BEATA VOGEL-KLUGE

w drodze

Fot. Marek Skrzelowski

BEATA VOGEL-KLUGE

W DRODZE (1993 – 2001 – 2006)

wydanie II poprawione i uzupełnione – wybór

wydanie I by GOIA, Gdańsk 2002 wydanie II by BVK, 2006

© Beata Vogel-Kluge 2002-2012

-2-

PROLOG

Bez magii ten świat nie byłby do zniesienia. *** Poezja stwarza magiczną przestrzeń, w której łączy się to, co nigdy nie może być połączone, w której urzeczywistnia się to, co niemożliwe Hermann Hesse

„(...) Jedno jest tylko serce i jedno ciało, ale mieszkają w nich nie dwie dusze, nie pięć, ale niezliczona ich ilość; człowiek jest cebulą składającą się ze stu łupin, tkaniną utkaną z wielu nitek. (...) (...) to, co w rzadkich chwilach staje się moim udziałem i radością, co dla mnie jest rozkoszą, przeżyciem, ekstazą i poddźwignięciem, to świat zna, kocha i tego szuka chyba tylko w poezji, w życiu zaś uważa za obłęd. W istocie, jeśli świat ma rację, jeśli rację mają masowe rozrywki, kawiarniana muzyka, zamerykanizowani ludzie, zadowoleni z byle czego, w takim razie ja nie mam racji, jestem szaleńcem, jestem naprawdę wilkiem stepowym - jak często sam siebie nazywałem - jestem zwierzęciem, zabłąkanym w obcym i niezrozumiałym świecie (...)” Hermann Hesse, Wilk stepowy

.

-3-

OPTYKA SERCA (1993 – 1996) - wybór -

Wiara, podobnie jak miłość, nigdy nie opiera się na rozumie. Hermann Hesse

-4-

PROGNOZA POGODY jeden uśmiech rozświetlający pochmurne oblicze słońce posłaniec szczęścia miłość jeden grymas zwiastujący że znów nadciąga burza... chmury i lodowaty deszcz ścinający serce serce drży niczym przestraszone pisklę jedna łza perła żalu żłobiąca bruzdę bólu na policzku zduszony skowyt cierpienia i gniew spieniony jak krew zaciskam mocno palce i kurczowo chwytam się nadziei na lepszą pogodę chmury osuszę łzy smutku rozgonię obłoki złości zapalę radość w źrenicach nie czekając na kolejne prognozy pogody wielka niewiadoma tajemnica życia miłość

***

-5-

OBIETNICE przyrzekliśmy sobie zgodę na swoje wady zawarliśmy pakt o nieagresji bez wytaczania dział przeciwko swym rogatym duszom a teraz skaczemy sobie do serc próbując wyrwać choćby mały strzęp uczucia z żelaznych okowów zobojętnienia

*** STRACONE ZŁUDZENIA łóżko twój grób całun pościeli otulający umarłą miłość przytulasz się do niej bo może ciepły oddech tchnie w nią odrobinę życia chłód bijący od sztywnego ciała rozwiewa nadzieję mrozi krew w żyłach ścina serce może poranek cię wskrzesi może słoneczny promień przywróci ci siły by móc odwalić głaz bólu który co noc cię przygniata grzebiąc sens twego istnienia i ciebie - obojętną światu wzgardzone gorące uczucia i ciało ale powiedz: gdyby to wszystko naprawdę umarło czy bolałoby? tak bardzo? powiedz mi to kobieto

-6-

NIE nie męcz nie posiadaj nie wmawiaj nie kontroluj pozwól być sobą pozwól kochać pozwól tworzyć pozwól oddychać nie tłum krzyku bo może to okrzyk miłości która zginie jeśli jej nie dasz wolności i bezkresu powietrza nic się nie zmienia a tymczasem sztuka zeszła do podziemia i dusi się w lochach mroku tylko brzęczenie łańcuchów dowodzi że jeszcze żyje zwolnij więzy kaftana bezpieczeństwa bo tylko szaleńcy są normalni w tym nienormalnym świecie tylko szaleńcy umieją szalenie kochać kochać prawdziwie

***

-7-

AUTODESTRUKCJA ecce homo czyste kryształowe lustro bez skazy każdy zbuntowany gest czarnego anioła każda myśl szalona słodkie zapomnienie bije w jego taflę pojawia się następna rysa każdy skrzydeł trzepot kolejne pęknięcie w końcu tłucze się rozpada w drobny mak posklejane niezdarnie (bo za każdym razem ginie jakiś kawałek) to zniekształca odbicie krzywe zwierciadło trudno poznać kim jest ten ktoś tam w lustrze ludzie mówią że to potwór prawdziwy człowiek nie może być tak ułomny i niepozbierany nagi odarty z marzeń i wzruszeń proces nieodwracalny rozbite zwierciadło duszy niekompletne puzzle brakujące elementy mózgu i serca bez nich trudno sobie wyobrazić całość ecce homo przewrotne lustro w którym musisz człowieku przeglądać się co rano

***

-8-

ODI ET AMO kocham wytarte zużyte spowszedniałe słowo wypisywane na murach którego czepiają się niczym ostatniej deski ratunku wszystkie poniżane i tłamszone istoty nie chcące przeciąć więzów tak przecież kruchych nie chcące odejść bo przecież kochają żyjące wciąż nadzieją że coś się zmieni jak wygłodniałe psy żebrzą o każdy okruch ochłap rzucony w przelocie marna nagroda pocieszenia która otrze łzę błyskotka dla niewybrednych obiekt pożądania banalne słowo kocham które w końcu o ironio miast burzyć mury leczyć rany zaczyna boleć i bolesny niemy otępienia śmiech wzbudzać

*** NA ROZDROŻU kamień twarzy oczu mgła reumatyzm serca to ty? to ja? osobne usta ręce oczy serca to ty to ja -9-

SZCZĘŚLIWA CHWILA dopadło mnie dziś natchnienie słowa wybuchają z krzykiem nie wiem dlaczego może to głos twój sprawił miękki jak atłas czule i delikatnie pieszczący mą twarz czuję oddech twych myśli tulących mnie w ramionach staję się lekka i zwiewna jak jedwab proszę nie przestawaj mówić bo kołyszą me zmysły twe spokojne nabrzmiałe żarem słowa... to chyba była najpiękniejsza miłosna rozmowa

*** RADOŚĆ O PORANKU najukochańszy widok to twoja głowa na poduszce obok kiedy śpisz spokojnie i oddychasz równo każdego ranka daje mi to pewność że wszystko jest w porządku czuję się bezpieczna odchodzą w niebyt koszmary wydziergane przez noc … bo jesteś jakim zaklęciem to sprawić byś zawsze przy mnie była najukochańsza główko byś zawsze mnie syciła swym najsłodszym obrazem większym niż wszystkie dzieła francuskich impresjonistów och, ten malowniczy widok to nie chwilowe optyczne złudzenie tylko najprawdziwsza rzeczywistość moja opoka na której mogę zbudować swe istnienie zwiewne … bo jesteś - 10 -

KARTKI Z PODRÓŻY jadę pociągiem patrzę w okno to takie banalne – jak sam fakt istnienia oddala się i przybliża rzeczywistość zatrzymana w kadrze mej pamięci tak znana mi i… tak obca jednocześnie wszystko się zmienia dookoła … i we mnie a przestrzeń umyka jak życie miarowe tempo czasem niewielkie przyspieszenie żywsze serca bicie czasem zryw a czasem dłuższy postój zostawiam na kolejnych przystankach swoją przeszłość i jakąś cząstkę siebie a pociąg mknie dalej unosząc mnie w nieznane nie mogę się już cofnąć ani się obejrzeć więc pędzę pędzę do przodu zawrotna jazda na oślep krew szybciej krąży to nic choć tak łatwo można z toru wypaść stukot kół usypia pogrążam się w marzeniach a w nich na chwilę z osobowego przesiadam się na ekspres omijam niepotrzebne stacje - jak dobrze… ktoś pociągnął hamulec budzę się i czar pryska senny obraz rozwiał się na wietrze ktoś inny znużony podróżą w ciasnej klatce ze stali wyskoczył w biegu - zniknął gwizd lokomotywy zagłuszył krzyk - 11 -

nie ma bezpiecznego wyjścia pokonuję więc wytyczonym torem nieznaną trasę (niestety nie można kupić tu rozkładu jazdy co będzie co będzie gdy wpadniemy w nieskończony tunel!) patrzę na milczących pasażerów niczym się nie martwią ich spokój działa kojąco tak trzeba tak jest dobrze a jednak… coś umyka i oddala się tak szybko… i tylko chwilami jest mi jakoś smutno że nie poznaję już siebie takiej jaką byłam zaczynając tę podróż pociągiem relacji “życie - ...”

*** ERRARE HUMANUM EST wciąż przywdziewam maski zapominam która jest naprawdę moja wieczny bałagan panuje w garderobie duszy jestem dla siebie zagadką orzechem nie do zgryzienia uczucia splątały się w gordyjski węzeł jedyne wyjście przeciąć kłębowisko nerwów zaplątałam się w samą siebie nie widzę drogi powrotu do źródeł dziecięcej niewinności pragnę napoić jaźni usta krystalicznie czystą wodą niestety pluję tylko krwią a z biegiem lat wykrztuszam strzępy sumienia są takie śmieszne a we mnie czarna dziura - 12 -

JESIEŃ liść kruchy i delikatny baletnica wiatru istniejący tylko dzięki życiodajnym sokom ziemi i nieba deszczu nagradzający za opiekę i wsparcie żywiołów zieleni nadzieją cały świat wokoło liść altruista przyjmujący wszystko każdy brud i strzępek myśli dzięki niemu oddychasz oczy cieszysz jego urodą nadeszła jesień usechł listek barwę swą stracił zużył się a jego ciałko kruche nie może już przetworzyć wszystkich odpadów świata wyrzucony przez drzewo pędzony przez wiatr niepotrzebny nikomu upadły anioł stróż życia przydeptany butem niewdzięcznego potwora odchodzi w niepamięć w otchłań zapomnienia tuli się do śmietnika rozpościera pożółkłe ramiona krzyczy czerwienią bólu obnaża nerwy wołające o chwilę uwagi o jeszcze jeden dzień godnego życia stracił resztki zielonej nadziei kurczy się brunatnieje szarzeje jego płomień zgasł grzmot burzy oznajmił jego odejście tylko deszcz zapłakał nad nim jesiennymi ciężkimi łzami

- 13 -

ŚMIERĆ NIEJEDNO MA IMIĘ... rozdeptany motyl na drodze osobne rozdarte skrzydła wgniecione w piach strzępy radości życia nigdy nie wzlecą ku słońcu ból czyjegoś nieuważnego gestu but co podeptał marzenia próbujesz go skleić ratować choć to może bez sensu chcesz ogrzać dotykiem palców przywrócić dla świata delikatnym muśnięciem ożywić martwe barwy ciepłym oddechem tchnąć weń iskierkę życia tak bardzo chcesz uwierzyć że odrobina czułości uwagi bezinteresownej miłości może pozwoli zaistnieć mu znowu przypomnieć sobie sens radośnie beztroskiego kołysania się wśród podmuchów wiatru znów cieszyć się szumem skrzydeł znów kochać boisz się nad nim płakać bo może łza gorąca zabije go znowu jak zbyt silna pieszczota okrutnego Boga Stworzenia Boga Słońca Boga Człowieka motylku dlaczego zniżyłeś swój lot wszak ziemia nie jest dla tych co kochają gwiazdy czemu chciałeś oddychać zielenią która jedynie odurza nadzieją dlaczego dlaczego pozwoliłeś by człowiek bezmyślnie odebrał ci życie kruchy piękny naiwny motylku dlaczego?!!! dlaczego… - 14 -

*** niech chociaż tych słów kilka uczci pamięć niewinnego motylka....

*** ZAKWITŁY MAGNOLIE zakwitły magnolie księżyc uśmiecha się ironicznie niebezpiecznie ktoś tańczy po jeziorze przestrzeń faluje zamykam się w muszli pamięci ciemność otula mnie myśli płaszczem woń magnolii kołysze i głaszcze rozedrgane niebo nade mną a gwiazdy wyznaczają szlak... tak tej nocy wyruszę w podróż w zaświaty... zakwitły magnolie całuję powietrze do słońca się śmieję tulę się do kwiatów zachwycam się łąką ze słowikiem szepczę ocieram łzy trawą przeglądam się w oczach jeziora o, tak… … zakwitły magnolie... nareszcie…………..

