnawialnej, a także niestabilne regulacje prawne w tej dziedzinie. Chodzi nie tylko o zielone certyfikaty, ale i tzw. żółte, które jeszcze w zeszłym roku biogazowniom przyznawano i można je było sprzedawać, a obecnie już nie. Choć one też miały znaczący wpływ na „ekonomikę” tych obiektów. Zaburza ją również to, co dzieje się aktualnie na polskim rynku energii, a mianowicie obserwowany od zeszłego roku spadek hurtowych cen prądu. To ma tym większe znaczenie, że biogazownie są, niestety, bardzo drogimi w budowie obiektami. Kosztują od 12 do nawet 18 mln zł w przeliczeniu na 1 MW zainstalowanej mocy. Bardzo droga jest także ich eksploatacja, ze względu na to, że tylko część surowca (w postaci odpadów, np. gnojowicy) jest „darmowa”, a resztę trzeba wyprodukować lub kupić. W przypadku kiszonki kukurydzy to aż 200 zł za tonę, a biogazownia o mocy 2 MW zużywa dziennie ponad 40 ton tego surowca. Dodatkowe ryzyko wiąże się z zakłóceniami dostaw surowca, które mogą wystąpić, jeśli ściąga się go od zewnętrznych dostawców. To wszystko sprawia, że „zapięcie” finansowania dla takiej inwestycji jest zwykle bardzo trudne i niemal niemożliwe bez uzyskania dotacji (np. z funduszy unijnych), która pokryje część kosztów budowy. Kolejną, bardzo poważną barierą są w Polsce protesty społeczne przeciwko budowie biogazowni. Bo, niestety, na razie kojarzą się one u nas często raczej z negatywnymi skutkami niż z pozytywnymi. Lokalne społeczności obawiają się przede wszystkim fetoru z przyszłych biogazowni. Mimo, że dobrze zaprojektowana i eksploatowana biogazownia nie powinna być uciążliwa dla otoczenia bardziej niż przeciętna, niewielka fabryka czy gospodarstwo rolne. Jednocześnie tam, gdzie dochodzi do sprzeciwu, protestujący nie biorą pod uwagę korzyści, jakie powstanie biogazowni niesie ze sobą dla lokalnej społeczności (np. zwiększonych wpływów do gminnego budżetu, który czymś przecież trzeba zasilać). Do protestów przeciwko tym inwestycjom dochodzi w naszym kraju bardzo często. Dotychczas odnotowano je przypadku aż 160 planowanych instalacji biogazowych. To oznacza, że ze społecznym oporem zderza się co drugi projekt. Czasem ów opór jest tak silny, że albo inwestor zniechęcony nim rezygnuje albo stronę protestujących biorą władze lokalne i wydają inwestorowi negatywne dla niego decyzje, uniemożliwiające rozpoczęcie budowy. Nie tylko jednak ich obstrukcja może opóźnić, czy nawet zablokować inwestycję. Bywa bowiem także, że urzędnicy po prostu błędnie interpretują przepisy. To jednak nie wszystko, gdyż nawet jeśli lokalne władze są przychylne i kompetentne, nie gwarantuje to szybkiego załatwienia formalności. Po pierwsze procedury administracyjne są w tym przypadku bardzo czasochłonne i żmudne. Po drugie nie wszystko da się załatwić na szczeblu lokalnych władz samorządowych. Chodzi m.in. o tzw. decyzje środowiskowe, które wydają regionalne dyrekcje ochrony środowiska (RDOŚ). To niejednokrotnie jest droga przez mękę. Według Unii Producentów i Pracodawców Przemysłu Biogazowego (UPEBI) RDOŚ w wielu przypadkach wymagają od biogazowych inwestorów niekończących się i czasem

