5776-7

ISSN 2450-4270 STYCZEŃ 2016 NUMER 15 Dzieci Holocaustu Kalendarz 2016/5776-7 SŁOWO WSTĘPNE SYMBOLICZNA 15-STKA .....................................
7 downloads 0 Views 1MB Size
ISSN 2450-4270 STYCZEŃ 2016

NUMER 15

Dzieci Holocaustu

Kalendarz 2016/5776-7

SŁOWO WSTĘPNE SYMBOLICZNA 15-STKA .............................................................................................. 3

Symboliczna 15-tka

CHANUKA: ŚWIATŁO, PĄCZKI, RADOŚĆ ..................................................................... 4 NAJPIĘKNIEJSZY KALENDARZ ....................................................................................... 5 NIE CHCEMY BYĆ WROGAMI ...................................................................................... 6 MIEJSCE PRZYJAZNE (NIE TYLKO) MALUCHOM .................................................... 7 KLUB IZRAELSKI W NOWEJ ODSŁONIE .................................................................. 8 NA POCZĄTEK... ROSZ CHODESZ! .......................................................................... 9 DANUTA ALCZEWSKA-WANTUCH – MOJA HISTORIA ................................... 10 CHÓR IZRAELSKI ZNOWU ŚPIEWA ..................................................................... 13 NAFTALI KRAG – MOJA HISTORIA ....................................................................... 14 OSTATNIA STRONA .................................................................................................. 16

JESTEŚMY to dwumiesięcznik wydawany przez Centrum Społeczności Żydowskiej w Krakowie. Osoby chcące współpracować z naszym miesięcznikiem prosimy o kontakt z redakcją: [email protected] Redaktor naczelna: Zofia Radzikowska Redakcja: Joanna Fabijańczuk, Anna Gulińska, Sławomir Pastuszka, Magdalena Pulikowska, Ishbel Szatrawska Opracowanie graficzne: Alicja Beryt Zdjęcia: JCC / Joanna Fabijańczuk

Drodzy Czytelnicy!  Zwróćcie uwagę na to, że macie przed sobą piętnasty już numer „Jesteśmy”. Dodatkowo, właśnie zaczęliśmy trzeci rok istnienia gazety. Można zapytać: 15? 3? Cóż to za wydarzenie? A  jednak – dwumiesięcznik tworzony całkowicie pracą społeczną, uparcie starający się zachować regularność, publikowany zarówno w sieci jak i w formie papierowej (tego chcielibyśmy więcej, ale, niestety...), wychodzący trzeci rok to jest pewne osiągnięcie. Liczba 15 ma też znaczenie symboliczne – 25 stycznia będziemy obchodzić święto TuBi Szwat – w hebrajskim kalendarzu jeden z  pomniejszych „nowych roków”, Nowy Rok Drzew. Po hebrajsku 15 oznacza się też jako „tu” – każda litera alfabetu ma wartość liczbową, a  ponieważ nie możemy użyć „jud hej”, używa sie „tet waw”, stąd „tu”. 

znowu wielkiej), ale zmiana fundamentalna. Było to przejście z  teraźniejszości znanej, swojskiej, w  której Izrael bezpośrednio doświadczał cudów i  boskiej opieki, do przyszłości niepewnej, gdzie trzeba będzie wziąć odpowiedzialność za swoja egzystencję. I chociaż Najwyższy obiecał pomoc i opiekę Jehoszui – to jednak wszystko już będzie inaczej.  Bywa, że i w naszym życiu są takie chwile, gdy powinniśmy podjąć decyzję o zmianie – towarzyszyć temu może obawa i zwątpienie oraz pokusa, by niczego nie zmieniać. Bądźmy wtedy silni jak Jehoszua, by przekroczyć swój własny Jordan i iść dalej. 

Redaktor Naczelna Zofia Radzikowska

Nasz najważniejszy początek roku obchodziliśmy we wrześniu. Żyjemy w roku 5776, ale oczywiście funkcjonujemy także według kalendarza gregoriańskiego i  wiele osób wokół nas ma poczucie, że coś sie kończy i coś się zaczyna (w nadziei na dobrą zmianę?). Tak się składa, że u nas coś się kończy i coś się zaczyna w  tygodniowym czytaniu Tory podczas kolacji szabatowych w  JCC. Otóż jesteśmy po pierwszej Księdze Tory – Bereszit – i za radą rabina Aviego Baumola przejdziemy do dalszej części Tanachu, czyli do Księgi  Jehoszui (Jozuego). Chcemy bowiem, razem z  synami Izraela przejść przez Jordan do Ziemi Obiecanej i  dowiedzieć się, co było dalej. Przekroczenie Jordanu to nie był tylko fizyczny akt przekroczenia rzeki (nie tak

3

CO SŁYCHAĆ?

CO SŁYCHAĆ?

Chanuka: światło, pączki, radość

Najpiękniejszy kalendarz

W  czwartek, piątego dnia Chanuki, społeczność żydowska Krakowa skupiona wokół JCC Kraków zaprosiła mieszkańców miasta do wspólnego świętowania. Po raz trzeci organizowaliśmy CHANUKrAków – wydarzenie budzące duże zainteresowanie za sprawą otwartości JCC Kraków, które zawsze chętnie wita gości w swoich progach.

Uczestnicy warsztatów podczas CHANUKrAków. Foto: Jakub Włodek

Kolejny rok i kolejna Chanuka za nami. Może niektórym będzie trudno uwierzyć, ale były to już ósme obchody tego święta w  JCC Kraków. Co roku zapalamy osiem świec, przytaczamy tę samą historię o  chanukowym cudzie, jemy te samy potrawy. Jednak każdego roku święto ma swój własny, niepowtarzalny charakter, a JCC robi wszystko, by ten czas urozmaicić różnorodnymi wydarzeniami. W  pierwszy chanukowy wieczór ponad 100 osób przyszło do JCC, by wspólnie z  najstarszym członkiem naszej społeczności, panem Julkiem Handwerkerem, zapalić pierwszą świecę, wziąć udział w  quizie przygotowanym przez rabina Aviego Baumola oraz zjeść kolację, na której nie zabrakło tradycyjnych tłustych potraw: pączków i latkes. Drugą świeczkę członkowie JCC Kraków zapalili wspólnie z Naczelnym Rabinem Polski Michaelem Schudrichem. Jego chanukowe wizyty stały się już dla nas coroczną tradycją. Spotkanie było okazją do podyskutowania o obecnej sytuacji społeczności żydowskiej w Polsce. Trzeciego chanukowego wieczoru ulicę Szeroką rozświetlił blask chanukowych świec zapalonych przez rabina Eliezera Gurary, rabina Aviego i  społeczność żydowską Krakowa. Po wspólnym świętowaniu rabin Avi podczas otwartego wykładu w JCC opowiedział o znaczeniu święta Chanuka. Kolejny chanukowy wieczór był wyjątkowy. Zaprezentowaliśmy kalendarz na 2016 rok, którego bohaterami jest dwunastu członków Stowarzyszenia Dzieci Holokaustu. Jest to pierwszy kalendarz, w którym występują Polscy Ocaleni i prawdopodobnie pierwszy taki kalendarz na świecie. Kolorowe i optymistyczne zdjęcia wraz z krótkimi tekstami opowiadają historię powojennego życia bohaterów kalendarza, a także roli JCC w ich życiu. O tym wydarzeniu piszemy szerzej na str. 5 W  tym samym czasie, kiedy w JCC odbywało się spotkanie z bohaterami i bohaterkami kalendarza, rabin Avi Baumol wręczał go Prezydentowi RP, Andrzejowi Dudzie podczas zapalenia świec chanukowych w Pałacu Prezydenckim.