- 15 -

CO JEST NAJWAŻNIEJSZE... co jest najważniejsze? niełatwe pytanie ale tak myślę... kochać i być kochanym - to pierwsze umieć dawać - szczodrze, z głębi serca i z radością przyjmować każdy gest miłości wciąż podsycać uczucia chroniące przed pułapką pustki samotności patrząc w lustro móc widzieć wyprostowanego porządnego człowieka umiejącego bronić swych zasad który tchórzliwie przed problemami nie ucieka takiego co przed nikim i niczym na kolana lękliwie nie pada który twierdzą swych myśli niepodzielnie włada mieć skrzydła u ramion gotowe wciąż do lotu po prostu - być twórczym pracą móc wyrażać siebie uszlachetniać nią duszę pracować tworzyć z zapałem z radością i natchnienia żarem doskonalić swe wnętrze szlifując jego diament w coraz kunsztowniejsze wzory otwarcie patrzeć przyszłości w oczy w otchłań zapomnienia przegnać wszelkie dawne zmory być sobie przyjacielem godną szacunku osobą iść prosto wciąż przed siebie z podniesioną głową być wolnym i niezależnym być po prostu ... sobą

***

- 16 -

NA MARGINESIE (1996 – 1997) - wybór -

Służmy tym wartościom, w które naprawdę wierzymy, także wtedy, gdy możemy im służyć choćby na najmniejszym poletku. Hermann Hesse

- 17 -

RAZEM I OSOBNO otul spojrzeniem moją bezradność ucisz łkające serce rozpal zastygłe tętnice ciepłem oddechu rozgrzej zesztywniałe oczy podtrzymaj tlenem miłości gasnący żar ust Morfeuszu wciąż razem i osobno dwoje na huśtawce życia mijamy się na drodze wysiadamy na różnych przystankach na których nikt na nas nie czeka bawimy się chwilą gdzie serca równowaga? tymczasem życie ulatuje jak dym z papierosa uderzyłeś mi do głowy serce na rauszu nierównym rytmem bije nie chcę trzeźwieć bo każdy ranek to śmierć a noc - zmartwychwstanie przyglądam się swej twarzy w lustrze kolejna zmarszczka na czole wypadkowa wahania czy rzucić się w tę przepaść dając się porwać uczuciu by zostać przez nie na strzępy porwanym rozbijając się o ciebie a może pogrążyć zanurzyć zapaść się w siebie polecieć by żyć czy wreszcie znormalnieć i umrzeć nie budź mnie więc Jutrzenko

- 18 -

NOC gdy tylko zamykasz oczy zaczynam swój danse macabre odgarniam lekko czarną pajęczynę którą utkała już noc z lubością zbliżam swe krwiożercze wargi zachłannie zatapiając kły w oka kryształowej kuli malutkim wytrychem otwieram wnętrza twego drzwi ich lekkie skrzypnięcie wcale cię nie budzi i tylko zabłąkany uśmiech ślizgający się po wzgórzu twych spragnionych ust daje mi sygnał zielone światło na zakrętach nocy że już jestem w twoim śnie ... gdy rozum śpi budzą się demony ...

*** STANY SKUPIENIA miłość powietrze życia rozrzedziła się nad ranem rozrywając powoli płuca zgodnie z prawami fizyki a może im wbrew przeistoczyła się w mgłę przysłoniła wzrok powlekając świat zagęszczającą się pustką by skroplić się krwawymi łzami i zatopić w nich ból

*** - 19 -

POMYŁKA spóźniłeś się o kilka uśmiechów ona zwyczajnie odeszła nie chciała dłużej stać na mrozie biedna lecz dumna dziewczynka z zapałkami uczucia biegłeś co tchu po drodze myląc kierunki wydawało ci się że wszędzie widzisz jej skuloną postać potknąłeś się o wyobrażenie a miałeś ją na wyciągnięcie oczu lecz wzrok grzęznący w bezkształtnych ideałach w pół drogi zawracał a ona brnęła koleinami smutku nie chciała czekać spóźniłeś się tak zwyczajnie teraz wyglądasz jej powrotu odsuwając co rano z nadzieją przemoknięte oczu firanki może to nie ma sensu spędzić życie w poczekalni ale ty ty będziesz będziesz czekać żeby być żeby żyć będziesz czekać do ostatniej nuty z wiązanką z dnia na dzień więdnących zielonych uśmiechów na blednących pomarszczonych ustach

***

- 20 -

WIĘŹNIOWIE SAMOTNOŚCI są ludzie którzy drzwi nie otworzą za nimi stoi NIKT pustka więzienie ironia potencji możesz wyjść lecz nie masz do kogo możesz mówić o wszystkim lecz kto chciałby cię słuchać nietożsame oblicza pojęć samotność to nie bycie samym bo nie mając nikogo na wyciągnięcie słowa wystarczy świadomość że gdzieś tam jest ktoś na wyciągnięcie myśli do kogo skierujesz ich kroki sam - ale z wyboru sam - ale tymczasem tak człowiek potrzebuje samotności na chwilę nie na wieczność pustego kalendarza więzienie bez krat wolność w cudzysłowiu bezsensu gryząca kąsająca ściana szkła zza której patrzysz na ludzi lecz oni ciebie nie widzą jesteś dla nich obiektem przypadkowo zaklętym w cielesną formę powietrzem na którym jak motyl w przelocie zatrzymuje się ich wzrok

***

- 21 -

NIEPOTRZEBNI MUSZĄ ODEJŚĆ? ty sfinks w poszarpanych spranych dżinsach jak legenda głosi pożera każdego śmiałka co zagadkę jego zgadnie dziwaczny posąg wybryk przewrotnego rzeźbiarza płaczący bezgłośnym smutkiem w głębi marmurowych brył że nikt go nie rozumie… lecz czy ty rozumiesz siebie? ty szara myszka kłopocinka przeżuwająca gorzkie okruchy żalu że nikt jej nie rozumie miotła pod którą trwożliwie zamarła nie była najlepszym schronieniem stała się narzędziem zbrodni facet w podkutych butach porządkowy na śmietnisku życia nie mógł dosłyszeć tykania zegara przestraszonego serca zrobił co do niego należało po prostu ją sprzątnął

*** SAMOTNOŚĆ histerycznie wrzeszcząca samotność z kamienia roześmiała się pustką prosto w serce strzepnęła "niechcący" okruchy żebrzących rąk przegryzła resztki zziębniętych złudzeń na drugie śniadanie okrutne wyjące do księżyca tykanie zegara wbiło ostatni gwóźdź powieki zatrzasnęły się z niesłyszalnym hukiem nieśmiały dźwięk dzwonka u drzwi nikogo nie zastał nad ranem - 22 -

ZBYT-ek zbyt wczorajsi by poddać błękitny mundurek unicestwiającej kremacji zbyt dzisiejsi by złożyć go w trumnie z należnymi honorami zbyt wczorajsi by nie przemknąć się furtką wizji zmartwychwstania zbyt jutrzejsi by nie wierzyć w powrót mody retro zbyt dzisiejsi by jednak nie być praktycznymi: idziemy po rozum do skarbnicy bazy danych do czyszczenia po cichu oddajemy wyblakły kostiumik Don Kichota i na wszelki wypadek wieszamy jego niedzisiejsze zwłoki w zapomnienia szafie swojej betonowej twierdzy urodzeni wczoraj i niepewni jutra kurczowo uczepieni dzisiejszości strojąc się w piórka reklamowanej szałowej kreacji która miała uczynić nasze życie lepszym i łatwiejszym ze spuszczonym sumieniem przemykamy koło lustra by nie dostrzec niechcący ironicznej „nowości” ciasnego uniformu upychamy w dźwięczące kieszenie wystrzępione skrzydła zbyt ludzcy by się jednak nie chwytać zbyt wczorajszej brzytwy rozgrzeszenia że przecież w przyrodzie nic nie ginie lecz de temps en temps krój i deseń zmienia

***

- 23 -

ONA przechodząc deptakiem mignęła mi w tłumie dziwnie znajoma sylwetka nie mogłam przypomnieć sobie jej imienia miałam jednak wrażenie że znam ją - od urodzenia w pierwszym odruchu chciałam grzecznie uchylić kapelusza lecz zmieniłam zdanie widząc jej wyniosłą minę więc bezczelnie poczęstowałam ją landrynkowym uśmiechem co chyba zaskoczyło tę nobliwą damę bo w odpowiedzi ze słodyczą na ustach ociekających jadem posłała mi pocisk ziemia - ziemia zzieleniałe oczy pełne drwiącej pogardy kuląc się przy tym w swej obrażonej świętości było to wiele mówiące spojrzenie chciała zachować posągowy dystans lecz postać jej zdradzała owo lekkie zdenerwowanie występujące w tych chwilach gdy nie możemy kogoś zawołać po imieniu w tym ułamku sekundy rozstrzygnęła się wieczność wiedziałam jeszcze się spotkamy patrząc mi prosto w plecy nerwowo ściskała bukiet wyblakłych nieśmiertelników stało się kilka lat później z jej rozkazu wieszano na szubienicy mnie - zmienną niewymierną ułamek człowieka sprowadzony do wspólnego ludzkości mianownika tłum z aplauzem przyjmował skrzypiący głos odczytujący uzasadnienie wyroku „... skazana nie zastosowała się do przepisu nie deptać trawników jest wina jest i kara Ordnung muß sein...” ktoś zakrzyknął że może jestem analfabetką ktoś inny zawołał „to niemożliwe w naszych czasach!” zacisnęłam w bezradność usta czując na sobie splatające się w pętlę ręce i spojrzenia tłumu - 24 -

przybyłego na ten jarmarczny kryminał ona tam stała chciała dojrzeć wyraz mej pobladłej twarzy lecz z satysfakcją dostrzegłam iż przeszkadzał jej w tym niski wzrost którego nie mogły uwznioślić wypożyczone koturny teatralnej świętości więc stała taka mała i złośliwie blada ściskając ten przeklęty bukiet wyblakłych nieśmiertelników na pożegnanie rzuciłam jej pod nogi bezwstydnie pąsową różę zerwaną z utabliczkowanego trawnika uśmiechnęła się triumfalnie wiedziała że i ten gest woń straci poznałam ją wreszcie to ONA to opinia publiczna wisiałam smętnie rozkładając ramiona ludzkość spuszczona niebacznie ze smyczy ludzkość na smyczy powieszona

***

CURRICULUM VITAE przykuty do życia z kulą ideałów u nogi liże blizny kompromisów uśmiech zwiędnął z czasem pokrył się kurzem rezygnacji strącając wyschnięte płatki gnijące teraz w katakumbach serca młodzieńca starca człowieka który chciał być po prostu człowiekiem

- 25 -

NIEPODLEGŁOŚĆ MYŚLI kulawa myśl potknęła się o resztki barykady zza której widać było zgliszcza tak niegdyś misternie wzniesionego gmachu ukutego kowalskim młotem dumnego światopoglądu obejrzała się ze smutkiem tylko raz w obawie by nie stać się jeszcze jedną żoną Lota przemknęła pod obstrzałem umundurowanych szeregów zwycięskiego normatywu słaba i bezbronna myśl szukając schronienia pukała głośno w głuche sumienia wrota bezskutecznie zauważyła wreszcie tabliczkę z napisem zaraz wracam szła dalej w ciemnościach kopiąc szkielety poległych towarzyszy straciła dużo krwi i rękę i nogę światło paliło się tylko w dawnej wypożyczalni protez do której mimo swego beznadziejnego położenia nie miała ochoty wstępować zeszła do podziemia fetor kanału ją dławił wybrała jedyne wyjście godne jej chlubnej przeszłości w pustych korytarzach rozległ się huk wystrzału

***

- 26 -

OPUS CITATUM wyrwane z kontekstu życia moje - nie-moje cytaty rozterki schyłkoworoczne wewnętrzna emigracja samotność z wyboru alea iacta est out zewnętrzny pakt o nieagresji tak trochę obok życia tak trochę na marginesie tak trochę w cudzysłowie tak trochę poza nawiasem odi profanum vulgus et arceo ars longa vita brevis ça c’est pour moi hic et nunc ale w innym wymiarze teoria względności nie sądźmy abyśmy nie byli sądzeni kto sam jest bez grzechu niech pierwszy rzuci kamień twierdza cogito ergo sum miej serce i patrzaj w serce kochaj bliźniego jak siebie samego a słowo stało się ciałem ale nie zamieszkało między nami bądź wierny idź precz z tabliczkami surowo wzbronione scio me nihil scire homo sapiens każdy kowalem swego losu czyżby? nie deptać trawników nie deptać człowieka ecce homo bądź wierny idź pecunia non olet NIE! bądź wierny idź bo z życia które tobie dano magiczną nie uciekniesz bramą bądź wierny idź innego wyjścia nie ma bon voyage mon cher ami...