niedorzecznych uzupełnień oraz wyjaśnień, a także niezrozumiałych i niekiedy nie związanych z inwestycją poprawek. Według inwestorów wynika to m.in. z tego, że pracownikom RDOŚ brakuje często podstawowej wiedzy o biogazowniach i są niechętnie nastawieni do tej technologii. Formalności wydłużają się jeszcze bardziej, jeśli w danej lokalizacji brakuje planu zagospodarowania przestrzennego (w wielu polskich gminach wciąż tych planów nie uchwalono). A jeśli nawet plan jest, to często zdarza się, że nie ma w nim wyznaczonych terenów pod instalacje OZE. Trzeba więc go zmieniać, by wydać pozwolenie na budowę takiego obiektu. Procedury opóźniają także podejmowane nagminnie przez samorządy uchwały, zamieniające całe powiaty w obszary chronionego krajobrazu, na których nowa zabudowa (także w postaci biogazowni) podlega dużym ograniczeniom. Należy też wspomnieć o tym, że w wielu samorządach urzędnicy nie są dobrze przygotowani do „obsługi” administracyjnej inwestycji biogazowych. Z prozaicznej przyczyny. Biogazowni jest u nas na razie bardzo mało i w większości gmin lokalne urzędy nie miały jeszcze z nimi do czynienia, nie znają związanych z nimi procedur. Muszą dopiero się ich uczyć, co wydłuża wydawanie przez nie decyzji. Kolejna z głównych przeszkód to trudności z podłączaniem biogazowni do sieci elektroenergetycznej. Dość często bowiem zdarza się, że operator takiej sieci albo bardzo wydłuża wydanie decyzji w tej sprawie (może to trwać nawet pięć miesięcy) albo wręcz odmawia przyłączenia planowanej elektrowni biogazowej, tłumacząc, że brakuje do tego „warunków technicznych i ekonomicznych”. Jeśli nie zmieni zdania w tej kwestii, o budowie biogazowni w danym miejscu nie ma mowy. Do tego dochodzą jeszcze innego rodzaju trudności, z jakimi zderzają się biogazownie działające przy oczyszczalniach ścieków i składowiskach odpadów. To jednak osobny temat.

6. CZY BIOGAZOWNIA ROLNICZA JEST BEZPIECZNA DLA OTOCZENIA I ŚRODOWISKA? Najczęstszy mit związany z biogazowniami i rozpowszechniany przez ich przeciwników mówi, że one potwornie śmierdzą, że ich fetor rozchodzi się na całą okolicę. Tymczasem w Polsce było tylko kilka – na 200 biogazowni w całym kraju - takich przypadków (najbardziej znany to biogazownia w Liszkowie w woj. kujawsko-pomorskim oraz instalacja biogazowa w Piekoszowie pod Kielcami). Przyczyną ich dużej uciążliwości dla otoczenia były bardzo poważne błędy projektowe i niewłaściwa eksploatacja, czasem wynikające z chęci zmniejszenia kosztów. W przypadku paru innych biogazowni (m.in. w Uhninie koło Parczewa) mieszkańcy uskarżają się na przykry i intensywny zapach wywożonego z nich na pola pofermentu, co – jak wynika z zebranych przez nas informacji – bierze się ze zbyt krótkiego „retencjonowania” tej substancji w zbiornikach pofermentacyjnych, innych nieprawidłowości eksploatacyjnych czy np. wywożenia pofermentu na pola latem, podczas dużych upałów, w ciągu dnia (a nie wieczorem, gdy jest chłodniej i zazwyczaj słabiej wieje wiatr). To jednak przy odpowiednim nacisku lokalnej społeczności i władz można zmienić

lub przynajmniej ograniczyć wynikającą z tej okoliczności uciążliwość. Np. bronując glebę od razu po nawiezieniu jej pofermentem. Jakie jest prawdopodobieństwo, że taki scenariusz, jak w Liszkowie czy Piekoszowie, może powtórzyć się w innych biogazowniach rolniczych? Niewielkie. Właściciel biogazowni w Liszkowie poniósł przez swoje błędy duże straty finansowe (podobnie będzie najprawdopodobniej w przypadku Piekoszowa). A to oznacza, że właściciele innych biogazowni w Polsce, nauczeni tym przykładem, zrobią wszystko, żeby do takiej sytuacji nie dopuścić. Po tym, co się stało w Liszkowie, odpowiednie służby doprowadziły do zamknięcia tamtejszej biogazowni i nakazały jej właścicielowi tak przerobić obiekt, żeby już nie zatruwał okolicy fetorem. To jest zaś paradoksalnie argument za budową tego typu