4

Obchody Święta Świateł nie mogły zacząć się inaczej jak od zapalenia Chanukiji przez rabina Aviego Baumola przed budynkiem. Na rozświetlonym podwórku Centrum posłuchaliśmy tradycyjnych pieśni chanukowych w  wykonaniu Chóru JCC pod dyrekcją Walentyna Dubrowskiego. Goście mogli skosztować koszernych pączków rozdawanych przez wolontariuszy. W  samym budynku czekało jednak jeszcze więcej atrakcji. Dla zainteresowanych poszerzaniem swojej wiedzy o  Chanuce w ofercie była projekcja reportażu Pauliny Fiejdasz, będącego częścią cyklu „Shalom Polsko”. Po filmie widzowie mieli okazję posłuchać reżyserki i bohatera filmu, rabina Eliezera Gurary, opowiadających o  pracy nad obrazem i  swoich doświadczeniach chanukowych. Po dyskusji swój wykład o znaczeniu świec Chanukowych wygłosił rabin Baumol. Dla osób pragnących aktywnie spędzić czas JCC przygotowało prowadzone przez Maxa Zubka warsztaty robienia świec, nierozerwalnie związanych z  Chanuką. Uczestnicy i obserwatorzy mogli poznać od początku proces wykonywania świecy z  wosku a  także udekorować swoje świeczki według uznania. W  innej sali Kasia Leonardi i  Hadley Baumol uczyły wykonywania tradycyjnych chanukowych potraw: latkes i pączków smażonych na oleju, tłumacząc także dlaczego podczas Chanuki jada się głównie takie potrawy. Dla najmłodszych koordynatorzy Szkółki Niedzielnej JCC, Magda Pulikowska i  Mateusz Lagosz mieli przygotowane zabawy, kolorowanki, wycinanki i opowiadania o Chanuce. Wspólne świętowanie zgromadziło wielu zainteresowanych, którzy mogli dowiedzieć się więcej na temat współczesnego życia żydowskiego w  Krakowie oraz przyniosło wiele radości tak gościom jak i  członkom żydowskiej społeczności. Po Hawdali i  zapaleniu siódmej świecy, rozpoczęliśmy PUNKnukę, czyli imprezę w  punkowym stylu. Zabawom chanukowym w  JCC zawsze towarzyszy pewien muzyczny motyw przewodni. Ponad 50 osób tańczyło tym razem w  rytm punkrockowej muzyki. Nie zabrakło oczywiście rewelacyjnych dekoracji przygotowanych przez wolontariuszy JCC oraz żydowskiego punkrocka. Po PUNKnuce, w  ostatni chanukowy wieczór w  JCC było stanowczo spokojniej. W  ramach kolejnego spotkania klubu Rosz Chodesz, nasze członkinie mogły posłuchać wykładu Olgi Danek na temat roli kobiety w  judaizmie oraz (w związku z Chanuką) wspólnie przygotowały różne smakowe oliwy. Anna Gulińska Jakub Katulski

JCC Krakow przy współpracy z krakowskim oddziałem Stowarzyszenia Dzieci Holocaustu wydał kalendarz na rok 2016 zawierający 12 portretów osób, które przeżyły Zagładę. To pierwszy kalendarz, w którym pojawiają się polscy Ocaleni i  prawdopodobnie pierwszy na świecie kalendarz z  takimi osobami. Kolorowy materiał z  fotografiami wykonanymi przez uznanego krakowskiego fotografa, Bartolomeo Koczenasza, odzwierciedla życie i osiągnięcia Ocalałych po traumie II wojny światowej. – Ten kalendarz celebruje życie. Oglądanie osób, które przeszły przez tak wiele a nadal pozostają pełne nadziei inspiruje mnie tak, jak z  pewnością będzie inspirowało innych – powiedział Naczelny Rabin Polski Michael Schudrich. – Nasi Ocaleni stanowią kamień węgielny i są bezcennym źródłem inspiracji dla społeczności żydowskich na całym świecie, lecz w  szczególności dla młodych Polaków, których wielu odkryło niedawno swoje żydowskie korzenie – stwierdził Jonathan Ornstein, dyrektor wykonawczy JCC Kraków. 9 grudnia w  JCC odbyła się pełna wzruszeń promocja kalendarza. Wzięło w niej udział dziesięcioro bohaterów oraz licznie zgromadzeni członkowie JCC. Spotkanie było okazją, żeby porozmawiać o  powstawaniu kalendarza, sesjach zdjęciowych oraz o tym, co jest ważne dla Dzieci Holokaustu. Co zatem zmotywowało naszych seniorów do wzięcia udziału w projekcie? –Ja już po raz drugi wzięłam udział – mówi pani Rena – bo pierwszy raz wystąpiłam w kalendarzu „Pokolenia” razem z synem i z wnuczką i ten kalendarz miał wielkie powodzenie. Znalazł się nawet poza granicami kraju i  znajomi dzwonili i  gratulowali mi, więc to mnie zdopingowało, żeby wystąpić po raz drugi. Pani Ania dodaje: – Ja miałam takie skryte marzenie, żeby być modelką i w końcu się udało. Zaistniałam w tym kalendarzu jako modelka. Warto czekać, bo wcześniej czy później marzenie się w końcu spełni–. Również pani Zosia nie miała wątpliwości, żeby pozwolić się sfotografować: –Poprzez zrobienie zdjęcia do kalendarza – a nie jest to mój pierwszy kalendarz – mogłam jeszcze raz dać wyraz temu, czym dla mnie jest JCC. Czuję się tutaj mocno przynależna. – Czy modelki i  modele napotkali na jakieś trudności podczas sesji zdjęciowych? –Dla mnie największym wyzwaniem było to, żeby przemaszerować przez cały

Kalendarz JCC na rok 2016 Foto: Bartolomeo Koczenasz

Kazimierz w  poszukiwaniu słońca. Byłam już dość zmęczona, ale w  końcu znalazło się to słońce. Fotograf był bardzo cierpliwy i bardzo dokładny - mówi pani Anna. Pomimo pewnych niewielkich trudności efekt przeszedł najśmielsze oczekiwania. –Sam pomysł jest fantastyczny! – zachwycał się pan Mundek. Na temat wyjątkowości kalendarza wypowiadali się też przedstawiciele zgromadzonej publiczności: –To jest kalendarz, którego nie można wyrzucić. Jest niepowtarzalny, jedyny na świecie. On jest jak ważny dokument– słusznie stwierdził pan Zdzisław, mąż jednej z bohaterek kalendarza. Elżbieta Lesiak, przewodnicząca krakowskiego oddziału Stowarzyszenia Dzieci Holokaustu, zaznaczyła, jak ważne dla niej i dla innych członków i członkiń Stowarzyszenia jest JCC: –Jak wchodzimy tutaj, to wszyscy są znajomi. W  JCC czujemy się jak w  domu. Tutaj wszyscy są jak rodzina, której nie mieliśmy, którą straciliśmy. – Ten wyjątkowy i  piękny kalendarz można nabyć w recepcji JCC lub zamówić przez Internet pisząc na adres: [email protected] Wydanie kalendarza na rok 2016 było możliwe dzięki środkom pozyskanym podczas Rajdu dla Żywych w 2015 roku, które wykorzystane zostały do wsparcia programu dla ocalonych z Holokaustu. Redakcja

5

AKTUALNOŚCI

CO SŁYCHAĆ?