- 27 -

KONIEC BAJKI jestem z innej bajki – mówisz to ty - wiecznie wesoła Pollyanna altruistyczna Pszczółka Maja co bujając w obłokach zabłądziła nad łąkę wydzielającą toksyczne opary (a to zgubnie wpływa na klimat bo staje się coraz bardziej dickensowski) o mało nie zadeptał cię tłum wojowniczych żółwi Ninja otworzyłaś z przestrachem oczy widząc scenerię Mad Maxa jakaś dziwna ta bajka dziwny świat Smurfy już się nie martwią że złapie je Gargamel poszły po rozum do niebieskiej głowy mają broń nuklearną i schron atomowy a Gargamel śmieszna słaba jednostka głaszcze drżącą ręką wyleniałego Klakiera nucąc: „Nunc unura contra plura” Pinokio nie musi się wstydzić wciąż wydłużającego się nosa dzięki zbawiennym osiągnięciom chirurgii plastycznej tudzież całej serii korekcyjnych pudrów (których notabene sam jest wynalazcą) zresztą nikt jego defektu nie zauważa używa środków maskujących jedynie z przyzwyczajenia w tej bajce nikt nie krzyknie że król jest nagi w ponurej krainie Królowej Śniegu Gerda nie przejmuje się straszliwą przemianą Kaja okruchy z diabelskiego lustra zostały na wskutek wybuchu równomiernie i sprawiedliwie rozdzielone tkwią triumfalnie w sercu każdego obywatela mityczna kraina o szybkim przyroście Midasów którzy nie popadają w złotą rozpacz bo dotknięte ich ręką przedmioty nie kruszcu formę przyjmują lecz bardziej ucywilizowaną - banknotów Antygona już nie musi wybierać między prawem a obyczajem jest kochanką Kreona a zwłoki brata po cichu poddała kremacji więc tenże nie ma szans nawet przewrócić się w grobie Penelopa nie czeka na Odyseusza siedzi w modnej restauracji pijąc Kir Royal na rachunek nowego zalotnika Królewicz i otyły Kopciuszek idą do notariusza by spisać intercyzę - 28 -

zatrudnili służącą do przebierania grochu ale ona i tak potajemnie przynosi do pałacu groszek konserwowy z Supermarketu nikt już nie musi tracić czasu na poławianie złotej rybki jest osiągalna o każdej porze ma telefon komórkowy dzięki lakonicznej telewizyjnej reklamie swoich usług z czasem rozszerzyła ofertę na "trzy prośby w jednej" przy tym dyskretnie nie ocenia etyczności ludzkich żądań gdzieś mignęła mi malutka postać Misia Uszatka który ma klapnięte uszka dwa to drugie smutnie opadło gdy zrozumiał że został teleportowany i już nie mieszka w swej przytulnej bajce a może jest to skutek szczypania w nadziei że to tylko zły sen ... wertujesz spotkane postacie kartka po kartce lecz nie możesz odnaleźć swej bezpiecznej bajki w końcu wpadasz do pierwszej lepszej książki na pół zjedzonej przez mole przybierasz pozę Śpiącej Królewny śniąc o beztroskiej zieleni mając nadzieję że nie znajdzie się żaden Królewicz który by cię z tego wolności snu pocałunkiem śmierci obudził do egzystowania wśród odczłowieczonych ludzi … - tak, jesteś z innej bajki… - jestem…

***

- 29 -

JESTEŚ (1997-1998) - wybór -

Szczęście jest miłością, niczym innym. Kto potrafi kochać, jest szczęśliwy. Hermann Hesse

- 30 -

PRZYLECIAŁEŚ przyleciałeś ptakiem deszczem muzyką niebem gwiazd ulewą porwałeś z twierdzy by rzucić mnie w otchłań morskiego żywiołu bym w falach zobaczyła swoje odbicie siebie kobietę

*** MIŁOŚĆ co noc umieram by rankiem zmartwychwstać na krzyżu twych ramion krzyżu miłości rozpięta nie wiem tylko grzesznica czy święta

*** JAK RÓŻA miłość ma róży zapach porannej rosy różany smak zrodzonej przez zdyszaną noc miłość ma róży kształt gdy rozchylasz jej płatki pożądaniem otwiera je by wchłonąć cię w swój różany świat czekając aż marzenie ciałem się stanie a ty delikatny jak motyl spijasz jej pąs i rosę skroploną rumieńca czerwienią na płatkach delikatnych warg miłość ma różany smak

- 31 -

JESTEŚ przychodzisz księżycem z orszakiem gwiazd zaglądasz w okno mego ciała budzisz mnie słońcem i świecisz nade mną swym spokojnym blaskiem całujesz podmuchami wiatru nieuważnie na oślep gdzie popadnie ze śmiechem ptaków zaglądasz pod sukienkę wdzierasz się w gorączką trawione zakamarki moje oczy upite wyssały cały granat nieba nad rankiem zachodzą mgłą by rozbłysnąć nad tobą czystym błękitem - jesteś? - jestem....

*** Nad ranem księżyc nieśmiało mija się ze słońcem ukradkiem na niebo wbiega zapala lampy gwiazd by nie zabłądziła twa miłość o świcie umiera w bieli dnia każdego ranka tak jak ja miłością skatowana pod jej słodką narkozą sięgam istnienia dna miłość ma życia i śmierci smak

***

- 32 -

NA DOBRANOC noc jest dobra gdy w ciepłym blasku twych oczu wtulona w serce czytam z twego ciała romans na dobranoc bajkę o miłości a księżyc co nas szpieguje zagląda ciekawie między kartki naszych czułych gestów i słów też chce przeczytać o miłości i rozczulony płacze sierpniowymi gwiazdami ze wzruszenia

*** EKSPLOZJA słońce - samobójca rzuciło się za horyzont łuną rozbryzgując krew po niebie uśpiony wulkan czeka... zasłonę nocy rozdarła błyskawica i spadł deszcz od którego ziemia spękana zadrżała deszcz twojego ciała twoich rąk miliony gwiezdnych dotknięć spadł deszcz twojego pożądania rozpłynął się we mnie gorącej spragnionej w korytach wrzącej krwi o północy uśpiony wulkan eksplodował erupcja miłości od zmierzchu do świtu od świtu do zmierzchu wyglądam dnia końca ja - ziemia krążąca po twojej orbicie wokół ciebie – mego słońca ja - ziemia deszczu spragniona i wciąż nienasycona

- 33 -

SĄ TAKIE CHWILE Zrozum, tak musi być, bo są takie chwile, gdy kamienieje czas, gdy zatrzymuje się w radosnym pędzie, rozbijając czoło o ścianę milczenia… lub gdy po prostu jesteś obok ale cię nie ma… W takich chwilach wszystko co masz to miłość... i wiara i nadzieja że czarne godziny miną stopnieją lody a serce usłyszy słowa twej ciszy i będzie wiedziało że zawsze jesteś i będziesz nawet gdy cię obok nie ma Po prostu spójrz na ten ukrzyżowany czas, na jego poszarpane ciało, skrwawione, przebite ramiona odarte ze złudzeń. Na te wskazówki bólem brzemienne, ciążące strzałkami tęsknoty w dół… Spójrz na tę miłość, która siedzi pod krzyżem i szlocha, miłość o skamieniałej twarzy… Zobacz, jak zakrywa ją całunem żalu, trzymając w rękach zbroczonych krwią wytoczoną z serca, ciało czasu co miał być wieczny. Spójrz na to ciało przybite do krzyża gwoździami słów i głuchego milczenia… Obudź się ze swego snu, zanim i on stanie się wieczny, spójrz w zielone oczy tej ukrzyżowanej miłości i po prostu ja przytul. Po prostu bądź… I wtedy płacz, nie powstrzymuj rozpędzonych łez, teraz ty też jesteś na krzyżu.

- 34 -

I uwierz, że to nie miłość, a jedynie czas skonał w pustych i bezsilnych mego krzyża ramionach któregoś wieczora. Uwierz, że skrzydła rąk tego krzyża uczepione wciąż dają nadzieję na wzlot i na niebo… Masz w sobie wielką siłę, możesz wskrzesić i miłość, i czas, i siebie, i mnie, i nas...... Może miłość to raj, do którego krzyż wiedzie… Śmierć to nie koniec, to dopiero kolejny początek... Nie płacz, szkoda łez, uśmiechnij się do tej miłości, która nawet jeśli umiera, to przecież kiedyś zmartwychwstanie. Nie, nie mam pewności, ale mam wiarę. Uwierz i ty. Amen. … tylko to tak boli gdy są takie chwile w czasie czasami…

*** OCALIĆ OD ZAPOMNIENIA soczyste dojrzałe owoce szczęśliwych chwil zakorkowałam w zieloną butelkę niech fermentują jak miłość będziemy je pić na starość rozkoszując się smakiem wina rocznik szalony forever young

- 35 -

MORZE CZASU na plaży przesypuję czas zachodzący czerwienią w morza stalowy chłód z nieśmiałym zawstydzenia rumieńcem że coś się kończy a ono obojętnie trwa przesypuję w palcach czasu złote ziarenka budując z nich zamki na brzegu morza złote wilgotne chwile zaklęte pałace wyrwane trwaniu wieczności na ułamki sekund wiatr je osusza rozsypuje na nocnym niebie by świeciły złotym blaskiem nad chłodnym zazwyczaj oceanem życia

***

POEZJA o papier ciskam łzy pocałunki uśmiechy i krople krwi zastygają w formie słów tężeją papier jest cierpliwy a ty?

*** - 36 -

RESZTA JEST MILCZENIEM (1998-1999) - wybór -

Prawdziwe powołanie każdego polega tylko na jednym: na odnalezieniu siebie samego. Hermann Hesse

- 37 -

SŁOWO wpadło w serce nastoletnie z hukiem i krzykiem narobiło bałaganu świat przewracając do góry myślami i decyzjami było piękne jak zapach poranka i kuszące jak czarna kotara nocy zasuwana delikatną ręką nad postacią kruchą po każdej burzy ocierało krople deszczu z zapuchniętych policzków zakwitało tęczą i słodko brzmiało jak Eine kleine Nachtmusik im dalej w czas im dalej w życie sprawiało coraz więcej kłopotu choć tak bardzo zmężniało i nabrało realnych ludzkich kształtów jak życie stało się wymagające i odpowiedzialne w myśl słów Małego Księcia: "Człowiek jest odpowiedzialny za to co oswoił" rosło ale żądało odwracało obojętnie twarz na głos codzienności rozmieniało się na drobne między śniadaniem a obiadem między autobusem a pralką przywalone stertami rachunków sapało coraz ciszej jak niedożywione niemowlę tupało nogą i krzyczało do niewidzących oczu płakało kłute szpilkami słów na wiatr gniotło poduszkę w coraz czarniejsze noce i całowało na do widzenia do wieczora do lepszych czasów zeszło do podziemia choć nigdy nie złożyło broni knuło spiski zaglądało w oczy przechodniów żebrało o jałmużnę ubierało się w różne fatałaszki wyglądając światła zbuntowało się chciało trzasnąć serca drzwiami lecz nie mogło bo nie można starych drzew przesadzać nie można przesadzać z zaślepieniem i rozpaczą w krzyku i bólu rodziło się na nowo do świata do otwartych ust i rozwalonych wrót gdy żywe tkanki dwóch serc spojrzały na siebie powstało jak nowy piękny dzień zapytało: „Jesteś?” – „Jestem” a więc Jesteśmy słowo ciałem się stało i zamieszkało między nami ten klucz otwierający życie - kocham - 38 -

DROGI PAMIĘTNIKU Drogi Pamiętniku piszę do ciebie kolejny list piszę ten kaleki wiersz tylko dla ciebie ty jeden wiem wysłuchasz mnie cierpliwie nie przerwiesz nie skrytykujesz nie wzruszysz ramionami nie odwrócisz szeleszczącej kartki twarzy choć może gdybyś miał uszy oczy usta ta kartka zostałaby pusta milczenie nie zważysz nie policzysz nie odejmiesz nadziei nawet jeśli wciąż milczysz to nawet lepiej tak łatwiej nie szkodzi przynajmniej ty jeden sumujesz te wszystkie nocne uniesienia ciepłe obiady uśmiechy codziennie tak samo z uczuciem serwowane dopóki kolejna kropla milczenia nie przelała się… milczenie to nic to nic… więc zamykam drzwi kładąc na wycieraczce to co niosłam tak nieostrożnie na wyciągniętej ręce wzburzone jak morze jak lawa głodne i gorące moje serce - 39 -

to co dawać umiem nic więcej …. zaopiekuj się nim niech ochłonie zanim i ono zamilknie milczenie dziękuję że rozumiesz

*** W MOJEJ GŁOWIE pająki zamieszkały w mojej głowie w mojej głowie jest pająków gniazdo mnożą się mnożą się jak węże jak noże snują swe sieci na bezbronne myśli zastawiają sidła wiedzą że boję się ich więc siedzę cicho żyję cicho i ukrywam się pod życiem i boję się zapalić światło cicho cicho bezszmerowo czujne oczy ślepe ślepia śledzą mnie nie dam nie dam siebie nie dam się czemuś opuściła mnie moja czarna gwiazdo?!!! w mojej głowie jest pająków gniazdo

*** Cóż pozostaje?... The poet's eye, in a fine frenzy rolling... Dzięki Szekspirze...

- 40 -

NIE MA wszędzie ręce palce i paznokcie wszędzie plecy wszędzie łokcie wszędzie szara masa tłum tylko serca nie ma tu bo zdeptane masą stóp

*** WNIEBOWZIĘCIE Co z nią? Wiesz, no tak brała się i brała... brała się w garść lecz pięść jej zbyt słaba i rady nie dała bujała w obłokach do słońca się śmiała jak opętana wiatrom krzyczeć milczeć kazała no i w końcu się jakoś zebrała po cichu w sobie dla siebie nie wiadomo po co jedną głuchą nocą i w końcu się wzięła na odwagę? na sposób? wzięła się czy za-wzięła w sobie dla siebie wzięła się i zniknęła a może ją przyjęli pod skrzydła swe litościwi anieli a może po prostu diabli ją wzięli kto ja tam wie… (á propos: czyście jej nie widzieli?) tak czy inaczej wzięła się tak sobie na złość lub na bezradność...