instalacji, bo pokazuje, że jeśli biogazownia zostanie źle zaprojektowana, będzie niewłaściwie eksploatowana, a przez to uciążliwa dla otoczenia, to mieszkańcy nie są w takiej sytuacji bezradni i bezbronni, ale mogą doprowadzić do zamknięcia czy poprawienia funkcjonowania takiej instalacji. Jednak generalnie rzecz biorąc, właściwie zaprojektowana i eksploatowana biogazownia nie powinna być uciążliwa dla otoczenia bardziej niż zwykłe gospodarstwo rolne (czego dowodem są nie tylko biogazownie w krajach zachodniej Europy, ale i te zbudowane w Polsce, np. w Konopnicy). Uciążliwość tej instalacji polega głównie na tym, że w jej bezpośrednim sąsiedztwie może rzeczywiście czasem nieprzyjemnie pachnieć, ale zazwyczaj nie bardziej niż w sąsiedztwie zwykłego gospodarstwa rolnego hodującego zwierzęta. Wynika to choćby z tego, że czasem może dojść do awarii, że trzeba dostarczyć surowiec (często przynajmniej jego część dowozi się go z innych gospodarstw czy z zakładów rolnospożywczych, co oznacza również zwiększony ruch ciężarówek czy ciągników do gospodarstwa z biogazową instalacją) i przechowywać go tam (w przypadku gnojowicy czy obornika polskie przepisy nakazują ich przechowywanie w przykrytych zbiornikach). W wielu biogazowniach ten problem eliminuje się bądź minimalizuje, dostarczając do nich surowiec, np. gnojowicę, rurociągami łączącymi je bezpośrednio z oborą czy chlewnią. Kluczowe jest więc, czy biogazownia przy gospodarstwie rolnym korzysta wyłącznie z własnych surowców, czy też dowozi je także z zewnątrz. I czy te dowożone z zewnątrz emitują odór. Ważne jest też, jak przechowuje się surowiec (czy w szczelnych zbiornikach i zgodnie z przyjętymi zasadami). Spory kłopot mogą sprawiać, na co dowodem jest biogazownia w Piekoszowie, obiekty stosujące jako surowiec odpady poubojowe. Generalnie rzecz biorąc, z różnych względów (także tych opisanych wyżej) biogazownie powinny być usytuowane co najmniej 300 metrów od budynków mieszkalnych, a najlepiej nie bliżej niż 500 m od domów. Na wschód lub na północny wschód od nich (większość wiatrów wiejących w Polsce to wiatry zachodnie i południowe). Zaleca się też, żeby nie transportować do nich surowca przez tereny z zabudową mieszkaniową lub przynajmniej maksymalnie to ograniczać. Reasumując, sposobów na zapobieżenie czy zminimalizowanie „uciążliwości odorowej” biogazowni (łącznie z odpowiednim jej usytuowaniem) jest tyle, że jej sąsiedzi mogą prawie

nie odczuwać jej sąsiedztwa. Jest jednak prawdopodobne, że je odczują wtedy, gdy inwestor/właściciel biogazowej instalacji nie skorzysta z owych metod lub zastosuje je w bardzo ograniczonym zakresie. Jedyny produkt uboczny przy produkcji biogazu to tzw. poferment (płyn lub masa w zależności od rodzaju użytego surowca), który powinien być przechowywany w specjalnych, przykrytych zbiornikach lub lagunach. Jeśli biogazownia jest właściwie zaprojektowana i eksploatowana, to surowiec zostaje do końca „przefermentowany”, odgazowany. A wówczas poferment powinien mieć niezbyt intensywny zapach (może to być zapach ziemi, humusu, ale i gnojowicy, jeśli była ona surowcem użytym do produkcji biogazu). Wykorzystuje się go jako nawóz. Jest dużo lepszym nawozem niż gnojowica czy obornik (dzięki temu używając go, można ograniczyć stosowanie nawozów sztucznych). Po pierwsze dlatego, że ma (jeśli biogazownia jest właściwie eksploatowana) mniej przykry od nich, mniej intensywny i dużo szybciej ulatniający się na polu zapach. Po drugie daje – według badań