Nie chcemy być wrogami. Inicjatywy żydowsko-muzułmańskie

Spotkanie w JCC Krakow

Spotkanie w JCC Warszawa

W listopadzie JCC Krakow i JCC Warszawa po raz pierwszy wzięły udział w  międzynarodowym projekcie Season of Twinning. Jest to coroczne wydarzenie promujące przyjaźń między społecznościami religijnymi. Inicjatywa powstała w  roku 2008 i  cyklicznie w  listopadzie skupia synagogi, meczety, studentów i  organizacje na całym świecie, po to, by wspólnie zakomunikować światu, że wbrew stereotypom religie nie muszą się zwalczać.

w reżyserii Richarda Tranka. Film opowiada historię wieloletniej relacji izraelskiej nauczycielki muzyki Dewory z  jej uczennicą – niewidomą, autystyczną Raszą, obdarzoną nieprzeciętnymi zdolnościami muzycznymi. Po filmie Jakub Katulski wygłosił komentarz o  oddolnych inicjatywach zrzeszających Żydów i Arabów, dzięki którym budują oni wspólną przyszłość.

Tegoroczna edycja odbywała się pod hasłem „We Refuse to be Enemies: Spread Hummus not War” (tłum. Nie chcemy być wrogami. Propagujmy humus, nie wojnę). i  koncentrowała się na współpracy między Żydami i muzułmanami oraz chrześcijanami. JCC Krakow w  tym roku zorganizowało wspólne warsztaty kulinarne z  Centrum Muzułmańskim w  Krakowie, pod hasłem „Make Hummus Not War”. Członkowie obu społeczności wspólnie przygotowywali nie tylko hummus w  różnych wariantach smakowych, ale także śledzie w śmietanie, burekasy, marokańską harirę i indyjskie curry. W całym budynku unosiły się mocne aromaty egotycznych przypraw, a  gotowanie zwieńczone zostało wspólną ucztą i  rozmowami na temat żydowskich i  muzułmańskich tradycji religijnych i kulinarnych. W  czwartek 26 listopada w  JCC Krakow odbyła się także projekcja filmu „Piękna Muzyka”

6

JCC Warszawa z  kolei zorganizowało w  ramach projektu specjalną debatę z  cyklu „Hajnt – dialog judaizmu ze współczesnością” pod tytułem „Nasze religie – podobieństwa i różnice między judaizmem, chrześcijaństwem i islamem”, w której wzięli udział dr George Yacoub, prof. Stanisław Krajewski oraz o. dr hab. Marek Nowak, a poprowadził ją redaktor Tomasz Stawiszyński. Debata była transmitowana na antenie radia RDC. W  piątek 20 listopada odbyły się także rodzinne warsztaty kulinarne z  cyklu UGA, na które zostali zaproszeni przedstawicieli parafii ewangelickoaugsburskiej Wniebowstąpienia Pańskiego oraz przedstawicieli lokalnej społeczności muzułmańskiej. Uczestnicy warsztatów ugotowali wspólnie trzy potrawy, które reprezentowały każdą z obecnych tego wieczoru społeczności. Warsztaty zakończyła kolacja szabatowa. Rozmowom nie było końca, wspaniale było się poznać i wymienić doświadczeniami.

Miejsce przyjazne (nie tylko) maluchom

Wręczenie certyfikatu

Edukatorki ze Stowarzyszenia Harangos w JCC Krakow

„Miejce przyjazne maluchom” – taki certyfikat otrzymało nasze Centrum w  dziesiątej edycji akcji przeprowadzonej przez Gazetę Wyborczą, agencję PR Inspiration oraz portal Wrota Małopolski. Akcja polegała na samodzielnym zgłoszeniu instytucji poprzez wypełnienie oraz wysłanie formularza. Jako koordynatorzy Szkółki Niedzielnej zmierzyliśmy się z tym zadaniem za pomocą doradztwa Anny Gulińskiej oraz Joanny Fabijańczuk.

i  gratulacje od organizatorów. Wraz z  nami certyfikat otrzymała ponad setka instytucji z Krakowa oraz z terenu Małopolski. Po części oficjalnej miał miejsce wykwintny poczęstunek. Podczas konsumpcji był czas na dyskusję i  wymianę doświadczeń dotyczących programów dla dzieci i młodzieży.

Co właściwie znaczy, że miejsce jest przyjazne maluchom? Może na przykład posiadać salę przeznaczoną dla dzieci, wyposażoną zarówno w  zabawki jak i  materiały edukacyjne. Miejsce to powinno też posiadać udogodnienia dla rodzin z dziećmi. Ważne są także elementy ekologiczne oraz ułatwienia dla osób z niepełnosprawnością. Również program dla najmłodszych i  starszych dzieci jakie oferowane są w JCC Kraków, umożliwiły nam otrzymanie wyróżnienia.

Otrzymanie certyfikatu było dla nas wyjątkowym wydarzeniem, ponieważ od niedawna pracujemy na stanowisku koordynatorów i  ciągle się rozwijamy. Wyróżnienie to nie byłoby możliwe bez całego zespołu JCC Kraków, jak i oczywiście naszych dzieci. To z nimi wspólnie dokonaliśmy uroczystego naklejenia etykietki na drzwiach Centrum.

Uroczysta gala wręczenia certyfikatów Miejsce Przyjazne Maluchom odbyła się 28 listopada w  podziemiach Małopolskiego Ogrodu Sztuki, czyli w kawiarni Pauza In Garden. Nasze Centrum odebrało dyplom oraz naklejkę

Jeśli mowa o  rozwijaniu programu, w  ostatnim czasie na Szkółce dużo się działo. Jednym z  interesujących wydarzeń było spotkanie z  edukatorami z  Romskiego Stowarzyszenia Oświatowego „Harangos”, zorganizowane w  ramach współpracy między Stowarzyszeniem a  JCC. Przedstawiciele odwiedzili nas na jednych z zajęć Szkółki i  nauczali nasze dzieci o  kulturze romskiej. Poznaliśmy język, flagę, zwyczaje, tańce oraz wiele innych związanych z  romską kulturą elementów. Częścią współpracy była

Kolejny certyfikat przy wejściu do JCC.

Zajęcia z edukatorami z JCC Krakow

Jakub Katulski Maria Niziołek (JCC Warszawa)

7

AKTUALNOŚCI

DWA SŁOWA

Klub Izraelski w nowej odsłonie

Na początek... Rosz Chodesz!