- 41 -

CHCIAŁA obłaskawić chciała udobruchać ugłaskać oswoić szczerzące kły życie przekupić rozmową i śmiechem o świcie oddać życie za życie odpłacić życiu za życie sowicie nocą ciszę krzyczącą przekrzyczeć za życia po zażyciu po życiu cicho stąpała na palcach na paluszkach szara myszka uprzykrzona muszka nie udaje jej się ani życie ani pożycie nic nie wychodzi jak wychodzi to bokiem ukradkowo starała się daję słowo

*** NAWET I AŻ nawet i aż kamień przydrożny kopnięty zakrzyknie ludzko nie-ludzkim krzykiem nawet i aż człowiek kopnięty skamienieje kamiennym krzykiem nawet i aż kamień na siłę rzeźbiony krzyczącym człowiekiem się stanie nawet i aż człowiek rzeźbiony, ciosany na siłę skamienieje w nieludzką kamienną bryłę nawet i aż i kamień i człowiek dwa wykrzykniki na końcu zdania kamienie krzyczeć będą ludzie skamienieją i tylko wilki będą się wilczyć zobaczycie - 42 -

ŚLIMAK jesteś ślimakiem pełzniesz przez życie czułkami gestów oglądając świat lecz kiedy cię rani zamykasz się w swej muszli twym jedynym domu twym świecie - w twoim ja by czerpać z niego siłę do bycia sobą ślimakiem codziennie jednak wychodzisz i z radością głupią witasz witasz z nadzieją świat na nowo od nowa na nowo od nowa by kochać i być kochanym by się wzbogacać dając by iść zabierasz świata skarby w swą muszlę w swój dom swoje ja i choć świat jest brutalny choć rani i piekielnie boli nikt ci nakazu eksmisji wręczyć nie jest w stanie bo twoja muszla twój dom to ty i tak - choć ciężko jest być - być samemu bez świata i bez „istot żywych” jak twierdzą mądrzy ludzie wiesz i wychodzisz zapraszasz do SIEBIE może spotkasz innego ślimaka co sunąć będzie ze tobą wolno szybko wolno szybko ale do przodu wśród śmiechu drwin lawiny potknięć nadepnięć pełzniesz sobie tak sobie po prostu przed siebie dla siebie dla innych z innymi sam reszta to reszta i niech pluje na upartego krzyczącego bólem bólem - krzykiem miłością - zachwytem pijanego światem ślimaka

- 43 -

HOMO SUM jesteś człowiekiem tylko i aż masz prawo błądzić potykać się upadać jesteś człowiekiem po prostu: błądzisz upadasz i wstajesz bo jesteś człowiekiem lecz idziesz - idziesz do przodu wciąż krok po kroku choć nie wiesz co będzie bo życia nie da się przewidzieć (potrafi zaskoczyć jak niechciany gość) ani zaplanować masz prawo się mylić wszak - jesteś człowiekiem jesteś omylny subiektywny nie wolny od błędów i ułomności a wszystko – w tobie idziesz przez życie mimo tego i tamtego starając się by nie cierpiał nikt kto na drodze twej pojawi się idziesz a dokąd dojdziesz Bóg jeden wie (ty na pewno nie) choć to On cię stworzył dał ci jednak wolną wolę więc tylko ty – i tylko przed Nim za życie swe odpowiesz gdy nadejdzie jego kres i Sądu dzień

***

- 44 -

NAŁOGOWIEC otulał go wargami po kawałku wypalał zaciągał się jego smakiem aromatem aż zgasił wypalonego do cna pozostał popiół i zduszony niedopałek w popielniczce

*** JADŁOSPIS kiedy pijesz zachłannie kiedy jesz zbyt łapczywie zawsze nie w porę i zawsze o most za daleko i zawsze za mało i ciągle za dużo w końcu odbije ci albo się i będzie musiało wyjść bokiem i będzie z boku nie w ani ponad więc jedz tyle ile możesz strawić pij tyle by się nie przelało niestrawność życia też może okazać się chorobą śmiercionośną jak pocisk lub strzała nie całuj wszystkich napotkanych żab nie każda z nich jest królewiczem nie gaś pragnienia w każdej kałuży skąd wiesz czy to dziecko deszczu czy kanału nie zrywaj jabłek z każdego drzewa przydrożnego bo nie wiesz czy to owoc złego czy dobrego w końcu przecież to ty decydujesz co jesz i pijesz i jak żyjesz

***

- 45 -

NAWIASEM nie miej pretensji do róży że ma kolce wdychaj jej piękno z rozwagą wszak piękno musi się bronić nie miej pretensji do chwastów że w błocie tkwią i ohyda każda swe podłoże mieć musi nie płacz człowieku że świat ci ZAWSZE pokazuje plecy bo nie ma ZAWSZE i nie ma NIGDY nie płacz że TYLKO cień to twój towarzysz wierny bo nie ma TYLKO i nie ma AŻ nie płacz że woda zimna kiedy śnieg się topi bo w życiu za darmo nic nie ma nie klnij że nóż tak ostry i kaleczy jak róża albo człowiek może nie umiesz się z nim obejść a ty na wszystko chciałbyś mieć instrukcję której zwyczajnie dostać nie możesz musisz sam napisać scenariusz sztuki o drodze i najlepiej jak umiesz grać swoją rolę ... rolę pod tytułem CZŁOWIEK...

*** PETIT COEUR biegło biegło co tchu wciąż potykając się o chmury i spojrzenia promienie w końcu upadło sił brakowało ognia i krwi przechodzień kopnął nieruchomy ochłap już nawet nie krzyczało zastygło w bezruchu zwyczajnie stanęło (o, gdyby nie było tego braku) stoi i szum czuje w uszach oddalający się pociągu świst bezradne nieme serce

- 46 -

PIOSENKA DLA PRZYJACIELA nie płacz przyjacielu że cię wtedy nie było na tym przystanku na tamtym zakręcie nie płacz przyjacielu że cię wtedy nie było gdy wiatr porywał mnie w odmęty morskie nie płacz przyjacielu że cię wtedy nie było gdy ból był ostrzejszy od noża a przepaść kusiła bardziej niż szczyt nie płacz że ofiarowałeś mi bilet na pociąg donikąd nie płacz przyjacielu że chmur nie rozgoniłeś nim niebo zwaliło się deszczem teraz też przecież moknę od twojego spojrzenia nie płacz że nie umiesz wyciągnąć tej drzazgi co tkwi we mnie jak samo życie nie płacz że dałeś różę a zostały kolce nie płacz przyjacielu że cię wtedy nie było bo zawsze byłeś nawet jeśli nie… i zawsze będziesz jeżeli naprawdę byłeś jeżeli jesteś jeżeli być zechcesz

*** Zanim umrę, chcę wiedzieć, po co żyłem. R. Crevel

- 47 -

POCIĄGI muzyka pociągów muzyka dworców o piątej rano na krzyżu szyn życie rozpięte zdjęte strachem metaliczny skowyt kół pieszczących tor ból przykucia do przodu wstecz szczękający płacz piskliwy wrzask samobójstwo przerażonych szyn bezsilny krzyk skrzyżowanych ramion rzucających się wciąż pod nowe koła i człowiek ten sam człowiek samobójca rzucający się w życie za każdym razem inny pociąg inna relacja pociąg piąta rano

*** C'EST LA VIE jeszcze mieszka w mym ciele ona wciąż pękająca dusza dusza poorana rysami sztyletów słów i ostrych chwil tańca z nożami tak rzeźbi się człowieka w kryształ tak człowiek trzaska jak topniejący ukradkiem lód gdy w końcu z hukiem pęknie kra i utonie w głębinie sięgnie dna rozpłynie się .... to nic nie szkodzi zdarza się c’est la vie c’est la... - 48 -

IL FAUT TENTER DE VIVRE (TRZEBA PRÓBOWAĆ ŻYĆ) z wyrzutów sumienia tych węży co kąsają duszę cieni czasu przeszłego dokonanego (czyny mają długie cienie) można utkać gruby i mocny postronek zakończony czasu pętlą można się na nim powiesić szybko i bezboleśnie nie zostawiając śladu krwi z b-rzemiennych wyrzutów sumienia można utkać smycz można utkać nową sukienkę i nowe skrzydła i nowy wyraz twarzy i nowy choć bolesny uśmiech można wszystko i tak niewiele

*** Tu sémes des syllabes pour récolter des étoiles. Siejesz sylaby, aby zbierać gwiazdy. R. Crevel.

*** ZŁO choć tak łatwo da się wytłumaczyć człowieka z punktu człowieka i zło na tle zła (tylko trochę psychologii, naprawdę niewiele) tak łatwo usprawiedliwić przed sądem jak sądzę człowiek tłumaczy człowieka zło nie tłumaczy zła zło zawsze będzie po prostu złem tak jak człowiek po prostu człowiekiem zło będzie źlić się i plewić a człowiek człowieczyć - je crois…

- 49 -

KOLĘDA Bóg się rodzi, noc truchleje i truchleje człowiek - wygłodzony pielgrzym tak, to jemu ziemia odmówiła jadła i miłości ogień krzepnie, blask ciemnieje ból wyziera z wygłodzonych oczu żeby tak choć kromkę chleba żeby choć człowieka okruch! pierwsza gwiazdka na niebie wigilijny zwiastun czyni pielgrzymowi noc jeszcze ciemniejszą cicha noc, święta noc a dla niego cisza krzyczy tłukąc w szyby dźwiękoszczelnych ludzioszczelnych okien za którymi nieme obrazy roześmianych rodzin kłują prosto w serce i zgarbioną duszę radujcie się Święci Anieli płatki śniegu tańcem zmęczone przysiadają na pielgrzyma ramionach spadająca gwiazdka bieli na gorącym policzku topnieje czy to ona czy to łza prosto w serce się toczy więc szybko wypowiada życzenie i zamyka oczy pogrążając się w grudniowym śnie pokój ludziom dobrej woli i choć dziś nadzieja się rodzi dla pielgrzyma za późno on w niebo na jej spotkanie w grudniową noc bezszelestnie odchodzi jest coraz zimniej cicha noc, święta noc ...

*** THE TAIME IS OUT OF JOINT płacz nie powstrzymuj rozpędzonych łez krzycz niech się wypełni ból teraz ty jesteś na krzyżu - 50 -

SAMOBÓJSTWO DĘBU osiwiałe wierzby jak żałobne płaczki w niemym geście lamentu ręce wystygłe wzniosły wygrażając niebu które odwróciło twarz kirem chmur przysłaniając blade oczy nie chcąc patrzeć na samobójstwo dębu który trzęsąc się z płaczu i starości liście wszystkie zrzucił i wciąż jeszcze broczy czarną strugą krwi

*** NA PARAPECIE otwarte okno przecina błyskiem noc bose drżące stopy szczękają o parapet jak zakłopotane gołębie niewprawny pianista seria z automatu skulone skrzydła rozpościerają się i kulą w wahaniu nadziei przewrotny szept przykuwa do metalu okrutna ręka samotności czterech ścian a może tego nieobecnego cienia wypchnęła do ostatniego lotu ku gwiazdom? ku ziemi? ...........

*** - 51 -

SZARO szary świt w szarym mieście szarzy ludzie w szarych okularach szara radość i szary ból szarych bogów szary zmierzch i tylko róża purpurowa wdeptana szarym butem w szarego miasta szary bruk

*** PORZĄDKI kiedy wszystko zostało wyrzucone kiedy za wszystkim zatrzasnęły się drzwi zostały ulotne dźwięki zapisane na brunatnej wstążce i resztki zeschniętych płatków na śmietniku i krwawa miazga w miejscu gdzie kiedyś serce mieszkało czy taki ochłap można jeszcze komuś ofiarować jak przekonać spopielałą twarz i wystygłe ręce tulące powietrze że tak wygląda miłość

*** KAMYK kiedy tak zaczął kamyk do kamyka tych wrzuconych do jego ogródka zebrała się całkiem górka zbudował z nich altankę świątynię dumania

*** - 52 -

METAMORFOZY każdy ból jak ziarenko piasku toczone przez łzy zamknięte w tętniącej miazgą muszli z czasem z biegiem myśli zamienia się przecież w perłę n'est-ce pas?