warszawskiej SGGW plony o 20 proc. większe niż w przypadku stosowania gnojowicy czy obornika. Ale również z tego powodu, że nie ma w nim nasion chwastów i aż 75-80 zawartego w pofermencie azotu to tzw. azot amonowy, lepiej przyswajany przez rośliny niż tzw. azot azotanowy, który jest jednym z głównych składników popularnych nawozów sztucznych, np. saletrzaku i saletry amonowej. To ma olbrzymie znaczenie. Bo po pierwsze brak nasion chwastów, których jest pełno w oborniku czy gnojowicy, pozwala zmniejszyć zużycie chemicznych środków chwastobójczych – herbicydów. A po drugie azot amonowy, którego tak dużo zawiera poferment, ulega tzw. sorpcji wymiennej w glebie, dzięki czemu nie spływa z pól po deszczu i nie przedostaje się do wód gruntowych. Tak, jak dzieje się w przypadku tzw. azotu azotanowego. To jest o tyle ważne, że azot, przedostając się w bardzo dużych ilościach do wód gruntowych, do strumieni i rzek, zaczyna występować w nich w zbyt dużym stężeniu, co jest szkodliwe. Woda ze zbyt dużą zawartością azotu nie nadaje się do picia. Poza tym prowadzi to m.in. do „przeżyźnienia” rzek, jezior i mórz, skutkującym tym, że pojawia się w nich coraz więcej glonów, np. sinic. Te sprawiają, że jezioro czy rzeka zaczyna „kwitnąć”, zamienia się w nieprzyjemną, zieloną breję (to w Polsce dość powszechne latem zjawisko). Zabierają wodzie tlen, bardzo potrzebny żyjącym w niej rybom i innym zwierzętom, a co gorsza wydzielają trujące substancje, groźne także dla ludzkiego zdrowia. W wielu przypadkach biogazownie mogą poprawiać jakość życia na wsi. Dzieje się tak właśnie wtedy, gdy wykorzystują jako surowiec powstającą w hodowli zwierząt gnojowicę, obornik i odchody zwierzęce. Te odpady są dużym problemem dla dzisiejszej polskiej wsi. Rolnicy wywożą je na pola jako nawóz, a ich fetor może unosić się w okolicy przez wiele dni. Jednak one nie tylko śmierdzą, ale zawierają również wiele mikroorganizmów chorobotwórczych. W biogazowni, na skutek podgrzewania takiego surowca w komorze fermentacyjnej, większość tych mikroorganizmów ginie (w niektórych przypadkach drobnoustroje chorobotwórcze usuwa się już z surowca, poddając go tzw. higienizacji, zanim trafi on do instalacji biogazowej). Po „obróbce” gnojowicy, obornika czy odchodów zwierzęcych w biogazowni ich fetor staje się dużo mniej wyczuwalny, a nawet zupełnie znika (fachowo się nazywa to „redukcją uciążliwości odorowej”, która sięga w tym przypadku nawet 80 proc.).

Produkowany w instalacjach biogazowych gaz wykorzystuje się do różnych celów. Np. w Szwecji jego część przerabia się na tzw. biometan, który służy jako paliwo samochodowe. W Niemczech biogaz zatłacza się także do gazociągów, mieszając go w nich z gazem ziemnym (dzięki temu służy on tam m.in. do zasilania kuchenek gazowych). Najczęściej jednak biogaz spala się na miejscu, w biogazowni, produkując w ten sposób z niego energię elektryczną i cieplną (z tej drugiej mogą korzystać okoliczne budynki, można nią ogrzewać domy i mieszkania, a także dostarczać do nich ciepłą wodę użytkową, czyli tę płynącą z kranów). Spaliny z biogazowni prawie nie różnią się od spalin ze zwykłego pieca gazowego, spalającego gaz ziemny. Są dużo czystsze niż dym z pieców i kotłowni opalanych węglem. M.in. dlatego, że przed spaleniem biogaz oczyszcza się ze szkodliwych domieszek (w szczególności z siarkowodoru), bo mogą one powodować korozję i uszkodzenia niektórych części biogazowej instalacji. Dzięki temu spaliny z biogazowni nie są uciążliwe dla otoczenia.