Zajęcia z edukatorami z JCC Krakow

wymiana wiedzy, dlatego następnie my wybraliśmy się do siedziby Stowarzyszenia, które znajduje się w Nowej Hucie. Przeprowadziliśmy warsztaty przybliżające kulturę żydowską, w której uczestniczyły dzieci, a także dorośli. Oprócz nauki alfabetów i  słówek języka hebrajskiego i jidysz, rysowania Hamsy oraz opowiadania o świętach żydowskich, była to okazja do długiej dyskusji na temat podobieństw i różnic pomiędzy dwiema kulturami. Mamy nadzieję, że współpraca w przyszłości jeszcze mocniej się zacieśni. Wejście w  nowy rok (choć Nowy Rok Żydowski już świętowaliśmy) może stanowić odpowiedni moment na krótkie podsumowanie naszej dotychczasowej pracy. Jak dotąd, udało nam się między innymi nauczyć dzieci o minionych świętach (Rosz haSzana, Jom Kipur, Sukkot, Simchat Tora i chyba najbardziej przyjemna – Chanuka), zorganizować wyjście do kina a  także urządzić „kino domowe”, spędzić wyjątkowy czas z  rabinem Avim Baumolem podczas Chanuki, a  także wraz z  jego córką Techelet i  naszymi dziećmi usmażyć tradycyjne placki ziemniaczane – latkes. Dodatkowo, oprócz nauki i zabawy był też czas na świętowanie. W  zeszłym miesiącu aż trzy dziewczynki: Sonia oraz Mesia i  Dasza obchodziły jedenaste urodziny! Wspólnie zdmuchnęły świeczkę na torcie i  przyjęły od nas życzenia. Wszyscy głośno śpiewali im „Sto lat” oraz „Jom Chuledet Sameach”. I  właśnie ta radość przyświeca nam w  niepowtarzalnej pracy z dziećmi w JCC Kraków. Magdalena Pulikowska Mateusz Lagosz

Spotkanie z Ewą Heleną Lazoryk

Trzy dziewczyny. Każda z nas jest na innym etapie życia – jedna przygotowuje się do matury, druga właśnie zaczęła studia, a  ostatnia marzy, aby obronić licencjat. Jednak łączy nas jedno – zamiłowanie do kultury żydowskiej. W związku z tym, gdy tylko pojawiła się propozycja opieki nad Klubem Izraelskim, zgłosiłyśmy się bez zastanowienia. Nasz wspólny cel to spotykanie się z  ludźmi, którzy są związani z kulturą żydowską, bądź tak jak my – pasjonują się nią. Poprzez spotkania pragniemy poszerzać wiedzę wolontariuszy, zainteresować wybranymi tematami, a także poznać ich opinie. Z początku nie będzie to dla nas łatwe, ponieważ wiele nietuzinkowych osób zostało już zaproszonych w  poprzednich latach. Jednakże jesteśmy na etapie poszukiwania tych, którzy mają do przekazania bogatą wiedzę. Angażujemy się w  inicjatywę jaką jest Klub Izraelski, gdyż pozwala ona na poszerzanie naszej pasji oraz wiedzy o treściach, jakich dotąd nie znałyśmy, bądź mało o nich słyszałyśmy. Mamy nadzieję, że spotkania w Klubie Izraelskim zachęcą wszystkich do zastanowienia się nad pewnymi trudnymi wątkami, które pragniemy podjąć. Proponujemy też, żeby sami uczestnicy wychodzili z  inicjatywą i  pomysłem, o czym chcą posłuchać na kolejnych spotkaniach. Serdecznie zapraszamy! Magdalena Jastrzębska Justyna Łowicka Sylwia Sosin

8

Członkinie grupy Rosz Chodesz podczas warsztatów wyrobu oliwy.

Słowa „Rosz Chodesz” możemy tłumaczyć z  języka hebrajskiego jako „głowa miesiąca” czyli „początek” podobnie jak tłumaczymy „Rosz HaSzana” jako początek nowego roku. Już Rashi pisał w swoich komentarzach do Talmudu, że początek nowego miesiąca powinien być celebrowany szczególnie przez kobiety i tak już od wieków kobiety spotykają się by rozmawiać, uczyć się i wspólnie obchodzić to szczególne święto. Rok 5776 zaowocował w JCC Kraków wieloma nowymi pomysłami i  inicjatywami, jedną z  nich jest właśnie świętowanie Rosz Chodesz (Uwaga! Tylko dla Pań). Każdego miesiąca spotykamy się i razem spędzamy czas. Zaczęłyśmy od wymiany ubrań, organizowanej już po raz kolejny w JCC. Nie tylko odświeżyłyśmy swoje garderoby, ale także doskonale bawiłyśmy się w swoim gronie w tamto słoneczne październikowe popołudnie. W  listopadzie postawiłyśmy na ruch i  temat już nieco poważniejszy. Został przeprowadzony wykład, a  następnie warsztaty samoobrony, które cieszyły się takim powodzeniem, że zastanawiamy się nad kolejnym spotkaniem poświęconym tej tematyce. Nie tylko rozmawiałyśmy o czyhających na kobiety zagrożeniach i wymieniałyśmy się doświadczeniami, ale również uczyłyśmy się jak

w praktyce bronić się w kryzysowych sytuacjach. Początek grudnia upłynął w  JCC na obchodach święta Chanuka, zainspirowało nas to do zorganizowania warsztatów robienia oliwy z  przyprawami. Piękne, kolorowe buteleczki wypełnione oliwą z rozmarynem, bazylią i chili stoją już na naszych półkach gotowe do spożycia. Podczas grudniowego spotkania Olga Danek z  Żydowskiego Klubu Studenckiego „Gimel” opowiedziała nam o życiu żydowskich kobiet. Dowiedziałyśmy się o  wyzwaniach jakie stoją przed Olgą i  innymi religijnymi Żydówkami (jak gotować i żyć koszernie w niekoszernym świecie, jak być ortodoksyjną Żydówką i feministką równocześnie) ale także o doskonałych pomysłach na ortodoksję, chociażby w świecie mody. Dziękujemy Olgo! Jeśli chcecie Drogie Panie dowiedzieć się więcej o Rosz Chodesz, dołączyć do naszej grupy i jeśli macie ciekawe pomysły jak spędzić wspólnie kolejne miesiące – czekamy na Was. Anna Maria Baryła

9

DRUGIE POKOLENIE MA GŁOS

DRUGIE POKOLENIE MA GŁOS

Danuta Alczewska-Wantuch – moja historia Krakowianka, rocznik 1954, z rodziny polsko-żydowskiej, najmłodsza z  trójki rodzeństwa, z  wykształcenia psycholog kliniczny, nadal aktywna zawodowo, od kilku lat zaangażowana w życie żydowskie. To była pieczęć milczenia… Zaangażowana jest Pani w życie żydowskiego dopiero od kilku lat… Tak, a  takim magnesem, który przyciągnął mnie do żydostwa była moja córka Karolina. W 2009 roku, kiedy miała 22 lata wyznałam jej, że mój ojciec był Żydem. Ona się tym bardzo wzburzyła, ale dlatego, że jej wcześniej o  tym nie powiedziałam. Mój mąż Marek też się wtedy o  tym dowiedział. Dzięki temu Karolina znalazła się w  JCC, gdzie umówiła się na spotkanie z  genealogiem. W tym samym dniu poznała także rabina Boaza Pasha. Od tego czasu regularnie uczestniczy w życiu żydowskim. Po krótkim czasie także i ja z mężem dołączyliśmy do niej. I tak jest do dzisiaj. Wszyscy wrośliśmy w środowisko żydowskie, wszyscy razem w  tym uczestniczymy, także i  mąż Karoliny – Adam. Jest to jakąś naszą prawdą – nie przychodzimy dla jakiegoś interesu, przychodzimy, bo religia i tradycja żydowską są nam bardzo bliskie. Jak się nazywał Pani ojciec? Jako dziecko zawsze myślałam, że tata nazywa się Kazimierz Alczewski. Prawdę o  jego pochodzeniu odkryłam jak miałam 13 lat. Czyli nie od zawsze wiedziała Pani o  pochodzeniu ojca… Nie. Na początku czerwca 1967 roku pojechałam z  mamą do Wiednia. Zatrzymaliśmy się w  mieszkaniu obozowego przyjaciela taty. Dr Otto Wolken był austriackim Żydem, znanym lekarzem i  działaczem na rzecz byłych więźniów obozów koncentracyjnych, jego żona była polską Żydówką. Trwała wojna sześciodniowa. Tam zaczęłam oglądać zupełnie inną telewizję, niż była u  nas, pojechałam tam napompowana informacjami, które nam podawano w Polsce, jak to straszny jest Izrael i jak to strasznie atakuje Arabów. Zobaczyłam zupełnie inną rzeczywistość, troszkę znałam niemiecki, więc zaczęłam pytać żonę Ottona, która mówiła po polsku, jak to naprawdę jest. I dowiedziałam się, że można zupełnie inaczej na te sprawy patrzeć. Nie pamiętam jednak dokładnie sytuacji, kiedy