*** OK(N)O przez szybę świat jest w wielokropki łez zamglony odciskami palców przerażonych drzew w kratkę rysowaną wiatrem czasem tylko oślepi bielą widmem tęczą na której można przejść się po marzeniach

*** MI NOCHE TRISTE arterie ulic toczą krew przez żywą tkankę miasta... sam widzisz - na nieurodzajnym polu nic nie wyrasta więc obudź się ucz się od drzew zgaś niedopałek co resztką uśmiechu na ustach się tli zrzuć maskę od której cię mdli w okopcone myślami dni arterie ulic wciąż przelewają krew przez martwą tkankę twego umarłego miasta rozluźnij sznur szybę zbij głos wydobądź z trzew! mur obojętności zburz lub przebij się na drugą stronę no obudź się i spróbuj żyć dalej albo wreszcie dopóki arterie ulic toczą twoją krew wciąż jeszcze... - 53 -

POSZUKIWANA wyszła z siebie i poszła nie zostawiając ani kartki ani adresu ani... chciała iść prosto ot, gdzie rozprostowane poniosą skrzydła ale tylko zaczęła się błąkać jak zwykle straciła poczucie kierunku teraz ciągle stoi obok i zagląda przechodniom w oczy ze zdziwieniem że to wciąż nie ona że to zawsze ktoś inny

*** ECCE HOMO kto jest bez winy niech pierwszy rzuci słowo i spadł kamieni grad więc już nie potrafi unosić gwałtownie rąk same opadają aby się bić w winowajcze piersi wykupione za kaucję miłości wyrok i tak zawsze jest ten sam bez obaw - stawi się na rozprawę w dniu gdy zbierze się sąd cień - ludzki kurator zawsze stoi za nim tylko on nikt więcej

***

- 54 -

RIEN NE VA PLUS wskoczyła plusk wody głębokie zanurzenie i na powierzchnię by zaczerpnąć tlenu beztrosko a może z determinacją znowu w głąb ostatni konwulsyjny rzut teraz jej ciało unoszą fale pływa na powierzchni dryfuje gdzie poniesie chwila złudna tak jak ma być i być powinno padlina

*** AUTO DA FÉ jałowa ziemia pustyni oddech spękany wypalony grunt odurzona jeszcze dymem po pożarze czysta obmyta językami ognia ogień oczyszcza ogień unicestwia pusta bezpłodna krople deszczu odskakują ze zdziwieniem jak oparzone odbijają się od granitowej płyty zawsze gdy patrzy odwracając twarz na moment kamienieje

*** ZIMA niebo znudzone szarzyzną brudnej pościeli rzuca gniewnie w spopielałą ziemię okruchami biały jedwab drapuje na tętniącym ciele świat przemalowany na kilka tchnień udaje bezgrzeszną dziewicę zasłaniającą swe ludzkie (czytaj: prawdziwe) oblicze muślinowym bieli welonem wielka prowizorka

- 55 -

KORESPONDENCJA wysyłamy sobie listy w pustych butelkach po piwie puszczamy na wiatr latawce słów wysyłamy sobie usta i spojrzenia wysyłamy sobie siebie listem poleconym: "do rąk własnych" czasem wraca z adnotacją „adresat nieznany”

*** PYTANIA GRZECZNOŚCIOWE pytasz co u niej słychać? normalnie: przechodzi lekkie załamanie psychiczne napisałaa artykuł i dość kiepski wiersz zrobiła badania krwi hemoglobina jej spadła przez jakiś czas w międzyczasie stąpała po rozgrzanych węglach nieba no wiesz sezon polowań na jastrzębie się zaczął zstąpiła do piekieł by po trzech dniach zmartwychwstać czuła żyletki chłód i szorstkość węzła ktoś rzucił w nią kamieniem ktoś splunął ktoś się szyderczo roześmiał czuła piasku smak w ustach i pod powiekami zwiedziła morskie dno (to było zdaje się Monte Carlo?) w ostrym słońcu przypaliła duszę ugotowała smaczny obiad trochę się wstawiła za sobą ma tylko kilka siniaków i niegroźnych zadrapań ale to brak witaminy C w głowie apatyczny bezwład pytasz, co u niej słychać? wszystko po nowemu i po staremu pytasz, jak się wyrabia? no, nie wyrabia się na zakrętach na szczęście albo i na nie

- 56 -

PUNKT WIDZENIA wychodzisz i widzisz jego ostry zarys majestatyczny i dumny wyciosany przez świat i czas obojętny na jego rozpędzone wskazówki po prostu jest - trwa - śpi a może marszczy czoło otwiera oczy zasłania je woalką mgły chmurny wzrok przesłania łzami jesteś mały u jego stóp jak na wodzie odblaski piasku ziarenka muszelki a przecież jesteś wielki ty człowiek kropla wobec oceanu gór

*** W GÓRY góry nie po to są aby się ich bać nie by je podziwiać z pokorą i przestrachem lecz by je zdobywać i nawet jeśli mgły zakryją cel twój szczyt popatrz wzwyż i wyrusz w trasę

*** POMYSŁY NA ŻYCIE nie pytaj o klucz do człowieczej egzystencji bo najlepsze pomysły mogą jedynie dotyczyć życia pozagrobowego gdyż nikt tak naprawdę nie jest w stanie sprawdzić ich sensowności nie pytaj o receptę bo najlepszym najlepszym choć najtrudniejszym sposobem na życie jest po prostu bycie… sobą - 57 -

PRÓBA OPISU chcąc opisać człowieka (czytaj: zdefiniować zinterpretować) ludzie używają wielu wielu słów słów słów a na końcu stawiają kropkę a przecież wystarczy zwykła interpunkcji gama na początku wielki znak zapytania potem cały rząd wykrzykników ileś przecinków myślników czasem cudzysłów (żeby nie być gołosłownym) a na koniec wielokropek no widzisz jak krótko i prosto?!...

*** ZAKLĘCIA najistotniejszych rzeczy największych zbrodni i dramatów najwspanialszych uniesień i "uśmiałem się do łez" komedii nie da się zakląć w kordony liter zawsze brak tej magmy powiązania dlatego może nikt nie wierzy już w poezję

*** W ALBUMIE "każdego ranka każdej nocy każdej zimy i lata będę z tobą aż do końca świata" nasze życie w albumie posegregowane pasmo szczęścia uśmiechów dobrych chwil i zaklęć miłosnych sfotografowany życia film wywołany miłością negatyw

- 58 -

ROZMOWA - czy jesteś szczęśliwy? - nie wiem, a co to jest szczęście? - to chyba jest wtedy kiedy trzymasz mnie za rękę lub zasypiasz na moim ramieniu gdy oczy otwierasz i podstępnie z iskierką w oku się uśmiechasz - ładnie to powiedziałaś ale czy wystarczy? - jeśli kochasz - na pewno ...

*** IMPRESJA: WSCHÓD KSIĘŻYCA mrużysz oczy schylasz głowę miękko wtulasz się we mnie niczym kot nieśmiały uśmiech wahanie na moim ramieniu przez krótką chwilę usiadł anioł to byłeś ty

*** PORANEK zapach ośnieżonego poranka taki sam jak lat temu dziesięć takie samo serca dygotanie frywolny płatków śniegu taniec ukradkowy smak papierosa gorzki i napięty łyk wódki jazda zaspanym tramwajem siódma trzydzieści sześć kolana szczupłe kołyszące na dzień dobry podkasane uda na dobranoc zapach śnieżnego poranka za klepsydry szkłem na chwilę to samo w takie dni smak śniegu przypomina ciebie mi - 59 -

ULICA M na ulicy M zaczarowany świat czas stanął w zdziwienia zachwycie pochylone ramiona kamienic przyjaźnie machają na powitanie uśmiechnięte oczy przymrużonych okien mrugają porozumiewawczo cisza myślą nabrzmiała drgająca błękitem i śmiechu cieniem nawoływaniem gołębi zaczarowany dotyk maleńkich galeryjek bursztyn tańczący po srebrze ulicy gładki jak muśnięcie dłoni wydeptany przez stulecia bruk zaczarowany świat na ulicy M uczucia strzelające w niebo niebo strzelające w uczucia kłujące chmury kościół trwający jak dobry Bóg królujący nad ludzkimi sprawami słońca promienie igrające w gzymsach zalotnie tajemniczość pełzająca między kamieniami zaczarowany świat na ulicy M myśli biegną inną zaczarowaną perspektywą biegną radośnie przed siebie nie ma czasu nie ma nic jest wszystko na zaczarowanej ulicy na ulicy M

***

- 60 -

ZANIM znów słychać tylko w żaglach kotar wiatru łkanie oddalających się spóźnionych kroków szept więc nakarm mnie dotykiem ciepłym na śniadanie zaprowadź w góry step by step ogień mego życia coraz słabiej się tli więc zanim zgaśnie mej świecy płomień podaruj mi jeszcze garść beztroskich dni i noc utkaną gwiazdami szeptów i westchnień czujesz jak krew stygnie gęstnieje tężeje coraz leniwiej świat wkoło się toczy patrz - wieczność przede mną otwiera wierzeje więc zanim powieki zatrzasną me oczy tak bardzo chciałabym napoić jeszcze blednące wargi w ust twych nieboskłonie poczuć w swym sercu serca twego dreszcze i głowę złożyć w twoje czułe dłonie kiedy mój okręt nie dobiwszy przystani w oceanie życia na wieki zatonie i choć już ciało me ozdobią obłokami i błąkać będę się po innej świata stronie każdego ranka będę wracać ja do ciebie radośnie rozsypując blond włosy po niebie

***

EPILOG z każdym wypowiedzianym uczucia słowem na świat wydaję martwe płody tak żywe w chwili poczęcia piszę treny ku czci ich pamięci tu na tej kartce mnie tylko spijać nieba łzy ukorzeniać się i wyciągać ręce i przekrzykiwać cynicznego wiatru szept co z gór pląsając do mej duszy zszedł

- 61 -

OKRUCHY (1999 – 2001) - wybór -

Wszystko, co nie zostało do końca przecierpiane i rozwiązane, powraca. Hermann Hesse

- 62 -

NOCNE GRAFFITI - KRAJOBRAZ ZA OKNEM posiwiałe wierzby zastygłe w pół gestu w pół smutku przygarbione pod ciężarem pędzącego nieba które w biegu kładzie smugi bieli na znaczeniach bez znaczenia pasma cienia zamyślenia zmyślenia przywidzenia biel przechodzi w czerń pod powiekami krajobraz spalonych życiem wierzb czarne smoliste pomniki na jałowej ziemi zgniłe świerki zgniła zieleń wokół tańczą osty tańczą w ukłonach się gną ożywione wiatru dłonią ruch do przodu czy też w tył? wrzask szyn zagłusza wewnętrzną melodię zmęczonego nieba i tylko życia żadnym tonem zagłuszyć się nie da uciekasz na niby wciąż gubiąc się na-prawdę szukając i znajdując na dobre i na złe a one mkną i mkną na przekór wrzawie wokół wprost w objęcia nocy noc obiecuje spokój... zatłoczone puste pociągi samotne wśród pól jak ty jak ja... ściemnia się... ściemnia

- 63 -

W KADRZE cerujemy istnienie ruchem słowem myślą sadzimy spojrzenia podlewamy uśmiechy przesadzamy może coś wyrośnie jakieś dziwaczne stworzenie dusza albo krzak gorączka spala nas ścinając lodem marzenia marzenia i… wrzącą i spienioną krew pulsującą w naczyniach połączonych rąk myśli z czasem z szumem ulatują motylami na które przechodnie zastawiają pułapki by potem ich nie całkiem zwłoki przygwoździć ostrą szpilką do bladej ściany szklanej kolekcji

*** PROSZĘ bólu boleściwy wypal się do cna do dna wypal się jak świeca nadgryzana po kawałku kawałeczek kąsek za kąskiem bólu boleściwy o ramionach ostrych lodowatych gwiazd z rozkoszą wbijasz swe lśniące ostrza szydercze szczerząc kły mistrzu codziennej akupunktury znaczący na ciele tatuaż krwawy bólu boleściwy gdy śpisz twe czujne służki pasma mgły zaciskają pętlę spowijają ręce pokrywają twarz całunem bieli aby nie zbiegł więzień twój zanim wyśnisz nowy repertuar tortur - 64 -

A JEDNAK ŻYJĘ żyję z wyrokiem żyję w zawieszeniu żyję z wyrokiem w zawieszeniu zatrzaskuję wrota żłobię falę w zmarszczki pod oczami stare wino winne odmierzam kroplami zakraplam pod paznokcie prujące materię nocy szpony szarpiące powietrze coraz gęstsze smuga cienia owija się w tańcu wokół przerażonej szyi życie w strzępach żebrze pod oknami twego serca

*** JESTEŚ TAKI... noc haftuje nieba aksamit złocistym ściegiem gwiazd zaspany świt na oknach rozpina koronki zwiewnej mgły a ty jesteś taki blady jakby życie krew z ciebie wyssało mój czuły ciepły dotyk ręka biegnąca po zastygłym policzku to wciąż za mało obmywam łzami blizny gładzę przestraszone ciało zaglądam w twoje oczy by ujrzeć szlak twych myśli zabłąkanych a one tak przerażone wyskakują z czaszki srebrną strugą znacząc we włosach swą drogę przez mękę drżącą rękę ciemność spowija gęstniejąc wokół ciebie i mnie i tylko one srebrzyście świecą i wciąż przypominają mi że jesteś… że to ty… - 65 -

SEANS codziennie siedzisz w tym samym kinie z wykupionym na wieczność karnetem skazany na wyłączność wciąż oglądasz te same za dobrze znane filmy nie masz wyboru więc siedzisz i oglądasz za projektorem kłęby dymu - to papierosa pali przewrotna pamięć w czarnym kapeluszu z postrzępionym pawim piórkiem a w przerwach seansów kronika filmowa bądź kicz reklamy snop światła przecina mrok kinowej sali a pamięć beznamiętnie wyświetla mimo tabliczki papierosa pali jedyna nadzieja że może kiedyś niedopałek rzucony przez nią nie-opatrznie na taśm zwoje wznieci pożar i wszystko spali a salę spowije cisza i ciemność i tylko pusty biały ekran po tamtej stronie

*** SCHODAMI podarujmy sobie odrobinę luksusu zafundujmy sobie dzień wolny od myślenia od życia zastrzelmy krzykliwą kukułkę kopnijmy czarne wskazówki niech staną na godzinie ZERO zegar w zielony deseń i różowe kropki wyszczerzy zęby w przewrotnym uśmiechu i tylko się nie potknij biegając do rozpuku po trapie niepewnym zrzuconym z okrętu przez życie schodami do nieba schodami do piekła w górę i w dół - 66 -