7. BIOGAZOWNIE ROLNICZE NA ŚWIECIE Biogazownie to obecnie technologia dwóch kontynentów: Europy i Azji. W pozostałej części świata dopiero raczkuje. Szczególnie godne uwagi są Chiny, gdzie przy gospodarstwach rolnych funkcjonuje kilka milionów (sic!) małych, bardzo prostych instalacji biogazowych, w większości wykonanych chałupniczymi metodami. Są one dość prymitywne (ich komory fermentacyjne to wykopane w ziemi, nie mające żadnej izolacji doły), ale za to tanie w budowie i efektywne. Jako surowiec służy w nich obornik i gnojowica oraz resztki żywności. Produkowany w ten sposób biogaz chińscy rolnicy wykorzystują do gotowania i oświetlania domów. Takie biogazownie są popularne także w innych krajach Azji, m.in. w Wietnamie, Tajlandii i Indiach. Tylko w tym ostatnim kraju jest ich około miliona. Produkcja biogazu nie jest obca również najbardziej rozwiniętym gospodarczo państwom azjatyckim: Japonii i Korei Południowej. Z tym, że w nich – w odróżnieniu od Chin i Indii – powstają nowoczesne, oparte o europejskie technologie, biogazownie. Zarówno rolnicze, powstające przy gospodarstwach, jak i te, w których surowcem są odpadki organiczne z gospodarstw domowych, resztki jedzenia z restauracji czy osady ściekowe. W Europie biogazownie buduje się m.in. w Holandii, Hiszpanii, Belgii i Włoszech, a nawet w bardzo zasobnej w złoża gazu ziemnego Rosji. Co równie symptomatyczne na naszym kontynencie najbardziej postawiły na tę technologie bogate kraje, znane z dbałości o ochronę środowiska: Niemcy, Dania, Szwecja, Austria czy Szwajcaria. Niekwestionowanym biogazowym liderem w Europie są Niemcy, kraj bardzo czuły na punkcie ochrony środowiska, w którym ekolodzy mają bardzo dużo do powiedzenia (tamtejsza Partia Zielonych jest jedną z czterech najsilniejszych niemieckich partii politycznych, od lat zasiada w parlamencie, współtworzyła jeden z koalicyjnych rządów, wespół z SPD). U naszego zachodniego sąsiada istnieje już 7 tys. biogazowni. W dużej części rolniczych, bo Niemcy postawiły na produkcję biogazu z odchodów zwierzęcych, gnojowicy i obornika oraz z tzw. roślin energetycznych (głównie kukurydzy).

Niemcy są w tej branży światowym fenomenem i technologicznym numerem jeden. Biogazownie wyrastają w tym kraju jak grzyby po deszczu. W 1992 r. było ich tam tylko 139, dziesięć lat później już 1,6 tys., w 2006 r. – 3,5 tys., a w 2011 r. już ponad 7 tysięcy. Produkują one aż 18,4 mln MWh energii elektrycznej rocznie, co wystarcza na zaopatrzenie w prąd 5,3 mln niemieckich gospodarstw domowych i daje roczne przychody rzędu 6,9 mld euro. Biogazownie w Niemczech już w 2010 r. dawały 39 tys. miejsc pracy (dla porównania: polskie górnictwo węgla kamiennego, wciąż jedna z największych gałęzi polskiego przemysłu, zatrudniało w zeszłym roku 88 tys. osób). A przecież ciągle ich przybywa. Niemcy w tej konkurencji na razie wydają się być nie do pobicia. Przynajmniej w Europie. Bo pozostałe kraje unijne, które mocno postawiły na biogazownie, mają dziś co najwyżej po kilkaset biogazowni. To jednak nie znaczy, że nie mają czym się pochwalić. Niemal ośmiokrotnie mniejsza od Polski Szwajcaria w 2011 r. miała 585 biogazowni. Równie mała Dania „jedynie" 180, ale za to 20 naprawdę dużych, tzw. centralnych, wybudowanych jeszcze na przełomie lat 80 i 90. XX wieku. Czterokrotnie mniejsza od naszego kraju Austria dysponowała w zeszłym roku 550 instalacjami biogazowymi, z czego aż 340 rolniczymi. Szwecja z 10 milionami mieszkańców - 230. Dla przypomnienia: w 38-milionowej Polsce mamy ich dziś około 200, w tym tylko 30 rolniczych. Z czego wziął się ów biogazowy boom w wyżej wymienionych krajach zachodniej Europy? Przyczyn jest kilka. Po pierwsze są to państwa, które mają stosunkowo niewiele własnych złóż surowców energetycznych i ich większość muszą importować. W dużej mierze z krajów autorytarnych, w których opozycję wsadza się do więzień, co Zachodowi bardzo się nie podoba. Po drugie państwa zachodniej Europy uznały, że dobrym sposobem na większe