10

matki – Wechsler, a  dopiero po rejestracji ślubu otrzymał nazwisko swojego ojca. Dzięki różnym bazom genealogicznym udało mi się ustalić więcej na temat rodziców ojca. Dziadek Ruwin był synem Mosesa i  Perli z  domu Jaryczower, w  chwili ślubu miał 37 lat, natomiast babcia Ryfka była córką Naftalego Rakera i  Elki z  domu Wechsler, Danuta Alczewska, uczennica w  chwili ślubu miała 33 szkoły podstawowej lata. Z  jej nazwiskiem była taka sama sytuacja, jaka z moim ojcem. W późniejszych dokumentach podawano już jako jej nazwisko panieńskie tylko Raker. Wszystko to takie pogmatwane…

Mała Danuta, Fot. archiwum rodzinne.

Czy ojciec coś opowiadał o swoim rodzinnym domu?

zapytałam o pochodzenie taty. To miało kontekst jakiejś rozmowy, w  której pewnie padło słowo Żyd, pewnie to było podczas któregoś z  posiłków z  tym państwem. Zaczęłam drążyć temat i mama powiedziała prawdę, jak na świętej spowiedzi.

Tak, dużo opowiadał. Często wspominał duży dom z ogrodem i sadem oraz ciepło domowe, miłość rodziców do niego i siostry. Mówił, że gdyby jego matka żyła, to by nas strasznie rozpieszczała. Dziadek był kupcem, handlował końmi. Na szczęście zmarł przed wojną. Nie musiał oglądać tych okropności, które przydarzyły się jego bliskim. Jego grób kilka lat temu odnalazłam dzięki Karolinie i  Adamowi na zbaraskim cmentarzu żydowskim, który zachował się w  całkiem dobrym stanie. Najważniejszą pamiątką, którą po nim posiadam jest jego dowód osobisty, wydany w  1923 roku. Jest w bardzo złym stanie niestety, ale co jest w nim najcenniejsze to zdjęcie dziadka! Jedyne jakie posiadam. Niestety jest również w  kiepskim stanie, ale to jedyne co po nim posiadam. Z dowodu wynika między innymi, że władał językami polskim i żydowskim, był słusznego wzrostu czy miał pozytywny stosunek do wojskowości.

Jaka była Pani reakcja? Byłam zbulwersowana, że nie wiedziałam o  tym wcześniej. Zupełnie jak moja córka. Jednak skrywaną od lat tajemnicą podzieliłam się jedynie z  bratem i  siostrą. Nikomu innemu o  tym nie mówiłam. Zostawiłam ten temat i nie zdążyłam poruszyć go nawet z tatą. Po prostu zamknęłam to w sobie. Większość informacji udało mi się zdobyć dopiero w ostatnich latach. Byłam w  posiadaniu niektórych dokumentów ojca, jednak po śmierci mamy zaczęłam porządkować jej mieszkanie. I  jakoś tak intuicyjnie, kiedy wyrzucałam część rzeczy, to zaczęłam chodzić i  sprawdzać meble. I  dobrze robiłam! Zaszyte tam były wszystkie przedwojenne dokumenty taty. Co udało się Pani ustalić na temat ojca? Ojciec nazywał się Schulim Altstädter. Urodził się 11 marca 1902 roku w Zbarażu, jako syn Ruwina Altstädtera i Ryfki z domu Wechsler. Miał jeszcze siostrę Fejge, którą na co dzień nazywano Fanią. Zgodnie z aktem urodzenia, poród ojca odebrała akuszerka Jutte Selcer, natomiast obrzezania dokonał brat dziadka – Josef Altstädter, który był zawodowym mohelem. Dziadkowie wzięli religijny ślub przed rabinem prawdopodobnie w  1901 roku, jednak rejestracji ślubu w  urzędzie dokonali dopiero w  1902 roku, zaraz po narodzinach ojca. Stąd on sam początkowo nosił nazwisko

Była to rodzina religijna? Tak. Bez wahania mogę stwierdzić, że nawet bardzo ortodoksyjną. Dziadek nosił brodę i  zawsze nakrycie głowy. Rytm życia toczył się zgodnie z żydowską tradycją. Jak toczyły się losy ojca do wojny? Po ukończeniu szkoły powszechnej, w 1914 roku ojciec rozpoczął naukę w  prywatnym gimnazjum w  Zbarażu, założonym w 1910 roku przez zakon bernardynów. Była to placówka z polskim językiem wykładowym, w którym uczyła się młodzież wszystkich wyznań. Tata ukończył tam tylko jedną klasę, jednak chciał kontynuować swoją edukację. W  1918 roku przystąpił do egzaminu wstępnego do klasy czwartej w Państwowym Gimnazjum im. Wincentego Pola w Tarnopolu. Został przyjęty. Tam

22 maja 1923 roku zdał maturę z wynikiem celującym. W  tym samym roku tata zdał egzaminy wstępne i w październiku rozpoczął studia chemiczne na Wydziale Filozoficznym Uniwersytetu Jagiellońskiego. Był bardzo dobrym studentem, większość egzaminów zdawał na ocenę bardzo dobrą. W  chwili wybuchu wojny tata pracował oraz był w trakcie robienia doktoratu. Mieszkał wówczas w kamienicy przy ulicy Berka Joselewicza 18. Wybucha wojna… Wybucha…, ale niestety nie jestem w  stanie dokładnie zrekonstruować losów taty w  czasie wojny. To pasmo licznych tajemnic, niedopowiedzeń, a czasami sprzeczności. Mimo to, proszę powiedzieć, co Pani wie. W  pierwszych latach okupacji, ojciec utrzymywał się z  robienia różnych medykamentów i  chodził jako taki komiwojażer sprzedając je do różnych aptek i  drogerii. W  tej sposób poznał moją mamę – Ludwikę Nytko, zdrobniale nazywaną Lusią. Była ona wówczas ekspedientką w perfumerii „Carmen” przy ulic Floriańskiej 28, która należała do żydowskiego rodzeństwa: Józefa Abusza i  Erny Wertal. Niezwykle ciekawym jest jak mama dostałam tam pracę… Proszę o tym opowiedzieć. W  1938 roku mama zdobyła drugą nagrodę na slogan reklamujący pastę do zębów. Brzmiał: „Zdrowe zęby zachowa Dentosal pasta krajowa”. Zwycięskie hasło między innymi wyświetlane było przed seansami w  kinach. Ale nie o  tym… Mama w  drogerii Abusza miała odebrać 10 złotych nagrody. Właściciel spytał się jej czy jest gdzieś zatrudniona. Mama odpowiadając, że właśnie szuka pracy, już następnego dnia stała za ladą. Dzięki temu bardzo zaprzyjaźniła się z rodziną Abuszów i  Wertalów. Często się odwiedzali. Niestety wszystko skończyło się kiedy powstało getto. Mama zaangażowała się w pomoc Żydom. Do drogerii przychodzili ludzie proszący o pomoc. Mama zanosiła do getta rzeczy i wiadomości od Polaków i odwrotnie, rzeczy i wiadomości od Żydów na tak zwaną aryjską stronę. Gdy do getta nie dało się już chodzić, załatwiła sobie fałszywą przepustkę, przekupywała polskich i  niemieckich policjantów, a to pieniędzmi, a to spirytusem czy towarem z  drogerii. W  pewnym momencie okazało się, że mamą interesuje się Gestapo, które wiedziało się zajmuje się wspieraniem Żydów. Na pomoc przyszedł Wiktor Wertal, który był policjantem żydowskim w  getcie. Dzięki jego wstawiennictwu przestali się interesować mamą. Czy mama też pomagała Żydom po aryjskiej stronie?