PPP proszę nie otwieraj okna przeciąg mógłby mnie zdmuchnąć proszę nie otwieraj drzwi za nimi stoi cały ten świat zły zimno mi zimno mi zimno mi duszno mi duszno mi duszno mi w stłoczone korytarze myśli podpełza paranoja tysiące oczu patrzą na mnie z wyrzutem kłują atakują tępymi spojrzeniami podpełza paranoja każde oko ostrzem potępienia błyska znów coś przeze mnie znów coś ja nie całkiem tak jak trzeba zamykam okna zatrzaskuję drzwi i słucham czy te oczy nie trąbią wyroku podpełza paranoja wśród tłumnego wzroku zaczynam się tłumaczyć obojętnym przechodniom że ja tylko zwyczajnie chciałam przejść przez ulicę lecz znowu ja coś nie tak lecz znowu jest coś przeze mnie mrok wokół się zagęszcza a powietrze rzednie podpełza paranoja ha ha ha

*** O ZMIERZCHU czarnym myślom białe lilie wplatam we włosy a smutek bladolicy bosy owijam w niebieską sukienkę na ostatek ubieram go w siedmiomilowe buty aby odszedł czym prędzej czym dalej

***

- 67 -

LOBOTOMIA już się nie denerwuje nie krzyczy nie płacze jest spokojna jak ocean zamknięty w metalicznej szklance niezmącona powierzchnia powleka rozwalone wraki głęboko gdzieś na dnie garście konających pereł zbutwiałe węzły zgniecione muszelki a nad nią skrzydła rozpościera błękit wielki bezdennie pustych oczu ptaki kołują coraz niżej

***

MOŻNA I TAK rozpina usta w bezwolnym uśmiechu naciąga cięciwę spojrzenia w skupioną twarz ciemności posyła postrzępione strzały można i tak czasem pozwala zakwitnąć dłoniom a myślom zapuścić korzenie by potem rzeźbić ich pędy na obraz i podobieństwo można i tak czasem dla rozrywki na szachownicy przestawia pionki czarno-białych poglądów pożyczonych od sąsiadki

***

- 68 -

SMUTEK na kamieniu siedzi popielaty smutek z rozbitej klepsydry piasek przesypuje w palcach z łodyg krwawnika plecie wątłe wianki na ołtarzu ze zmurszałym krzyżem zapala świeczki ciszy wygryza szatę milczenia kalekimi paznokciami szarpiąc porzucone ciemności ciało

*** W TONACJI BLUE bladosiny dzień smętnie wlecze się posapując cicho zostawiając za plecami popielaty cień szarą smugę westchnień ciche łkanie przestraszone szare echo papierowe statki pustych szarych dni wiatr unosi przez ocean poprzez pola gna nikną gdzieś za horyzontem gdzie nicości wieczna blada mgła zegar beznamiętnie wystukuje rytm szarobiałych dni tak mijają się o zmierzchu czarno-białe sny z pustych chwil bezmysłu nie rozgrzeszy nikt i tak znowu mimochodem zgasł kolejny świt papierowy pusty statek dni przewlekłych we mgle sinej znikł i znów trzeba szarosiną pajęczynę dni kolejnych tkać by na sznurach jej cieniutkich życie mogło smętną piosnkę łkać

- 69 -

WIERZBA PŁACZĄCA wierzbo przyjaciółko pozwól mi przytulić się do twego pnia poczuć pod policzkiem chropowatą korę twoje ciało wyżłobione losem tak jak ja schłodzi wrzącą czaszkę leżę u jej stóp w traw zamszowym mchu soki tętnią myśli tętnią wierzby krew chłonie moje łzy

*** Seledynowy sen gdy niebo zasunęło ciężką kotarę smutku a ziemię pokrył kobierzec mgły o gęstym splocie w przelocie mimochodem na barkach usiadł mi seledynowy sen blady chorowity smutek bezwładne jego ręce gniotą myśli me mętne wino wsącza mi do ust bagienne opary odurzają w rozdeptanych korytarzach mózgu kłęby dymu to ten smutek coraz więcej pali chmurna wata tapetuje okna śliskie smugi ślinią dachy i kominy astmatyczne osikowe wróble dziobią resztki spojrzeń świat w kolorze zmatowiałej sepii przeskakuje po kałużach dzień nieznośnie rozciągliwy smęcąc się swój cień wydłuża jego szpony rozpruwają wciąż stygnące ciało

***

- 70 -

W ZAWIESZENIU siedzisz okrakiem tam gdzie noc łączy się z dniem drżącą stopą opuszkami palców badasz jasny grunt pod czarnym parasolem chowasz niespokojne siwe włosy idź i nie odwracaj się ja już tam byłam schwyć mnie za rękę i chodź tam zobaczysz tęczę którą nad tobą rozpinam chodź tą dróżką zagubioną w lesie chwyć mnie wreszcie za rękę nie bój się i poleć ze mną w jasny nowy dzień

*** SKRAWKI CZASU przyfastrygowany uśmiech ręce opadają w kółko do kwadratu kartoteka bezładu rozum w kratkę w szufladkowy deseń cyk, cyk, cyk... dzień niepodległości dzień na wariackich papierach a fala gna i wzbiera cyk, cyk, cyk... w mym sercu wciąż twa świeca czerwonym ogniem się pali obok moja - mała krzywa z chybotliwie drgającym płomieniem dogorywa cyk, cyk, cyk... pragnę już tylko spokoju i ciszy w której mych myśli nikt nie usłyszy i boję się tak bardzo tej ciszy w której krzyczących mych słów nikt nie usłyszy cyk, cyk, cyk... - 71 -

PIOSENKA JESIENNA szepty szumy szmery złowieszcza muzyka cmentarzyska liści trzaski ciał łamanych zwłok nie pogrzebanych jeszcze jeden dzień pożółkł usechł skurczył się zastygł w krwawą łzę za oknami szelest szat pergaminowych podstępnych żywiołów a może strąconych w otchłań jesieni aniołów nie to wiatr bandyta czyha koło domu by przecisnąć się nieszczelnym oknem wychłostawszy sadystycznie to samotne nagie drzewo co od łez żałości moknie cisza niesie stłumiony stuk obcasów nie nikt tu nie idzie to tylko jednostajne kroki czasu biegnącego po wydeptanej ścieżce na tarczy ściennego zegara zawiedzione serce znów zalewa rozpaczy jesiennej fala sen mara człowiek mara Bóg wiara

strzępy szmery szelesty na płóciennym granatowym niebie jakiś artysta szalony może Van Gogh natchniony maluje swoje rozedrgane słoneczniki obłąkane anioły tańczące samotnie w takt lunatycznej muzyki nagły trzepot kruchych myśli podrywa je do lotu drżą i w konwulsjach się wiją po chwili znów coraz niżej kołują deszcz zwiastują bez uśmiechu tężeją niczego nie żałują nie czują - 72 -

okruchy życia jak liście z drzew opadają są coraz niżej i niżej a noc coraz czarniejsza jej macki coraz bliżej na chwilę wystygłe słońce blaskiem zakwitło równie nagle przekwitło w oddali słychać pierwsze takty burzowej muzyki demonicznego nieba chrapliwe okrzyki które zagłusza obłąkany deszczu skowyt a może to jęcząca dusza pogrążająca się w niebyt w świetle błyskawicy co rozpruła niebo na moment krwawo się zapala zgniłej jesieni twarz niesamowita nikt się nie żegna nikt się nie wita nie płacze nie śmieje nic się nie dzieje upiorna noc blednie kur pieje ... już dnieje i tylko jak echo ten szept drwiący strach podpełzający którego brzask nie wypleni: już czas już czas czas jesieni i…

***

- 73 -

OBRAZKI uprawia cmentarze groby minionych zdarzeń uprawia poletka cmentarzy nareszcie o niczym nie marzy chowa grzebie po kolei minionych ludzi choć ziemia twarda bo znowu grudzień z uporem kopie im wygodne dołki w pluszowe trumienki chowa wypycha ugniata ziemią bezdenne oczodoły kryjące wzruszeń upadłych anioły uprawia cmentarze pielęgnuje rabatki sadząc białe kwiatki zapala czarne świeczki odeszli ale w wieczności są wieczni nareszcie cmentarz jest gotowy oni leżą sztywno cicho i spokojnie księżycowy krajobraz po krwiożerczej wojnie o tak – mówi odbywając ze sobą ostatnią rozmowę – właśnie tak wykopuję sobie dół będzie tylko mój mój mój wymościłam już trumienkę przystrojona w bielutką sukienkę w drewniane pudełko się kładę bezszelestnie zakrywam wiekuiste wieko moja rola skończona dziękuję paniom i panom możecie ziemię zrzucić i posprzątać po mnie ostatnie życzenie? posadźcie niezapominajki jeśli nie zapomnicie ostatnie słowo? po co do kogo dla kogo ech nie ludzie po prostu odchodzą odeszła bez słowa

- 74 -

ŁABĘDZI ŚPIEW (2001-2002) - wybór -

Duch i natura, świadomość i świat marzeń bardzo są od siebie oddalone. Zapomniałeś swego dzieciństwa, a ono zabiega o ciebie z głębi twej duszy. Tak długo będzie ci zadawało ból, aż je wysłuchasz. Hermann Hesse

- 75 -

RZEŹBA słowa tnące powietrze rzeźbią w kamieniu milczenia posępny posąg ciszy wiatr przeczesuje kościstymi palcami zmierzwione pukle drzew nucąc melodię łkającego smutku w muszelkach przytkniętych do oczu morskiego błękitu śmieje się wieje wymywa wzburzoną kipiel myśli by rozbryznąć się w nicość rozsypać się w inną już rzeźbę podczas gdy ja wciąż w swojej skamielinie trwam i krzyczę krzyczę krzyczę !!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!! szeptem

*** MOSTY najdłuższe mosty budują ludzie między sobą mosty zwodzone mosty zwodnicze tak naprawdę niewolnicze mosty rzadko opuszczane na łańcuchach kruchych spojrzeń gałęziach rąk mosty przyrosłe jak do zaryglowanej twierdzy - do duszy z tych mostów ludzie rzadko schodzą ku sobie czasem tylko samotne przerażone serca rzucają się z nich na bruk a pod przechodniów stopami usycha życie życie usłane różami - 76 -

PRZYCHODZĄ czasem jakieś myśli przychodzą bez pukania przeciskają się szparą lub dziurką od klucza zostawionego pod wycieraczką przychodzą różne kulawe wychudłe przemarznięte z gorączką z obłędem na rzęsach ze spierzchniętymi wargami niedomyte niedobute niedopięte na logiczne zatrzaski przychodzą o brzasku miaucząc jak kot bury pośród ptactwa wrzasku (a może skowytu ich drugiej psiej natury) z połamanymi zębami wyrwanymi skrzydłami oskubane z marzeń z kokardką na ogonie ze spinką w resztkach grzesznego uśmiechu na przekór na wspak na dzień dobry tak tak na do jutra do wczoraj na dobranoc bezdennie denne głębinowo głębokie szarookie jak u romantyków dumne szumne chmurne wieszają swe brudne łachmany na synaptycznych sznurkach tkwiących w mózgu sitka dziurkach przypinają klamerkami gwoździkami pinezkami petycje na ściankach szaroszarych komórek czaszkowego mieszkanka spragnione bez jedzenia szukają pożywienia (może być padlina - to ubóstwo nabyte - nie ich to wina w kłębowisku splotów wypadków tkwi być może przyczyna) no więc czasem przychodzą myśli przypełzają przypływem mimochodem ze słońca wschodem (tudzież zachodem) na pieszo lub samochodem ot tak sobie przypadkiem - 77 -

zabłądziły pod ten zakurzony wyludniony dach (nie pierwszy i nie ostatni raz) który na wskutek nieprzypadkowego acz rozpaczliwego ciach jest pustą szopą ruiną bezkresną pustynią przyszły a więc może się znudzą i mimochodem miną bo w kominie nie słychać już grania świerszcza co zgasł wraz z ostatnią zgłoską tego pokracznego pseudowiersza

*** UCZUCIA są uczucia które trzeba zabić spalić ich zwłoki a popiół rozsypać nad oceanem istnienia

*** PAMIĘĆ pamięć wykopana za drzwi oddana do schroniska skąd wzięły ją złe ręce jej krzyk zduszony czasu dłonią a ona powieszona na drzewie topiona we łzach wraca w dźwiękach szelestach zapachach twarzach za szybami autobusów

- 78 -

DZIEŃ na progu dnia gdzieś wysoko rozbijają powietrze kuranty skowronków leniwie skrzypią podniebne wrota a w ich szczelinie słońce skrawek twarzy ukazuje jak dziecko przyłapane na gorącym uczynku pąsem się oblewa by za chwilę ze śmiechem nie wiedzieć kiedy po kryjomu wyskoczyć na błękitną łąkę palcami przeczesywać grzywę chmur do zmierzchu

*** NA BOCZNICY pod chmurną dziurawą kołderką na bocznicy w polu szczerym do bólu drzemią wykolejone pociągi bezzębne i ślepe we śnie przebierają stopami kół przemierzając bezkresne przestrzenie odbywając podróże donikąd śnią o swej wykolejonej przeszłości bądź o czasach gdy przypinano im ordery na rozbuchanych piersiach zapylone płuca chłepcą chciwie powietrze w szklanych pustych oczach zamarznięte łzy

***

- 79 -

ZASKOCZENIE najpiękniejszo-najważniejszy dzień jej życia zastał ją w papilotach w rozdeptanych kapciach zaskoczył niedoubraną nie umalowaną w przybrudzonym szlafroczku mieszającą papierosem kawę na jej rozmemłany widok wzdrygnął się z niesmakiem nie zdążył się przedstawić odwrócił się w drzwiach na pięcie i pobiegł czym prędzej i nie wrócił więcej a ona została tam gdzie zawsze gdzie jej miejsce na zakręcie

***

COGITO ERGO myślę więc jestem myślę więc wątpię wątpię więc jestem jestem? kim?