uniezależnienie się od importu ropy, gazu, uranu czy węgla, na większą samowystarczalność energetyczną jest dla nich wykorzystanie odnawialnych źródeł energii: siły wiatru, wody, słońca, biomay czy biogazu. Po trzecie wreszcie kraje starej UE postanowiły walczyć z ociepleniem klimatu, w czym wykorzystanie energetyki odnawialnej bardzo pomaga. Dlatego zaczęły tworzyć systemy wspierające jej rozwój, dotować ją. Niemiecki boom biogazowy od początku napędzany był wsparciem państwa dla tego typu inwestycji, a dokładniej zapewnieniem - przy pomocy przepisów prawnych - biogazowniom stałych, dużo wyższych niż w elektrowniach węglowych czy atomowych stawek za produkowany w nich prąd. To sprawiło, że te inwestycje stały się tam bardzo opłacalne. Podobnie było w Szwecji, Danii, Austrii czy Szwajcarii. Biogaz urzekł je m.in. dlatego, że może być traktowany jako tzw. biopaliwo drugiej generacji. Bo na paliwo przerabia się w jego przypadku całą roślinę, a nie tylko jej niewielką część, jak w przypadku bioetanolu czy estrów roślinnych (dodawanych dziś do benzyny i oleju napędowego), wytwarzanych z ziaren zbóż, rzepaku czy słonecznika. Szwecja była jeszcze w latach 80. najbardziej uzależnionym od importu ropy krajem Zachodu, co wynikało m.in. z tego, że tysiące domów były tam ogrzewane olejem opałowym. Dziś większość szwedzkich domów i mieszkań korzysta z ciepła wytwarzanego ze źródeł odnawialnych: z biogazu, ze spalania odpadów czy pomp ciepła. To jednak nie wszystko, bo 20 proc. wytwarzanego w Szwecji biogazu przetwarza się na biometan, służący jako paliwo

samochodowe. Robi się to także w innych krajach zachodniej Europy. Biometan z biogazu jako paliwo do aut postanowiła promować m.in. Finlandia. We Francji ciężarówki napędzane tym paliwem zaczyna testować wielka sieć handlowa Carrefour, a w Wielkiej Brytanii – Tesco. Niemcy chciałyby z kolei zatłaczać na dużą skalę oczyszczony biogaz do sieci gazowniczej. Do 2020 r. – 6 mld m3 rocznie (to niemal połowa obecnego zużycia gazu ziemnego w Polsce). Oczywiście, ma to też swoje minusy. W Niemczech biogazowy boom przybrał takie rozmiary, że wzbudza też coraz więcej krytycznych głosów. Jednym nie podoba się dotowanie całej energetyki odnawialnej, a więc i biogazowni, bo koszty tej operacji przerzuca się na odbiorców, podnosząc ceny energii. Drudzy twierdzą, że pod uprawy roślin dla biogazowni przeznaczono w Niemczech tak dużo ziemi (ponad 800 tys. ha), że poważnie zmniejszyło to produkcję żywności w tym kraju. Do tego stopnia, że nasz zachodni sąsiad wytwarza dziś mniej zbóż niż ich konsumuje, więc musi je importować. Na dodatek przez biogazowy boom wzrosły tam ceny ziemi rolnej, jej dzierżawy, pogarszając kondycję i utrudniając rozwój tym gospodarstwom rolnym, które nastawione są na produkcję żywności. Pisał o tym niedawno znany niemiecki tygodnik "Spiegel". Są jeszcze poważniejsze zarzuty. Np. takie, że przez tak dużą liczbę biogazowni w Niemczech wywozi się tam na pola tyle tzw. pofermentu (jako nawozu), że w glebie w niektórych miejscach jest więcej azotu niż przewidują normy. To zaś grozi zanieczyszczeniem wód gruntowych. W Niemczech padają też nie poparte na razie dowodami głosy (pisało na ten temat m.in. niemieckie czasopismo "Wild und Hund"), że w pofermencie może pojawiać się bardzo dużo beztlenowych bakterii Clostridium botulinum, wytwarzających bardzo groźną dla człowieka i zwierząt toksynę – jad kiełbasiany. Można by odnieść się do tego tak, że każdy nadmierny, przesadny, niekontrolowany rozwój jakiejś dziedziny czy branży niesie za sobą jakieś ryzyka. W przypadku biogazowni w Niemczech ich rozwój jest rzeczywiście przesadny. My jednak mamy jeszcze czas, by wyciągnąć z niemieckiej lekcji własne wnioski i nie tworzyć u nas warunków do zbyt szybkiego, niekontrolowanego rozwoju energetyki biogazowej. Projekt dofinansowany ze środków Narodowego Funduszu Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej, realizowany przy współpracy z Instytutem Energii Odnawialnej