11

DRUGIE POKOLENIE MA GŁOS Tak, pomagała na przykład Natanowi Jacobsonowi, który ukrywał się pod fałszywym nazwiskiem w  kamienicy na wprost perfumerii. Niestety został wykryty i  rozstrzelany przez Niemców. W swoim mieszkaniu przy ulicy Sebastiana 16 ukrywała Ernę Nussbaum, niestety też ją rozstrzelano. Ktoś doniósł, mimo, Danuta Alczewska, z matką i siostrą. że miała fałszywe papiery na nazwisko Janina Nowak. Całe szczęście, ani mamy, ani nikogo z  rodziny nie było wtedy w  domu. Prawdopodobnie Niemcy myśleli, że sama się ukrywa. Mama opowiadała, że kiedy pani Nussbaumowa się u nich ukrywała, to mieli specjalny system informowania się o  zagrożeniu. Kiedy na balkonie wywieszano czerwone majteczki bratanka mamy Edzia – był to umowny znak, że coś się dzieje. Gdy nic się nie działo, wywieszano białe gatki. Takich ludzi, jak wcześniej wspomniani, było więcej, czasami mama nigdy nie poznała ich nazwisk, czasami widziała ich raz i już nigdy więcej. Brat mamy, Leszek, zaangażował się w pomoc Adzie Wollner. Był w  niej szalenie zakochany. Aby wydostać ją z getta zawołał swoich kolegów. Zaczęli grać w piłkę pod bramą getta. Piłka poleciała w stronę policjanta, a za piłką chmara chłopaków. Dzięki temu niepostrzeżenie Ada mogła wydostać się z piekła. Dobiegła do mieszkania przy Sebastiana, gdzie mama ze swoją bratową rozjaśniły jej włosy i  zrobiły pastelowy makijaż, aby rozjaśnić i ożywić buzię. Owiązały jej twarz chustką, jakby ją bolał ząb. Bratowa odprowadziła ją na dworzec. Pojechała do Tarnowa, gdzie ktoś już na nią czekał. Przeżyła wojnę. Poza Adą Wollner, wojnę przeżył tylko Józef Abusz i  jego siostra Franka. Erna i  Wiktor Wertalowie zostali rozstrzelani podczas likwidacji getta. Wiosną 1948 roku do mamy przyszedł Icchak Stern, były sekretarz fabryki Oskara Schindlera. W  drzwiach mieszkania wręczył jej bukiet czerwonych goździków, a  zaskoczonej mamie powiedział, że to dowód wdzięczności wszystkich Żydów. Wróćmy jednak do ojca. Ojciec był jedną z osób, której także pomagała mama. Nie jestem stuprocentowo pewna czy poszedł do getta, prawdopodobnie nie. Miał załatwione fałszywe papiery i zaangażowany był w polski ruch oporu. Mieszkał w tym czasie w kamienicy przy Dietla. Nie pamiętam dokładnie

12

DWA SŁOWA w mieszkaniu mojej mamy przy Sebastiana. Zarejestrował się w  Wojewódzkim Komitecie Żydowskim. Szukał rodziny, niestety bezskutecznie. Poza jakimiś dalszymi, pojedynczymi krewnymi, nikt nie przeżył. Poza tym ojciec miał jeszcze ze strony swojej mamy ciotkę w  Stanach Zjednoczonych, która wyjechała tam w 1898 roku. Z nią utrzymywał regularny kontakt przez wiele lat po wojnie. Ciocia Rey często przysyłała nam paczki. Kiedy rodzice się pobrali?

Ludwika i Kazimierz Alczewscy

numeru, coś koło 60-tki. W pewnym momencie rozpoczął pracę w kamieniołomie „Liban”. Tata przeczuwał, że wszystko może się źle skończyć. Bał się, że w  pewnym momencie może zostać złapany. W  tym czasie zaczęło także pojawiać się jakieś uczucie pomiędzy nim, a  mamą. Przed wysłaniem do obozu powiedział jej, że jakby coś się stało, to się umawiają, że będą wieczorami patrzeć na jakąś określoną gwiazdę na niebie i te ich spojrzenia będą się jakoś spotykać. Ojciec opowiadał, że był w  Auschwitz-Birkenau cztery lata, to oznacza, że musiał tam trafić w 1941 roku. Ale nie jako Żyd, tylko Polak. Zresztą we wszystkich pismach, które kierował do różnych urzędów pisał, że był więźniem politycznym. Tata w obozie był królikiem doświadczalnym, miał wszczepione wszystkie możliwe choroby, był krojony, strzelany, zmasakrowano mu klatkę piersiową, pamiętam, że były tam same blizny. W styczniu 1945 roku ojciec trafił do obozu Mauthausen, gdzie pracował w  kamieniołomie granitu. 5 maja 1945 roku został wyzwolony przez wojsko amerykańskie. Ważył tylko 36 kilogramów. Na rekonwalescencję został wysłany do szpitala w  Kowarach na Dolnym Śląsku, gdzie po raz pierwszy po wojnie spotkał się z mamą.

Rodzice wzięli ślub 10 kwietnia 1946 roku w Urzędzie Stanu Cywilnego. Była między nimi duża różnica wieku – bo aż 16 lat. Mieli troje dzieci urodzonych w Krakowie. W 1947 roku urodził się mój brat Ryszard, w 1949 roku siostra Renata. Ja byłam najmłodsza – urodziłam się 23 lutego 1954 roku. Spisał i opracował Sławomir Pastuszka

Chór znowu śpiewa To dobra wiadomość: nasz chór ma nowego dyrygenta i  kierownika – pracuje z nami znakomity muzyk Walentyn Dubrowskij. Dotąd śpiewaliśmy razem, ale tylko sporadycznie. Teraz jest to systematyczna praca. Wykonujemy znane nam utwory, lecz w nowej aranżacji – na trzy głosy. Członkowie z  zapałem uczęszczają na próby. Wszyscy pilnie ćwiczymy materiał tak długo, aż zabrzmi bezbłędnie. Pierwszy publiczny występ miał miejsce podczas niedawnych uroczystości z  okazji Chanuki. Zaprezentowaliśmy chanukowy repertuar. Według zasłyszanych po recitalu opinii, nasz występ był bardzo udany. Nawet przypadkowi przechodnie stawali przed JCC żeby nas posłuchać. To dla nas wyraz uznania. Chcemy, żeby chór brzmiał coraz lepiej, dlatego z ochotą pracujemy dalej. Zofia Radzikowska   