***

- 80 -

KIEDY JESIEŃ PRZYCHODZI... liście umierają cicho z szeptem na ustach tłumionym przez burzę pozbawione zielonej nadziei spalone pochodniami słońca radosne? krzyczące? szalone? ich spragnione wyschnięte wargi spływają jarzębinową krwią... w pląsach podskokach beztroskiego tańca? czy w konwulsjach tragicznych porywach rozpaczy? pieszczone? chłostane? przez wiatr z rumieńcem co zakwitł w ekstazie na pożółkłych twarzach? a może to krew brocząca z ran wciąż rozrywanych pazurami czasu? nie wiem one umierają tak cicho z szelestem kruchych ciał dobijają ostatniej przystani spienionej błotnistej kipieli - ziemskiej otchłani... codziennie strącam z życia kolejną kartkę kalendarza nim skona dzień usycha jak jesienny liść by w zwiewny pył rozsypać się odpłynąć w nicość i z każdym liściem wciąż ubywa mnie codziennie jest mnie trochę mniej lecz jestem... jeszcze jestem choć gubię liście spływam łzawym deszczem choć myśli z czasem żółkną emocje kruszeją a serce broczy tężejącą brunatną czerwienią jeszcze jestem jeszcze będę jeszcze pulsuje w mych żyłach kilka strug zieleni tłoczących nadzieję że każdego dnia coś może się zmienić i wierzę wbrew tak sucho logicznym kartkom kalendarza że rzeczywistość - choć daną to człowiek jednak stwarza i od niego zależy gdy wstaje gdy wita dzień nowy czy to będzie grudniowy szary poranek czy eksplodujący słońcem i tęczą świt majowy

- 81 -

POŻEGNANIE Pod ludzkich trosk krzyżem, milionów istnień na ramionach, chyli się coraz niżej, u kresu sił, u schyłku wieków, na końcu podróży swej, znużony kona, gorzko pytając: gdzie jesteś, człowieku? Zgarbiony, z twarzą zgorzkniałą, obrzmiałą od obelg, drwin - tych ludzkich razów, z ciałem haftowanym bliznami wojen krwawych, ze smakiem cyklonu B w ustach, spowity kłębami ludobójczych gazów, nie może znaleźć na pożegnanie czułych i ckliwych wyrazów. Tak więc, u schyłku wieków, pyta: coś z człowieczeństwem uczynił - dumny z siebie człowieku? Nękany wojny atomowej sennymi koszmarami, krzyk jego - niemy - bo monet przytłumiony brzękiem, wyśmiany, staromodny, przeżuty, wypluty, już przez nikogo niechciany, ogłuszony opuszczonych dzieci, sierot jękiem, z resztką nadziei, trwożliwie patrzy w nowe tysiąclecie, jak niechciane, bite, nazbyt wcześnie doświadczone dziecię. Odchodzi w przeszłość, w historię, do lamusa, w dłoniach ściskając połamany Krzyż Zbawiciela Chrystusa, odwracając od ludzkości twarz rozczarowaną, szepcze cicho swoje ostatnie przesłanie: jeśliś jest gdzieś człowieku, usłysz me wołanie wiarę, nadzieję, miłość - te trzy wartości nieś jak pochodnię przez życie, dzięki nim człowiek człowiekiem pozostanie, to jedyna szansa ocalenia ludzkości! Z tymi słowami na blednących ustach - zgasł. Rzadkie siwe włosy z czoła mu odgarnął wiatr, gdy na wieczne posłanie kruche jego ciało kładł. I tylko rozpaczliwy płatków śniegu taniec uczcił to jego bezszelestne samotne skonanie.

***

- 82 -

JEST nie nie jest źle czy jednak dobrze jest jak jest? łatwo zapadam w sen lecz z trudem ranek witam zdzierając ręce nocy z twarzy popijam kawą poranne godziny kilka tekstów spod pióra mi spływa ociężale kap kap kap niczym czarne gęstniejące martwe łzy cisza spokój nawet kran zamilknął mija dzień spowity wonią gotowanych jarzyn co u ciebie? dobrze a u ciebie? też to świetnie smacznego posiedźmy pomilczmy chwilę ufność i bezpieczeństwo nic się złego nic się nie wydarzy przytulam się do ciebie jest dobrze całuję dobranoc nie nie jest źle

***

- 83 -

DLA CIEBIE ciągle pytasz czy cię kocham czy nie czujesz tego? przecież jestem z tobą przy tobie w tobie całą sobą każdym nerwem każdym gestem gdy prasuję z mozołem twoje szczupłe koszule gdy na dobranoc czule obejmuję twoje drżące myśli niespokojne paluszki gdy zapadasz w sen siwe włosy topiąc w odmętach poduszki gdy gotuję obiad jak miłosne wyznanie gdy niemoc pokonuję by zjeść z tobą śniadanie to takie banalne mówisz... jak ten wiersz lecz przecież to w prozie codzienności zaklęta jest magia poezja miłości... ... spójrz podnoszę się z upadków w słabe ciało pompuję jak krew siłę gasnącego ducha by mimo trudów być kochać słuchać by mimo szarości wciąż jak wiosna rozkwitać w miłości do ciebie

***

- 84 -

POSŁUCHAJ posłuchaj tej ciszy pękającej od słów uwięzionych wciąż w krtani posłuchaj szeptu rąk wstrząsanych niewidzialnym drżeniem posłuchaj deszczowej muzyki listopadowych oczu wezbranych przypływem okiełznanych łez posłuchaj trzasku płomieni spalających serce w którym skłębione żywioły jak na oceanu dnie śpią kołysane krzykiem mew usłyszysz wszystko niepotrzebne są słowa jeśli tylko słuchać zechcesz

***

- 85 -

TERAZ JUŻ WIEM chcę wzbić się na wyżyny miłości uniesień wrzących opętanych jak upalny sierpień lecz sunę zgarbiona w żyłach płynie jesień pod butem codzienności zgięta brodzę w oceanie dni strąconych z drzew liści o pożółkłych twarzach znaczonych krwawą stróżką cierpień chcę by me serce znów biło z młodzieńczym zakochania szałem lecz obiad zakupy pralka są teraz mym światem oswojonym koszmarem wyzerowana cicha drżącą ręką prostuję emocji sinusoidę spopielała zastygła jak dobrze wreszcie dobrze wiele dni upłynęło i zgasło jak nietrwały zapałki płomień w żyłach wciąż szumi jesień już wiem teraz wiem że tak jest dobrze już nie chcę by coś zmieniło się w miłości twej do życia źródło natchnienia więc w szarej glebie codzienności hoduję nieporadnie jak umiem purpurowe róże uniesienia

***

- 86 -

PORTRAIT OF A LADY (2002-2004) - wybór -

Miłość nie po to jest na świecie, by nas uszczęśliwiać. Myślę, że jest po to, aby nam pokazać, jak silni potrafimy być w cierpieniu i dźwiganiu brzemienia. Hermann Hesse

- 87 -

8 MARCA ona zna te wszystkie przykazania przestrzega ich skrupulatnie od pierwszego pocałunku od pierwszego zakochania ona je zna i jak mantrę powtarza: nie będziesz miała bogów cudzych przede mną (nawet nie myśl by spojrzeć na kogoś innego!) nie będziesz pożądała dla siebie niczego możesz mieć swoje zdanie o ile z moim się zgadzasz znaj swoje miejsce w pobliżu bądź czyli u mych stóp otwórz przede mną swe serce bym łatwiej zranić cię mógł i pamiętaj kto tu ma władzę bądź mi uległa gdy codziennie między młotem a kowadłem cię kładę staraj się starannie wyglądaj pięknie przy mnie i dla mnie ale nie myśl kobieto że z ciebie taki cud więc słuchaj gdy mówię do ciebie ja twój bóg

*** RÓŻA od maleńkiego ziarenka hodowała cię troskliwie drżąc obawą że nie zakwitniesz obserwowała twój wzrost i rozkwitające piękno upajając się twym słodkim zapachem oddawała ci swój czas i serce z czasem odkryła że twoją istotą jest nie tylko piękny kwiat lecz również kolce rozdzierające palce czułego ogrodnika teraz już wie że w miłości kryje się słodycz i cierpienie… … cóż ona nie chce szukać innych róż więc toczy krew by dać ci pożywienie bo co zostanie kiedy uschnie kwiat… zostaną tylko twoje kolce i czerwień jej krwi miazga serca na próżno czekającego zmiłowania powoli zastygająca w kamień znaku zapytania

- 88 -

ZIMA gdy twe lodowate spojrzenie zsyłało ją na Syberię przykuwało soplami do krzyża ... kochała... gdy twe obrażone milczenie skazywało ją na wygnanie poza krąg lodowcowy serca ... kochała... ... kochała... zagryzając krzyk połykając krew zaciskając serce by nie eksplodowało lub po prostu nie stanęło była syberyjskim wilkiem wyjącym w głuchej białej pustce tabletki na sen była... skulona w kłębek życia strzępek upadły anioł dziewczynka z zapałkami ona miłość w strzępach wciąż żebrze pod oknami twego serca czy można upaść niżej niż wprost w ramiona piekła?

*** RYZYKO zaprosiłabym cię do siebie naprawdę bym chciała lecz nie wiem czy się nie przestraszysz chaosu kobierców kurzu i Himalajów śmieci może zechcesz nawet posprzątać a może zrobisz większy bałagan może zaczniesz wyrzucać moje ukochane szpargały a na koniec wyrzucisz i mnie ryzyko zawsze ryzyko - 89 -

NIE-BYT wyczerpały ci się baterie lecz cóż jak Syzyf swój kamień tak ty siebie toczysz próbując dosięgnąć szczytu nieba... podobno to szczyt absurdu szczyt naiwności wciąż płyniesz pod prąd nurt porywa cię w dół staczasz się lawiną spadasz z bezgłośnym hukiem bez zbędnych słów wprost w twarde ramiona roztrzaskując się o skalny brzeg człowieka za każdym razem to samo za każdym razem od początku tak samo taki sam taki ... sam odrabiasz syzyfowe prace... podobno takie życie podobno można się przyzwyczaić podobno można od nowa tylko że za każdym razem rozbryzgujesz się milionem spienionych bąbelków a w każdym z nich jakaś cząstka ciebie krystalizuje się poddana procesowi zamrażania za każdym razem rozpadasz się i nie wiesz czy wciąż jesteś czy już nie ma cię i jak długo można zaczynać od nowa jeśli przeszło się w inny stan skupienia

- 90 -

TATUAŻ nie rań mnie więcej i tak cała jestem w bliznach mówią że to szpeci obraz twarzy a mapa rysowana scyzorykiem pełna ślepych uliczek dróg krętych donikąd nie zaprowadzi pod właściwy adres nie nie chcę nowych tatuaży więc nie rań mnie nigdy więcej moje serce

*** REFREN są słowa które boję się wypowiadać bo podpalą świat są myśli których wolę nie myśleć bo wysadzą mnie pozostałe słaniają się na słabnących nogach tych też wolę nie reanimować nigdy ni nic nie wiadomo

***

- 91 -

ĆWICZENIE codziennie napinasz swą psyche jak cięciwę łuku przed strzałem by pokonać by zniszczyć kolejny dzień od uśmiechu bolą mięśnie twarzy od tęsknoty bolą mięśnie serca od życia bolą nerwy o bicepsach wyćwiczonych na siłowni codzienności nawet we śnie bez wytchnienia nawet we śnie od napiętej cięciwy spojrzenia bolą mięśnie oczu

***

KONIEC ROZDZIAŁU przebiera w kufrze pamięci pustka nie ma słów zamyka kolejne drzwi zamyka kolejny rozdział by dalej iść Dokąd?

***

- 92 -

*** więdniesz z dnia na dzień więdniesz marniejesz usychasz albo gnijesz dlaczego? nie wiesz... ilość snu mieści się w normie odżywiasz się dobrze wyniki badania przeciętne to jeszcze nie czas... lecz ty samotny lecz nie jesteś sam masz pracę masz pieniądze masz mieszkanie 3 x m więc wszystko jak trzeba tylko usychasz marniejesz jak roślina za szybą z dnia na dzień więdniesz na parapecie niby w słońcu niby podlewana a jednak więdniesz marniejesz w pół słowa bez uśmiechu z bezsiły z bezsilności nie wiedzieć czemu coś gasi twój ogień płomień duszy ledwo się tli w żyłach lepka smoła zamiast wrzącej krwi myśli w bezruchu zastygły pustka w tobie i dookoła smętek po imieniu cię woła a ty tańczysz tańczysz taniec chochoła codzienny coraz wolniej i wolniej wolniej… - 93 -

SZEPTY, SZMERY, KRZYKI (2004-2006) - wybór -

Ja widzę ludzkie życie jako głęboką, ciemną noc, która nie byłaby do zniesienia, gdyby tu i ówdzie nie rozpalały się błyskawice, których nagła jasność jest tak zbawienna i cudowna, że te krótkie sekundy mogą zatrzeć lata ciemności i je wynagrodzić.