Co się stało z rodziną pozostałą w Zbarażu? Dokładnych losów babci i  cioci nie udało mi się dokładnie ustalić. Z opowieści wiem jedynie, że w czasie jednej z  akcji wysiedleńczych, kiedy łapano Żydów, one odmówiły pójścia. Niemcy zaczęli wyszarpywać je z domu. W obronie babci na jednego z żołnierzy z krzesłem rzuciła się ciocia i zaczęła go bić. W konsekwencji tego, obie zostały zastrzelone na miejscu. Mam jedno jedyne zdjęcie, na którym jest mój tata z ciocią na tle jakiegoś krajobrazu. Jak byłam w Zbarażu, to pytaliśmy się ludzi czy go kojarzą. Niestety nic nie ustaliliśmy. Ojciec wraca do Krakowa…

Chór JCC Krakow podczas występu chanukowego, grudzień 2015. Foto: Jakub Włodek

Wrócił na początku 1946 roku i  zamieszkał

13

WSPOMNIENIA

Naftali Karg – moja historia

że miał jajka, groch, ziemniaki, warzywa, takie tam. Czasem także i  on coś zanosił, gdy ktoś o  to poprosił. Mama zajmowała się domem i  wychowaniem dzieci. Żyliśmy bardzo skromnie. Z  drobnego handlu niestety ciężko było wyżyć.

w całości kilkadziesiąt metrów dalej. Gdy dach osiadł na ziemi, rozsypał się na kawałki.

Jeden z  bohaterów naszego kalendarza zechciał nam opowiedzieć o  swoim przedwojennym życiu na Kresach.

Byliście religijną rodziną?

Bracia na pewno mieli bar micwę w  synagodze, ale samego świętowania już nie pamiętam. Bardzo martwiłem się, jak to będzie z tą moją bar micwą. Bałem się, że nie podołam, że nie będę umiał. Trzeba było czytać fragment Tory. Byłem świadomy, że mnie to będzie czekać.

Proszę powiedzieć kilka słów o  sobie i  najbliższej rodzinie. Nazywam się Naftali Karg, jednak na co dzień wszyscy wołali na mnie Tulek. Urodziłem się 22 lipca 1931 roku w  niewielkim miasteczku w  obwodzie lwowskim, obecnie leżącym na Ukrainie – Mostach Wielkich. Żyło tam około 1200 Żydów, którzy stanowili niemal 30 procent wszystkich mieszkańców. Większość z nich żyła bardzo skromnie, bieda była czymś powszechnym na tych terenach. W  okresie międzywojennym duży wpływ na żydowskich mieszkańców miał chasydyzm, a także coraz bardziej syjonizm. Jestem synem Hersza Karga i Sary z domu Steinfeld lub Feldstein. Rodzice, oboje będący wdowcami, pobrali się w 1924 roku. Mama po pierwszym mężu nazywała się Kurzer. Było nas czworo dzieci: Frejda, Józef, Abraham i  ja najmłodszy. Poza nami rodzice mieli jeszcze dzieci ze swoich wcześniejszych małżeństw, które już z  nami nie mieszkały. Ja ich pamiętam już tylko jako dorosłych ludzi, niektórzy wzięli ślub i  mieli już swoje własne dzieci. Dziadków nie pamiętam, prawdopodobnie nie żyli już gdy się urodziłem. Nawet nie wiem, jak się nazywali. Jak zapamiętał Pan swoich rodziców? Tata był osobą średniego wzrostu i szczupłą. Ja jestem do niego podobny. Nosił brodę i pejsy, natomiast ja i moi bracia nie mieliśmy zapuszczanych pejsów. Mama była niska, dość tęgawa. Dużo dałbym aby mieć chociaż jedno ich zdjęcie. Pamiętam, że mieliśmy jedno takie zrobione krótko przed wojną zdjęcie, na którym byliśmy wszyscy. Ja stałem na końcu, taki najmniejszy. Mama była bardzo opiekuńcza i  troskliwa, typowa jidysze mame, natomiast ojciec był raczej oschły i wymagał od nas posłuszeństwa. Rozmawiałem z nimi, jak i  z  rodzeństwem, tylko w  jidysz, który był moim językiem ojczystym. Poza tym dość dobrze mówiłem po ukraiński, gorzej po polsku. Kiedy zacząłem się ukrywać w  trakcie okupacji niemieckiej starałem się zapomnieć jidysz. Dzisiaj nie potrafię już mówić po żydowsku, chociaż co nie co rozumiem. Czym się rodzice zajmowali? Ojciec zajmował się drobnym handlem, żywnością, kupował na wsi, a  sprzedawał w  miasteczku. Nie miał sklepu, ludzie przychodzili do naszego domu. Pamiętam,

14

WSPOMNIENIA

Byliśmy bardzo religijną rodziną, przestrzegaliśmy Szabatu i  skrupulatnie obchodziliśmy wszystkie święta żydowskie. Pamiętam, że tata ubierał na większe święta chałat. Wyglądał w nim bardzo dostojnie. Wydaje mi się natomiast, że mama była oziębła religijnie, ale musiała się podporządkować ojcu. Oczywiście jedliśmy tylko koszernie, jednak nie mieliśmy dwóch osobnych zestawów naczyń, jednych mlecznych i jednych mięsnych. Powodem oczywiście była bieda. Naczynia były wypalane z gliny – miski, dzbanki, kubki, a nawet łyżki. Te droższe i lepszej jakości były dodatkowo glazurowane. Ze świąt pamiętam te większe, na przykład tzw. kuczki. Z tyłu domu mieliśmy z jednej strony szopę, takie przedłużenie budynku, a  z  drugiej strony stawialiśmy szałas, gdzie spożywaliśmy posiłki. Na Pesach natomiast maca była wypiekana w  domach prywatnych. Kobiety zbierały się co roku u kogoś innego i wypiekały ją dla całego miasteczka. W  domu mieliśmy taki specjalny koszyk, wyściełany białym płótnem, gdzie ją przechowywaliśmy w  czasie świąt. Poza tym przypominam sobie jeszcze Chanukę. Jedliśmy placki ziemniaczane. Mama miała taką specjalną patelnię z wgłębieniami do ich smażenia. A Szabat? W  domu nie mieliśmy łazienki, w  związku z  czym chodziliśmy na copiątkowe kąpiele do mykwy, zresztą jedynej publicznej łaźni w  mieście. Kąpiele te miały dla nas podwójne znaczenie, aby być czystym zarówno fizycznie jak i  rytualnie przed Szabatem. Jak byłem malutki to chodziłem z mamą i kąpałem się z kobietami, potem chodziłem już tylko z ojcem i braćmi. Była woda ciepła, zimna czy tak zwana parówka. Było to duże pomieszczenie, do którego schodziło się po schodach. Na modlitwy regularnie chodziliśmy do głównej synagogi, stojącej w  centrum miasteczka. Był to duży, piękny budynek, z  nietynkowanej cegły, z  dużą dobudówką od frontu, w  której mieścił się przedsionek i babiniec na piętrze. Niestety środka nie pamiętam. Jako dziecko niezbyt zwracałem uwagę na szczegóły. Jak przez mgłę przypomina mi się tylko aron ha-kodesz, nic więcej. Budynek jest obecnie zrujnowany, bez dachu, jednak mury są w  miarę dobrym stanie. Po tym jak Niemcy wkroczyli do Mostów, spalili oni żywcem w  środku kilkadziesiąt osób. Kiedy synagogę trawiły płomienie, to ciąg gorącego powietrza zerwał ten dach i  przeniósł

Poza tym przypominają się Panu jeszcze jakieś uroczystości, np. bar micwa braci?

Mama była dobrą kucharką? Co jedzono w  Waszej rodzinie? Nie bardzo pamiętam co mama gotowała na codzień. Mieliśmy zawsze duży apetyt, więc wszystko smakowało. Najczęściej kasza, zupy jarzynowe, od święta była kura. Nie było wędlin. Co tydzień rodzice wypiekali w naszym piecu chlebowym siedem bochenków chleba na cały tydzień, czasem podpłomyki. A w piekarniku obok – chałki na Szabat. Gdy wyjęto chleb z pieca to wkładano czulent, który jedliśmy w  sobotę. Przypominam sobie, że nieraz spałem na tym piecu. Wlot do niego był od kuchni. Ojciec tam palił takimi dużymi patykami, wiedział ile palić, aby nagrzać odpowiednio ten piec, mama w tym czasie robiła ciasto na chleb, zastawione zakwasem, kawałek ciasta był w okrągłej drewnianej dzieży i to ciasto kisiało tak i rosło przez tydzień. Słodkie ciasto mama wypiekała z  mąki kukurydzianej. I jeszcze jak miało rodzynki to cudownie smakowało. Pamięta Pan swój dom rodzinny? Oczywiście. Mosty to maleńkie miasteczko. Mieszkaliśmy może 5 minut od Rynku. Dom był przy ulicy Lwowskiej, którą w czasach radzieckich przemianowano na Lenina. Dzisiejszej nazwy nie pamiętam. Nasz dom był drewniany, kryty gontem. Posiadał sień i cztery izby. Z przodu mama uprawiała ogródek warzywny, z tyłu była szopa i taki budynek gospodarczy, w którym mieliśmy kozy. One nam bardzo pomogły przetrwać czas przedgettowy. Dom rozebrał na drewno opałowe nasz sąsiad Ukrainiec w czasie okupacji niemieckiej, zresztą zapowiadał nam to już zaraz po tym jak wkroczyli Niemcy. On przesiadywał u nas, co oczywiście nie było rodzicom na rękę, chciał się przysłuchiwać naszej mowie, aby mógł się jakoś dogadać z Niemcami. On mówił nam wprost: „Niemcy was zabiją, to ja sobie wszystko zabiorę”. I tak zrobił. Jak już byliśmy w  getcie, to dom już chyba nie istniał. Dzisiaj w  tym miejscu stoi zupełnie nowy budynek. Bieda była zjawiskiem powszechnym na tych terenach. Było tylko kilka bogatszych domów krytych blachą cynkowaną – to było coś. Był zaledwie jeden żydowski lekarz na całe miasteczko.

A sąsiedzi byli tylko Żydami? Nie. Naszymi sąsiadami ze wszystkich stron byli głównie Ukraińcy i  Żydzi, Polacy mieszkali od nas troszkę dalej. Utrzymywał Pan z nimi kontakty? Tak, jednak moimi najbliższymi kolegami, z którymi się bawiłem, byli Ukraińcy. Niestety, nie stać nas wszystkich było na prawdziwe zabawki, żadnych kupnych, a  prawdziwy rower to było dla nas wówczas marzenie nieziszczalne! Miałem za to taki rowerek drewniany własnej roboty, ojciec coś tam wystrugał i było. W zimę sami robiliśmy łyżwy – kawałek drewna drutem obkładaliśmy, sznurkiem przywiązywałem do buta i jeździłem. Poza tym w  miasteczko organizowano także festyny czy zabawy ludowe. Na przykład Ukraińcy urządzali je w  niedalekim lasku. Pamiętam dość popularną zabawę, tak zwane ściąganie ze słupa – na szczycie wysokiego słupa zawieszano kiełbasę i  pół litra wódki i  mając do dyspozycji pasek trzeba było dostać się na szczyt. Koniec słupa był dodatkowo posmarowany czymś śliskim, także nie było łatwo tam się dostać. Komu się jednak to udało, w nagrodę zabierał kiełbasę i wódkę. Odwiedził Pan kiedykolwiek Mosty po wojnie? W  Mostach po raz pierwszy byłem po trzydziestu trzech latach od zakończenia wojny, nielegalnie. Po raz kolejny pojechałem w 2010 roku. Odwiedziłem masowy grób, gdzie leżą zamordowani przez Niemców Żydzi. To miejsce miejscowi nazywają „Babka”. Jest tam pomnik, który ufundował swoim sumptem Żyd pochodzący z  Mostów, a  mieszkający po wojnie w  Szwajcarii. On usiłował też doprowadzić do ładu ruiny synagogi, w  której spalono kilkadziesiąt ludzi żywcem. Niestety zachorował i umarł. I to stoi w ruinie. Starałem się także odszukać ludzi, którzy mogli pamiętać mnie i  moją rodzinę. Spotkałem sąsiadkę z domu naprzeciwko, Genia miała na imię, z nią się bawiłem jak byłem mały. Ona mi opowiedziała, jak zginął mój ojciec. Czy spisał Pan kiedykolwiek swoje wojenne losy? Moje tragiczne losy z okresu Zagłady, w czasie której straciłem całą rodzinę, zostały opublikowane w II tomie książki „Dzieci Holocaustu mówią…”. Zrobiłem to, aby zostawić świadectwo dla potomnych. Spisał i opracował Sławomir Pastuszka

15

OSTATNIA STRONA

W styczniu w JCC Krakow CZWARTEK, 21.01.2015, 18:00 Dryf. Tel Awiw / Jerozolima Wernisaż wystawy zdjęć Adama Guta Adam Gut (ur. 1981). Z  wykształcenia technik budownictwa, historyk sztuki i  typograf. Z  zawodu projektant graficzny i  fotograf. Dokumentalista lokalnego życia artystycznego. Z  zamiłowania i  sentymentu obserwator zjawisk w  sztuce, architekturze i urbanistyce. Hobbystycznie dryfuje po miastach, swobodnie obijając się o ściany i światło, starając się rejestrować ich geometrię i magię. Wystawa „Dryf. Tel Awiw / Jerozolima” jest wycinkiem z notatek sporządzonych podczas programowego gubienia się w Białym Mieście, w  styczniu 2015 roku. Fotografie zostały dobrane tak by zaakcentować z  jednej strony rytm i  muzyczność w dwuwymiarowych rzutach, a z drugiej bogactwo i tajemnicę wieloplanowych przestrzeni. Appendixem do fotografii Tel Awiwu jest zestaw trzech ujęć Muru Zachodniego w Jerozolimie. Nawiązując do dwóch innych cyklów autora: „Strefy graniczne” oraz „Imperium”, kieruje uwagę z plastycznej wrażeniowości typowej dla zdjęć Tel Awiwu ku konceptualnej refleksji nad historią, kontynuacją i brakiem. Prezentacja w  Centrum Społeczności Żydowskiej w  Krakowie jest pierwszą indywidualną wystawą autora. Patronat nad wystawą objęła Ambasada Izraela w Polsce.

WTOREK, 26.01.2015, 18:00 Projekcja filmu „Ludobójstwo” („Genocide”) reż. Arnold Schwartzman z  okazji Międzynarodowego Dnia Pamięci o Holokauście W  1981 roku film zdobył Oscara w  kategorii najlepszy film dokumentalny. Dokument stanowi paoruszający zapis cierpienia i  siły przetrwania narodu żydowskiego oraz ukazuje bohaterstwo i odwagę tych, którzy nieśli pomoc Żydom. W rolę narratorów wcielili się Elizabeth Taylor oraz Orson Welles. Czas trwania: 83 min Film w języku angielskim z polskimi napisami. Film wyświetlony dzięki uprzejmości Centrum Szymona Wiesenthala.