Życie bowiem jest silniejsze od śmierci, a wiara mocniejsza od zwątpienia. Hermann Hesse

- 94 -

MLECZ już nie ma złotych płatków i słońce już nie igra ani trzmiel w jego kosmatej czuprynie tak jak był tak i minie już uśmiech jego młody pokonał czas dziś kuli siwą głowę szpieguje wiatru mowę trwożliwie wypatruje kolejnych dni niepewnych podmuchów nazbyt gniewnych więc studzi krew knebluje śmiech więc dusi krzyk ugniata w głąb emocje choć ciągle jest to nawet oddech cudzych słów rozsypać może w pył istnienie jego zwiewne … nietrwały pączek srebrzystych cząstek ot życie dmuchawca co kwiatem słońca był bezbronne tak tak ulotne

*** ZAPAŁKA Wystarczy jedna zapałka uśmiechu by pożar wzniecić Jedna zapałka złości wystarczy by w popiół wszystko obrócić nie zostawiając nawet zgliszcz A życie to nie feniks z popiołów odrodzić się nie może… Z prochu powstałeś i… Tak, wiem… … Lecz jeśli spaliłeś się w miłości było warto bo kochałeś - 95 -

STRIPPED zetrzyj z ust szminkę wyrafinowanych słów zetrzyj czarną kreskę regularnych myśli z powiek zetrzyj puder tak doskonale matujący uczucia i blizny oczyść wrażliwy naskórek wygładzony pielęgnacyjnym kremem (tak, na to potrzeba czasu, by zadziałało) usuń wszystkie korektory tuszujące zmarszczki mapę poplątanych dróg widzisz przestraszyłeś się a mówisz że wolisz mnie nie umalowaną

*** RÓŻANIEC przesuwasz paciorki dni paciorki chwil zataczają pętlę i wciąż docierają do krzyża palce szarpią paciorków sznur zaciskają się na myślach obwiązany mózg splątane ręce spętane serce zaczynające codzienną modlitwę paciorków łez od nowa

*** ZASNĄĆ naciągasz sen na głowę zapinasz oczy watą bezmysłu zatykasz każdą szczelinę czy tak się żyje nie wiesz tak miniesz - 96 -

MYŚLI odejdźcie skaczące i gryzące pchły oślizgłe węże sączące jad spod zmrużonych powiek odlećcie kruki złowieszcze krwiożercze nietoperze odejdźcie wierzby płaczące i przepastne doliny zamilknijcie wodospady zawróćcie rwące potoki przestańcie snuć swe pajęczyny nie widzicie że on ma już dość to przecież tylko człowiek odejdźcie więc myśli odejdźcie

*** BROKEN Złamane serce złamane marzenia pokrywa kurz rezygnacji otula smuga cienia W swym bólu zastygasz kulisz się w sobie już cię nie widać... … kap… kap… kapią łzy… słychać gdzieś melodii dźwięk dobiegający zza ściany jak dobrze to znasz kap... kap... kap... po kropelce skrapla się ból wypalone serce zastygłe łzy oto ty

- 97 -

ZMARZLINA nim zamarzł srebrną strugą z pustych oczodołów spłynął błękitną lawą się stoczył stoczył się człowiek i zamarzł w pół gestu w pół słowa w pół uśmiechu nim dotknął spopielanych warg w pół zgięty rozerwany na strzępy spójrz przejrzyj się w tej przezroczystej tafli tak szczelnej tak gęstej przez którą widać NIC

*** ZA BARDZO za bardzo moje myśli przykute są do ziemi za bardzo moje oczy wpatrzone są w ręce szarpiące codzienność za bardzo moje słowa nieubrane pędzą z wiatrem jak z drzew strącane liście więc myśli w bukiet zebrać dziś nie umiem więc słowom dziś nie umiem nadać sensu odezwę się gdy wiatr zaprzęgnąć zdołam do innej roli

*** NIE MÓW nie mów że kochasz gdy kochasz od czasu do czasu gdy tęcza po burzy rozpina nad nami nadzieję gdy milczę i się uśmiecham gdy mówię tylko miłe słowa gdy jestem cała dla ciebie bez reszty (reszty nikomu nie wydaję) roślina podlewana od czasu do czasu marnieje nie mów że kochasz kochaj - 98 -

MILCZENIE tak... do końca naszych dni do ostatniej kropli krwi wytoczonej z serca... ale powiedz czy jest gorsza samotność niż samotność we dwoje? no powiedz po prostu coś powiedz .... znów milczysz

*** GORZKIE ŻALE znów coś nie tak ona coś nie tak znów głos podniesiony wibruje coraz wyżej coraz przenikliwiej irytacja gest zniecierpliwienia lub spada w głuchą pustkę gęstnieje zastyga w cement milczenia cały jak drut bez izolacji nie dotykać bo kopnie nie dotykać bo dotknie ostrożnie z krytyką pretensje niemile widziane zaryzykuj może fala gniewu dziś cię nie zatopi tylko się nie udław kobieto ciągłym przemilczaniem żalów przeżuwanych w samotności pigułek tak gorzkich jak modlitwa codzienna i odpuść naszym winowajcom jako i my odpuszczamy odpuść sobie - 99 -

ZA za siedmioma murami za chmur siedmioma warstwami szczelnie odgrodzony niewidzialny perfekcyjnie schowany... nawet gdybyś chciał opuścić swą twierdzę w tej ciemności i mgle nie odnajdziesz bramy... nie szkodzi nie chcesz... na pewno... chyba... nie...

*** MIŁOSIERDZIE nie mogę cię z krzyża zdjąć zbyt wysoko nie mogę wydobyć cię z dołu zbyt nisko a ty... ty konasz na nim i w nim każdego wieczoru czekając na piorun który zlituje się nad tobą i wbije ci się sztyletem w serce byś nie musiał już ani czuć ani myśleć ani cierpieć więcej

***

- 100 -

BEZRADNOŚĆ możesz tylko załamywać ręce niech skowyczą w stawach nic nie poradzisz chociaż chcesz tak bardzo bezsilność jak głaz bezradność jak ocean pływasz po jego powierzchni czasem sięgając dna każde słowo sens traci w momencie swych narodzin nie zmyjesz bólu w płaczu nie utulisz tak bardzo w a jednak z boku stoisz ból oczy wydrapuje ból cudzy a tak twój rozsadza mózg w sercu eksploduje bezgłośnie trzaska na twarzy szara maska niemocy ten człowiek pod krzyżem swym zgięty niczego nie żąda nie oczekuje rękę twą odtrąca a ty się w bólu wijesz coraz wolniej oddychasz żyjesz coraz mniej coraz więcej pijesz zapijając śmierć tak bardzo chcesz lecz z bezradności giniesz

***

- 101 -

MIŁOŚĆ im bardziej stara się ogarnąć rzeczywistość tym bardziej się rozpada jak domek z kart próbuje zamknąć ją w uporządkowanych skrupulatnie kolumnach rachunków smutku okiełznać chaos sprzątaniem polerowaniem wygładzaniem kantów wyrzucaniem niepotrzebności odpadów codzienności zbędników niezbędników śmieci (kochanie, nie udaje mi się) stara się zamknąć w ramy systematycznych posiłków systematycznych wysiłków stosem wyprasowanych ubrań wykrochmalonych serwet podlanymi kwiatkami scalić jakoś rzeczywistość siebie utrzymać w ryzach swą ciszę swój smutek swą czerń (kochanie, nie udaje mi się) choć tak próbuje utrzymać się w jednym stanie skupienia nie rozpłynąć się w wietrze emocji nie rozlać w kałużę dywagacji o czasie który mija jak ona tak starannie starała się istnieć tu i teraz nie w sobie nie dla siebie skąd być w jednym kawałku łatwym do przełknięcia dla konsumenta ona wiatr wzburzone morze rozkołysane drzewo wciąż kwitnące i gubiące liście jednocześnie ptak wędrowiec kot skaczący po parapetach obojętny na czas starała się drepcząc w kółko kółeczko stawiając wciąż maleńkie kroczki związanymi nogami tak na wszelki wypadek gdyby chciała skoczyć - 102 -

przecież nie powinna o tym nawet myśleć i tylko czasem zmęczona staraniem żegluje w nieznane zasypiając w łagodnych objęciach wieczoru Nie zostawiła listu tylko P.S. Wybacz kochany naprawdę się starałam nie udało mi się chociaż całą sobą kochałam cię

*** NOC WIZJI niebo uklękło obok mnie rozpostarło miękkie ramiona pochyliło głowę spojrzało w oczy rozbłyskiem gwiazd ogrzewając samotność pielgrzyma przytuliłam policzek do aksamitnego płaszcza nocy niebo wzięło mnie na ręce i podniosło wysoko wysoko księżyc posłał mi blady uśmiech już nie był sam... nagle silny wiatr wyrwał mnie z opiekuńczych dłoni rzucił jak kamień na ziemię niebo posmutniało patrząc z niedowierzaniem na swe puste dłonie i zapłakało sierpniowymi gwiazdami rzęsiście tak bardzo, że ludzie myśleli, że to koniec świata... a to był jedynie koniec marzeń a może początek jesieni … koniec lata

- 103 -

KONIEC BAJKI II dobre chwile jak przecinki w długiej frazie bólu smutku dna a na końcu zdania czarna dziura wielka jak łez morze jedna wielka czarna krwawa miazga jedna łza zastygła w znak zapytania jak ona Gerda co ze szponów królowej śniegu chciała wyrwać Kaja cyt… skończona bajka.

***

- 104 -

POST SCRIPTUM

GRANICA gdzie leży granica między światłem a cieniem gdzie granica między szczęściem a cierpieniem między nadzieją a zwątpieniem gdzie granica złego i dobrego między rezygnacją a walką o swe ego gdzie leży granica między sztuką a szaleństwem bohaterstwem a męczeństwem między sercem a rozumem jednostką a tłumem między życiem a snem odpowiedzi wciąż szukam bo nie wiem

***

- 105 -

TY otwieram oczy byś chłonął błękit a ty skubiesz złote promienie wschodzącego słońca i pleciesz z nich wianki na ustach kładąc pocałunkiem kaczeńce twego uśmiechu wieczorem gdy gasną rumieńce obłoków a noc dyskretnie opuszcza na nasz mały świat czarną aksamitną kurtynę ty w ciemności nową zapalasz gwiazdę i wiem że wystarczy jedno twoje spojrzenie by podpalić niebo

*** TWOJE DŁONIE twoje dłonie zamykają mnie w bezpiecznej miękkiej jaskini w twoich dłoniach szepcze czułość szemrze miłość pulsują oswojone jak serce twoje dłonie błądzą w różanych płatkach niecierpliwie spokojne przeczesują srebrne pasma mgły o poranku twoje dłonie wydeptały tyle ścieżek tyle dróg znajomych lecz zawsze przemierzają od nowa tereny dawno odkryte niczym dziewicze z zachwytem... twoje dłonie łagodne jak pogodne niebo o zachodzie słońca w ciemności moje dłonie szukają ciebie ... - 106 -

ANI SŁOWA O… ani słowa o miłości, hombre, jak ktoś kiedyś napisał, ani słowa o… niech spowije nas cisza miłość potrzebuje przestrzeni wolności by serca mogły zatonąć w spojrzeniu by mogły spotkać się dłonie… nie, więc nie, ani słowa, słowa szepczą melodię z drzew strącanych liści liści pękających żarem i bólem na jesieni jak spadające diamentowym deszczem czarne niewinne anioły, przydeptane butem życia nocne niebo skropione gwiazdami łez ta jedna łza to ja ten promień o poranku to kosmyk moich włosów i ten zamglony błękit nieba to moje spojrzenie cała reszta to Ty więc, hombre, ani słowa o… nie wiem co się stanie kiedy skończy się taniec dopóki jednak trwa jestem... cała twoja... i obiecuję ci że będę nawet gdy już nie będzie mnie zawsze będę w dźwiękach zapachach gestach zamyśleniach szczególnie na jesieni tak ulotnych jak ulotna jest ona utkana z blasku gwiazd bezcielesna jak mgła twoja i moja więc ani słowa o… niech spowije nas cisza ani słowa... cicho ciszej sza…

- 107 -

EPILOG

„Więc najpierw złorzeczyłem niemądrze losowi, Że małe moje życie wplątał w takie dziwa, Potem rad byłem, że tak nagle się odkrywa To, co dotychczas leżało ukryte. Że burza, choć zabija jednych, innych uczy, Jak szukać miar właściwych i właściwych kluczy, Jak życie ludzkie myślami otwierać I co żyć znaczy, co znaczy umierać.” Cz. Miłosz, Podróż

„Wysłuchaj mnie. Zrozum tę mowę prostą, bo wstydzę się innej. Przysięgam, nie ma we mnie czarodziejstwa słów. Mówię do ciebie milcząc, jak obłok czy drzewo. (...) Sypano na mogiły proso albo mak Żywiąc zlatujących się umarłych - ptaki. Tę książkę kładę tutaj dla ciebie, przeszłości, Abyś mnie odtąd nie nawiedzała więcej.” Cz. Miłosz, Przedmowa

„Bądź wierny Idź” Zbigniew Herbert, Przesłanie Pana Cogito

Jestem wierna i wciąż idę... Autorka

*** - 108 -

nie pytaj mnie, jak żyć… jest tyle dróg, jest tyle możliwości… ważne, by sobą zawsze być i wciąż do przodu iść, bez względu na trudności… BEATA VOGEL-KLUGE

fot. Marek Skrzelowski

- 109 -